„Jeśli nabycie gry nie jest zakupem, to piractwo nie jest kradzieżą”. Twórca Minecrafta z przytupem dołączył do akcj...
No ma trochę racji. Jestem przeciwny piractwu, ale korporacja chcą zjeść ciastko i mieć ciastko. Chcą mieć przywileje wynikające z sprzedaży ale bez obowiązków. Na szczęście z racji na moje gusta growe (strategie, RPG, ekonomiczne, ogólnie w 95% single) mogę bez problemu glosować portfelem.
Ale wymuszane online dla gier singlowych to jest jakaś kpina. Rozumiem jeszcze gry stricte obliczone pod MMO, ale nawet połowę gier sieciowych można bez problemu udostępnić pod lokalne serwery wypuszczając wraz z końcem wsparcia prostą apkę udostępniająca okrojony serwer z informacją o ograniczeniach jakie z tym się wiążą oraz spatchować grę tak wy umożliwiała manualne połączenie się z takim serwerem. (auto discovery odpada ze względów bezpieczeńśtwa).
„Jeśli nabycie gry nie jest zakupem, to piractwo nie jest kradzieżą”
Przypomnial mi sie mem ktory kiedys widnial na "The Pirate Bay".
Opisywal jak dziala piractwo, bylo dwoch gosci, jeden z jakims luksusowym samochodem a drugi patrzyl tak na ten samochod i po chwili go skopiowal a potem sobie nim odjechal usmiechniety, wlasciciel dalej posiadal swoja fure. Koniec.
Najlepiej niech wydawcy sprzedają jedną kopię gry, a cała reszta sobie skopiuje. Na pewno zespół deweloperski będzie szczęśliwy, gdy dowie się, że wylatuje na bruk, bo nie opłaca się w sumie nic robić. W ogóle czemu by nie zlikwidować własności prywatnej?
Najlepiej niech wydawcy sprzedają jedną kopię gry, a cała reszta sobie skopiuje. Na pewno zespół deweloperski będzie szczęśliwy, gdy dowie się, że wylatuje na bruk, bo nie opłaca się w sumie nic robić. W ogóle czemu by nie zlikwidować własności prywatnej?
Przykład z d**. Wyobraź sobie, że gdyby nie informacja, że ktoś korzysta z nielegalnej kopii to twórca "nie traci" ale w momencie wykrycia ponosi ogromne straty.... Powinno się w sądzie udowadniać, dlaczego poniósł stratę tj. musiałby udowodnić, że z całą pewnością kupiłby jego produkt gdyby nie dostępność do pirata.
Piractwo istnialo wczesniej wiec ludzie opracowali zabezbieczenia typu Denuvo.
Nie twierdze ze kopiowanie jest dobre i wiekszosc stawek zawsze ma napisanie zeby wspierac tworcow a jezeli gra jest dobra to piracenie jej nie zaszkodzi a dotrze do wiekszego grona i na pewno przekona do kupna, sam tak robilem.
Jeżeli grasz w piracką grę to oznacza, że byłeś zainteresowany daną grą, bo 99% ludzi nie ma w zwyczaju robienia rzeczy, których nie chcą robić.
A jeżeli byłeś zainteresowany, nie zapłaciłeś a mimo to użyłeś wartości, to producent jest stratny.
Ale Serwus ma rację. Jeżeli konsensualnie stwierdzimy, że skopiowanie gry jest ok, bo po prostu powstaje dodatkowy egzemplarz i nikomu nie dzieje się krzywda, to musimy uznać ten proceder jako nieszkodliwy bez względu na jego skalę (a więc nie możemy robić rozróżnienia, że czasem zrobienie kopii, a więc kradzież własności intelektualnej, jest ok, a czasem nie jest. Albo wszyscy mogą ściągać za darmo, albo nikt nie powinien, inaczej ta koncepcja byłaby nielogiczna i nieuczciwa). A skoro się na to godzimy, to równie dobrze, tak jak napisał Serwus, jedna osoba mogłaby kupić grę, wrzucić do sieci, a cała reszta (czyli np. kilka albo kilkadziesiąt milionów graczy) skopiowałoby sobie ją za darmo, bo czemu nie?
Tylko teraz sami sobie odpowiedzcie, czy przy takim modelu, gdzie jedna osoba kupuje, a reszta kopiuje z internetu za darmo, opłaca się robić gry za setki milionów dolarów? Przetrwanie na tak skonstruowanym rynku wymagałoby przestawienia się w zasadzie wyłącznie na darmowe produkcje sieciowe (F2P), oparte na agresywnych mikro transakcjach i NFT, przy jednoczesnej całkowitej rezygnacji z gier dla jednego gracza, zwłaszcza takich na bogato w stylu RDR czy Wiedźmina. Tego chcemy? Jeżeli nie, to jednak musimy kupować gry, bo ich tworzenie to biznes, który istnieć będzie tylko tak długo, jak długo się opłaca. Nie ma zysku, nie ma gier. A żeby był zysk, to ktoś musi za nie płacić.
Jeżeli grasz w piracką grę to oznacza, że byłeś zainteresowany daną grą, bo 99% ludzi nie ma w zwyczaju robienia rzeczy, których nie chcą robić.
W rzeczywistosci jest inaczej.
Pierwszy z brzegu przyklad, ta jakze wspaniala Clair Obscur: Expedition 33. Sciagnalem, zainstalowalem, kilka minut w opcjach... Po paru minutach grania wiedzialem, ze pozwolilem sie zmylic ochom i achom konsolnikow i zmarnowalem jakis tam procent swojego sprzetu.
To samo staloby sie, gdybym zainstalowal demo, ale panowie w garniturach stwierdzili, ze nie dla psa kielbasa (a pirat).
Odpowiedzialem sobie, to zalezy od ceny i kosztow.
To jakie powinny być koszty stworzenia gry, żeby developer sprzedał jedną kopię i wyszedł na swoje? 10 dolarów?
Raczej nie, bo cos o milionach pisales.
Bo tyle kosztuje tworzenie gier AAA, tylko co w związku z tym?
Jezeli przeczytalbys wpis [2.6], to raczej wszystko jest jasne. Nie bardzo wiem o co pytasz. Pytasz o cos konkretnego?
robiąc inwestycje budżet szacujesz o potencjalną sprzedaż
Gając w lotto też szacujesz że wygrasz miliony a nie wygrywasz nic.
Nie ma obowiązku robienie gier, a najlepszym dowodem na to że piractwo nie generuje żadnych strat są gry bez zabezpieczeń które przyniosły miliony zysku.
Poza tym ile jest warta 1 sztuka licencji gry? 50 euro? 30 euro a może 10 euro? Bo skoro koszt produkcji jest jeden a ceny w różnych krajach różne to kto tutaj jest złodziejem? Pirat? Czy może raczej producent gry?
Ojej brońmy dalej mega korporacji, które robią coraz mniej, a żądają coraz więcej pieniędzy od nas.
Gry są takim samym dobrem jak każda inna rzecz i nie powinny być traktowane ulgowo.
Najwidoczniej niektórzy lubią być trzymani na smyczy, ale ja tam bym wolała nie żyć w świecie, gdzie w przyszłości nawet firmy odzieżowe będą mogły przyjść do nas do domu i zabrać nam dane ubranie, bo skończyli je produkować albo z innego błahego powodu.
A kto broni korporacji? Korporacja ma zarabiać pieniądze, tylko tyle i aż tyle. Dopóki ma zysk, dopóty będą inwestować w nowe projekty. Juz to było sto razy wałkowane. To, że część może sobie spiracić jest tylko i wyłącznie dlatego, że inna część frajerów kupuje. Witamy w kapitaliźmie, towarzyszu?
Poza tym jest jakiś obowiązek grać w gierki? Jest to towar pierwszej potrzeby? Skoro tak bardzo się nie podoba licencja, to dlaczego nie olać sprawy i przerzucić się na zbieranie znaczków pocztowych, zamiast piracić i dorabiać sobie do tego filozofię?
