autor: Marek Jura
Niedawno wieczny student, teraz jeszcze wieczniejszy fan RPG. Próbuje być Kingiem, ale nie potrafi.
Nieudane CGI - filmy, które zepsuto efektami specjalnymi
Znacie to uczucie, gdy dobrze zapowiadający się film nagle kompletnie wybija Was z immersji niepotrzebnym, niewpasowującym się w klimat albo zwyczajnie słabym CGI? Niekiedy lepiej, żeby w ogóle go nie było. Na przykład w przypadku tej dziesiątki.
Sonic. Szybki jak błyskawica – twarz głównego bohatera sprzed protestu fanów

- Co to za film: familijna opowieść o superszybkim jeżu z innej planety
- Budżet: 81–95 mln dolarów
- Rok produkcji: 2020
- Gdzie obejrzeć: Chili, HBO GO, iTunes Store, Rakuten
To przykład filmu, który nieudane CGI zepsułoby, gdyby nie internet. Na szczęście reakcja fanów na pierwszy zwiastun (opublikowany w chwili, kiedy wszystko było już prawie gotowe) sprawiła, że twórcy wycofali się z pierwotnego pomysłu. Tym sposobem Sonic zdetronizował po latach dominacji Marvela, stając się w czasie pandemii najlepiej sprzedającą się produkcją superbohaterską roku. I tak, według mnie też tej superbohaterskości raczej w filmie nie widać, ale tak oficjalnie został on zaklasyfikowany.
O co w ogóle poszło? W pierwszym zwiastunie pokazano Sonica, który nie tylko nijak nie był podobny do swojego komiksowego czy growego pierwowzoru, ale też był przy tym bardziej... niepokojący niż sympatyczny. Przypominał trochę niektóre z projektów zwierzoludzi z polskich dobranocek z lat 80., tyle że wygenerowanych komputerowo. Fani zaprotestowali i w momencie, w którym duża część prac postprodukcyjnych została już wykonana, skłonili wytwórnię do zmiany koncepcji. To rzecz bez precedensu – w końcu zapewne istniała już wtedy surowa wersja filmu. Koszty całego widowiska uległy zwiększeniu, a premierę przesunięto z listopada 2019 na luty 2020 roku.
Ostatecznie ten ruch wytwórni okazał się strzałem w dziesiątkę. Zaprojektowany na nowo Sonic podbił serca widzów na całym świecie. Sam film jest może zbyt mocno familijny, bohaterowie grani przez Jamesa Marsdena i Tikę Sumpter trochę przynudzają, a Doktor Robotnik w wykonaniu Jima Carreya wydaje się za bardzo przerysowany. Historia zachowuje jednak tempo godne Sonica, a wizualnie, mimo wcale nie tak wielkiego budżetu, nie odstaje od boxoffice’owych hitów ostatnich lat. Można tylko się zastanawiać, ile wytwórnia straciłaby na pozostawieniu pierwotnego wizerunku superszybkiego jeża.