AI wymusi na polskiej edukacji skok w przyszłość. Rozmowa z Krzysztofem Majem
Pojawienie się ChatGPT wywołało panikę wśród nauczycieli. Krzysztof Maj, wykładowca na AGH oraz popularyzator wiedzy o edukacji, twierdzi jednak, że AI nie będzie zagładą dla szkół – chyba że zaparcie będą opierać się zmianom.
Zanim spotkam się z Krzysztofem Majem, doktorem nauk humanistycznych i wykładowcą krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, przeglądam materiały na jego kanale na YouTube. Krzysztof wypuścił tam ponad 400 filmów, w których recenzuje filmy i seriale, gra w gry i, jeśli mogę sobie pozwolić na eufemizm, wyraża głębokie zaniepokojenie stanem polskiego systemu edukacji. Materiałów o szkołach i uczelniach ma na pęczki i chyba żaden z nich nie ma szczególnie optymistycznego wydźwięku. Dlatego też, w obliczu nagłówków bijących na alarm, jak to sztuczna inteligencja stanie się przyczynkiem do upadku naszego systemu edukacji, postanowiliśmy zapytać go o zdanie. Krzysztof zaprasza bowiem sztuczną inteligencję do sal lekcyjnych i z lubością wykorzystuje modele językowe takie jak ChatGPT, by podkreślać problemy z polskim myśleniem o nauce.
Na start pytanie rzeka: czy i jak sztuczna inteligencja zmieni nasze podejście do edukacji?
Już je zmieniła i nic nie da się z tym zrobić. Ludzie używają narzędzi AI, nie są głupi. Jeśli ktoś zobaczy program, który niezwykle ułatwia mu życie, to będzie z niego korzystać. Tymczasem największą przewiną polskiego systemu edukacji – i nie tylko, bo także pracy, szkolenia – jest to, że zakłada się, że ludzie są głupi. I z tego też powodu wypuszczenie GPT w wersji 4, która jest niesamowita, do polskiego systemu edukacji, będzie jak spuszczenie bomby termonuklearnej do zatkanej rury kanalizacyjnej. Rura raczej nie wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko.
Czyli nie dopuszczasz raczej scenariusza, w którym system pozostaje taki sam i po prostu wyrugowuje nową technologię?
To jest kwestia czasu. Ludzie będą musieli się przyzwyczaić do istnienia modeli językowych AI tak samo, jak przyzwyczaili się do istnienia kalkulatorów, które, w odróżnieniu od smartfonów, już zostały wpuszczone do klas. Polska szkoła jest mentalnie w XIX wieku, próbuje wejść w wiek XX, a mamy XXI. Smartfony jeszcze są dla niej zbyt nowoczesnym wynalazkiem – ona dopiero pogodziła się z takim novum jak druk, nadal zmaga się z istnieniem komputerów, bo egzaminy pisane na laptopach to wciąż jakiś zupełnie futurystyczny pomysł.
Musimy dać czas, by sztuczna inteligencja została rozpoznana jako problem. A to będzie problem. Bo chociażby na poziomie pisania prac dyplomowych na uczelniach bezsensem jest wyznaczanie limitu stron na 60 czy 80 w sytuacji, w której istnieje program dosłownie służący do lania wody. A lanie wody to dla studentów chleb powszedni, bo nauczyli się, że oczekuje się od nich nie konkretu, a epopei. Moja kontrpropozycja jest taka: wymagajmy, by pisano krócej, w formie artykułu naukowego – ale dobrego, który mógłby trafić na łamy renomowanego czasopisma. I tego nie da się zrobić przy użyciu tych samych algorytmów, bo trzeba zrobić research, trzeba sprawdzić fakty, dodać ilustracje. Narzędzia takie jak ChatGPT mogłyby tu oczywiście pomagać. Ja tak robię z moimi studentami, kiedy mają blokadę twórczą. Zapuszczamy GPT-4, rzucamy mu temat, w którym podobno nic nie dało się napisać i kiedy nagle okazuje się, że się da – piszemy to lepiej.
Jakie jeszcze konkretne zastosowania mogą mieć takie modele językowe w edukacji?
