Witamy wszystkich serdecznie w kolejnym konkursie na gry-online.pl! Tym razem konkurs jest związany z najnowszą częścią serii Dragon Age. Poniżej możecie znaleźć detale zasad od autorki, Anny Brzezińskiej. Jak zwykle, prosimy o czytanie Regulaminu i oczywiście życzymy dobrej zabawy. Jeśli macie jakiekolwiek pytania – piszcie śmiało!
Konkurs można znaleźć pod adresem http://dragonage.gry-online.pl/
Powodzenia!
"Poprowadź ich lub zgiń!
Przyznam się na początek, że moje doświadczenia w graniu w cokolwiek są nikłe. W planszówki wciągnęły mnie dopiero dzieci, które – zainfekowane przez tatusia – w wieku lat pięciu oraz siedmiu okazały się zajadłymi fanami “Horroru w Arkham” oraz “Talizmanu” W gry komputerowe nigdy nie grałam i nawet nie staram się rozumieć okrzyków, dobiegających sprzed ekranów. Kiedy dostałam propozycję napisania opowiadania osadzonego w świecie Dragon Age, ta nazwa nie mówiła mi zupełnie nic. Dzieci też bardzo się zdziwiły, kiedy po powrocie ze szkoły zastały mnie przed grą.
- Co robisz, mamo? – zapytał starszy.
- Pracuję – opowiedziałam zgodnie z prawdą, mordując mroczne pomioty.
- Jezu, ty to masz dobrze – wyjęczało młodsze dziecko, które w ramach zmagań z lekturą szkolną miało czytać “Oto jest Kasia” (Kasia pochodzi z 1959 roku z werwą dręczy kolejne pokolenia). – Masz najfajniejszą pracę na świecie.
Następnego dnia w szkole obstąpiła mnie gromadka kolegów dzieci, którzy chciały się upewnić, czy na pewno zawodowo zajmuję się graniem w gry komputerowe. Zachwyciła ich koncepcja, że można grać w gry – i jeszcze dostawać za to pieniądze! Starszy syn postanowił, że też zostanie pisarzem i nie daje sobie wytłumaczyć, że nie polega to wyłącznie na graniu w Dragon Age. I jak tu rozczarować dzieci, które święcie uwierzyły, że pisorz to ma klawe życie?
Zapraszam Was zatem do wspólnego pisania opowiadania w świecie Dragon Age. Zasady naszej zabawy są proste: daję Wam pierwsze zdanie, dopisujecie kolejny fragment, liczący jakieś 10-15 zdań, a ja spośród nadesłanych propozycji wybieram najciekawszą i najlepiej skonstruowaną. Potem dopisuję swój fragment, a Wy proponujecie kolejne rozwinięcie. I tak aż do zakończenia.
Spośród bohaterów DA: Inkwizycja najbardziej spodobali mi się:
Żelazny Byk – bo jest i wojownikiem, i szpiegiem, a te kompetencje zwykle się wykluczają, a to, co przeżył, sprawia, że zaczął kwestionować swoje wcześniejsze wybory.
Solas – bo również jest jedyny w swoim rodzaju i w przeciwieństwie do większości magów, którzy odebrali staranne wykształcenie i znają jeden właściwy sposób posługiwania się swoją sztuką, Solas do wszystkiego doszedł sam, zanurzając się w Pustkę na własną rękę, wędrując ścieżkami na które żaden zwykły mag by się pewnie nie zapuścił.
Morrigan – bo jest czarodziejką w moim ulubionym stylu, chłodną, sarkastyczną i pozbawioną złudzeń, dba głównie o siebie i właściwie nie wiemy, co chce osiągnąć, doradzając cesarzowej Celene w sprawie mrocznej sztuki.
Leliana – bo Piąta Plaga doświadczyła ją tak mocno, że całkowicie porzuciła lekkomyślne życie, jakie prowadziła za młodu w Orlais, i teraz jako utalentowany bard i wyszkolona skrytobójczyni zdecydowała się przyjąć twarde reguły wiary i bronić jej za wszelką cenę.
I to jest pierwszy warunek: w dopisanym fragmencie powinno się pojawić co najmniej dwoje z nich. Oczywiście możecie wprowadzić również własnych bohaterów – i tych z gry, i całkiem wymyślonych. Moi ulubieńcy nie muszą być postaciami pierwszoplanowymi. Sami zdecydujcie, kto jest narratorem i opowiada tę historię. Ale moi bohaterowie muszą się w niej pojawić, choćby jako łeb-trofeum na ścianie.
Tytuł naszego opowiadania to “Poprowadź ich lub zgiń!”. Cała reszta należy do Was. Sami decydujecie o formie opowiadania – czy jest klasycznym heroic fantasy, czy parodią, czy pamiętniczkiem spisywanym w domu opieki dla emerytowanych qunari, czy też odręcznymi notatkami na kwitach z pralni krasnoludów. Ale tekst będzie krótki, około 30 tyś. znaków, a to oznacza, że nie mamy wiele miejsca na podziwianie krajobrazów. Akcja musi być szybka, a my mamy się dobrze bawić. I ma się – to jest drugi warunek – wydarzyć podczas jednej nocy.
Będę szukała ciekawych pomysłów, intrygi i dobrze nakreślonych postaci. Styl też jest ważny: najlepszy pomysł można zarżnąć, jeśli się pisze, używając wyłącznie dwóch czasowników “mieć” i “być”. Cenię również oryginalność, więc bardzo proszę, nie każcie tym biednym bohaterom wrzucać pierścienia do góry pełnej ognia.
W fantastyce najbardziej przygodę, tajemnicę i zaskoczenie. Mam nadzieję, że mnie zaskoczycie."
Anna Brzezińska
Szacunek dla osoby która sformułowała regulamin :D
edit.
Polecamy jego lekturę
mycha - i tak juniorzy którzy się zlecą zasypią was gradem pytań(na które odpowiedź będzie właśnie w regulaminie) ;)
Konkurs fajny - za pisanie się nie wezmę, może spróbuję coś narysować(chociaż rysować tez nie umiem :D)
Ależ fajny konkurs, aż nie da się przejść obok obojętnie! :) Naturalnie, spróbuję swoich sił!
marcin00 - mamy świadomość, że nie wszyscy będą go czytać, dlatego tu jesteśmy, by Wam pomagać ;)
Nie zrozumiałem gdzie trzeba zgłaszać pracę. Z tego co przeczytałem wynika, że w komentarzu po tym wątkiem, mam rację?
ognia który nie miał nic wspólnego z nami, pytał gdziem my idziemy? Idziemy na północ
rak ma być mycha734
Altair; Joch
Z tego co przeczytałem wynika, że w komentarzu po tym wątkiem, mam rację?
pkt 10 regulaminu
Tak, tutaj.
mik18
ognia który nie miał nic wspólnego z nami, pytał gdziem my idziemy? Idziemy na północ
rak ma być mycha734
o co Ci chodzi? Czy to już jest zgłoszenie?
te dwie wymagane postacie mają znaleźć się tylko w tej części opowiadania czy może ogólnie we wszystkich częściach?
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Mimo znużenia i zmęczenia Morrigan, jak zwykle, droczyła się z Lelianą, tylko Varrik był cichy i jakiś nieswój.
- Hej krasnoludku, dlaczego siedzisz cicho jakbyś zobaczył samego arcydemona? - z szyderczym uśmieszkiem zapytała Morrigan.
- Jeśli mam być szczery, to jesteś całkiem podobna.- odchrząknął krasnolud. Lelianna natychmiast parsknęła śmiechem, a po chwili poczuła mocne pchnięcie, tak mocne że upadła na ziemię. Varrik już od dłuższej chwili podejrzewał, że coś jest nie tak. Cała grupa została zaatakowana przez zakapturzone postacie, na szczęście czujna Morrigan utworzyła barierę odbijającą pociski. Zaprawiona w boju rudowłosa dziewczyna, natychmiast podniosła się i przeturlała się do najbliższej osłony, za którą czekał już krasnolud. Bohaterowie byli atakowani bez chwili wytchnienia, a czarodziejka opadała już z sił.
- Musimy coś wymyślić! - krzyknął krasnolud nabijając Biankę kolejnymi bełtami.
- Osłaniaj mnie, mam pewien plan! - odkrzyknęła ruda i wyjęła z sakiewki niepozorny flakonik.
Dziewczyna wybiegła zza osłony rzucając przed siebie fiolką, z której buchnął ogromny obłok dymu, a zdezorientowani przeciwnicy nie mieli szans oprzeć się sztyletom i bełtom. W ferworze walki przyjaciele nie zauważyli opadającej z sił czarnowłosej czarodziejki, która została trafiona nietypową, zatrutą strzałką...
Moje zgłoszenie, mam nadzieję, że się spodoba :)
Ja również dam szczęściu szansę.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nie robiło to większej różnicy, ponieważ Kirkwall i tak było już kupą gruzów, niemniej jednak żałowałam mieszkających tu nieszczęśników. Wiedziałam że nie jestem w stanie im pomóc inaczej, jak tylko wypełniając moje obowiązki wobec Boskiej Justynii. Musiałam odegrać tę samą rolę co Strażnik wtedy, w Fereldenie. Zostać dowódcą, który zrobi co konieczne, który poważy się na każdą niegodziwość byle tylko wygrać tę wojnę. Ścigałam zatem apostatów - zbiegów z Kręgu - i zabijałam nim dotarli do Imperium Tevinter. Nie wszyscy z nich byli maleficari, to pewne, a wielu padało przede mną na kolana i łykając łzy i smarki błagało o zmiłowanie, ale nie mogłam im go okazać. Smuci mnie to, lecz ryzyko było zbyt wielkie. Każdy mag krwi, każdy wezwany demon poszerzał Szczelinę, rozrywał Zasłonę. Podążając szlakiem śmierci dotarliśmy aż do Nevarry.
Stwórca jeden wie, co stałoby się gdyby tamtego dnia nie dogonił nas posłaniec na ledwo żywym koniu. Z dostarczonego przez niego zaszyfrowanego listu dowiedziałam się że na dworze cesarzowej Celene pojawiła się tajemnicza czarownica przedstawiająca się jako Morrigan. Suka zdecydowała się wrócić, co więcej w swej arogancji nadal korzystała z tego imienia.
- Cassandro, zbierz oddziały - zwróciłam się do mojego porucznika. - Nowe rozkazy. Wracamy do Val Royeaux.
Popiół, brud, cierpienie i śmierć. Wędrujemy przez jedną z wielu zniszczonych wiosek, demony z pustki nie oszczędziły nikogo. W okół nas jest pełno trupów, odór jest nie do zniesienia. Solas milczy, rozgląda się w okół z niedowierzaniem, w sumie ja też nie jestem w stanie się przyzwyczaić do tego widoku, chociaż to raczej niemożliwe. Maszerujemy na plac, na którym stoi kapliczka Andrasty, przed nią klęczy Leliana, odmawia modły za zmarłych i prosi o łaskę dla ich dusz. Klękam przy niej, spogląda mi w oczy, a w nich widzę tylko zmęczenie. Pomagam jej wstać, musimy iść dalej, według Cassandry, wiedźma której szukamy, Morrigan, udała się dalej, na północ. Musimy ją odnaleźć, ponieważ jest jedyną osobą w Thedas, która jest w stanie nam udzielić jakichkolwiek odpowiedzi. Solas się niecierpliwi, Ja, i reszta mojej drużyny też. Wędrujemy już czwarty dzień, i jedyne co znajdujemy to zgliszcza, zapach śmierci, i ból. Ktoś musi to wszystko powstrzymać, dołożę wszelkich sił aby znaleźć winowajcę, i przynieść porządek. Opuszczamy wioskę, nikt z nas się nie ogląda, nikt nie zadaje pytań, w milczeniu wędrujemy dalej, niosąc ze sobą tylko nadzieję. Jedyne, czego się obawiam to to, że może już być za późno...
Altair221 - dokladnie tak jak marcin00 potwierdził, zgłaszacie pracę w komentarzu, w tym wątku.
mik18 - o co dokładnie pytasz?
noireth - lepiej umieścić te dwie postacie już na początku, lub np. choć wspomnieć o nich, że jakoś istnieją.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Wyraźnie było widać, że ta armia, silnych i krwiożerczych czortów zmierza do jakiegoś celu, jeszcze nieodkrytego dla mnie. Gdzieniegdzie trzeba było toczyć walkę z demonami, które zostały w tyle, nie myśląc by ktoś mógł je zaatakować. Idąc z Żelaznym Bykiem, którego topór był większy ode mnie, nie bałem się tych diabelskich pomiotów. Zresztą sam też nieźle wymachiwałem swym mieczem podarowanym przez Morrigan, którą mam nadzieję jeszcze spotkam.
