Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Darksiders Genesis Recenzja gry

Recenzja gry 4 grudnia 2019, 17:00

Recenzja gry Darksiders Genesis – wygląda jak Diablo, a to wciąż Darksiders

Czy po trzech częściach serii jest jakiś sens w wydawaniu prequela, który w dodatku jest spin-offem i to izometrycznym? Wbrew pozorom, zdecydowanie tak. Szkoda tylko, że ta część nie wyszła jako pierwsza, bo mogłoby to pomóc całej marce.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Darksiders to seria, którą dobrze wspominam. Co prawda w trzeciej części czegoś mi zabrakło, choć akurat możliwość pogrania Furią przywitałem z radością. Dlatego gdy usłyszałem o nowej grze z Waśnią, czyli ostatnim jeźdźcem, byłem zachwycony. Potem pokazano to całe Darksiders Genesis, które na pierwszy rzut oka wyglądało jak jakaś budżetowa wariacja na temat Diablo. I tutaj sprawdza się powiedzenie, by nie oceniać książki po okładce, bowiem spin-off cyklu jest pełnoprawnym slasherem oraz stuprocentowym Darksiders, tyle że izometrycznym!

Waśń i Wojna zapraszają w podróż do Piekła.

Wojna i Waśń ruszają w tany z demonami

Darksiders Genesis to fabularny prequel całej serii. Przedstawiona tu historia ma miejsce przed wydarzeniami znanymi z Darksiders i już mogę potwierdzić, że finał tej części stanowi wstęp do „jedynki”. Jeśli zatem interesuje Was sama opowieść, zdecydowanie warto sięgnąć po Darksiders Genesis. Pamiętajcie tylko, że fabuła jest w tej odsłonie cyklu niezwykle prosta, więc nie oczekujcie szalonych zwrotów akcji, a po prostu pretekstu do sieczenia demonów.

Można nawet rzec, że jeźdźcy są wybitnie naiwni, ich decyzje wydają się bezsensowne, a ostatnia scena robi wrażenie niedokończonej. Zupełnie tak, jakby zabrakło jeszcze jednego aktu. Tymczasem po skończeniu Darksiders Genesis powinniście zwyczajnie uruchomić pierwsze Darksiders, bowiem spin-off w doskonały sposób kładzie podwaliny pod wszystkie późniejsze wydarzenia.

W JAKIEJ KOLEJNOŚCI GRAĆ?

To tak jak z serią Star Wars – sami musicie zdecydować. Chcąc podążać za fabułą, trzeba zacząć właśnie od Darksiders Genesis, a potem przejść kolejne części. Nie ma jednak żadnych przeciwwskazań, by sięgnąć po najnowszą produkcję na samym końcu. Jej finał fabularny może wydać się urwany, ale gdy zna się całą historię, całość nabiera sensu.

Ostatni jeździec byłby nudny, gdyby nie jego kolega

Suche żarty są tutaj na porządku dziennym.

PLUSY:
  1. rzut izometryczny spełnia swoje zadanie;
  2. jazda na koniu, a nawet na dwóch;
  3. dynamiczna walka, przy której trzeba myśleć;
  4. sprawdzające się wyśmienicie etapy platformowe;
  5. mnogość zagadek, sekretów i znajdziek;
  6. wysoki poziom trudności;
  7. zabawa w kooperacji na podzielonym ekranie;
  8. polski dubbing, który wypada całkiem nieźle, poza jednym wyjątkiem, jakim jest…
MINUSY:
  1. …głos głównego antagonisty;
  2. nieintuicyjna mapa;
  3. drobne błędy graficzne;
  4. naiwna historia;
  5. okazjonalne półsekundowe freezy postaci.

W ramach szesnastu rozdziałów uczestniczymy w pogoni Waśni i Wojny za wyznaczonym przez Radę celem – sami będziecie musieli odkryć, na którego demona wydano wyrok. Po drodze spotykamy kilku starych znajomych, jak i wiele nowych postaci oraz mamy szansę pokochać lub znienawidzić ostatniego jeźdźca. Waśń jest bowiem specyficzny – to cyniczny, pewny siebie żartowniś, który okazjonalnie rzuca niewybrednymi tekstami.

