filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 19 grudnia 2019, 14:56

autor: Filip Grabski

Recenzja filmu Gwiezdne wojny – Skywalker. Odrodzenie? A gdzie tam

Star Wars to marka wywołująca potężne emocje od czterech dekad. Dlatego Skywalker. Odrodzenie miał wyjątkowo trudne zadanie. Jak sobie z nim poradził?

Kończyć trzeba umieć, by zejść ze sceny niepokonanym. Wie to premier Miller, wie to zespół Perfect. Wydaje się, że wie to również J. J. Abrams, który Przebudzeniem Mocy rozpoczął nową trylogię Star Wars w 2015 roku, a teraz kończy nie tylko ją, ale także całą dziewięcioodcinkową sagę o rodzie Skywalkerów. Oczekiwania części fanów wobec The Rise of Skywalker były ogromne, ale tak samo duże było wcześniejsze nadszarpnięcie ich zaufania – epizod siódmy zbyt wiele zapożyczał z Nowej nadziei, zaś Ostatni Jedi pofolgował sobie z wprowadzaniem nowości do serii. Jednym się to bardzo podobało, a innym... cóż nietrudno było znaleźć fanów wkurzonych na wytwórnię Disney.

Po ponad 42 latach od premiery pierwszych Gwiezdnych wojen (a dla mnie po 22 latach od pierwszej wizyty w kinie i obejrzeniu specjalnej edycji oryginalnej trylogii) ciężko utrzymać emocje na wodzy. Ocena filmu Skywalker. Odrodzenie to trudne zadanie dla tak zagorzałego miłośnika tego cyklu jak ja. Z tego też powodu recenzja będzie dwustronna, zupełnie jak Moc.

Recenzja po jasnej stronie Mocy

PLUSY:
  1. bardzo ambitny finał, pełen różnych motywów, całkiem sprawnie zamykający trzy trylogie;
  2. kilka fenomenalnie wyglądających i wyreżyserowanych sekwencji;
  3. sporo wzruszeń;
  4. miejscami bardzo mądrze wykorzystany fanserwis;
  5. nowi bohaterowie (Babu Frik!);
  6. niezmiennie świetny Kylo Ren.
MINUSY:
  1. czasem dostajemy za dużo rzeczy naraz, co nie pozwala dobrze zaistnieć wszystkim elementom;
  2. fabuła pędzi na złamanie karku;
  3. scenariusz znowu kopiuje ograne motywy;
  4. jedna z większych niespodzianek pozbawiona jest emocjonalnego ciężaru.

Skywalker. Odrodzenie to mocno niedoskonały film, którego wady twórcy starają się maskować dociskaniem do dechy fabularnego pedału gazu i umiejętnym dawkowaniem emocji. Przez większość czasu ten zabieg wychodzi im wyśmienicie – w trakcie seansu zdecydowanie łatwiej o uśmiech, skupienie, wzruszenie, a nawet zachwyt niż o kręcenie nosem na scenariuszowe pomysły.

Oczywiście o fabule pisać nie będę, ale trzeba podkreślić czasowy przeskok pomiędzy epizodami VIII i IX. Od momentu, gdy pożegnaliśmy zdziesiątkowany ruch oporu, minął rok. I jak to w Gwiezdnych wojnach bywa – dobra ekipa jakoś się rozrosła, a zła pod wodzą najwyższego przywódcy Kylo Rena od dłuższego czasu ma nowy cel, który pozwoli jej ostatecznie zatriumfować. Wydarzenia po przerwie nabierają gwałtownego przyspieszenia, wszak na horyzoncie majaczy niewyobrażalne zagrożenie (trailery i tak zdradziły, o kogo chodzi) i nagle wszystko ma rozstrzygnąć się w ciągu kilkunastu godzin. Wóz albo przewóz. Wygrana albo porażka. Stawka jest ogromna, emocji nie brakuje, a film stanowi prawdopodobnie najbardziej napakowany akcją, efektami, kolorami i postaciami obraz w historii całej sagi.

Abrams zaczyna mocnym, konkretnym ciosem, bez zbędnego marudzenia. Pokazana w tym momencie fabuły scenariuszowa decyzja może wydawać się kontrowersyjna, ale na nic więcej nie byłoby czasu. Skywalker robi, co może, by pogodzić wszystkich. Fanów oryginalnej trylogii, ludzi zachwyconych nowymi odsłonami, a nawet tych, którzy teraz mówią, że „prequele nie były wcale takie złe”. Są to Gwiezdne wojny totalne, które w kontekście całej historii zaskakująco dobrze radzą sobie z kontrowersyjnymi pomysłami Riana Johnsona z Ostatniego Jedi i dokonują kontrolowanego zwrotu na dobrze znaną ścieżkę, tyle że w nowych dekoracjach. Wszak najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy, prawda?