Zapadł już gęsty mrok, więc postanowiliśmy odpocząć. Demony chyba tez czasem to robią, miałem przynajmniej taką nadzieję, inaczej nigdy ich nie wyprzedzimy.
- Reap, po co my właściwie we dwóch ich gonimy? - rzucił nagle do mnie Byk.
- Musimy zdążyć przed nimi dotrzeć do naszej krypty, sądzę, że jej nie ominą. Muszę wziąć stamtąd... coś.
Nie mogłem mu powiedzieć, nie ufam mu na tyle, aby zdradzać sekrety Inkwizycji.
- Hmm... a jak chcesz ich ominąć? Może przyprawimy sobie skrzydła? - zaśmiał się wielkolud.
Czasem jego poczucie humoru mnie drażniło. Już chciałem rzucić mu jakąś ripostę, ale w tej samej chwili ujrzałem czarną postać między drzewami. Podbiegłem tam, nie bacząc na niebezpieczeństwo jakie mi groziło. Poczułem tylko lekkie ukłucie w okolicy szyi i ból, kiedy padłem na ziemię.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Na wioskę krasnoludzką spadł atak grupki demonów, siejących zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawią. Dla badacza pustki, był to istny raj, bowiem znajdował się tu cały ich bestiariusz, od latających, po tych bardziej „przyziemnych”. Nasza drużyna nie zamierzała się jednak przyglądać częściom anatomii potworów. Co prawda, dotarcie do siedziby inkwizycji na północy było ważne, i trzeba było uczynić to jak najszybciej, ale w końcu – któż z obecnych, oparł by się pokusie wybicia kilku, a co do dopiero całej ich grupy. Wielki pająk w wielką przyjemnością zaczął - wkroczył do wioski siejąc śmierć i zniszczenie. Jak wiemy, Morrigan nie jest zbyt litościwą osobą, a cecha ta najwyraźniej ulega podwojeniu, gdy korzysta z polimorfii. W pobliżu niej, małe karzełki walczyły jak na nich przystało, barwiąc ściany swoich chat na ich ulubiony kolor – czerwony. Dzierżone przez nich topory bitewne, niegdyś pięknie wypolerowane i błyszczące, teraz penetrowały ciała najeźdźców z pustki rozbryzgując ich wnętrzności wszędzie gdzie aktualnie się dało. Solas zamienił w chmurę krwi kolejnego demona, a z rąk stojącego koło niego maga poleciała ognista kula w całą ich grupę, niektórych spopielając, a kolejnych stojących obok porządnie podpalając. Cała bitwa w żadnym przypadku nie przypominała żałosnej i z góry skazanej na porażkę walki z pomiotami w Ferelden, czy innych walk podczas inwazji tych czortów. Była to raczej zabawa dla owej grupki zbuntowanych magów. Śmiali się śmierci w twarz, kąpiąc się w krwi swoich przeciwników. Z nich wszystkich, jedynie Solas mordował bez widocznej satysfakcji.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Pamiętam dokładnie prorocze słowa Morrigan: „Posłuchaj mnie uważnie – Ty, który nigdy nie uroniłeś ani jednej łzy. Wkrótce dosięgnie Cię Twoje przeznaczenie. Wybieraj wtedy ostrożnie, albowiem od Ciebie zależeć będzie los tego kraju!”. Dlaczego je zlekceważyłem i uniosłem się tą cholerną dumą?! Plątanina myśli, pytań bez odpowiedzi, spowija moją głowę. Rozkładam ręce w geście bezradności, maszerując wraz z niedobitkami z Królewskiej I Kompanii. Ja – Matthew z rodu Anatolis, sprowadziłem zgubę na ten kraj. To przeze mnie dziesiątki tysięcy nieumarłych wojowników powstało z grobów i nikt nie może ich już zatrzymać. Gdybym tylko mógł cofnąć czas... Wybrałbym wtedy zniszczenie tej przeklętej korony, zamiast życia Leliany. Uratowanie jej było straszliwym błędem, za który płacą niewinni ludzie. Maszerujemy nocą, bez zbędnych słów i świateł, aż do celu podróży - Nar'al - ostatniego bastionu, gdzie zebrali się uchodźcy z pobliskich warowni. Nie liczymy na szczęśliwe zakończenie, chcemy po prostu zniszczyć jak najwięcej tych mrocznych kreatur, nim sami dokonamy żywota. Moją uwagę przykuwa nietypowy cień w pobliskiej rzece. Usta otwierają się, by wydobyć dźwięk, ale stanowczo za wolno! Słychać tylko świst nadlatujących strzał, a z lasu wyłaniają się niezliczone, niebieskie oczy...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Tak popiołu było wiele i gruz, wszędzie gruz, a lasy zaiste dziwne bo pełne grobów. Jednak nie robiło to na nas najmniejeszego wrażenia ponieważ byliśmy wiecznie zalani no i te grzyby, które podarowały nam elfy sprawiały że byliśmy dziwnie nieobecni. Ja oraz Bombardier Ignacy szliśmy przed siebie, właściwie nie wiedzieliśmy po co idziemy i w jakim kierunku, nie cel był ważny tylko droga.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Żelazny Byk widział, czuł to całym ciałem. Zepsucie, systematycznie zatruwające ziemię po której stąpali. Nawet wszechwiedzące Ben-Hassarath, nie było gotowe na to, ku czemu zmierzał Żelazny Byk i Uśmiechnięta Kompania.
Na obrzeżach jego umysłu zamigotało mentalne wezwanie czarodziejki. Żelazny Byk westchnął przeciągle, i przepchnął się przez idących z przodu żołnierzy, czując jak kąsają mu plecy spojrzeniami. Dołączył do kobiety na czele kolumny, wpatrując się w punkt który wskazała mu ręką.
Zbliżają się – wyszeptała trwożnie Morrigan.
Żelazny Byk wybuchł w odpowiedzi radosnym śmiechem i sięgnął po przewieszony przez plecy miecz dwuręczny, zwany Buźką(w końcu to uśmiechnięte buźki najbardziej liczyły się w armii, co nie?)
- Ależ skąd, to my się zbliżamy.
:)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Apatię i marazm, które nieustannie nam towarzyszyły przerwało niespodziewane zjawisko.
- Czy to... Gryf? - Leliana zawahała się kończąc pytanie - To znaczy, one wyginęły, prawda?
- W każdym razie to nie zmiennokształtny - powiedziała Morrigan patrząc bystro na stworzenie, które spokojnie odpowiedziało jej wzrokiem niepokojąco rozumnym. Złotawe upierzenie i błyszcząca sierść zwierzęcia jaśniała na tle letniego słońca. Wszyscy nasi towarzysze zdawali się być zachwyceni nieoczekiwanym gościem, wyglądało na to, że jedynie ja zdawałem sobie sprawę co to może oznaczać. Powrót starej legendy to narodziny nowej. Byłem dziwnie przekonany, że chodzi o kogoś z nas. Moje rozważania zostały gwałtownie przerwane przez Morrigan. Wyglądało na to, że Gryf, świadomie lub nie, obudził w czarownicy nieznaną mi wcześniej siłę. Pierwszy raz wyczułem coś takiego. Natchniona Morrigan przemówiła...
"Poprowadź ich lub zgiń!"
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nic nie zapowiadało, by odrodziła się niczym majestatyczny feniks. Mijaliśmy wyniszczone wioski, a ich mieszkańcy uciekali przed nami w popłochu. Większość okolicznych drzew runęła na spalone domy i drogi. Ze słynącego z pięknych krajobrazów Orlais pozostały ponure zgliszcza.
Czułem na sobie nienawistne spojrzenia moich kompanów, którym teoretycznie przewodziłem. Ich hipokryzja z każdym kolejnym dniem napawała mnie jeszcze większym obrzydzeniem - mieli mnie za bezmyślnego Qunari, który nie widzi dalej niż dno własnej sakiewki. Chociaż są ludźmi, postępowali dokładnie tak samo. Kazałem im wołać na siebie Żelazny Byk - jedni przyjęli to z ledwie ukrywanym rozbawieniem, inni z najprawdziwszą grozą. Dzierżony przeze mnie topór potęgował szczególnie to drugie uczucie.
Byliśmy bandą zebranych najemników i podróżowaliśmy, cholera, sami nie wiedzieliśmy gdzie. Mężczyzna w lśniącym, karmazynowym habicie wskazał cel i podarował każdemu z nas po jednym suwerenie zaliczki. Kolejne pięć złotych monet mieliśmy otrzymać, gdy tylko dostarczymy do niego ciało agentki Leliany. Jej konwój mieliśmy zastać pewnej jesiennej nocy w kotlinie nieopodal Val Royeux, choć nie była to stuprocentowo pewna informacja. Zleceniodawca ostrzegł nas, że płomiennowłosa kobieta i była członkini drużyny Bohatera Fereldenu to śmiertelnie niebezpieczna przeciwniczka. Cóż, trafiła kosa na Byka...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Gdziekolwiek podążyliśmy, witała nas spękana ziemia, wypalona i nieczuła. Powietrze zawsze było tak samo ciężkie. Zawsze miało identyczny posmak dymu i spalenizny, przypominający jak wiele czasu minęło odkąd ostatni raz jedliśmy świeże mięso. I nic, absolutnie nic, nie mogło równać się z Głodem szarpiącym wnętrzności każdego z nas. Doprowadzającym na skraj szaleństwa. Gdyby w okolicy było cokolwiek... Ale wszystko, co dało zjeść, zostało zjedzone już dawno temu.
Ci, którzy szli tędy pierwsi, pewnie dziękowali losowi. My go tylko przeklinaliśmy, myśląc o tym, jak dobrze byłoby trafić na ludzi. Jak cudownie byłoby jeść. Smakować krew. Ogryzać kości, aż nie pozostanie na nich nic. Tęskniliśmy za tym wszystkim aż do dnia, w którym spotkaliśmy Żelaznego Byka i jego podkomendnych. Och, zaspokoiliśmy wtedy Głód. A przynajmniej niektórzy z nas.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z ta sama obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Po Szarym Strażniku pozostało mi jedynie wspomnienie, a wszystko co nastąpiło po jego zniknięciu z Morrigan utwierdziło mnie w przekonaniu, że ścieżka, którą podążam jest słuszna. Zmieniłam się, Andraste dała mi siłę by żyć dalej i nieść światło zagubionym w ciemności.
- Varric… - spokojnym melodyjnym głosem zwróciłam się po raz kolejny do krasnoluda – jesteś pewien, że Hawke znajduje się w Marothius?
- Od początku powiadam…
- Jeśli początkiem nazywasz piąty tydzień przesłuchań – zakpiłam – byłby z ciebie niezgorszy bard czy bajkopisarz
- W każdym razie – kontynuował niespeszony – rozstaliśmy się tam. Hawke wspomniał, że musi się spotkać z Boskim Zwierzchnikiem Tevinterskiego Zakonu.
- Zakon… - Orleański i Tevinterski Zakon wzajemnie się nie uznawały, podróż do Imperium nie jest tym o czym obecnie marzę – Mam tylko nadzieję Varric, że niczym praworządny krasnolud nie opuściłeś Marothius w pośpiechu.
- Skądże! Po prostu Tevinterskie powietrze mi nie odpowiada – mówiąc to odwrócił się ode mnie, wiedział, że jeśli bym tylko chciała oddałby mi Biance, swą ukochaną kuszę bez mrugnięcia okiem
Na horyzoncie majaczyła jeszcze smuga dymu ze stojącego w ogniu Kirkwell. Varric wmawiał sobie, że nic nie mógł zrobić, ale gdyby Hawke tu był… Leilana to samo myślała o Strażniku. Żadne z nich nie spodziewało się, że ich drogi ponownie się zejdą.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Szczerze? Nie mam pojęcia dlaczego zdecydowałam się eskortować tych wieśniaków do Amarantu. Mogłabym już kierować się w stronę Orlais, teraz to jest priorytet.
Ale nie, mała Morrigan musiała akurat teraz poczuć się odpowiedzialna za innych. Ci ludzie mieli szczęście, że przechodziłam przez Denerim kiedy rozpoczął się pucz Kręgów.… myślę, że bez moich barier ochronnych już dawno spoczywali by pochowani głęboko w ruinach miasta.
