Za dużo dobrych gier? Wrzesień super miesiąc? Ja na tej liście nie widzę kompletnie nic dla siebie.
Kupiłem KCD2 w pre-orderze, w wersji GOLD, w ramach wsparcia dla twórców. Do dziś nawet nie zainstalowałem. Teraz wiem, że była to najlepsza możliwa decyzja. Za 2-3 miesiące wyjdzie finałowe DLC z passa, wtedy sobie zainstaluję, i ogram grę pełną, grę połataną - czyli tak, jak lubię.
Baldur’s Gate 3 – Evil Playthrough ukończony, na koncie ponad 90h.
Kiedy pierwszy raz skończyłem BG3, jakieś dwa lata temu, byłem przekonany, że wiem, czym ta gra jest i co ma do zaoferowania. Och, jak bardzo się wtedy myliłem. Tamto pierwsze podejście – ponad 130h, klasyczny good run, customowa postać, droga od zera do bohatera – bawiłem się świetnie, ale jak się okazało, ledwo ją tylko liznąłem.
Tym razem sięgnąłem po origin Dark Urge z planowym evil runem. Chciałem zobaczyć, czy Larian rzeczywiście dał nam taką swobodę wyboru, czy to tylko marketing. I powiem wprost: to, co dostałem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Już od początku czuć inny klimat – origin z dodatkową historią w tle, dialogami i cutscenkami, robi ogromną różnicę. Ale prawdziwa moc tego wyboru wychodzi dopiero w decyzjach i konsekwencjach. Chociażby ta miła pieśniarka z gaju, która w moim pierwszym przejściu dała piękny, pozytywny moment – tym razem... nie będę spoilerował, ale powiem tak: to co się z nią wydarzyło w evil runie, rozwaliło mnie emocjonalnie. A to był dopiero początek.
Koniec aktu I pokazał jasno: twórcy nie biorą jeńców. Chcesz być psycholem, mordercą, manipulatorem? Proszę bardzo – ale to zawsze niesie za sobą realne skutki. I to nie w formie prostego „+1 do złej reputacji”, tylko takich, które mogą wrócić do ciebie po godzinach, a nawet kilkudziesięciu godzinach. Momentami miałem wrażenie, że każdy quest, każde spotkanie, każdy większy motyw można rozegrać na pięć różnych sposobów, a ogranicza mnie tylko moja wyobraźnia. Ścieżka zła to nie tylko krwawa rzeź. To powolne budowanie mrocznego dziedzictwa. Korumpowałem towarzyszy, manipulowałem nimi, zdradzałem, mordowałem, a ci, których nie dało się złamać – sami odchodzili. W II akcie miałem sytuację z Jaheirą, gdzie za to co zrobiłem, powinienem zostać powieszony na najbliższej latarni, a jednak tak ją zmanipulowałem, że nie tylko mi wybaczyła, ale jeszcze stanęła po mojej stronie. Czułem się potwornie, ale też... cholernie usatysfakcjonowany. W III akcie rozgrywka była krótsza – wielu zleceniodawców i potencjalnych sprzymierzeńców już dawno gniło w ziemi – ale to absolutnie nie psuło wrażenia. Wręcz przeciwnie: miałem poczucie, że to naturalne konsekwencje moich wyborów. Najmocniej uderzył mnie pewien wątek nawiązujący do BG1 – reunion trzech starych znajomych, który w mojej wersji przybrał tak pokręcony i tragiczny obrót, że jedyne co mogłem zrobić, to bić brawo Larianowi.
A potem przyszedł finał. I nie pamiętam, kiedy ostatnio zakończenie gry aż tak mną wstrząsnęło. Dostałem dwie ścieżki: ostateczną zdradę, tak brutalną i paskudną, że aż ciężko było patrzeć – albo próbę postawienia się „Bogu”, z którym miałem zawarty pakt. Obie drogi były szokujące, obie konsekwentne, obie dosadne. Żadnej ścieżki odkupienia. Zero happy endu. Tylko chłodna, brutalna sprawiedliwość, która była bardzo naturalną konsekwencją wszystkiego, co robiłem podczas tych 90 godzin.
I w tym właśnie tkwi geniusz BG3 – gra nie ocenia, nie moralizuje, tylko daje ci doświadczyć konsekwencji. A one potrafią być piękne, potrafią być okrutne i potrafią zostać w głowie na długo po napisach końcowych. Po drugiej rozgrywce mogę śmiało powiedzieć: Baldur’s Gate 3 to jedna z najodważniejszych i najbardziej nieliniowych gier, w jakie kiedykolwiek grałem. Mam już za sobą dwa przejścia, a wiem, że to nie koniec.
Skończyłem na drugim sezonie, więc dla mnie Geralta może w tej parodii równie dobrze grać Michał Szpak.
Co za dziwny zbieg okoliczności - raptem kilka tygodni temu twórcom chat-gpt wytoczono wielomilionowy proces - młody chłopak popełnił samobójstwo, bo chat-gpt zachęcił go do tego, nawet pomógł mu napisać list pożegnalny i opisał jak najskuteczniej powiesić się na linie. Rodzice jako dowód mają przedstawić ok. 650 wiadomości wymienionych między nim a AI.
27k to dobry wynik? Bez jaj. Niezapowiedziany remaster Obliviona wykręcił 100k w 6 godzin od premiery, w środku tygodnia.
Tak to jest jak się wprowadza coraz to nowsze progi cenowe. Ja już sam coraz rzadziej kupuję premierowo, ogrywam starsze gry (1-2 letnie), a nowsze produkcje kupuję dopiero jak już zjadą do akceptowalnej ceny.
The Last Of Us ukończone — na liczniku 21 godzin.
Od momentu premiery w 2013 roku, słyszałem o The Last of Us wiele różnych historii. Wówczas wielu graczy oraz recenzentów ogłosiło ją jedną z najlepszych gier wszech czasów, a z biegiem lat tytuł ten zyskał wręcz status kultowego. Doczekał się wielu reedycji, a także wysokobudżetowego serialu HBO. Kilka lat temu próbowałem podejść do tej gry w ramach jednej z usług streamingowych Sony — niestety, jakość była bardzo słaba, a sama gra mnie nie porwała. Zrezygnowałem na etapie trzeciego rozdziału. Jednak po premierze pełnoprawnego remake’u na PC, postanowiłem dać jej drugą szansę.
Gra zdecydowanie zachwyca klimatem. Wizualnie jest przepiękna, a dbałość o detale stoi na bardzo wysokim poziomie. Bardzo spodobały mi się tzw. ukryte historie — opuszczone domy, dramaty ludzi, fotografie na ścianach, porozrzucane notatki, które potrafiły opowiedzieć smutne, poruszające historie. Przykładami mogą być losy Iz’a i dzieci w kanałach, czy też tragiczna decyzja rodziców z kampera, którzy — nie mogąc ochronić własnych dzieci — popełnili rozszerzone samobójstwo.
Jeśli chodzi o główną fabułę — uważam ją za raczej przeciętną. Brakuje w niej zaskoczeń, zwrotów akcji, wszystko prowadzone jest bardzo liniowo, bez możliwości wpływu gracza na wydarzenia. Pierwsza połowa gry, mimo kilku udanych momentów, średnia. Dużo lepiej robi się od momentu pojawienia się Henry’ego i Sama. Pojawiają się mocniejsze wątki, jednak często przewidywalne — jak choćby historia z Davidem (bo czegoż innego mógłby chcieć od Ellie…).
Fabuła jest tu jednak tylko tłem dla najważniejszego elementu gry — rozwijającej się relacji Joela i Ellie. Ta została zrealizowana naprawdę fajnie, choć pewne elementy można było zrobić lepiej. Największe przeskoki w ich relacji dzieją się poza ekranem — zazwyczaj w momencie zmiany pory roku. Przykład: Ellie wspomina Sarę, a Joel reaguje bardzo chłodno i zamyka temat. Nagle mamy przeskok czasowy — i już o niej rozmawiają bez problemu. Zabrakło mi pokazania samego procesu otwierania się Joela — momentu, w którym coś w nim pęka, kiedy Ellie do niego "dociera". Tymczasem gra po prostu „informuje”, że relacja zaszła na wyższy poziom. Emocjonalnie również mogło być lepiej. Pojawia się kilka mocnych, poruszających momentów, ale jest ich naprawdę niewiele. Spodziewałem się po tej historii większego ładunku emocjonalnego, zwłaszcza że jestem ogromnym fanem właśnie tego typu ludzkich dramatów.
Gameplay nie trafił w mój gust. Jest prosty i bardzo powtarzalny. Sztuczna inteligencja przeciwników często zawodzi — wielokrotnie zdarzało się, że przy dwóch wrogach obok siebie, mogłem obezwładnić jednego, a drugi tego nie widział ani nie słyszał, mimo że stał kilka kroków dalej. Najzabawniejsze momenty to te, gdy rzucałem cegłą, a przeciwnicy biegli w jedno miejsce jak sterowani jednym skryptem — po najdalej minucie pozostało tylko liczyć zużytą amunicję. Może w 2013 roku taki poziom rozgrywki był akceptowalny, ale w 2025 roku nie robi już większego wrażenia. Muzyka natomiast bardzo przypadła mi do gustu — świetnie współgra z klimatem gry. Z technicznego punktu widzenia - słabo. Grę wywalało do pulpitu co najmniej 40 razy. Problem występuje u wielu graczy od ostatniej aktualizacji, choć wcześniej tego nie było. W sieci można znaleźć wiele podobnych zgłoszeń na Steamie.
Finał rozczarował, bo tak naprawdę nic nie kończy - po pojawieniu się napisu PART 1 zakładam, że prawdziwe zakończenie czeka mnie dopiero w PART 2. Za jakiś czas sprawdzę sam.
Podsumowując: gra jest jak najbardziej ok, ale szczerze mówiąc — nie rozumiem tych wszechobecnych zachwytów i ocen 10/10, które pojawiały się przez lata. Może rzeczywiście w 2013 roku robiła ogromne wrażenie, ale dziś, z perspektywy 2025 roku, trudno mi to w pełni docenić. Dla mnie osobiście — solidne 7/10. I to jest maksymalna nota, jaką mogę jej uczciwie wystawić.
Z perspektywy gameplaya bardzo fajne rozwiązanie, ale z perspektywy fabularnej rozwiązanie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Biorąc pod uwagę, że w Y5 sterujesz 5 różnymi postaciami i masz do ogarnięcia 5 różnych historii dziejących się w różnych miastach, wrzucanie do każdej z nich Ichibana jest po prostu absurdalne.
Poprzednie mody autora, które zmieniały system walki turowej na system walki w czasie rzeczywistym, też są trochę pozbawione sensu, bo akurat ten tryb walki turowej zaprezentowany w LaD bardzo im się udał.
Trochę szkoda, że ten niewątpliwie uzdolniony człowiek marnuje swój czas na takie dodatki.
Jest naprawdę wiele dobrze działających modów, które moglibyście tutaj zareklamować - ale nie powinniście wrzucać akurat tego, który powoduje tak ogromne problemy z działaniem gry, co widać zresztą w sekcji komentarzy, bug na bugu.
Like A Dragon: Infinite Wealth ukończony, wszystkie questy poboczne zrobione, na koncie 88h.
Zwykle czekam na kolejne odsłony tej serii z ekscytacją. Tym razem jednak, mimo ogromnej zawartości i technicznego rozmachu, pozostaję z uczuciem ogromnego niedosytu. Jako wielki fan tego uniwersum, z pełnym przekrojem wcześniejszych tytułów za sobą, muszę przyznać, że Infinite Wealth to krok wstecz w kluczowym aspekcie: opowieści i prowadzeniu bohaterów.
Dostajemy tutaj nową lokację - Hawaje. Przepiękna, naprawdę odświeżająca i dodająca kolorytu całej serii. Coś, o co ta seria od dawna się prosiła. Design jest po prostu fantastyczny - chce się ją zwiedzać, eksplorować, przemierzać wzdłuż i wszerz, wchodzić do tych wszystkich sklepów, biegać po plaży i obijać przypadkowych mobków. Do tego, dostajemy też nieco odświeżone wersje Ijincho i Kamurocho, co jest zaskoczeniem - bo nie kojarzę innej gry z tej serii z aż 3-ema dużymi lokacjami w jednej odsłonie. Na osobne uznanie zasługuje system walki - jeszcze bardziej poprawiony względem Like A Dragon turowy system walki. Pozycjonowanie, kombinacje tag-team, mnóstwo różnych stylów walki - naprawdę chyba każdy fan serii znajdzie tutaj coś dla siebie. Gra oferuje również ogrom treści pobocznych: minigierki, aktywności społecznościowe, rozwijanie relacji z towarzyszami, karaoke, wyjścia na miasto. Dondoko Island – gra w grze w stylu Animal Crossing – choć mnie osobiście nie porwała, z pewnością znajdzie swoich fanów. Jeśli ktoś chce wycisnąć wszystko, co Infinite Wealth oferuje, z łatwością może tu spędzić ponad 200 godzin. Jak ktoś lubi socjalne motywy w stylu Persony 5, odnajdzie się tutaj bez problemu - rozmowy, drink-linki, karaoke, wyjścia na miasto - jest tego naprawdę sporo. Voice acting jak zwykle na wysokim poziomie. Nowa warstwa audio niespecjalnie się wyróżniała, ale mamy dostęp do dużej ilości tracków z poprzednich odsłon. Ogromny też plus za wprowadzenie Yamai'ego - świetna postać, świetna historia, fantastyczne nawiązania do wątków z lat 80-tych. Całkiem też fajnie pokazano, jak social media wpływają na nas i pojmowanie przez nas rzeczywistości.
Problem pojawia się jednak tam, gdzie Like a Dragon zawsze miało najmocniejsze fundamenty – w fabule głównej. Poprzednia część przedstawiła nam Ichibana – nowego protagonistę, wyraźnie kontrastującego z poważnym i opanowanym Kiryu. Ichiban to postać z gatunku tych mniej rozgarniętych, uroczo głupkowatych, lojalnych na tyle ile się da i przewidywalnych aż do bólu. I to miało swój urok. Historia miała emocjonalną głębię, bohaterowie się rozwijali, a całość miała spójną strukturę. W Infinite Wealth ten balans zostaje zaburzony niemal od początku. Choć gra startuje z perspektywy Ichibana, bardzo szybko Kiryu wraca z „emerytury” i przejmuje główną rolę fabularną. Ichiban z czasem staje się postacią drugoplanową, a jego własna historia – bardzo szybko robi się rozczarowująco płytka. Przez kilka rozdziałów chodzi dosłownie od punktu A do B, poszukując różnych osób, a jego działania pozbawione są dynamiki czy emocjonalnego ciężaru. Towarzyszące mu postacie – z wyjątkiem Chi – są słabo rozpisane, a dialogi momentami męczą swoją rozwlekłością i brakiem większego sensu. Wątek relacji z Saeko został sprowadzony do banalnego, jednostronnego wręcz wątku romantycznego, pozbawionego jakiejkolwiek głębi czy celu. Sama Saeko została pozbawiona charakteru – po fajnym wprowadzeniu w LaD, nie ma tutaj już żadnej historii do opowiedzenia. Masa bezsensownych i zbędnych dialogów, nielogiczne rozwiązania fabularne, idiotyczne motywy śmierci pewnych postaci które zostają totalnie zmarnowane fabularnie, a ta urocza głupkowatość Ichibana z poprzedniej gry zaczyna się robić męcząca i irytująca, kiedy bohater podejmuje coraz głupsze decyzje. Podobnie rozczarowuje poboczny antagonista w wątku Ichibana – totalny kłamca, manipulant, psychol i sadysta - który chciał zamordować starszą panią i dziecko, który przez lata doprowadził tysiące ludzi do ruiny i bezdomności w ramach swojej zemsty, który w żadnym momencie nie wyraził nawet skruchy, nagle otrzymuje kompletnie niewiarygodny i źle napisany „redemption arc”. Całość sprawia wrażenie niedopracowanej i pozbawionej kierunku. Główny zaś antagonista z jego wątku jest tak fatalny, że wypada cały ten jego idiotyczny wątek jedynie pominąć milczeniem. Fatalnie wypada też ten udawany angielski dubbing na Hawajach - według RGG połowa mieszkańców Hawajów albo zna japoński, albo mówi po angielsku z japońskim akcentem.
Z drugiej strony mamy Kiryu – i tutaj gra wyraźnie zmienia ton. Jego historia to właściwie kontynuacja Gaidena oraz poprzednich części z jego udziałem. Powraca mnóstwo postaci i wątków z przeszłości – tak intensywnie, że osoby nieznające wcześniejszych tytułów po prostu się w tym pogubią. Dwa rozdziały gry to wręcz hołd dla starego lore, wymagający od gracza ogromnej wiedzy o uniwersum. Nawet dla fana, takiego jak ja, momentami było to zbyt nachalne – choć przyznaję, że niektóre powroty są bardzo mocne i niespodziewane, a sceny emocjonalne robią duże wrażenie. Ale tu też jest sporo błędów natury narracyjnej - twórcy już nawet nie udają, że wszyscy już wiedzą, że Kiryu żyje, ale oczywiście ta informacja nie dociera do najważniejszych osób, które chciałyby się o tym dowiedzieć. Nagle nikt z nich nie ogląda TV, nie słucha wiadomości, nie przegląda neta, nie używa komórki. Jakaś abstrakcja. A i tak największym problemem jest tutaj zakończenie. Zarówno wątek Kiryu, jak i Ichibana urywa się nagle, bez kulminacji (do której wyraźnie dąży!), bez emocjonalnego spełnienia. Wiele postaci znika bez słowa, wątki pozostają bez puenty, a pojawiające się napisy końcowe zostawiają gracza z uczuciem pustki. Jeszcze nigdy żadne zakończenie gry z tej serii, nie pozostawiło mnie tak obojętnym na to, co zobaczyłem.
Mam wrażenie, że twórcy – być może wypaleni, być może pozbawieni wizji ojca serii Nagoshiego, który odszedł po Lost Judgment – po prostu dotrali do ściany i nie wiedzą co dalej. Dogonili obecne czasy, brakuje świeżych pomysłów na fabułę, motywy Yakuzowe już się pokończyły, a odgrzewanie starych kotletów działa już coraz słabiej. Sprzedaż Infinite Wealth była znacznie niższa niż LaD, a ostatni spin-off z Majimą w roli głównej miał tak słaby odbiór, że po pięciu miesiącach trafił do przeceny o 70%. Dodatkowo seria Judgment stoi pod znakiem zapytania z powodu problemów z wizerunkiem głównego aktora. Może dlatego RGG idzie w nowe IP, które zadebiutuje w przyszłym roku – Stranger Than Heaven – które będzie się dziać w latach 1915-1943 – co daje im ogromną przestrzeń na kontynuacje.
Jako fan, jestem rozczarowany. Dla mnie te gry zawsze były o emocjach, relacjach i opowieści – a dopiero potem o walce i wszystkim innym. Tym razem najważniejszy element zawiódł. Za rewelacyjny system walki, za Hawaje, za Yamai i bardzo sentymentalne motywy w wątku Kiryu - mogę dać 7/10. Ale za fabułę główną Ichibana i rozpisanie wielu wątków i postaci – nie dam nic, bo ocena byłaby zbyt niska.
FFXVI ukończone — 76 godzin, poziom 50, wszystkie misje poboczne zaliczone.
Podsumowanie tej gry to nie lada wyzwanie. Seria Final Fantasy nigdy nie była mi szczególnie bliska — wielokrotnie próbowałem podejść do różnych części, ale zawsze coś mnie odrzucało. Udało mi się jedynie przejść pełen pakiet związany z Final Fantasy VII. Mimo to, zachęcony pozytywnymi recenzjami i mroczniejszym tonem nowej odsłony, postanowiłem dać szansę historii rodziny Rosfieldów.
To, co FFXVI robi znakomicie od pierwszych chwil, to budowanie filmowego, intensywnego klimatu. Mroczna atmosfera, brutalność świata i polityczne intrygi przywołują skojarzenia z pierwszymi sezonami Gry o Tron. Gra nie bierze jeńców — krew się leje, zdrady są na porządku dziennym, a napięcie rośnie z każdą godziną. Pierwsza połowa gry to prawdziwy majstersztyk. Tempo, narracja i emocjonalny ciężar stoją na bardzo wysokim poziomie. Historia angażuje, bohaterowie mają sensowne motywacje, a świat przedstawiony przyciąga jak magnes. Niestety, im dalej, tym gorzej. Druga połowa gry traci impet. Historia odchodzi od surowego, politycznego dramatu i skręca w stronę dość ogranych motywów fantasy — walka z siłą niszczącą świat, motywy o nadziei i losie ludzkości. Narracja zwalnia, napięcie opada, a momentami pojawia się wręcz znużenie. Największym rozczarowaniem był dla mnie główny antagonista drugiej części gry — jego motywacje to zlepek znanych już wątków z innych gier, bez świeżości i głębi.
Pod względem wizualnym gra robi ogromne wrażenie. Choć jest to w zasadzie korytarzówka z otwartymi hubami, zostało to tak dobrze zamaskowane, że nie przeszkadza to w odbiorze. Muzyka również stoi na bardzo wysokim poziomie i idealnie współgra z dramatyzmem wydarzeń. Walki to jeden z najmocniejszych elementów gry — są spektakularne, pełne rozmachu i świetnie wyreżyserowane. System walki to czysty slasher, z elementami RPG sprowadzonymi do estetyki. Daje jednak dużo satysfakcji i świetnie się sprawdza, szczególnie w starciach z bossami i Eikonami.
Największy problem FFXVI to niewykorzystany potencjał postaci. Jill, partnerka głównego bohatera, zostaje sprowadzona do roli cichego wsparcia. Gra zakłada, że ich uczucie już istnieje, ale nigdy go nie rozwija. Ich dialogi są suche, bez napięcia emocjonalnego, jak rozmowy współlokatorów, znajomych, nie kochanków. Brakuje scen budujących bliskość, napięcie czy konflikty — wszystko jest powierzchowne i funkcjonuje bardziej jako obowiązek narracyjny niż autentyczna więź. To samo tyczy się innych postaci. Rewelacyjny Gav, świetny Cid, tajemnicza Benedikta czy interesujący Dion — wszyscy mają ciekawy potencjał, ale ich wątki kończą się nagle albo zostają zepchnięte na dalszy plan. Benedikta miała bardzo obiecującą historię z młodości, która została porzucona. Dion — niezwykle interesująca postać — znika z gry po jednej kluczowej scenie. Na uwagę zasługuje też tajemnicza mała lekarka, która przewija się przez całą grę i wydaje się ważna — dostaje nawet sporo cutscenek. Niestety, jej rola nie znajduje żadnego rozwinięcia, jej wątek zostaje ucięty w połowie.
Świat gry sugeruje istnienie bogatej historii — mamy Upadłych, starożytną cywilizację, wielowiekowy konflikt w tle. Niestety, to wszystko pozostaje powierzchowne. W przeciwieństwie do takich gier jak Mass Effect, gdzie np. Proteanie stanowili kluczowy i emocjonalnie angażujący element fabuły, w FFXVI Upadli to tylko estetyczne tło — ładne, ale puste. Zadania poboczne to temat rzeka. Około 60% z nich to klasyczny fedex — przynieś, zanieś, pozamiataj. Niektóre wręcz irytują "przynieś 5 desek, leżą tam obok". Ale... jeśli przebrnie się przez wszystkie, gra wynagradza nas kilkoma świetnymi questami w końcowych etapach. Tam naprawdę czuć, że pomagamy ludziom, których wcześniej poznaliśmy, i że świat reaguje na nasze działania. Plusem jest też to, że zadania poboczne można kończyć w trybie ekspresowym - gra przenosi nas od razu do zleceniodawcy - wiele dałbym za takie rozwiązanie w innych grach.