Dziękuję deweloperom, że postanowili zestawić go z Wojną, bowiem Waśń samotnie byłby niezwykle męczącą i nudną postacią. Tymczasem jego złośliwości zyskują pewien urok przy żołnierskim sposobie bycia Wojny. Dialogi tej dwójki są raczej typowe, niemniej potrafią rozbawić. Na plus zasługuje fakt, że Darksiders Genesis rzeczywiście ma fabułę – regularnie wysłuchujemy komentarzy bohaterów lub oglądamy komiksowe przerywniki.

Te ostatnie zostały porządnie zrealizowane. Ładnie narysowane doskonale oddają klimat i sprawdzają się lepiej niż filmowe scenki na silniku gry. Na uwagę zasługuje również dubbing, który zdecydowanie przypadł mi do gustu. Aktorzy użyczający swoich głosów Waśni i Wojnie potrafili oddać ducha tych postaci. Kręciłem nosem jedynie przy głównym antagoniście (mimo że wykorzystanie głosu dziecka jest strzałem w dziesiątkę), który brzmi, jakby czytał swój tekst z kartki.

Waśń ma komentarz na każdą okoliczność.

Aż szkoda, że nie ma więcej tych krótkich przerywników.

POWSTANIE NOWE DARKSIDERS O WAŚNI?

Dobrze by było! Fabuła Darksiders Genesis stanowi początek całej opowieści o jeźdźcach i w zasadzie niewiele dowiadujemy się tu o ostatnim bohaterze, czyli Waśni. Wątek nie koncentruje się na nim, podsuwając jedynie pewne tropy co do jego przeszłości oraz motywów. Nie należy zatem najnowszej produkcji z serii traktować jak poprzednich odsłon cyklu, prezentujących losy kolejnych jeźdźców. W tym przypadku mamy eskapadę Wojny i Waśni, a ten ostatni według mnie zasługuje na osobną grę, która przedstawi jego historię. Może w ten sposób postać ta nabierze barw.

Idealna gra kooperacyjna dla dwóch osób

Darksiders Genesis to gra stworzona do co-opa. Do dyspozycji mamy Waśń oraz Wojnę, pomiędzy którymi można się w trybie kooperacji dowolnie przełączać. Jeśli gramy sami, sterujemy jednym jeźdźcem, przechodząc do drugiego, kiedy mamy na to ochotę lub gdy jedna postać zginie. Tutaj od razu zaznaczam, że produkcja ta ewidentnie powstała z myślą o zabawie w dwie osoby. Mamy możliwość włączenia dzielenia ekranu, dzięki czemu rozgrywka zyskuje zupełnie nowy wymiar. Dlaczego?

Świat gry bowiem zmienia się ze względu na tryb kooperacji. Zagadki oraz łamigłówki układają się w taki sposób, aby konieczna była współpraca oraz równoczesne użycie dwóch postaci. W trybie dla pojedynczego gracza Darksiders Genesis jest oczywiście w pełni przystępne i nie trzeba się martwić, że się czegoś nie wykona. Należy tylko brać pod uwagę, iż odpada możliwość wyboru jednego jeźdźca na stałe, bowiem podczas sekcji platformowych wymagane jest przełączanie się pomiędzy bohaterami.

Sporo tutaj skakania.

DARKSIDERS GENESIS A STEAM REMOTE PLAY

W Darksiders Genesis możemy grać w trybie kooperacji ze znajomymi, co zresztą gorąco polecam – tytuł ten został do tego stworzony. Co ciekawe, pozycja ta wspiera steamowe Remote Play, które pozwala bawić się dwóm osobom, kiedy tylko jedna z nich ma zakupiony egzemplarz gry. Niestety, opcja ta była zablokowana podczas przedpremierowego testowania Darksiders Genesis.

Skakanie, zagadki i dynamiczna walka w jednym

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Darksiders Genesis to nowy klon Diablo. Wystarczy jednak pięć minut z grą, by przekonać się, że jest zupełnie inaczej. Darksiders Genesis to wciąż po prostu Darksiders, tylko w wydaniu izometrycznym. Mamy tu do czynienia z pełnoprawnym slasherem, w którym sieczenie wrogów jest tak samo istotne jak eksploracja czy fragmenty platformowe. Wszystkie te elementy zostały wymieszane ze sobą, dodając nieco świeżości grom z tego typu widokiem.