SerwusX to jeden z takich co jakby istniała licencja na legalne niewolnictwo, to też by ją bronił. W końcu jest sporządzona licencja, więc zamyka to cały temat. Nie chcesz, nie kupuj!
A kto broni korporacji?
Ty swoim podejściem uległego i grzecznego konsumenta. Chociaż brak DRM może się wiązać z potencjalną około 20% stratą sprzedaży
https://arstechnica.com/gaming/2024/10/the-true-cost-of-game-piracy-20-percent-of-revenue-according-to-a-new-study
to jednak z licznych ankiet i postów wynika, że piraci są grupą społeczną, która i tak by nie kupiła danej gry, gdyby nie było do niej cracka, więc potencjalne straty są jedynie pretekstem dla dużych firm, by wprowadzać coraz to bardziej inwazyjne zabezpieczenia.
https://en.wikipedia.org/wiki/Lost_sales
Nie mówię o kopiowaniu dla innych, ale już i tak nie możemy odsprzedawać SWOICH kupionych gier innym tak jak każdego innego dobra, więc godzenie się jeszcze na to, żeby to firmy decydowały kiedy mogą nam odebrać do nich dostęp wydaje się mi co najmniej śmieszny :)
Takim samym dobrem? ALE jakim ja się pytam? Wszystko ma DWUELETNIĄ gwarancję, niektóre produkty mają dłuższą. Na świecie częśto jest rok gwarancji na produkty. I nie widzę, żebyś maił coś przeciwko temu. Nie widzę od CIebie żadnych petycji.
Takim samym dobrem? ALE jakim ja się pytam? Wszystko ma DWUELETNIĄ gwarancję, niektóre produkty mają dłuższą. Na świecie częśto jest rok gwarancji na produkty. I nie widzę, żebyś maił coś przeciwko temu. Nie widzę od CIebie żadnych petycji.
Gwarancję możesz mieć na 2 lata, ale to nie znaczy, że ktoś ci po tych dwóch latach zabroni używania dalej produktu. Z dupy porównanie.
A druga sprawa, w przypadku gier prawie nigdy nie dają informacji ile dana gra ma działać. Nie było tak ani w przypadku Crew, ani w przypadku Anthema i większości innych zamykanych gier. Może działać tydzień, może działać kilka lat. Wydawcy robią sobie, co chcą i nie ma żadnych informacji, że wynajmujemy grę na dwa lata, a potem nara. Takie coś powinno być drukowane dużymi literami na pudełkach, lub w opisach tych gniotów. Takim klakierom jak ty najwyraźniej to zupełnie się podoba i jeszcze bronicie tych korporacji. Żałosne.
No ma trochę racji. Jestem przeciwny piractwu, ale korporacja chcą zjeść ciastko i mieć ciastko. Chcą mieć przywileje wynikające z sprzedaży ale bez obowiązków. Na szczęście z racji na moje gusta growe (strategie, RPG, ekonomiczne, ogólnie w 95% single) mogę bez problemu glosować portfelem.
Ale wymuszane online dla gier singlowych to jest jakaś kpina. Rozumiem jeszcze gry stricte obliczone pod MMO, ale nawet połowę gier sieciowych można bez problemu udostępnić pod lokalne serwery wypuszczając wraz z końcem wsparcia prostą apkę udostępniająca okrojony serwer z informacją o ograniczeniach jakie z tym się wiążą oraz spatchować grę tak wy umożliwiała manualne połączenie się z takim serwerem. (auto discovery odpada ze względów bezpieczeńśtwa).
Jakość EA potrafiło przywrócić normalny tryb lokalny bez neta. A niby tyle operacji wykonywanych było po stronie serwera dla SimCity.
Jeśli nabycie gry nie jest zakupem, to piractwo nie jest kradzieżą
Jeśli nawet nabycie gry byłoby zakupem, to piractwo nadal nie byłoby kradzieżą, więc tekst z czapy.
Według polskiego prawa piractwo jest traktowane jak kradzież (podlega tej samej karze), a nie jej równoważne i nigdzie nie pada takie zrównanie, a to z prostej przyczyny, słowa w języku polskim mają swoją semantykę i to co nazywymy piractwem zwyczajnie nie spełnia definicji kradzieży, staniowiąc inny, równie karygodny (przynajmniej w polskim prawie, w innych krajach być może nierównie) proceder.
nigdzie nie pada takie zrównanie
I nie musi, nie jest to konieczne, trzeba po prostu rozumieć język prawny i umieć dokonywać jego wykładni. W kontekście karty bankomatowej w kodeksie karnym również nie pada słowo kradzież, a jednak jej przewłaszczenie nadal jest kradzieżą. Na podobnej zasadzie w art. 278 §3a i §4, które mówią o kradzieży i posługują się tym określeniem wprost, jak najbardziej znajdują zastosowanie do §2, który mówi o przywłaszczeniu programu komputerowego.
słowa w języku polskim mają swoją semantykę i to co nazywymy piractwem zwyczajnie nie spełnia definicji kradzieży
Język potoczny =/= język prawny. Ten drugi bardzo często ma swoje własne definicje (zazwyczaj starające się pozostać w zgodzie z naukowymi), nierzadko mocno odmienne od potocznych. Z tego względu w kodeksie karnym przez wiele lat nie padało np. słowo "pedofilia" (dopiero nieudacznicy z PiS je wprowadzili w 2020 roku), bo ma ono po prostu inne znaczenie w języku potocznym, a inne w języku naukowym i prawo nie może sobie pozwalać na stosowanie tak nieprecyzyjnych sformułowań.
jej przewłaszczenie nadal jest* kradzieżą
*Podlega tej samej karze.
Język potoczny =/= język prawny.
Dyskusja dotyczy uniwersalnej semantyki wyrazów, czyli czegoś co nazwałeś językiem potocznym, a nie prawniczego, w którym to samo zagadnienie może być inaczej ujęte różnych systemach prawnych (a nawet w tym samym, ale w różnym czasie), a twórca Minecrafta, do którego słów się tutaj odnosimy, używając słowa kradzież bynajmniej nie rozumiał przez to tego co podlega pod paragrafy o kradzieży w polskim prawie AD 2025.
Możesz sobie znaleźć gdzieś na świecie system prawny gdzie przejechanie autobusem na gapę będzie podlegało tej samej karze co kradzież biletu, penalizowane w ramach dokładnie tych samych artykułów i paragrafów (bo tak sobie wymyślił jakiś prawodawca), co nie zmienia faktu, że przejechanie się autobusem na gapę nie jest i nigdy nie będzie tożsame z kradzieżą biletu. I tyle, tak samo w przypadku piractwo =/= kradzież.
Dyskusja dotyczy uniwersalnej semantyki wyrazów, czyli czegoś co nazwałeś językiem potocznym, a nie prawniczego
Ale nawet w rozumieniu potocznym, kradzież nie wymaga odebrania komuś czegoś (mienia, prawa, idei itd.), a jedynie pozyskania czegoś w sposób bezprawny (nielegalny). Wejścia w posiadanie czegoś, co ci się nie należy, bo nie otrzymałeś zgody by to coś otrzymać lub by z tego korzystać. Stąd mamy np. kradzież energii, tożsamości, impulsów telefonicznych, tajemnic biznesowych, danych osobowych, patentów, logotypów, haseł itd. Jak byś się nie gimnastykował, próbując wykręcać rzeczywistość pod własną, arbitralną tezę, piractwo jest kradzieżą, tak w rozumieniu prawnym, jak i potocznym, bo po prostu pozbawia kogoś owoców jego pracy i rozumie to nawet dziecko.
Wg. polskiego prawa tylko udostępnianie pirata jest karalne...
No właśnie nie. Po szczegóły odsyłam do posta 7.3.
