I przystanek w połowie drogi
I teraz dochodzimy do meritum. PlayStation 4 wygrało poprzednie starcie z Xboksem (na tym etapie nie mamy wątpliwości, że to był nokaut) dzięki mocy i grom, ale nie po prostu grom, a grom ekskluzywnym. Nie powiem tu niczego odkrywczego. Kiedy wybieramy między dwiema bardzo podobnymi opcjami, decydują drobne różnice. Jeśli mamy dwa podobne hotele przy tej samej plaży, to zameldujemy się w tym, który w tej samej cenie składa ręczniki w łabędzie i ma większą zjeżdżalnię przy basenie.
Owe wspaniałe exclusive’y na PS4 to tak na dobrą sprawę z tuzin gier, ale że były one dostępne tylko na tej platformie, a większość innych wysokobudżetówek wydaje się na obie konsole, sprzęt Sony wygrywał. Wygląda na to, że Microsoft to zrozumiał, poszedł na zakupy, nabył sporo nowych studiów deweloperskich, w tym te duże i znane, jak Obsidian i Team Ninja. Jeśli jednak wczytamy się w informacje po konferencji, przekonamy się, że Amerykanie pozostają wierni swojej polityce i zapowiadane gry trafią zarówno na nowego Xboksa, jak i na PC.
W takiej sytuacji trudno będzie nawiązać bezpośrednią walkę z PlayStation, które znowu będzie przyciągać grami „tylko u nas”. Taki układ sprawia, że posiadanie w domu peceta, który i tak jest przydatny, i PS5 staje się optymalnym rozwiązaniem, a zakup nowego Xboksa niepotrzebnym wydatkiem.
EXCLUSIVE’Y TO ZŁO, CHOĆ NIE DO KOŃCA
Osobiście uważam, że sytuacją utopijnie idealną byłoby, aby każda gra była dostępna na każdej platformie. Każdy gracz ma wybór i gra, w co chce i na czym chce. Z tego punktu widzenia ekskluzywność gier to zło. Z drugiej strony Sony może produkować takie dzieła jak chociażby God of War – bez multi, bez mikropłatności, z wyrazistym zamysłem. Może, bo wie, że ta gra ma sprzedać konsolę, a nie stać się usługą, którą da się doić przez lata. Z tego punktu widzenia ekskluzywność gier ma dobre strony.
A może za tym kryje się jakaś strategia?

Oczywiście, że tak. Tak duże firmy nie podejmują przypadkowych decyzji. Mogą kalkulować błędnie, niemniej kalkulują. Tutaj znowu musimy cofnąć się w czasie, ale jeszcze dalej. Pamiętacie siódmą generację konsol? Wtedy Microsoft zaczął oferować abonament, który dawał dostęp do rozgrywek sieciowych. Na PS3 tego nie było. Rzecz jasna było to rozwiązanie mocno antykonsumenckie, ale w kolejnej generacji nie tylko Microsoft z niego nie zrezygnował, ale i Sony wprowadziło identyczną daninę od rozgrywek wieloosobowych.
Osobiście patrzę na to z przerażeniem, grając w sieci na pececie, ale musimy pamiętać o jednym, opłaty abonamentowe są dla firmy bardzo wygodnym, regularnym źródłem dochodu. Branża gier od zawsze była „hit-driven”, napędzana przebojami. Był hit, były pieniądze, nie było hitu, nie było pieniędzy. Abonament jest wygodniejszy, bo gotówka spływa na konto bardziej regularnym strumieniem. No i konsola przestaje być produktem, a staje się przynoszącą ciągłe zyski usługą.
W odchodzącej powoli generacji sprzętu do grania Microsoft wypromował swój abonament Game Pass, dostępny na Xboksach i pecetach. Phil Spencer otwarcie przyznaje, że to on stał się nowym priorytetem dla koncernu i liczba subskrybentów jest ważniejsza od liczby sprzedanych konsol.
Nasza strategia nie kręci się wokół tego, ile Xboksów sprzedamy w tym roku.
Phil Spencer
Zakładam, że księgowi Microsoftu policzyli, iż bardziej opłaca się im sprzedać kilkadziesiąt milionów konsol mniej, za to mieć miliony abonentów na PC więcej. Ostatecznie pytanie brzmi więc: czy Sony i Microsoft w nowej generacji wciąż będą grać na tym samym boisku?
Kto wygrywa? Ja wygrywam
Kto więc wygra „wojnę konsol”? (Znowu podkreślam, że słowo „wojna” to przesada). Wydaje mi się, że ja. Oczywiście „ja” to jakiś rodzaj pars pro toto i mam na myśli wszystkich graczy. Microsoft po średnim występie wyraźnie odzyskuje formę, a Sony raczej nie zamierza odpuszczać. Rywalizacja napędza do działania, a że obie firmy rywalizują o nasze pieniądze, będą się starały nam podlizać, tworząc jak najlepsze produkty i być może nawet przesadnie z nas nie zdzierając?