Wyznam szczerze, że byłem przyjemnie zaskoczony tym, jak Darksiders Genesis sprawdza się w rzucie izometrycznym, nie tracąc przy tym uroku oryginalnych pozycji z cyklu. Nasi jeźdźcy podróżują konno, mogą skakać, wciąż muszą rozwiązywać drobne zagadki, zmuszające do kombinowania oraz wykorzystywania tego, co jest w pobliżu. Sekwencje platformowe okazują się wyśmienite, a liczne znajdźki i sekrety zachęcają do eksplorowania każdej mapy.

Warto przeszukiwać mapę.

Czy jest w tym wszystkim miejsce na walkę? Aż nadto! Wciąż nie jest to hack’n’slash, ale gwarantuję, że demonów i innego plugastwa nikomu tu nie zabraknie. Sam system walki okazuje się dynamiczny i wiele nie różni się od tego, co znamy z poprzednich Darksiders. Każdy jeździec ma swoje kombinacje, ciosy oraz zdolności specjalne. Wojna jest tym samym Wojną co w pierwszej części, więc fani w pełni się tutaj odnajdą. Waśń zaś korzysta z pistoletów, okazjonalnie wspomagając się ostrzami przy potyczkach w zwarciu.

Od razu zaznaczam, że stopień trudności Darksiders Genesis potrafi zaskoczyć. Na poziomie normalnym przeciwnicy nie byli wcale łatwi i wymagali korzystania z każdej zdolności mojego jeźdźca. Jeden nieostrożny ruch, przegapiony pocisk czy miecz i gra przełączyła mnie na drugą postać. Z czasem, gdy zdobędzie się wszystkie ulepszenia oraz zdolności, walka staje się znacznie prostsza, ale wciąż trzeba uważać.

Recenzja gry Darksiders Genesis – wygląda jak Diablo, a to wciąż Darksiders - ilustracja #3

DRUGA OPINIA

Z serią Darksiders znam się od dawna. Uzależniła mnie od momentu, gdy zobaczyłem zwiastun Darksiders 2. Potem jeszcze bardziej polubiłem część pierwszą. Trzecią też bardzo cenię. Uwielbiam ten cykl za to, czym jest. Czekałem zatem na prequel jak na żadną inną produkcję w tym roku (a przecież wyszło Disco Elysium, Fallen Order czy The Outer Worlds). I cholera, nie zawiodłem się. A po wstępnych relacjach miałem obawy.

Na szczęście Darksiders: Genesis nie bierze jeńców. To znów kapitalna opowieść o jeźdźcach Apokalipsy. I znowu spore wyzwanie. Był pot. Była krew, były łzy. Zazwyczaj poziom trudności wydaje się uczciwy, ale w paru momentach połączenie kamery i tego, jak dopakowani okazują się niektórzy bossowie, zachęca, by posłać kontroler lotem koszącym na podwórko. Przez zamknięte okno. Jednak bohaterowie, świetna walka i eksploracja – kiedy kamera akurat nie utrudnia nam roboty – zapewniają ogrom frajdy. Tej autentycznej radochy, jaką dają gry, które nie udają tego, że grami nie są. To produkcja świadoma siebie, swoich ograniczeń – i jako taka sprawdza się świetnie. Rzuca nas w wir rozgrywki, a każdy sukces nagradza coraz większym dopakowaniem bohaterów i fajnymi interakcjami z postaciami niezależnymi.

Widać, że to dzieło Joego Madureiry, który wraz ze swoim studiem Airship Syndicate wrócił do serii, powołanej przezeń do istnienia jeszcze w Vigil Games. Twórca zna i czuje ten świat jak mało kto (ale Gunfire Games też podołało w Darksiders III). Może dlatego relacja między Waśnią a Wojną tak dobrze się sprawdza. Może dlatego Samael jest najlepszym diabolicznym mentorem w tym segmencie gier. Na koniec zaś Genesis serwuje zwrot akcji, który niepokoi, ale i powoduje opad szczęki. Takie „wow, zrobili to”. Przy tym wszystkim zmiana perspektywy nie wypaczyła charakteru rozgrywki. To wciąż rasowy slasher z naleciałościami z metroidvanii i zeldoidów. Walka jest miodna, rozwój postaci to zarazem fajne narzędzie, jak i nagroda sama w sobie. I stwarza spore pole do popisu tym, którzy lubią kombinować. Dlatego fani Darksiders i radosnej, spektakularnej sieczki powinni spać spokojnie. Albo raczej: nie śpijcie i zarywajcie nocki tak jak ja.