Finałowa sekwencja to wizualna i emocjonalna bomba. Dwie ostatnie sceny naprawdę poruszają. Ale... nie ma epilogu. Nie dowiadujemy się, co stało się z bohaterami, którzy byli dla nas ważni przez całą grę. Zostajemy z masą pytań i żadnymi odpowiedziami. To bolesne, bo emocjonalna inwestycja w ten świat była ogromna.
Final Fantasy XVI to gra, w której tkwił potencjał na „dychę” — pełną, zasłużoną, emocjonalnie satysfakcjonującą. Niestety, ten potencjał został zmarnowany. Świetna pierwsza połowa, mocne podstawy świata i bohaterów, niesamowite walki — wszystko to zostało przyćmione przez powierzchowność, urwane wątki i brak odwagi w opowiedzeniu historii do końca. To nadal dobra gra, w której momentami bawiłem się znakomicie — zdecydowanie lepiej niż w Final Fantasy VII Rebirth. Ale nie mogę nie myśleć o tym, czym FFXVI mogło być.
Ode mnie 7,5/10.
Już niedługo premiera WIckedZoi - wtedy wszyscy momentalnie pokochają tą grę i jej nowe "możliwości".
Dodam jeszcze, że obecnie gram w FFXVI i jestem już w drugiej połowie gry. Jeśli chodzi o walki Eikonów, to są one kapitalne jeśli chodzi o wykonanie, ale są dramatycznie przeciągnięte ponad wszelką miarę, palce mnie bolą od nawalania w przyciski, to seryjnie nie bawi kiedy w końcu klepniesz kolesia a on oczywiście wstaje, ewoluuje w coś większego, a Ty znowu to samo tylko 1,5 razy dłużej.
Ah Ci geniusze z SE. Chyba nie zrozumieli, że siłą Clair Obscur jest przede wszystkim przepiękna i wspaniale wyreżyserowana historia, i rewelacyjnie napisane postacie z bardzo dobrym dubbingiem, z których każda jest w PEŁNI udźwiękowiona, a nie jedynie z najważniejszych dialogach, jak to bywa w ich grach.
No ale niech będzie że to przez tryb turowy ;)
Nawet redaktor pisze, że rdzeń rozgrywki w tej grze to łażenie z paczkami od punktu A do B, czyli symulator kuriera DPD. A mimo to, z tak beznadziejnym gameplayem, gra dostaje 10/10. Te noty mają naprawdę wielki "sens".
Kupiłem Switcha 2 z Mario Kart, a w pre-orderach Donkey i Pokemony. Za cholerę nie rozumiem, po jaką cholerę oni walą tyle starych 3rd party na Switcha. Cyber, Yakuza? Te gry już dawno ograne na PC, na Switchu chcę grać w ich ex'y.
Dawać nowe Xenoblade, dawać nowe Fire Emblem, dawać remake Xenosagi, jakieś nowe fajne Mario do co-opa.
Gunn widzę już się rozsiada na tronie, a zapowiedzi jego pierwszego filmu tak mi się spodobały, że wolę obejrzeć cokolwiek innego niż tracić czas na jego Supermana.
Może gdy weźmie na warsztat Green Lanterna i Korpus Zielonych Latarni, może wtedy mnie przekona, ale na ten moment PAS.
"Nie podoba mu się spłycanie tych wątków do czystej „fantazji” dla wszystkich postaci, z ostateczną nagrodą w formie stosunku."
Cóż, to w takim wypadku jakieś 95% społeczeństwa powinno zacząć się samobiczować. Większość związków zaczyna się od ekscytacji fizycznością, a dopiero potem wchodzą inne czynniki.
Clair Obscur: Expedition 33 zakończone, na koncie 35h.
Gry wideo to coś znacznie więcej niż tylko forma rozrywki. To pełnoprawne medium, które potrafi nie tylko opowiadać historie, ale przede wszystkim – przekazywać emocje, budzić empatię, skłaniać do refleksji. Ich siła nie tkwi wyłącznie w obrazie czy dźwięku, lecz w tym, że pozwalają przeżyć opowieść od środka – być jej częścią, a nie tylko biernym świadkiem. To właśnie dlatego gry potrafią stawać się sztuką. I właśnie w tym miejscu pojawia się Clair Obscur: Expedition 33. 35-godzinna gra, na którą nikt nie czekał. Od studia, o którym wcześniej nikt nie słyszał. Stworzona przez garstkę ludzi, którzy porzucili korporacyjnego molocha, by przypomnieć sobie – i nam wszystkim – czym może być dobra gra.
Clair Obscur to nie produkcja, którą się „przechodzi”. To doświadczenie, które się odczuwa. To opowieść – piękna, poruszająca, tragiczna – o stracie, bólu i cierpieniu, ale też o miłości, lojalności i nikłej, ale niegasnącej nadziei. Historia, która przyciąga i wciąga jak bagno, z każdą godziną coraz bardziej zatapiając nas w emocjonalnej głębi. Wszystko tutaj działa w harmonii: przepiękna oprawa wizualna, nastrojowa muzyka, która idealnie współgra z tym, co dzieje się na ekranie, i dialogi wypowiedziane przez aktorów z niezwykłym wyczuciem – zarówno tych znanych, jak i zupełnie nowych twarzy. W grze nie ma przypadkowych postaci. Każda z nich ma coś do powiedzenia, każda odgrywa ważną rolę.
Zadziwiające jest to, że mimo iż gra powstała we Francji, Clair Obscur nie ulega modnym, politycznym kalkulacjom, nie próbuje przypodobać się modern audience poprzez nachalne przesłania. Jest autentyczna i szczera – co w dzisiejszych czasach samo w sobie jest powiewem świeżości.
Nie ukrywam – jestem świeżo po zakończeniu tej historii i nadal czuję, że targają mną emocje. To jest bardzo smutna gra, i od razu uprzedzę fanów lekkich i przyjemnych historii - nie znajdziecie tutaj nic dla siebie, bo tutaj nie ma nic wesołego ani nic śmiesznego, nie ma tutaj też żadnego happy endu.
I chociaż mechanika walki nie była moim ulubionym elementem – nie była zła, ale też nie błyszczała – po raz pierwszy od 2017 r., daję grze notę całościową 10/10. Nie dlatego, że każdy aspekt tej gry jest perfekcyjny – bo nie jest. Daję za całokształt - za ten pięknie wykreowany świat, za tą rewelacyjną i bardzo poruszającą historię, za świetnie napisane postacie, za topowo zrealizowane cutscenki, za muzykę, za voice acting, za Esquie…
Zakończenia… Widziałem oba. I długo ich nie zapomnę. Ten moment, gdy
spoiler start
Verso żegnał się z Monoco i Esquie; kiedy Sciel – bliska ponownego spotkania ze swoim mężem – znikała z twarzą pełną smutku i niedokończonych słów; i Lune… która w swoim ostatnim momencie miała spojrzenie, które mówiło więcej niż tysiąc słów -spojrzenie zdrady, zawodu, może nawet żalu. A potem została tylko trumna, i oszpecona dziewczyna, która straciła wszystko co dla niej ważne.
spoiler stop
Cieszę się, że kupiłem tą grę. Cieszę się, że wsparłem tych ludzi swoim portfelem. Bo jeśli to, co stworzyli teraz, to dopiero początek – to ja chcę widzieć, dokąd jeszcze potrafią nas zabrać.
Lost Judgment ukończone – 56 godzin emocjonalnej jazdy bez trzymanki.
Za mną kolejna część spin-offu serii Yakuza/Like A Dragon, opowiadająca losy detektywa Takayukiego Yagamiego. I z pełnym przekonaniem mogę napisać: te spin-offy to chyba najlepsze, co mogło spotkać tę serię. Już pierwsza część, Judgment, zachwyciła mnie dojrzałą, mroczną opowieścią o chorobie neurodegeneracyjnej, stanowiącej coraz większe wyzwanie dla japońskiego społeczeństwa. Lost Judgment jednak idzie o krok dalej – dotyka tematu niezwykle bolesnego i niestety aktualnego: przemocy w szkołach.
To pierwszy raz w moim życiu, gdy gra tak mocno i otwarcie eksploruje temat znęcania się, zastraszania i ich tragicznych konsekwencji. Mamy tu opowieść o winie i karze, o sprawiedliwości i jej cienkiej granicy, o ofiarach, które nie zawsze są słabsze, i oprawcach, którzy nie zawsze są jednoznacznie źli. Fabuła nie tylko porusza, ale wręcz rozdziera emocjonalnie. Ostatnie dwa rozdziały były absolutnie niesamowite, a finał – bez cienia przesady – doprowadził mnie do łez. Takie rzeczy w grach nie zdarzają się często.
Dla fanów serii Yakuza wszystko będzie znajome – akcja toczy się w dobrze znanym Kamurocho oraz Ijincho. Niestety, brak nowych lokacji daje się odczuć. Choć zostały lekko odświeżone, to jednak nostalgia nie wystarcza – aż prosi się o świeżość. Z drugiej strony – graficznie jest świetnie. Produkcja wyraźnie została dopracowana względem poprzedniczki. Dubbing jak zawsze w tej serii – najwyższej klasy, a cutscenki? To pełnoprawne kino – żadnej nie pominąłem, każdą chłonąłem jak naprawdę dobry film. Sceny sądowe? Top. Muzyka - Top. Na ekran powracają znajome twarze z pierwszej części, i każda dostaje sporo czasu ekranowego, z wyjątkiem jednej – Mafuyu. Jej relacja z Yagamim zapowiadała się interesująco, ale niestety w Lost Judgment została całkowicie zepchnięta na margines. Spore rozczarowanie.
Jednym z kompletnie nowych elementów są tzw. School Stories – rozbudowany wątek poboczny, który skupia się wokół tajemniczego profesora manipulującego uczniami. By odkryć jego prawdziwe oblicze, gracz musi ukończyć szereg minigier. Choć taniec, boks czy jazda na deskorolce były naprawdę świetne, to już klub fotografii czy – szczególnie – klub robotyki przyprawiały mnie o frustrację. Gdy fabularny rozwój blokuje minigierka na poziomie mobilnej aplikacji, trudno to uznać za dobre rozwiązanie. A sam finał tej historii? Cóż, niezły, ale raczej trochę poniżej oczekiwań.
Gra zawiera również wątki romantyczne, ale ich realizacja wypada blado – zdecydowanie odstają od obecnych standardów. Podobnie jak aspekty detektywistyczne – śledzenie, użycie drona czy zbieranie dowodów – zostały mocno ograniczone w porównaniu do poprzedniej odsłony, co dla jednych będzie na plus, a dla innych na minus. Z drugiej strony – deskorolka to absolutny game changer. Przemieszczanie się po mieście jeszcze nigdy nie było tak przyjemne.
System walki - MEGA. Najlepszy, jaki do tej pory widziałem w Yakuzach. Jest kilka różnych stylów, które są zarówno efektywne jak i efektowne. Walki z bossami bardzo dobre, choć z niektórymi było naprawdę ciężko.
Podsumowując: Lost Judgment to wyjątkowa gra, która podejmuje trudne tematy z odwagą i klasą. To tytuł, który potrafi wzruszyć, zszokować i dać do myślenia – a to w dzisiejszych grach coraz rzadsze. Moja ocena to solidne 8/10, a za samą fabułę główną – 9/10.
No szkoda. Minthara to w zasadzie jedyna i wręcz kanoniczna opcja romantyczna dla gracza, który wybrał ciemną stronę mocy. Szkoda że nie dostała tyle czasu antenowego i obszerniejszej historii co np. Shadowheart.
Aha, taka mało ważna gra, ale pozwolono na jej 10-letni rozwój, 3 restarty, i kilkukrotną wymianę najważniejszych osób decyzyjnych w tym projekcie.
Nie do końca się to klei.
Xenoblade Chronicles X DE skończone, na koncie 80h, lvl 96 z 99 możliwych.
XCX to spin-off trylogii Xenoblade Chronicles, która jest ex'em studia Monolith na platformach Nintendo. Oryginalna wersja została wydana w 2015r. na Nintendo Wii, miesiąc temu wersja Definitive zadebiutowała na Switchu. Seria Xenoblade od zawsze stała fabułą, interesującymi postaciami i ogromnym otwartym światem, w którym można utopić setki godzin. XCX jest pod tym względem inne - ta gra kładzie znacznie mniejszy nacisk na fabułę, a znacznie większy na walkę i eksplorację.
Na plus:
- XCX to najpiękniejsza gra, jaką kiedykolwiek widziałem na Switchu. Ogromny, rozległy, zróżnicowany i bardzo szczegółowy świat. Zero jakichkolwiek ekranów doczytywania. Świat naprawdę robi mega wielkie wrażenie i chce się go odkrywać. Nie ma praktycznie żadnych ograniczeń - jak chcesz się gdzieś dostać, to się tam dostaniesz - możesz tam dojść, wejść, wskoczyć, wspiąć się, a w późniejszych etapach także wlecieć. Szczyt góry? Jaskinia? Wyspa na morzu? Nie ma problemu. Cykl dzień/noc jest fantastycznie wykorzystany w kontekście tej gry.
- Customizacja postaci jest na najwyższym poziomie. Ubiory, bronie, produkcja zbrojeniowa, odkrywanie nowych itemków, jest tego od cholery i jeszcze więcej. Oczywiście tutaj jest coś za coś - grind żeby to wszystko odkryć i zdobyć będzie totalny, ale decyzja należy do Ciebie. Za misje standardowe/dodatkowe także dostajesz mnóstwo elementów do rozwoju postaci.
- System walki. Bardzo rozbudowany. Kilka różnych buildów, a potem jeszcze masz mechy. Grasz jak chcesz, ciężko się nudzić, a latanie po prostu rozwala system :)
- Questy poboczne. Standardowe questy to zwykłe przynieś podaj pozamiataj, grind dla materiałów, nic ciekawego. Ale oprócz tego jest dużo questów z serii Affinity - wszystkie w pełni udźwiękowione, fabularne, z naprawdę dobrymi i interesującymi historiami. Fajne jest to, że są one inaczej oznaczone, więc fani fabuły nie będą mieli problemu by się skupić tylko na nich.
- Wpływ decyzji gracza na rozwój głównego huba - możesz decydować, czy napotkane rasy obcych zasilą Twoją lokalną społeczność i rozwój miasta. Wszystkie zaproszone przeze mnie rasy były bardzo widoczne - podczas zwiedzenia widać, że biorą czynny udział w życiu miasta, dają Ci questy, otwierają sklepy itp. Do tego jest też sporo wizualizacji, gdzie widać jak integrują się lokalną społecznością. Małe, a cieszy.
- Pełny dubbing wszystkich towarzyszy. Jest ich sporo, każdy z nich ma swój quest "wejściowy" do drużyny, a potem po co najmniej 2 questy Affinity. Można ich naprawdę poznać, i dużo się o nich dowiedzieć. Kilku z nich to naprawdę całkiem interesujące postacie.
- Oprawa muzyczna. Jej plusem jest to, że jest bardzo zróżnicowana. Kompletnie inne motywy podczas zwiedzania, inne podczas cutscenek, inne podczas eksploracji i inne podczas walk, i jeszcze kompletnie inne podczas walk z bossami/vip'ami.
- Nowy rozdział 12. Pod względem technicznym - jest na poziomie XC3. Cechuje go wysoka jakość grafiki, pełna filmowość na poziomie Bioware i duża ilość cutscenek. Czuć różnicę, w porównaniu do tego co oferuje podstawka.
Na minus:
- Narracja, sposób prowadzenia fabuły głównej i niektóre rozwiązania fabularne.
Gra jest podzielona na 11 podstawowych rozdziałów + ostatni dodatkowy, stworzony specjalnie na potrzeby tej wersji. Przez dobre 60 godzin, fabuła główna była dosłownie dodatkiem do wszystkiego innego. W każdym rozdziale zrobienie elementu fabuły głównej to było realnie 20-25 minut. Do 8-ego rozdziału budowanie tego elementu było bardzo powolne, a motywy bardzo przewidywalne. Nie będę też ukrywał, że antagoniści byli fatalni - zarówno pod kątem designu, jak i fabuły. 9-10 rozdział bardzo mnie zawiódł pod kątem rozwiązań fabularnych, które były słabe, mało interesujące i tak cholernie przewidywalne, że szkoda gadać. I nagle przychodzi rozdział 11. W ciągu raptem 15-20 minut, zostałem zarzucony taką ilością nagłych objawień i zwrotów akcji, wywracających całą fabułę do góry nogami, że szkoda gadać. Było tego tyle, że nawet jakbym to rozłożył na poprzednie 3-4 rozdziały, to i tak by pewnie zostało coś jeszcze do opowiedzenia. Fatalnie to zrobili. Był moment, że się zacząłem gubić, o czym oni w ogóle mówią, i czego/kogo ta gadka się w ogóle tyczy. Nagle wskoczyły motywy światopoglądowe, o boskości, o siłach wyższych, przeznaczeniu itp itd. Gra zakończyła się ogromnym cliffhangerem, podobnie jak oryginał.
I tutaj wkracza rozdział 12-ty, podzielony na 3 akty. Ten rozdział wywraca do góry nogami wszystko to, co było w podstawce. Planeta Mira i jej sekrety, te wszystkie pytania które powstały podczas rozgrywki, co się skąd wzięło, dlaczego np. wszystkie rasy się rozumieją pomimo tego iż rozmawiają różnymi językami itd. - idzie w kibel. Dosłownie. Żeby nie było że to tylko ja - przez 2 godziny krążyłem po forach i stronach związanych z grą, żeby sprawdzić jakie były reakcje na ten nowy content. I w większości pokrywają się z moimi odczuciami, są w większości negatywne. Twórcy na siłę uparli się, żeby XCX nie był już tylko spin-offem, a żeby był częścią trylogii - i takowe połączenie zostało nam zaserwowane. Moim zdaniem - zrobili to źle. Poświęcili cały wątek Miry (nad którym gracz spędza od 70 do nawet 150h), żeby wprowadzić to połączenie. Fabuła poszybowała w takim kierunku, że momentami łapałem się za głowę (nawet podczas cutscenek gdy ktoś zadaje pytanie ale czemu skąd się to wzięło jak to możliwe odpowiedzi są w stylu "nie wiadomo, możliwe, być może, siła wyższa, niezbadane są wyroki Boskie" itd). Zostało to zrobione ładnie, bardzo filmowo, ale momentami... nie ma to po prostu żadnego sensu. Zakończenie to w zasadzie wstęp to XCX2 albo... do Xenoblade 4. Jak ktoś grał finał XC3 Future Redeemed, to będzie wiedział o co chodzi.
- Brak voice actingu głównej postaci. Jest to bardzo, ale bardzo duży minus tej gry. Już w podstawce to strasznie drażniło, kiedy masz wiele cutscenek z postaciami prowadzącymi czasem bardzo długie dyskusje, a Twoja postać zapytana o cokolwiek jedynie macha głową. W nowym rozdziale jest jeszcze gorzej, bo tam filmowość jest na poziomie Bioware. Zdarzyła mi się scenka, gdzie 6 razy o coś zapytany cały czas tylko machałem głową, wyglądało to idiotycznie. Monolith mogło pokusić się o VA choćby na ten jeden rozdział, żeby to miało jakiś sens. A jak im brakowało kasy, mogli użyć AI. Serio, wyszło to fatalnie.
Ciężko mi to ocenić, bo ja uwielbiam grać w gry pod kątem fabuły głównej, a XCX nie dość że przez 80% gry nie kładzie na to prawie żadnego nacisku, to przez ostatnie 20% gry wyskakuje z takimi cudami i momentami niestety bzdurami, że szkoda gadać. Ale trzeba oddać cesarzowi co cesarskie - ludzie, którzy fabułę traktują jako dodatek, będą się tutaj naprawdę dobrze bawić.
Ode mnie 7/10.
Gdzie Wy widzicie problem?
Jak za drogo, czekajcie na emulator. I bez obaw, będzie szybciej niż myślicie :)
Bez jaj, a gdzie jest Mass Effect?
Dzisiejszego Bioware można nie lubić, ale trylogia to było coś spektakularnego.
A na liście oczywiście 2 gości z QA, w tym QA Lead.
A potem przychodzi zdziwienie, że na premierę gry nie działają/są pełne błędów, ludzie się wkurzają i robią refundy, sprzedaż pada na pysk, koło się zamyka i są kolejne zwolnienia.
To już któryś raz z rzędu, gdzie widzę że na pierwszy ogień do zwolnień idą ludzie z QA. Serio, oni nie uczą się na błędach swoich poprzedników.
Veilguard zrobił 90k w peaku i każdy wie, jakim flopem to się skończyło.
Niech sobie świętują, weryfikacja przyjdzie bardzo szybko.
Skoro w parlamencie japońskim podniesiono ten temat, i na szczeblu ministerialnym potwierdzono, że musieli, to nie mam nic więcej do dodania. "W większości krajów" nie ma tutaj zastosowania, wyraźnie podkreślono że w prawie japońskim są inne zasady.
Oczywiście że tak. Oni tylko proszą o szacunek, nic więcej, a Ubi go nie okazało, do tego totalna samowolka w kontekście własności intelektualnej. Wiadomo, że we Francji teraz każdy robi co chce, ale Japonia pod tym względem zawsze się wyróżniała.
Złamali lokalne prawo, i tyle w temacie, fanboje mogą sobie płakać ile chcą. Wiadomo, że Japończycy będą po Ubi jechać teraz bez opamiętania za brak okazanego szacunku, za brak konsultacji na poziomie własności intelektualnej, i oczywiście za Yasuke. Oni tylko chcieli, żeby okazać im trochę szacunku.
A może byście wrzucili całość, a nie tylko fragment? Patch nie załatwia problemu.
Gra Assassin's Creed Shadows firmy Ubisoft, osadzona w Japonii ery Sengoku i przedstawiająca postać Yasuke, czarnoskórego mężczyzny, który służył pod Odą Nobunagą, została podniesiona w japońskim Sejmie Narodowym. Kontrowersje rozpoczęły się, gdy materiał z rozgrywki pokazał Yasuke niszczącego ołtarze w prawdziwej świątyni w grze. Kwestia ta była omawiana w japońskiej Izbie Radców 19 marca.
Hiroyuki Kata, członek partii Lib Dem, wyraził zaniepokojenie „kwestią Assassin's Creed”, podkreślając sekwencje, w których Yasuke dewastuje czczoną świątynię w grze: "W grze protagonista rozbija bębny, święte lustra i ołtarze w sali kultu świątyni, która pojawia się pod prawdziwą nazwą. Tnie ludzi, którzy wydają się być kapłanami, strzela strzałami i angażuje się w inne brutalne chaosy. Kiedy zapytałem głównego kapłana, powiedział, że firma produkująca grę nie skontaktowała się ze świątynią, aby poprosić o pozwolenie na użycie nazwy."
Premier Japonii, Shigeru Ishiba, miał kilka ostrych słów w tej sprawie: "Graffiti w świątyni jest absolutnie niedopuszczalne. To nic innego jak obraza dla naszego kraju. Szacunek dla kultury i religii danego kraju jest rzeczą naturalną i myślę, że ważne jest, aby wysłać wiadomość, że nie będziemy tolerować żadnych zachowań, które nie szanują kultury i religii danego kraju i nie będziemy ich tolerować."