No, i jeszcze na dodatek musiała się przyplątać ta ruda gówniara, Leliana. Dziecko nam spoważniało, choć dalej dostrzegam w jej oczach niepewność i strach. Jedzie teraz w jednym z powozów, zabawia małe dzieci. Jej starania są bezcelowe i jałowe, nie ma w tych ludziach nadziei, stracili wszystko.
Karawana gwałtownie się zatrzymała. Zsiadłam z konia, żeby zobaczyć co się stało. To, co ujrzałam będzie prześladować mnie w moich snach do końca życia.
Na wysokie stojące wśród gęstych liści pale ponabijani byli ludzie, choć u niektórych udało mi się dostrzec elfie uszy. Odór był okropny, widok zmasakrowanych ciał jeszcze gorszy. Co tu się stało?
Z powozu wysiadła Leliana z naciągniętym łukiem w ręku. Zza okolicznych krzaków wyłonił się spokojnie blady, ciemnowłosy mężczyzna dzierżąc w ręce długi kostur i śmiejąc się pod nosem. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że jesteśmy otoczeni przez co najmniej tuzin uzbrojonych wojowników. Po chwili okropnej ciszy ujrzałam kątem oka, że jeden z wrogów pada ze strzałą głęboko wbitą w czaszkę. Wtedy rozpętało się piekło. Podpaliłam zaklęciem dwóch przeciwników, lecz na resztę było za późno. Nieznajomy wystrzelił z laski strumień błyskawic, który dosłownie usmażył kilkunastu wieśniaków. Z paniką odwróciłam się w stronę mordercy, niestety w tym samym momencie poczułam tępy ból w głowie i padłam na ziemię. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam, było nieruchome ciało Leliany. Potem, wszystko zasłoniła ciemność….
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Było późne popołudnie gdy minęliśmy granicę lasu. Przede mną w falującym z gorąca powietrzu majaczyły sylwetki moich towarzyszy: prowadziła Morrigan, za nią podążał Varric cicho gawędząc z Leilaną. Nagle moją uwagę przykuł pewien szczegół, po lewej stronie piaszczystej ścieżki zobaczyłem szkarłatną plamę...Krew! Skrwawiona trawa! Nie powinno mnie to zdziwić wszakże rano mijaliśmy spaloną wioskę a dwa kilometry dalej drzewo wiśelców. Jednak tym razem coś było nie tak. Ten szkarłat tu nie pasował... Nic tu nie pasowało! Dlaczego Morrigan nie rzuciła sarkastycznego komentarza? Dlaczego Varric nie zerknął zaciekawiony tym co mogło się tu stać? Dlaczego Leilana nie obrzuciła smutnym spojrzeniem miejsca masakry, ubolewając nad losem nieszczęśnika który tu zginął? Dlaczego są tacy obojętni?! Prawie zrównałem się z krwawą kałużą gdy usłyszałem świst. Zanim zorientowałem się w sytuacji, było już za późno. Strzała sięgnęła celu.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Widok był zaiste niepojęty w swym ogromie. Przytłaczał nas, a jednak wraz z Morrigan udało nam się jakoś utrzymać ducha drużyny. Nic ich bardziej nie motywowało jak nasze sarkastyczne komentarze i nieczułość na ból oraz cierpienie innych. Czasem dobrze gdy widzą w tobie rywala. Mają przynajmniej powód aby pokazać, że są lepsi niż ty. Jak się nie jest wielkodusznym i pobożnym wojownikiem o szlachetnym sercu... cóż trzeba sobie radzić inaczej.
- Kobieto! - zagrzmiał swym tubalnym głosem Byk. - Może zmień się w konia to będę mógł cię dosiąść!
Odpowiedziały mu rozbawione parsknięcia oraz spojrzenie wiedźmy pełne politowania. Pomimo żartu widać było zmęczenie i znużenie podróżą bez końca. Mój wzrok padł na Morrigan - w jej oczach czaiło się to samo przekonanie co w moim sercu. Biedni, nieświadomi, zagubieni... Solas, gdzie się podziałeś kiedy tak bardzo utknęliśmy w pustce?
Konkurs "Poprowadź ich lub zgiń!"
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nasza kompania dotarła aż do wilkiego morza na skraju którego widniała opusczona forteca, to tam spotkaliśmy kobiete, jej widok przeraził każdego z nas. Po chwili milczenia zdołała ona tylko wypowiedzieć imię Leliana. Została całkowicie obdarta z szat, na jej niewinnym, białym jak śnieg ciele krew była niezwykle widoczna. Jednak nastraszniejsze było to że na jej ramieniu wyryto krwawy tatuaż. Nasz wódz, zwany żelaznym bykiem, nie należał do ludzi strachliwych, lecz tym razem nawet ja zobaczyłem w jego oczach lęk. Nie minęła chwila, na skraju lasu zobaczyłem to czego bałem się najbardziej, to przed czym uciekałem całe życie. To były mroczne pomioty, wróciły by dokończyć dzieła. Strategia żelaznego byka była jasna jak słońce, walczymy do ostatniego żywego żołnieża, sęk w tym że przeżyło nas niewielu. Bez obawy o konsekwencje chwyciłem Leliane i wbiegłem do najbliższej groty.
Zdołałem wykrzyczeć tylko te słowa - Jeśli przeżyjesz byku, to wiedz że moje imię to Solas, jeśli zginiesz dalej już powędruje sam!.
Przedzirając się przez jaskinie pełną wilków i pająków wkońcu wyszłem na powierzchnie. W oddali zobaczyłem samotną karczmę, której okna rozświetlały chociaż trochę te noc, a w niej ledwo żywego żelaznego byka, co bardzo mnie zaniepokoiło i rozweseliło zarazem. Gdyby tylko mógł mówić, gdyby mnie ostrzegł, gdybym tylko wiedział że wróg jest znacznie potżniejszy niż pomioty, i co gorsze jest wśród nas...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nasz cel był jasny, musieliśmy znaleźć chłopca za wszelką cenę, jeszcze dziś . Tarcza słoneczna była już z naszej pozycji niewidoczna, zasłonięta przez pasmo górskie, choć pobliska dolina wciąż jeszcze jarzyła się kolorem czerwonym. Dopiero docierając do gościńca zdaliśmy sobie sprawę, że nasza porażka, będzie oznaczać porażkę wszystkich. Dopiero tam mijając dziesiątki nabity na pal pozbawionych ciała głów. Osada musiała być już blisko. Mijając pokryte rozłogami okoliczne domostwa napotkaliśmy tuziemców pakujących się w pośpiechu, nie zdających sobie sprawy, że od wyniku naszej misji zależy to czy będą mieli dokąd uciekać. Wiedzieli oni jednak, że armia czyhająca na południu nie będzie siedzieć bezczynnie, że w końcu ktoś wyda rozkaz najazdu na ich osadę. Musieli uciekać, choć nie mieli pojęcia gdzie. W pobliżu niewiarygodnie opustoszałej i cichej karczmy siedział samotny mężczyzna, który na widok naszej kompani zerwał się i pobiegł gdzieś w otchłań ciemnej uliczki. Nie minęło 5 minut gdy zostaliśmy otoczeni przez tutejszych zbrojnych. Nie chcieli słuchać wyjaśnień, chcieli jedynie ukarać winnych tej upiornej dekoracji gościńca. Nie obchodziło ich, że stojąca przed nimi kompania nie miała z tym nic wspólnego, oni już znaleźli swoich winnych.
-Nie mamy na to czasu, musimy iść – powiedziała po cichu Leliana.
Spojrzałem na Żelaznego byka, bo tylko on był w stanie wykonać mój niemy rozkaz. Jeden z niezdających sobie z niczego sprawy gwardzistów, kazał mu zachować spokój i poddać się dobrowolnie. Byk ciął nisko nabierając rozpędu do kolejnego ataku. Ogromny miecz zdawał się nic nie ważyć w rękach potężnego Qunari. Piruet za piruetem, krzyki zbrojnych zdawały się cichnąć a nie trwało to więcej niż pięć uderzeń serca. Bez słowa ruszyliśmy ku górom które zdawały się być tuż przed nami.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Na początku, pomimo zmęczenia, staraliśmy się pomagać wszystkim. Czas był jednak nieugiętym przeciwnikiem i szybko udowodnił nam, że nawet bohaterowie nie mogą rozdrabniać swej dobroci na drobne. Oczywiście nie od razu to do nas doszło i płaciliśmy za swój upór twardą walutą. Dowodem tego był kurhan Solasa zostawiony przy drodze oraz świadomość, że w czekającym na nas na końcu drogi starciu, przyjdzie nam stanąć do walki bez jego magii.
Ciężko się odmawia potrzebującym i odwraca wzrok od cierpienia niewinnych. Lecz jeśli mieliśmy podołać zadaniu i ocalić o wiele więcej żywotów, musieliśmy zamknąć nasze serca w lodowych okowach znieczulenia. Niektórym przychodziło to łatwo. Morrigan zawsze stawiała cel ponad środki, a dobro bliźnich szybko rozmywało się w konfrontacji z żelazną determinacją. Ostatnia poddała się Leiliana i choć to ona zaczęła narzucać mordercze tempo marszu, to właśnie jej najbardziej ciążyło sumienie...
Varrick przerwał czytanie i podniósł wzrok znad dziennika.
tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Zakon templariuszy zlecił nam zadanie transportować urnę świętych prochów Andrasty do świątyni w denerim . Miała ona podnieść ducha i morale ludzi po zakończonej pladze . Mnie nakazano nadzorować ten transport jestem komendant Edwin Leistam . Bracia templariusze nazywali mnie płatkiem o upodobałem sobie zostawiać płatek kwiatu na ciele pokonanego wroga . Podczas podróży widzieliśmy pozostałości plagi zniszczone domy i spalone pola . Przez całą drogę towarzyszy nam siostra Leliana to ją zakon poprosił żeby odniosła urnę świętych prochów . przez większość czasu opowiadała nam o swoich przygodach z bohaterem Fereldenu szarym strażnikiem . Mówiła nam tez o swoich kompanach podróży . Każdy z nich był inny i wyjątkowy najbardziej zaciekawiła mnie czarodziejka Morrigan . Według opowiadań leliany była ona bardzo skrytom i tajemnicom osobom . podróż była bardzo długa i wyczerpująca widok i zapach spalonych wsi nasz spowalniał . Moje zadanie jest jasne przeprowadzić ludzi i urnę bezpiecznie do denerim . Bo jak mawiał mój ojciec Poprowadź ich lub giń .
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Stepy Anderfels nic się nie zmieniły, dwie Plagi odcisnęły tu swoje piętno, pozostawiając to miejsce niemalże bez życia. Od Wędrujących Wzgórz dzieliły nas jeszcze przynajmniej cztery godziny forsownego marszu, dzień chylił się już prawdopodobnie ku końcowi; ciężko było to jednak jednoznacznie ocenić, gdyż niebo przesłaniał dym gęsty do tego stopnia, że cały czas panował półmrok. Gdzieniegdzie spośród rozpadlin skalnych buchały potężne jęzory ognia rozświetlając starodawny, ale obecnie już niemal zapomniany szlak.
To było moje pierwsze zadanie zlecone przez Inkwizytora, mieliśmy zbadać podanie spisane na starożytnym zwoju, sugerujące, iż za „poruszającymi się wzgórzami, daleko na północy, w świątyni Dawnych Bogów znajduje się artefakt dający kontrolę nad wszystkim co z Pustki pochodzi”. Wagę tej misji podkreślał fakt, że dowódca wysłał na nią aż trzech swoich zaufanych towarzyszy: Żelaznego Byka- nieustraszonego qunari, Vivienne- czarodziejkę z Orlais oraz Lelianę- dowódcę oddziału szpiegowskiego. Drużynę współtworzyłem ja i pewien elficki łucznik o imieniu Atargurth.
- Nie ociągać się!- krzyknął w moim kierunku qunari.
Łatwo mówić, ciężko było nadążyć za wielkimi krokami rogatego olbrzyma, które dla zwykłego człowieka były wręcz susami. Z tyłu, nieco za wszystkimi pozostałymi kroczył Atargurth, okryty szczelnie płaszczem, z kapturem zaciągniętym na głowę. Jego osoba intrygowała mnie najbardziej, rzekomo ukończył szkolenie na członka inkwizycji tydzień przede mną, powinienem go spotkać, jednak nie mogłem go sobie zupełnie przypomnieć, tak jakby w ogóle nie istniał.
Przez cały dzień nie napotkaliśmy żywej duszy, choć lepszym określeniem byłoby żywego stworzenia, bowiem ludzie i inne inteligentne istoty wyniosły się już dawno temu z tych rejonów. Było spokojnie, zbyt spokojnie, to sprawiało, że zaczynałem się nudzić.
