Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Artusj podniósł się otrzepując swój dres z pyłu i poprawiwszy przekrzywioną maskę zwrócił się do Tentyza, który ciągle siedział na ziemi wpatrując się uporczywie w otaczające leżący statek kupki gruzu:

- Chyba musisz przemyśleć problem łatania pancerza tymi skałkami.

- Oj, chyba tak. Ale to nie wyjaśnia dlaczego kamień zbudowany z niemal samego litego krzemienia rozsypuje się w drobny mak, jak grudka piasku. - Shuck skrzywił się w niewesołym uśmiechu zdając sobie sprawę z tego, że porównanie mogło być nieco lepsze.

- Masz w związku z tym jakiś pomysł? Chyba nie zabierzemy się za szukanie i wydobywanie rudy tytanowej?

- Postaram się zrobić jakieś skorupki ceramiczne z tego żwiru. Ale to trochę potrwa. Przynajmniej o cały dzień dłużej.

- Trudno. Doczytam za ten czas swoją książkę o uwarunkowaniach politycznych starożytnego Egiptu i związanych z nimi przyczynach upadku dynastii Grenhomów na Marsie - wyrecytował Artusj zdając sobie sprawę z tego, że będzie musiał czytać bardzo wolno, albowiem dni na tej niegościnnej planecie jawiły się ze dwa razy dłuższymi od ziemskich.

- Lepiej weź w międzyczasie detektor metalu z kantorka i skocz na poszukiwanie jakiejkolwiek rudy, tak na wszelki wypadek - polecił przyjacielowi Shuck grzebiąc tym samym jego plany czytelnicze na resztę dnia.

* * *

Artusj od kilku już godzin przemierzał okolicę wolnym krokiem, dzierżąc przed sobą wykrywacz metalu Tentyzowej roboty i nucąc z każdą chwilą coraz głośniej: "O, my darling, o, my darling, o, my darling Caroline", tak bowiem wydawało mu się zabawniej. Detektor piszczał przeraźliwie w słuchawkach ilekroć pod nim znalazł się choćby opiłek czegokolwiek, co leżało obok metalu, a wówczas zbój przecierał butem skałę z pyłu i upewniał się jeszcze, czy aby tym razem pisk nie wskazywał jakiejś rudy ukrytej pod powierzchnią. Przestraszony i przestraszany co chwilę dobywającymi się ze słuchawek piskami myślał z trwogą, czy wytrzyma dawkę decybeli, jaką niechybnie aparat zaaplikuje mu, gdy w końcu znajdzie kawałek metalu wielkości, powiedzmy, śrubki.

Zbój właśnie kończył obchodzić dookoła kolejną górę i zaczynał się zastanawiać nad tym, jakimże to tajemnym sposobem urządzenia konstruowane przez Shucka dziedziczą po nim tak trudny do wytrzymania charakterek, gdy jego uwagę przykuł kształt wyłamujący się z monotonii ostrych, czarnych skał. Wyłączył wykrywacz i podszedł do regularnego prostopadłościanu, ponad którym znajdował się kolejny i kolejny, a wszystkie razem do kupy tworzyły pnące się ku górze stopnie. Artusj w pierwszym odruchu a zarazem potrzebie konsultacji zjawiska z przyjacielem sięgnął do kieszeni po krótkofalówkę po to jedynie, by zauważyć, że nieopatrznie wziął zamiast niej walkmana. Wzruszywszy ramionami schował go na powrót, po czym odłożył detektor na ziemię u podnóża schodów, zdjął słuchawki i sięgnął do drugiej, obszernej kieszeni dresu. Wyjął z niej połyskującego niklem SIG-Sauera, bowiem, mając się za zbója starej daty, ze sprawdzoną dziewiątką w garści czuł się zdecydowanie bezpieczniej, niż z niejednym ręcznym miotaczem laserowym. Rzucił jeszcze okiem za siebie i pobiegł w górę po kamiennych stopniach, w lekko pochylonej pozie troszczącego się o swe życie komandosa.

