Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 15 grudnia 2005, 13:44

autor: Piotr Deja

Cold War: Szpieg Zimnej Wojny - recenzja gry

Wrobiono cię w próbę zabójstwa prezydenta Rosji – udaje ci się uciec, lecz zostajesz sam za Żelazną Kurtyną. Masz tylko siebie, swoje umiejętności i fotoreporterski instynkt. Czy uda ci się przeżyć – a co ważniejsze, zdobyć upragniony materiał?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Zawód dziennikarza – wiecie, takiego wścibskiego paparazzi – budzi mieszane uczucia. Z jednej strony żadna praca nie hańbi, z drugiej przeszukiwanie koszy na śmieci sławnych ludzi, szukanie sensacji za wszelką cenę i mieszanie się w cudze sprawy celem nagłośnienia tychże w jakimś piśmie (i opatrzenie przyciągającym wzrok nagłówkiem) nie jest chyba do końca moralnie właściwe... Tak czy inaczej, w Cold War staniemy po jednej ze stron barykady. I nie będzie to rola ochroniarza jakiejś sławnej gwiazdy filmowej, eksterminującego fale rozbestwionych dziennikarzy – choć mogłoby być ciekawie. W grze twórców z Mindware Studios wcielimy się właśnie w takiego nieproszonego gościa z aparatem fotograficznym, używającego wszelkich sposobów, by tylko znaleźć dobry materiał na artykuł i okrasić go wykonanymi przez siebie, pikantnymi fotkami.

Czasami jednak taki zawód może być bardzo niebezpieczny. Pomijając fakt, że ludzie na ogół dbają, by ich sekrety sekretami pozostały, a im coś jest tajniejsze i więcej warte, tym również więcej środków na to przeznaczają – lecz do tego może dojść również chęć pozbycia się danego dziennikarza, jeśli ten wcześniej zbyt namieszał. A główny bohater jest już znany w tendencji do wciskania nosa w nie swoje sprawy, szczególnie te wagi państwowej. Teraz Matt Carter – w którego wciela się gracz – leci do Rosji na tajne spotkanie pomiędzy prezydentem a agentem CIA. Leci nie zaproszony oczywiście, problem tylko w tym, że jego aparat fotograficzny został podmieniony na specjalne urządzenie rentgenowskie, które nie tylko prześwietla wszystko wokół, lecz potrafi też puścić wiązkę promieniowania na tyle silną, by trafiony nią człowiek padł nieprzytomny. A komuś bardzo zależy na tym, by dwoje ludzi bliskich prezydentowi zostało uznanych za zdrajców, próbujących wystawić głowę państwa na celownik zabójcy CIA. Jak łatwo przewidzieć, niedoszłym zabójcą okazujesz się ty – już po pierwszym treningowym poziomie. Na szczęście udaje ci się uciec, lecz KGB depcze ci po piętach... Słowem, zostałeś – tak jak to mówi tytuł – „sam za zależną kurtyną”.

Towarzysz Lenin. Wiecznie żywy oczywiście, żeby nie było wątpliwości.

Cold War: On Your Own Behind The Iron Curtain to czystego gatunku sneaker TPP. Główny nacisk położono właśnie na skradanie się – nasz reporter nie potrafi skakać, może natomiast poruszać się na sześć sposobów (trzy stopnie szybkości z kucaniem lub bez). W sumie każdy z tych trybów do czegoś się przydaje, wszystko zależy od sytuacji, w której się znajdziemy. Do tego dochodzi możliwość chowania się w różne miejsca – do metalowych szafek, pod stoliki czy do bagażników samochodów. W grze znalazło się standardowe ogłuszanie przeciwników, broń palna także (tylko w dwóch egzemplarzach – zwykły pistolet i AK-47). Uwagę wrogów można odwracać rzucaniem monet, zostawianiem paczek papierosów czy nawet pstrykaniem palcami. Ale to naprawdę mało wyrafinowane sposoby w porównaniu do innych, którymi dysponuje pan Carter.

W grze prócz apteczek czy magazynków do broni znajdziemy mnóstwo różnych przedmiotów. Budziki, szmaty, puszki, plastykowe butelki, gwoździe i sporo innych. Przedmioty na pierwszy rzut oka bezużyteczne, ale tylko dla tych, co nie oglądali MacGyvera. Szmatka połączona z eterem to świetny sposób na usypianie przeciwników, a eter w puszce może służyć za prowizoryczną minę. Z plastyku i nabojów pistoletowych można zrobić pociski, które będą tylko ogłuszać przeciwników, lecz ich nie uśmiercać. Budzik zmodyfikowany przez części z innych urządzeń staje się doskonałym wabikiem, a tłumik otrzymujemy łącząc plastykową butelkę ze szmatami. Może nie jest tych możliwości dużo, ale na pewno więcej niż w innych grach – bardzo miłe i użyteczne urozmaicenie.