- Wkrótce powinniśmy dotrzeć na miejsce- rzuciła, z lekkim uśmiechem na twarzy Leliana.
Chciała zdaje się powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zamarła w bezruchu, w oddali dał się słyszeć odgłos jakby grzmotu, dopiero później zrozumiałem, że to był ryk. Nad nami krążył prawdziwy smok, pierwsza okazja by się wykazać i... pomścić mojego ojca.
W związku z tym, że Dragon Age jest moją ulubioną serią... mam nadzieję, że dasz się zaskoczyć i uwieść mojej wyobraźni. Oto moja propozycja, czysta improwizacja nocna:
- Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół - powiedział Varrick. Po chwili pociągnął srogi łyk chmielowego specjału. Gestem dłoni dał nam do zrozumienia, że winniśmy zrobić to samo.
Przypatrywałem mu się bacznie. Choć moc trunku już uderzyła w moją głowę to jego słowa wciąż docierały do mnie jakbym był zupełnie trzeźwy.
- Krasnoludzie, ileż możemy czekać... Zaczynam się niecierpliwić - rzuciła cierpko Morrigan. Jak zwykle izolowała się od kompanii, zajmując miejsce przy sąsiednim stoliku. Z tego dystansu widzieliśmy jedynie zarys jej kształtnej sylwetki.
- Tak jak mówiłem: to była nasza najcięższa podróż. Rozbiliśmy obóz w bezpiecznym, suchym miejscu. Tuż na skraju lasu... Wszyscy byli uspokojeni, zrelaksowani a mi ciągle wydawało się, że coś jest nie tak. Słyszałem głosy, coś jakby elfi śpiew - Varrick uderzył kuflem o kant drewnianego blatu, co wybudziło z drzemki zdezorientowanego Solasa - Czasami ma się to piekielne przeczucie... Odwaga pryska ot tak i nie da się zmrużyć oka.
- Odwaga nie ucieka jeśli ją w sobie masz - skomentował Żelazny Byk. Tylko on pozostał niewzruszony całą opowieścią.
Varrick nie odpowiedział na słowa potężnego wojownika. Widać było, że oczami wyobraźni wciąż tkwi w miejscu, w którym był tamtej, letniej nocy:
- "To miała być przyjemna wyprawa" powtarzałem sobie ciągle, podsuwając wyświechtany koc pod same oczy. W pewnym momencie czułem taki chłód, przeszywające zimno... aż zacząłem szczękać zębami. Zaraz potem pojawili się oni...
- Oni? Nieistniejące postacie, które twój umysł sprowadził z samej Pustki przez... chmiel? - Żelazny Byk nie dawał za wygraną. Varrick posłał mu jedynie karcące spojrzenie i kontynuował opowieść:
- Istoty, które wyglądały jak chodzące, splugawione truchła elfów. Piękne twarze z trupim uśmiechem i pustymi oczodołami. Najbardziej przerażające były ich członki - długie jak gałęzie, wyciągające się w naszą stronę...
- Wszyscy wokoło mnie spali a ja tchórzliwie trząsłem się czując jak pot oblewa moje skronie. Miałem mięśnie jak po paraliżu, nie mogłem się ruszyć. Bianka leżała tak blisko a jednak za daleko, żebym mógł po nią sięgnąć. Chciałem krzyczeć ale głos uwiązł mi w gardle...
- Czy oni... zaatakowali?
Varrick złapał się odruchowo swojej broni. Po chwili podniósł na mnie wzrok i westchnął głośno.
- Wszyscy prócz mnie zginęli. Nie zrobiłem niczego, żeby przerwać tę rzeź. Słyszałem jedynie pieśń... Dziwnie spokojną choć napawającą lękiem. Nawet teraz mógłbym ją zanucić - w jego oczach pojawiła się charakterystyczna mgiełka. Łza - Krew braci tryskała przecinając letnie powietrze a ja leżałem obok z kocem naciągniętym pod same oczy. Nie mogłem nic zrobić, zupełnie nic!
Kiedy Varrick podniósł głos wszyscy zaczęli słuchać z jeszcze większą uwagą. Nawet Żelazny Byk patrzył w jego stronę okazując zainteresowanie.
- Słyszałem, że Istoty śmieją się ze mnie. Że mówią nie otwierając ust. One po prostu... Coś jakby były w mojej głowie - zamilkł na chwilę - Ostrzegałem kompanię przed tym miejscem, wiedziałem, że coś jest nie tak! I wiecie co tam było? Przy samym, cholernym skraju lasu...
- Trupidrzewo - wycedziła Morrigan okazując pewne emocje, co było w jej przypadku dość niespotykane.
- Tak... - odrzekł Varrick, nie kryjąc zdziwienia - Dokładnie...
- Zaraz, co to takiego?
Czarodziejka przybliżyła się w naszą stronę.
- Zwą je też drzewem wisielców. Zwykle takie miejsca chowają się w Sercu Lasu i są niedostępne dla zwykłych podróżnych... Trupidrzewa czekają na wyjątkowo złe emocje, myśli. Wykorzystują chwilę słabości istoty, która zamierza pożegnać się z życiem. Te enty wkręcają swoje korzenie w mięso, oplątują sobą kości ofiary i wciągają ją głęboko pod ziemię... stamtąd już nikt się nie wydostanie - skończyła Morrigan uśmiechając się upiornie. Odruchowo odsunąłem się od stolika, niechcący trącając ręką kufel.
Varrick kiwał się na stołku jak zahipnotyzowany. Na koniec dodał:
- Po dziś dzień nie wiem dlaczego nie dorwały mnie... Dlaczego pozwoliły mi żyć?!
Morrigan uśmiechnęła się lekko:
- Masz za mocną wolę życia, krasnoludzie ale... to powinno nam pomóc w przyszłości - skwitowała.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Wszystko się pozmieniało dawniej w miastach rozkwitało życie , można było zobaczyć jak na placach szkolą się nowi wojownicy czy też magowie . Zobaczyć można było wspaniałe budowlę rozciągające się na północ . Teraz nie ma już nic , pustka pochłonęła cała krainę , w oddali widać płonące miasta , stosy trupów i jęki ciężko rannych ludzi . Nie potrzebnie opuściłem krainę kiedy była w potrzebie wolałem zostać w swoim świecie nie chciałem już walczyć miałem wszystkiego dość , ale teraz żałuję i muszę znów wrócić , przejść przez portal na ziemi to krainy o której nikt nie słyszał . Jako dziecko zostałem wybrany chciałem przeżyć przygodę , przyszedł po mnie pewien człowiek... Ale o tym opowiem wam później . Teraz czas wracać zabieram ze sobą notes aby wszystko wam dokładnie opisać , jestem jednym z nielicznych Strażników którzy muszą zatrzymać nadchodzące zło , wiem tylko że muszę połączyć siły z moimi wiecznymi wrogami , aby się zjednoczyć bo razem jesteśmy mocni . Kończę już zabieram notes i ruszam... Gdybym nie napisał to znaczy że nie udało nam się , ale mam nadzieję że uda mi się opisać wszystko w najwyraźniejszych detalach ...... ; )
Lokalne polityczne waśnie i utarczki pomniejszych watażków przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, a my nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by cokolwiek stanęło na naszej drodze. Wiedzieliśmy już z czym mamy do czynienia, jednak nikt z nas wówczas nie zdawał sobie sprawy ze skali zagrożenia, naprzeciw którego przyszło nam stanąć. Zgodnie z treścią pogłosek, Morrigan, która potrafiłaby rzucić więcej światła na dotychczasowe wydarzenia i motywy Starszego, znaleźć można było na dworze Cesarzowej Celene I, zachowującej się rzekomo ostatnimi czasy bardziej jak marionetka Wiedźmy z Głuszy niż władczyni Imperium. Wojna i późna pora, którą dotarliśmy do Val Royeaux, sprawiły, że stolica Orlais wydawała się na wpół opuszczona, lecz nawet w takich okolicznościach dało się zawsze usłyszeć gwar z okolicznych tawern i oberży. Wszechogarniająca cisza, która przywitała nas wtedy w mieście, nie wróżyła niczego dobrego. -Uważaj! - ryknął Varric, błyskawicznie kierując spojrzenie Bianki w moją stronę. Zdążyłem jedynie zobaczyć błysk światła Księżyca odbitego od klingi napastnika, który w mgnieniu oka runął bezwładnie na ziemię, i bełt, przechodzący przeze mnie niczym przez mgłę. To Solas, zachowując przytomność umysłu, przeniósł moje ciało tymczasowo do Pustki, co też krasnolud skrzętnie wykorzystał, by ustrzec mnie przed skrytobójczym atakiem. -Strażnik bramy? - Żelazny Byk trącił nogą odziane w gruby wełniany płaszcz truchło zamachowca. -Nie mogę powiedzieć, bym był zaskoczony - odrzekłem w momencie, gdy spod płaszcza wypadł krwiście lśniący amulet wykonany z Czerwonego Lyrium. Mimo tego, nie spodziewałem się, że macki Czerwonych Templariuszy zdołają sięgnąć tak daleko, w tak krótkim czasie. Nagle i niespodziewanie ciszę ponownie przeciął miły kobiecy głos, który momentalnie poderwał zaskoczoną takim obrotem spraw drużynę do gotowości bojowej. -Słowiki najpiękniej śpiewają nocą - zwróciłem się do stojącej w cieniu postaci, u stóp której spoczywało ciało kolejnego fanatycznego nieprzyjaciela. -Pałac nie jest bezpieczny, a Cesarzowa i Wiedźma oczekują w Białej Iglicy - odparła Leliana.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Brudni i wygłodniali ludzie którzy ocaleli z okolicznych wiosek wybiegli do nas , prosząc o strawę. Ledwo jej starczało dla nas, tak więc zbywaliśmy ich jak niechciane psy . Kilku Fereldeńczyków oddawało swoje resztki , wiedzieli iż tej nocy nic nie zjedzą. Godfryk na ten widok parsknął i wymamrotał coś pod nosem po czym siedziąc na odzianym w srebro koniu kazał swoim legionistom rozstawić Falangę na północnym krańcu wsi. Z wysokiej wieży świątyni czarnej od sadzy magowie z Morrigan na czele osobistej wysłanniczki Cesarzowej rozstawiali bariery ochronne.
-Oby ten cały Inkwizytor się zjawił! Ilekroć bijemy te monstra one wracają!- wydarł się w stronę wieży.
-Jeżeli to co Solas mówi jest prawdą, to bez niego się nie obejdzie. -wykrzyczała wiedźma, spoglądając w moją stronę, przerażała mnie bardziej niż wcześniej.
- Mówiłem ci już ,że masz piękny nos?.
- A czy ja mówiłam ci jak cie bardzo nienawidzę, Alistair?.
- Królu Alistarze. I tak mówiłaś , wielokrotnie. Zapisałem sobie to w moim dzienniczku.
Nagły grzmot od strony góry przerwał nadchodzącą ripostę Morrigan. Dzięki niech będą Stwórcy. Nastała niepokojąca cisza, ludność zaczęła się cofać, Godfryk odezwał się jako jedyny. Załadować balisty! Magowie na pozycjach. Piechota w gotowości, łucznicy czekać na sygnał! Dźwięki piorunów i deszczu mieszał się z biegiem żołnierzy i szaleńczym rajdem demonów.
- Jesteśmy Przymierzem! Orlezjanie i Fereldeńczycy ! Jako sługi światła i sprawiedliwości (He, a to dobre... ) nie ustąpimy ani kawałka tej ziemi! W tym błocie przyjdzie wam umierać za wolność i ład! Walczcie ze strachem! Pokażcie demonom, kreaturom, potworom tego i ich świata. Że śmiertelnicy to MIECZ STWÓRCY!!! Falanga wbiła nogi w ziemie, i wydarła się najgłośniej jak potrafiła UUUAAA!!!
Pierwsze tarcze poszły w drzazgi. Morrigan wyjęła pierścień z sakiewki, zaczęła do niego mówić. Jakby coś nim widziała. - Tak to się zaczyna...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Naszym celem był prastary tevinterski klasztor, lecz nim tam dotarliśmy, mnie już nie było. Padłem w drodze pod ciosami naszych nieprzyjaciół. Mogłem więc już tylko obserwować, jak Leliana, Morrigan i Żelazny Byk wreszcie docierają do kresu swojej wędrówki.
W klasztorze, a właściwie w jego ruinie, panowała grobowa cisza. Nad głowami zbierały się ciemne chmury.