Hubert Sosnowski

Prostota i swoboda

Waśń i Wojnę możemy rozwijać poprzez tzw. rdzenie istot. To specjalne kamienie, zapewniające konkretne bonusy. Służą za formę ekwipunku, który zdobywamy. Normalnie w Darksiders Genesis nie mamy możliwości pozyskiwania lepszego sprzętu. Zamiast tego zaopatrujemy się w dusze pokonanych wrogów, czyli podstawową walutę, monety przewoźnika, czyli dodatkowy środek transakcji, oraz rdzenie istot.

W taki sposób rozwijamy Jeźdźców.

Te ostatnie zapewniają bonusy oraz dodatkowe efekty i mają swoje poziomy. Im więcej rdzeni danego typu przeciwnika znajdziemy, tym mocniejszy się on stanie, co przełoży się na zwiększenie naszej siły. Bossowie mają również swoje rdzenie, zapewniające jeszcze lepsze efekty. Wszystkie kamienie umieszczamy w specjalnym drzewku z ograniczoną liczbą miejsc oraz podziałem na kamienie konkretnej kategorii.

W efekcie nie możemy instalować rdzeni, jak sobie chcemy. Aby osiągnąć pełnię mocy oraz otrzymać wszystkie bonusy, rdzenie istot lokujemy w odpowiednich slotach tak, aby łańcuch nie został przerwany. Do tego część kamieni ma również efekty negatywne, które znikają, gdy rdzeń osiągnie najwyższy, trzeci, poziom. To rozwiązanie zachęca do ponownego przejścia gry oraz maksowania rdzeni, aby zdobyć jak najlepsze bonusy, które będą nam pasować.

Prawdziwy arsenał ataków

W Darksiders Genesis nie ma możliwości rozwijania postaci tak, jakbyśmy sobie tego w pełni życzyli. Jeźdźcom możemy zwiększyć pasek życia lub gniewu, dołożyć kilka bonusów do ich standardowych umiejętności, a niektórym zdolnościom dać pasywną szansę na wywołanie jakiegoś efektu. Niemniej obaj bohaterowie mają dostęp do bogatego arsenału ataków. Uniki, dashe, przyciąganie się do wroga, odskakiwanie, rzucanie min, szarżowanie – jest tego sporo, a wraz z postępami możemy korzystać z jeszcze większej liczby zdolności.

Sami podczas zabawy decydujemy, który rodzaj amunicji bardziej pasuje do gry Waśnią i który „wkład” do miecza Wojny lepiej się sprawdza. Do tego dochodzi specjalny atak, zwany synergią, oraz możliwość czasowej transformacji w demoniczną formę. To wszystko sprawia, że walka długo się nie nudzi i można eksperymentować z różnymi kombinacjami.

Ta zabawka przyda się zarówno w walce, jak i eksploracji.

Pomarudzić muszę jedynie na możliwość wykonywania egzekucji, kiedy przeciwnik ma niski stan zdrowia. Opcja ta nie występuje jedynie w przypadku bossów, ale przy minibossach oraz innych wrogach jest jak najbardziej dostępna i niestety potrafi popsuć dobrą zabawę. Wspomniałem już, że walka bywa trudna, a egzekucja sprawia, że przeciwnika wykańczamy automatycznie, będąc przy tym niewrażliwym na ataki demonów wokół nas. Grając Wojną, można tego nadużywać, aby radzić sobie z co większymi chmarami wrogów.

16 rozdziałów, czyli 11 aktów i 5 bossów

Darksiders Genesis składa się z szesnastu rozdziałów, tworzących jedenaście aktów, podczas których przemierzamy różne rejony Piekła i Edenu. Etapy te łączą ze sobą sekwencje platformowe, rozwiązywanie zagadek, eksplorację oraz walkę z pomniejszymi potworami. Poza tym mamy pięć „rozdziałów”, w których skupiamy się wyłącznie na potyczkach z konkretnymi bossami.