Przechodząc kolejne etapy bohater natrafia na teczki, tuby czy foldery z dokumentami – zebrane dają specjalne punkty, które możemy przeznaczyć na odkrywanie kolejnych możliwości. To z kolei – razem z łączeniem przedmiotów w nowe – robimy w specjalnym menu, gdzie mamy siedem poziomów zaawansowania bohatera. Dlatego później niczym niecodziennym będzie wykonywanie ciężkiej miny wabiąco-usypiającej z dwóch flaszek eteru, budzika, puszki i paru innych urządzeń, pocisków przebijających pancerz z gwoździ i zwykłych nabojów, czy zdalnie detonowanej bomby z prochu strzelniczego, puszki i tranzystorów. Nie znam się na fizyce, elektronice i chemii na tyle, by stwierdzić czy jest to możliwe czy nie – ale nie ma to żadnego znaczenia, bo takie kombinowanie daje mnóstwo radości.

Aparat rentgenowski umożliwia zobaczenie rzeczy gołym okiem niedostrzegalnych.

Na uwagę zasługuje także wspomniany na początku aparat fotograficzno-rentgenowski, a szczególnie świetnie wyglądający efekt prześwietlania, który towarzyszy obserwowaniu architektury i ludzi przez obiektyw. Poza tym można używać aparatu jako broni ogłuszającej, a jego ogromną zaletą jest to, że umożliwia obezwładnianie przeciwników nawet przez ściany – wystarczy tylko trafić w głowę. Bardzo pomaga także niezwykle przejrzysta mapa. Mimo wszystko, gra z początku nie jest łatwa – utrudnia ją niewysoki poziom żywotności bohatera. Jeśli zrobimy za dużo zamieszania, to najlepiej od razu wgrać grę i spróbować jeszcze raz. Zabijanie przeciwników to dobry sposób, lecz musimy mieć stuprocentową pewność, że schowany ciało w takie miejsce, które nie jest za często odwiedzane przez strażników.

Gorzej, jeśli nie możemy nikogo zabić, bo takie wymagania stawiają cele misji. Wtedy pozostaje ogłuszanie, lecz nie myślcie sobie, że wystarczy podejść do przeciwnika i go uderzyć, by mieć go z głowy do końca misji. Po kilku minutach delikwent wstanie i zastanowi się, co się stało, zacznie węszyć – jeśli nas nie znajdzie, wróci na posterunek lub będzie kontynuować patrol. Można używać eteru, wtedy nieprzytomność przeciwnika potrwa dłużej. Najlepiej ogłuszonemu wrogowi wstrzyknąć środki usypiające – wtedy jego błogi sen trwał będzie co najmniej kilkadziesiąt minut. Z drugiej strony im dalej zajdziemy, tym mniejszym pacyfizmem wykazuje się bohater. Po kilku poziomach nikt już nie zabrania zabijać, a później – przy końcu – używanie AK-47 (najlepiej z pociskami przebijającymi pancerz) jest wręcz wskazane. Co ciekawe, w kilku poziomach wcielimy się zamiast reportera w inną postać, dla której humanitaryzm i oszczędzanie ludzkiego życia nie są bynajmniej ważniejsze od dobra całego narodu. Pomimo, że Cold War jest sneakerem, ten krótki przerywnik nie psuje klimatu, wręcz przeciwnie – napięcie rośnie odwrotnie proporcjonalnie do uciekającego czasu. Zresztą, nawet wtedy trzeba uważać, bo wrogowie nie są głupi – potrafią się ukryć, wychylić i puścić celną serię, która na zawsze zwali naszego bohatera z nóg.

Kolejna rzecz to zróżnicowane zadania, które czekają gracza. Prócz samotnego poruszania się po siedzibie KGB czy podziemnych bazach wojskowych często będziemy musieli eskortować różne osoby w różne miejsca, czy nawet kierować nimi – jednocześnie obserwując przez kamery patrolujących przeciwników. Często też przyjdzie nam włamywać się do terminali i wyłączać kamery czy zapory laserowe. A najwięcej radości przyniosło mi chyba „przekonywanie” jednego z urzędników KGB do zdradzenia części kodu do sejfu. Takie rzeczy – a jest ich dużo – sprawiają, że gra wsysa niesamowicie już po kilkunastu minutach grania.

Zaletą Cold War jest także naprawdę wciągająca fabuła. Nie chodzi tu o oryginalność – o to dziś trudno – lecz sposób przedstawienia. Historię, jaką prezentuje nam Cold War, spokojnie można by przenieść na srebrny ekran, jest tu mnóstwo nieoczekiwanych zwrotów akcji, a przede wszystkim znany z najlepszych sensacyjnych filmów klimat. Pomiędzy poziomami oglądamy rysunkowe animacje w pół-komiksowej postaci. Zdaję sobie sprawę, że wiele wysiłku nie kosztowało to twórców, ale nie jest to bynajmniej wada. Przerywniki jak i samo granie spójnie tworzą klimat, przez co od Cold War nie można się oderwać.