Naliczył blisko setkę stopni, gdy z mgły przed nim wyłonił się szeroki portal, na który składały się dwie gładkie, wyłaniające się bezpośrednio z czarnej skały kolumny z ledwie dostrzegalnymi kanelurami, pękate, pozbawione bazy, przywodzące na myśl porządek dorycki, podtrzymujące masywny architraw, a na nim równie wysoki fryz, w którym zdobione płaskorzeźbami metopy przetykające smukłe tryglify przedstawiały ni mniej ni więcej tylko ludzkie dłonie rozpostarte w łapczywym pragnieniu schwycenia czegoś. Dopełniający całości, ponownie niemal całkowicie gładki gejson na powrót niknął w skale. Tak właśnie Ślinecker zapamiętał rozpościerający się przed nim obraz, nim sięgnął do kieszeni po latarkę i uzbrojony w rzucany przez nią jasny strumień światła zanurzył się w mrok panujący we wnętrzu jaskini wyżłobionej w skale nieznaną ręką. Jego oczom ukazało się idealnie okrągłe, puste wnętrze, w którym każdy najlżejszy szmer spowodowany drobnym poruszeniem się zbója powracał doń zwielokrotniony pogłosem. Pośrodku widniała samotna kolumna, podobna znajdującym się przy wejściu, lecz znacznie od nich smuklejsza, rozgałęziająca się wysoko w górze podtrzymując niknące w cieniu palmowe sklepienie. U jej podnóża stały dwie połyskujące ludzkie rzeźby, cudownie oddające namiętną chwilę miłosnej gry nienasyconych sobą nagich kochanków. Splecione ze sobą ciała smukłej, długowłosej dziewczyny i równego jej wzrostem barczystego chłopaka zdawały się drżeć w podnieceniu, lecz to tylko przejętemu swoim odkryciem Artusjowi drżała trzymana w ręce latarka.

* * *

Shuck kończył się uwijać przy statku stojącym na podnośnikach pneumatycznych, by dać dostęp do spodniej jego części, najbardziej pouszkadzanej przez upadek; jeszcze tylko wyrównywał jazgotliwą ręczną szlifierką drobne nierówności na pokrywających pancerz jasnych, ceramicznych łatach upodabniających zbójecki pojazd kosmiczny do gigantycznej, upstrzonej cętkami salamandry. Za jego plecami dogasał rozgrzany do czerwoności, koślawych kształtów zaimprowizowany piec, w którym płonął do niedawna ogień podsycany tylko wynalazcy znanym sposobem, ale na pewno łukiem elektrycznym. Walające się wokoło resztki ingrediencji służących do wypieku ceramicznych skorupek dopełniały obrazu składającego się na ogrom wykonanej pracy.

Tentyz wyłączył hałaśliwe urządzenie i, sięgnąwszy do stojącej obok niego skrzynki z piwem, wziął do ręki jedną butelkę, by, osunąwszy się na ziemię z przeciągłym westchnieniem ulgi i poczucia dobrze wykorzystanego czasu, zabrać się za zdejmowanie kapsla wyjętym z kieszonki scyzorykiem. Nie zdążył jednak pociągnąć ani jednego łyka, gdy z mgły wyłonił się zaaferowany Artusj, który podbiegłszy do przyjaciela i rzuciwszy na ziemię obok statku wykrywacz metalu zaczął machać rękami w próżnym usiłowaniu wyrażenia kneblujących mu usta myśli.

- Oczywiście zapomniałeś krótkofalówki - zauważył Tentyz na widok zdyszanego przyjaciela, szczęśliwy, że i jemu udało się go w końcu przyłapać na roztrzepaniu.

- Na tej planecie jest życie - wykrztusił w końcu Artusj.

- Bzdura, nie ma - odparł Shuck. - Widziałeś niskoprzelatującego lotem koszącym smoka? A poza tym oczywiście, że jest. My jesteśmy.

- Nie gadałbyś tak, gdybyś widział to co ja.

- Gdyby w promieniu kilkunastu kilometrów od nas znajdowała się głupia bakteria albo choćby wirus, to mój detektor wyczułby obecność jej biopola, a tymczasem chodzi włączony non stop od wczoraj i zawzięcie kataloguje jedynie miejsca, w których gubimy płatki naskórka. A co widziałeś?