autor: Radosław Grabowski
Burnout Paradise: The Ultimate Box - recenzja gry
Rok trzeba było czekać na Burnout Paradise w wersji dla komputerów osobistych, a osiem lat na jakąkolwiek pecetową odsłonę serii Burnout. Cierpliwość graczy została jednak wynagrodzona i to jakże hojnie.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
„Ale to podobne do FlatOut!” – okrzyk o takiej treści usłyszałem kiedyś, myszkując w pewnym sklepie pomiędzy półkami z grami. Wydał go z siebie pewien młodzieniec, który wraz z kolegą okupował stanowisko demonstracyjne konsoli PlayStation 2. Grali w Burnout Revenge i było to niechybnie pierwsze w ich życiu spotkanie z serią Burnout. Nie jest naprawdę ważne, czy byli to pecetowcy, czy konsolowcy. Istotne jest, że w temacie wyścigów z destrukcją na szeroką skalę to właśnie do cyklu Burnout cokolwiek może być podobne, a nie odwrotnie. Od 2001 roku nie ma bowiem w tej materii nic, co wyprzedza produkcje ze stajni Criterion Games. Najświeższą spośród nich jest Burnout Paradise – najlepsze, do spółki z Race Driver: GRID, wyścigi ubiegłego roku. Nie mogli się jednak o tym przekonać gracze pecetowi, ponieważ tytuł ten został oryginalnie wydany wyłącznie na konsole Xbox 360 i PlayStation 3. Jednak teraz na sklepowe półki wjeżdża Burnout Paradise: The Ultimate Box, czyli pierwsza pozycja w ośmioletniej historii marki Burnout, dostępna w wersji PC. Kamień milowy nie tylko dla serii, ale również w dziedzinie komputerowych gier wyścigowych.
Już ubiegłoroczna edycja była czymś wyjątkowym w ramach cyklu tworzonego przez Criterion Games. Po raz pierwszy developerzy z tego studia zdecydowali się na wprowadzenie do burnoutowego słownika pojęcia otwartego świata. Tak powstało Paradise City – wirtualne miasto o powierzchni circa 70 kilometrów kwadratowych, na której rozpościera się siatka dróg o łącznej długości 350 kilometrów. Jest tu pięć rozległych dzielnic o zróżnicowanym wyglądzie. W centrum ku niebu wznoszą się błyszczące wieżowce z metalu i szkła, w porcie wojskowym stoi ogromny lotniskowiec, a z górskich zboczy rozpościera się wspaniały widok na metropolię. Warto podkreślić, że cały ten teren jest dostępny od razu po rozpoczęciu zabawy. Jeżdżąc po ulicach, odkrywa się rozmaite konkurencje, w których można wziąć udział w dowolnej chwili i kolejności. Są tu wyścigi z innymi kierowcami, z czasem etc. Jednak zabawa na dobre zaczyna rozkręcać się dopiero w zmaganiach kaskaderskich i rywalizacji piratów drogowych. Wtedy Burnout Paradise pokazuje swoje największe atuty, wśród których prym wiodą niesamowicie widowiskowe kraksy. Seria Burnout to od ośmiu lat niekwestionowany lider, jeśli chodzi o gnącą się blachę, sypiące iskry, odpadające koła itd. Każdy wypadek pokazany jest w zwolnionym tempie i to nierzadko przy pomocy kilku różnych kamer. Do tego dołączają ciekawe sztuczki graficzne, jak chociażby charakterystyczny efekt regulującej się ostrości. Żaden screenshot tego nie odda. Trzeba zobaczyć to w ruchu przy sześćdziesięciu klatkach na sekundę.