Mogą nam rozpisać najnudniejszą rzecz na świecie, niestety często w szkole wymaganą – konspekt wypowiedzi. Oczywiście, to, co wygeneruje sztuczna inteligencja, powinno być nadal traktowane jako propozycja i zweryfikowane, ale już jest to jakaś pomoc. Modele językowe mogą nam wygenerować tytuły dla różnych prac czy artykułów w różnych wersjach. Mogą zmienić styl wypowiedzi na potoczny lub formalny. To także dobre narzędzie do samonauki: może pomóc w rozpisaniu planów nauki, wyznaczeniu kamieni milowych przy zarządzaniu projektem, sporządzić harmonogram kursu języka. No i wisienka na torcie: jeśli dać im surowe dane, modele językowe napiszą dla nas nudne podanie, sprawozdanie, raport czy maila. To może być świetny cyfrowy asystent, który wspomoże nas w codziennych zadaniach. Tylko rozsądnie, bo wbrew temu, co myśli wielu influencerów, to nie jest program służący do generowania odpowiedzi jak Google Home czy Alexa. To jest model językowy działający probabilistycznie – przewiduje to, co chcemy od niego usłyszeć. W najlepszym przypadku to model do zamykania nas w coraz ciaśniejszej bańce światopoglądowej, nie do generowania przemyślanych odpowiedzi. Może w Operze czy Bingu, gdzie ChatGPT został wdrożony jako cyfrowy asystent, w większej mierze pomoże to w wyszukiwaniu informacji, bo tam mamy przypisy.
To musi być gigantyczna pomoc.
Z perspektywy mojej pracy naukowej – świetna sprawa. Jak mam w głowie jakiś pomysł na tekst i muszę zrobić research, stan badań, przegląd już wypuszczonych tekstów, to zajmie się tym mój cyfrowy asystent, a ja w tym czasie skupię się na czymś bardziej kreatywnym. Tylko tu pojawia się problem, że w polskiej edukacji aż do studiów, a czasem także w ich trakcie, nie uczy się myślenia kreatywnego. W tej sytuacji zostajesz z narzędziem, które jest odtwórcze, które generuje ci nieskończoną liczbę odpowiedzi na te same pytania i będzie generować je tym lepiej, im częściej są one zadawane. Przy stałym zestawie lektur i tematów oraz niezmiennej podstawie programowej to przepis na katastrofę. Ten system nauczy się pisać idealne rozprawki. Będzie najlepszym uczniem, bo będzie pisać według „klucza”.

Co w takim razie zrobić z podstawą programową, z kanonem lektur?
Wiesz, ja zrobiłem eksperyment na swoim kanale, w którym kazałem ChatGPT napisać taką samą rozprawkę, ale w oparciu o książkę Marcina Podlewskiego „Głębia”. Nie mógł tego zrobić, bo nie miał danych na jej temat. W taki sposób można sprawdzić, kto uczył się do matury, a kto umie pisać po polsku: ta druga osoba bez problemu weźmie na warsztat prozę, dajmy na to, Brandona Sandersona, i napisze świetną pracę, a pierwsza może mieć problem, bo tam nie ma tych schematów, nie będzie tego samego realizmu, który jest w szkołach ciągle maglowany, tylko trafi coś nowego. Nasz kanon jest zasklepiony. W Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy krajach skandynawskich układa się go w porozumieniu z uczniami. Na Wyspach, z tego co pamiętam, są dwie obowiązkowe lektury, a w reszcie przypadków nauczyciele zazwyczaj decydują się podpytać podopiecznych, co się teraz czyta. W tym zakresie modele językowe nie pomogą, bo ludzka twórczość jest nieokiełznana i pewnie odkąd zaczęliśmy rozmawiać wyszło ileś nowych tytułów. ChatGPT przetworzy je dopiero za parę tygodni, ale wtedy powstanie szereg kolejnych. A przecież mówimy o literaturze – dołączmy gry, filmy, seriale. To narzędzie mogłoby pomóc przy mądrze zrealizowanej edukacji. Bierzesz na warsztat książkę z danego gatunku, a swojego cyfrowego asystenta prosisz, żeby wypluł ci przykładowo historię najbardziej znanych jego przedstawicieli. Na miejscu mądrych nauczycieli szedłbym w tym kierunku.
Ty, jak rozumiem, sam ze swoich porad korzystasz?
Ja w tym momencie używam wraz ze swoimi studentami z GPT-4, Midjourney, Leonardo i Skybox od Blockade Labs. Z niecierpliwością czekam też na AI generujące mapy. Mnie to wszystko bardzo pomaga, bo prowadzę warsztaty światotwórcze i moi studenci nieraz stawali przed problemem: jak mam opisać lokację, jeśli nie jestem artystą ani prozaikiem, i nie mam ambicji, by nimi być? Teraz te problemy zniknęły i możemy skupić się na rzeczach ważnych, czyli jak zaprojektować poziom atrakcyjny dla gracza.
