Najbardziej lubimy te piosenki, które znamy. Gracze chcą nowych gier, tyle że ich nie chcą
- Gracze chcą świeżych i innowacyjnych gier, ale tak naprawdę ich nie chcą
- Najbardziej lubimy te piosenki, które znamy
Najbardziej lubimy te piosenki, które znamy
Domagamy się od twórców rewolucji. Nowości. Świeżości. Tylko że kiedy ktoś już decyduje się nam je zaoferować, natyka się na gigantyczny opór. Ileż żółci ulało się fanom Baldur’s Gate, gdy niedawna zapowiedź „trójki” pokazała, że gra nie będzie klonem klasyki w skali 1:1! Co z tego, że tytuł trafił prawdopodobnie w najlepsze możliwe ręce i zapowiada się na świetną produkcję fabularną, wbrew narzekaniom wcale nieprofanującą tego, co w tym cyklu najważniejsze (czyli, no wiecie, fabuły w grze fabularnej). Nie ma takich ikonek jak dawniej, nie ma takich kolorków jak dawniej, więc to profanacja.
Wieści o BG3 spowodowały ze muszę dodać komentarz. Nie wiem nawet od czego zacząć bo czytam opinie innych i mam wrażenie naprawdę jakbym był z innej generacji. Zaczną od tego ze BG2 to dla mnie niedościgniony ideał. W fabule, zadaniach trudności oraz ukrytych smaczkach było coś czego nikt do tej pory nie powtórzył. Słyszę o tym ze będzie rzut na percepcję i może odkryjemy coś fajnego w świecie ( o czym przypomni nam jakaś kostka nad postaci?) serio? To było w baldurze piękne ze nikt ci nie podpowiadał, jak nie miałeś kamyczków w ekwipunku to nie otworzyłeś portalu w przypadkowych drzwiach itp itd.
trabol, forum GRYOnline.pl

Jakiż rozłam nastąpił w społeczności fanów gry Resident Evil, gdy „siódemka” zmieniła perspektywę na pierwszoosobową. Nieważne, że był to świetny horror oraz ratunek dla serii po ślepym zaułku, jakim okazała się „szóstka” – do dziś sporo miłośników cyklu pozostaje naburmuszonych, że nie dostali jeszcze raz tego samego. Co tam, że w międzyczasie otrzymali też bardziej konserwatywne RE2 Remake… no ale tam był Mr. X, więc też lipa.
Kolejni wydawcy od dwudziestu lat nie mogą przywrócić serii Heroes of Might and Magic na salony, bo „trójka” tak zabetonowała ten cykl, że absolutnie każda próba stworzenia nowej części jest z góry skazana na porażkę za to, że nie jest taka sama jak nasze wspomnienia. Nawet w odniesieniu do najnowszego God of War, które po sześciu niemal identycznych grach błagało o zmiany i w przypadku którego wprowadzono je w bardzo przemyślany sposób, da się znaleźć krytykę, że nie jest to powtórka z rozrywki numer siedem.
A CO NA TO SPRZEDAŻ?
W styczniu 2020 roku NPD podało wyniki sprzedaży gier na rynku amerykańskim za ostatnie dziesięciolecie. Wiecie, ile części nigdy niezmieniającej się serii Call of Duty trafiło do top 10? Siedem, a na miejscach 11, 12 i 15 były kolejne jej trzy odsłony.

A na rynku gier niezależnych wbrew pozorom wcale nie jest lepiej. Utarło się, że jest to odskocznia od szablonowych produkcji AAA, miejsce, gdzie twórcy mogą dać upust swojej kreatywności, ale prawda jest taka, iż sukces odnoszą tu tytuły żerujące na nostalgii, operujące sprawdzonymi mechanikami, ewentualne „rewolucje” wprowadzając na dobrą sprawę w postaci jakichś niuansów.
Niedawno grałem w Aaru’s Awakening, kapitalną platformówkę, oferującą absolutnie unikatowy schemat sterowania, wymagający porzucenia dotychczasowych nawyków i zupełnie nowego podejścia do zabawy. Ocena tego dzieła wystawiona przez użytkowników w serwisie Metacritic to przytłaczające 1,9/10, bo dla odbiorców szukających nowych doznań wśród gier niezależnych skandalem okazało się to, że w platformówce nie można skakać za pomocą przycisku „X”. Nieważne, że po zrozumieniu zasad zabawy, jasne staje się, iż tradycyjne obłożenie klawiszy uczyniłoby rozgrywkę praktycznie niemożliwą.

