Ni no Kuni: Wrath of the White Witch Remastered
Specyficzny styl graficzny tej gry sprawiał że wyglądała naprawdę dobrze na PS3, remaster raczej niewiele zmieni więc pod tym względem nie widzę sensu jego wydania. Z drugiej strony jest sporo posiadaczy PS4 którzy przesiedli się z konkurencyjnych konsol i PC więc pewnie znajdzie się trochę chętnych na zakup. Osobiście kibicuję bo tytuł naprawdę świetny.
Czekam jak nie wiem co, bo widzę nie raz że w promocji jest druga część, ale nie ogram jej, bez zagrania w jej pierwszą odsłonę. Ach przez tą sprzedaż PS3 będę sobię pluł w brodę już na zawsze, ale od czego są remastery.
Ale druga część ma tyle wspólnego z jedynką co nic. Nawet walka nie jest turowa. Jedyne co łączy te gry to bajkowy świat, higgledesy i królestwo Ding Dong, które i tak różni się w obu przypadkach. Jest kilka momentów, w których przywoływana jest jedynka, ale niczego nie tracisz nie znając jej. Zagraj najpierw w dwójkę, a potem w remastera jedynki, to lepszy deal niż granie odwrotnie, bo w przypadku dwójki fabuła jest do doopy porównując z tą z jedynki.
Ty konewko już ograłeś jedynkę. Ja nigdy nie miałem Ps3. Podobała się mi dwójka. Przeszedłem na Pc wraz z spolszczeniem. Czekam na remaster pierwszej części, który po ocenach widać, że cieszyła się jeszcze większą sympatią wśród fanów tego typu gier. Ale jedynie z angielskimi napisami na premierę. Pierwsza część to pewniak. Mi nie przeszkadza walka turowa. Jestem przyzwyczajony do gier typu Final Fantasy 7 i 8, BG 1 i 2,
Planescape Torment, ID 1 i 2, NN 1 i 2, Drakensang: The Dark eye i River of Time z walką turową.
Po kiego grzyba ciągle wymieniasz tormenta i inne?
@konewko
on tak już ma - rzuca tytułami gier lub modami z czapy zupełnie bez powodu
Pierwsza część to pewniak. Mi nie przeszkadza walka turowa.
Oczywiście że to pewniak, gra jest genialna. Nie ukończyłem jej tylko i wyłącznie przez crasch konsoli po około 20 h grania i utratę saveów, po prostu nie chciało mi się przechodzić tylu godzin ponownie. Ale teraz po kilku latach kiedy jest możliwość odpalić grę na PS4 to na 100% sobie tego nie odmówię, więc ten weekend już w zasadzie mam gamingowo zaplanowany.
Natomiast co do systemu walki to on nie jest taki typowo turowy, raczej czas rzeczywisty z aktywną pauzą bym powiedział. Za to jest to system wyjątkowo satysfakcjonujący i wymuszający rozwój naszych pokem... eeee, familiarsów :).
Świetna gra - zwłaszcza gdy gra się z dzieckiem. Fabuła przyjemna, choć lekko dziecinna - co było do przewidzenia - takie "family friendly". Gra prowadzi za rękę przez co wszystko jest jasne (choć można wyłączyć znaczniki w opcjach, jeśli ktoś preferuje grać bez nich). Sama kampania jest dość prosta, jednak w endgamie (post clear) jest masa bardziej wymagających przeciwników. Zdecydowanie dobry zakup.
Ach tak, „Ni No Kuni” gra, którą, zanim w nią zagrałem, kojarzyłem głównie z żartu z jej recenzji w „CD-Action” sprzed lat – „Skoro «Ni Mo Kuni», wszędzie trzeba chodzić piechotą”. Teraz jednak, po tych pięćdziesięciu godzinach gry, jakie zajęło mi przebrnięcie przez wątek główny, mam już na szczęście nieco szersze skojarzenia z tą grą, wystarczające do napisania recenzji.
No i po tych pięćdziesięciu godzinach rzec mogę tyle, że nie był to (w większości…) czas zmarnowany. Jak każdy porządny „isekai”, „Ni No Kuni” przenosi nas do fantastycznego świata pełnego magii, potworów i barwnych krain, które tylko czekają na to, żeby je zbadać. Gra jest ślicznie bajkowa, ma bardzo stylowy, elegancki interfejs i generalnie aż bije od niej tym przyjemnym, ciepłym, nieodmiennie przyciągającym nastrojem klasycznych filmów Disneya. A raczej powinienem powiedzieć – filmów studia Ghibli, które wszak nie na darmo brało udział w produkcji tej gry.
