Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 31 marca 2008, 10:11

autor: Jacek Hałas

Lost: Zagubieni - recenzja gry

Gra stanowi przegląd głównie dwóch pierwszych sezonów serialu, aczkolwiek nawiązuje też do pewnych miejsc, wydarzeń i postaci znanych z trzeciego sezonu.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Na informację o oficjalnym rozpoczęciu prac nad komputerową wersją przygód Zagubionych zareagowałem entuzjastycznie. Przyznam szczerze, że sam nie jestem fanatycznym miłośnikiem tego serialu. Nie spędzam więc każdej wolnej chwili na analizie wszystkich wydarzeń, czy snuciu coraz to bardziej wykręconych teorii na temat aktualnej sytuacji pasażerów feralnego lotu 815. Wizja znalezienia się na znanej z serialu tropikalnej wyspie celem jej osobistej eksploracji jawiła się jednak bardzo optymistycznie. UbiSoft dotrzymał pierwotnej daty premiery – możemy już przekonać się, czy developerzy stworzyli grę, która dorówna popularnością i jakością serialowi, i czy produkt ten będzie przystępny także dla tych osób, które do tej pory w tej tematyce mogły czuć się troszeczkę zagubione.

Pierwszy rozdział gry powiela wiele scen znanych z pilota serialu.

Efektowne intro ukazuje wydarzenia mające miejsce jeszcze na pokładzie samolotu, który wkrótce rozbija się na pewnej wyspie zlokalizowanej na Pacyfiku. W przeciwieństwie do tego, co można byłoby początkowo zakładać, Via Domus nie daje możliwości pokierowania żadną ze znanych z serialu postaci. Na potrzeby gry do opowieści dodano zupełnie nowego bohatera, którego sprytnie wpleciono do wszystkich głównych wątków. Gracz wciela się w postać Elliotta Maslowa, który z zawodu jest fotografem, lecz w wyniku katastrofy traci pamięć. Użeranie się ze skutkami amnezji stanowi zresztą jeden z jaśniejszych punktów opisywanej gry.

Wkrótce po katastrofie Elliott zostaje zaatakowany przez wrogo nastawionego osobnika, zainteresowanego odzyskaniem pewnego zdjęcia. Odnalezienie fotki oraz odkrycie jej znaczenia szybko staje się priorytetem. Scenarzyści zastosowali tu wiele interesujących rozwiązań. Elliotta nękają różnorakie wizje, w których ukazuje mu się tajemnicza kobieta. Dodatkowo co pewien czas uczestniczy w znanych z serialu retrospekcjach. Flashbacki w mojej ocenie zostały skonstruowane po mistrzowsku. W trakcie rozgrywania tych scen należy zajmować się robieniem odpowiednich zdjęć, modyfikując ostrość czy dokonując przybliżeń obrazu. Pstryknięcie prawidłowej fotki pozwala na odkrycie kolejnych szczegółów z przeszłości Elliotta. Jest to ponadto sprytnie powiązane z rozwiązywaniem problemów na wyspie. Retrospekcja może przykładowo podpowiedzieć głównemu bohaterowi, w jaki sposób może odwrócić uwagę innego rozbitka.

Gra stanowi przegląd głównie dwóch pierwszych sezonów serialu, aczkolwiek nawiązuje też do pewnych miejsc, wydarzeń i postaci znanych z trzeciego sezonu. Domyślam się, że może się w tym miejscu pojawić pytanie – czy to aby nie za dużo? Niestety obawy te są raczej słuszne, a to dlatego, że Via Domus w dość chaotyczny sposób przeskakuje pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Dotyczy to w szczególności napotykanych postaci. Osoby, które nie znają serialu, mogą mieć kłopoty ze zrozumieniem faktu pojawienia się Innych, czy zmian, które zaszły wśród rozbitków. Doskonałym przykładem jest Sun, z którą początkowo Elliott nie jest w stanie się porozumieć, lecz w dalszych rozdziałach jest to już możliwe. Całość podzielono na siedem etapów, które skonstruowano w formie odcinków. Każdy rozdział kończy się więc solidnym cliffhangerem. Rozpoczynając nowy etap można sobie natomiast przypomnieć, co takiego wydarzyło się wcześniej. Via Domus jest niestety kolejną już grą z rekordowym czasem dotarcia do napisów końcowych. Obawiam się, że dobry gracz finał ujrzy już po trzech-czterech godzinach zabawy. Dokładnie badając lokacje, wyczerpując dostępne kwestie dialogowe i uczestnicząc w nieobowiązkowych atrakcjach proces ten można wydłużyć do około 6-8 godzin, ale to w dalszym ciągu za mało.