- Spójrzcie – rzuciła Leliana, wskazując na ciała Plugawców, porozrzucane po mozaikowym pawimencie budynku. – Przybyliśmy za późno.
- Ostrzegałam, że to może się tak skończyć – powiedziała Morrigan. – Ale to przecież nie pierwszy raz, kiedy przedkładasz swój upór nad rozsądek, minstrelko. Powinniśmy go byli zostawić przy drodze. Na godny pochówek jeszcze by przyszedł czas.
- Czasami ciężko zapomnieć, jaka z ciebie…
- Tutaj – przerwał Lelianie Żelazny Byk. – Tutaj jest jeszcze jeden.
- Abominacja – zauważyła Morrigan z zainteresowaniem, po czym obiegła pomieszczenie wzrokiem. – Wygląda na to, że ci tutaj zostali przez kogoś zaskoczeni. Albo zaskoczyli kogoś. I przypłacili to życiem. W dodatku ów ktoś – albo coś – zdobył to, po co tu przyszedł. I po co my tutaj przyszliśmy.
- Ten ktoś wciąż tu jeszcze jest – Żelazny Byk poprawił uchwyt na stylisku swojego ogromnego topora. – Czuję jego zapach.
- Doskonale. W takim razie teraz będziemy działali według mojego planu.
- Co masz na myśli, Morr… Ach…
- Zobaczysz, moja droga – uśmiechnęła się niewinnie Morrigan, opuszczając dłoń. – Zobaczysz. Ale teraz śpij.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Kraina która dla mnie była wszystkim, domem, schronieniem... przeszłością. Dla NIEJ była niczym, kupa piachu i trawy pośrodku niczego. Jednak co ją tu przyciągnęło, chęć wykazania się, pomocy bezbronnym... kobieta-smok do której zmierzamy?
- Jesteśmy na miejscu.- Zawołałem- Na tej polanie widziana "Smoczyce".
- Umiesz walczyć? - Zapytała znienacka.
- Oczywiście, czemu...
Wtedy "to" wyczułem, energię tak mroczną że nie mogła należeć do maga. Nie należała jednak do bestii terroryzującej mój kraj, przynajmniej nie tej poszukiwanej przez nas.
Z lasu wyłoniła się zakapturzona postać z dziwnie powykrzywianą laską, staną przed Lelianą i skiną głową.
- Dobrzy ludzie wydaje mi się poszukujemy tej samej osoby, może połączymy siły?
- Czym jesteś i czego chcesz od Morrigan?
Jakby na znak nieznajomy zrzucił kaptur, był demonem. Zaszarżował na mnie ale ugodzony strzałą padł bez życia.
- Nie chowaj łuku, jest ich więcej.
Polana szybko wypełniła się wrogami, były ich setki, wizja rychłej śmierci przeraziła mnie. Wtem na skraju polany zmaterializował się największy, najobrzydliwszy, najmroczniejszy demon jakiego spotkałem...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wiedzieliśmy, że będzie tylko gorzej. Dalej czekała nas zmarzlina i wiatr wcielający w legiony umarłych, nawet najwytrwalszych wojowników. Każdy z nas dobrze słyszał o przesmyku przemytników. Pełnym pospolitych złodziejaszków jak i zorganizowanych grup najemników, które tylko czekały na wędrowców, którzy zabłądzili w te niebezpieczne krainy, albo nie mieli na horyzoncie innej drogi. Tak jak my. Zmierzch nastąpił bardzo szybko i nadszedł czas na pierwszy wspólny nocleg. Pierwszą myślą, która mnie zaniepokoiła była nieunikniona bliskość Morigan i Leliany. Po raz pierwszy w jednym obozie od czasów walki z arcydemonem. Z tą różnicą, że nie ma pomiędzy nimi "ICH" szarego strażnika, z którym łączyła ich specjalna więź.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Dopiero zaś, gdy ostatnie źdźbła trawy zostawiliśmy daleko za sobą, gdy gwiazdy skryły się pod ciemnymi oparami unoszącymi się nad pustkowiem a wszystko co żywe, zdawało się nigdy w tym miejscu nie istnieć… Dopiero wtedy wspomnieliśmy te swoiste ostrzeżenia i pojęliśmy, co zwiastowały.
-Kontrakt tego nie obejmował. – Żelazny Byk przystanął i choć za wszelką cenę starał się to ukryć, był szczerze zaniepokojony.
-Czyżbyś się lękał? – Odparłem posyłając mu drwiący uśmieszek. Solas parsknął śmiechem gdzieś za moimi plecami, a potężny Qunari poczęstował mnie swym twardym i porażającym spojrzeniem. Zmiażdżyłby mnie, gdyby tylko tego zapragnął. Jak zresztą niemal każdego w Fereldenie. Jednak, jako że siedząc na końskim grzbiecie nieco przerastałem go wzrostem (Co zdarzało się rzadko), pozwoliłem sobie na to małe szyderstwo.
-Kontrakt był jasny – Podjąłem zdecydowanym tonem dialog, po przytłaczającej chwili ciszy– Odnaleźć wiedźmę i jej diabelskiego bękarta. Obecność demonów nie powinna cię dziwić, Byku. Trwa wojna, a my, niczym wrony, zbieramy jej niechlubne żniwo. Taki los najemników. Jedyne co się liczy, to sowita zapłata…
Nim ostatnie słowo wydobyło się z mych ust, szmaragdowy blask, niczym błyskawica, wydzierając się spośród oparów kryjących niebo, na krótką chwilę ukazał cel naszej podróży. Zacisnąłem zęby i zamilkłem. Wraz z towarzyszami wlepiliśmy wzrok w olbrzymią ruinę, jaką był dziś Ostagar.
-Sowita zapłata, hm? – Wymamrotał Solas – Wypomnę ci te słowa, gdy znajdziemy się w środku.
W odpowiedzi, popędziłem okrzykiem swego rumaka, ruszając w stronę starożytnej twierdzy.
-Śpieszmy się więc – Rzuciłem przez ramię, wskazując palcem jadowicie zielone światła tańcujące złowrogo, wysoko nad naszymi głowami – Nadchodzi burza.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Doskwierał nam straszliwy głód, a zapasy kurczyły się w zastraszającym tempie. Wiedzieliśmy że nadejdzie czas kiedy pomioty nie będą naszym największym wrogiem, wrogiem tak zaciętym jak inny człowiek. I ten czas właśnie nadszedł, cokolwiek znajdziemy na swojej drodze zadecyduje o naszych losach. Dwa dni temu wkroczyliśmy na wrogie nam tereny. Towarzysząca nam kompania najemników pod dowództwem Żelaznego Byka dodaje nam otuchy i wiary w siebie, wiele słyszeliśmy o ich sile i sprawności w walce. Essermet i ja zwykle odchodzimy na bok słuchając pieśni Leliany, a ona sama nie gardzi rozmową ze zwykłymi szeregowymi jakimi my jesteśmy. Lecz teraz pieśń umilkła, Żelazny Byk wyszedł przed szereg na pierwszą linię a magowie rozpłynęli się wśród tłumu szeregowych, coś ciężkiego wisi w powietrzu jednak się nie zatrzymujemy, idąc nasłuchujemy nieuniknionych rozkazów, cholera, zaczyna się.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Choć siły wroga były zatrważające to nie baliśmy się. Każdy napotkany oddział pokonywaliśmy z równą łatwością, doskonałą współpracą dyscypliną. Wydawało się nam, że jesteśmy niepokonani, jak bardzo się myliliśmy.
Ta noc była inna, czułam to w kościach odkąd tylko rozbiliśmy obóz na skraju lasu. Wędrowaliśmy bez przerwy od trzech dni, byliśmy zmęczeni i głodni, musieliśmy odpocząć. Siedziałam na ziemi i ogrzewałam dłonie nad sporym ogniskiem i choć pieczony nad ogniem prosiak pachniał naprawdę wspaniale, nie potrafiłam jeść. Ilość ciał jaką widziałam przez ostatnie tygodnie, skutecznie odbierał mi apetyt.
-Powinnaś spróbować, potrzeba siły do trzymania miecza -odezwał się Bernard wyciągając w moją stronę nadgryziony kawałek mięsa.
Jego poorana bliznami twarz wykrzywiła się w uśmiechu, jego jedyne oko łypało na mnie wesoło.
Pokręciłam tylko głową, a on wzruszył ramionami i wrócił do przerwanego posiłku. Moją uwagę przykuła kobieta o rudych włosach, która przechadzała się kawałek dalej pomiędzy żołnierzami, wyraźnie czegoś szukała. Ludzie powiadają, że to ta sama kobieta, która pomogła Szarej Strażniczce pokonać Arcydemona, Leliana. Nawet jeśli była prawą ręką naszego dowódcy, nie potrafiłam jej zaufać, jak dla mnie zachowywała się zbyt podejrzanie, była zbyt tajemnicza.
Huk przerwał moje rozmyślania, przed oczami zrobiło mi się biało, a do płuc dostał się jakiś gryzący dym. Ktoś nas oślepił! Zrobiło się głośno, ludzie wkoło zaczęli się przekrzykiwać, świst strzał, bojowe okrzyki, zapanował chaos. Sięgnęłam po swój dwuręczny miecz i starałam skupić się na otoczeniu, skutki oślepienia zaczęły mijać i rozróżniałam już sylwetki biegające wkoło mnie. Nasza doskonale zorganizowana amia, zawsze idealnie zgrana, teraz wyglądała jak kurczęta uciekające przed rzezią. W ostatniej chwili umknęłam przed płonącą strzałą, która minęła mnie dosłownie o cal. Rzuciłam okiem w stronę, z której nadleciała i ujrzałam armię, naprawdę potężną, większa niż jakakolwiek z tych spotkanych przez nas wcześniej. Byłam pewna, że w blasku ich podpalonych strzał widziałam zaledwie jej ułamek. Przyjęłam bojowa postawę i próbowałam dorwać jak najwięcej wrogów, którzy właśnie dotarli na teren obozu. Byli dobrze wyszkoleni, ale nie mogli się ze mną równać, kilka obrotów i dokładnych ciosów później, co najmniej ośmiu leżało u mych stóp martwych. Widziałam Bernarda jak swoim toporem, jednym zamachem, ściął głowy trzem najeźdźcom. Ale to były zaledwie krople w morzu, ci z naszych, którzy nie uciekli, walczyli bez wytchnienia, ale widziałam jak wielu z nich pada pod naporem nieprzyjacielskich ostrzy. Wtedy znów usłyszałam huk, ale tym razem nie był spowodowany żadną bombą, ognista kula uderzyła w dalszą cześć obozowiska i ta stanęła w ogniu. Prawie w tej samej chwili ziemia tuż obok mnie po prostu zamarzła, Bernard zastygł w półobrocie niczym lodowa figura, to samo stało się ze wszystkimi, nawet przeciwnikami, którzy znaleźli się w polu rażenia zaklęcia. Magowie, mieli magów, byliśmy straceni, nie było szans by w tym przypadku wygrać. Walka z czarodziejami była trudna nawet przy dobrym przygotowaniu, przy ataku z zaskoczenia czekała nas tylko zagłada. Korzystając z okazji, że akurat nikt mnie nie atakował, wycofałam się w pobliże lasu. Spod zbroi wyciągnęłam swój amulet, srebro błyszczało w świetle masakry, wyryty w nim wizerunek gryfa dodał mi odwagi.
-Przepraszam matko, obiecałam że nigdy tego nie zrobię, ale w tej sytuacji, nie ma to już chyba znaczenia i tak wszyscy umrzemy -wyszeptałam zamykając oczy i przyciskając usta do ciepłego metalu.
Skupiłam się, wiedziałam że mam tylko jedną szansę, choć przegramy, upewnię się chociaż, że zabierzemy ze sobą jak najwięcej wrogiej armii. Wypuściłam energię zgromadzoną w sobie, uformowałam w najpotężniejsze zaklęcie jakie znam, ściana ognia pomknęła w kierunku adwersarzy zostawiając za sobą pas spalonej ziemi, widziałam jak uciekają, widziałam jak próbują ją zatrzymać, ale nie mogli, każda komórką ciała czułam ich strach, słyszałam ich krzyki choć byli tak daleko. Czułam dziwną satysfakcję, jakby ich ból mnie wzmacniał, mój histeryczny śmiech rozbrzmiał echem po lesie za moimi plecami. Ostatni zryw mojego wykończonego ciała, reakcja na zbliżającą się śmierć, śmiech urwał się w połowie jakby moje gardło przeszyła strzała, osunęłam się na kolana, a potem była tylko ciemność.