Gry noe pochodzą z Polski, wiec to dotyczy prawa z krajów gier, z ktorych ta gra pochodzi. Dziekuję dobranoc
Za to obecny rząd to dopiero jest udolny... Ogólnie, a najbardziej to już prawniczo...
nawet w rozumieniu potocznym, kradzież nie wymaga odebrania komuś czegoś (mienia, prawa, idei itd.), a jedynie pozyskania czegoś w sposób bezprawny (nielegalny)
Definicja: kradzież = "pozyskanie czegoś w sposób bezprawny (nielegalny)" to jedynie wynik twojej radosnej twórczości, w dodatku niezbyt przemyślanej, bo w myśl takiej definicji wystarczyłoby zalegalizować dane działanie by przestało być kradzieżą (nie spełniając już jej kryteriów). Co jest oczywiście bez sensu w rozumieniu potocznym, gdzie nie obchodzi nas w jaki sposób (i czy w ogóle) sankcjonuje takie działanie jakieś prawo, a nawet są przypadki gdzie mówimy o "kradzieży w majestacie prawa" itd (co wedle twojej definicji nie mogłoby w ogóle zaistnieć). A co do wymogu odebrania komuś czegoś, to nawet prawna definicja (na którą od początku się powołujesz) wyraźnie zaznacza konieczność fizycznego wyjęcia rzeczy spod władztwa właściciela, więc i tutaj mamy do czynienia z jedynie twoją interpretacją rzeczywistości.
Niestety, ale znów nie masz racji. Za Sądem Okręgowym (III K 463/20):
Przepis ten typizuje występek kradzieży programu komputerowego. Od kradzieży rzeczy ruchomej różni się on przedmiotem czynności wykonawczej, określeniem czynności sprawczej, a także tym, że sprawca zawsze działa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Przedmiotem czynności wykonawczej jest program komputerowy, czyli zapisany w stosownym języku programowania algorytm połączony z określonymi danymi. To, że program jest cudzy, oznacza, że ma on prawnego użytkownika i jest nim osoba inna, niż sprawca. Uzyskanie programu komputerowego oznacza każde zachowanie prowadzące do wejścia w posiadanie cudzego programu komputerowego. Może, lecz nie musi ono polegać na kradzieży nośnika z zapisem programu. Kradzież programu komputerowego zachodzi wtedy, kiedy sprawca uzyskuje go bez zgody osoby uprawnionej (vide: M. Kulik [w:] M. Budyn-Kulik, P. Kozłowska-Kalisz, M. Mozgawa. M. Kulik, Kodeks karny. Komentarz aktualizowany, Gdańsk 2020, art. 278.)
Art. 278 § 2 k.k. dotyczy zatem zupełnie nowego przestępstwa, swoistego odpowiednika kradzieży rzeczy, przy czym wyłącznym przedmiotem wykonawczym tego czynu jest program komputerowy. W tym bowiem przypadku „zabór” programu komputerowego nie musi pozbawić osoby uprawnionej możliwości dalszego korzystania z programu, a nadto we wskazanej regulacji nie chodzi o bezprawne pozyskanie programu od jego autora, lecz przede wszystkim od legalnego jego użytkownika. Taką szeroką wykładnię znamion bezprawnego uzyskania programu komputerowego podtrzymuje w całości doktryna, bo wynika ono także z wykładni językowej art. 278 § 2 k.k. W przepisie tym bowiem wyraźnie akcentuje się uzyskanie przez sprawcę programu komputerowego bez zgody osoby uprawnionej. Niewątpliwie osoba uprawniona może oznaczać dwie, różne grupy osób, tj. twórcę lub innego właściciela całości majątkowych praw autorskich do utworu w postaci programu komputerowego lub użytkownika programu, uprawnionego na mocy uzyskanej licencji, do korzystania z określonej liczby kopii danego programu komputerowego. Wskazać również należy, iż uzyskanie programu komputerowego nie wymaga wyłącznie zaboru samego nośnika, na którym ten program się znajduje (np. kradzież sprawnego komputera wraz z umieszczonym na dysku legalnym oprogramowaniem), ale jest to możliwe także przez jego skopiowanie. W pierwszym więc przypadku użytkownik legalnego programu (nabywca licencji do niego) może w określonych sytuacjach w całości go utracić, w drugim zaś przypadku, nadal jest w posiadaniu nabytej legalnie wersji programu, a pokrzywdzonym jest wyłącznie czerpiący korzyści z posiadania pełni autorskich praw majątkowych. Wskazany przepis ma chronić autora programu komputerowego przed nielegalnym używaniem, użytkowaniem, czy też korzystaniem z niego.
Czyn z art. 278 § 2 k.k. należy do przestępstw materialnych i do jego dokonania dochodzi z chwilą bezprawnego uzyskania przez sprawcę programu komputerowego. Czyn jest dokonany z chwilą zaboru nośnika, na którym umieszczono program lub z chwilą uzyskania przez sprawcę kopii tego programu. Nie jest tu zaś wymagane uruchomienie tego programu przez sprawcę. Strona podmiotowa wymaga zachowania winy umyślnej w zamiarze bezpośrednim kierunkowym, tj. wymagane jest działanie sprawcy w celu osiągniecia korzyści majątkowej (tak: Komentarz do Art. 278 KK, red. Stefański 2021, wyd. 26/T. Oczkowski, Legalis).
Na przyszłość mała rada, nie próbuj się wymądrzać w dziedzinach, o których nie masz pojęcia, wtedy nie będziesz się ośmieszać.
Art. 278 § 2 k.k. dotyczy zatem zupełnie nowego przestępstwa, swoistego odpowiednika kradzieży rzeczy
Przecież właśnie potwierdziłeś w tym momencie to czym piszę od początku, gdzie to co potocznie nazywamy piractwem zostaje nazwane innym przestępstwem, będącym swoistym odpowiednikiem (a nie po prostu przykładem/rodzajem) kradzieży, podlegającym tej samej karze. I nie, w przypadku tego przestępstwa zabór nie musi powodować fizycznego wyłączenia rzeczy spod władztwa właściciela (ani też nikt nie twierdził, że aby spiracić program trzeba go ukraść z komputera autorowi, bo inaczej nie będzie przestępstwa).
Żeby udowodnić swoją karkołomną definicję słowa kradzież musiałbyś więc znaleźć analogiczny przykład, ale w oparciu o §1 z art. 278 k.k. (który dotyczy właściwej kradzieży, a nie jej "swoistych odpowiedników"). Powodzenia.
A pierwsze dwa zdania przeczytałeś? Przepis ten typizuje występek kradzieży programu komputerowego. Od kradzieży rzeczy ruchomej różni się on przedmiotem czynności wykonawczej, określeniem czynności sprawczej, a także tym, że sprawca zawsze działa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
Przeczytaj sobie cały wyrok (a najlepiej jeszcze inne wyroki w tej materii, jest ich mnóstwo), to może przestaniesz w końcu brnąć w ślepą uliczkę, próbując bronić stanowiska nie do obrony, stojącego w sprzeczności do dorobku doktryny i orzecznictwa z ostatnich kilkudziesięciu lat.
Sposób postępowania później z uzyskanym programem nie ma znaczenia, podobnie, zresztą jak w przypadku każdej rzeczy, sprawca może ją wyrzucić. Nie oznacza to wcale, że taka osoba nie dopuściła się przestępstwa kradzieży
Powyższe uwagi mają znaczenie z uwagi na kwalifikację prawną zachowania oskarżonego jako kradzieży programu komputerowego odnośnie mienia znacznej wartości
W art. 294 § 1 k.k. określony został zatem typ kwalifikowany przestępstw przeciwko mieniu, w którym okolicznością powodującą surowszą odpowiedzialność jest dopuszczenie się m.in. przestępstwa kradzieży programu komputerowego (art. 278 § 2 k.k.) w stosunku do mienia znacznej wartości.