Sanktuarium Harima Kokun w mieście Himeji wyraziło niezadowolenie z powodu zniszczeń pokazanych w grze. Kada wyraził również obawy dotyczące potencjalnego naśladowania działań w grze w prawdziwym życiu i zapytał o stanowisko rządu w tej sprawie. Wiceminister Ministerstwa Gospodarki, Handlu i Przemysłu, Masaki Ogushi, potwierdził, że komercyjne wykorzystanie własności intelektualnej wymaga zgody odpowiednich stron. Kada zadał pytanie, dlaczego japońska kultura została potraktowana inaczej niż inne w serii, gdzie niszczenie obcych miejsc jest niedozwolone.
Dla zrozumienia kontekstu:
Chociaż istnieją obawy kulturowe, najpoważniejszą kwestią jest „nieautoryzowane komercyjne wykorzystanie własności intelektualnej”. W Japonii budynki sakralne są chronione prawami własności intelektualnej. Tylko dlatego, że budynek jest stary, nie oznacza, że jest uważany za część domeny publicznej. W Japonii UBI jest postrzegane jako bezprawny barbarzyńca, który wykorzystuje słynne budynki bez pozwolenia. Uważa się, że UBI naruszyło japońskie prawo w tej kwestii i nie przeprosiło ani nie podjęło działań naprawczych. Właśnie dlatego kwestia ta została poruszona w japońskim dochodzeniu parlamentarnym.
Większość ludzi brała pod uwagę możliwość zastąpienia Hermiony czarnoskórą aktorką, podobnie jak w spektaklu teatralnym, i była skłonna to zaakceptować. Brano też pod uwagę, że może trafić na Hagrida, i tutaj też raczej nie byłoby jakichś protestów.
Ale zrobić taką podmiankę z jedną z najważniejszych i najbardziej skomplikowanych postaci w tej historii, fantastycznie sportretowanej przez nieżyjącego już Alana Rickmana, to nawet nie strzał w kolano, to strzał prosto w skroń. Już na dzień dobry ogrom ludzi zadeklarował, że nie będzie tego oglądać, i ja też.
Od zawsze mówię - nie zmieniajcie tego, co jest już utrwalone w popkulturze i powszechnie znane , zamiast tego twórzcie nowe. Dziwi mnie też, że pani Rowling zgodziła się na coś takiego. Jak powiedział kilka lat temu George Martin - najgorsze co może spotkać ekranizację powieści, to showrunner/reżyser/scenarzysta, który mając gotowy produkt chce wynaleźć koło na nowo swoimi idiotycznymi pomysłami.
Podczas ostatnich 4 godzin w Rebirth, wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego cała gra nie potrafiła zaoferować tak wspaniałego doświadczenia, jakie oferowała w tych ostatnich momentach. Dla mnie - fana Remake, fana OT, a także zwykłego gracza – ocena tej gry jest niezmiernie trudna, ale spróbuję.
Gra zdecydowanie robi wrażenie, czuć rozmach tej produkcji. Jest bardzo ładna, aż chce się ją poznawać, eksplorować, zaglądać w każdy kąt. Nie oferuje obsługi najnowszych ficzerów typu RT/PT, a HDR bywa w niej problematyczny, ale mimo to widoki i tak potrafią zapierać oddech w piersiach. Mapy są ogromne, a żeby każdą z nich wymaksować, trzeba poświęcić minimum 20-25 godzin na każdą z nich. Jest całkiem sporo pięknych miejscówek, które warto zobaczyć.
System walki potrafi bawić, jest bardzo efektywny i efektowny, do tego każdy z kompanów oferuje dość unikatowe doświadczenie. Bardzo łatwo zbudować swój ulubiony „team”, a u mnie to był Cloud-Tifa-Barret/Cait Sith. Gra jednak nie pozwala utknąć w jednym schemacie, więc od czasu do czasu jesteśmy rzucani w wir walki i wydarzeń w określonej grupie, dlatego warto nauczyć się grać wszystkimi postaciami.
Bardzo podobała mi się mini-gierka oparta na karciance, był to całkiem fajny system, poświęciłem na nią ładnych paręnaście godzin i bawiłem się całkiem nieźle, szkoda tylko że zakończenie całego questa było raczej dość słabe i mało satysfakcjonujące.
Muzyka jest przepiękna, jest wiele świetnych motywów, które zapadają w pamięć. Voice acting (angielski) jest raczej dość średni. Produkcja pod tym względem nie wyróżnia się zbytnio na tle innych gier, w które ostatnio grałem, ale nie jest też fatalna, a niektórzy aktorzy mają swoje dobre chwile.
Gra ma swoje wielkie, wspaniałe momenty. Oj ma. Było ładnych kilka sytuacji, kiedy targały mną spore emocje, kiedy opowieść i przygoda pokazały swoją siłę oddziaływania na gracza. To były naprawdę piękne, zapadające w pamięć motywy.
A teraz przejdźmy do tej mniej pozytywnej części.
Mapy, pomimo iż są piękne i duże, to w większości makiety, na których brakuje jakiegokolwiek contentu. 98% postaci w grze to kukły, z którymi nie ma żadnej interakcji. Gdybym miał porównać z innymi grami, to Rebirth oferuje (niestety) doświadczenie podobne do Dragon Age Inkwizycji. Otwarty świat bardzo zaszkodził tej produkcji, tempo opowiadania historii siadło totalnie, są 3 rozdziały pod rząd gdzie wątek główny dosłownie stoi w miejscu - pod tym względem Remake robił znacznie lepszą robotę.
System walki bawi, ale wielokrotnie też rozczarowuje i frustruje. Balans to słowo, którego twórcy nie znają. Pomimo tego, że miałem totalnie wymaksowaną postać, nagle znikąd dochodzi do walki, gdzie jeden koleś leje mnie jak przypadkowego menela (byłem zmuszony obniżyć poziom trudności na tą jedną walkę, nawet boss finałowy nie przysporzył mi tyle trudności); a z kolei w kolejnym chapterze, poświęciłem 6 godzin na pokonanie jednego totalnie przypadkowego mini-bossa, bo byłem… zbyt silny, i koleś padał za szybko, nie mogłem na nim wykonać odpowiedniej kombinacji. Dopiero po długich i bardzo frustrujących próbach, po zwiększeniu poziomu trudności do maksymalnego, zdjęcia z siebie wszystkich materii, osłabieniu zespołu jak tylko to możliwe, i sterowaniu ręcznym KAŻDYM kompanem przy co 1 sekundowym przełączaniu, żeby tylko NIE ATAKOWALI tego mini bossa (by za szybko nie padł), udało mi się wykonać na nim kombinację. Absurd totalny.
System romansów to loteria. Dopiero w trybie NG+ gracz może procentowo obserwować swoje „postępy” względem danej postaci, niestety przy pierwszej rozgrywce tego nie ma. Całą grę poświęciłem na Tifę – posługując się 2 guidami brałem ją ze sobą na misje, wykonaliśmy wspólnie setki synergy podczas walk, zrobiłem wszystkie jej questy, odpowiedziałem na wszystkie jej pytania, a kiedy przyszedł moment romansowy… gra wylosowała mi Aerith, choć przez całą grę omijałem ją w zasadzie dalekim łukiem, a na jej pytania dawałem dość przypadkowe odpowiedzi.
No ale przejdźmy w końcu do tej fabuły. Gra nie szanuje gracza i nie szanuje jego czasu. Rebirth jest ZAPCHANY ponad wszelką miarę mini-gierkami i questami pobocznymi fatalnej wręcz jakości. Gorzej – niektóre questy poboczne to kolejne…mini-gierki. Ale to nie wszystko – żeby popchnąć fabułę główną do przodu, w niektórych momentach musisz zrobić… kolejne mini-gierki. Nie chce mi się tego nawet komentować.
Chadley to jest taki gość, który jeszcze długo będzie mi się śnił po nocach. Przez całą grę rozdaje Ci pierdyliard zadań „world intel” – totalnie identycznych, mega powtarzalnych, i tak nudnych, że można stracić chęć do dalszego grania. Chyba połowa całego mojego czasu gry (czyli jakieś 70h) poszło na Chadleya. No ale zrobiłem wszystko, bo liczyłem, że gra mi jakoś wynagrodzi tyle godzin zainwestowanych w tego jego „questy”. Niestety, nie wynagrodziła, w żaden sposób. Dobra rada dla każdego kto chce zagrać w Rebirth – OMIJAJCIE GOŚCIA DALEKIM ŁUKIEM, nie traćcie nawet minuty swojego czasu na tego kolesia i jego zadania. Kompletnie zbędny przedłużacz, jeden z najgorszych i frustrujących elementów jaki widziałem w grach.
Fabuła główna – jestem zdania, że jeśli chcesz wprowadzać zmiany do fabuły, która została już kiedyś wcześniej zaprezentowana i jest powszechnie znana, to rób to z sensem, miej na to plan, nie komplikuj bez potrzeby i nie rozwadniaj jej.
Czy to się twórcom udało? No nie bardzo. I mówię to jako osoba, która zna doskonale OT, ale nie jest jakimś psychofanem i jest otwarta na dobre zmiany. Osobiście uważam, że twórcom zwyczajnie „zabrakło jaj”. To co jest finałem Rebirth, w OT było motywem, który zszokował wielu - szeroko i długo dyskutowany na publicznych forach i grupach dyskusyjnych przez lata, wyznaczający nowe granice, wykraczający poza to „co było wcześniej”. Rozwiązanie drastyczne, całkowite, ostateczne, bardzo mocne i emocjonalne. A tutaj tego zabrakło, zmieniono nawet scenę, wycięto wspaniały moment, przy którym gracze razem płakali, a zamiast tego… dodali elementy multiverse, które zabiły „moment”, sens całej sceny i moim zdaniem też całą opowieść. Twórcy wkroczyli na ścieżkę, z której – uważam - już nie wybrną, a już z pewnością nie wybrną z korzyścią dla opowiadanej historii. Mieszanie ze sobą różnych linii czasowych, zdarzeń, postaci, wątków itd. w którymś momencie wyjdzie im po prostu bokiem.
Będąc szczerym, nie wiem po co to zrobili. Nie wiem też, dlaczego tak zmienili sens postaci Sephirotha. Ten koleś to miała być wielka tajemnica, coś co chcemy odkrywać przez całą grę, a zamiast tego – jak napisał jeden kolega w innym temacie – spamują nim, gdzie tylko się da, spłaszczają jego postać, to już nie jest rasowy antagonista, którego miałem nadzieję zobaczyć.
Gdybym miał wystawić ocenę, cóż… w tym wypadku chyba jednak wolę jej nie wystawiać, z szacunku do OT, świata pokazanego w FFVII, i postaci które tak polubiłem.
No za mną już przeważająca większość, został mi tylko Lost Judgement, Infinite Wealth i Piraci. Ciężko zliczyć ile godzin na tą serię poszło, ale ponad 500h jak nic.
Ale było warto, świetne gry - szczególnie Yakuza 0 i 6 oraz Judgement.
Niech zaczną robić gry dla graczy, a nie dla siebie, wtedy nie będzie takich newsów.
Gry-usługi #nikogo.
Ja również się boję o ME5, ale z zupełnie innych powodów.
Odejście (a raczej wyrzucenie) Tricka Weekes'a i jego żony z Bioware, to najlepsze co mogło spotkać to studio. Kiedyś, w dawnych czasach, kiedy "Trick" był jeszcze znany jako Patrick (zanim zrobił z siebie gender free), spod jego ręki wychodziły znakomite postacie, znakomite motywy fabularne. Niestety, od kilku lat jedyne co go interesowało, to zaimki i ideologia, więc jego odejście jest w tym momencie totalnie na plus - Bioware potrzebuje na gwałt utalentowanych scenarzystów, a nie ideologów.
Większym problemem jest tutaj fakt, że ME5 nadal nie wyszło z fazy pre-produkcji (tkwi w niej już prawie 3 lata), a wejście w pełną fazę produkcyjną, z tak małym zespołem, bardzo średnio wróży tej produkcji. Już nawet pomijam fakt, że zespołem kieruje "słynny" Mike Gamble, a na pokładzie zostało raptem kilku weteranów, którzy pracowali przy OT.
Ja się naprawdę nie zdziwię, jeśli ME5 nie wejdzie w pełną produkcję i ostatecznie zostanie anulowany. Od 10 lat Bioware to jedna wielka równia pochyła - średnia Andromeda, fatalny Anthem a teraz kompromitacja pod nazwą Veilguard. EA wiecznie nie będzie łożyć na studio, które przynosi same straty.
Ta, kolejny sezon zaliczy taką oglądalność, że będzie dobrze jeśli finałowy sezon pozwolą jej zrealizować.
To jest nawet zabawne, jak oni próbują zaklinać rzeczywistość, używając określeń takich jak "odzwierciedlić samuraja", kiedy jedyne co oni odzwierciedlają w tej grze, to swoje własne poglądy.
Zabawne, ale i smutne jednocześnie.
Oficjalnie: sprzedano 1,5mln kopii Veilguarda na wszystkich platformach, największa porażka w historii Bioware.
Różne serwisy informowały przed premierą Veilguarda, że losy studia mogą zależeć od tego projektu, a ME5 nadal jest w fazie pre-produkcji, i czeka na zielone światło, jak już EA odtrąbi sukces Veilguarda.
Wiemy jak to się potoczyło, więc kto wie, czy tutaj jeszcze nie dojdzie do jakiegoś wielkiego zwrotu akcji w temacie ME5.
Kiedy ostatnio Bioware odniosło sukces? MEA - niezły odbiór, niezła sprzedaż, dla EA jednak za mało, likwidacja studia pomocniczego. Anthem - słaby odbiór, słaba sprzedaż, zamknięcie projektu niecałe 2 lata po premierze. Veilguard - fatalne recenzje, fatalna sprzedaż, los studia właśnie się decyduje.
Like A Dragon: Gaiden ukończony, na koncie 21 godzin, ukończonych 97% questów pobocznych.
Najkrótsza gra w historii całej serii, którą mógłbym określić jako list miłosny do fanów Kiryu Kazumy. Tym razem historia dzieje się głównie w Sotenbori, ale mamy też okazję zobaczyć Osakę. Ciekawa, wciągająca, i pięknie zrealizowana podróż Kiryu, ukazująca jego losy po wydarzeniach z Yakuzy 6 i po ogromnym poświęceniu, którego dokonał żeby chronić swoich najbliższych. Zdecydowanie jest to gra dla osób, które grały we wszystkie części Yakuzy, jako że przewijają się tutaj różnorakie wątki i nawiązania z wielu poprzednich gier, szczególnie z Yakuzy 0, 1, 2 i 3.
Gra wygląda i działa fantastycznie, użyto najnowszej i podrasowanej wersji Dragon Engine, nie trafiłem na absolutnie ani jeden bug podczas całej rozgrywki. System walki był całkiem fajny, dużo efektywnych finiszerów, choć dostępne były tylko dwa style. Zostało to jednak zrekompensowane ilością naprawdę fajnych i użytecznych gadżetów - moje ulubione to ślizgacz, drony i linka, można było wykończyć całe grupy wrogów za pomocą tych 3 gadżetów nie używając pięści :)
Wątek główny zdecydowanie trzyma poziom, choć jest dość krótki. Dalsze losy Kiryu potrafią zaskoczyć, motywacje głównego bohatera mogą wydać się niezrozumiałe w kilku momentach, ale ostatecznie, w podsumowaniu tej historii, nabierają bardzo wielki sens. Bardzo dużo połączeń fabularnych z Like A Dragon i wydarzeniami z tamtej gry. Bardzo emocjonalny finał, szczególnie dla tych którzy grali w Yakuzy 0, 1 i 3. Questy poboczne raczej dość średnie, ale nie jest ich dużo, kilka z nich to mocne powiązania fabularne z pierwszymi Yakuzami, a jeden jest bezpośrednio połączony z Judgement :)
Na minus nowa forma aktywności klubowych w formie live-action, zdecydowanie wolałem rozwiązania z poprzednich gier.
Ogólnie fajna gra, która jest pomostem między Yakuzami a Like A Dragon, i prowadzi nas (chyba ?) bezpośrednio do Infinite Wealth. Ode mnie 7,5/10.
Link? Praktycznie na każdym zagranicznym portalu ta informacja wisi już od kilku godzin. Wyjdź może ze swojej strefy komfortu, zamiast pisać bzdury.
Jak to mówią - GO WOKE, GO BROKE.
Według informatora z BioWare, który skontaktował się ze SmashJT, zapadły już decyzje EA o rozwiązaniu całego zespołu odpowiedzialnego za Dragon Age: The Veilguard.
Ze swoimi kolegami i koleżankami z BioWare Edmonton pożegnała się już reżyserka Dragon Age: The Veilguard. Corinne Busche napisała podobno mail, w którym stwierdza, że żegna się z EA i BioWare.
Według SmashJT wydawca ma oficjalnie ogłosić zamknięcie BioWare Edmonton w lutym. Wciąż aktywny będzie inny oddział studia, z biurem w Austin, w stanie Teksas, który obecnie pracuje nad nowym Mass Effect.
Info o Corinne potwierdza Jeff Grubb i Kala Elizabeth. W temacie zamknięcia całego studia nie ma jeszcze potwierdzenia.
Dokładnie, Exodus to jest tytuł na który fani Mass Effecta powinni spoglądać. Przy Exodusie pracuje obecnie więcej ludzi od trylogii, niż tych którzy pozostali w Bioware i robią ME5.
Like A Dragon Ishin! ukończony, na koncie 69h, wykonane 72% zadań pobocznych.
Ishin to spin-off serii Yakuza i Like a Dragon, fabularnie niepowiązany z tamtymi seriami. Akcja gry rozgrywa się w 1867 roku, podczas japońskiego okresu Bakumatsu, a tytuł wykorzystuje wiele z najbardziej rozpoznawalnych twarzy z wszystkich gier z całej serii i zamienia je w postacie pasujące do epoki, z których wiele to prawdziwe postacie historyczne. Wiele rzeczy opowiedzianych w grze to prawdziwe wydarzenia z historii Japonii, odpowiednio wplecione w fabułę gry, gdzie w wyniku nacisków społecznych powstała grupa znana jako Shinsengumi. Zadaniem Shinsengumi była ochrona członków szogunatu Tokugawa przed ogólnokrajowymi grupami lojalistów, którzy czcili cesarza Japonii zamiast jej rządu wojskowego.
Ale skupmy się na samej grze. Od razu rzuca się w oczy, że Ishin! to dość budżetowy spin-off. Wykorzystuje nieco starszy silnik UE4, zamiast najnowszego Dragon Engine, podobnie jak starsze Yakuza 0 i 5. Do tego czuć dość duży recykling assetów z innych gier z serii. Grafika jak i lokacje trącą myszką, ale siła tej gry tkwi w innych elementach. Przede wszystkim - najlepszy moim zdaniem system walki ze wszystkich gier z tej serii. Jest szybki, widowiskowy, efektowny. Do wyboru katana, katana + rewolwer, sam rewolwer i pięści. Osobiście wymaskowałem katanę i pistolet, dość unikalne połączenie dzięki któremu dosłownie tańczysz między wrogami, bazując swoją walkę na szybkości i unikach. Uwielbiałem jak wrogowie, nawet wykorzystując różnorakie sztuczki czy specjalne ciosy, nie byli po prostu w stanie mnie trafić :) Ale tutaj jest coś za coś - byłem szybki ale zadawałem małe obrażenia, natomiast grając samą kataną zadawałem ogromne, ale walka była znacznie większym wyzwaniem i ciągle trzeba było parować/kontrować, inaczej od razu gleba. Finishery topka i jest ich mnóstwo, robią wrażenie. Ogólnie - bardzo fajny system, każdy znajdzie coś dla siebie. Do tego, wraca większość postaci z wszystkich gier z serii, od Yakuzy 0 zaczynając, a na Like a Dragon kończąc. Te same twarze, Ci sami aktorzy głosowi, tylko wcielają się w inne osoby, w większości znane postacie z historii Japonii. Będę szczery, przez pierwsze 20-25h gubiłem się strasznie, bo co widziałem kolesia to od razu w głowie "o to ten detektyw z Y2!" albo "o, to ten złol z Y3", ale w końcu się przyzwyczaiłem i zacząłem łapać kto jest tutaj kim. Osoby które nigdy nie grały w żadne Yakuzy, pod tym względem będą miały chyba trochę łatwiej.
Fabuła bazuje w dużej części na prawdziwych wydarzeniach i jest naprawdę interesująca, szczególnie dla fanów japońskiej kultury, są zwroty akcji, lepsze bądź gorsze, krew się leje, sporo osób tutaj ginie. Finał nie rozczarował, moze jedynie nieco zdziwil, bo dość ogólnikowo znałem los głównego bohatera tej opowieści, czyli Sakamoto Ryomy, i nie wiedzieć czemu, tworcy zakonczyli gre w dosc nieoczekiwany sposob, chcac chyba zamknac ta historie w miare pozytywnie (https://en.wikipedia.org/wiki/Sakamoto_Ryoma). No ale taki byl ich wybor kreatywny i mieli do tego prawo. Questy poboczne jak to w Yakuzach - połowa z nich to typowe Yakuzowe odklejki, ale trafiały się też lepsze. Pobawiłem się trochę w łowienie ryb, pośpiewałem w karaoke, nawet wziąłem lekcje tańca :D
Ogólnie fajna gra, ale zdecydowanie nie dla każdego. Gdybym miał wystawić jej ocenę, to dałbym jej 7,5/10 za interesującą fabułę, świetnie zrealizowane filmowe cutscenki i ten naprawdę dobry system walki.
Like a Dragon ukończony, na koncie 52h, zrobione 42 z 52 questów pobocznych, lvl. 63.
LAD to nowe otwarcie dla Yakuzy - nowy portagonista, nowe miasto, całkowicie zmieniony system walki, wprowadzenie kompanów. Ichiban - nowy protagonista, niekoniecznie każdemu przypadnie do gustu. Jako postać, posiada bardzo dobrze napisaną historię, którą odkrywamy i poznajemy przez całą grę - i jest ona bardzo, ale to bardzo dobra - jednak sama postać, pod względem charyzmy, a także pod kątem pewnych dziwnych zachowań czy podejmowanych decyzji, trochę ( a może nawet sporo?) ustępuje legendarnemu już Kiryu Kazumie z Yakuzy.
Jeśli chodzi o system walki - o ile przez pierwsze 5-10 godzin było dość ciężko, biorąc pod uwagę przejście z systemu walki w czasie rzeczywistym na walkę turową, o tyle po 15-20h wsiąknąłem na maxa, i uważam że to był bardzo dobry ruch ze strony twórców. Przede wszystkim mamy kompanów, których możemy dobierać do drużyny, a każdy z nich prezentuje inne unikatowe umiejętności, które można zmienić w trakcie gry na inny system, który preferujemy. Do tego w typowym "grindzie" można włączyć automatyczną walkę, co jest jednym z najlepszych elementów QoL jaki widziałem - gdyby nie to, w życiu nie dobiłbym do 63 levelu, po prostu nie chciałoby mi się tyle walczyć. Kompani mają swoje własne historie, swoje własne side questy, i mają bardzo dużo do powiedzenia zarówno podczas cutscenek jak i podczas kręcenia się po mieście. Nowe miasto jest ok, ale wydaje mi się krokiem wstecz względem tego co widziałem chociażby w Judgement, który był wydany przed LAD. Widać że jest nowy silnik, że gra działa lepiej, że jest więcej możliwości, ale wygląda to trochę... budżetowo? Stare Kamurocho z kolei wygląda tutaj o niebo lepiej. Do tego gra jest zapchana klonami, czy to na ulicach czy w walkach grupowych nieraz przychodzi nam walczyć z 2-3-4 identycznie wyglądającymi postaciami, i tak przez całą grę... Strasznie to słabe, kolejny krok wstecz względem Judgement.