Pytanie, na ile ta automatyzacja uśmiecha się osobom, które tworzeniem gier zarabiają na chleb.
Ja na Digital Dragons pytałem wielu ludzi z gamedevu, jak się na to zapatrują – bajka! Zatrudniamy nie trzech artystów koncepcyjnych, tylko jednego albo dwóch świetnych grafików, którzy dostaną z 30 grafik wyplutych przez AI w różnym stylu, wybiorą jeden i będą iterować na tej podstawie. Z jednej strony trzech artystów koncepcyjnych właśnie straciło pracę, co może być złą informacją dla tych, którzy wolą wykonywać rzemieślniczą robotę, a nie spełniać się kreatywnie. Ale istotą postępu technologicznego jest to, że wycofujemy zajęcia manualne, powtarzalne, że zawody się specjalizują. Już w tym momencie mamy zapotrzebowanie na inżynierów promptów dla różnych modeli językowych czy graficznych, kończy się za to praca dla grafików koncepcyjnych.

To będzie kwestia tylko specjalizacji odpowiadających za oprawę wizualną?
Inny przykład to oprawa dźwiękowa. Ile gier wyszło bez pełnej lokalizacji? A w tym momencie mamy modele AI, które nie tylko tworzą bardzo naturalne wzorce brzmieniowe mowy w różnych językach, ale także kreują klony, co sprawia, że w praktyce dostajesz cyfrowego aktora. Dzięki temu takie ZA/UM od Disco Elysium nie musiałoby się tłumaczyć fanom na premierę, że trochę poczekają na pełen voice acting – a przecież to tytuł trudny narracyjnie i dla mnie na przykład z tego powodu nie do przejścia w pierwotnej postaci. Nie było immersji, miałem wrażenie, że czytam książkę, i to trudną – raczej Kafkę niż Trudi Canavan.
Ja się jednak nie do końca zgodzę, że dla artystów będzie to super perspektywa. Dla przykładu, poprosiłem ostatnio ChatGPT o napisanie mi odcinka Teletubisiów, ale w stylu „Krwawego Południka” Cormaca McCarthy’ego. I efekt był cokolwiek dziwaczny, bo jeśli biorę książkę, której język od lat mnie zachwyca, a AI pisze mi historię na tę samą modłę – chociaż, naturalnie, gorzej – w kilkanaście sekund, to trudno się nie zastanawiać, czy sztuczna inteligencja nie przetrzebi nam za chwilę szeregów artystów. I nie mówię tylko o tych rzemieślnikach, o których wspomniałeś, ale o ludziach z autentycznym talentem, którzy jednak nie są na tyle wybitni, by funkcjonować w erze takich narzędzi.
To akurat prawda. Żeby z tym cholerstwem konkurować, trzeba albo być świetnym, albo nie mieć jednorodnego stylu. Więc im więcej będzie się wprowadzać innowacji, tym lepiej, a im bardziej wpadnie się w jakąś manierę, tym gorzej, bo serwuje się tym samym podpowiedzi modelom językowym. Na tej samej zasadzie Tom Hanks zdecydował się na utrwalenie wszystkich swoich danych biometrycznych przez sztuczną inteligencję – żeby jego rodzina po jego śmierci nadal mogła zarabiać na kopii aktora, wciąż grającej w kolejnych filmach. Ale Hanks mógł sobie na to pozwolić, bo jest taki wolumen jego min, gestów czy manieryzmów, że on już w zasadzie niczego nowego w kinie nie zrobi.
Czyli artyści zostaną zmuszeni do podejmowania ryzyka i ciągłego wymyślania się na nowo?
Ja staram się zachować optymizm i twierdzę, że AI bardzo wymusi kreatywność i innowację nawet u tych, którzy uznali, że już mają wyrobioną markę i nie muszą się starać. Czasem jest to niewygodne, wiadomo. Ale zasiedzieć się w jednym stylu też nie jest wygodnie. Andrzej Sapkowski powiedział kiedyś tak: „[Czytelnicy] mogą po sto razy czytać o tym, jak dzielny Conan Zabójca Trolli zabija trolle i wciąż im mało. Zapytasz takiego, o czym chciałby jeszcze poczytać, odpowie, że o zabijaniu trolli”. No więc teraz setną opowieść o trollach może napisać sztuczna inteligencja, a artysta może zamiast tego zająć się projektem kreatywnym, który go nie wypali. I możemy się tym uchronić od tego, na co narzekają wszyscy twórcy internetowi, czyli od wpadnięcia w rutynę, w bańkę. Ta rutyna kiedyś się odbiorcom przeje, ale jeśli przeje się w momencie, kiedy nową twórczość generuje radosny algorytm, a artysta sobie w tym czasie eksperymentuje, to on nie traci źródła przychodu. To znaczy zakładając, że rozwiążemy sprawę tantiemów.