-No, no to było naprawdę imponujące, nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Z początku nie byłam pewna co się stało, moje całe ciało bolało, a powieki były tak ciężkie, że kilka dobrych chwil zajęło mi podniesienie ich. Leżałam na trawie, promienie słońca przenikały przez liście, wspomnienia były mgliste, a pulsujący ból w czaszce uniemożliwiał myślenie. Usiadłam nagle, w momencie, w którym przypomniałam sobie nocne wydarzenia, ale zawirowało mi przed oczami i musiałam zaprzeć się rękoma o ziemię by nie opaść znów na plecy. Dopiero wtedy dostrzegłam dziwną kobietę oparta o pień drzewa, miała upięte czarne włosy i złote oczy, a na plecach zaczepiony kostur.
-Kim jesteś? Co się stało? Jakim cudem żyję? -pytania zaczęły wypływać z moich ust nim zdążyłam się zorientować.
-Żyjesz dzięki mnie, musiałam zużyć nie mało energii by doprowadzić cię do użytku -odparła posyłając mi dość przerażający uśmiech.
-Dlaczego mnie ocaliłaś? -spytałam spoglądając na nią podejrzliwie.
-Jak mogłabym zostawić tam kogoś kto ma taką moc, nie jesteś zwykłą apostatką, potrzebuje kogoś takiego jak ty -podeszła bliżej i wyciągnęła dłoń by pomóc mi wstać.
-Potrzebujesz, jak to? Co z moimi towarzyszami, tamta armią? -wciąż starałam się poukładać wszystko co się stało.
-Spaliłaś ich wszystkich, niewielu ocalało -zaśmiała się jakby właśnie opowiedziała dobry żart.
-Zabiłam ich, wszystkich? Nawet moich przyjaciół? -przerażona cofnęłam się o kilka kroków od tej tajemniczej wiedźmy. -To niemożliwe.
-Już tak nie rozpaczaj, co się stało to się nie odstanie, i tak by zginęli -wzruszyła ramionami. -Nie mamy teraz czasu na roztrząsanie przeszłości, musimy ruszać, ten las nie jest zbyt bezpieczny.
Przeanalizowałam swoją sytuację, mogłam uciec, ale nie było szans bym w tym stanie daleko umknęła. Zresztą było w tej kobiecie coś dziwnego, coś co sprawiało że jej ufałam, mój instynkt podpowiadał mi, że powinnam z nią iść. Tym razem postanowiłam go posłuchać.
-Dobrze, chodźmy -odparłam chłodno. -Jestem Katrina -wyciągnęłam dłoń w jej stronę, ale ona wciąż stała z rękoma założonymi na piersiach.
-Morrigan -odpowiedziała i ruszyła przed siebie.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
W miejscu w którym teraz przebywał Solas można było dostrzec jedynie mgłę. Podświadomie czuł że doskonale zna to miejsce, jednak nie mógł sobie go przypomnieć. Szedł powoli przed siebie, szukając czegoś, co pozwoliłoby mu zrozumieć gdzie się znalazł. Panowała tutaj absolutna cisza, pustka. Wszystko wyglądało jakby pochodziło z innej rzeczywistości. Nagle poczuł silny ból głowy, jakby ktoś wwiercał się w jego czaszkę. Opierał się chwilę, jednak w końcu upadł na kolana i zaczął się wić jak robak.
- Błagam cię kimkolwiek jesteś! Prze… stań! - Wypowiadanie pojedynczych słów sprawiało mu ogromny problem. Lecz atak nasilił się jeszcze bardziej. Z gardła Solasa wydobył się przerażający skowyt, po czym zemdlał.
- No już! Obudź się nędzna istoto! – Początkowo nie rozumiał wypowiadanych słów. Tajemniczy byt jednak szybko pozbawił go złudzeń. Potężna siła uniosła elfa w powietrze, a następnie rzuciła o twardą, kamienną powierzchnię.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Robiło się coraz ciemniej drogę oświetlały stojące w ogniu budynki i pola.
Byliśmy coraz bardziej głodni, zapasy skończyły nam się dwa dni temu. Z oddali słychać było dziwne dźwięki przypominające ryk ale i też pisk, ciężko opisać co to jednak było. Większość z nas stwierdziło że to jelenie lecz ja nie byłem do tego przekonany. Dźwięk ten był coraz głośniejszy, wiedzieliśmy że coś się zbliża. Żelazny Byk widział cienie między żarzącymi się jeszcze drzewami. Każdy z nas był gotów do walki, pogładziłem rękojeść miecza i nakazałem Solasowi rozświetlić okolice. Wtedy ujrzeliśmy ......
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
We wszystkich miejscowościach, które mijaliśmy, ze strony mieszkańców witały nas jedynie złorzeczenia i niewypowiedziane oskarżenia, jakoby to Inkwizycja sprowadzała na ziemię śmierć i zniszczenie. Pozostając niewzruszeni ludzką naturą, kontynuowaliśmy forsowny marsz przez Góry Mroźnego Grzbietu, by jak najszybciej dotrzeć do Orlais, gdzie – jak powtarzała Cassandra – Inkwizycja miała znaleźć swą przystań w miejscu zwanym jako Podniebna Twierdza.
Przemierzając przełęcze wokół szczytów owego górskiego pasma, w mym sercu ujawniła się uśpiona tęsknota za miejscem, z którego przed wiekami wygnani zostali moi przodkowie. Inkwizytor zdecydował jednak, że podróż będziemy kontynuować nieprzerwanie aż do samego Cesarstwa, choć wśród szeregowych dało się usłyszeć plotkę, jakoby to władca Orzammaru, Bhelen Aeducan, odmówił udzielenia Inkwizycji spoczynku za murami miasta.
Przemierzając Imperialny Trakt od przeszło dwóch dni, nasz konwój zbliżał się wreszcie do jednego z najdalej na wschód wysuniętych miast Orlais – Halamshiral. Nim zapadł zmierzch, przywódcy Inkwizycji zarządzili rozstawienie obozu, w którym spędziliśmy noc. Już na terenach Cesarstwa odżyły we mnie wspomnienia zdarzeń ze Świątyni Świętych Prochów, które obróciła w nicość najwyższe struktury Zakonu. Zanim tej nocy zapadłem w sen, spojrzałem ostrożnie na Cassandrę i Lelianę, zastanawiając się, jak to możliwe, aby obie ręce Boskiej mogły w dalszym ciągu funkcjonować, skoro stanowiące dotychczas jedność ciało zostało w sposób brutalny pozbawione głowy. Czy tym, co motywowało je do dalszych wysiłków, było rzeczywiste poszukiwanie prawdy, a może to duch zemsty natchnął je do walki?
Nie wiedząc, ile czasu upłynęło od momentu, kiedy ciemność zasłoniła me oczy, rozdzierające przestrzeń niczym błyskawice niebo szczęki oręża i bojowe okrzyki przerwały sen wszystkich z nas. Dosięgając Bianki i wymierzając bełt w nacierających napastników, dojrzałem symbol gryfa na zbrojach i tarczach przeciwników, pojmując, że zostaliśmy zaatakowani przez Szarych Strażników.
Podczas gdy prawica Inkwizytora zaczęła błyskać jadowicie zieloną poświatą, z ust jednego spośród napastników dało się usłyszeć okrzyk: "zrealizujmy jego dziedzictwo! On musi umrzeć!". Walka była zażarta i zdawała się trwać w nieskończoność, gdy w w nieodległym zagajniku dostrzegłem olbrzymiego niedźwiedzia, atakującego zażarcie łuczników Szarej Straży. Przejmując inicjatywę na polu bitwy, pomimo poniesionych strat, powstrzymaliśmy napór agresorów. Zastanawiając się przy łunie ogniska nad przyczyną agresji ze strony legendarnego bractwa, debatę przerwała zakapturzona postać, która zmaterializowała się nieopodal obozowiska.
– Walczycie z czymś o wiele potężniejszym niż grupą wojowników w stali – wyjaśniła kobieta, którą Leliana rozpoznała jako Morrigan. – Strażnicy, którzy was napadli, już od dłuższego czasu nie sprawowali kontroli nad własnymi umysłami. Nie z nimi się starliście, a z przedwiecznym złem, przebudzonym z niebytu.
Gdy to oznajmiła, uwagę grupy przyciągnęło rozciągające się nad nami niebo, granitowa przestrzeń rozdarta szmaragdową zorzą, która w przeciągu ostatnich dni zdawała się znacznie zwiększyć...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Ten sam popiół, który wypełnia nasze wnętrza, uporczywie przypominając o dawnych płomieniach naszych namiętności. Jestem pewna, że to ten wewnętrzny popiół tak zbliżył nas do siebie, mimo że nigdy nie rozmawiałyśmy o naszych uczuciach – bo niby o czym ja, wiedźma z głuszy, mam rozmawiać z tą rudą dewotką. A jednak Leilana już nie raz zaskoczyła mnie swoimi umiejętnościami i trzeźwą oceną sytuacji. To właśnie ona mnie odnalazła, co nawet jak na mistrza szpiegów jest osiągnięciem budzącym respekt. Gdy stanęła przede mną poczułam, jakby odwiedziła mnie siostra, której nigdy nie miałam, może to właśnie dlatego zgodziłam się iść z nią w milczącą podróż Jego śladami. W ciągu tych kilku tygodni rozmawiałyśmy tylko raz, kiedy powiedziała mi, że czuje Jego obecność, a odczucie to ciągle narasta w trakcie naszej wędrówki. Pomimo tego, że z całej swojej mocy próbowałam zachować spokój i kamienny wyraz twarzy, to wiem, że zdradziły mnie moje oczy, nas obie zdradziły oczy. To, co widziałam w jej, a ona w moich można opisać tylko, jako odbicie tego dawnego płomienia, na chwilę obie dałyśmy się owładnąć dawnej namiętności. Wtedy zrozumiałam, dlaczego z taką determinacją mnie szukała, po prostu czuła to, co myślałam, że jest tylko moje, doświadczyła z Nim tego, co uważałam za wyłącznie swoje. Przyjęłam to z zadziwiającym spokojem, tak jakbym była z tym od dawna pogodzona, może podświadomie to przeczuwałam. Ale to nie było jedyne odczucie, które od tamtej nocnej rozmowy dzielimy. Obie wiemy, że ktoś lub coś podąża za nami, chowając się w cieniach zgliszcz, które po sobie zostawiamy. Tak jak obie wiemy, że to coś lub ten ktoś odegra znaczącą rolę w naszej przygodzie…
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
To wszystko doskonale oddawało nasz ponury nastrój. Nasz to znaczy: Pity-odrzuconej przez rodzinę, za posiadanie mocy magicznych, księżniczki; Żelaznego Byka-Qunari, walczącego z demonami; Solasa- elfickiego maga, który dopiero co wyszedł z ukrycia i mało wie o świecie. Tym druhom przewodziłem Ja-pałający nienawiścią do swojej rodziny, człowiek, o którym nikt nic nie wiedział.
Wszyscy myśleli, że idziemy zabić króla i następce tronu z północy, których owładnęły demony, i którzy zabijają swoich poddanych. Tak im powiedziałem tylko dlatego, że sam nie mógłbym wykonać swojego prawdziwego planu. Osobiście miałem oczywiście całkiem inny cel.Nie spodziewałem się jednak, że sprawy nie potoczą się tak jak się spodziewałem.