Fabuła - robi wrażenie. Całościowo jest bardzo dobrze napisana, ma swoje naprawdę mocne momenty, jest bardzo dużo powiązań z poprzednimi graniami, jest sporo spodziewanych i niespodziewanych powrotów (którzy fani Yakuzy pokochają), jest sporo dramy, jest dużo emocji. Ale są też dziwne, niepasujące, wyskakujące totalnie znikąd motywy. Zachowanie Ichibana drażni w wielu momentach, jest po prostu nielogiczne. Scenarzyści nie do końca popisali się też pewnymi motywami, takimi jak np. zdrada jednego z towarzyszy, który po tym co zrobił zasłużył zwyczajnie na kulę w łeb albo kulę u nogi i skok do rzeki, a tymczasem zaserwowano nam motyw że mu wybaczyliśmy i nic się nie stało, nadal się lubimy. To było tak głupie, że zacząłem orać fora czy może ja czegoś nie zrozumiałem czy może źle to odebrałem - okazało się, że przeważająca większość fanów odebrała to tak samo jak ja. I podobnie jak przeważająca większość graczy, tego kolesia już nigdy nie wybrałem do drużyny, bo nie chciałem oglądać już jego samolubnej zdradzieckiej mordy, ale niestety pojawiał się już do końca gry w każdej cutscence, co nieco zniszczyło mi feeling i dalszy odbiór gry. Szkoda, że nie można było go po prostu usunąć z drużyny. Mam też pewne ale względem finału - wpierw przedostatni boss, który w 2-giej fazie walki miał mnie na 1 STRZAŁA (wystarczy że jeden raz podczas długiej walki blok mi nie wyszedł i było po mnie), pomimo tego, że on był na 60lvl a ja na 63lvl. Absurdalne. A potem ostatnia cutscenka z finałowym villainem, gdzie nagle totalnie znikąd pojawił się ktoś, kogo tam w ogóle nie powinno być, bo ta postać zwyczajnie nie miała prawa wiedzieć gdzie jestem, pobawił się w nożownika... i sobie poszedł, a moja postać... w ogóle na to nie zareagowała? Romanse też gorsze niż w Judgement - tam było bardzo fajny system randek, a tutaj jakieś przynieś, zainwestuj, pogadaj - miałem nadzieję że z Saeko będzie coś fajnego, zamiast tego jedna custcenka do niczego nie prowadząca i koniec. Spore rozczarowanie.
Bardzo dobre motywy, bardzo fajne nowości, przeplatają się tutaj z nieco dziwnymi. Z jednej strony nowe miasto, nowy protagonista, nowy system walki, kompani, fajna fabuła - z drugiej klony, nieco budżetowe wykonanie Yokohamy, wplecione dziwne i niepasujące motywy fabularne. Z nowszych Yakuz, Judgement zrobił na mnie lepsze wrażenie - lepszy i bardziej charyzmatyczny protagonista, lepiej wykonane miasto, lepsze questy poboczne, fabuła o wiele bardziej dojrzała i niepowiązana stricte z mafijnymi motywami.
Ogólnie bawiłem się naprawdę fajnie, zdecydowanie najlepszy element to nowy system walki i kompani, ale pod każdym innym względem jest co najwyżej dobrze.
Ode mnie 7,5/10.
Wygląda jak Andromeda, na którą wszyscy czekaliśmy, a której nigdy nie dostaliśmy.
Twórcy wspominali, że zamierzają wykorzystać całe swoje doświadczenie nabyte w Bioware i innych studiach. Tutaj wybory mają mieć ogromne znaczenie i będą kształtować świat wokół nas. Jest ogromne skupienie na kompanach, którzy mogą się kochać lub nienawidzić, co będzie miało przełożenie na ich zachowanie i dialogi, gdy ich razem zabierzemy na misję. Będzie pełna wolność w kreacji postaci, będzie wolność w sposobie wykonywania misji, będą romanse. O fabule nie chcieli nic mówić, ale jako że pisze ją Drew Karpyshyn, można być pewnym solidnego dark sci-fi. Podkreślili ogromne inspiracje serią Mass Effect i Dragon Age... Origins. Na sam koniec dodali, że jeśli kochacie Mass Effecta, to pokochacie naszą grę.
Niedokończona Andromeda jest 100 razy lepszą grą niż dokończony Veilguard. Ograłem obie, do pierwszej mógłbym wrócić, do tej drugiej nigdy w życiu.
Szkoda, że historia Ryderów nigdy nie dostała zakończenia, ale krążą plotki, że ME5 może coś zmienić w tym temacie.
Replicant 100 miejsce, Automata 76 miejsce, dalej tych bzdur nawet już nie czytałem.
Dragon Age Veilguard ukończony, na koncie 72h, zrobione wszystkie questy towarzyszy, 97% questów pobocznych, wszystkie miasta wymaksowane.
Jako fan Dragon Age, który zakochał się w tej serii od czasu jej premiery w 2009 r., mam ogromny problem z oceną Veilguarda. Łatwo byłoby ocenić tą grę zero jedynkowo, skupić się na Taash, na kontrowersjach, cytować pierdoły z tych jakże klikanych filmików na YT i przywalić jakieś 2/10 z dopiskiem SYF. Ale w takie coś bawić się nie zamierzam.
Każdy z nas, bardziej lub mniej, zdaje sobie sprawę, jak burzliwy był proces powstawania tej gry. Różni ludzie, różne wizje, resety, restarty itd. Ostatecznie gra trafiła w ręce osób, które z poprzednimi odsłonami, poza nielicznymi wyjątkami, nie miały absolutnie nic wspólnego. Wydarzenia z DAO i DA2, poza dosłownie kilkoma odniesieniami, nie zostały wzięte w ogóle pod uwagę. Wydarzenia z DAI z kolei w bardzo ograniczonym stopniu. Lore został wzięty pod uwagę tam, gdzie im pasował do kontekstu ich historii, a tam, gdzie nie pasował, to albo go zmienili albo o nim zapomnieli. Technicznie grze nie można nic zarzucić (do moich crashy na chwilę obecną się nie będę odnosił, bo odnotowuje je wyjątkowo mały procent graczy). Gra w zasadzie nie ma żadnych bugów czy glitchy, przez całą grę jeden jedyny raz miałem jakiś problem, który znikł po ponownym wczytaniu gry. Animacje są ładne, płynne, szczególnie animacje włosów to jest topka. Cutscenki to jest poziom Bioware jaki pamiętamy, bardzo ładnie wykonane. No ale przejdźmy do samej gry.
PLUSY:
Veilguard to przepiękna gra dla osób, które akceptują wybrany przez twórców styl artystyczny. Widać, że w design lokacji włożono wiele serca, mogą się podobać. Warto też dodać, że questy towarzyszy mają swoje własne dedykowane lokacje, które czasami naprawdę potrafią pozytywnie zaskoczyć. Walka jest szybka, dynamiczna i efektowna, dla osób, które preferują graficzne fajerwerki. Eksploracja ma swoje pozytywne momenty, jest wielopoziomowa, jak ktoś lubi ładne widoczki to będzie miał tutaj co robić. Akty 1 i 2 pod kątem fabuły głównej robią całkiem niezłą robotę. Czuć w nich ducha Dragon Age, do tego gra operuje ogromną ilością lore i pod tym kątem dochodzi do wielu bardzo różnych zwrotów akcji, często kompletnie wywracających do góry nogami wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy, albo sądziliśmy, że wiemy. Dynamika w tych dwóch aktach jest całkiem dobra, chce się odkrywać co dalej. Gra jest oparta na systemie małych hubów, często korytarzowych, co bardzo przypomina Dragon Age 2 i jest ogromnym odejściem od tego, co było w Inkwizycji – moim zdaniem rozwiązanie na plus, biorąc pod uwagę jak słabe doświadczenie pod tym względem oferowała poprzednia odsłona. Prawie wszystkie wątki związane ze Szarą Strażą, zarówno w kontekście fabuły głównej jak i questów pobocznych, trzymają niezły poziom i dobrze wpisują się w opowieść. Jeśli chodzi o kompanów – podkreślam tylko wątek personalny– warto skupić się na Harding, bo jej wątek, początkowo dość z nudny, z czasem robi się dobry, a pod koniec nawet bardzo dobry. Wątek Darvina ma również bardzo dobre momenty. Neve jest ok, ale pod warunkiem, że jako frakcję wybierzecie Smoki Cienia. Taash również jest ok, pomijając (wiadome) wątki. Cieszą powroty takich postaci jak Varric, Morrigan, Dorian czy Inkwizytor/ka. Finał gry to typowe Bioware – świetnej jakości cutscenki, epickie walki, bardzo dużo się dzieje, gra stara się grać mocno na emocjonalnych nutach, co czasem wychodzi lepiej (szczególnie, jeśli grało się w DAI Inkwizytorką i miało romans z Solasem) a czasem gorzej. Zdecydowanie warto znać wątki z DAI Tresspassera. Finał definitywnie kończy całą opowieść.
MINUSY:
Rook, jest jedynym protagonistą w całej serii (dla porównania: Origins – 6 różnych prologów, Hawke – historia rodziny, Inkwizytor – klan Lavellan), który nie ma żadnej przeszłości, i żadnej własnej historii do opowiedzenia. Jego wprowadzenie ogranicza się do jednego ekranu powitalnego, wybrania frakcji - co wpływa tylko na niedużą ilość unikalnych dialogów - i początkową wizualizację. Tyle. Rook to tak po prawdzie bezosobowy manekin i przytakiwacz, postać, której główną rolą jest spełnianie zachcianek innych, a rolą dodatkową ciągłe podtrzymywanie innych na duchu i ciągłe przypominanie im o tym. Gracz jest notorycznie wprowadzany w błąd, jakoby miał jakąkolwiek decyzyjność w jakimkolwiek temacie, podczas gdy tak naprawdę nie ma żadnej – czego byś nie wybrał, efekt będzie zawsze ten sam. Wynika to głównie z drzewka dialogowego, które zostało tutaj zamieszczone po to, by takową decyzyjność pozorować. Ale wracając do samych dialogów – ciężko określić, do jakiego odbiorcy są one kierowane. W fabule głównej i wątkach związanych ze Szarą Strażą i Plagą odbiorcą wydaje się być osoba dorosła, podczas gdy we wszystkich innych odbiorcą wydają się być stali bywalcy kanałów CBeebies czy TeenNick. Powiedzieć, że wszystko jest ugrzecznione, to jakby nie powiedzieć nic. Poza wątkami stricte Dragon Age’owymi, gra momentami wydaje się być produktem ubocznym jakieś terapii grupowej – trzymajmy się razem, wspierajmy się, w grupie siła, miłość dla każdego, każdy dobry uczynek będzie wynagradzany, trzeba umieć wybaczać, każdy zasługuje na drugą szansę itd. Ten przekaz jest kierowany do gracza po każdym ważniejszym wątku fabularnym, raz po raz, w kółko i na okrągło. Gra jest liniowa do bólu, co może być akceptowalne dla casualowego gracza, ale nie dla fana Dragon Age. Do tego dynamika gry kompletnie siada w Akcie 3-cim, po naprawdę niezłym finale Aktu 2-ego, gdzie gracz zostaje zasypany ogromną ilością słabego i nic nie wnoszącego contentu. Gra co rusz funduje nam wycieczki do lasu w celu wypicia herbaty czy nakarmienia zwierzątek, a także po to by zamienić z kimś dosłownie kilka zdań, niewiele wnoszących do fabuły całości. Do tego po prawie każdej takiej wycieczce, czeka nas kolejna porcja terapii grupowej w Latarni, gdzie musimy znowu uspokajać zatrwożone umysły naszych kompanów, że jednak wszystko będzie dobrze, bo jesteśmy razem i będziemy się zawsze wspierać. Często jesteśmy świadkami ekscytujących konwersacji o tym, kto woli ser a kto biżuterię, czy kto, ile ubił różowych świnek. Pozostali kompani - w większości nudni i do zapomnienia. Wątek Lucanisa – ktoś chyba zapomniał, że mówimy tutaj o Antiviańskich Krukach, którzy nie biorą jeńców i nie zamykają zdrajców w pokojach, by zrozumieli swoje błędy. Miałka postać, zmarnowany potencjał. Jego wątek kompletnie siada w fazie finałowej, do tego wydaje się niedokończony w kontekście opętania. Zabrakło czasu, chęci czy pomysłu? Bellary chyba nawet nie warto komentować, choć zaskoczyło mnie, jak twórcy postanowili wykorzystać akurat jej postać w fazie finałowej. Emmrich to nekromanta w wersji PG-12. No i zostaje nam Taash. Tak jak pisałem wcześniej, polubiłem jej postać. To co jednak zrobiono z nią w Akcie 3, jest po prostu smutne. Nie zrobili tym przysługi ani fanom Dragon Age, ani społeczności, którą ta postać ma reprezentować. A jeśli już jesteśmy w strefie intymności, to gdzie te wielce reklamowane i dopracowane romanse, bo ja z Neve zobaczyłem jedynie jeden pocałunek, leżenie na sofie i zamknięte drzwi. Pozytywy systemu walki już opisałem, teraz pora na jego minusy. Po 15-20h zaczyna nużyć. Wszystko to, co będziesz używał do samego końca gry, zobaczysz już na samym początku. Będziesz po prostu silniejszy, tyle. Kompani robią za widownię, i są głównie po to, żeby można było bawić się w efektowne combosy. Wszystko uproszczone do granic możliwości, zapewne świetne rozwiązanie dla casualowego gracza, ale ciężkie do przełknięcia dla fana Dragon Age. Nie ma tu żadnej taktyki czy strategii, po prostu biegaj, czekaj na odnowienie, combos, i tak cały czas. Po jakimś czasie gra się jak na automacie.
Wątek Varrica
spoiler start
Cóż, od początku się nie myliłem co do niego, bo jak ktoś oglądał Szósty Zmysł to takie rzeczy wyczuje na odległość. Gość nie wychodził z pokoju, ciągle był niedysponowany, podczas zebrań nikt nigdy nie obrócił głowy w jego kierunku, nikt nigdy nie skomentował jego słów. Ale czy zostało to zrobione dobrze? Nie do końca. Nikt nawet nie skomentował jego śmierci, nikt nawet go nie wspomniał - ani Neve, ani tym bardziej Harding, która znała go od czasów Inkwizycji. Pożegnanie z nim było bardzo smutne, w serduchu zakłuło, ale czegoś zabrakło. A czego to opiszę poniżej.
spoiler stop
Moim zdaniem jedną z rzeczy, które kompletnie nie wyszły w tej grze, jest postać Rooka, totalnie bezosobowego, przypadkowego protagonisty. Gdy robiłem ten finał, gdy stała obok mnie Morrigan, Inkwizytorka i Solas, zastanawiałem się, dlaczego taki random jak Rook tutaj stoi, a nie Hawke. Tak, Hawke. Ten Hawke, którego zarówno w finale DA2 jak i w Inkwizycji szukał Zakon, bo znał wszystkie przyczyny wybuchu konfliktu wojny między Magami i Templariuszami; który wbrew wszelkim przeciwnościom został bohaterem Kirkwall; który znał wszystkie osoby powiązane zarówno z Origins jak i Inkwizycją, a także pomagał Inkwizycji na pewnym etapie. Moim zdaniem to on powinien być głównym protagonistą w tej grze. Tak wiem, mógł przecież zginąć w Inkwizycji, ale mało tutaj zmienili, żeby im pasowało do narracji? Wystarczyło wrzucić w lore, że tam ginął jeden ze Strażników Alistair/Loghain i tyle. Mielibyśmy doskonałe połączenie fabularne wszystkich gier, niesamowity finał z najważniejszymi postaciami wszystkich 3 gier w jednej scenie, niesamowity wydźwięk zwrotu fabularnego z Varriciem, bo przecież Hawke był jego najbliższym przyjacielem. I po forach widzę, że wiele osób uważa tak samo.
Podsumowując:
Zagrałem, bo jako fan serii, chciałem zobaczyć jak to się kończy. Czy finał mi się podobał? Ogólnie tak, bo miałem dobre zakończenie z Solasem i Inkwizytorką. Czy mógł być lepszy? Mógł. Czy gra mi się podobała całościowo? Nie, zmęczyła mnie strasznie. Czy ma warte zapamiętania wątki? Kilka ma. Czy to najgorsza gra z serii? Moim zdaniem tak. Czy zagrałbym ponownie? Nie. Czy mogę ją polecić innym? Casualom - a pewnie, czemu nie grajcie sobie i bawcie się dobrze. Fanom Dragon Age – nie bardzo, bo będziecie zawiedzeni, ale wybór należy do Was.
To już chyba 3-cie dokrętki, bo wszystkie wcześniejsze pokazy testowe wypadły fatalnie.
Ten film zapowiada się na flop totalny, ale w sumie mnie to nie dziwi, bo fabuła wymyślana na szybko, a główny bohater z kolei jest całkowicie pozbawiony charyzmy.
Idealnie nadawał się na postać drugo-trzecio planową, kiedy kręcił się gdzieś tam obok Steve'a i dostawał pomniejsze sceny, ale on nie pociągnie tego jako Cap i tyle.
Bardzo fajny artykuł, i całkowicie się z nim zgadzam. Mam za sobą jakieś 35h gry i o ile gra potrafi bawić - piękne lokacje, niezła fabuła główna, całkiem interesujący system walki (pomijając kompanów turystów) i nienajgorsza eksploracja - to dialogi, brak jakichkolwiek wyborów (do tej pory mogłem sam podjąć JEDNĄ decyzję) i brak już nie tylko ciemnej strony, ale także jakichkolwiek odcieni szarości, po prostu zabija radość z gry.
Rook to manekin, bezosobowy przytakiwacz, który nie ma na nic wpływu, z wszystkimi się we wszystkim zgadza, nie może podjąć żadnych decyzji, nie może nic zrobić po swojemu, tylko non-stop robi to, co każą mu inni. W latarni jedno wielkie towarzystwo wzajemnej adoracji, wszyscy się ze sobą zgadzają i słodzą na okrągło. Spotkanie Rooka z Inkwizytorem było tak żenujące, że zastanawiałem się, kiedy poprosi o autograf i wspólną fotkę. Dramat, osoby które to pisały powinny zająć się Simsami albo Pokemonami, a nie brać się za poważne historie.
Ale czego można oczekiwać od osób, które nie mają pojęcia o czym jest to uniwersum ? 2 miesiące temu, na jakimś panelu, twórcy gry włączając w to Corinne, zostali zapytani o postać Zevrana z DAO i DA2 - reakcja była szokująca, oni nie wiedzieli kim jest ta postać. I oni określają siebie jako "fanów Dragon Age" ?
Pusty protagonista ?
Przecież taki sam jest Rook z Veilguarda - prawdziwy husk, zombie, totalny manekin bez jakiejkolwiek osobowości, który nie ma żadnej historii do opowiedzenia. Jego backstory ogranicza się do jednej rozmowy z Varrikiem i kilku unikatowych dialogów, w zależności od wybranej frakcji. Nie ma żadnej własnej historii, żadnej linii fabularnej, questu, czegokolwiek. Jest tylko po to, by wykonywać polecenia innych, i przytakiwać we wszystkich rozmowach. Ze wszystkimi się zgadza, nie może powiedzieć nie, zastanowię się, zrobię coś po mojemu albo że w ogóle tego nie zrobię. Kukła. W ogóle nie ma porównania do bohatera Fereldenu, Kirkwall czy Inkwizytora - tamci mieli prawdziwe backstory, prologi, unikatowe questy, własne linie fabularne i co najważniejsze - możliwość podjęcia decyzji.
Tego się w ogóle nie da porównać. Wybierz sobie historię elfa miejskiego, gdzie już w prologu elfickie dziewczyny są gwałcone przez bogatych synów ludzkich możnych, a w dalszej części gry dowiesz się też, że są również sprzedawane do burdeli. Albo oddanie duszy niewinnego dziecka demonowi w zamian za seks. W Origins jest wszystko, istota Dragon Age, Veilguard pod względem świata i opowiadanej fabuły to prawie że parodia tego uniwersum.
Sami są sobie winni. Kto wybrał na dyrektora kreatywnego tak dużego projektu jak Dragon Age jakiegoś transa, którego jedyne doświadczenie to praca przy Simsach 4 ? I kto dał jemu/jej/temu wolną rękę we wrzucaniu wszelkiej maści bzdur ?
Taash i pompki Isabeli to nie jest główny problem tej gry. Problemem są beznadziejne, naiwne i zwyczajnie głupie dialogi na poziomie Pokemonów w grze mającej rating dla dorosłych; drzewko dialogowe, które jest tutaj chyba dla hecy i nie daje Ci ŻADNYCH wyborów, jedynie pozwala wybrać to samo TAK w 3-ech różnych wersjach; system walki, w którym kompani są totalnie bezużyteczni, potrzebni tylko do ataków łączonych, nie ma żadnej strategii, nie można nimi kierować, a wrogowie non-stop tylko koncentrują się na Tobie; beznadziejnie napisani kompani bez żadnej osobowości - ciągłe ugrzecznienie tego co mówią, ciągłe zgadzanie się wszystkich ze wszystkim, wszyscy mili kochani jedno wielkie Kumbaya, złapmy się za ręce i zatańczmy w kółeczku; spotkanie z Inkwizytorem zaczyna się w tak żenujący sposób, że zastanawiałem się kiedy Rook poprosi o autograf i wspólne zdjęcie. Kto do cholery coś takiego pisze, i kto do cholery takie coś przyklepał - jaja sobie z ludzi robią ? Co to ma wspólnego z Dragon Age ?
Oczywiście są w tej grze dobre i fajne elementy - piękny design lokacji, całkiem udany system walki pomijając te uproszczenia, fajne powiązania z DA2 i Inkwizycją oraz momentami całkiem interesujące motywy fabularne.
Ale to za mało, zdecydowanie za mało. Teraz marka jest załatwiona na amen, a te typy od Veilguarda zostały przesunięte do zespołu robiącego nowego Mass Effecta, więc za chwilę zajadą kolejną wielką markę - chyba że EA wyciągnie właściwe wnioski i wszystkim tym matołom podziękuje - zostawiłbym jedynie te osoby od designu lokacji, bo widać że znają się na rzeczy.
Takich pierdoł to ja już dawno nie czytałem, masa kłamstw i totalnych bzdur. Wpływ na dialogi i fabułę hahahaha - 3 wybory w grze na 100h, a poza tym bez przerwy - tak, Tak albo TAK.
Mike Gamble to wyjątkowo śliski typ, który zrobił karierę na odejściach swoich kolegów, znacznie bardziej kreatywnych i uzdolnionych od niego. W czasach świetności Bioware był jednym z wielu, dołączył na etapie tworzenia ME2, dostał poważniejszą rolę dopiero w procesie tworzenia Andromedy - wtedy koleś był bardzo aktywny w serwisach społecznościowych, rozmawiał z graczami, wiele obiecywał, a kiedy pociąg o nazwie Andromeda po premierze lekko się wykoleił to koleś momentalnie zmienił ton, zedytował albo pousuwał swoje niektóre wpisy, zaczął bardzo aktywnie ograniczać swoją rolę w tym projekcie, aż w końcu walnął wpis że on przy tym projekcie już nie pracuje i zlał fanów. Przy Anthemie był jednym z głównych lead'ów projektu - kiedy po premierze ten Titanic zaczął tonąć, bardzo szybko wymiksował się z udziału w tym projekcie, usuwając całkowicie wszystkie swoje związki z tą produkcją i edytując profile społecznościowe. Dziś, gdy spojrzysz na jego LinkedIn, nie ma najmniejszej wzmianki, że w ogóle nad Anthemem pracował, a rolę przy tworzeniu Andromedy poważnie ograniczył swoją rolę do "byłem jednym z wielu".
