Graliśmy w Call of Juarez: Gunslinger – Bulletstorm i Borderlands w jednym westernie - Strona 2
Jeśli myśleliście, że po The Cartel Techland nie będzie w stanie podnieść marki Call of Juarez z kolan, to byliście w błędzie. Gunslinger pokazuje, że wrocławianie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa w gatunku westernów.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Call of Juarez: Gunslinger - western od Techlandu ma się dobrze
Jeśli chodzi o mechanikę rozgrywki, niewiele różni się ona od tego, co widzieliśmy w poprzednich odsłonach cyklu. Akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby, a do dyspozycji mamy bogaty arsenał środków zagłady, obfitujący w różne rodzaje rewolwerów, karabinów i strzelb. Graeves może również oczyszczać teren za pomocą lasek dynamitu, a rozstawione tu i ówdzie beczki z prochem aż się proszą, by wykorzystać ich destrukcyjną siłę w dziesiątkowaniu oponentów. Rozwałka jest nie tylko efektowna, ale też piekielnie dynamiczna, końcowy efekt psuje jedynie natężenie skryptów i obecność korytarza, nasuwającego słuszne skojarzenia z serią Call of Duty. Eksploatując tę samą misję po raz drugi, nietrudno zauważyć, że wrogowie pojawiają się w tych samych miejscach, a część wydarzeń przebiega według ustalonego z góry scenariusza. Znanej choćby z Więzów krwi swobody nie widać, jednak trudno wyciągać ostateczne wnioski po zaledwie jednym fragmencie rozgrywki. Być może pełna wersja tytułu będzie w tej kwestii bardziej otwarta na inwencję grającego.

Do nowinek w serii z pewnością wypada zaliczyć system rozwoju bohatera. Wszystkie nasze poczynania oceniane są za pomocą punktów doświadczenia, co budzi skojarzenia z Bulletstormem – w zależności od prezentowanego stylu dostajemy ich więcej lub mniej. Autorzy przygotowali aż trzy drzewka umiejętności, które pozwalają dostosować śmiałka do naszych prywatnych preferencji. Pierwsze z nich (Gunslinger) zawiera zdolności władania dwoma środkami zagłady naraz, drugie (Ranger) koncentruje się wyłącznie na walce na dystans, natomiast trzecie (Trapper) pozwala usprawnić bohatera pod kątem bliskich spotkań z rywalami. Skille są bardzo różne – część zwiększa liczbę noszonej amunicji danej grupy broni lub jej szybkostrzelność, inne z kolei spowalniają na moment czas przy dokładnym celowaniu, ułatwiając tym samym koncentrowanie siły ognia na wybranym przeciwniku. W Gunslingerze nie mogło zabraknąć też charakterystycznych dla tej serii pojedynków rewolwerowców, wymuszających natychmiastowe oddanie perfekcyjnego strzału, w chwili gdy oponent sięga po broń. Gra podsumowuje te starcia, podając nie tylko stopień koncentracji, ale też szybkość reakcji, dzięki czemu możemy sprawdzić, jak skuteczni jesteśmy w bezpośrednich potyczkach jeden na jednego.

Niespełna dwadzieścia minut spędzonych z Silasem Greavesem rozbudziło mój apetyt na pełną wersję gry. Raczej nie będziemy mieć tu do czynienia z hitem definiującym na nowo gatunek westernów, ale w swojej klasie – produktów dystrybuowanych drogą elektroniczną w niższej niż standardowa cenie – z pewnością będzie to tytuł godny uwagi. Co ważne, Gunslinger prezentuje się solidnie nie tylko jako strzelanka. Urzeka świetnym klimatem Dzikiego Zachodu, zaskakuje ciekawym podejściem do fabuły i na dodatek nie musi się niczego wstydzić w kwestii oprawy audiowizualnej. Jeszcze niedawno nie przeszłoby mi to przez usta, ale teraz przyznaję, że „czekam”. W trakcie wakacyjnej posuchy nowe Call of Juarez będzie niezłą rozgrzewką przed jesiennymi hiciorami.