Celem działania sprawcy kradzieży programu komputerowego jest osiągnięcie korzyści majątkowej. Jest ona zatem przestępstwem kierunkowym i może być popełniona tylko umyślnie, w zamiarze bezpośrednim. Należy przyjąć, że osiągnięcie korzyści majątkowej w rozumieniu komentowanego przepisu może wyrażać się już w nieodpłatnym uzyskaniu programu komputerowego. Korzyść stanowi tu uniknięcie strat w majątku.
Kradzież programu komputerowego zachodzi wtedy, kiedy sprawca uzyskuje go bez zgody osoby uprawnionej , natomiast uzyskanie programu komputerowego oznacza każde zachowanie prowadzące do wejścia w posiadanie cudzego programu komputerowego. Nie trzeba tu żadnych dodatkowych elementów strony przedmiotowej.
Elementy przedmiotowe kradzieży programu komputerowego, a więc fakt braku zgody osoby uprawnionej oraz działanie polegające na uzyskaniu programu komputerowego znalazły pełne odzwierciedlenie w jego świadomości
i były objęte jego wolą (tzn. chęcią ich wypełnienia).
Ustawodawca traktuje piractwo jako kradzież, podobnie jak sądy i doktryna prawa karnego, ale jakiś randomik z internetu jest innego zdania, więc na pewno ma rację...
A pierwsze dwa zdania przeczytałeś?
A skąd pochodzą te zdania przeczytałeś? To jest tylko komentarz autorów, interpretujących przepisy, które już wrzucałeś. Niżej masz już dwa inne komentarze, których autorzy już umyślnie unikają nazywania tego przestępstwa kradzieżą (pierwszy określac je swoistym odpowiednikiem kradzieży, drugi zaś czynem z kategorii przestępstw materialnych), z czego jeden nawet tłumaczy dlaczego jest to inne przestępstwo. A wszystko ze względu na brak w języku prawnym zdefiniowanego odpowiednika potocznego terminu piractwa (podobnie jak kiedyś miała się sprawa ze wspomnianą wcześniej pedofilią), ani konsensusu co do interpretacji takiego działania. Stąd od początku mówione było, by nie traktować języka prawnego jako jakiegoś wyznacznika w tej dyskusji, bo raz że może to różnie wyglądać w różnych krajach (być może w jakimś obcym systemie prawnym nawet pojawia się zrównanie obu przypadków już na poziomie przepisów, a w innym zaś wyraźne rozdzielenie), a dwa, że nawet w obrębie tego samego systemu prawnego być różnie interpretowane, zaś same interpretacje ze sobą sprzeczne, jak w tym przypadku (nie można być naraz czymś i odpowiednikiem czegoś). Na co od dawna się zreszta zwraca uwagę, np. tutaj:
Analiza semantyczna występku określanego mianem kradzieży programu komputerowego jest szeroko omówiona w wielu publikacjach i komentarzach. Z ich analizy nie wynika jednak, że poglądy autorów są ze sobą tożsame. Opinie komentatorów i sądów odnoszące się do poszczególnych znamion przedmiotowego czynu zabronionego nie są całkowicie zgodne, częstokroć wręcz się wykluczają. Należy stwierdzić, że jest to doskonała materia dla kształtowania się jednolitego poglądu na interpretację normy art. 278 § 2 k.k., którego to poglądu, co podkreślmy, ciągle nie ma.
kwartalnik.akademiapolicji.edu.pl/index.php/numer-1-2023/images/M_images/04ziaja.pdf
Ustawodawca traktuje piractwo jako* kradzież
Jak* kradzież.
Aha, czyli twoim zdaniem art. 278 § 3a k.k., o treści: Kto dopuszcza się kradzieży szczególnie zuchwałej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8 oraz art. 278 § 4 k.k., o treści: Jeżeli kradzież popełniono na szkodę osoby najbliższej, ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego nie znajdują zastosowania do art. 278 § 2 k.k. (tj. kradzieży programu komputerowego), ponieważ twoim zdaniem kradzież programu komputerowego nie jest kradzieżą, tylko innym rodzajem przestępstwa? W takim razie musisz poskarżyć się ministrowi sprawiedliwości, bo sądy się w tej materii z tobą nie zgadzają i od lat wydają "złe" orzeczenia, jak najbardziej łącząc ze sobą art. 278 § 2 k.k oraz art. 278 § 3a i 4 k.k. :D.
Twoja "gimnastyka intelektualna", jest całkiem zabawna, ciekawi mnie jak daleko jesteś w stanie zabrnąć, byle tylko nie przyznać się do błędu. Czekam na kolejne wygibasy :).
Nie moim zdaniem, tylko według komentarza (który sam tu przytoczyłeś), a którego autorem jest niejaki Piotr Seledec i który to stanowi jedną z wielu interpretacji zapisów z art. 278 k.k. i to jemu zarzucaj gimnastykę intelektualną, że zamiast (w myśl twojego życzeniowego myślenia) po prostu użyć słowa kradzież to sili się na określanie takiego czynu jako nowego przestępstwa, będącego swoistym odpowiednikiem kradzieży rzeczy.
A to, że taka akurat interpretacja pokrywa się z tym co pisalem wcześniej i tak jest bezprzedmiotowe w temacie dyskusji, bo w polskich przepisach mógłby sobie nawet jak wół widnieć zapis "piractwo nie jest kradzieżą" i nadal nie byłoby to dowodem na poparcie takiej tezy, bo równie dobrze w innym kraju system prawny mógłby zawierać zapisy twierdzące odwrotnie (stąd przykład z autobusem). Dyskusja zaś dotyczyła samej semantyki zagadnienia, gdzie w twojej jego definicji już na starcie był błąd logiczny zakładający konieczność "bezprawności" takiego czynu, co z marszu dyskwalifikuje ją jako sensowne wytłumaczenie (stąd też, w takiej dokładnie formie nie znajduje poparcia w żadnym z przytoczonych komentarzy), niezależnie od spełnienia (lub nie) pozostałych warunków, jak konieczność fizycznego wyjęcia rzeczy spod władztwa właściciela (gdzie jak się okazuje, nie ma konsensu w świecie prawa, przynajmniej polskiego, i zdarzają się też interpetacje popierające taką tezę).
Tym bardziej, że tytułowe stwierdzenie dotyczyło jeszcze innej składowej problemu, skupiając się na warunku konieczności wystąpienia właśności by można było mówić o kradzieży (jak się czegoś nie da zakupić, czyli w domyśle nabyć na własność, to nie można też tego ukraść, przynajmniej zdaniem autora Minecrafta), co niezależnie od oceny samego w sobie (czego nikt się tutaj nawet nie podejmował) i tak nie miałoby znaczenia jeśli któryś z pozostałych warunków nie byłby spełniony.
Dalej robisz nielogiczne wygibasy, a sprawa jest naprawdę prosta. Prawna definicja kradzieży nie wymaga wystąpienia znamienia w postaci pozbawienia ofiary władztwa nad rzeczą i stąd właśnie mamy zdefiniowaną w prawie karnym kradzież programu komputerowego czy kradzież impulsów telefonicznych. Poza tym, ustawodawca wprost nazywa nielegalne pozyskanie programu komputerowego kradzieżą, na co wskazuje samo umiejscowienie w kodeksie karnym, tj. w obrębie artykułu definiującego kradzież w typie podstawowym, a także redakcja paragrafów 3a oraz 4 tegoż samego artykułu, które odnoszą się do wszystkich czynów w nim wymienionych, gdzie są one zbiorczo określane właśnie jako "kradzież", a nie np. "kradzież oraz pozyskanie programu komputerowego". Takie redakcja sugerowałoby jasno, że wedle zamysłu ustawodawcy czyny te należy traktować jako odrębne i odmienne od siebie, choćby nawet czysto formalnie i pomimo identycznego zagrożenia karą (poprzez odesłanie do paragrafu 1). Ale tutaj tak nie jest, mamy kolektywną "kradzież" bez dodatkowych kwalifikatorów i podziałów, więc wykładnia jest absolutnie jednoznaczna, tzn. wszystkie te czyny są po prostu jakąś formą kradzieży i ustawodawca nie robi tu żadnego rozróżnienia, bo nie ma takiej potrzeby. Od lat rozumieją to sądy i prawnicy z tytułami naukowymi, tylko ty nie możesz...