Na razie w starciu praw własności intelektualnej z AI „inspirującym się” na prawo i lewo cudzą pracą chyba jednak wygrywa to drugie.
Sztuczna inteligencja powinna być naszym narzędziem, a nie odbierać nam zarobek. To jest problem tej rewolucji technologicznej: jest połowiczna. My pracujemy więcej, mimo że dekady temu zapowiadano, że dzięki maszynom będziemy mieć czterodniowy tydzień pracy. Tymczasem robimy po pięć, sześć dni w tygodniu, Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych narodów w Europie, a tu wchodzi sztuczna inteligencja. Ten proces powinien iść w parze z redukcją obciążenia w branży kreatywnej. Etaty oczywiście muszą się zmniejszyć, ale pensje nie powinny. Zresztą niektóre zawody w ogóle znikną. Na przykład z copywriterami pożegnamy się na przestrzeni 5, 10 lat. Może ostatnie się trochę ludzi nadzorujący kilka modeli językowych, generujących treści. Zresztą farmy treści już istnieją, istniały zanim rozpowszechniło się AI. Teraz po prostu ich twórcy dostali narzędzie, za które zapłacą 49 dolarów miesięcznie i dzięki temu zwolnią cały zespół. Ale też czy ten zespół był dumny, że pisał scenariusze pod robotyczny głos próbujący sprzedać nam NordVPN na tle generycznego pokazu slajdów? Przecież to żadna kreatywność.

Jeśli dobrze Cię rozumiem, albo idziemy w stronę mocnej regulacji sztucznej inteligencji, albo w ogóle w pomysły na zasadzie uniwersalnego dochodu podstawowego lub piętnastogodzinnego dnia pracy.
Tak. Nie bez powodu krzyknąłem z radości, gdy przeczytałem nagłówki, że nadchodzi rewolucja AI, bo nadchodzi w branży, w której pracowałem przez długie lata – najpierw jako grafik, teraz uczę studentów, którzy w 90% wylądują w tym sektorze, plus współpracuję z gamedevem. I z kimkolwiek nie rozmawiam, ludzie są raczej optymistycznie nastawieni. Wychodzą z założenia, że będą mieć czas robić rzeczy bardziej zaawansowane i ich praca zostanie przez co wyceniona wyżej. Regulacje na pewno są potrzebne, ale nie jestem zwolennikiem przesady na tym polu. Nadmierne regulacje zahamują innowacyjność i postęp technologiczny. Mnie na przykład mocno zmartwił list specjalistów od sztucznej inteligencji, wzywających do półrocznej przerwy w pracach. To była zagrywka obliczona na uspokojenie tumultu medialnego, bo ludzie – a przede wszystkim akcjonariusze – zaczęli panikować. Sztuczna inteligencja jest dziś zbyt ważna, zresztą potwierdza to casus Marka Zuckerbega, który porzucił dla niej swój ukochany Metaverse, zresztą wyglądający gorzej od World of Warcraft w wersji vanilla.
Sądzę, że potrzebujemy raczej przemyślenia tego, jak wygląda rynek pracy. Wymaganie od ludzi, żeby siedzieli na zmianach od 8 do 16 było kontrowersyjne już na etapie pandemii, gdzie zrobiliśmy największy eksperyment społeczny na świecie i przekonaliśmy się, że istnieje praca zdalna, a firmy nie upadły. To był pierwszy dzwonek alarmowy, że można pracować inaczej. To jest drugi. Model naszej pracy się zmienia i nikt nie mówi, że nie ma zmienić się na tyle, żebyśmy mieli zapewnione podstawowe potrzeby – podkreślam, podstawowe, takie jak woda, jedzenie, dach nad głową, prąd. Dużo było takich prób z uniwersalnym dochodem podstawowym i w większości z nich duży procent populacji, nawet pomimo posiadania tych pieniędzy „za nic”, zaczynało coś robić: pracowali dla społeczności, zajmowali się rękodziełem, uczyli się nowych rzeczy, znajdowali hobby. To może zadziałać w wysoko rozwiniętych gospodarkach.