Pięciu bossów może nie brzmi imponująco, ale gwarantuję, że każdy utkwi Wam w pamięci. Głównie dlatego, że jeden nieostrożny ruch i zazwyczaj umieramy. Gdy obydwaj jeźdźcy zginą, rozpoczynamy walkę od nowa. Tutaj należy wspomnieć, że śmierć Waśni nie oznacza końca jego przygody. Przejmujemy wtedy kontrolę nad Wojną i wystarczy poczekać, aż nasz brat się zregeneruje, co zajmuje kilka sekund. Pozwala to przedłużać walki, zwłaszcza gdy jedną postać mamy słabiej rozwiniętą od drugiej.

Kliknij „F” aby zakończyć żywot przeciwnika.

Problem jedynie w tym, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Bossowie w Darksiders Genesis posiadają własne mechaniki. Na poziomie normalnym, gdy miałem wyższy stopień mocy niż zalecany przez grę, dało się wielu z nich zignorować, koncentrując na atakowaniu głównego przeciwnika. Wciąż jednak trzeba było uważać i zdarzyło mi się podchodzić do niektórych bossów kilkakrotnie. Wspomnę jedynie, że walka z Astarte jest w moim odczuciu najgorzej zaprojektowanym starciem w całej grze. Wykorzystanie konia było bardzo pomysłowe, ale pozostałe elementy są zwyczajnie upierdliwe.

12 godzin, a nawet i dłużej

Przejście całości na poziomie normalnym zajęło mi dwanaście godzin. Przyznaję, że bawiłem się przy tym przednio, i z pewnością wrócę jeszcze do Darksiders Genesis – z kilku powodów. W ciągu tego czasu nie odkryłem bowiem wielu sekretów, które aż prosiły się o to, by zwrócić na nie uwagę. Zwłaszcza bramy oszusta, które skrywają sporo dodatkowych rzeczy. Pod koniec przygody otrzymujemy również dostęp do wszystkich specjalnych przedmiotów, które da się wykorzystać także na początkowych mapach. Potraktujcie to jako zaproszenie do ponownego odwiedzenia gry.

Fajne te pieseły!

Do tego po ukończeniu całości odblokowuje się jeszcze wyższy poziom trudności, który pełni tutaj funkcję New Game+. Sprawdziłem go i – niech mnie piekło pochłonie – jest diabelnie ciężki. Aby móc podjąć to wyzwanie, będę musiał spędzić nieco czasu w trybie Arena. To dodatkowy tryb, w którym na każdym poziomie walczy się z dziesięcioma falami wrogów o rosnącym stopniu trudności. To właśnie na Arenie grinduje się rdzenie istot, które wzmacniają siłę naszej postaci.

Poza tym można również przejść poszczególne rozdziały ponownie, ale nie po to, by znaleźć wszystko, co jest ukryte. Darksiders Genesis wyposażone zostało w szereg dodatkowych misji, które wymagają wykonania konkretnych rzeczy, zapewniając przy tym nagrody. I przyznaję, że zdecydowanie zachęca to do eksploracji. Tutaj podpowiem, że warto przeszukać również kryjówkę Vulgrima, która zawiera wiele sekretów i smaczków.

Izometrycznie, znaczy ładniej

Przyznam się, że obawiałem się izometrycznego Darksiders Genesis głównie ze względu na grafikę. Obstawiałem, że Airship Syndicate, które odpowiada za tę część, dostało mały budżet i będzie robić grę po kosztach. Jednak nawet jeśli tak było, nie dane mi było tego dostrzec. Od strony wizualnej Darksiders Genesis wypada przyzwoicie, a nawet potrafi przyjemnie zaskoczyć widoczkami.

Moją uwagę przykuły wielowymiarowe projekty lokacji. Nie musiałem poruszać się liniowo po wytyczonych ścieżkach, mogłem spaść do przepaści lub skrócić sobie drogę, zeskakując poziom niżej. A przy tym cały czas widziałem w pewnej odległości przeciwników lub następne obiekty. To wszystko prezentowało się jeszcze lepiej podczas sekwencji platformowych. Pozytywnie zaskoczyła mnie również kamera, której pracę oceniłbym na niezawodną, gdyby nie kilka momentów, kiedy trochę utrudniała zabawę. Były to jednak nieliczne chwile, a przez większość czasu zachowywała się wzorowo.

Wcale nie mam lęku wysokości…

Mimochodem napomknę również o muzyce, która jest fantastyczna. Inaczej nie potrafię tego opisać. Każdy utwór pasuje do konkretnego momentu zabawy, a do tego niektóre przywodzą na myśl to, co mogliśmy usłyszeć w Wiedźminie 3: Dzikim Gonie (wspomnienie o Wiedźminie 3 odhaczone).