Nie mam pojęcia kto mu dał dyrektora kreatywnego nowego ME, ale to pokazuje w jakim stanie jest obecnie Bioware - przecież ostatniego Dragon Age dostała babka od Simsów, jaki tego efekt wszyscy widzimy. Gamble to powinien zając się tą swoją cycatą blondyną, którą w swoim czasie tak bardzo promował.
Gość od szybkich i wściekłych + Mike "notoryczny kłamca" Gamble, to po prostu będzie hit...
To jest dużo za mało, ledwo co dobija do wczorajszego peaku. Z takimi liczbami to będzie flop totalny. 15-miesięczny Baldurs w tym momencie ma więcej aktywnych graczy.
Wydaje mi się, że trochę źle do tego wszystkiego podchodzimy.
To bardzo ładna i całkiem przyjemna gra. Wszystkie elementy są w niej mega uproszczone - walka, eksploracja, zagadki, nawet drzewko dialogowe jest uproszczone do granic możliwości (do wyboru - tak, Tak i TAK), żeby gracz przypadkowo nie podjął złej decyzji. Dialogi są przyjemne, nikt na nikogo nie krzyczy, nikt nikogo nie obrazi, wszyscy się ze sobą zgadzają. Nawet wrogowie są pocieszni, żeby nie daj Panie nikogo nie przestraszyć, w walce z nimi krew się nie poleje, krzywda się nikomu nie stanie, naszym kochanym towarzyszom również. To jest mega fajna gra - biorąc pod uwagę target, do którego jest adresowana, czyli... no i to jest właśnie kwestia sporna.
Czy ta gra jest adresowana do fanów Dragon Age ? Nie. Zdecydowanie nie. To całe nazewnictwo, odniesienia fabularne, powiązania, to wszystko niepotrzebnie tutaj mąci, miesza w głowie zarówno fanom DA jak i prawdziwemu targetowi tej gry. Taka nastolatka sobie włączy grę i cały ten "Dragon Age" niepotrzebnie jej tylko skomplikuje zabawę - jakieś Solasy, Varriki, Zasłony, Inkwizytory, Kodeksy, Magie Krwi - po co to komu, ja chcę się tylko dobrze bawić! Fan DA z kolei włączy grę i będzie się zastanawiał po paru godzinach, w co ja naprawdę tutaj gram, bo z pewnością nie w DA.
To całkiem fajna gra, ale to nie jest Dragon Age. Niepotrzebnie połączono ze sobą te dwa tak różne koncepty - mrocznego, krwawego, mocno skomplikowanego i gęstego połączeniami fabularnymi uniwersum z przyjemną, kolorową i mega uproszczoną rozgrywką, gdzie wszyscy są fajni i gdzie nikt nikogo nie obrazi, nikt nikomu krzywdy nie zrobi. Krzywdę zrobiono zarówno fanom DA, jak i prawdziwemu targetowi tej gry - nastolatkom, którzy mogliby się tutaj bardzo przyjemniej bawić bez niepotrzebnych udziwnień, i jakichś mało zrozumiałych odniesień. Dziwicie się, że połączenia fabularne z poprzednimi grami są praktycznie żadne ? Ja nie, bo jak mieliby to zrobić - połączyć mature content z poprzednich gier, z tą jakże przyjemną i nikogo nie drażniącą fabułą tutaj ? Jak Morrigan miałaby wytłumaczyć tym niewinnym nastolatkom, że bzykała się ze strażnikami z ramach krwawego rytuału, by spłodzić arcydemona ? Przecież ktoś mógłby się przestraszyć, źle to odebrać, skrzywić sobie psychikę, tak nie można. Gra ma rating 17+ ? Po co, to mogłoby być PG-12, gdyby tylko wycofać parę niepotrzebnych elementów. Scen seksu i tak tutaj nie ma, to nie BG3.
Tyle. Fajna gra, ale to nie Dragon Age. EA/Bioware zrobiło krzywdę sobie samym, i nam wszystkim.
Co to jest 75 tysięcy w peaku, jak taki BG3 miał 875 tysięcy.
Jeżeli seryjnie od tej gry zależy przyszłość studia, to albo na konsolach wykręcą jakiś mega dobry wynik, albo już po nich.
Ale próbujecie nakręcać tutaj wojnę... mocny start? 64 tysiące ? Mocny start to miał BG3 z 875 tysiącami, a gra przecież była też dostępna na GOGu !
Zero zainteresowania. Gra już lata na kilku stronach a pod nią wpisy "po co to tutaj wrzucaliście?".
Jak wczoraj zobaczyłem co oni zrobili z Isabelą to klękłem... tą grę naprawdę robili jacyś uprzedzeni ludzie z mega kompleksami.
Tak, recenzje z wyznaczonych i przychylnie nastawionych redakcji.
Poczekajmy ze 2-3 tygodnie, aż wejdą wszystkie recenzje, przede wszystkim te od graczy.
Bioware wysyła DMCA wszystkim serwisom i twórcom, którzy ośmielili się zamieścić jakiekolwiek materiały krytykujące grę.
Veilguard z pewnością jest najlepszą grą, jaką wydało BioWare od czasów Mass Effecta 3
Ten jeden fragment się kompletnie nie klei, przecież po ME3 wyszła Inkwizycja, której daliście 9,5/10. Jeśli tamtej grze, która z 9,5 nie miała nic wspólnego, daliście tak wysoką notę, to można się zastanawiać, czym naprawdę jest ta dzisiejsza 7-ka.
Dziękuję za recenzję i profesjonalne podejście do tematu. Przyjemnie się to czyta, w porównaniu do tych recenzji 10/10 wystawionych na zachodzie przez jakieś redakcje o których mało kto słyszał, gdzie gra po prostu nie ma wad.
Wybór recenzentów, do których kopia recenzencka nie została wysłana, jest dość dziwny, nie sądzisz? - tak całkiem przypadkowo, trafiło na akurat wszystkich tych, którzy mieli jakieś ALE do wersji testowej, 8 tygodni temu?
Nie dziwi mnie, że po takich numerach, powstają różnorakie teorie spiskowe.
Żaden z recenzentów, który był zaproszony na event organizowany przez Bioware, gdzie ograł tą 7-godzinną wersję próbną, a potem zamieścił choćby częściowo krytyczną opinię na swoim kanale, nie otrzymał dostępu do kopii recenzenckiej. ŻADEN.
Żaden z recenzentów, który był zaproszony na event organizowany przez Bioware, gdzie ograł tą 7-godzinną wersję próbną, a potem zamieścił choćby częściowo krytyczną opinię na swoim kanale, nie otrzymał dostępu do kopii recenzenckiej. ŻADEN.
https://thatparkplace.com/streamers-critical-of-biowares-dragon-age-the-veilguard-not-given-review-codes/
https://n4g.com/account/login/?redirecturl=/news/2635022/dragon-age-the-veilguard-dev-skipping-review-codes-fore-more-critical-reviewers
No to już w sumie wiadomo, jakich "recenzji" można się jutro spodziewać...
Ogromne rozczarowanie, że akurat ta grupa ludzi dostała w swoje ręce markę Dragon Age, i zrobiła z niej jakiś nieśmieszny żart.
Abstrakcyjny design, system walki ograniczony do spamowania 3 przyciskami, zero taktyki i strategii, brak możliwości kontrolowania kompanów i wymuszone ogrywanie ich wszystkich poprzez ustawki fabularne, skupienie się na jakichś pierdołach dla 2% graczy zamiast na tym co fani kochali w tej serii.
Jednego jestem pewien - Veilguarda nie ma co kupować na premierę. Trzeba poczekać na recenzje, ale graczy, bo te "fachowe" coraz rzadziej pokrywają się z rzeczywistością - skupiają się na nadmiernym chwaleniu tego co wyszło, kompletnie pomijając lub negując wartość tego co wyszło przeciętnie, lub bardzo źle.
Kopie recenzenckie są już ogrywane od kilku dni, co najmniej 10 osób na PS5/XSX, te playtesty Veilguarda też się odbyły jakiś czas temu. Trudno powiedzieć czy to prawda czy nie, ale jeśli tak, to wygląda to ŹLE. Inkwizycja znakomicie łączyła i kontynuowała wątki z Origins i DA2, a tutaj wychodzi na to że nie ma NIC, jakieś tam postacie wracają żeby być, nic się od nich nie dowiesz, a ten Rook to jakiś przypadkowy gość... z baru? Aż wierzyć się nie chce w coś takiego.
W necie zaczynają się wylewać pierwsze komentarze od osób, które miały okazję już grać w grę (kopie recenzenckie są już ogrywane od kilku dni).
Tutaj jest dość spojlerowo, i niestety słabo to wygląda.
spoiler start
- There are only two Elven gods featured in the game: Elgar'nan who is trying to enslave the elves again and Ghilan'nain who is messing with the Blight/Darkspawn. The others aren't featured, likely for sequel bait/DLC.
- Rook only comes into the picture because they happen to know Varric. They're not special, they have no major significance to the plot, the player meets Varric in the bar like the reveal trailer and that's it. Not like Hawke or the Warden or the Inquisitor, Rook is just some random guy that Harding and Varric meet in a bar by chance.
- Solas is pushed off to the side and spends most of the game in the Fade where you can occasionally talk to him. He basically doesn't do anything until the ending of the game.
- The ending is drastically different, but it basically just depends on one of the three save choices from the other games: whether to help or kill Solas.
- The Inquisitor shows up like Hawke in DAI, but basically just stands around like an advisor. Doesn't really do anything, just a consultant on the Evanuris, but offers support from the Inqusition depending on the second of the three past choices. The Evanuris can apparently corrupt the Inquisition forces based on this choice.
- Davrin is a new guy to the Wardens, a scout that barely knows anything about them, but apparently gets to decide the fate of the Grey Wardens during what happens at Weisshaupt/Anderfels.
- Morrigan is basically just an advisor like the Inquisitor. You can't ask her about Kieran, the Warden, Flemeth, anything. The game doesn't even try to reference past choices, there are no dialogue options concerning any of that.
- The game never answers what happened to Hawke, Alistair, etc. during Here Lies The Abyss in Inquisition.
- Varric is also pushed to the side to be an advisor and, like Solas, doesn't do much for most of the game.
- One of the companions, Taash, explicitly describes themselves as non-binary in the game. The playtester pointed out this doesn't make sense in the universe because it's not a concept in Dragon Age. They gave extensive feedback, pages and pages, but it was refused by the person managing the playtest and never read by the developers.
Playtester describes the game as Andromeda all over again. He was a massive fan and excited when first going into playtesting it but came away disappointed beyond words.
spoiler stop
E tam, to jest dopiero promocja - wykup GeForce Now na pół roku za 539zł, i dostajesz Dragon Age Veilguard gratis - https://www.nvidia.com/pl-pl/geforce-now/
Akurat w przypadku tej konkretnej gry, nie jestem pewien czy brak Denuvo to jest dobry pomysł...
Niewielkie zainteresowanie, co wcale nie dziwi. Poprzednie gry z tej serii ograłem wielokrotnie, o tej nawet nie bardzo warto dyskutować, bo prawie wszystko tutaj jest krokiem wstecz wobec tego, co było wcześniej.
Całkiem dobrze kojarzę ten skasowany projekt, bo prace były bardzo daleko posunięte - wiele osób spodziewało się dostać pełnoprawny trailer z datą premiery, gdy nagle wskoczyło info o wstrzymaniu prac.
Coś musiało im tam ostro nie pyknąć, że woleli wszystko wyrzucić do śmietnika niż próbować to ogarnąć z inną ekipą.
Oni chyba nie czytają w ogóle feedbacka. Systemu walki nie należy poprawić, ten system należy CAŁKOWICIE ZMIENIĆ - praktycznie wszyscy gracze chcą przywrócenia tego, co było w jedynce.
Do tego gra, która jest awizowana jako RPG, w zasadzie nie ma żadnej fabuły - planują takową dodać?
Firma szoruje po dnie, ceny akcji spadają, a Ci chcą awansów, podwyżek, udziałów w zyskach... ciekawe kto będzie tam gasił światło.
Wiadomo jak zostałaby odebrana - przeraźliwymi gwizdami, dlatego się zwinęli. I w sumie dobrze, zarówno dla nich, jak i dla nas.
Szkoda, bo jedynka była naprawdę niezła. Liczyłem że ulepszą to, co tam nie działało a zostawią to, co działało dobrze. Zamiast tego kompletnie zmienili charakter tej gry, zmienili naprawdę fajny system walki, kolejne inne fajne elementy poznikały, w podsumowaniu - gra dla nikogo.
Oczywiście że będzie, inaczej mało kto kupi, wielu ściągnie, a potem będzie nawalać memami ze screenshotów po forach.
Gra jeszcze przed wydaniem urąga dzisiejszym standardom, a Ci mówią o 15 latach?
W 2017r. Bioware mówiło, że Anthem to będzie gra która przyciągnie graczy na 10 lat - nie minęło pół roku, a serwery świeciły pustkami. Oni naprawdę nic a nic nie uczą się na własnych błędach.
Na tą chwilę mówię NIE, poczekam na recenzje GRACZY.
A redakcja widzę chyba cała czuwa w tym temacie.
Po demie hard pass. Dosłownie co 5 kroków cutscenki, w którymś momencie zastanawiałem się, czy tutaj się gra czy ogląda scenki, a jak w końcu zaczęła się walka to okazała się prosta do bólu, wciskanie 3 przycisków na zmianę. W grze na 10h to by przeszło, ale nie w grze na +50h.
Design postaci jest tragiczny, już chyba bardziej kolorowych i ugrzecznionych zrobić się nie dało.
Gość ewidentnie nie poradził sobie z sytuacją związaną z DG, i wylewa swoje żale przy każdym newsie związanym z tym tytułem.
Pora ruszyć do przodu i zostawić ten temat za sobą, bo nawet jeśli DG2 kiedyś powstanie, to on już w ten proces nie będzie zaangażowany.
Bardzo fajna sprawa ten zintegrowany menadżer modów, ogromna łatwość obsługi, szczególnie dla tych, którzy zawsze piszą że zabawa z modami to ciągłe problemy.
Tak, zgadzam się, Yakuza 3 to ściana i się od niej odbiłem. Możliwe, że taki właśnie jest efekt grania w Y0 i Kiwami 1/2, ale ograłem ją chronologicznie i uważam, że to był dobry wybór. Ale już pomijając kwestie gameplaya, silnika itd. - gra jest po prostu fatalnie napisana i ma fabułę z czapy, która bardzo odstaje poziomem od innych odsłon. Tak, jest dobrym fundamentem pod kolejne odsłony, ale na tym jej plusy się kończą. Nie chciałem z nią spędzać więcej czasu niż było to wymagane i jest to chyba jedyna odsłona, do której nie powróciłbym pod żadnym pozorem.
Judgement ukończone, na koncie 33h.
Judgement to spin-off serii Yakuza, wydany w 2018 r., oparty na najnowszym silniku Dragon Engine, dzięki czemu wygląda naprawdę świetnie i odpowiada obecnym standardom. Akcja dzieje się w Kamurocho, więc wszyscy fani serii będą czuli się jak w domu, ale znajomość jakichkolwiek innych odsłon absolutnie nie jest wymagana, bo poza lokacją nie ma praktycznie żadnych połączeń fabularnych z poprzednimi Yakuzami. Tym razem nie wcielamy się w lokalnego Yakuzę, a w prywatnego detektywa Takayuki Yagami. Nasz detektyw kiedyś był prawnikiem, a jego największy życiowy sukces przerodził się w jego największą życiową porażkę, kiedy wybroniony przez niego od zarzutu zabójstwa klient, kilka tygodni po wypuszczeniu z więzienia, brutalnie zabił i spalił swoją dziewczynę… i tutaj zaczyna się nasza historia.
Przez pierwsze 2-3 godziny, ze względu na Kamurocho, jakoś dziwnie chodziło mi się po mieście, bo aż szukało się wzrokiem wychodzącego gdzieś zza zakrętu Kiryu albo Goro, ale (na szczęście) takie coś nie nastąpiło, a gra dość szybko przekonała mnie do siebie swoją nową formułą kryminału. Judgement całkowicie sprawdza się jako osobny byt, niepowiązany z resztą serii. Fabuła jest po prostu fantastyczna – bardzo poważna, a w tle jest naprawdę dobra zagadka kryminalna i zbrodnia, a także choroba, która dotyka coraz więcej osób na całym świecie, a szczególnie w Japonii. Jest bardzo dobrze napisana, odpowiednio skondensowana i dawkowana, a ostatnie 3 chaptery (z wszystkich 12) to jest po prostu mistrzostwo świata. Gra może nie jest aż tak emocjonalna (w kontekście romantycznym czy uczuciowym) jak inne odsłony Yakuzy, bo twórcy skupiali się na innym elementach, ale zamiast tego w wielu momentach wywołuje po prostu ciary, bo ciężkich i drastycznych motywów jest tutaj naprawdę sporo – to jest zdecydowanie najbardziej mroczna odsłona z tej serii. Postacie poboczne są naprawdę interesujące i chce się je poznawać, bardzo dużo wnoszą do świata gry a ilość interakcji z nimi jak naprawdę spora. Antagoniści – rewelacyjni, są bardzo dobrze napisani, historie kilku z nich są naprawdę ciężkie i łatwo zrozumieć, dlaczego robią to co robią (na ich miejscu wielu z nas zrobiłoby dokładnie to samo), w tle jest też bardzo dużo odcieni szarości, które bardzo wpływają na sprawę którą prowadzimy. Tutaj naprawdę nie ma łatwych i prostych motywów, ale na szczęście nasz kolega Kaito stara się od czasu do czasu wnieść trochę elementów zabawowych, co jest bardzo na plus. Bardzo fajnie wyreżyserowane są cutscenki, widać, że to już znacznie wyższy poziom niż w poprzednich grach. System walki był w porządku, podobały mi się animacje podczas wykonywania różnych combo, były naprawdę świetnie zrobione. Questów pobocznych jest niewiele (moim zdaniem na plus), i większość z nich jest naprawdę fajna. Minigierki w porządku, jak nigdy spędziłem sporo czasu grając w darty, mamy też możliwość „romansowania” z 4-ema dziewczynami, zrobiłem 3 takie „romanse” i przyznam, że ten system randek był całkiem fajnie zrobiony, a historie tych dziewczyn naprawdę przyjemne. No i latanie dronem jest mega! Sprawdza się zarówno jako narzędzie detektywistyczne, a także jako zabawka do latania po mieście.
Na minus dałbym trzy rzeczy – śledzenie podejrzanych, cyklicznie wymuszane walki, kiedy poziom zagrożenia wzrasta do 100% i pewne dziwne motywy przy niektórych sprawach. Śledzenie jest dość proste, ale wyjątkowo monotonne, po dłuższym czasie nudzi i nie zapewnia żadnych atrakcji/emocji – motyw, który trzeba po prostu odfajkować, a trochę tego śledzenia jest - a to jakiś mąż który nagle zaczyna zostawać dłużej w pracy i żona nosem wyczuwa romans, a to jakiś dziwny typ który śledzi młode dziewczyny i się przed nimi obnaża itd. Te cyklicznie wymuszane walki (poprzez sms o tym, że jacyś bossowie przybyli do miasta) po jakimś czasie naprawdę zaczynają wkurzać, bo doświadczenia zbyt wiele się nie dostaje, a jeśli się od razu nie pobiegnie i nie wyeliminuje tych 2 bossów, to dosłownie przy każdym zakręcie ktoś będzie do nas doskakiwał. Odnośnie tych dziwnych motywów - gra czasami każe nam rozwiązać jakąś poboczną sprawę kryminalną, nie dając prawie żadnych wskazówek gdzie iść i czego konkretnie szukać, dwa razy musiałem posiłkować się googlami, bo seryjnie nie wiedziałem w pewnym momencie co mam zrobić żeby popchnąć quest do przodu, a notatki nic nie dały.
Judgement to bardzo dobra gra, a dla fanów Yakuzy to wręcz pozycja obowiązkowa. Gdybym miał ocenić ją całościowo, sądzę że byłoby to w granicach 8,5/10, ale gdybym miał ocenić tylko i wyłącznie element fabularny – jest fantastyczna, świetnie napisana, wciąga na maxa i zaskakuje, a kiedy trzeba to aż przechodzą ciary – dla mnie to jest murowane 9,5/10, i nie dziwię się że fani Yakuzy, obok 0, uważają ją za jedną z najlepszych odsłon w całej serii.
Outlaws dostało 8 na plus / 5 na minus i ocena 8/10. Tutaj jest 8 na plus / 3 na minus - ocena 7/10.
Fajny ten Wasz system oceniania, nie ma co.
Yakuza 6 ukończona, na koncie 16h.
Wydawało mi się, że grając aż 6 gier z tej serii pod rząd, widziałem i doświadczyłem już wszystkiego, co ta seria może zaoferować. Na szczęście, bardzo się myliłem. Y6 to piękna gra, pod wieloma względami. Tak jak miałem nadzieję, po ogromnej i rozdętej aż do przesady Yakuzie 5, dostałem mniejszą, kameralną, bardzo emocjonalną i skupioną na bohaterach odsłonie. Oczywiście jak zawsze historia dzieje się w Kamurocho, jest też trochę Okinawy, ale przede wszystkim dostajemy coś zupełnie nowego - Onimichi, w prefekturze Hiroshima. Przepiękna, urocza, i nie za duża lokacja, w której poznajemy nowych bohaterów - i właśnie - nie pamiętam, bym w jakiejkolwiek innej odsłonie tak bardzo polubił bohaterów, jak tą paczkę chłopaków z Onimichi. Są po prostu świetni, normalni, do tego też zabawowi kiedy trzeba (motyw z kopem prosto w twarz za tekst "czemu nie założyłeś gumki" po prostu mnie zniszczył xD). Yakuza 6 jest kontynuacją wszystkich poprzednich odsłon i jednocześnie zakończeniem historii Kiryu Kazumy, bohatera Yakuzy od pierwszej odsłony, czyli Yakuzy 0. Historia chwyta za serce, jest rewelacyjnie napisana, nie ma żadnych zbędnych przedłużaczy i niepotrzebnych motywów. Nowi bohaterowie są bardzo interesujący, mają naprawdę fajne historie, które poznajemy w miarę grania. Jedno wyróżnia Y6 od innych odsłon - jeszcze w żadnej innej grze w tej serii, nawet w mojej topowej Yakuzie 0, jeszcze tak bardzo nie znienawidziłem antagonistów, jak w tej odsłonie. Są po prostu nieludzcy, totalnie zepsuci i pozbawieni jakichkolwiek normalnych odruchów na taką skalę, że po prostu się ich nienawidzi i ma się nadzieję ich wykończyć w jak najbardziej bolesny sposób. Są też świetne odcienie szarości, gdzie przez całą grę nie wiemy kim jest dany człowiek i dopiero w finałowym momencie jego/jej życia dowiadujemy się, kim naprawdę ta osoba była. Czytałem na redditach dyskusje odnośnie "wielkiego sekretu Onimichi", którą gracze określili jako rozczarowującą - cóż, moim zdaniem to jest bardzo dobry motyw, ale pod warunkiem że zna się i rozumie japońską kulturę, w stopniu nieco większym niż podstawowym - symbolika i historia to tutaj podstawa. Dla typowego zachodniego odbiorcy, który o Japonii wie tyle, ile widział na discovery to może być meh, a dla Japończyków to jest wielki symbol, o którym do dziś mówi się z wielkim szacunkiem. System walki na poziomie Y2, choć trochę łatwiejszy - i mi się to bardzo podobało, ale wiem że ultrasi Yakuzy byli nieco zawiedzeni tym uproszczonym systemem - mi to pasowało, bo moim zdaniem ta seria fabułą stoi, a nie walkami na ulicach, a bossowie łatwi nie byli. Minigierek bardzo mało, ale wydaje mi się że tutaj nastawienie było przede wszystkim na fabułę, i to zdało egzamin, wszelkie rozpraszacze o wiele mniej by tutaj pasowały niż w poprzednich odsłonach.