Nawet w biednych stanach w Indiach były takie eksperymenty na mniejszą skalę, i działały.
No widzisz – myślałem, że jednak w gospodarkach wschodzących bardziej sprawdziłyby się te „turbokapitalistyczne” zasady. Ale no tak, w krajach rozwiniętych potrzebujemy nowej wersji kapitalizmu. Według mnie głupotą jest mówienie, że należy go zlikwidować całkowicie, ale jeśli przeformułujemy to, jak zarabiamy i wydajemy pieniądze, lepiej przemyślimy nasze zdrowie psychiczne, fizyczne, kwestie wypoczynku – no to tylko na tym zyskamy. Sztuczna inteligencja to jest ostatnie, co może nam w tym pomóc, może oprócz powszechnej robotyzacji. Wiemy, że możemy pracować zdalnie, przekonujemy się, że to, co uważaliśmy za niezbędne dla naszego wykształcenia, teraz jest na skinienie dłonią, w części obowiązków fizycznych wyręczają nas inteligentne maszyny. Pytanie, w czyich rękach wylądują owoce tej rewolucji technologicznej. Czy idziemy w stronę scenariusza z Cyberpunka, czy w stronę polubownej kooperatywy organizmów państwowych z korporacjami. Na razie wygląda na tę pierwszą opcję, bo już teraz najbardziej inteligentni, kreatywni ludzie idą gremialnie do gałęzi prywatnej. Badania i rozwój przestały być domeną uniwersytetów i przeszły w ręce firm prywatnych, a my sami do tego doprowadziliśmy, nie finansując odpowiednio edukacji.

Znowu powraca temat edukacji. Ale też jak „odpowiednio finansować”, skoro ten postęp technologiczny w tym momencie stale redefiniuje to, czego powinniśmy nauczać. Jak na przykład szkolić studenta informatyki, który widzi, jak ChatGPT tworzy kod, nad którym on siedział ileś tam czasu, w kilkanaście sekund? Jak chcemy go w ogóle przekonać, że umiejętności, które teraz nabywa, będą w ogóle użyteczne w przyszłości?
Zawsze będą, bo my musimy wiedzieć, co ten program robi. Ja stawiam na racjonalizm ludzi na studiach technicznych, bo to są osoby myślące bardzo konkretnie i raczej się nie zniechęcą, tylko będą zaglądać pod maskę, sprawdzać, jak ten model językowe działa. Oczywiście, jak ktoś pójdzie na uczelnię, żeby mieć papier, to on i tak kreatywnie jest stracony. Zresztą wiesz, tajemnicą poliszynela jest, że już od lat działał Stack Overflow i studenci kopiowali często cudzy kod. Ale nadal trzeba zrobić jego inżynierię wsteczną, i to, czy w oryginale napisał go człowiek czy AI, to już jest mniej ważne. Paradoksalnie żeby zrozumieć i wytłumaczyć, jak kod działa, często potrzeba większej wiedzy, niż gdyby napisać go od zera. Więc znowu – widzę tu kolejną szansę, ale tylko jeśli odpowiednio wykorzysta ją prowadzący. Tymczasem u nas na informatykach nadal są wykładowcy robiący kolokwia z programowania na kartkach, co jest jakimś absurdem. Może niech jeszcze kratki dorysują i ponumerują wiersze? Jeśli tak to wygląda, to osiągnęliśmy już dno jeśli chodzi o nauczanie, i może pora się od niego odbić.
Czyli wprowadzić te narzędzia do uczelni czym prędzej i nauczyć się z nimi obcować?
Uczelnie i miejsca pracy, które wdrożą sztuczną inteligencję jak najszybciej, zyskają w niezmierzalnym stopniu. Tym bardziej, że jest jeszcze jeden plus – to są rzeczy darmowe. Trzeba by było tylko spojrzeć, które z tych programów mają rozwiązany problem przynależności praw autorskich – jak np. Adobe Firefly, które kiedy wejdzie, zrewolucjonizuje kierunki artystyczne czy graficzne, a ma w swoich metadanych zawarte wiadomości, skąd czerpał „inspiracje” - i rozwikłać dylemat, do kogo tak naprawdę należą generowane przez AI dane. To znaczy, państwo polskiemu kwestia własności intelektualnej nie przeszkadzała, żeby wykorzystać grafikę z internetu na egzaminie ósmoklasisty, więc może to wcale nie będzie taka paląca sprawa…
Wiem, że to bardziej taki niewinny przytyk, ale skoro już zahaczyłeś o temat egzaminów – skoro AI może napisać maturę na 50% albo zdobyć dyplom MBA, to jak sprawdzać klasyfikacje uczniów? Zakładam, że odpowiedź „na kartce, z długopisem i odłożonym telefonem” raczej nie wchodzi w grę, a to niestety pierwsze rozwiązanie, jakie zaproponowało Ministerstwo Edukacji w swoim raporcie na temat sztucznej inteligencji.