Widok z szafki może nie jest emocjonujący, ale przynajmniej jesteśmy tu bezpieczni.

Oprawa audiowizualna – poza jednym elementem – stoi na bardzo wysokim poziomie. Grafika jest świetna, HDR-y i shadery robią swoje, również wykonaniu modeli – postaci, przedmiotów – nie mam nic do zarzucenia. Architektura cieszy oko, czy jesteśmy w podziemnym garażu, w mauzoleum wiecznie żywego Lenina, w biurach KGB czy w podziemnych tunelach – kunszt twórców jest aż nadto widoczny. Muzyka, zabarwiona bondowskimi motywami, doskonale podkreśla klimat, a jej tempo zależne jest od tego, czy przeciwnicy o nas nie wiedzą, czy coś podejrzewają lub czy za nami gonią. To samo z dźwiękami i głosami głównych i pobocznych postaci. Carter gada jak rasowy Amerykanin, podczas gdy wypowiedzi Rosjan są podkreślane przez wschodni akcent.

Wady zostawiłem sobie na koniec. Choć przeciwników jest bardzo mało – razem w grze można doliczyć się około dziesięciu postaci (głowni bohaterowie, plus zwykli strażnicy, technicy czy żołnierze), nie przeszkadza to. Gorzej z ich animacją – to właśnie ten jeden element oprawy, który nie trzyma poziomu reszty. I główny bohater, i jego sojusznicy, i wrogowie – wszyscy poruszają się jakby połknęli kij od szczotki. Przydałby się tu porządny motion-capture, bo nawet ragdoll nie pomaga. Wszystkie inne elementy pieczołowicie budują naprawdę dobry klimat po to tylko, by jedno spojrzenie na sposób poruszania się Cartera przypomniało nam że Cold War to tylko gra komputerowa.

Druga bardzo poważna wada to długość gry. Można ją przejść w jakieś piętnaście do dwudziestu godzin, oczywiście na najwyższym poziomie trudności, starając się zabić jak najmniej przeciwników (jakoś dziwnie się czułem mając kogoś zabić, biorąc pod uwagę to, że jestem „zwykłym” reporterem...) i badając dokładnie każdy zakątek w poszukiwaniu upragnionych punktów technicznych. Wreszcie, trzecia wada – wiążąca się z poprzednią – to fakt, że kolejne etapy zbyt często się powtarzają. W praktyce wygląda to tak, że twórcy zrobili kilka naprawdę dużych poziomów, podzielili je na mniejsze kawałki i tych z różnych kawałków zbudowali etapy. Powtarzalność mogłaby być do przyjęcia, gdyby gra była dłuższa, wielkich poziomów kilkanaście, a samych etapów – z pięćdziesiąt. Na początku to nie przeszkadza, ale później można się nieźle zawieźć, gdy – licząc na coś nowego – odwiedzamy te same lokacje.

To właśnie w tym menu możemy zrobić helikopter z paczki zapałek.

Na osłodę w Cold War można zagrać w jeden z czterech trybów gry – zwykły (Story), starając się zabić jak najmniej przeciwników (Pacifist), pozostać jak najdłużej niezauważonym (Ghost) lub przechodzić kolejne etapy mieszcząc się w wyznaczonym na nie czasie (Time-Run). Dla maniaków będzie to miły dodatek, choć gra za drugim podejściem nie cieszy już tak jak za pierwszym.

Cold War: On Your Own Behind The Iron Curtain to udany produkt, lecz zdecydowanie za krótki. Już nawet słabą animację postaci można by przeboleć, gdyby gra była dłuższa. Mimo wszystko, kilkanaście godzin spędzonych za żelazną kurtyną, okraszonych świetną oprawą, tworzeniem broni z przedmiotów codziennego użytku i pozostawaniem w cieniu wspominam niezwykle miło. Mam nadzieję, że twórcy pomyślą też o jakiejś kontynuacji, wydłużeniu gry i użyciu techniki motion-capture. Wówczas hit murowany.

Piotr „Ziuziek” Deja

PLUSY:

  • oprawa audiowizualna na wysokim poziomie (poza animacją postaci);
  • wciągająca fabuła;
  • dużo ciekawych pomysłów, szczególnie MacGyver’owate klimaty.

MINUSY:

  • sztywna animacja postaci;
  • powtarzające się – zdecydowanie za często – poziomy;
  • gra jest za krótka.
Cold War: Szpieg Zimnej Wojny - recenzja gry
Cold War: Szpieg Zimnej Wojny - recenzja gry

Recenzja gry

Wrobiono cię w próbę zabójstwa prezydenta Rosji – udaje ci się uciec, lecz zostajesz sam za Żelazną Kurtyną. Masz tylko siebie, swoje umiejętności i fotoreporterski instynkt. Czy uda ci się przeżyć – a co ważniejsze, zdobyć upragniony materiał?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.