W podsumowaniu - wydaje mi się, że Yakuza 6 dostarczyła wszystko to co powinna, i zrobiła to w doskonały sposób. Każda mniejsza czy większa historia, czy to pani z baru, ambitnego gangusa z Kamurocho, czy też lokalnego Patriarchy Yakuzy z Onimichi jest świetnie nakreślona, interesuje, działa na poziomie emocjonalnym. Zakończenie jest mocne, emocjonalne, i bardzo trudne dla fanów Kiryu, ale ma bardzo wielki sens, biorąc pod uwagę wszystko to, co się działo w ostatnich 3 grach. Jest też pożegnaniem z wieloma innymi bohaterami, którzy pojawiali się od czasu Yakuzy 0, i z tym wszystkim, co do tej pory znaliśmy. The Dragon of Dojima już na zawsze pozostanie legendą Yakuzy i Kamurocho, a Haruka w końcu dostała szansę, by stworzyć normalną rodzinę, dzięki czemu Haruto - jako pierwsze dziecko w całej tej serii - nie będzie sierotą.
Rewelacyjna gra, za fabułę z czystym sercem mogę dać 9,5/10, to jest zdecydowanie moja druga ulubiona gra w całej serii po Yakuzie 0.
Wraz z zakończeniem historii Kiryu, po 7 grach pod rząd, uważam że to idealny moment, żeby zrobić sobie przerwę od tej serii :) Mam już zakupione kolejne odsłony, w tym spin-offy, ale muszę nabrać nieco dystansu i świeżości zanim do nich podejdę. A ode mnie jeśli chodzi o serią Yakuza - grać, nie zastanawiać się, tylko grać.
Yakuza 5 skończona, na koncie 41h.
W odróżnieniu od poprzednich gier, ta jest po prostu OGROMNA. Składa się z aż 21 aktów które potrafią być naprawdę długie, opowiada 4 różne historie 5 różnych osób, które łączą się ze sobą w finałowych 4 aktach. Gdybym w każdej tej historii robił cały dostępny content poboczny i minigierki, to przypuszczam że mógłbym przebić barierę 150 godzin. Ze względu na jej ogrom, dość ciężko ją ocenić. Bardzo podobała mi się historia Shinady i Haruki/Akiyamy. Obie wniosły sporą dawkę świeżości w świat Yakuzy, do tego zupełnie nowe lokacje, bardzo wiernie odwzorowane na podstawie prawdziwych miast Japonii. Historia bejsbolisty była zupełnie inna niż historie do tej pory pokazane, ale fabularnie była topowa, interesująca od początku do samego końca, taka ludzka, zwyczajna. Haruka z kolei dodała uroku tej historii, naprawdę fajnie grało się te jej tańce i wyzwania, do tego wątek związany z Mirei Park i "marzeniami" był po prostu rewelacyjny, jedna z najlepiej ukazanych postaci w wszystkich grach z tej serii. Wątek Kiryu był ok, nie podobał mi się zaś kompletnie wątek Saejimy - w jego aktach było mnóstwo wymuszanych i frustrujących motywów, sporo bezsensownych elementów i totalnych przedłużaczy, które po prostu denerwowały. Na plus jedynie Baba-Chan - bardzo fajnie nakreślona postać - i ekipa z celi Saejimy.
Fabularnie nie ma rewelacji. Gra przez długi czas bawi się z graczem w kotka i myszkę, próbując tworzyć wielką atmosferę tajemnicy i sekretów, które przyjdzie nam odkryć w wielkim finale. BŁĄD. Już w połowie gry założyłem, kto tutaj jest głównym złolem, i nie pomyliłem się. Motyw z nieznaną przeszłością Goro kompletnie nietrafiony. Finałowe akty są bardzo efektywne i efektowne, bo dzieje się naprawdę dużo, ale fabularnie pod wieloma względami rozczarowują. Słabe twisty, historia ma więcej dziur niż ser szwajcarski i czasami jest nielogiczna w wielu momentach, szczególnie scena na dachu. ZNOWU - ZNOWU ten sam motyw, 3-cią grę pod rząd - znowu ktoś celuje, nie strzela, strzela kto inny, ktoś znowu zapomina zabrać broń itd. Czy naprawdę twórcy aż tak utknęli w tym schemacie, że już kompletnie nie potrafią z niego wyjść ? Czy to już będzie stały motyw w każdej kolejnej odsłonie ? Gry z tej serii charakteryzują się też ogromną dozą przesady, szczególnie jeśli chodzi o finałowe walki, ale tutaj już lekko przegięli. Kolesie, których obijałem albo we wcześniejszych aktach albo w poprzednich grach, tutaj nagle w finale dostali tryb Terminatora. Goro dostał supermoce Flasha, Kanai tak mnie obijał że nie byłem w stanie wstać, Baba-Chan z kolei nagle dostał immuna na moją pałkę bejsbolisty (choć do tej finałowej walki to robiłem tą pałką co chciałem), a ostatnia walka Kiryu to był legalnie pojedynek z Terminatorem, Predatorem, Rockym i Rambo w jednym. Do tej pory prym w tej kwestii wiódł Ryuji z Y2, ale tutaj został przebity po całości. A już totalne przegięcie było, jak kolesia w końcu po dobrych 10-12 minutach walki zniszczyłem, a ten nagle sobie wstał, zrobił okrzyk Hulka... i całe zdrowie mu wróciło - musiałem zrobić sobie krótką przerwę, bo inaczej wyłączyłbym grę. Ja naprawdę rozumiem, że w tej serii lubią przeginać, i to bardzo, ale trzeba wiedzieć gdzie jest sufit. I jeszcze jedno - Daigo Dojima to oficjalnie najbardziej zmarnowana postać w całej tej serii, dla wszystkich (łącznie z nim) było lepiej gdyby ktoś go w końcu ukatrupił.
Pod wieloma względami gra bardzo na plus - widać że twórcy się starali - historie, lokacje, postacie poboczne, minigierki - ogromna ilość fajnego contentu. Trochę jednak zabrakło odpowiedniego prowadzenia historii, może przez tą dużą ilość wątków i postaci. Były momenty w fazie finałowej, że gdy o kimś mówiono, nie pamiętałem o którą postać z której historii chodzi. Do tego gra trochę jakby straciła swój charakter, dalece wykroczyła poza ramy wcześniej znane w tej serii. Czy to dobrze czy źle - trudno powiedzieć. Wolałbym jednak, żeby w kolejnych odsłonach twórcy wrócili do opowiadania nieco bardziej kameralnych historii, na nieco mniejszą skalę, więcej skupiając się na postaciach i ich relacjach, niż wielowątkowych intrygach, które w podsumowaniu nie robią wielkiego wrażenia.
No cóż, jedziemy dalej z tym koksem :)
Yakuza 4 skończona, na koncie 27h.
Po bardzo bolesnym doświadczeniu, jakim była Y3, miałem straszne obawy odnośnie tej odsłony - na szczęście, nieuzasadnione. Twórcy chyba zrozumieli w końcu kilka rzeczy: przede wszystkim jakie wielbłądy popełnili w poprzedniej odsłonie, a także że format, który do tej formy proponowali, już się nie sprawdza i pora wprowadzić coś nowego, odświeżyć serię. Oczywiście, nie udało mi się to pod każdym względem (czy bohaterowie kiedykolwiek się nauczą, żeby pokonanemu przeciwnikowi zabrać leżącą na ziemi broń, bo inaczej jej użyje przeciwko nam/komukolwiek innemu ??), ale w najważniejszych już tak. Główna zmiana jest taka, że nie ma już jednego głównego bohatera, a jest ich aż 4. Każdy z nich ma swoją własną historię do opowiedzenia, każdy dostaje po 4 akty, a ich historie się przeplatają i łączą w wielu momentach. Fabuła jest naprawdę ciekawa, sięga lat 80-tych i tego co widzieliśmy w Y0, bardzo rozbudowuje pewne wątki z tamtych lat a także je zmienia - momentami w lepszy lub gorszy sposób - zależnie od punktu widzenia. Jeśli chodzi o rozgrywkę, to gra nie oferuje wiele nowego - praktycznie to samo co było w Y3, ten sam silnik, te same ułomności, ale gra się jakby trochę lepiej, czuć że ta wersja została nieco bardziej podrasowana. System walki zależny jest od bohatera którego się prowadzi, przyznam że był naprawdę niezły poza jednym kolesiem którym naprawdę ciężko się walczyło, a finałowa walka - czyli 4-ta - była (przynajmniej dla mnie) bardzo trudna i niesamowicie frustrująca - wynikało to przede wszystkim z niskiego levelu tej postaci (grając nim skupiłem się na fabule głównej, omijałem wiele czynności pobocznych), do tego nie wiedzieć czemu akurat w tej walce bohater zachowywał się jak anemik - był niesamowicie powolny, ciężko było kogokolwiek trafić, a te ciągłe strzelanie co 4-5 sekund do mnie (koleś miał magazynek chyba na 300 naboi), które doprowadzało do utraty równowagi, doprowadzało mnie do furii, pad ze 2 razy wylądował na ścianie.
Naprawdę fajnie się grało w tą cześć i zabieram się za kolejną :D, z tego co czytałem od teraz powinno być znacznie lepiej, bo kolejne części działają już na nowszych silnikach i erze PS3 mówimy papa.
Yakuza 3 ukończona, na koncie 11h.
Po ukończeniu tej odsłony, odczuwam ogromną frustrację. Przede wszystkim ta gra w ogóle nie zasługuje na miano pełnoprawnej gry z serii Yakuza, bo realnie można ją skończyć w jakieś 7-8h, skupiając się tylko na fabule głównej. To mógłby ewentualnie być jakiś dodatek fabularny, duże DLC. Wpierw plusy: całościowo podobał mi się motyw z Okinawą i dziećmi - wprowadziło to zarówno dużo świeżości w kontekście lokacji jak i zadań z tą lokacją związanych, a tata Kiryu był miłą odmianą od tego, co robiliśmy w poprzednich grach. I na tym plusy w zasadzie się... kończą. Pominę całkowicie wątek gameplaya czy grafiki, bo to słaby remaster starej gry i dobrze o tym wiedziałem zanim rozpocząłem rozgrywkę, więc minusować za to nie będę. Questy poboczne - nie radzę tykać, są po prostu idiotyczne. No ale co z tą fabułą główną ? Cóż, jest... do kitu. I to praktycznie pod każdym względem. Dopóki jesteśmy na Okinawie jest ok, poznajemy dzieciaki, widzimy co się zmieniło i jak sprawy wyglądają, ale potem zaczyna się festiwal jednego klocka za drugim. Wpierw pojawia się jakiś zaginiony brat bliźniak o którym nikt nie wiedział, który wygląda identycznie jak jeden z bohaterów z poprzednich odsłon; potem mamy wprowadzenie nowych bossów Yakuzy, i w zasadzie tego wprowadzenia... nie ma. Są, są źli, dużo krzyczą, dużą grożą... i szybko giną. Byli i już ich nie ma, zostaje tylko jeden kolo - kolejna sierota (twórcy mają chyba jakąś obsesję w tym temacie) z mnóstwem niespełnionych marzeń i odchyłami. Potem pojawia się zły koleś z poprzednich odsłon by się zemścić, po 5 minutach ginie i tyle było jego wątku. Potem kompletnie z czapy zabijają jednego z bohaterów, który był z nami od pierwszej odsłony Yakuzy. Przypadkowo napotykam jakichś kolesi, takich amerykańskich, w tym takiego jednego blondyna w okularach, którzy chcą się bić - no to ich pobiłem, uciekli. Kiedy tak przebijamy się przez ten festiwal bezsensownych rozwiązań fabularnych, nagle zostajemy zaproszeni do pokoju, gdzie jeden koleś przez 20 minut, w formie 6 cutscenek, po których każdorazowo jeszcze gra streszcza co nam powiedział, tłumaczy nam o czym w ogóle jest fabuła tej gry, jakby gracz był zbyt głupi by zrozumieć cutscenki. Wspomina o jakimś BARDZO złym kolesiu którego nikt nie zna i nigdy nie widział, a mnie od razu nachodzi myśl że to pewnie ten blondyn w okularach co go pobiłem w jakiejś uliczce. Na Okinawie poznaliśmy paru lokalnych mafiozów, w tym jednego całkiem fajnego kolesia, który został naszym fanem i postanowił nam pomagać. No i oczywiście co? No ubili go, kompletnie z tyłka, bo nasz bohater nagle stał się idiotą roku, lał jakiegoś kolesia ile wlezie (po raz drugi w tej grze), a potem jakoś tak po walce zapomniał zabrać jego broń, po czym zaczął sobie gadać, a tamten koleś wstał, strzelił... i zabił chłopaka. Scena śmierci tego chłopaka to kopiuj-wklej sceny śmierci innej postaci z Kiwami 1. KOPIUJ-WKLEJ, dokładnie taka sama. Leniwym scenarzystom nawet nie chciało się tego napisać. Zabawne jest to, że koleś dostaje 1 kulę i ginie, a inny dostaje młotem (dużym potężnym młotem) wpierw w plecy a potem w tył głowy - i zgadnijcie co? Nic się nie stało, mały bandaż starczy. Te motywy to chyba pisał jakiś pomylony typ, bo tego inaczej nie idzie określić. A w finale co się stało? A no pojawił się blondyn w okularach - i co? I tak, to jest ten WIELKI zły (zgadłem!), który pojawia się, rzuca parę amerykańskich tekstów... i ginie. I tyle go było. A potem mamy scenkę finałową, gdzie pojawia się jeden z tych bossów Yakuzy, który parę razy groźnie pogadał, potem zniknął a teraz nagle znowu się pojawił, po czym nasz bohater znowu zachowuje się jak idiota i dostaje kosę. FINITO.
Goro Majima. Jego wątek był taki że przyszedł, pogadał, mały sparing, potem mnie uratował, życzył szczęścia... i już go nie zobaczyłem do końca gry. Pojawił się po to, by się pojawić.
Powiem tak: nie radzę tego nikomu grać. Tylko i wyłącznie do obejrzenia na YT w formie cutscenek albo jakiegoś podsumowania. Wierzyć mi się nie chce, że ta odsłona jest z tej samej serii co Y0, Y1 i Y2.
Yakuza Kiwami 2 ukończona, na koncie 39h.
A więc tak - pod względem jakości fabuły, narracji, gameplaya, grafiki itd. - to gra jest na o wiele wyższym poziomie niż Kiwami 1. Nowy silnik robi mega robotę, Kamurocho i Sotenbori po prostu żyją. Jak zwykle mamy do czynienia z ogromną ilością questów pobocznych (z których wiele wykonałem), mini-gierek (jest manager klubu :D:D, oczywiście wymaksowałem wszystkie panie; jest też Majima Construction - ale to trochę nie moja bajka) a także mnóstwo różnorakich dodatków typu kręgle, magjong, blackjack, poker itp itd. które mnie nie interesują, więc je omijałem. Gameplay jest zupełnie inny niż w poprzednich grach, i na początku było ciężko, ale jak już się przyzwyczaiłem, to grało mi się bardzo dobrze. Z pewnością niejednego fana raził brak różnych styli i drzewek z poprzednich odsłon, ja akurat się nawet cieszyłem bo nie jestem wielkim fanem bijatyk, za to mogłem używać różnorakich katan, noży, kastetów itd. co bardzo fajnie umilało mi motywy "bitewne".
No ale przejdźmy do esencji Yakuzy, czyli fabuły. Fabuła jak zwykle jest wielowątkowa, mroczne i brutalne motywy mieszają się z zabawnymi i nawet nieco odklejonymi od rzeczywistości. Kiryu musi zmierzyć się z tym, co pozostawił po finale Kiwami 1, i od tego tak naprawdę zaczyna się ta opowieść. W tle mamy walkę o władzę, walkę o wpływy, zdrady, zemstę, a nawet... rodzącą się miłość. Historia toczy się na przestrzeni 26 lat, i sięga jeszcze przed to co widzieliśmy w Yakuzie 0. Wszystko jest opowiedziane bardzo ładnie, z sensem i zdecydowanie trzyma się kupy. Mogę zrozumieć zarzut, że finał bazuje na dość dużej ilości zwrotów akcji, ale dosłownie każdy z nich - po głębszej analizie - ma uzasadnienie fabularne, i pasuje do kontekstu całej opowieści. I za to czapki z głów, Panowie scenarzyści. Główny antagonista jest świetnie rozpisany i umotywowany, chciałbym więcej takich postaci. No i muszę podkreślić najważniejsze - wrócił mój Goro Majima. Już nie jest zapychaczem, zbędnym elementem do obijania jak w Kiwami 1. W głównej historii odgrywa całkiem sporą rolę, a jego aktor głosowy robi mega robotę. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się śmiałem grając w jakąś grę - jego teksty, wątki, motywy, to jest prostu nie do opisania. Ale jest jeszcze jedno, warte podkreślenia - Goro dostaje swoją własną historię poboczną, rozpisaną w 3 aktach, która w pewny sposób buduje bazę do do wydarzeń w głównej historii w wątku Kiryu, ale też... pięknie domyka historię z Yakuzy 0. Zrobili to naprawdę rewelacyjnie - wątek
spoiler start
Makoto
spoiler stop
zostaje w końcu po 18 latach zakończony - "regrets? not anymore" ;(
Z czystym sercem mogę dać tej historii notę 9,5/10. Czemu nie dyszka? Bo Yakuza 0 po względem emocjonalnym była bezbłędna. Wątek finałowy
spoiler start
Goro/Makoto
spoiler stop
totalnie mnie zniszczył, gdzie tutaj wątek
spoiler start
Kaoru/Kiryu
spoiler stop
był po prostu przewidywalny. Tyle ode mnie. Grać i się nie pytać.
Yakuza Kiwami ukończona, na koncie 23h.
A więc po kolei: Kiwami pod praktycznie każdym względem stoi 3 levele niżej od Yakuzy 0 - każdy element - fabuła, narracja, gameplay, świat, questy poboczne, muzyka - jest bardziej lub mniej słabszy. Byłem na to przygotowany, z prostego względu - Kiwami to jedynie remaster gry z 2005r., a Yakuza 0 (prequel całej historii) powstała 10 lat później, na zupełnie innym silniku. I to po prostu widać. Questy poboczne pominąłem, bo były dramatycznie słabe, zrobiłem może z 4 i odpuściłem, mini-gierki tylko dla wytrwałych, menadżera klubu niestety nie było - więc skupiłem się tylko i wyłącznie na głównym wątku - a ten naprawdę robił robotę. Minęło ładnych parę lat od wydarzeń z 0, powracają praktycznie wszystkie postacie z tamtej gry i naprawdę sporo się dzieje. Jest krwawo, jest brutalnie. Fabuła jest naprawdę niezła, ale trochę razi sposób jej budowania, i staromodna narracja, która sporo psuje szczególnie pod kątem emocjonalnym - a powinno być inaczej, bo przecież tutaj
spoiler start
giną prawie wszystkie postacie z 0 (!) - i to dokładnie w takiej kolejności, jak w napisach końcowych do 0.
spoiler stop
Nie wyobrażam sobie, jakie to było uczucie grać w to lata temu, bez prequelu - to musiało się słabo sklejać fabularnie, bo tutaj jest naprawdę niewiele odniesień do przeszłości tych postaci, skąd się co wzięło, kto jest z kim, jakie ma motywacje itd. Bardzo zawiodłem się wątkiem Goro Majimy, który w 0 miał absolutnie fantastyczną fabułę, a tutaj po prostu... był.
Gra jest niezła, jeśli jest się skupionym na wątku głównym - i nic innego w tej odsłonie robić nie polecam. Przy 0 za fabułę dałem notę maksymalną, tutaj sądzę że będzie uczciwie dać takie 7/10 - ale tylko za fabułę, bo inne elementy są po prostu średnie, akceptowalne, zwał jak zwał. Plusem w tym momencie jest, że gra jest krótka :)
Siedzę obecnie na 5800X3D, i patrząc na to co się dzieje w temacie CPU w kolejnych generacjach, jeszcze długo na nim posiedzę.
W tym momencie jakikolwiek pre-order nie ma żadnego sensu, z tej gry nic nie będzie jeśli w studiu taki syf, pracownicy są wypaleni i nawet nie wiedzieli że będzie EA.
A co tutaj niby lepiej wygląda? Grafika sterylna do bólu, pod względem fabuły nie robi większego wrażenia, jedynie powrót Morrigan i Claudii Black na plus.
Nie no bez przesady, od ładnych parę lat ciągnie się temat jakim to złolem nie będzie Solas, przecież nie uwalą go w prologu.
Praktycznie w każdej grze, niezależnie od marki, gdzie masz do wyboru towarzyszy, trafiają się tacy, którzy są po prostu ogólnie nielubiani i pomijani przez całą grę. Tak był w DA, Mass Effectach, BG3 itd.
Zmuszanie gracza do wybierania postaci, których się nie lubi i których się omija dalekim łukiem, to bardzo zły pomysł. Gdybym w Inkwizycji został zmuszony do zabierania ze sobą Sery, to chyba bym tej gry nigdy nie ukończył.
Ilość nie ma znaczenia, rozbija się o jakość - i tu jest największa obawa. Ile z tych 140 tysięcy linii dialogowych będzie "Dragon Age related", a ile z tego będzie totalnym syfem?
Yakuza 0 ukończona, na koncie 53 godziny.
Od bardzo dawna zabierałem się za ten tytuł, a teraz, po ograniu go, mogę jedynie zapytać samego siebie: czemu tak późno? Ci, którzy czytają moje posty wiedzą, że dla mnie w grach dobra fabuła to jest podstawa i absolutny priorytet. I za fabułę Yakuzy 0 mogę dać z czystym sercem tylko jedną ocenę – 10/10. Naprawdę, rzadko zdarzają się gry, które mają tak doskonale rozpisaną fabułę, tutaj idealnie wplecioną w klimat końcówki lat 80-tych, a twórcy zadbali także o to, by gra wiernie oddała wygląd popularnej dzielnicy rozrywkowej Kabukicho z tamtych czasów. Smutne, że tak wspaniała historia nie jest tak popularna, jak na to zasługuje, bo uwierzcie – z tego można by było zrobić świetny kinowy film.
Historia jest poważna, mroczna, momentami też bardzo brutalna, wielowątkowa, do tego z wieloma zwrotami akcji. Tutaj nikt nie bierze jeńców - zdrady, intrygi, krew leje się z każdej strony, ludzie cierpią, ludzie giną. Do tego jest bardzo emocjonalna. Zarówno protagoniści jak i antagoniści w tej historii są świetnie rozpisani, tutaj nikt nie jest zły „żeby po prostu być tym złym”, jest wiele odcieni szarości, każdy ma tutaj powody by być tym kim jest i robić to co robi. Wciąga jak bagno, a japoński dubbing po prostu top.
