Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 maja 2011, 11:07

autor: Przemysław Zamęcki

Magicka: Vietnam - recenzja gry

Ile magii z Magicki udało się upchnąć w jednym z dodatków DLC? Nasza analiza dowodzi, że niewiele.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Płatne DLC to temat rzeka. W ciągu bardzo krótkiego czasu gracze stali się uczestnikami eksperymentu polegającego na – nie ma co owijać w bawełnę – wyciąganiu pieniędzy z ich portfeli w imię przedłużenia zabawy w swoje ulubione gry. Pal licho, kiedy dodatki nie odbiegaj jakością od pełnoprawnego dodatku, za który bez mrugnięcia okiem nie tylko fan jest w stanie wyłożyć kilkanaście/kilkadziesiąt złotych. Kłopotem nie powinny być także oferowane po kilka złotych kostiumy czy już niemal przysłowiowa zbroja dla konia. Nie chcesz – po prostu nie kupuj.

Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy nabywca, sugerujący się reklamą podmiotu, do którego wcześniej nabrał zaufania, jest zwyczajnie robiony w bambuko. Mam wrażenie, że tak właśnie poczuje się osoba, która pół godziny wcześniej wyłożyła pięć euro na Vietnam, szeroko reklamowany dodatek DLC do niezwykle udanej Magicki.

Wietnam, Wietnam pali się…

Podstawowa wersja gry oferuje trzynaście etapów, ukończenie których zajmuje z pewnością znacznie więcej czasu niż niejednej produkcji, której koszty oscylowały w okolicach tryliarda dolarów. Nowatorska zręcznościówka polega na rzucaniu mnóstwa różnych zaklęć, a poza szybkimi palcami często trzeba wykazać się także opanowaniem, odrobiną zmysłu taktycznego i niezłą pamięcią, aby nie pomylić kolejności wciskania długich sekwencji klawiszy, składających się na budowę czaru.

Również Magicka: Vietnam nie odbiega od tego schematu. W systemie zaklęć nie zmieniło się kompletnie nic. Otrzymujemy prawie ten sam zestaw czarów, względnie wymyślamy na poczekaniu coś od siebie. Jeżeli spędziłeś godziny przy podstawce, w tym minidodatku nic Cię nie zaskoczy. Nawet to, że zmieniamy realia i zamiast szerzyć pokój w krainach północy zamieszkiwanych przez orków i trolle trafiamy do wietnamskiej dżungli. A w zasadzie do kilkunastu korytarzy pomalowanych w palmy. Zmiana realiów zaś nie zaskoczy nas dlatego, że już grając w podstawkę, nie dało się przegapić oferowanego w jednym z questów jako nagrodę karabinu maszynowego M60. Tutaj broni palnej jest po prostu nieco więcej, bo dochodzą na przykład zdobywane na wrogach AK-47 czy nawet wyrzutnie RPG.

Nowością są natomiast cele misji, które należy wypełniać. Na przykład zabrać plan bitwy, zniszczyć wieże komunikacyjne czy uwolnić przetrzymywanych w bambusowych klatkach jeńców. Nadto konieczne staje się rozwalenie kilkunastu budynków oznaczonych flagą, ponieważ bez końca respawnują w nich się wrogowie. Można by pomyśleć, że oto wreszcie doczekaliśmy się godnego spadkobiercy Cannon Fodder. Można by, gdyby nie jeden zasadniczy fakt. Cały dodatek, poza jedną mapką do trybu survival, w którym to jesteśmy atakowani przez kolejne fale coraz potężniejszych przeciwników, składa się z jednej misji, której ukończenie zajmuje około pół godziny. I to niezależnie od tego, czy bawimy się solo, czy w czteroosobowej kooperacji.

Na plus można zaliczyć budowę etapu. Po pierwsze – składające się nań plansze są znacznie większe niż w podstawce. Dotyczy to przede wszystkim bazy Vietcongu, choć i poprzedzające ją pole ryżowe też nie jest miniaturowe. Po drugie – w większości wypadków nie ma konieczności podążania wytyczoną ścieżką. Co prawda na samym początku, w dżungli, mamy faktycznie do czynienia z rękawem, ale nie znaczy to, że wystarczy pędzić przed siebie na oślep. Podstawą jest wykonanie konkretnych zadań, a te umiejscowione gdzieś na skraju mapki łatwo przeoczyć.

Bring’em home, Jack.

Niestety, w parze z luźniejszą budową plansz nie idzie kamera. Przedzierając się przez zastępy wrogów, bardzo często w ogóle nie widzimy, gdzie stoją przeciwnicy, ponieważ znajdują się oni za krawędzią ekranu, poza widocznością. Jest to niezmiernie irytujące, a w przypadku zabawy w trybie kooperacji źle działająca kamera bywa powodem frustracji osób, które dołączyły do naszej gry. Przez cały czas skupia się ona bowiem na hoście i to nie tylko na jego monitorze. Może się przez to zdarzyć, że ktoś wyjdzie poza ekran i nie będzie umiał już wrócić do miejsca akcji. A przytrafia się to nader często.

Naprawdę, pomimo szczerych chęci i sympatii dla ekipy Arrowhead Studios trudno nazwać Magickę: Vietnam inaczej niż tylko wyciągaczem kasy. Stoję na stanowisku, że w recenzji na ocenę jakości gry nie powinna wpływać jej cena. Niestety, w tym przypadku muszę nieco zrewidować ten pogląd, ponieważ nawet godzina zabawy za połowę ceny wersji podstawowej jest zwyczajnie niepoważnym traktowaniem klienta. Jestem właściwie pewny, że gdybyśmy otrzymali pełnoprawną kampanię składającą się z co najmniej kilku misji, ocena Vietnamu od razu skoczyłaby w górę o kilka oczek, ponieważ dobre pomysły należy jak najbardziej nagradzać. Lub gdyby chociaż tryb survival miał do zaoferowania więcej niż do tej pory. Miało być dobrze, a wyszło, ech… szkoda gadać.

Przemek Zamęcki

PLUSY:

  • nie zepsuto tego, co było dobre w podstawce.

MINUSY:

  • cena;
  • długość;
  • praca kamery;
  • wszystkie minusy podstawki.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Magicka: Vietnam - recenzja gry
Magicka: Vietnam - recenzja gry

Recenzja gry

Ile magii z Magicki udało się upchnąć w jednym z dodatków DLC? Nasza analiza dowodzi, że niewiele.

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.