I tak mamy tu do czynienia i z typową leśną krainą, i z krainą pustynną, i zimową itd., które zwiedzamy najpierw właśnie „piechotą”, jak w tym starym żarcie, a później i po wodzie, i w powietrzu. Choć do samej mapy świata nie ma się co przyczepiać, na szczególną uwagę zasługują tutaj miasta, które przyjdzie nam w tych różnych krainach odwiedzić. Jest ich w tej grze kilka, a każde wprost piękne, przygotowane z dużą dbałością o szczegóły, bardzo dobrze oddające ogólny nastrój każdej z krain.
Świat, do którego przenosi nas „Ni No Kuni” zwiedza się zatem bardzo przyjemnie, nawet jeśli nie jest to mój ulubiony gatunek gry eksploracyjnej. Pod względem rozgrywki gra podąża, niestety, dawno już utartym szlakiem wytyczonym dekady temu przez „Pokemony”. Znowu zbieramy stworki, znowu mamy losowe walki na mapie świata i w przeróżnych lochach – chociaż przyznać trzeba, że tym razem przynajmniej widzimy wizualną reprezentację potworów, zanim te nas zaatakują.
Sama walka natomiast jest to raczej dziwna hybryda – ni to starcia w czasie rzeczywistym, ni pojedynki w turach. Zamiast zadawać każdy cios, dyktujemy na określony czas ogólne zachowanie kontrolowanej przez nas postaci. Dla mnie nie było to jakoś szczególnie przyjemne i nigdy się do tego tak do końca nie przyzwyczaiłem. Zwłaszcza upierdliwe były te chwile, kiedy musiałem bardzo szybko przyjąć postawę obronną, bo boss szykował jakiś uber-atak, a mój ludzik wymachiwał w tym czasie uparcie mieczem, bo nie zdążyłem na czas anulować rozkazu.
Generalnie upierdliwe jest też to, że jakoś od połowy gry prowadzimy drużynę składającą się z, uwaga, dwunastu (!) członków, co, jak możecie sobie łatwo wyobrazić, prowadzi do niepotrzebnego chaosu i przekombinowania. Generalnie moim zdaniem gra sporo by zyskała, gdyby usunąć z niej mechanikę zbierania stworków, przerobić walki na prowadzone stuprocentowo w czasie rzeczywistym i olać użeranie się z tak liczną drużyną. No, ale to tylko i wyłącznie kwestia moich preferencji.
Fabuła jest w gruncie rzeczy pretekstowa – wcielamy się w młodego chłopca szukającego w innym świecie swojej mamy – ale nie zmienia to faktu, że bardzo sympatyczna. W moim odczuciu nie odstaje w żadnym względzie od klasycznych opowieści dla dzieci znanych z filmów i bajek. Zadania poboczne są natomiast nierówne – część to przyjemne, proste opowiastki na marginesie głównej historii, niejednokrotnie związane z trywialnym, ale wciąż przyjemnym mechanizmem „zabierania” różnych fragmentów „serca” (ambicja, odwaga, miłość itp.) tym postaciom niezależnym, które mają ich w nadmiarze i „oddawania” ich tym, którym ich brakuje. Inne to proste polowania na potwory, a te najbardziej denerwujące wymagają od nas np. złapania jakiegoś określonego potwora.
Największym problemem „Ni No Kuni” jest jednak to, że jest w tej grze niestety parę takich miejsc, w których mamy do czynienia z nagłym, nieuzasadnionym skokiem w sile przeciwników (np. w określonym lochu koniecznym do ukończenia przygody), co w rezultacie prowadzi, a jakże, do mozolnego grindu. Może i znajdą się tacy, którzy będą tego typu rozgrywki bronić, ale jak dla mnie jest to jednoznaczny, bezdyskusyjny błąd w projekcie gry. Tak samo jest zresztą z kilkoma ostatnimi bossami – żeby je pokonać, musiałem się uciec do zmiany poziomu trudności na „łatwy”, czego zresztą nie żałuję, bo zaoszczędziłem w ten sposób tylko mój cenny czas.
„Ni No Kuni” to zatem gra w przeważającej większości dobra, która jednak ma niestety swoje słabe momenty, w których twórcy zaczynają nagle od nas wymagać grindu i innych głupot w stylu dokładnego śledzenia statystyk wrogów i naszych postaci. Nijak nie pasuje to do generalnej stylizacji gry rodem z filmu dla dzieci i tylko szkodzi temu, było nie było, sympatycznemu tytułowi.