Jeśli chodzi o gameplay, tutaj nie jest aż tak przyjemnie. Nie jestem fanem bijatyk, i nie będę ukrywał, że przeraźliwie duża ilość walk nie była dla mnie żadnym wielce przyjemnym doświadczeniem, a czasami wręcz nużyła. Grając po stronie Goro było ok, bo tam wszystko zainwestowałem w kij baseballowy i momentami całkiem nieźle się bawiłem, ale grając po stronie Kiryu nie odczuwałem tej satysfakcji, walki były dla mnie jedynie „drogą do celu”, czyli do rozwijania fabuły. Huby są niewielkie, co ma swoje plusy i minusy; widać też, że gra ma już swoje lata i silnik, na którym była tworzona, nie jest „najlepszym koniem w stajni”.
Questy poboczne – wszystkie, co do jednego, fabularne. Żadnego idź przynieś 10 tego, idź zanieś 15 tamtego. Każdy quest opowiadał jakąś historię – lepszą, gorszą, ale na ogół całkiem ciekawe. Te które zaliczyłem oceniam na plus, ale sporo z nich ominąłem (u Kiryu, bo u Goro zrobiłem prawie wszystkie), bo szybko złapałem się, że są one bardzo podobne (jeśli wręcz nie identyczne) strukturą – idź, zagadaj, zrób coś, zagadaj, pobij kogoś, koniec. ALE – jest w tej grze jeden taki quest poboczny – Cabaret Club Czar (manager klubu nocnego) – totalna miazga! Dosłownie gra w grze. Spędziłem całe 3 dni grając tylko w to, rozwijałem kluby, zdobywałem panie, miażdżyłem konkurencję – oczywiście ukończyłem wszystko, zostałem królem wszystkich klubów, zarobiłem BILIARDY (i to dosłownie) jenów, wszystkie panie platynki i złotka na max. Smaczek dla fanów „japońszczyzny” – wszystkim platynowym paniom w tej mini-grze twarze, głosy (i nie tylko :D) użyczają prawdziwe, znane aktorki z japońskiego świata AV ?? Od czasów Gwinta w Wieśku 3, nie pamiętam bym tak dobrze się bawił w jakąkolwiek inną mini-grę jak tutaj. Absurdalnie wciągająca.
Mini gry – nie jestem fanem tego typu aktywności, raptem 28% ukończonych. Zagrałem a to w bilard, a to w kręgle, kilka razy pobawiłem się w jakieś karaoke, raz brałem udział w jakimś turnieju. Z tego co widziałem na Liście Ukończeń, bardzo wiele tych mini-gier to totalne pierdoły, jak ktoś lubi takie rzeczy to spoko, pewnie zrobi w tej grze nawet ze 150h. Nie moja bajka.
Gra ma wiele śmiesznych (takich typowo japońskich) motywów i odniesień pop-kulturowych, które mimo tego, że są momentami totalnie z kosmosu, świetnie się zazębiają z bardzo poważną fabułą główną.
Już zakupiłem kolejne 6 odsłon Yakuzy ??, ale mam na nią długofalowy plan - chcę się tą historią delektować, a nie przez nią przelecieć, czy co gorsza zmęczyć, więc robię sobie teraz przerwę na coś innego, a potem na spokojnie wskakuję w Yakuza Kiwami. Jeśli kolejne odsłony są chociaż w 75% tak dobre jak ta, to wiem, że będę się świetnie bawił.
Gra warta ogrania, a jak ktoś się nad nią zastanawiał, napiszę tylko jedno – nie ma nad czym, po prostu grajcie.
Ciężko za poważne pieniądze sprzedać coś, co od dnia premiery było dostępne za drobniaki.
A ich wygląd też będzie można zmienić, bo tak kijowego towarzystwa w DA to ja jeszcze nie widziałem ?
A dla mnie z kolei DG to mega pozytywna niespodzianka, szczególnie że nie jestem wielkim fanem post-apo, a tym bardziej czegokolwiek z zombie. Fabuła, bohaterowie, voice acting, muzyka, klimat - chyba wszystko mi w tej grze zagrało.
Wyszło naprawdę bardzo słabo. Widać, że branża jest w fatalnej kondycji, bo tak naprawdę królowały tutaj indyki i gry multi. 2-3 gry warte zainteresowania po 2 godzinnym pokazie to o wiele za mało.
Może warto by zmienili formułę na 1 godzinną, a nie zapychali ją byle czym.
Czyli gość mając takie dane - porażka w kinach, sukces w streamingu - nadal nie rozumie gdzie jest problem, biorąc pod uwagę, że poza dosłownie 2-3 filmami (i to tymi największymi), praktycznie wszystkie inne filmy robią totalne klapy na poziomie kinowym.
Nadal nie dociera, że kina się powoli kończą, a spore grono kinomanów przerzuciło się na streaming? Ile jeszcze filmów musi zaliczyć takie wtopy jak najnowszy Mad Max, Garfield czy Fall Guy, byście to w końcu zrozumieli?
Po znakomitym Fire Emblem Three Houses, postanowiłem jeszcze raz zanurzyć się w tym świecie, i dać szansę Engage. Już od samego początku był dość duży szok, jak inna jest ta gra od swojej starszej odsłony, a po 5 godzinach przebijania się przez nią rezygnuję z dalszej rozgrywki.
Siłą Three Houses był znakomita, wielowątkowa fabuła, świetny voice acting i naprawdę dobre dialogi, rewelacyjne postacie poboczne, niezły design świata i bardzo fajny system walki, który wszystko uzupełniał. Tutaj zaś wszystko jest... kompletnie inne. Gra jest bardzo bajkowa, kolorowa, designem kierowana do znacznie młodszych graczy; fabuła dosłownie papierowa, dialogi drętwe i pisane chyba przez jakichś początkujących scenarzystów; postaci w żaden sposób nie idzie polubić i nawet ciężko zapamiętać kto się jak nazywa, no i ciągłe walki, w kółko i na okrągło. Gra nie wciąga, nie chce się wracać, a ile można przewijać nudne dialogi?
Jestem totalnie zawiedziony, liczyłem na godnego następcę, a dostałem zupełnie inną grę, o wiele gorszą w wielu aspektach.
Przerażające... albo wybitnie komiczne. Czas pokaże.
Żeby tylko ostatecznie nie okazało się, że to jakość tego sezonu będzie przerażająca...
Nie znam ani jednej osoby, która zakupiłaby konsolę dla sequela gry, którą wcześniej ograła na PC. Ani jednej, a znam zarówno wielu PC'towców jak i konsolowców. Kolejna sprawa jest taka, że gry Sony na PC nie mają Denuvo, więc cena tak naprawdę nie odgrywa tu żadnej roli - bo kto chce zapłacić zapłaci, kto nie to sobie po prostu ściągnie i tyle.
Wydawać gry na PC, żeby zachęcić do zakupu PS5? Jakiś totalny brak logiki w tym wszystkim.
Prawda jest taka, że wydają gry na PC, bo wyniki sprzedażowe na PS5 są po prostu słabe - co z tego że taki Rebirth czy Stellar zebrały mega recenzje, skoro Rebirth to totalny flop sprzedażowy (za InstallBase), a Stellar ma co najwyżej średnie wyniki sprzedażowe? Marnowanie potencjału tych marek i tyle.
FFVII Remake ograłem na PC, a na Rebirth będę czekał ile trzeba i tyle, nie wiem kto mógł wpaść na pomysł, że kupię konsolę dla tej gry...
Prawdę mówiąc nie ma już znaczenia, kto zagra i jak zagra, ten serial jest już spalony dlatego jeszcze tylko ten sezon plus finałowy i do widzenia.
Ten serial stracił ogromną bazę widzów od premiery, ilość powracających osób jest coraz mniejsza, ja sam dałem sobie spokój po drugim sezonie, jak zobaczyłem na zdjęciach promocyjnych 3-ego co zrobili z Jaskrem to się tylko śmiałem, z kilkunastu znajomych którzy podeszli do ostatniego sezonu raptem 2 osoby dały radę go ukończyć.
Zmarnowany potencjał i tyle.
Wiadomo było, że taki twór jak Ubi nie okaże za grosz szacunku temu krajowi ani jego pięknej kulturze.
Proszę pamiętajcie, że głosowanie zawsze odbywa się portfelem, bo za jakiś czas jakiś inny wydawca może wpaść na jakiś pomysł związany z historią np. Polski i "przemycić" jakieś elementy, które wywrócą naszą historię do góry nogami.
Też bym nie uwierzył, gdyby taka informacja wypłynęła na jakimś reddicie czy przypadkowym koncie na twitterze - ale wiadomo skąd pochodzą informacje na tej stronie. To jest szok, dlatego SE dziś w podsumowaniu finansowym za ostatni rok nie podało żadnych liczb odnośnie Rebirth, zapowiedziało jedynie "agresywną multiplatformowość". Teraz ważą się losy, czy Part 3 będzie ex'em czy nie, zależnie od tego co już podpisali z Sony, bo tam sprzedaż może być wręcz katastrofalna.
Od początku pisałem ,że FFVII powinno się rozbić na 2 a nie 3 gry (8-9 lat by ukończyć cały cykl ?!), i realnie rozważyć wydanie na PS5 i PC jednocześnie.
Sprzedało się lepiej niż Remake? Coś Ci się kolego ostro pomyliło.
FF15: 5 milionów w 1 dzień.
FF7 Remake: 3.5 miliona w 3 dni.
FF16: 3 miliony w tydzień.
FF7 Rebirth: ?? (według szacunków 2,5mln w 2 miesiące)
Za: https://www.installbaseforum.com/forums/threads/final-fantasy-7-rebirth-which-potential.2410/page-30 Zakładam że wiesz, kto udziela się na tym forum?
Nieźle wyszli na tej ekskluzywności Rebirth, 2mln kopii w miesiąc, najgorsza sprzedaż od lat.
"Jak zakopać premierę świetnej gry na PC na 5 dni przed"
W Sony pracują jacyś psychiczni, wycofać grę ze sprzedaży z ponad 100 krajów na 6 dni przed premierą?? Sprzedaż będzie katastrofalna.
Zgadzam się, coraz mniej ludzi chodzi na filmy do kina. Największe hollywoodzkie produkcje jeszcze potrafią przyciągnąć tłumy, ale te mniejsze coraz częściej zaczynają przepadać, i z drugiej strony się ludziom nie dziwię.
Byłem ostatnio u kolegi z wizytą, a ten mi wyskoczył z OLED'em 80+ cali i Dolby Atmos, u siebie w domu. Człowieku, na żadne kino bym tego nie zamienił.
Tylko że do tej pory było to opcjonalne.
Arrowhead, sprawdź sobie - do tej pory "Logowanie do PSN grając w grę PlayStation na PC jest opcjonalne." Obecnie - "Niektóre gry PlayStation mogą wymagać zalogowania się i połączenia konta PSN."
Aha, niech Sony może to wpierw potwierdzi, bo twórcy, co widać po Helldivers i Arrowhead, mają tutaj ... do gadania.
Słabo coś im to usuwanie idzie, bo jak ktoś wie gdzie szukać to znajdzie aktualne wersje klonów Yuzu w 5 minut. A żeby było weselej, Ryujinx aktualizowany regularnie co kilka dni :)
Nazwisko znane gdzieś tam? Człowieku, ta kobieta to legenda voice actingu w grach, siedzi w tym biznesie już ze 30 lat, ma koncie mnóstwo świetnych ról, kilka nagród i nominację do Bafty. Pytanie raczej brzmi co Ty tutaj robisz ignorancie, bo to strona o grach a Ty widzę nie masz o nich zielonego pojęcia.
Randomowa babka? Weź się koleś może trochę doedukuj, zanim zaczniesz pisać takie bzdury.
https://www.imdb.com/name/nm0354937/
Wprowadzenie odpowiednich norm, chociażby przy nominacjach do Oskarów, gdzie muszą zostać spełnione warunki odnośnie mniejszości, by film mógł w ogóle być rozpatrywany w kontekście nominacji, bardzo przeczy temu co piszesz.
Coraz mniej organizacji i korporacji zwraca uwagę na to by to co tworzą było "dobre", skupiają się coraz częściej na tym by było "odpowiednie".
To jest nawet zabawne, jak bardzo twórcy i osoby decyzyjne w wielkich korpo udają, że nie wiedzą co tutaj jest prawdziwym problemem i na poczekaniu wymyślają różnorakie głupoty, podobnie jak prezes Disney'a kilka tygodni temu, który dosłownie z kapelusza wyciągał jakieś dziwne tematy, które niby powodują że ich ostatnie kilka lat to jeden wielki festiwal klap.
Ludzie są zmęczeni już tą poprawnością, dość, chcemy po prostu oglądać dobre filmy z dobrymi aktorami, a nie filmy napakowane jakąś polityką i z aktorami przeciętnymi, żeby tylko była odpowiednia reprezentacja na ekranie. Chcemy też bajki dla dzieci, fajne, zabawne, bez żadnych podtekstów czy wplecionych motywów, których dzieci nie rozumieją.
W dzisiejszych czasach takie dzieła jak Forrest Gump, Zielona Mila czy Skazani na Shawshank już by nie powstały, bo twórcy zamiast skupić się na zrobieniu świetnego filmu ze świetnymi aktorami, skupili by się na jakichś pierdołach i wątkach "urozmaicających" te filmy, a połowy aktorów którzy zagrali w tych filmach role wręcz wybitne, w ogóle byśmy nie zobaczyli, bo by ich zastąpili jakąś polityczną poprawnością. Ostatnio oglądałem taki serial, na podstawie książki, która została zekranizowana już kilka razy. I oczywiście główna bohaterka już totalna podmianka, ale wiecie co, Ty by mi nawet nie przeszkadzało, gdyby dali do tej roli dziewczynę, która chociaż umie grać - a ta po prostu nie umiała, drewno totalne, zero chemii z głównym bohaterem, ona po prostu miała tym być i reprezentować.
Nie ma nic gorszego, ludzie tego nie chcą potem oglądać, a potem Ci u góry zdziwieni "zmiana pokoleniowa" "ADHD" - tak, może puknijcie się wpierw w głowy i zacznijcie myśleć.
Bardzo, ale to bardzo słaby materiał. Za taką kasę to bym sam złożył o wiele lepszy sprzęt.
I co to za tekst "za stary"? - jak pracować Ci się nie chce, to może idź na bezpłatną emeryturę? Pracuję z kilkoma osobami w IT po 50-tce, które potrafią złożyć i naprawić po kilka laptopów/desktopów dziennie, i jakoś nigdy nie widziałem by narzekali, albo czuli się za starzy.
Ty po prostu jesteś zwykły LEŃ, a materiał jest sponsorowany.
Disney to pełna profeska w ostatnich latach, aktorzy wchodząc na plan nie wiedzą już nawet w czym grają, nie dziwi że 95% tych produkcji to szmiry totalne.
U mnie w firmie to samo. Niedawno ogłoszono że 400 osób z 2500 do końca roku musi odejść; wstrzymano wszystkie awanse i podwyżki; a dziś się dowiedziałem, że awanse będą, ale tylko dla stopnia 2 - czyli tylko dla kierowników działów, szeregowi pracownicy mają zapier... bez żadnych perspektyw. Od 3 miesięcy mamy taką falę odejść że się w głowie nie mieści, dziś dwóch moich najlepszych kolegów z działu powiedziało mi że niedługo odchodzą.
Podziękowania dla naszego nowego prezesa, który robił furorę w... Tesco.
Fire Emblem: Three Houses ukończone, na koncie 183h.
Co za gra! Naprawdę nie dziwią mnie opinie, że Three Houses to jedna z najlepszych gier, kiedykolwiek wydanych na Switcha, i przychylam się do tej opinii. Złożona, ciekawa i wielowątkowa historia, z wieloma grywalnymi postaciami, gdzie każda z nich ma do opowiedzenia swoją własną historię. Bardzo fajny i wyjątkowo przyjemny turowy system walki taktycznej; dostępnych jest także wiele klas, które można dowolnie rozbudowywać i zmieniać wedle upodobań; bardzo ciekawy system interakcji, trochę podchodzący pod Persony, sporo questów pobocznych, jest też trochę grindu jeśli chce się wymaksować postacie w danej klasie. Do tego bardzo przyjemna oprawa graficzna i fajna, wpadająca w ucho muzyka. Kolejna świetna rzecz - wszystkie postacie z wszystkich domów posiadają pełny voice acting, zarówno podczas misji głównych, dodatkowych, podczas interkacji czy zwykłych rozmów na dziedzińcu - świetna sprawa, totalna rzadkość w jrpg'ach.
Już na samym początku gra zmusza nas do podjęcia bardzo ważnego wyboru - który dom będziemy prowadzić, a do wyboru mamy 3: Blue Lions (Dimitri), Golden Deer (Claude) i Black Eagles (Edelgard). Wybór ogromnie rzutujący na fabułę całej gry, bowiem gra dzieli się na dwie części: pierwsze 11 rozdziałów dzieje się głównie w Akademii, i wszystkie historie aż do tego momentu toczą się podobnie, jedyne duże różnice to questy związane z członkami danego domu. Po rozdziale 11-tym, w zależności od wybranego domu, ze względu na ogromny zwrot fabularny, historia dla każdego domu toczy się inaczej i realizujemy zupełnie inne cele. Historia Dimitriego to historia zemsty, Claude'a to historia przetrwania a Edelgard, cóż, to nieco bardziej skomplikowane ;) A więc grałem sobie i grałem, mija jakieś 60-70h, kończę historię Dimitriego, bardzo jestem zadowolony z tego co widzę a tu nagle HALO - napisy końcowe. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że KOMPLETNIE NIC NIE WIEM - ani co się tak naprawdę wydarzyło w finale, kim były niektóre osoby z którymi walczyłem, kto to wszystko sprokurował, dlaczego to i tamto - mnóstwo pytań, zero odpowiedzi! No i wtedy okazało się, że żeby poznać CAŁĄ historię, trzeba zrobić... wszystkie 3 domy. No ale że historia dobra, to jadę NG+, tym razem wybierając dom Claude'a - pierwsze 11 rozdziałów niestety prawie to samo, ale potem o Panie - zupełnie inna linia fabularna, inne questy, inne postacie, mnóstwo się dowiedziałem... aż znowu wpadłem na napisy końcowe i nadal widzę, że sporo nie wiem. Heh, no to jadę z Edelgard... i ostatecznie zakończyłem całą historię na 183h :D A po prawdzie i to nie jest koniec, bo w historii Edelgard jest taki moment, że musisz podjąć bardzo ważną decyzję - i od tego po której stronie staniesz, zależy co będzie dalej. Ale teraz, po ukończeniu tej historii, kiedy mam już pełen obraz wiem jedno - było warto. Mega gra, mega historia.
Osobiście najbardziej podobała mi się historia Dimitriego, potem Edelgard, na końcu Claude'a. Bardzo fajną opcją jest to, że pomimo iż na początku masz z góry przypisane postacie do swojego domu - różnymi decyzjami, prezentami, okazywaniem wsparcia czy zapraszaniem gościnnie na misje, możesz sprawić że postacie z innych domów dołączą do Twojego - i będą mogły prowadzić nie tylko te pro-Personowe interakcje z Tobą, ale też z innymi członkami Twojego domu. Bywa jednak ze niektóre nie dołączą (względy fabularne), a inne odejdą na skutek podjętych przez Ciebie decyzji (np. zdrady), także trzeba uważać - do tego, na samym początku gry podejmujesz bardzo ważną decyzję, której nie można zmienić w trakcie gry - czy postacie, które zginą w trakcie misji, giną na amen i wszystko co z nimi związane (interakcje, questy dodatkowe, ewentualne romanse) przepada, czy po ewentualnej śmierci podczas misji będą na Ciebie czekały w Akademii, już po jej ukończeniu. Na standardowym poziomie trudności oczywiście z góry wiadomo co wybrać, ale na wyższym radziłbym się dwa razy zastanowić, nieraz naprawdę bywa trudno.
Tak naprawdę jedna jedyna rzecz, która mnie w tej grze drażniła, to rozwiązanie gameplayowe zaserwowane przez twórców - żeby poznać całą tą historię, trzeba się przebijać 3 razy przez te same 11 rozdziałów początkowych dla każdego domu - za pierwszym razem to było nowe więc grało się super, za drugim już trochę nużyło i zaczęło się przeklikiwanie, za trzecim już ewidentnie wkur... i robiłem speedruna aż do 11 rozdziału. Mogli to rozwiązać inaczej w opcji NG+, spokojnie zaoszczędziłbym sobie jakieś 30-40h.
Sądzę, że z czystym sercem, mogę dać jej ocenę 9/10, odejmując te pół punktu za te 11 rozdziałów x3. Naprawdę bardzo dobra gra, mam nadzieję że trafię jeszcze na coś podobnego.
To żebranie o kolejny sezon jest już rzeczywiście irytujące. Dosłownie co parę dni jakiś news, że chciałby, że bardzo chętnie, że ma już pomysły na (wybierz dowolne) itd.
Może zamiast żebrać teraz, trzeba było ostro się postawić twórcom na etapie tworzenia 1 sezonu, by napisali sensowną historię a z niego nie zrobili drugoplanowej postaci.
Od wielu lat jestem fanem voice actingu w grach (zarówno polskiego, angielskiego jak i japońskiego), i szczerze rozumiem obawy aktorów głosowych. Przede wszystkim rzuca się w oczy brak tutaj odpowiednich regulacji prawnych, które będą ich chronić. Te wynegocjowane kilka lat temu przez jakieś "podmioty" w żaden sposób ich nie chronią, a mogą wręcz doprowadzić że za kilka lat zostaną bez pracy a ich próbki głosowe będą używane wedle uznania.
Kolejna sprawa jest taka, że oczywiście użycie AI to rozwiązanie dla twórców operujących mniejszymi budżetami, dzięki czemu będą w stanie zaimplementować VA w swoich grach bez ponoszenia większych kosztów, ale nie oszukujmy się - bez regulacji prawnych, prędzej czy później to się stanie normą, każdy "boss" będzie szukał oszczędności na tym polu, co odbije się na rynku pracy aktorów głosowych, a także na jakości oferowanych gier.
No bo wracając do jakości voice actingu - gdzieś, kiedyś, za jakiś czas, możliwe że AI będzie w stanie zaoferować VA na poziomie aktorskim, ale obecnie tak nie jest. Słuchałem tych wszystkich podmianek z Nexusa, głosów tych wszystkich celebrytów podmieniających głos V w CP2077 czy próbki z innych gier - to nie jest to samo i trzeba być chyba przygłuchym by tego nie słyszeć. Jennifer Hale, Laura Bailey, DC Douglas, Cherami Leigh, Skye Bennett, Ray Chase i tak wielu, wielu innych których mógłbym tutaj wymienić - to są głosy które się pamięta, to są głosy które oferują prawdziwe emocje podczas grania, wielu graczy nawet nie zdaje sobie sprawę w ilu grach ten voice acting, jak to mówią, "robi robotę".
Chcą używać ich głosów - spoko, ale za ich zgodą i za odpowiednim wynagrodzeniem. I to nie jest żadna postawa roszczeniowa, Ci ludzie poświęcili setki a nawet tysiące godzin pracy na treningi, żeby dojść do poziomu, na którym są obecnie, a my - gracze - tylko na tym zyskujemy.
Kompletnie pominięto wiele rewelacyjnych ról aktorów głosowych z zeszłego roku, ale wiadomo że w takich plebiscytach pod uwagę biorą tylko największe i najbardziej promowane tytuły, nic nowego. Gdyby podeszli do tematu na poważnie, to ten cały Morales na top-20 mógłby się nie załapać.
