filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 7 maja 2020, 09:30

autor: Karol Laska

Czy Gwiezdne wojny mogły uniknąć góry lodowej?

Minęło już kilka miesięcy od premiery dziewiątej części Gwiezdnych wojen. Teraz, gdy emocje po porażce Star Wars 9: The Rise of Skywalker nieco ostygły, czas odpowiedzieć na jedno pytanie. Czy ten film mógł się udać?

Spis treści

Emocje opadły, gorzkie słowa fanów, krytyków i widzów popłynęły w świat. I wielu zaczęło się zastanawiać, co poszło nie tak? Czemu The Rise of Skywalker zawiodło, choć miało tyle asów w rękawie? Zaczęliśmy rozważać, czy finał sagi mógł wyglądać inaczej. Lepiej. A że przed internetem nic się nie ukryje, sporo przecieków wskazuje, że cała historia mogła potoczyć się w innym kierunku. Dla Gwiezdnych Wojen była jeszcze nadzieja i twórcy mieli kilka pomysłów, by ją wykorzystać.

Dawno, dawno temu, w odległej wytwórni...

Saga Star Wars jest popkulturowym fenomenem ostatnich dekad. Jako jedna z niewielu legendarnych serii swój początek ma właśnie w kinie. To jedyny w swoim rodzaju typ kosmicznej fantastyki z masą kultowych postaci, zapadającą w pamięć ścieżką dźwiękową Johna Williamsa i tradycyjnym początkiem w formie uciekających w górę złotych napisów. Za tym sukcesem stoi George Lucas, poczciwy artysta filantrop o niezwykle kreatywnym umyśle (to on wpadł również na pomysł stworzenia Indiany Jonesa).

Firmą odpowiedzialną za owe przeboje był Lucasfilm – niegdyś kraina miodem i mlekiem płynąca. Powstała w 1971 roku, czyli na 6 lat przed pojawieniem się Nowej nadziei, ale nie ograniczała się jedynie do funkcji wytwórni. Jej poszczególne działy, takie jak LucasArts (gry wideo) czy Lucas Books (komiksy), również miały swój udział w budowaniu potęgi tego amerykańskiego giganta. Swoboda twórcza i umiłowanie przygody to dwa hasła, które aż do 2012 roku utrzymywały przy życiu gwiezdnowojenną sagę i okolice.

Za tą datą nie kryje się natomiast przewidywany wówczas koniec świata, tylko przejęcie studia przez dobrze wszystkim znanego Disneya (choć te dwa wydarzenia mogą być dla części z Was tożsame). Był to kolejny z kroków w stronę bezlitosnej monopolizacji rynku podjęty przez zwierzchników Myszki Miki. Oprócz skutecznej ekspansji Marvel Cinematic Universe w planach pojawiła się również kolejna (bo trzecia) trylogia Star Wars. Tym razem jednak za sterami nie stanął sam George Lucas. Do gry wkroczył pragmatyzm w parze z żądzą zysku, a każdą z części miał wyreżyserować ktoś inny (polityka autorska pierwszej klasy).

Zapytacie pewnie o stosowność tego przydługiego i dość oczywistego wstępu. Przecież mam przyjrzeć się konkretnej (dziewiątej) części Gwiezdnych wojen i wskazać, co mogło pójść lepiej. A przy okazji wyciągnąć parę wniosków, napisać, co mogło pójść lepiej. Tak też się stanie i zaraz przejdę do meritum, ale aby to zrobić, należy spojrzeć na rzecz w szerszym kontekście – a jest nim właśnie ten punkt przełomowy, w którym Lucasfilm rozpada się od środka i traci charakter na rzecz poddania się królewskiemu dziedzictwu Walta Disneya. Skywalker. Odrodzenie to jedynie ostatnia kostka domina na planszy błędnych decyzji.

SPOILERY PRAWDZIWE I NIEPRAWDZIWE

Uprzedzam już na starcie, że całość fabuły zostanie tu rozłożona na czynniki pierwsze. Jeżeli nie jesteś zaznajomiony z najnowszą częścią Gwiezdnych wojen, uznaj te słowa za stosowne ostrzeżenie. Ponadto będę rozpatrywać możliwe alternatywy filmowych wydarzeń, kierując się przy tym autentycznym scenariuszem Colina Trevorrowa, który znaleźć można w odmętach internetu.

Porażka w przedbiegach

Do całej tej niefortunnej wpadki w postaci zakończenia sagi Star Wars należy podejść w porządku chronologicznym. Cofnijmy się więc do czasów preprodukcyjnych, w których dopiero układano sobie w głowie obraz całej nowej trylogii. Zacznijmy od pani Kathleen Kennedy, czyli stanowczej kobiety, która musiała wejść w buty Lucasa i odpowiadać za spójność wszystkich pomysłów powstałych przy stole konferencyjnym. Przyjęła ona zaszczytną funkcję głównego producenta wykonawczego całej serii w czasach totalitarnych rządów Disneya. Trudno jednak o koherentność fabuły w wieloczęściowym dziele. Tutaj, na domiar złego, zdecydowano się na oddanie pałeczki trzem różnym twórcom.

Przebudzenie Mocy wyreżyserował J.J. Abrams (choć początkowo na jego miejscu miał znaleźć się Michael Arndt) – człowiek od zadań specjalnych zdający sobie sprawę z zasad rządzących w Hollywood. Nakreślił on w sposób bezpieczny całą historię i nowe postacie, realizując założenia studia i zapisując swoje nazwisko na jednej z najważniejszych stron książki kucharskiej, w której znajdował się przepis na pieniądz. Kolejny film, czyli Ostatni Jedi, to już sprawka Riana Johnsona, ekscentryka płynącego pod prąd i działającego według własnych zasad. W wyniku tego otrzymaliśmy precedens – autorskie dzieło redefiniujące serię, w którym kontrowersja goni kontrowersję.

Gdy ósma część była już w zaawansowanym stadium realizacji, za scenariusz do ostatniej produkcji zabrał się Colin Trevorrow (wraz z Derekiem Connollym), czyli kolejny chętny do przedstawienia realiów Gwiezdnych wojen na swój sposób. Niestety, twórca ten odpadł w przedbiegach, a za powód podane zostały różnice wizji kreatywnej. Ostatni Jedi okazał się zbyt ryzykownym projektem, burzącym strefę komfortu wielu fanów, i Disney postanowił zabawić się w stare, dobre ograniczenie szkód. Na stołek reżyserski wrócił J.J. Abrams, a zadanie, które na niego czekało, nie należało do najłatwiejszych. Miał zapomnieć o poprzednim filmie Johnsona i powrócić do korzeni głównego nurtu. Twardy orzech do zgryzienia. I do przetrawienia.

MAESTRIA SCENARIOPISARSKA

J.J. nie był osamotniony w swoich działaniach ratunkowych. Scenariusz konstruował wraz z Chrisem Terrio, co było jeszcze bardziej niewdzięcznym przedsięwzięciem. Terrio miał na koncie takie tytuły jak Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, Liga Sprawiedliwości i Operacja Argo (laureat jednego z najbardziej niezasłużonych Oscarów w dziejach ludzkości). To nie miało prawa zadziałać.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Która trylogia Gwiezdnych wojen jest najlepsza?

"Stara trylogia" - Epizody IV-VI
62,9%
"Nowa trylogia" - Epizody I-III
33,3%
"Trylogia Disneya" - Epizody VII-IX
3,8%
Zobacz inne ankiety