Czarna Skała to tylko jedna z wielu znanych fanom „Lost” lokacji.

O ile warstwa fabularna prezentuje się bardzo solidnie, o tyle do przebiegu zabawy nie sposób się nie przyczepić. Zakładam, że nie byłem jedynym graczem, który po grze bazującej na serialu Lost spodziewał się dużej swobody działania, czy nawet nawiązań do prostych RPG-ów. Okazuje się jednak, iż Via Domus jest liniowy, co w szczególności widać na przykładzie odwiedzanych miejsc. Plansze tylko na pierwszy rzut oka wydają się być duże, ale już po kilku chwilach zaczyna się wpadać chociażby na niewidzialne ściany. Wyjątkiem są przeprawy przez dżunglę, choć tu zboczenie z ustalonej przez grę trasy przeważnie karane jest... wyświetleniem okna informującego o konieczności powrotu! Sam nie jestem zagorzałym zwolennikiem gier z wymuszonym free-roamingiem, gdyż nie wszystkie tytuły muszą na czymś takim zyskać. W przypadku Lost zapewnienie większego pola do działania byłoby korzystne. Tyle chociaż dobrze, że badanie kolejnych lokacji nigdy nie kojarzy się z nudą.

W grze zawarte zostały właściwie wszystkie ważne miejsca. Początkowo jest to więc plaża, na której znajdują się szczątki rozbitego samolotu. W dalszej fazie rozgrywki dociera się zaś między innymi do słynnego włazu, czy też znajdującego się w samym sercu dżungli statku Black Rock. Elliott bada też wszystkie najważniejsze stacje należące do Dharmy. Pojawia się tu zresztą swego rodzaju paradoks, albowiem można dojść do wniosku, że Maslow w pojedynkę dokonuje ważniejszych odkryć niż wszyscy pozostali rozbitkowie (może z wyłączeniem Locke’a) razem wzięci. Jest to tym bardziej zauważalne, iż okolicę zawsze eksploruje się bez udziału innych osób. Proces ten, pomimo wspomnianych wyżej ograniczeń, sprawiał mi jednak dużą frajdę, nie pozwalając na dłużej oddalić się od komputera.

Na docieraniu do nowych lokacji i ich badaniu zabawa na całe szczęście nie kończy się, ale szczerze mówiąc pozostałe elementy Via Domus nie wypadają jakoś lepiej. Oglądanie i podnoszenie interaktywnych obiektów przedzielane jest przede wszystkimi prostymi łamigłówkami, polegającymi na wkładaniu bezpieczników w odpowiednie sloty. Całość przypominała mi mini-gry znane z Bioshocka. Za pierwszym czy drugim razem rozwiązanie takiej zagadki mnie jeszcze bawiło, ale z czasem stało się niestety bardzo uciążliwe, szczególnie w końcowej fazie gry, gdy zmuszony byłem do marnowania czasu na odnajdywanie wszystkich potrzebnych bezpieczników. Nieznacznie lepiej wypadły interakcje z odnajdywanymi w stacjach badawczych komputerami, do których oprócz słynnej kombinacji cyfr wprowadza się także inne polecenia, a nawet uczestniczy w testach na inteligencję. Wszystko to jest bardzo proste, ale sympatycy serialu odnajdą tu wiele ukrytych smaczków. To samo tyczy się zresztą całej gry. Easter eggs nie pojawiają się co prawda na każdym kroku, ale jest ich całkiem sporo.