Coś tu ewidentnie nie gra z tymi kategoriami. Najlepszy rozwój dla CP2077? Jaki rozwój? Przecież oni tą grę łatali 3 lata, dokładając elementy które miały w niej dawno być albo nie działały poprawnie. Zgadzam się że wykonali dobrą robotę, ale dawać nagrodę za naprawę gry single player 3 lata po premierze, to już jednak spore przegięcie.
Nigdy nawet feniga na mnie nie zarobili w ramach tej usługi, więc mogą przywalić nawet 200zł za dobę - różnicy to żadnej nie zrobi.
CP2077 to bardzo dobra gra, ale to mogła być gra absolutnie wyjątkowa, unikatowa, jedyna w swoim rodzaju. REDzi z wielu różnych powodów zmarnowali tą okazję. Wiemy, że koncepcja się kilka razy zmieniała, był 1 czy 2 duże resety, no i ta nieszczęsna premiera, o ładnych kilka miesięcy za wcześnie, stan techniczny, wycofanie gry z PS Store itd.
Oczywiście teraz, kilka lat później, po WIELU update'ach i świetnym DLC inaczej się patrzy na tą grę, ale niesmak pozostał. Jackie Welles już zawsze będzie niewykorzystanym motywem i strasznie szkoda, bo koleś jest lubiany i miał potencjał, by być czymś znacznie więcej, niż tylko przystawką do głównego dania.
Całkowicie się z Tobą zgadzam. To co się działo PO Konpeki, nie zadziałało do końca pod względem emocjonalnym, bo nie było czasu za zbudowanie jakiejkolwiek relacji z Jackie'm czy T-Bug. Zabrakło tych kilku dodatkowych godzin w prologu, gdzie można by było te postacie poznać, zżyć się z nimi, zrobić parę misji itd. Wolałbym by ta "cutscenka", w której w ciągu 40 sekund przelecieliśmy kilka tygodni z życia V, była chociaż w części grywalna, to byłoby mega doświadczenie.
Mam nadzieję, że wyciągną z tego lekcję na przyszłość.
To prawda, spora ilość użytkowników na labie obecnie to ludzie w wieku +40, jest nawet kilku +50.
Na forum nadal siedzi tam parę fajnych osób, niektórzy z 20-letnim stażem, i niektóre działy też nieźle się mają. Problem w tym że zmienił się rynek, zmienili się odbiorcy, wkroczyła nowa generacja graczy i już nic nie jest takie jak kiedyś.
Rzeczywiście lab wyparował, ale czy seryjnie powodem byłyby tutaj wybory ?
No cóż, jeśli do jutra nie wróci, to będzie wiadomo że wyparowali na amen.
Zgadzam się z kolegą wyżej - Lucasa można nazwać twórcą, reżyserem, nawet wizjonerem itd. ale z pewnością nie celebrytą.
Oryginalnie gra została ogłoszona na PC/PS5, dopiero później zrobiono z niej Ex'a, jest duża szansa że wyjdzie na PC, ale zapewne gdzieś ok. 2026r.
"Michael Gamble, który stoi na czele zespołu tworzącego Mass Effect 5 potwierdził"
I tu w zasadzie można skończyć czytać. Gamble to jest totalne zero, dupowłaz i podrzędna postać przy tworzeniu oryginalnej trylogii, który dostał rolę producenta przy Andromedzie i Anthemie, a jak szambo wylało to koleś pousuwał wtedy na szybko informacj,e że brał w ogóle udział przy ich powstawaniu, a jak z kolei fani go zasypali pytaniami na twitterze, to koleś kręcił i pisał że nie jest częścią obu projektów.
Inni kolesie z BioWare (nazwisk już nie pamiętam), których w BioWare już dawno nie ma, mieli przynajmniej jaja i odpowiadali graczom, brali na klatę ostrą krytykę i potrafili się z nią zmierzyć.
A dziwisz się? Ich dwie ostatnie gry sprzedały się odpowiednio w 7,5mln i 15mln egzemplarzy; odniosły ogromny sukces i zdobyły wiele nagród branżowych; do tego Larian szanuje swoich graczy, rozmawia z nimi, bierze ich sugestie pod uwagę, nie naciąga ich na żadne skórki paczki czy kamyki do szybkiej podróży ala Capcom.
Są obecnie na topie, otworzyli wiele nowych studiów pomocniczych i zainwestowali w budowę własnego studia mo-cap, mają utalentowanych pracowników których szanują i pomysły, które chcą zreazlizować.
W dobie syfu i raka, który obecnie toczy gamedev, taki Larian to światełko w tunelu na lepsze jutro.
Można im tylko życzyć wszystkiego dobrego.
Tak spierdzielić premierę całkiem niezłej gry, eh, wydawca z góry wygrywa Złotą Malinę.
Co będzie dalej - dodatkowa płatność za wczytanie save'a ? Extra opłata za możliwość ogrania finału ?
Mają pomysł na własną markę i chwała im za to, niech realizują swoje pomysły. BG3 odniosło ogromny sukces, więc mają u graczy wielki kredyt zaufania.
Gra jest tak bardzo niedopracowana, że można się zastanawiać czy prawdziwym powodem jej wypuszczenia w takim stanie w EA nie jest desperacja twórców, wynikająca z braku środków na dalszą produkcję.
Ile osób by nie kupiło, to zawsze jakiś zastrzyk gotówki i przynajmniej kilka dodatkowych miesięcy czasu żeby to ogarnąć.
To tak jak wielokrotnie wywalono wielką czcionką newsy o jakichś grach ABC z dopiskami np. "GRA OD TWÓRCÓW NIER AUTOMATY", a jak sprawdziłem o jakich "twórców" chodzi, to się okazywało że chodziło o jakiegoś asystenta czy jednego z producentów, którzy z procesem samego powstawania gry nie mieli nic wspólnego albo mieli minimalny wkład.
Reklamowali się ostro tymi "weteranami BioWare", co trochę zmyliło wiele osób liczących że zobaczymy pewne rozwiązania znane z ich poprzednich gier, a tymczasem niespodzianka, bo gra nie bardzo ma coś wspólnego z tym co robiło BioWare, bardziej kojarzy się to z New World Amazonu.
Nie jestem pewien czy jest to do końca gra, której ludzie od nich oczekiwali.
Granblue Fantasy Relink ukończone, na koncie 24h.
Ta gra to dla mnie chyba największa pozytywna niespodzianka tego roku. Gra która pojawiła się totalnie znikąd, z budżetem raptem kilku milionów, w 11 dni zrobiła sprzedaż ponad 1mln kopii, zrobiona z pomysłem, wygląda przepięknie i zostawia takie chociażby Tales Of Arise daleko z tyłu, do tego jeden z najfajniejszych i najbardziej przyjemnych systemów walki, jaki chyba kiedykolwiek ogrywałem (po niektórych walkach z bossami aż palce bolą od pada, ale naprawdę aż chce się walczyć). Bardzo fajny voice acting z wieloma znanymi aktorami głosowymi (ktoś kto ogrywa jrpgi wie o co kaman) i przyjemna muzyczka w tle.
Doczepić mógłbym się jedynie do 3 elementów: fabuła choć przyjemna, jest bardzo prosta, totalnie linowa i dokładnie jak to napisał jeden z recenzentów - "pretekstowa", zaś drzewka z liniami fabularnymi bohaterów opowieści są bardzo dziwnie zrobione - w momencie ukończenia fabuły głównej nawet jednego drzewka nie udało mi się ukończyć, można to zrobić dopiero po jej ukończeniu i powróceniu do miasteczka startowego. Ostatnia sprawa to mega ostry grind, wymagany by zobaczyć "ukryte" zakończenie - trzeba ukończyć WSZYSTKIE misje poboczne i wszystkie "walki", na każdym poziomie trudności, żeby sobie je odblokować. Za to daję 0,5 punktu mniej, bo nie lubię takich rozwiązań.
Ale całościowo polecam, naprawdę fajna gra.
Dziewczyna fajnie to opisała na X, nie miała żadnych szans bo jej slot na wydanie gry był z góry zaplanowany, a ten ściek z EA poszedł "poza kolejką" i utopił jej premierę. Gdyby wiedziała z wyprzedzeniem, zmieniałaby slot na inną datę...
Inni wydawcy indie też przepadli, słabe to strasznie.
W punkt, dokładnie o to chodziło w tej sprawie. Nintendo ma wywalone na 7-letnią konsolę, chodziło o zapis że goście od Yuzu/Citry nie będą w przyszłości tworzyć żadnych emulatorów (a to były naprawdę uzdolnione jednostki) - w grze jest tutaj Switch 2 i to jego nadchodząca premiera była powodem tego ataku.
Persona 3 skończona, na koncie 70h.
Plusy: fabuła podobała mi się wiele bardziej niż w P5R, przebiła też P4G, a niektóre historie typu "umierający młody mężczyzna" to była topka; Dawn Bennett jako Aigis jest po prostu rewelacyjna; Towarzysze są naprawdę na plus, nie ma tutaj tak wkurzających typów na jakie trafiłem w innych odsłonach; Zakończenie chyba najlepsze jakie do tej pory widziałem we wszystkich Personach, a jeśli się wybrało Aigis jako opcję romansową to już w ogóle jest mega. Świetny balans w finałowej fazie gry, jedna konkretna walka i po zabawie, nie było tego chorego przegięcia jak w przypadku P5R.
Minusy: Fabuła świetna, ale realnie było jej tu na 4-5 miesięcy a przeciągnięcie jej aż na 10 miesięcy to jawna przesada, ostatnie 2 miesiące to w zasadzie tylko i wyłącznie rozwijanie Person na mało interesujących postaciach ze szkoły; Ponad 260 poziomów w Tartarusie ? Serio ?; Czuć też było, że to upgrade starszej gry, aktywności było naprawdę mało, do tego bardzo mało interakcji poza szkolnych, szczególnie w kontekście opcji romansowej.
Całościowo jedna z lepszych Person, a już napewno lepsza od tej wielce wychwalanej P5R, która była męcząca i przeciągnięta aż do bólu, gdzie ostatnie 2-3 miesiące totalnie nie było co robić, a zakończenie za długie i szczególnie w wątku romansowym bardzo niedopracowane. P3R to fajna gra, ale nie dla wszystkich. Persony albo się lubi albo nie, ale gdybym miał wybierać to jednak wolę starsze odsłony, bo co nowsza to bardziej przeciągnięta od poprzedniej.
No dobra, na początek jedziesz z Ys X Nordics. Możesz też się zabrać za Kuro No Kiseki 2 - Crimson Sin.
Obydwie są u mnie na liście do ogrania jak już kiedyś wyjdą w wersji anglojęzycznej, ale z chęcią dowiem się co i jak z Twoich recek.
"Okazuje się, że w kwestii Mass Effect 5 wiele nie uległo zmianie i gra w dalszym ciągu znajduje się w fazie preprodukcji."
To tylko potwierdza to, o czym dyskutuje się od miesięcy - jeśli DA4 się sprzeda według założeń EA, ME5 wejdzie w fazę produkcji; jeśli DA4 się nie sprzeda i będzie kolejna klapa po Andromedzie/Anthemie, ME5 dostanie cancela a BioWare będzie historią.
GameDev to nie jest łatwy chleb, Schreier w swoich książkach bardzo fajnie to opisał, nawet jeśli dodał co nieco od siebie.
Mam Switcha, ale w gry na Switcha wolę grać przez Yuzu z kilku prostych powodów:
- brak ograniczeń sprzętowych które cechują Switcha;
- modowanie wszelkiej maści: grafika, audio, poprawki, większa rozdzielczość, wyłączanie dynamicznej rozdzielczości i wiele innych;
- możliwość używania dowolnego pada;
Niech zaczną wydawać gry na PC, a z chęcią je kupię, trylogię Xenoblade zakupię bez względu na cenę.
Nawet nie wiedziałem że coś takiego w ogóle miało premierę i że to część jakiegoś uniwersum.
Ktoś w ogóle jeszcze te filmy ogląda?
Nie ma problemu, z przyjemnością podeślę Ci listę paru interesujących gier wydanych jedynie w języku japońskim.
Tutaj akurat się z kolegą zgadzam. Rebirth to ogromna gra, na wiele godzin. Brak polskiej wersji językowej to ogromny minus. Oczywiście Balamb to naprawi w wersji PC, ale gdybym grał na konsoli to średnio byłbym zadowolony, pomimo dobrej znajomości angielskiego.
Zasiadł okazjonalnie, waląc takie headshoty ? Aha.
Teraz już wiadomo czemu ciągle niedostępny albo kontuzjowany - kolejny Ozil, co woli grać w gry.
Ogromna ilość zwolnień, nie tylko w gamingu ale ogólnie w IT. Wystarczy wejść na portale społecznościowe czy LinkedIn, mnóstwo postów w ostatnich tygodniach "z związku z likwidacją 100-500 etatów w mojej firmie,..."
Byłem w szoku ile osób ostatnio poleciało, nawet wśród znajomych.
Absurdalny casting. To Kaitlyn Dever powinna grać Ellie, a Bella Ramsey Abby. Jak twórcy mogli być tak ślepi?
Czyli standardowo - ktoś przytulił dużą kasę, a zainteresowani zostali wyrolowani na maxa.
Bardzo dobra decyzja. W ESO bawiłem się świetnie. Za to kompletnie nie rozumiem fenomenu FFXIV - gra wygląda bardzo średnio, voice acting nie istnieje, gameplay jest fatalny, większość misji to jakieś nudne fillery. Dałem tej grze trzy szanse, licząc że cokolwiek mnie do niej przekona (czytałem te wszystkie recki dodatków, same oh i ahy) ale mam wrażenie, jakby te recki tyczyły się zupełnie innej gry.
Kolejny nie oglądalny serial, który jakoś tam z sensem się zaczyna, a potem po 3-4 odcinkach widzisz że to droga donikąd, zaś finał rozczarowuje pod chyba każdym względem.
I po co tracić czas na takie produkcje?
Disney w totalnej formie spadkowej od kilku lat, ostatnio w zasadzie wszystko co wypuszcza spod marek SW czy Marvel nadaje się do kosza, nawet ten dobrze oceniany Loki, który jest totalnym zaprzeczeniem Lokiego, którego pamiętamy z wielu wcześniejszych filmów.
Finał bez finału, cały ten odcinek to w zasadzie jeden wielki teaser kolejnego sezonu, ZERO odpowiedzi ZERO wyjaśnień ZERO emocji ZERO czegokolwiek.
Do tego jeszcze najlepsza postać tej produkcji może nie powrócić ze względu na śmierć aktora, a jeśli nawet... to już nie będzie to samo.
3mln sprzedanych kopii przy łącznie wydanych prawie 400mln zł to jakiś wielki sukces?
Ok...
Gwiezdne wojny nigdy nie miały się lepiej... wow, niektórzy naprawdę żyją w alternatywnej rzeczywistości.
"Cyberpunk 2077: Phantom Liberty niemal pozwala zapomnieć o fatalnej premierze podstawki; są pierwsze recenzje"
Wtedy też były recenzje, bardzo pozytywne z tego co pamiętam...
Właśnie ukończyłem Trails Into Reverie, na koncie 49h, pewnie pobawię się jeszcze parę godzin trochę w post-game Reverie by sobie umilić czas.
Cóż mogę powiedzieć - koniec :) Wielki finał, który kończy całą historię i zamyka wszystkie wątki Estelle/Reana/Lloyda. Kiedy kilka miesięcy temu ukończyłem Cold Steel 4, sądziłem że w finale dostałem wszystko co potrzebuję, i że raczej nie będzie potrzeby by dalej rozwijać jakieś wątki. Na szczęście - myliłem się :) . Twórcy poszli na całość - wróciło 100% wszystkich i to dosłownie WSZYSTKICH postaci pierwszo, drugo i trzecioplanowych związanych z Crossbell (choćby nawet na minutę, żeby dosłownie się chociaż przywitać), a z Liberl i Ereborni zabrakło dosłownie 7 czy 8 osób, i to głównie villainów z tamtych odsłon. Ponad 50 (!!!) grywalnych postaci, jeszcze w żadnej grze nie miałem do czynienia z taką ilością bohaterów :D Bez dobrej znajomości CS i bardzo dobrej Azure/Zero nawet nie ma co podchodzić, powracają nawet postacie z side -questów z tamtych gier, choćby po to by powiedzieć co tam się u nich dzieje po tym jak im tam kiedyś pomogliśmy.
Wpierw napiszę co na minus: powrót niektórych bohaterów nie ma sensu. Ot co kręcą się wokół głównych bohaterów, wezmą czasem udział w jakiejś walce lub rzucą jakiś mało znaczący tekst, coś jak John Boyega w SWIX, ale nie ma dla nich żadnej fabuły, ich wątki zamknięto w CS4 a tutaj robią jedynie za tło. Gra dość boleśnie ignoruje wybór LI Reana (a przecież mówimy o 4 grach!), jest raptem jedna scenka w której jest pokazane jej zdjęcie, a moja LI czyli Laura pojawia się dosłownie w 3-cim akcie i nie ma nawet jednej osobnej sceny z Reanem, żadnego dodatkowego dialogu, nic. Tak samo jest w przypadku Lloyda i Ellie. Gra zawodzi w tym aspekcie, szczególnie że na drugim biegunie bardzo ładnie nakreślono rodzące się uczucie choćby w przypadku Rixii czy Randy'ego.
Ale to w sumie byłoby tyle jeśli chodzi o minusy. Na plus zaś system 3 osobnych ścieżek fabularnych, z innymi bohaterami, dziejącymi się w innych miejscach. Oczywiście najlepsza jest ścieżka C - nowe postacie wnoszą wiele świeżości, a sama postać C miód malina, wielki szacun dla DC Douglasa za ten voice acting, klasa sama w sobie. Cieszę się że w końcu postać ukrywająca się jako C, dostała tyle czasu na ile zasługiwała. Bardzo fajna historia. Ścieżka Lloyda to całkowite zamknięcie wątku Crossbell, zaś ścieżka Reana spaja wszystkie wątki w jedną, większą historię. Czuć było lekkie zmęczenie materiału, szczególnie przed samym finałem, dlatego cieszę się że to już koniec. Oczywiście gra bardzo interesująco otwiera pewien wątek, który będzie dział się w kolejnych grach z serii Trails - ale tym razem będzie to Calvard, inne miejsce, inna historia, inne problemy, inni bohaterowie.
Nie ukrywam że pod koniec uroniłem łezkę. Poświęciłem tej serii grube setki godzin, ale wiem jedno - było warto.
Trzeba było wydać na inne platformy, a nie bawić się w jakieś deale pod stołem z Sony, to i sprzedaż by była zadowalająca.
P5R skończone, na koncie 112h.
Gra, która pozostawia mnie z wieloma różnymi odczuciami ??
Wziąłem się za nią kierowany głównie bardzo pozytywnymi recenzjami i opiniami, a także bardzo dobrymi wspomnieniami z ogrywania P4G, która była niezmiernie miły zaskoczeniem i przy której świetnie się bawiłem przez wiele godzin. P5R pod wieloma względami absolutnie góruje nad P4G – grafika, projekt lokacji, oprawa dźwiękowa, gameplay, usprawnienia QoL, narracja czy naprawdę dobry voice acting. Daleki jestem jednak od stawiania jakichś maksymalnych not, bo P5R moim zdaniem aż tak wyjątkową grą nie jest. To niezła gra, która ma jednak jednego ogromnego minusa – jest zbyt długa, źle zbalansowana i przeciągnięta wręcz do bólu. Są momenty, że fabuła naprawdę śmiga, intryguje, jest tak ciekawie, że czeka się na kolejny dzień i zastanawia KURDE CO TERAZ!... tylko po to by potem przez 10-20-30 nawet dni tak nudzić, że zaczyna się przy niej przysypiać. Coraz więcej zbędnych leveli w kolejnych poziomach w Mementos, coraz większe i na siłę rozbudowywane Pałace, coraz bardziej rozwleczeni bossowie których musisz pokonywać w coraz dłuższych i kilkukrotnych pojedynkach (pada, wstaje, pada, wstaje itd), coraz większe przerwy między wydarzeniami (w Royal w dodatkowej części gry wręcz absurdalne, że coś robisz/z kimś rozmawiasz i gra każe Ci czekać 7 dni by znowu coś móc zrobić, a jak zrobisz dowiadujesz się, że masz czekać kolejne 30 dni, kiedy legalnie nie ma już co robić, bo brakuje contentu, a Ty jesteś na max. levelu i praktycznie wszyscy towarzysze i wszystko inne wymaksowane). Szkoda też, że romans z Kasumi rozpoczyna się na chwilę przed końcem gry, dosłownie kilka scen, raptem 2 eventy, duże rozczarowanie. Jeśli chodzi o samą fabułę była niezła, szczególnie gdzieś tak do połowy gry, a momentami nawet bardzo dobra (wydarzenia, które obserwujemy z perspektywy pokoju przesłuchań) ale potem, gdy nagle weszły standardowe wątki ratowania świata, wszystkiego i wszystkich, zaczęła tracić na swojej atrakcyjności. Chyba bardziej podobały mi się personalne, bardziej skondensowane wątki z dodatkowego semestru i finał był całkiem dobry (poza wątkiem Kasumi - żadnego pożegnania pomimo romansu, "take care", WTF?!). Z towarzyszami jak to zwykle bywa – jedni byli fajni, inni nie, jedni ciekawi, a jeszcze inni bardzo irytujący. Na plus Makoto, Kasumi, Goro Akechi, Futaba, Morgana, Sae i Dr Maruki. Całościowo fabularnie wolałem chyba jednak P4G, fabuła była o wiele bardziej kameralna i ciekawsza, motyw z ciągłym ratowaniem świata z lekka mnie już nuży ?? Ogólnie dobra gra, ale wymagająca bardzo wiele cierpliwości. Małe spostrzeżenie - w przeciwieństwie do Trailsów czy Xenoblade które niedawno ograłem, ukończenie P5R nie wywołało u mnie zbyt wielu emocji.
"każda część Final Fantasy czy Xenoblades to gry które są z sobą w żaden sposób niepowiązane stanowiące osobną historię"
Ty chyba piłeś jak to pisałeś - gry Xenoblade nie są ze sobą w żaden sposób fabularnie powiązane ?????
Widzę sporo info na różnych forach od osób które ukończyły grę, że fabuła główna wcale taka super nie jest, a sidequesty są tak żenujące że przebiły nawet poziom tych z DA Inkwizycji.
Czy ktoś kto skończył tutaj mógłby się do tego odnieść?
Podpisaliście jakiś kontrakt z REDami czy co? Codziennie jakieś słodzenie tego typa. Gdzie był 10 grudnia 2020 i przez kolejne kilka miesięcy, kiedy wszyscy domagali by się odezwał po tej serii kłamstw które zaserwował w Night City Wire?
Widzę że ostro się Wam nudzi w tej redakcji - a co miał innego powiedzieć - że gra będzie wychodzić na kolejne generacje do końca świata i o jeden dzień dłużej?
To on ma za to zapłacić grube $$$ i jeszcze udzielać gwarancji komuś niezaangażowanemu w kupno że też będzie dostawał to samo?
Ogra się jak wyjdzie na PC gdzieś w 2024r.
Niby taka wielka premiera, a coś mało o tej grze na forach i jeszcze mniej dyskusji, ta data premiery w środku lata tak średnio trafiona.
Ten serial został spacyfikowany przez grupę mało uzdolnionych scenarzystów, kierowanych przez odklejoną showrunnerkę, której jedynym celem było wykorzystanie znanej marki do promowania netfliksowych standardów.
Wielka szkoda że trafiło akurat na Wiedźmina.