Dajcie mi coś nowego. Ale nie za bardzo nowego. Najlepiej takiego samego
Tak naprawdę wcale nie chcemy rewolucji. Nie chcemy nowych doznań. W rzeczywistości chcemy więcej tego, co dobrze znamy, ewentualnie podlanego nieco innym sosem. Ale też nie za bardzo oryginalnym, żebyśmy przypadkiem nie musieli porzucać wyuczonych przyzwyczajeń. Sequele gier, które lubimy, mają być takie same jak wcześniejsze odsłony serii, bo inaczej będą słabe. Ale nie mogą być za bardzo takie same, bo wtedy też jest lipa.
Tak naprawdę to chcemy unifikacji. Żeby we wszystko grało się tak samo, a ewentualne zmiany sprowadzały do drobnostek, które bardzo szybko opanujemy. I twórcy o tym wiedzą. Ubisoft nie bez powodu zdecydował się na zmianę kierunku Assassin’s Creed dopiero w momencie, gdy seria już ewidentnie wycisnęła ze starej formuły wszystko, co się dało. A i tak obecnie coraz więcej osób za tymi klasycznymi grami tęskni i nie zdziwię się, gdy za jakiś czas obok produkcji pokroju Odyssey i Origins zaczniemy znowu dostawać tytuły w stylu Brotherhooda i Syndicate’a.

Rewolucje są drogie, a fani ich wcale nie chcą. Promowanie nowych marek też jest o wiele droższe niż zapowiadanie sequeli, na dodatek i tak dużo chętniej czekamy na kolejne odsłony tego, co raz polubiliśmy, niż na niepewne nowe tytuły. To remaki klasycznych Crashy Bandicootów, a nie zupełnie nowe odsłony cyklu, przywróciły tę serię na salony. Ghost of Tsushima może i jest mocno oczekiwane, ale to The Last of Us Part II wywołuje o wiele większy hype. Bardziej jara nas perspektywa przeżycia raz jeszcze tego, co nam się podobało, niż zaznajomienia się z czymś raczej nieznanym.
Zanim ruszymy z kolejnymi populistycznymi krucjatami, warto więc zrobić przed samym sobą rachunek sumienia. Nawet nie po to, żeby przestać wychodzić na hipokrytów, zaczynających dzień od jęczenia na forach na brak innowacji w grach, a kończących go zagrywając się w kolejnego CoD-a, FIF-ę i Assassin’s Creed. Albo – w wariancie snobistycznym – w „innowacyjną” grę niezależną w rzeczywistości będącą tryliardowym, prawie identycznym „listem miłosnym do 8-bitowych platformówek”. Raczej w celu faktycznego dawania szansy rzeczom nowym zamiast spisywania ich z góry na straty tylko za to, że nie są takie same jak rozwiązania stosowane przez wszystkich innych.
LUBISZ MAŁO INNOWACYJNE GRY? NO I SPOKO
Ten tekst nie jest krytyką gustów graczy preferujących mało innowacyjne gry. Sam lubię sobie raz na rok czy półtora nadrobić jakieś zaległe Assassin’s Creed, a seria Yakuza mogłaby się – jak dla mnie – nie zmieniać do końca świata i wciąż bawiłbym się w niej wyśmienicie.
Nie, ten felieton to piętnowanie hipokryzji tych graczy, którzy nie tylko do znudzenia narzekają na stagnację na rynku dużych gier, jednocześnie cały czas w nie grając, ale przede wszystkim ostro krytykują pozycje, w których zdarzy im się, nie daj Cthulhu, na coś innowacyjnego natrafić.