Byliśmy już blisko i w milczeniu szliśmy dalej ciemną, ponurą, przyprawiającą o dreszcze doliną. Nie byliśmy przyjaciółmi, przynajmniej jeszcze nie wtedy. Często spotykaliśmy jakieś stwory napadające na ludzi, Żelazny Byk zawsze chciał ich ratować, ja musiałem stwarzać pozory, a reszta wydawała się obojętna na cierpienia ludzi. W zasadzie nie wiedziałem dlaczego w ogóle ze mną idą ratować niewinnych skoro nie przejawiają żadnych uczuć, ale to też mnie nie obchodziło. Zauważyłem, ze Qunari zaczyna coś podejrzewać, często robił zapiski, oddalał się w nocy. Nie podobało mi się to, więc pewnego wieczoru wyrzuciłem starą mapę, a po nową wysłałem Solasa, który i tak lubił samotność. Pita miała rozkaz zdobyć jedzenie i wodę. Postanowiłem pozbyć się w ten czas naszego wielkiego byka, zanim to on zwęszy moje plany i pierwszy mnie zabije. Jednak nie moglem spodziewać się tego co miało nastąpić za parę chwil...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.To miał być kolejny nudny odcinek naszej drogi lecz myliliśmy się.Mijaliśmy spaloną wioskę która leżała nieopodal starego wyniszczonego przez demony lasu.W pewnym momencie Morrigan usłyszała dziwne szepty dochodzące z jego głębi. Ruszyliśmy wiec by to sprawdzić, na czele,tuż przed nami szedł żelazny byk wypatrując zasadzki.Po kilku minutowej wędrówce dotarliśmy do ruin starego klasztoru, w którym grupa dziwnych demonów przypominających kapłanów stała w kręgu otoczona dziesiątkami ludzi którzy byli całkowicie opętani przez dziwną moc która do tej pory nie mieliśmy okazji spotkać.Najprawdopodobniej próbują otworzyć wyrwę,musimy ich powstrzymać-rzekł solas.Ruszyliśmy na nich padał trup za trupem,po zabiciu prawie wszystkich ludzi i ostatniego kapłana, garstka ludzi odzyskała świadomość.Co tu się wydarzyło- zapytała leliana. przypominam sobie jedynie dziwną rzecz którą próbowali zdobyć czarnoksiężnicy - odparł wieśniak.Zauważyłem że te słowa bardzo poruszyły żelaznego byka który najprawdopodobniej wiedział o co chodzi. Opowiedział nam o starym zakonie który w swej chytrości popadł w szpony obłędu poszukując pięciu prastarych przedmiotów dającego kontrole nad nieumarłą armia zapomnianego boga który wraz z zakonem zostali wymazani z historii świata za swoje okrucieństwa.W pewnym momencie słowa byka został przerwane przez uciekającego w stronę urwiska na skraju lasu jednego z kapłanów który przeżył.Ruszyliśmy za nim biegnąc słyszeliśmy odgłosy bitwy a w oddali widzieliśmy kolejną wyrwę z której wychodziły zastępy demonów.Gdy dotarliśmy na miejsce nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Tak. Trudno znaleźć nowy dom wśród zgiełku wojny. Kiedyś mieszkaliśmy w wolnych marchiach, ale to było dawno temu zanim Magowie poszaleli i zaczęli tę wojnę.
-Kurwa znowu. Jęknął mój brat Rejmond. Jego ubranie poplamiło się krwią świeżo upolowanej łani. Zaczął ścierać czerwień ze swojego i tak niesamowicie obłoconego ubrania.
-Na co się gapisz? Syknął do mnie. był zły ale on zawsze jest zły i nie pozwala mi na nic. Taki to los małego brata.
Nie biegnij. Nie hałasuj. Nie ma czasu na zabawę. Ciągle to mówi a nigdy kiedy jest. Oprócz nas jest jeszcze rodzina rolnika spotkana na drodze. Spotkaliśmy ich przypadkiem na stawem.
Brat ze złość dał mi w ucho jak to robi ostatnio za często.
Rolnicy teraz rozpalali ognisko a brat wizą z starym Rolnikiem łanie i nabili na rożni.
Usiedliśmy do jedzenia. Było go mało ale był dobry. Obóz mieliśmy niedaleko lasu. Kiedyś biegłem do takich miejsc ale teraz brat mówi mi nie! Bo wilki, niedźwiedzie, czy nawet bandyci czekają ukryci w cieniu by targnąć się na moje życie.
Sen zmożył nas równie szybko. Ze sennego marzenia obudził mnie nagły krzyk.
-Aaaa! Krzyk brata. Otwieram oczy. On leży na ziemi a zanim wielki ciemny kształt. Niedźwiedź stoi na tlnich łapach i ryczy.
POCZĄTEK- Poprowadź ich lub GIŃ!
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Ostatniej nocy naszej wyprawy szliśmy tylko w trojkę, tyle nas pozostało, Ja, Leliana i oczywiście moja matka Morrigan, przechodziliśmy przez ruiny jakiegoś miasta, nie wiedziałem dokąd idziemy, ani po co, miałem jednak przeczucie, że ma to związek z moim snem.
Nagle Leliana stanęła, spojrzała się na mnie i powiedziała żebym się schował. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, kiedy nagle nadeszła Czarna Mgła, a z niej wyłoniły się Pomioty.
Schowałem się za starymi beczkami, a Morrigan rzuciła zaklęcie, które odsłoniło z pod mgły część pola walki. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, przez całą drogę Leliana i Morrigan darły ze sobą koty, jedna nie zgadzała się drugą choćby o wybór miejsca na obóz, a teraz, podczas tej walki, dogadywały się bez słowa. Leliana przyszpiliła pomiota a Morrigan wyssała z niego życie, po czym unieruchomiła grupę pomiotów a Leliana spuściła na nich grad strzał i tak cały czas. Co chwile słyszałem świst przelatujących strzał Leliany i wybuchy czarów Morrigan, nagle poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu, odwróciłem się powoli i zobaczyłem pomiota. dwa razy większego i trzy razy brzydszego od pozostałych, podniósł mnie, spojrzałem mu w oczy, ogarnęło mnie zimno i uczucie pustki, które zostało przerwane gdy strzała Leliany przebiła jego czaszkę na wylot. Stałem nieruchomy i patrzyłem na niego leżącego u mych stóp, aż w mojej głowie odezwał się czyjś głos był znajomy, ale nigdy go nie słyszałem, krzyczał UCIEKAJ!!!. Nie musiał mi dwa razy powtarzać zacząłem biec, nie wiem dokąd i nie wiem czy mnie ktoś gonił, ale biegłem, potknąłem się, a gdy się podniosłem zobaczyłem całą armię pomiotów. Pomyślałem że już po mnie gdy nagle ziemia się zatrzęsła a za mych pleców wystrzelił gęsty, gorący i jasny ogień.
To nie była mała kula ognia, ten płomień spalił wszystkich, i tych zasłoniętych tarczą i tych uciekających. Gdy się odwróciłem zobaczyłem smoka, wielkiego i potężnego, lecz się nie wystraszyłem tylko zdziwiłem, bo przecież wiele razy widziałem jak Morrigan zmienia się w smoka żeby przepędzić rycerzy i bandytów z głuszy, ale nigdy nie była tak WIELKA! Wystraszyłem się dopiero gdy z mgły wyłoniły się Leliana i Morrigan, ale to było przecież niemożliwe, przecież Morrigan stała tuż przy mnie jako smok, a gdy się jeszcze raz na niego spojrzałem, nie było go. Zamiast wielkiej ognistej jaszczurki stał mężczyzna, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział "Za mną". Udał się w kierunku zawalonej dzwonnicy, spytałem Morrigan kim on jest, odpowiedziała "Wkrótce wydarzą się okropne rzeczy, a to jest jedyny człowiek który może temu zapobiec, Poprowadzi nas lub Zginie, ale uratuje świat" wstała spojrzała na tajemniczego mężczyznę i szepnęła do mnie "Jest też twoim ojcem".
@Marcin017
Teraz dopisujemy chyba część 1-szą, a początek to te dwa zdania już umieszczone na stronie.
W zakładce "Nagrody" jest napisane: SPECJALNĄ EDYCJĘ CYFROWĄ OTRZYMAJĄ:
- WYRÓŻNIENI W KONKURSIE TEKSTOWYM - DOPISYWANIA CZĘŚCI I, II ORAZ KOŃCA OBU ODPOWIADAŃ
To znaczy, że za ten etap, czyli "Początek" nic się nie dostaje?
Marcin017 - Początek to dwa pierwsze zdania napisane przez autorkę. W tym momencie dopisujecie część I do początku, tak więc oczywiście nagradzamy 3 wyróżnionych oraz zwycięzcę.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Staruszki wyzywały nas od demonów i bezbożników, zaś w oczach młodszych mieszkańców mijanych po drodze wiosek można było dostrzec podziw i wdzięczność. Znalazł się w nich również strach. To jednak nie było niczym nowym. Bali się nas wszyscy – i wrogowie, i przyjaciele.
Przyznam, nasze metody uważano za radykalnie, nie mogły podobać się wszystkim. Ale nigdy nie zawiodły – a to przecież było najważniejsze.
Solas nie zdradził nam zbyt wielu szczegółów, lecz, prawdę mówiąc, niespecjalnie nas one interesowały. W końcu dla nas liczyła się tylko zapłata, motywy zleceniodawców były sprawą drugorzędną. W rozkazie elfa bardzo często powtarzały się dwa słowa.
Znajdźcie Morrigan.
Dał nam, rzecz jasna, parę wskazówek. Położenie czarnowłosej Wiedźmy z Głuszy miały nam zdradzić Mroczne Pomioty, a konkretniej – te z nich, które od jakiegoś czasu pasjonowały się opętywaniem niewinnych wieśniaków. Taka praca nas zadowalała. Przy okazji wykonywania grubszego zlecenia otrzymywaliśmy zapłaty od wdzięcznych chłopów, których rodziny wyzwoliliśmy spod władzy natrętnych napastników.
Jak dotąd od egzorcyzmowanych pomiotów nie dowiedzieliśmy się niczego. A szukaliśmy już naprawdę długo.
Jako że plaga po raz kolejny stała się poważnym zagrożeniem i siała spustoszenie w całym kraju, staraliśmy się nie zostawać w jednym miejscu dłużej niż to konieczne.
Wreszcie trafiliśmy do małej osady położonej u stóp gór. Przywitały nas tam spalone domy, osobliwy smród oraz cała masa trupów leżących w nieładzie na wyłożonej kostką ulicy. Znalazło się również kilka takich budynków, które wydawały się nietknięte. Panowała już noc, a w oknach żadnego z nich nie paliło się żadne światło. Z rosnącego nieopodal lasu dobiegło nas pohukiwanie sowy. Nagle dołączył do niej kobiecy krzyk. Głośny i przeraźliwy, nawołujący pomocy.
Jako pierwszy do biegu zerwał się Gathar, z nerwowym uśmiechem na ustach dobył wiszącego mu u pasa miecza.
– Na co czekacie?! – wrzasnął przez ramię, wskazując palcem stojącą w centrum osady gospodę. – Dobiega stamtąd!
Ścisnąłem mocniej łuk i sięgnąłem po strzałę. Reszta kompanii dobiegła już do szerokich drzwi i ustawiła się po obu ich stronach.
Napiąłem cięciwę i stanąłem kilka metrów dalej. Uspokoiłem oddech. Na znak naszego wodza Trovan otworzył wrota kopniakiem.
Wypuściłem strzałę. Pomknęła płasko i pewnie, trafiła stojącego w środku hurlocka między oczy. Rozległy się bojowe okrzyki, kiedy moi towarzysze wpadli do środka, wywijając broniami na prawo i lewo.
Nie miałem zbyt dobrego pola widzenia, byłem więc zmuszony podążyć ich śladem. Wskakując do karczmy, znów wystrzeliłem. Niczego się nie spodziewający wrogowie padali jak muchy. Po kilku sekundach było po walce. Pomioty leżały bez życia, a żaden z naszych nie został nawet zadraśnięty. Skrzywiłem się, gdy dostrzegłem wykrwawiającą się w rogu rudowłosą kobietę. Nie zdążyliśmy. Mimo to triumf, choć tak mały, smakował wyśmienicie jak zawsze.
Radość okazała się przedwczesna.
– Nadchodzą z lasu! – rozdarł się Halann, wyglądając przez okno. – A niech mnie, ileż ich tam jest?!
Wybiegłem na zewnątrz, szykując kolejną strzałę, napędzony zwycięstwem. Aż upuściłem łuk, kiedy dostrzegłem kolejnych przeciwników. Za nic w świecie nie dalibyśmy rady im wszystkim.
Pomioty stały jednak przy drzewach w kilku szeregach. W naszą stronę zmierzał tylko jeden.
Tego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy się na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Przyznam dziwna była z nas zgraja, było nas troje: ja, zubożały arystokrata, którego dom strawiła zaraza; Solas, elfi mag i jakiś przygodnie spotkany wieśniak. Bodajże o imieniu Av'kotlet. Wcale bym go nie przyjmował do naszej bandy, której poniekąd dowodziłem, ale potrafił robić okłady lecznicze. No i wszędzie potrafił znaleźć jedzenie, a to jakiś grzyb głębinowy urwał, gdzieś tam elfi korzeń znalazł, czasem nawet wyszukał lyrium dla czarodziejki... A właśnie była jeszcze ona, Morrigan. Nienawidzę ich - magów, to słowo ledwo przechodzi mi przez usta, wszyscy powinni zostać wyciszeni. Z Solasem jeszcze potrafiłem żyć w zgodzie, ale Ona... Na szczęście to złośliwe stworzenie postanowiło działać na własną rękę i pomimo protestów elfa odłączyło się od grupy. Nie minęło jednak wiele czasu nim spotkaliśmy się ponownie.