Małe błędy i niedoróbki

Jest jednak łyżka dziegciu w tym sporym dzbanie miodu, a są nią niedokładne tekstury. Zdarzało się, że zaklinowałem się w jakimś miejscu lub wpadłem do dziury, z której nie mogłem się wydostać. Najczęściej pomagała zamiana postaci, ale dwa razy musiałem resetować cały poziom. W Darksiders Genesis obowiązuje system automatycznego zapisywania gry, co w takich wypadkach bywa upierdliwe.

Spotkałem się również z okazjonalnym znikaniem skrzydeł u jeźdźców. Do tego pomarudzić muszę na nieintuicyjną mapę, z której się nie korzysta, bo odnalezienie się na niej wymaga wyższych zdolności kartograficznych. Mam jednak nadzieję, że niektóre niedoróbki wynikały z wersji przedpremierowej, jaką przyszło mi testować, a odpowiednia aktualizacja wyeliminuje większości bolączek.

3 Darksiders 3?

Niemniej dźwięk podczas dialogów potrafił sam zmieniać głośność, a do tego część słyszanych tekstów nie zgadzała się z napisami. Mimo że w obu przypadkach miałem ustawiony język polski, było kilka rozbieżności. Ponadto natknąłem się na parę błędów w tłumaczeniu, ale to drobnostki względem jednej niedoróbki.

Po zejściu z konia lub zamianie postaci następował półsekundowy bezruch jeźdźca. Podczas tego krótkiego ułamku czasu traciłem kontrolę nad bohaterem, co kilka razy doprowadziło go do grobu. Nie mogłem bowiem w żaden sposób zareagować – czy to wykonać uniku, czy podskoczyć.

Nie, to nie jest Orgrimmar.

Darksiders Genesis to naprawdę dobra gra

Pora na ostateczny werdykt. Spodziewałem się po Darksiders Genesis zdecydowanie mniej, niż dostałem. Deweloperom udało się przyjemnie mnie zaskoczyć. Przeglądając sieć, widziałem mnóstwo porównań do Diablo, więc nastawiłem się na hack’n’slasha, a dostałem po prostu Darksiders w izometrycznym wydaniu, które daje radę. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ten spin-off wypada lepiej niż Darksiders 3, które dla mnie było produkcją raczej średnią.

Perypetie Wojny i Waśni zdecydowanie trafiły w moje gusta. Nowy pomysł na serię według mnie powinien być kontynuowany i nie obraziłbym się, gdyby następne części tworzone były właśnie w takim stylu. Bez wahania odrzucam klasyczny dla cyklu widok TPP na rzecz rzutu izometrycznego, który tutaj sprawdza się doskonale. Jeśli miałyby powstać następne przygody jeźdźców, to absolutnie życzyłbym sobie dalszej zabawy w kooperacji i możliwości sterowania kilkoma postaciami. Duet Wojny i Waśni udowodnił mi bowiem, że do tanga trzeba dwojga!

O AUTORZE

Nie jestem fanem gier typu Dark Souls, ale zdecydowanie cenię sobie slashery. Serię Darksiders lubię, dlatego ciekaw byłem, co tym razem dostaniemy. Izometryczne Darksiders Genesis okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę, a możliwość grania w kooperacji – wisienką na torcie. Przejście całości na normalnym poziomie trudności i bez odkrywania wszystkiego zajęło mi 12 godzin. Jestem przy tym przekonany, że zdobycie tego, co chciałem, oraz ponowne zaliczenie gry ze znajomym zapewni mi przynajmniej drugie tyle dobrej zabawy.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy THQ Nordic.

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

TWOIM ZDANIEM

Lubisz motywy biblijne w popkulturze?

Tak
82,7%
Nie
17,3%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry Darksiders Genesis – wygląda jak Diablo, a to wciąż Darksiders
Recenzja gry Darksiders Genesis – wygląda jak Diablo, a to wciąż Darksiders

Recenzja gry

Czy po trzech częściach serii jest jakiś sens w wydawaniu prequela, który w dodatku jest spin-offem i to izometrycznym? Wbrew pozorom, zdecydowanie tak. Szkoda tylko, że ta część nie wyszła jako pierwsza, bo mogłoby to pomóc całej marce.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.