V – IV – VI – III – II – I – VII – VIII – IX

Jeszcze kilka lat temu mógłbym się założyć, że „siódemka” będzie najgorszym odcinkiem trzeciej trylogii Gwiezdnych wojen, a tu niespodzianka – wygląda na to, że to żenujące CTRL+C i CTRL+V z Nowej Nadziei jest filmem najlepszym. Odrodzenie to najgorsza produkcja, jaką kiedykolwiek widziałem na ekranie w tym uniwersum, słabsza nawet od Solo, a to już jest wyczyn. Chaotyczny, teledyskowy festiwal bzdur i niemiłosierna próba cierpliwości dla starego fana, na dodatek wsparta charakterystycznymi scenami (duszenie na naradzie, wyciąganie X-winga), które zamiast radować oko jeszcze mocniej frustrują. Cieszę się, że to się już skończyło, i nie zamierzam oglądać tego ponownie. Nigdy.

Krystian Smoszna

Takich filmowych ciosów, jak ten na samym początku, jest tu więcej. Na ekranie pokazano jedne z najciekawszych i najbardziej spektakularnych użyć Mocy, które nie odstają jakościowo od tego, co już znamy, a wprowadzają sporo świeżości. Emocji wygenerowanych dzięki temu jest mnóstwo, zarówno tych pozytywnych, jak i tych bardziej smutnych. Chociażby śmiech – Skywalker jest zabawny, ale w niewymuszony sposób. Humor pojawia się w dialogach – banana przywołują na twarz pewne sytuacje (szczególnie te związane z postacią Babu Frika) i wypada to bardziej naturalnie niż w dwóch poprzednich odcinkach. Szukacie wzruszeń? Oczywiście, że są! Najlepszym przykładem niech będzie fakt, że życie zmusiło filmowców do zaserwowania godnego pożegnania księżniczki Lei – i zostało to zrobione w sposób prawdopodobnie najlepszy z możliwych.

To, co do tej pory było największą siłą nowej trylogii, czyli postać Kylo Rena i jego więź z Rey, zostało tu doprowadzone do zacnego rozstrzygnięcia i jeśli byliście zadowoleni z tego, co ze swoimi bohaterami zrobili Adam Driver i (mniejszym stopniu) Daisy Ridley, to nie mam wątpliwości, że i teraz poczujecie się usatysfakcjonowani. Więcej sensownych działań podejmują też Poe i Finn, kolejny nowy droid D-O ponownie jest niezwykle uroczy, a – poza wspomnianym wcześniej Babu Frikiem – wśród nowych postaci prym wiedzie wredny służbista, generał Pryde. Ach, gdyby Najwyższy Porządek miał więcej takich dowódców, to konflikt wyglądałby zupełnie inaczej.

Skywalker. Odrodzenie bierze sobie do serca mantrę George’a Lucasa. To jest kosmiczna poezja, wszystko ma się rymować. Film rymuje się z Przebudzeniem Mocy, z poprzednimi odcinkami trylogii, a nieuniknione potknięcia maskuje sztuczkami. Owszem, te chwyty bywają tanie, ale emocje w trakcie seansu wzięły górę i wyszedłem zadowolony, choć wiem, że można było to zrobić lepiej.

TO TEŻ MOGLIBY SKASOWAĆ, CZYLI DRUGA OPINIA

Mam już całą nową trylogię za sobą i mogę powtórzyć to, co pisałem w niedawnym artykule – wszystko to można by skasować, zapomnieć i zatrzeć. Nowa trylogia nie dość, że jest kopią tej pierwszej, to w zasadzie wszystko po drodze robi gorzej. O ile w pierwszej połowie najnowszego filmu może się nam wydawać, że filmowcy czymś nas zaskoczą, tak potem całość wpada na dawne tory i okazuje się, że dostajemy kolejną nudną powtórkę z rozrywki, kalkę, klona. Tyle że filmowcy wszystko próbowali zrobić tu „bardziej” i przy okazji popadli w absurd. Zaserwowany zwrot fabularny wygląda na wymuszony i przede wszystkim wymyślony już po tym, jak fani stwierdzili, że The Last Jedi im się nie podoba. Naprawdę cieszę się, że mam to już za sobą.

Marcin „nie lubię Expanded Universe” Strzyżewski

Filip Grabski

Filip Grabski

Z GRYOnline.pl współpracuje od marca 2008 roku. Zaczynał od pisania newsów, potem przeszedł do publicystyki i przy okazji tworzył treści dla serwisu Gameplay.pl. Obecnie przede wszystkim projektuje grafiki widoczne na stronie głównej (i nie tylko) oraz opiekuje się ciekawostkami filmowymi dla Filmomaniaka. Od 1994 roku z pełną świadomością zaczął użytkować pecety, czemu pozostaje wierny do dzisiaj. Prywatnie ojciec, mąż, podcaster (od 8 lat współtworzy Podcast Hammerzeit) i miłośnik konsumowania popkultury, zarówno tej wizualnej (na dobry film i serial zawsze znajdzie czas), jak i dźwiękowej (szczególnie, gdy brzmi ona jak gitara elektryczna).

więcej

TWOIM ZDANIEM

Którą postać wolisz?

90,8%
Lorda Vadera
9,2%
Kylo Rena
Zobacz inne ankiety