autor: Kacper Pitala
Graliśmy w Far Cry 5 – najbardziej cudaczna odsłona cyklu? - Strona 2
Na parę miesięcy przed premierą Far Cry 5 sprawia solidne wrażenie. Trudno znaleźć tutaj rewolucję, bo poza brakiem charakterystycznych wież, reszta wygląda po staremu.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Far Cry 5 – szalony sandbox
Sandbox Ubisoftu
Można odbijać posterunki, niszczyć i sabotować wrogie placówki oraz generalnie siać zamęt za pomocą standardowego arsenału. To jednak potrafi się znudzić, a prawdziwa esencja wydaje się tkwić w misjach niosących ze sobą jakąś treść. W połączeniu z brakiem wież przypomina to trochę GTA, bo w zasadzie rozgrywka opiera się na wykonywaniu zadań dla charakterystycznych postaci, znajdowaniu kolejnych, robieniu misji dla nich itd.
Postacie te sprzeciwiają się głównemu antagoniście (bo hej, czym byłby Far Cry bez szalonego złoczyńcy na okładce?), który poszerza swoje wpływy jako lider kultu i przygotowuje się na sąd ostateczny poprzez zbieranie jak największej ilości amunicji. Jeśli ktoś zastanawiał się podczas pierwszych zapowiedzi, czy Far Cry 5 będzie komentarzem politycznym, to nie, raczej tak nie jest. Te absurdalne okoliczności częściej przywodzą na myśl komedię niż dramat, przy czym nie powiedziałbym, że to coś złego.
Tak też w jednym z zadań musimy odeprzeć atak szalonych krów. W drugim pomagamy komuś odzyskać klucz, strzelając do sępów („Jeden z tych cholernych ptaków ukradł mi klucz!”), a potem dostarczamy przyczepę na coroczny festiwal jedzenia zwierzęcych jąder. No co, Testicle Festival to prawdziwa rzecz w takich małych miasteczkach, widać, że twórcy odrobili zadanie. W każdym razie granica pomiędzy żenadą, obojętnością i komizmem tych scen jest trudna do określenia. Powiem więc tyle, że z tego, co widziałem, podobały mi się i zapadły w pamięć niektóre sekwencje halucynacji.
Parę zadań potrafiło zaskoczyć swoim przebiegiem właśnie dlatego, że na miejscu zostawaliśmy odurzeni i zaczynały się dziać różne fascynujące rzeczy. W innych misjach ciekawy nastrój tworzyła muzyka gospel zestawiona z brutalnością naszych wrogów i momentami typu „co tu się w ogóle dzieje”. Tak, zdecydowanie bliżej temu wszystkiemu do parodii w stylu GTA, ale czy będzie to ostatecznie aż tak zabawne – nie byłbym tego taki pewien. Może być za to trochę bardziej psychodeliczne – i na to liczę. Mam nadzieję, że fabuła pójdzie raczej w tym kierunku.
W co-opie lepiej?
Myślę, że to wszystko wpływa też na sposób najlepszego konsumowania gry. Zazwyczaj, grając w Far Crya, nastawiałem się na wczuwanie się w świat, powolną eksplorację, skradanie się. Tutaj odnoszę wrażenie, że tytuł zyskuje, kiedy potraktuje się go nieco mniej poważnie. Walnąć kogoś w twarz, zrobić rozwałkę czy coś głupiego. Było to tym bardziej widoczne, kiedy bawiliśmy się w co-opie. To nowość w tej serii – w tym sensie, że w kooperacji da się robić wszystko: biegać po otwartym świecie, wykonywać misje główne i poboczne.
Jeden gracz jest gospodarzem i to jego postęp jest wykorzystywany oraz aktualizowany, gość bierze więc udział w rozgrywce gospodarza. Opcja przejścia całej gry we dwójkę to bardzo atrakcyjny element dla każdego, kto zamierza to wykorzystać. Cieszę się, że twórcy poszli w tę stronę, zamiast przygotowywać osobny tryb czy coś innego, bo tytuł tym bardziej zachęca wtedy do niefrasobliwej zabawy. Podejrzewam, że nawet fabuła może na tym skorzystać. Biorąc pod uwagę charakter historii w „piątce”, przeżywanie tych absurdów ze znajomą osobą ma szansę być po prostu bardzo głupią i bardzo dobrą rozrywką.
Oczywiście podczas gry w kooperacji pojawia się możliwość „podnoszenia” się nawzajem, kiedy któryś z graczy straci wszystkie punkty życia. To kolejny element, który wprowadza trochę luzu i obniża poziom trudności bez znaczącego wpływu na satysfakcję z rozgrywki. Warto też zaznaczyć, że to udogodnienie pojawia się także w trakcie zabawy w pojedynkę. Istnieją w grze specjalnie wykreowani kompani, z którymi możemy wykonywać misje, ale w dowolnym momencie da się też wziąć ze sobą jedną z wielu niewyróżniających się postaci z karabinami. Ba, wolno nawet wziąć więcej niż jedną – i taki towarzysz będzie się za nami skradać, walczyć u naszego boku i ratować nas, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Nikogo zapewne nie zaskoczy stwierdzenie, że Far Cry 5 wygląda i brzmi bardzo przyzwoicie. To jest coś, z czym gry Ubisoftu raczej nie mają problemu. Przyjemnie się patrzy na barwy Montany, muzyka w radiu stanowi dopełnienie nastroju, a wszystko to uzupełniają dźwięki otoczenia. To obiecująca wizja, ale powtarzając to, co mówiłem wcześniej, wszystko tu sprowadzi się do wykonania. Trudno mieć zaufanie do odsłon tej serii, szczególnie jeśli chodzi o działanie wersji pecetowych, a nic z tego, co zobaczyłem, nie pozwoliło mi określić, jak będzie tym razem. Far Cry 5 na pewno nie okaże się grą rewolucyjną, ale ma szansę być niezłym źródłem frajdy i najbardziej cudaczną odsłoną cyklu (może poza Blood Dragonem). Wszystko pod warunkiem, że deweloperzy doszlifują tę produkcję i dostarczą ją w należytym stanie.
ZASTRZEŻENIE
Wyjazd autora tekstu na londyński pokazy gry Far Cry 5 sfinansowała firma Ubisoft.