Flashbacki to bez wątpienia najlepiej wykonane momenty gry.

Dziwi mnie to, dlaczego producent za wszelką cenę chciał dodać do gry elementy akcji. Stoją one na żenująco niskim poziomie. Najbardziej denerwujące jest, że podczas przepraw przez dżunglę ni stąd, ni zowąd pojawiają się uzbrojeni przeciwnicy. Elliott z zakupionego pistoletu na dobrą sprawę musi trzykrotnie skorzystać. Odrobinę lepiej wypadły sceny z udziałem czarnego dymu. Chowanie się wewnątrz drzew skutecznie podnosi poziom adrenaliny, ale już bezmyślna scena pościgu ogranicza się do wciskania kilku klawiszy, przy czym zaledwie dwa z nich niezbędne są do omijania pojawiających się na trasie przeszkód. Szczerze mówiąc, nie obraziłbym się, gdyby ze wszystkich tych „atrakcji” zrezygnowano, pozostawiając jedynie patent ukrywania się przed czarnym dymem. Mile widziane byłyby też jakieś elementy stealth, które dałoby się powiązać choćby z Innymi.

Niewątpliwą atrakcją dla wszystkich miłośników serialu będzie zapewne możliwość poznania innych osób znajdujących się na wyspie. W Via Domus pojawiają się właściwie wszystkie głównie postaci, między innymi Jack, Kate, Sawyer, Hurley, Locke, Ben, Juliet czy Sayid. Co ciekawe, przeszmuglowano też kilka osób znanych z trzeciego sezonu, między innymi Mikhaila. Z rozbitkami można sobie oczywiście porozmawiać. Tematy ogólne służą jedynie pozyskaniu dodatkowych informacji. Niestety, odpowiedzi bywają tu bardzo lakoniczne. Właściwie jedynym wyjątkiem jest tu Sawyer, nadający Elliottowi zabawne pseudonimy. Druga kategoria to pytania questowe, których zadawanie niezbędne jest do posunięcia fabuły do przodu.

Via Domus oferuje ponadto opcję handlu. Niestety nie spełniła ona pokładanych przeze mnie oczekiwań. Przeważnie jest bowiem tak, iż większość oferowanych przedmiotów wcale nie jest potrzebna. Jedyne wyjątki to pistolet, który kupuje się tylko raz oraz pochodnie lub lampy naftowe, które są niezbędne do zbadania nieoświetlonych lokacji (głównie jaskiń). Ponadto nie ma problemów z pozyskaniem lokalnej waluty. Gdy tylko zachodzi konieczność zakupienia jakiegoś przedmiotu, można być pewnym tego, że w okolicy odnajdzie się niezbędne do sfinalizowania transakcji obiekty.

Wizualnie Via Domus prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Osobiście jakości wykonania grafiki nie starałbym się na siłę przyrównywać na przykład do Crysisa, gdyż obrano tu nieco inną taktykę. Duży udział w budowaniu klimatu rozgrywki mają nakładane przez grę różnorakie filtry. Fajnie wykonano też roślinność oraz grę cieni, które dynamicznie padają na Elliotta. Nie mógłbym się też zbytnio przyczepić do rozmów z innymi osobami. Kamera dokonuje wtedy ładnych zbliżeń, a tła są automatycznie rozmywane. Słabiutko wypadła jedynie animacja ruchów pozostałych rozbitków, ale w zdecydowanej większości przypadków stoją oni w miejscu, czekając właściwie na to, aż się do nich zagada. Na całe szczęście Elliott jest już nieźle animowany i denerwuje jedynie to, że wachlarz jego ruchów jest mocno ograniczony. W grze nie trzeba wspinać się na wyższe półki, ani nawet wykonywać skoków nad przepaściami. Poziomy rozgrywane wewnątrz stacji badawczych Dharmy nie są już tak efektowne, choć tu dużą uwagę przywiązano do odwzorowania wnętrz, dzięki czemu przypominają one lokacje znane z serialu.

