Znachor Netflixa jest najcudowniejszy. Stęskniłem się za tak silnymi emocjami w filmach
Sięgnięcie po Znachora mogło wywoływać wątpliwości, w końcu ekranizacja z 1982 roku stanowi absolutną klasykę polskiego kina, wydawało się – nie do przebicia. Ale Netflix to zrobił, jego wersja jest pięknym, pełnym czułości melodramatem.

„Proszę Państwa, Wysoki Sądzie. To jest profesor Rafał Wilczur” – tych słów nie usłyszycie w nowym Znachorze. Nie mamy tu do czynienia z kalką klasyka, jednakże w wywoływaniu poruszenia i podkreślaniu szlachetnych wartości w postaciach produkcja ta zachowuje jego ducha. Rozbudowuje niektóre wątki i utrzymuje naturalność w dialogach, których słucha się z uśmiechem. Jestem autentycznie pod wrażeniem – Netflix wyprodukował film nawiązujący jakością do dawnego polskiego kina, ale z lekkością i nieinwazyjną, delikatną nowoczesnością właściwą dla współczesnych ruchomych obrazów.
U Znachora zmiany, zmiany – wszystkie na plus!
W poprzedniej wersji można było odnieść wrażenie, że dobrego Rafała Wilczura pozostawiła zła kobieta. Upraszczam, ale to idealny przykład wątku do rozwinięcia. Znachor Netfliksa pochyla się nad podobnymi kwestiami – traktuje swoich bohaterów z dużą czułością i znajduje zainteresowanie dla ich emocji. Wyraźniej widzimy zatem dramat samotnej żony, i choć mówię o dwóch–trzech krótkich scenach, to jest to nadal więcej, niż pokazano nam w 1982 roku.
Córka Wilczura, Marysia (Maria Kowalska), przeszła jeszcze bardziej znaczącą zmianę. Rozwinęła skrzydła jako młoda, ambitna dziewczyna, której rola nie sprowadza się już do szukania opoki w mężczyźnie. Od pierwszych chwil można zauważyć u niej spryt, inteligencję, a później i całkiem cięty charakter. Z łatwością rzuca czar na męską część swojego otoczenia – to zresztą jest całkiem rozbudowane i wręcz sielankowe. Marysia została zakorzeniona w świecie filmu – ma zbudowane wokół siebie relacje. Nowy Znachor tym zresztą stoi, wiejska sceneria, co prawda niepozbawiona mankamentów, wypada gościnnie i rodzinnie. W ten sposób łatwiej oddziałuje na emocje i pozwala przywiązać się do obecnych tu postaci.
Grubą kreską potraktowano jedynie złoczyńcę całej historii. Nie jest nim już nieszczęśliwe zrządzenie losu (przynajmniej nie w tak dużym stopniu), tylko konkretny, chorobliwe zazdrosny bohater. To zaś owocuje dosyć oczywistymi zagraniami, które mają na celu trzymać nas w napięciu. Nie potrafię się o to gniewać – zbyt dobrze znam Znachora, żeby oczekiwać fabularnych niespodzianek, a dzięki rozczulającym bohaterom – Rafałowi Wilczurowi (Leszek Lichota) i Marysi – w trudniejszych dla nich momentach siedziałem jak na szpilkach, wyczekując pozytywnych rozstrzygnięć.

Znachor obudził we mnie tęsknotę
W filmie znalazło się miejsce dla wątków miłosnych, które mają w sobie ujmujący, romantyczny urok – niezależnie od tego, o jakich postaciach mowa. Udaje się uchwycić nieuchwytne: rodzące się uczucie. Towarzyszy temu lekkość, trochę humoru czy ogrywanie scen znaczącą mimiką, milczeniem i kilkoma słowami wypowiedzianymi odpowiednim tonem. Dobrze, że scenarzyści zaufali aktorom, pozwalając im pokazać nieśmiałości i zauroczenia bez zbędnego rozwlekania dialogów.
Tak zresztą wygląda prawie cały Znachor. Nie trzeba wiele mówić, by widz popadł w refleksję. Mnie samemu udzieliła się tęsknota do innego świata, w którym znalazłbym tę czystość emocji, bezinteresowność i poświęcenie. Tutaj nowa wersja jest bliska poprzedniej, i to właśnie za sprawą naturalnej szlachetności bohaterów. Dodatkowo wypływa z niej inspiracja, by podobnego piękna poszukiwać w drugim człowieku również na co dzień.
Sielanka wynika nie tylko ze zgromadzenia pozytywnych charakterów, lecz także z wiejskiej, prześlicznej scenerii. Znachor ma w recepcie na sukces swojskie widoki i staranną, miejską scenerię, która może wydawać się minimalnie zbyt czysta – tłumaczę to jednak też zamiarem zbudowania trochę idyllicznego nastroju. Muzycznie również jest wybitnie – bardziej ciepło i sentymentalnie niż smutno, więc znów inaczej niż w ekranizacji z 1982, do tego z ludowymi, pasującymi tu śpiewami. Znalazło się także oczko puszczone do fanów poprzedniej wersji: w formie pobocznej roli Artura Barcisia, a nawet… motyw przypominający mi Ziemię obiecaną Andrzeja Wajdy, czyli Żyd nastawiony na pieniądz, ale niewinnie, śmiesznie i nadal pozytywnie, dlatego nie postrzegałbym go jako przejaw antysemityzmu.

Dobór obsady – bezbłędny. W spojrzeniu Leszka Lichoty widzę podobne emocje jak u Jerzego Bińczyckiego. Maria Kowalska i Anna Szymańczyk przodują w przedstawianiu silnych i zarazem wrażliwych kobiet – choć każda z nich prezentuje sobą inny portret – jedna intelektualistki, a druga zaradnej wdowy zajmującej się pracą na młynie. Ignacy Liss jako hrabia Czyński buduje natomiast przekonujący obraz panicza, który dopiero uczy się pokory i poznaje biedniejszą społeczność.
Znachor opowiada o sile miłości i dobra. To się nie zmieniło i nie zmieni, a dzięki nowej ekranizacji ma szansę ponownie zainspirować widzów do kierowania się wspomnianymi wartościami. Na koniec można doznać katharsis – ja je poczułem po tym ponaddwugodzinnym seansie, na którym aż chciałem klaskać z podziwu, bo odzywało się we mnie wewnętrzne dziecko przypominające mi, za co kocham kino. Czyli za emocje i pokazywanie, co w życiu jest najważniejsze.
Film:Znachor(Forgotten Love)
premiera: 2023dramatromans
Komentarze czytelników
FKa77 Centurion
livarv Chorąży
Film jest nawet dobry. Tyle że na końcówce z 1982 r. aż łzy do oczu lecą prawie wszystkim, a w tej nowej wersji jakoś tak jest obojetnie.
WolfDale Legend

Za jakiś czas muszą znowu spróbować, widziałem wszystkie wersje i według mnie Pan Hoffman najlepiej podołał temu zadaniu.