To jest kretynizm i niezrozumienie problemu. Ja widzę jedno rozwiązanie – pytania układane kreatywnie. Na przykład w humanistyce można pisać ćwiczenia bardzo trudnym językiem, tak, by uczniowie musieli najpierw udowodnić, że w ogóle je zrozumieli. W przypadku nauk technicznych sprawa się upraszcza, bo wystarczy poprosić o zbadanie konkretnego zjawiska albo zrobienie inżynierii wstecznej. Ba, możesz nawet wykorzystać do tego ChatGPT – wypluć kod i zapytać studentów, co trzeba zrobić, by dane parametry przestały lub zaczęły działać. Zmuszać ludzi do myślenia. W mojej branży, w groznawstwie, mógłbym zadać takie zadanie: tworzymy interfejs diegetyczny, taki jak w Dead Space, ale w klimatach fantasy. Myślisz, że AI sobie z tym poradzi? Trzeba rozszyfrować pojęcie, można nie wspominać w ogóle od Dead Space, żeby utrudnić sprawę… I pozwolić uczniom kombinować. Potem jeden mówi, że robi zmieniający się tatuaż na ręce maga, a ja mdleję z zachwytów. Czy sztuczna inteligencja to wymyśli? No nie, bo nie zajmuje się podawaniem rozwiązań kreatywnych dla czegoś, co nie istnieje. Musi mieć jakiś przykład.
Ja wręcz poszedłbym o krok dalej. Do wyspecjalizowanej pracy nikt nikogo za ładnie napisaną maturę nie weźmie, ale na uczelnię już tak. Może należałoby przestać? Może należałoby dawać jako egzamin wstępny zadania kreatywne, by na studia mogli się dostać ci, którym na maturze noga się powinęła? To kwestia nie tylko unowocześnienia, ale i zmiany myślenia. My wciąż sprawdzamy wiedzę. Dziś to nie jest priorytet. Priorytetem jest to, jak szybko znajdujesz i łączysz informacje. Jasne, jeżeli masz pewną bazę z, dajmy na to, nauk geograficznych, to zrobisz to szybciej – ale mieć bazę z nauk geograficznych to nie to samo, co wykuć na pamięć to, co napisano w podręczniku z lat 70.

Rozwiązuje to też ostatni problem – ściąganie. Pewnie, możemy nadal odbierać ludziom na egzaminach telefony, ale to jest rozwiązanie krótkoterminowe. Jak wejdą implanty siatkówkowe, to będziemy zakłócać sygnał? Uszkadzać uczniom oczy?
Wyłupiać może.
O systemie trzeba myśleć przyszłościowo. Nie możemy wciąż odpowiadać na problemy, które mamy dziś, tylko na te, które będziemy mieć jutro. Firmy prywatne w taki sposób działają, a sektor edukacji publicznej jakoś nie może. I potem przekłada się to na to, że nie tylko wykładowcy narzekają na spadający poziom, ale pracodawcy mówią, że szukają ludzi kreatywnych, a dostają takich, którzy potrzebują do wszystkiego instrukcji. Z tym, że okres przejściowy przy takiej zmianie myślenia nie będzie łatwy. Popatrz zresztą, co stało się, gdy weszła edukacja zdalna. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, jak jest w szkole na co dzień. Przecież nauczyciele ot tak nie zapomnieli, jak prowadzić lekcje. Wyszła ich technofobia, ich nieprzygotowanie do życia w cyfrowym świecie. Przez to wszyscy mają o edukacji zdalnej jak najgorszą opinię, bo uczniowie nie widywali kolegów, rodzice mieli ciągle głośno – a to była ogromna szansa, by zmienić myślenie. I te moduły językowe też są ogromną szansą, ale sprawią, że ludzie początkowo będą cierpieć przez to, jak szybko się to pojawiło. Przypomina się casus pracy manufakturowej i ruchu luddystów, niszczących maszyny, bo odbierały im pracę. To jest rewolucja technologiczna, i niestety, jak w każdej rewolucji, są ofiary.