Gra jest niestety słabo zoptymalizowana, co w szczególności widać podczas przepraw przez dżunglę. Jakakolwiek próba podniesienia kamery do góry celem ujrzenia większego wycinka okolicy kończy się zazwyczaj dużym spadkiem liczby wyświetlanych klatek. Można się oczywiście bawić przy niższych ustawieniach jakości grafiki, ale „Lost” wygląda wtedy zdecydowanie gorzej. Do współpracy UbiSoft zdołał zaprosić jedynie kilka osób spośród aktorów występujących w serialu. Są to na dodatek mniej ważne postaci, między innymi Claire i Mikhail. „Zamienniki” wypadają całkiem dobrze, choć nie dotyczy to wszystkich osób. Świetnie wypadła za to oprawa muzyczna, która jest wyraźnie wzorowana na utworach specyficznych dla serialu. Jej udział w budowaniu odpowiedniego klimatu jest doprawdy znaczący.

Pytania wybiera się z dwóch kategorii. Mogą to być sprawy ogólne lub problemy związane z aktualnymi questami.

Lost: Via Domus wypadł zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Podstawowy zarzut jest taki, że niewiele zależy od starań gracza. Zabawa ogranicza się właściwie wyłącznie do eksploracji nowych lokacji oraz odbywania rozmów z postaciami niezależnymi. Zagadki sprowadzają się do rozwiązywania takich samych mini-gier, a elementy akcji prezentują mizerny poziom wykonania. Fabuła ratuje nieco ogólny wizerunek tego produktu. Historia Elliotta ciekawie się rozwija i fajnie kończy. Obawiam się jednak, że wiele z tych atrakcji zostanie w pełni docenionych i zrozumianych jedynie przez oddanych fanów serialu. Pozostali gracze będą zapewne mieli spore problemy ze zrozumieniem niektórych faktów i powiązaniem dziejących się wokół nich wydarzeń.

Podsumowując, to produkt jedynie dla „lostomaniaków”, którym uproszczony przebieg zabawy nie będzie przeszkadzał w czerpaniu przyjemności z gry.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • fabuła prezentuje wysoki poziom wykonania, skutecznie zachęcając do odkrywania szczegółów z przeszłości Elliotta;
  • możliwość własnoręcznego zbadania wszystkich najważniejszych lokacji znanych z dwóch pierwszych sezonów Lost;
  • genialnie zrealizowane flashbacki;
  • wiele ukrytych smaczków dla fanów serialu;
  • bardzo ładna grafika;
  • świetna oprawa muzyczna.

MINUSY:

  • gra momentami całkowicie niezrozumiała dla osób, którym serial jest obcy;
  • bardzo uproszczona rozgrywka – banalne zagadki, elementy typowe dla gier akcji na bardzo niskim poziomie i niekiedy niepotrzebnie dodane;
  • wysokie wymagania sprzętowe;
  • brak opcji free-roamingu oraz liniowy przebieg rozgrywki;
  • krótki czas zabawy;
  • niepotrzebny mechanizm handlowania z innymi rozbitkami;
  • brak oryginalnych głosów najważniejszych postaci znanych z serialu.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Lost: Zagubieni - recenzja gry
Lost: Zagubieni - recenzja gry

Recenzja gry

Gra stanowi przegląd głównie dwóch pierwszych sezonów serialu, aczkolwiek nawiązuje też do pewnych miejsc, wydarzeń i postaci znanych z trzeciego sezonu.

Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem
Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem

Recenzja gry

Indika od rosyjskich twórców ze studia Odd Meter na pierwszy rzut oka wydaje się chaotycznym zlepkiem nieprzystających do siebie elementów. Zapewniam was jednak, że w tym szaleństwie jest metoda.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.