Zaboru mienia nie wymaga również kradzież rozumiana w sensie potocznym, dzięki czemu występuje coś takiego, jak np. kradzież tożsamości, kradzież patentu czy kradzież logotypu. Prawo nie określa posługiwania się cudzą tożsamością jako "kradzieży" (a więc nie można tu mówić o kradzieży w sennie formalnym), ale w rozumieniu potocznym takie sformułowanie jak najbardziej funkcjonuje, jest zgodne z zasadami języka polskiego i czytelne w zasadzie dla każdego, bez dodatkowych objaśnień i zastrzeżeń (baa, może być nawet stosowane w języku urzędowym, choćby w protokołach). To pozwala na jednoznaczne przyjęcie, że potoczne znaczenie słowa "kradzież" jest równie szerokie albo nawet szersze od definicji prawnych i dlatego jak byś się nie gimnastykował, sam się zapędziłeś w kozi róg, z którego nie ma innego wyjścia, niż przyznać się do błędu. Piractwo po prostu jest kradzieżą, tak w rozumieniu prawnym, jak i czysto potocznym. Ale spoko, kontynuuj, pośmieję się :).
mamy zdefiniowaną w prawie karnym kradzież programu komputerowego
* Mamy zdefiniowany w prawie karnym czyn, który niektóre interpretacje tegoż prawa okreslają mianem kradzieży programu komputerowego (podczas gdy inne starają się unikać takich sformuowań, ciekawe dlaczego)
czytelne w zasadzie dla każdego, bez dodatkowych objaśnień i zastrzeżeń
Gdyby było tak jak piszesz to nie istniałaby w ogóle potrzeba wyodrębniania w języku potocznym pojęcia piractwa, bo wystarczyłoby mówić o kradzieży. Tymczasem program komputerowy można w rozumieniu potocznym zarówno ukraść komuś (jakkolwiek rzadki przypadek by to nie był i jakie to warunki nie musiałyby zajść aby o tym mówić) jak również spiracić. Z powodu tej rozbieżności w prawie istnieją osobne paragrafy, natomiast w interesującej nas mowie potocznej osobne terminy, które w niewiadomym celu probujesz ze sobą utożsamić.
Co do reszty wypowiedzi to zamiast stosowania jakichś tanich sztuczek erystycznych (i tak ignorowanych) odniósłbyś się po prostu do zarzutu jak w swojej definicji kradzieży łączysz warunek jej bezprawności z faktycznym wystąpieniem (nawet w rozumieniu potocznym). Jeżeli dajmy na to Putin, zalegalizuje u siebie piractwo (a chyba nawet były tam takie pomysły w odniesieniu do podmiotów zachodnich), utożsamiane przez ciebie z kradzieżą, to w tym momencie przestaje ono nią być nawet w rozumieniu potocznym, czy tylko w świetle ichniejszego prawa? Bo tak by wynikało trzymając się tego co piszesz:
nawet w rozumieniu potocznym, kradzież nie wymaga odebrania komuś czegoś (mienia, prawa, idei itd.), a jedynie pozyskania czegoś w sposób bezprawny (nielegalny)
Gdyby było tak jak piszesz to nie istniałaby w ogóle potrzeba wyodrębniania w języku potocznym pojęcia piractwa, bo wystarczyłoby mówić o kradzieży.
Aha, czyli skoro w języku potocznym wykształciło się jakieś alternatywne pojęcie dla jakiejś rzeczy lub zjawiska, musi to jednoznacznie wskazywać na istnienie odrębności między nimi? Czyli np. samochód i auto to w rozumieniu potocznym dwie różne rzeczy, bo gdyby znaczyły to samo, to nie byłoby sensu stosowania ich obu?
A jesteś świadomy tego, że różne grupy (np. przestępcy, myśliwi albo żołnierze) nie lubią mówić o tym co robią wprost, więc dla komfortu psychicznego (uspokojenia własnego sumienia) lubią się posługiwać określeniami alternatywnymi? Stąd mamy np. "zdjęcie celu" zamiast zabójstwa, "farbę" zamiast krwi, "łaskotki" zamiast tortur itd.? Złodzieje też nie myślą i nie mówią o sobie w ten sposób, bo lepiej przyznać się samemu przed sobą "jestem piratem", niż "jestem złodziejem".
Tymczasem program komputerowy można w rozumieniu potocznym zarówno ukraść komuś (jakkolwiek rzadki przypadek by to nie był i jakie to warunki nie musiałyby zajść aby o tym mówić) jak również spiracić. Z powodu tej rozbieżności w prawie istnieją osobne paragrafy, natomiast w interesującej nas mowie potocznej osobne terminy, które w niewiadomym celu probujesz ze sobą utożsamić.
Jedyna rozbieżność polega tutaj na rodzaju kradzieży, jaką można zarzucić sprawcy. Jeżeli ściągniesz program (grę) z internetu, wtedy odpowiadasz za kradzież programu komputerowego w rozumieniu art. 278 § 2. Jeżeli ukradniesz ją np. z półki w sklepie z grami, razem z nośnikiem i pudełkiem, wtedy odpowiadasz z art. 278 § 1. W obu przypadkach odpowiadasz jednak za kradzież, zagrożoną tym samym wymiarem kary. Nie inaczej jest w rozumieniu potocznym, piractwo jest innym rodzajem kradzieży, a wyniesienie gry ze sklepu innym, ale w obu przypadkach mówimy o kradzieży.
Co do reszty wypowiedzi to zamiast stosowania jakichś tanich sztuczek erystycznych (i tak ignorowanych)
To nie są "sztuczki erystyczne", tylko po prostu język prawniczy, który jest potrzebny dla zachowania precyzji w dyskusji na temat wykładni prawa. Nie moja wina, że go nie rozumiesz.
Jeżeli dajmy na to Putin, zalegalizuje u siebie piractwo (a chyba nawet były tam takie pomysły w odniesieniu do podmiotów zachodnich), utożsamiane przez ciebie z kradzieżą, to w tym momencie przestaje ono nią być nawet w rozumieniu potocznym, czy tylko w świetle ichniejszego prawa?
Przestaje być kradzieżą w sensie formalnym (zostaje zdepenalizowane), ale w sennie logicznym, etycznym i kulturowym nadal nią jest, bo nadal stanowi krzywdzący akt pozbawienia kogoś owoców jego pracy, w skrajnych przypadkach mogący prowadzić do bezrobocia, długów, problemów psychicznych itd. Na podobnej zasadzie można by zdepenalizować zgwałcenie albo zabójstwo (przez co sprawca takich czynów nie poniósłby formalnej kary), ale wymiar etyczny i kulturowy tych czynów pozostałby taki sam, przynajmniej w świecie cywilizowanym.
Czyli np. samochód i auto to w rozumieniu potocznym dwie różne rzeczy, bo gdyby znaczyły to samo, to nie byłoby sensu stosowania ich obu?
Ani termin auto, ani samochód nie wyklarował się w języku potocznym w odpowiedzi na pojawienie się sytuacji i przypadków wymykających się poza dotychczas rozumiane ramy tego drugiego pojęcia. Nie ma więc tutaj analogii.
odpowiadasz za kradzież programu komputerowego w rozumieniu art. 278 § 2
*odpowiadasz za czyn opisany w art. 278 § 2 (gdzie nie pada nigdzie takie sformuowanie jak wyżej).
