autor: Maciej Makuła
Halo: Reach - pierwsze spojrzenie - Strona 2
Sprawdzamy, jak Bungie stara się poprawić formułę kampanii w najnowszej grze z serii Halo, noszącej podtytuł Reach.
Przeczytaj recenzję Halo: Reach - recenzja gry
Jak się bowiem okazuje – ów hełm należy do sterowanego przez gracza żołnierza, który, nie znając jeszcze jego losu, raźno go zakłada (co źle wróży). Sekwencja ta nie jest niczym nowym – przedstawia to samo, co pierwszy filmik z Reach, tematem którego były scenki na silniku gry. Widzimy żołnierzy zmierzających do polowej bazy na odprawę przed misją, której celem jest sprawdzenie odebranego wezwania o pomoc. Ponieważ istnieje podejrzenie, że jest to działalność groźnej grupy rebeliantów – na miejsce wysłany zostaje oddział spartan zwany Noble Team.
Spartanie wsiadają do uroczych dwuwirnikowych śmigłowców i lecą w kierunku farmerskiej wioski położonej w malowniczych górach. Tutaj widać, że zwiastuny mówiły prawdę i Reach wygląda naprawdę niczego sobie. Naturalnie nie ma mowy o ochach i achach, bo Xbox jest już w końcu pięcioletnim staruszkiem, ale da się zauważyć wyraźny postęp w stosunku do poprzednich gier. I – co ucieszy z pewnością kilka osób – całość oprawy utrzymana jest raczej w ponurych barwach.

A któż to spał w moim łóżeczku?
Sam początek zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, bo podąża tropem obranym przez ODST. Oznacza to, że wreszcie historię opowiadają występujące w grze ludzkie postacie, a nie zakuty w zielony pancerz nadczłowiek. Powoli zapoznawani jesteśmy z charakterami członków Noble Team, cały czas komentują oni wydarzenia, w których biorą udział – Bungie ewidentnie zaczęło odrabiać zadania domowe. Robi się tak miło, tak... żołniersko.
Przede wszystkim zainwestowano (rychło w czas) w animację NPC-ów, pojawiły się „oskryptowane” scenki z udziałem naszych kolegów. Przylatujemy na miejsce i widzimy, jak przyglądają się oni napotkanym zniszczeniom, analizują ciała – wreszcie nie jest to tylko parcie do przodu i eliminacja wrogów. Można wręcz napisać, że Halo w końcu dojrzało do zatrzymania się i podzielenia refleksją nad tym, co się właśnie zadziało. A takie rzeczy lubię.
Po przybyciu na miejsce rozpoczyna się zwiad w stylu kosmicznych marines z drugiego Obcego – nigdzie ani żywej duszy, wokół trupy i ślady walki wskazujące na to, że ewidentnie była ona nierówna. W jednym z budynków natrafiamy na zwłoki żołnierzy, którzy najwyraźniej przed śmiercią zostali poddani torturom i przesłuchiwani. No, to ładne kwiatki. Po chwili pojawia się nawet kosmiczny rolnik, bełkoczący coś bez ładu i składu (chociaż najprawdopodobniej posługiwał się po prostu, z racji wersji gry i miejsca prezentacji, językiem niemieckim, który niżej podpisany zna tak sobie), po czym zostaje odesłany przez naszych do punktu ewakuacji. I tak właśnie „wędrujemy ciepłym krajem” przez czas jakiś, nie oddając ani jednego strzału.
Niestety, jak dla mnie – sympatyka dłużyzn w grach – ów leniwy, niepewny początek nie trwa długo. Po parunastu minutach wałęsania się po napadniętej wiosce okazuje się, że za wszystkim stoją (uwaga! spojler!) Covenanci, na których po prostu wpadamy i rozpoczynamy walkę. A szkoda – bo liczyłem, że może na początku chociaż zmierzymy się z owymi rebeliantami (niestety, w kampanii Halo: Reach zupełnie nie walczymy z ludźmi), potrzymani zostaniemy w niepewności i dopiero stopniowo poznamy oblicze naszego „enemy unknown”.

Kupiłem czarny ciągnik
Ale marzenia marzeniami – tymczasem pomimo moich narzekań nie jest źle. Sama walka nie uległa zbyt wielkim przeobrażeniom, cały czas mamy do czynienia z charakterystyczną dla Halo mechaniką, którą po polubieniu naprawdę się docenia, za: kapitalną sztuczną inteligencję i szerokie spektrum możliwości prowadzenia potyczek (walka wręcz, pojazdy, mnóstwo różniastych, rodzajów broni itd.). Przemodelowani zostali przeciwnicy, którzy jawią się mniej pstrokato i dziecinnie, tak samo zresztą jak oręż – zdecydowanie graficy aplikujący o pracę w Mattel spełnili swoje pragnienia i ich miejsce zajął ktoś „poważniejszy”.