To nie są "sztuczki erystyczne", tylko po prostu język prawniczy, który jest potrzebny dla zachowania precyzji w dyskusji na temat wykładni prawa. Nie moja wina, że go nie rozumiesz.
Gwoli ścisłości, mowa tutaj była nie o cytowanych fragmentach prawnych (ani też samym fakcie ich zamieszczania), a o towarzyszących im, zupełnie zbędnych wstawkach w tonie wujka dobra rada, typu te o ośmieszaniu się, wymądrzaniu, randomikach z internetu i co tam się jeszcze przewinęło z takich pozamerytorycznych prób zamanifestowania w oczach czytelnika swojej wyższości nad rozmówcą. Z językiem prawniczym ma to bynajmniej niewiele wspólnego, a jedynie wprowadza do dyskusji atmosferę internetowego pieniactwa, oddalając jednocześnie od meritum.
Gwoli ścisłości, mowa tutaj była nie o cytowanych fragmentach prawnych (ani też samym fakcie ich zamieszczania), a o towarzyszących im, zupełnie zbędnych wstawkach w tonie wujka dobra rada, typu te o ośmieszaniu się, wymądrzaniu, randomikach z internetu i co tam się jeszcze przewinęło z takich pozamerytorycznych prób zamanifestowania w oczach czytelnika swojej wyższości nad rozmówcą.
Bo moja rozmowa z tobą jest jak rozmowa astrofizyka z płaskoziemcą. Możesz mu podać tonę racjonalnych argumentów opartych na faktach, ale on i tak "wie swoje", bo ma "chłopski rozum". Ja jestem prawnikiem (adwokatem) i po prostu wiem o czym piszę, także dlatego, że nieraz miałem do czynienia z takimi sprawami w praktyce. A ty chyba nawet nie jesteś świadomy tego jak śmiesznie i zarazem głupio się prezentujesz, wklejając losowe cytaty z internetu i próbując udawać obeznanego w temacie, którego ewidentnie kompletnie nie rozumiesz. Nie masz nic mądrego do powiedzenia, ale nie chcesz się przyznać do błędu, więc po prostu idziesz w zaparte. Mnie to nawet bawi, więc możesz kontynuować, ale nie oczekuj, że będę cię traktować poważnie. Dałem ci szansę na merytoryczną dyskusję, odpisując na twoje absurdalne twierdzenia, ale ty potrafisz jedynie negować wszystko co piszę na zasadzie "bo tak" i kręcić się w kółko (chociażby znowu czepiając się bzdury w postaci braku słowa "kradzież" w treści art. 278 § 2 k.k., choć tłumaczyłem ci już dwukrotnie, dlaczego tak jest i dlaczego nie przeszkadza to w dokonaniu jednoznacznej wykładni, zgodnie z którą bezprawne uzyskanie programu komputerowego jest kradzieżą, tak w zamyśle ustawodawcy, jak i doktryny oraz orzecznictwa). Taka postawa jest oznaką złej woli z twojej strony i wyklucza jakąkolwiek sensowną dyskusję.
Widzę, że bardzo lubicie wkładać komuś w usta coś, czego nie powiedział, więc pozwolę sobie podsumować. :)
Nie uważam, że praktyki antykonaumenckie korporacji są w porządku. Korporacje są od tego, żeby zarabiać i w nosie mają resztę, zawsze będą tyle robiły, na ile im się pozwoli.
Piractwo nie jest rozwiązaniem problemu. Podejście "nie lubię tej firmy, więc zamiast olać i nie kupować będę piracić" uważam za dziecinne. Najlepiej zawsze głosować portfelem, bo tylko na tym firmom zależy. W tym momencie daje się znać, że jednak interesuje was ich produkt, więc opłaca się inwestować w zabezpieczenia antypirackie i inne rozwiązania (nawet jeżeli są antykonaumenckie, jak konieczność bycia online). Tak samo wiele innych rzeczy powstało tylko dlatego, żeby doić pieniądze, jak na przykład wysyp DLC, mechanizmy uzależniające, lootboksy i tak dalej. Niestety, ludzie udowadniają, że niektórych rzeczy nie da się wymusić oddolnie i potrzebne są regulacje. Dlatego cieszę się, że prawdopodobnie przejedzie petycja SKVG (sam ją podpisałem). I choć myślę, że nic z niej nie wyniknie, to chociaż pojawi się dyskusja na szczeblach na ten temat.
Tak więc proszę bardzo, czekam na jakieś kolejne jakże inteligentne komentarze o niewolnictwie i dalsze bicie chochoła. ;)
Dobrze prawisz. "Innych" nie przegadasz.
Poza tym jest jakiś obowiązek grać w gierki? Jest to towar pierwszej potrzeby? Skoro tak bardzo się nie podoba licencja, to dlaczego nie olać sprawy i przerzucić się na zbieranie znaczków pocztowych, zamiast piracić i dorabiać sobie do tego filozofię?
Też to zawsze powtarzam, choć nie w kontekście licencji.
Ale to prawda - piractwo nie jest kradzieżą! To jest NIELEGALNE KOPIOWANIE (POWIELANIE). I tyle. I taka definicja jest na całym świecie (sam kiedyś spierałem się, że to kradzież, ale dziś już wiem, że nie). Mało tego. Mam wrażenie, że gracze to taka bańka. Ooo hurr durr chcemy dożywotnio mieć gry, ale jak nam się zepsuje sprzęt na dwóletniej gwarancji miesiąc po jej wygaśnieciu to jest ok. Nie ma żadnych akcji, zbierania podpisów itp. itd.
W Polsce, zgodnie z kodeksem karnym, jest kradzieżą:
Art. 278 - Kradzież
§1. Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudzą rzecz ruchomą, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§1a. Tej samej karze podlega, kto zabiera w celu przywłaszczenia cudzą kartę uprawniającą do podjęcia pieniędzy z automatu bankowego.
§2. Tej samej karze podlega, kto bez zgody osoby uprawnionej uzyskuje cudzy program komputerowy w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
§3. W wypadku mniejszej wagi, sprawca czynu określonego w § 1, 1a lub 2 podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
§3a. Kto dopuszcza się kradzieży szczególnie zuchwałej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
§4. Jeżeli kradzież popełniono na szkodę osoby najbliższej, ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego.
§5. Przepisy §1, 3, 3a i 4 stosuje się odpowiednio do kradzieży energii.
Uprzedzając pytanie, tak, nielegalne uzyskanie programu posiadającego wartość majątkową (a gra jest programem), bez płacenia za niego, wypełnia znamiona "osiągnięcia korzyści majątkowej", co potwierdza liczne, utrwalone przez lata orzecznictwo.
Kolego, wiesz co teraz zacytowałeś? To jak ja bym te pirackie wersjie gier SPRZEDAWAŁ. Wtedy mam korzyść majątkową (sprawdź co oznacza korzyść majątkowa - ściągniecie programu z netu nie jest korzyścia majątkową!!!).
Jesteś ścigany za NIELEGALNE KOPIOWANIE. Co innego jakbym ja na tym zarabiał, czyli te pirackie programy sprzedawał.
Kolego, wiesz co teraz zacytowałeś?
Tak, kodeks karny, a co?
To jak ja bym te pirackie wersjie gier SPRZEDAWAŁ. Wtedy mam korzyść majątkową (sprawdź co oznacza korzyść majątkowa - ściągniecie programu z netu nie jest korzyścia majątkową!!!).
A doczytałeś co napisałem pod spodem? Samo uzyskanie programu komputerowego za darmo (a więc bez uszczuplania własnego majątku, które nastąpiłoby w razie legalnego zakupu) jest traktowane jako korzyść majątkowa w rozumieniu §2.
Tu masz jedno z bardzo wielu orzeczeń w tej materii:
Wyrok z dnia 21 czerwca 2021 roku Sądu Okręgowego w Poznaniu III Wydział Karny (III K 463/20)
Nie ulega również wątpliwości, iż korzyść majątkowa rozumiana jest szeroko, może polegać zarówno na uzyskaniu zysku (zwiększenia aktywów), jak i zmniejszeniu pasywów. Znamię to wyczerpuje również sprawca, który uzyskuje cudzy program komputerowy nie w celu czerpania z niego zysku, ale na własny użytek, jeśli program ten jest dostępny tylko odpłatnie. W ten sposób bowiem sprawca zaoszczędza sobie koszt legalnego nabycia programu (por. także wyrok Sądu Apelacyjnego w Lublinie - II Wydział Karny z dnia 8 lipca 2014 r., II AKa 139/14, Legalis, Numer 1079754).
Jak stwierdził nadto Sąd Apelacyjny w cytowanym w/w orzeczeniu: „(...) Sposób postępowania później z uzyskanym programem nie ma znaczenia, podobnie, zresztą jak w przypadku każdej rzeczy, sprawca może ją wyrzucić. Nie oznacza to wcale, że taka osoba nie dopuściła się przestępstwa kradzieży”.
---
Co innego jakbym ja na tym zarabiał, czyli te pirackie programy sprzedawał.
Gdybyś zarabiał, to popełniłbyś jeszcze inne przestępstwo. Do piractwa (kradzieży programu komputerowego) w rozumieniu art. 278 §2 kk, wystarczy samo jego uzyskanie bez zgody osoby uprawnionej. Co z nim zrobisz później, to już bez znaczenia.
TobiAlex - ale kolega z postu 7.2 ma racje. Pobranie programu komputerowego z pirackiej strony, ktory to program jest sprzedawany za swoją cenę jest uzyskaniem korzyści majątkowej.
Przecież podal źródło informacji. To chyba logiczne, że korzyść majątkowa nie musi oznaczać bezpośredniego wzbogacenia się, np. poprzez sprzedaż nielegalnego oprogramowania. Może to być również uniknięcie wydatku, który musiałby zostać poniesiony w przypadku zakupu legalnego oprogramowania. Inaczej mógłbyś wejść do sklepu, zabrać kilka artykułów z półki i z nimi wyjść, tłumacząc, że są one przeznaczone tylko dla Ciebie, a nie do dalszej sprzedaży.
Jak twórcy robią coraz mniej a chcą coraz więcej to sry, ale nie. I choć piractwa nie popieram to wróci to do łask i bardzo dobrze.
Cóż, na przestrzeni ostatnich 35 lat wydałem na gry prawie 200k PLN (nie licząc sprzętu do ich odtwarzania i piratów z giełdy na Grzybowskiej gdy nigdzie indziej wtedy nie można było kupić gier).
Kumpel w tym czasie nie kupił ani jednej legalnej wersji, a grał w niewiele mniej tytułów jak ja. Ja jeżdzę 6-letnią Honda, kumpel kupił niedawno nowe BMW x6… coś w tym jest. Niestety zrozumiałem to zbyt późno.
Ludzie wymyślają dwa terminy które mają różne definicje. A potem przyjdzie mietek i powie ze znaczą, BO TAK.
kiedys hostowanie gry nie bylo problemem. duzo gier mialo w sobie wbudowany serwer, gdzie wystarczylo podac ip servera i ziomki wbijaly na server.
Ja się pod niczym nie będę podpisywał. W jakim świecie my żyjemy, że ludzie kompletnie zatracili świadomość o potędze zjednoczonej siły? Jeśli wszyscy się postawią i przestaną kupować gry z licencjami skonstruowanymi w ten sposób, to pazerne firmy będą musiały się dostosować do wymagań, albo zdechną. Po co w ogóle te instytucje? Może dlatego, że dla korporacji świadomy konsument to największą zmora?
Nie kupuję gier usług i wisi mi ich los. Jeśli uznaję jakąś grę za wartą zakupu, to ją kupuję, tylko i wyłącznie wtedy. Większość najpopularniejszych gier znam tylko z reklam i branżowych mediów, ale nigdy w nie nie grałem i nie zamierzam.
Dla mnie firma porzucająca grę jest januszem biznesu, swoje zarobili ale nie mogą znieść tego że gracze by ją przejęli i stawiali własne serwery aby cieszyć się dalej grą za którą zapłacili. Jest masa starych gier na rynku, gdzie kiedyś były oficjalne serwery ale bez żadnych przeszkód było można postawić własny prywatny serwer. Kilka lat temu odpaliłem sobie w grze Re-Volt grę sieciową i żeby było zabawniej jakiś kolo się do mnie dołączył. Myślałem że tylko ja jestem takim świrem co po 20 latach stawia serwer na chwilę z ciekawości, co prawda długo ze mną nie pojeździł bo zaraz się odłączył. Ale jednak ktoś na świecie w tamtym momencie zrobił to samo co ja.
I to by było uczciwe żeby każda gra co ma opcję sieciową oferowała postawienie własnego serwera bez pośredników. Rozumiem jeszcze gdy gra jest wspierana, no to z jakiś powodów mogą nie zechcieć na to pozwolić. Ale jeśli postanawiają zwijać żagle, no to niech wypuszczą aktualizację która pozwoli na takie coś.
Ale ich niestety to bardzo boli, jak oni mogą się dalej bawić bez naszej władzy. Zabieramy grabki i wiaderko, nie będzie tak fajnie.
Czyli gry on-line nie zarabiające na siebie powinny być dalej utrzymywane kosztem producenta, który - nie oszukujmy się - robi grę aby na niej zarobić, a nie dla ciebie.
A wstawienie serwera na np. GitHub albo Steam to jakie to sa koszta? Moze zbiorke powinni oglosic?
Jakie koszta? Sugerujesz, że steam daje swoje serwery gratis?
* żeby było jasne, mnie „udupianie” gier też się nie podoba, jednak realnie patrząc gry nie są robione głównie dla graczy, są produkowane jak każdy inny towar, a ich - praktycznie jedynym - celem jest przynieść zysk producentowi i wydawcy.
Tam jeden wiersz jest, wiec nawet nie mozesz sie usprawiedliwiac wyczytaniem tego pomiedzy wierszami.
To jakas nowa niepelnosprawnosc jest? Odpowiedzia na pytanie jakie sa koszta, jest "Jakie koszta?" Te chujowienkie elektroniczne debile (LLM) tak nagminnie robia. Przestan sie wspomagac tym gownem.
Wspomniałeś o kosztach w taki sposób jakby były nieistotne. Zapytałem więc z czego ma płacić dana firmą skoro jej produkt już nie cieszy się zainteresowaniem, a konkretnie nie przynosi zysku, z którego można byłoby opłacić utrzymanie serwera.
O czym mówisz - a large language model nie ma nic wspólnego z treścią mojego posta, zjarałeś się bagiennym zielem czy co?
Moze sie nie zrozumielismy, a zdazylem wyzej pogadac z Ania Bidulka co frapowal swoja mala glowke takimi pytaniami jak "Ile musialaby w sprzedazy kosztowac gra przy takim modelu, gdzie jedna osoba kupuje, a reszta kopiuje z internetu za darmo, by wydawcy wychodzili na swoje?"
A wracajac do naszych pytan, wezmy za przyklad Anthem (przyklad dobry jak Maria Sklodowska-Curie, ale przyjmijmy, ze ludzie chcieliby w to grac a nie moga). Gdyby byl dostepny serwer, to kazdy zapaleniec moglby sobie pobrac i postawic. Sprzedaz gry wzroslaby powyzej 0 - to samo z zyskiem, potencjalnie. PR dobry... Czego tu nie lubic? Sam PR moglby byc uwazany za zysk, bo poprawianie tego to czesto niemale koszta.
To, o czym mówisz ma sens. Niemniej pisałem o „serwerach firmowych”, za których utrzymanie płacił producent wypuszczający grę.
Jakie serwery? Jakie koszta? Odpalam Quake z 1996 roku i gram w multi.
99% gier leci na protokole p2p gdzie serwerem (hostem) jest gracz.
A pozostały 1% to gry typu CS, BF gdzie wszyscy grają na PRYWATNYCH serwerach.
Po wuj EA zniszczyło to co było dobre w BF3 i 4? One mogą być wieczne tak jak gracze uratowali multi w BC2. W BF 1 i 5 wyciągną wtyczką i koniec grania.
FSB_znowu_nadaje - pisałem o serwerach firmowych, co już trzeci raz zaznaczam. Po drugie o tym co mówisz już wyżej wspomniał kolega Dienicy. Po trzecie nie wszyscy grają na serwerach prywatnych. Po czwarte zależy to od gry, w którą grasz, nie w każdej grze można postawić prywatny serwer.
Tutaj koleś pięknie wyjaśnia kłamstwa w oświadczeniu organizacji, która sprzeciwia się temu ruchowi, a także bzdury osób w komentarzach, które jej bronią.
https://www.youtube.com/watch?v=z5Ay_aOUcFw
Jeśli ktoś wierzy, że tu chodzi o to, aby wydawca nie ponosił strat poprzez utrzymywanie serwerów gier, które już nie zarabiają, to jest osłem. Po danym czasie każda gra, także only single będzie blokowana i nie będzie uczciwego sposobu, aby ją uruchomić. To jest proces, który ma na celu zmusić konsumentów do tego, aby kupowali nowe gry, ponieważ w stare już grać możliwości nie będzie. Od lat korpo wydawcy wymyślają coraz to bardziej niepokojące techniki i praktyki mające na celu wycisnąć z ludzi jeszcze więcej pieniędzy. Rozumiem wyłączanie serwerów gier, które są tylko multikami, gra okazała się klapą albo nikt już w nią nie gra, ale wówczas dla osób, które za taką grę zapłaciły obowiązkowo musi być opcja taką grę uruchomić i móc samemu grę hostować albo móc postawić serwer we własnym zakresie. Firma ma prawo przestać wspierać produkt, wycofać go z dystrybucji ale nie ma prawa uniemożliwiać korzystania z takiego produktu i jeśli nie chcą dopłacać do utrzymywania wsparcia czy serwerów, to musi konsumentom umożliwić zapewnienie działania produktu w konsumenta zakresie.
Kupiona gra, licencja, dostęp to nie subskrypcja, to nie abonament. Obserwujemy nic innego jak cwaniactwo wielkich wydawców, którzy już zasłynęli z nieuczciwych praktyk i perfidnej chciwości.
Oczywiście, głosujemy portfelem, ja owszem, dlatego nie kupuję żadnych śmierdzących gier usług czy innych wymysłów wielkiej piątki, mimo wszystko kolejne abominacje gier wchodzą na rynek a wydawcy zarabiają gigantyczne pieniądze, tak z samej gry, co z elementów dodatkowo płatnych. To dowodzi temu, że świadomi konsumenci to mniejszość. Jeśli nastaje czas, gdy nieświadomi zagrażają świadomym, bo głupich jest przewaga, to należy przedsięwziąć kroki które zapobiegną katastrofie, w tym przypadku złapać za mordę wydawców, bo tylko to sprawi, że konsumenci w swojej głupocie, ignorancji czy braku świadomości przestaną szkodzić ogółowi. Od tej strony petycja ma sens. Pozostaje pytanie, czy urzędasy cokolwiek z tym zrobią. Obawiam się, że dla nich gry to zło, albo forma rozrywki dla dzieci, więc jedni zbagatelizują sprawę, inni będą przeciwko zmianom a jeszcze inni wezmą łapówę, bo politycy i urzędasy lubią brać w łapę, tak jak korpo lubią łapówy wręczać.
A ja w ogóle nie rozumiem w czym tkwi cały problem. Czy naprawdę tak wielkim kłopotem jest w dzisiejszych czasach łączyć się z internetem odpalając grę singlową? Czy wy naprawdę odłączacie się od internetu uruchamiając grę? Dostając cyfrową kopię, a nie grę na własność i grając w to, nie odczuwam żadnej różnicy. Nie wiem kto i gdzie widzi problem "nie mając na własność". W którym momencie tak bardzo utrudnia wam to rozgrywkę? Nie zauważam tego
W którym momencie tak bardzo utrudnia wam to rozgrywkę? Nie zauważam tego
Może w tym momencie, gdy pewnego deszczowego dnia masz ochotę zagrać w ulubioną grę single player, ale gra zamiast powitać cię ekranem startowym, wyświetla komunikat "mamy cię, frajerze", bo serwery zostały wyłączone? Nie wiem, nie znam się, tak tylko zgaduję.
Czy naprawdę tak wielkim kłopotem jest w dzisiejszych czasach łączyć się z internetem odpalając grę singlową?
Tak, chociażby z prostego powodu, że nie można odpalić gry na Steam Decku będąc poza domem.
Czy naprawdę tak wielkim kłopotem jest w dzisiejszych czasach łączyć się z internetem odpalając grę singlową?
Dlaczego zakładasz, że internet będzie istnieć wiecznie?
"Czy naprawdę tak wielkim kłopotem jest w dzisiejszych czasach łączyć się z internetem odpalając grę singlową? "
Zero pomyślunku, zero wyobraźni, zero zdolności przewidywania.
Dziś nie masz kłopotu, jutro możesz zacząć go mieć.
Nawalił ci internet - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Wydawcy nawalił internet - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Wydawcy fizycznie nawaliły serwery - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Kiepsko przetestowana aktualizacja kodu serwera zrobiła problemy - - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Konserwacja serwerów - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Wychodzi bardzo oczekiwane dlc lub gra jest w ramach promocji udostępniona za darmo i tłuszcza rzuca się grać, w praktyce robiąc ddosa - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Wydawca stwierdzi, że czas, żebyś przestał w kółko młócić w tę samą grę i wydał pieniądze na coś nowego i wyłączy serwery - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Po 20 latach chcesz sobie przypomnieć młodość i odpalić tę gierkę,przy której niegdyś spędziłeś tyle fantastycznych godzin; gry już dawno nie ma nigdzie w sprzedaży, wydawca już nie istnieje, studio twórców też nie, serwery od lat nie istnieją - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Zamiast kupić pakiet "przyspieszaczy" do swojej singlowej gry, w której specjalnie zrobiono grind, żebyś sięgnął do portfela, posługujesz się jakimś "nieprawomyślnym" modem lub cheat enginem, wyłapuje to anticheat pilnujący, żebyś w grę singlową nie mógł grać jak ci się podoba i wydawca cofa ci licencję - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Jedziesz sobie pociągiem, chcesz odpalić ulubiną gierkę na steam decku czy innej[przenośnej zabawce - dup, nie zagrasz w swoją grę single, która "musi" mieć łączność z serwerem.
Przy odrobinie zastanowienia można by wymieniać dalej scenariusze, w których Spróbujesz odpalić sobie singlową grę, tylko po to, żeby zobaczyć komunikat "Mamy cię, frajerze!"
Sorry ale to ty teraz zakładasz że nie będzie. Racja. Raz kupiłem Battlefield III który był obsługiwany przez platformę origin która w przyszłości upadła. Ale została oczywiście zapewniona jakaś tam migracja (czy coś w tym stylu). Myślę że zakładanie jakichś katastroficznych scenariuszy w tym temacie to lekka przeginka
Ale wyłączanie serwerów online dla gier single player, to nie jest katastroficzny scenariusz tylko realne zagrożenie.
To nie są katastroficzne scenariusze. Mógłbym tak naprawdę przekleić komentarz Jerry_D. Jest wiele sytuacji, gdy z internetem nie da się połączyć.