Szliśmy właśnie rzadkim lasem, niedającym nam żadnej ochrony przed żarem lejącym się z nieba. Wieśniak Av'kotlet właśnie opowiadał historie o tym jak bronił swojego pola z kartoflami i rzepą. Przed czym? Nie pamiętam, źle się czułem. Gęste powietrze oblepiało moje ciało, a tłusty popiół i brud boleśnie uprzykrzał marsz. Stanąłem pod rozległym drzewem aby chwile odpocząć. Dlaczego tak mi niedobrze? Czułem, że mój brzuch jest napęczniały, bulgotał jakby ktoś gotował w środku zupę. Spojrzałem na Solasa, po jego usmolonej twarzy spływały maleńkie kropelki potu, żłobiąc cienkie linie w brudzie. Mój wzrok powędrował dalej, w prawo i zatrzymał się na konarze powyżej głowy wieśniaka, szybko zerknąłem na tamtego. Zrozumiałem. Z mojej krtani wyrwał się krzyk przerażenia...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Nie tylko ona padła ofiarą rozochoconej bezdeszczowymi miesiącami pożogi, co zresztą świetnie tłumaczyło naszą apatię. Nieszczęsny Sylas został doszczętnie strawiony nieumiejętnie przywołanym płomieniem podczas przygotowywania wieczornej strawy. Cóż, widać stracony dzień wcześniej w potyczce z orkami ząb okazał się jednak być niezastąpiony, a błyskotliwy w owym czasie komentarz, jakoby Sylas miał ich więcej, był zupełnie nietrafiony. Braki w formalnym wykształceniu bywają nie do przeskoczenia – uczeni mistrzowie poświęcają wiele czasu, by swym podpiecznym wbić do głów, że seplenić podczas wymawiania zaklęć po prostu nie wolno.
Niewykonalne zadanie stało się zatem jeszcze trudniejsze. Bez ochrony czarodzieja tempo naszego marszu spadło, nie udało nam się więc dotrzeć do twierdzy przed zimą. To natomiast oznaczało spore problemy w przygotowaniach do wiosennej kampanii, Leliana liczyła bowiem na naszą pomoc przy szkoleniu oddziałów gwardii, która miała prowadzić pierwsze natarcie i trzymać żołdaków z powszechnego zaciągu w ryzach. Armia i bez tego miała spore problemy z morale, ponieważ zdradzieccy baronowie od dłuższego już czasu na różne sposoby próbowali wkupić się w łaski plebsu, doskonale wiedząc, że w obliczu planowanego buntu przyjdzie im się z nimi zmierzyć, a w owym czasie nie mogli jeszcze liczyć na przewagę liczebną. Nawet Gruby Dikkin, dotychczas ostoja dyscypliny w zespole, zaczął ostatnio badać grunt pod możliwość ewentualnej zmiany stron…
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Morrigan i Solas wędrowali wśród trupów i osad, które niegdyś były zamieszkałe przez ludzi, elfy i krasnoludy. Ten widok zmroził nie jednemu krew w żyłach. Cel bohaterów był jasny - nie zwracać ścieżki.
Solas bił się ze swymi myślami przez długi okres wędrówki. Nie miał takiej odporności jak Morrigan, choć i ona miewała momenty załamania. W takich chwilach jest zbyt dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi. Cel - Orzammar. Po co - nie wiadomo. Nie mówili o co toczy się gra, czemu mają iść. Wierzyli, że u celu rozwiane będą ich wątpliwości.
Morrigan poznała od razu drogę, którą przemierzała niegdyś z przyjacielem i Szarym Strażnikiem. Orazammar był blisko zniknął strach u Solasa.Wiedzieli oboje, że zanimi była tylko śmierć. Nic tu nie pozostało, lecz żyła w nich iskra nadziei.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Byliśmy jednością, ale nawet najbardziej zgrana banda takich jak my, nie mogła się równać z tymi bestiami. Tak, bestiami, spróbuj ich nazwać inaczej a zgniotę twój przemądrzały łeb. Nazywasz nas okrutnymi? Pozwól, że ci przybliżę te plugastwa, z którymi musieliśmy walczyć. Nie gwałcą, nie są chciwe, można by nawet powiedzieć, że nie mają tych wszystkich przywar, które czynią z nas, rozumnych, monstra. Nie, jeden z nich, nawet grupa, wydają się przyjemną rozrywką, paroma chwilami pozwalającymi wycieńczonemu trudem podróży umysłowi odetchnąć, a mieczowi zatańczyć. Ich bestialstwo daje się opisać dopiero trzymając w dłoniach mapę świata. To plaga, która wymordowała tysiące. Morowe powietrze czy stal, plaga pozostaje plagą, a w obliczu takiej zarazy zwykłe środki nie były wystarczające. Możesz nas nazywać jak chcesz, pamiętaj tylko, że to nie ty stałeś pośród zgliszcz ciągnących się przez dziesiątki mil z wyborem między ogniem a zagładą. Oczywiście, każdy z nas chwilami wątpił. Pierwszą, która spróbowała zawrócić była Leliana, a przynajmniej wtedy tak to wyglądało.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Tak jak nasza krew, nasze marzenia i wszystko to, co pozwalało nam iść naprzód z myślą, że wszystko co robimy, wszystko o co walczymy ma sens. Nie potrafiłem teraz już na to pytanie sobie odpowiedzieć.
Nie było mi wstyd za żadną mą decyzję, nawet gdy paskudnie uzębiony bełt dosięgnął Lelianę. Nie żałowałem też niczego, gdy dziewczyna padła na kolana, krew zaczęła się sączyć jak z miejskiej fontanny, a z jej ust dobył się jęk.
Padła w przedśmiertnych konwulsjach wśród krzyków rozpaczy kilku towarzyszy, lecz nie tylko rozpacz i jęki wyrwały noc z okowów snu.
Ryk Żelaznego Byka, szept Solasa mamroczącego zaklęcie i zgrzyt mej klingi wydobywanej swobodnym ruchem zza pasa który opinał moją talię. Wszystko to działo się tak szybko i wolno za razem...
Kolejny świst, wrzask i głuchy łomot zwalającego się ciała. Prosto w ramiona śmierci.
Ktoś krzyknął, że atakują, że mordują, że czas łapać za broń i stawać dumnie w obliczu zagrożenia, jak na Inkwizycję przystało.
Ale gdzie tu było miejsce na dumę? Strzelali do nas zza gęstych krzaków, w środku nocy, akurat gdy sen zmorzył połowę oddziału.
Czy to był czas na dumę? Na pięknych bohaterów, na doskonałe miecze i idealne zbroje? Teraz, gdy z krzaków wydarła się banda bliżej nieokreślonych napastników i z rykiem wdarła się pośród szereg zdezorientowanych Inkwizytorów?
Sami rekruci, junaki, ludzie marzący o wspaniałej służbie i chwale, a kres ich podróży nastał daleko przed tym, nim przyszło by im ukończyć swe pierwsze zadanie.
I wiecie co? Zrobiło mi się dziwnie ich szkoda. Tych młodzików i dumnych uparciuszków, gdy dwa szeregi z rykiem się zderzyły, a symfonia stali, łomotania mieczy o tarcze, pękających pancerzy i dusz w ciałach wzleciała przed siebie, przez ciszę nocną, tak, jakby chciała wzbudzić poczucie winy.
Winy za rzeź, za marzenia niespełnione i to, co zgotowały im te sukinsyny przyczajone na nas.
Poczucie winy... słowa tak dziwnie do mnie nie pasujące.
Nie czułem niczego, prócz gniewu w każdym zakamarku mego jestestwa.Z mego gardła dobiegł wściekły okrzyk bojowy, a opancerzone ramię zamachnęło się próbnie mieczem.
- Stawać! Stawać, udowodnijcie ścierwa, że tytuł Inkwizytorów nie wykracza poza was! Nie jesteśmy słowem, nie jesteśmy plotką! Nie jesteśmy bajeczką, która ma odstraszać zło, tego marnego świata! Jesteśmy bronią, więc nie mitrężyć czasu, nie stać tylko uderzać! - Krótka, głośna i beznamiętna przemowa.
Mimo to chyba odniosła skutek, bo gdy poderwałem się do biegu, gdy prócz szczęku mego płytowego pancerza usłyszałem ryki biegnących za mną towarzyszy, szum ognia wywołanego przez Solasa i warkot rosłego Qunari, zwanego Żelaznym Bykiem i poczułem rozbryzg krwi na swej twarzy, po tym jak powaliłem wroga, to wszystko inne straciło sens.
Nadszedł czas walki, czas mroku i mar...nadszedł czas popiołu.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Szliśmy przez ogień i przez krew. Przez Ciemność i śmierć. Szliśmy bo nie mieliśmy wyboru. Za nami jest cierpienie i zagłada. Przed nami zemsta.
Każdy krok był wyzwaniem, każdy postój ryzykiem, każde słowo mogło nas zdradzić. Ale nie ustawaliśmy. Pośród wojennej zawieruchy odszukaliśmy nasz cel i wylaliśmy morze łez widząc do czego doprowadziliśmy.
Stanęła na szczycie zrujnowanej strażnicy spoglądając w noc. Trzęsła się z gniewu widząc łunę pożaru ponad wzgórzami na północy. To była rzeź. Biedni wieśniacy nie mieli szans. Nieliczni przeciw wielu. Słabi przeciwko silnym. Sami naprzeciw zwartej nienawiści. Opuszczeni przez wszystkich.
Nikt nie miał odwagi im pomóc. Ale to koniec. Dziewczyna obiecała sobie, że choćby miała zginąć to zakończy to.
Odwróciła się, a blask ognia zatańczył w jej rudych włosach.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Byliśmy płomieniem, który trawił wszystko na swej drodze, tańcząc szaleńczo, bez wytchnienia, pośród wojennej pożogi, zachłystując się i karmiąc żarem naszych ciał, jak kochankowie zatraceni w swych objęciach, jak dzieci, dla których nie ma wczoraj, nie ma jutra, jest tylko dziś, jest tylko teraz, jest tylko płomień i krew.
Zasadzkę przygotowano z dużą wprawą. Żadnej możliwości ucieczki.
Przywarliśmy do siebie plecami, Leliana i ja, wyuczona taktyka, schemat ruchów opracowany do perfekcji. Lewa Ręka Boskiej, zdyszana, gorąca, krew na jej dłoniach, krew na jej ustach. Po lewej Morrigan, zawsze obok, zawsze z dala, cień dawnej urody ledwo przebijający maskę spalonej twarzy, szepcząca słowa mocy, słowa bólu.
Chłód ostrza na szyi. Cole. Nawet nie usłyszałem jak podchodził. Ma skurwiel dar, nie ma co.
-Zdradziłeś – i tylko tyle. Kwaśny oddech muskający policzek.
Nie było sensu zaprzeczać. Obaj wiedzieliśmy, że wszystko, co wydarzyło się do tej pory i to, co wydarzy się dzisiejszej nocy, jest tylko i wyłącznie moją winą. Ja, Wola i Ramię Wielkiej Inkwizycji. Ja, jej Słowo i Miecz. Ja, zdrajca.
Dałem sygnał. A potem był już tylko płomień. Płomień i krew.
Moje zgłoszenie
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.Widok tych wszystkich zniszczeń, lamentujących i błagających nas o pomoc ludzi budzi w naszych sercach współczucie. Chcieli byśmy pomóc, jednak nasz cel jest jasny obiecaliśmy to Bykowi, kiedy ten nas opuszczał,obiecaliśmy, że dotrzemy na czas. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na niepotrzebne przystanki.
Była już późna noc, kiedy Lady Morrigan zarządziła postój. Wszyscy zasłużyliśmy na chwilę wytchnienia, choć nie pokazywała tego po sobie ona również jej potrzebowała. Jako zastępca dowódczyni wydałem odpowiednie rozkazy, podzieliłem zadania a sam zgłosiłem się na pierwszą wartę by inni mogli wypocząć, a potrzebowali wypoczynku. Od kilku dni nasi ludzie nie śpią najlepiej W nocy w całym obozie daje się słyszeć jęki i pomruki targanych koszmarami żołnierzy, co nie wpływa dobrze na ich sprawność zarówno fizyczną jak i psychiczną. Są coraz bardziej wyczerpani jednak żaden z nich się nie poddaje. Jedynie ja jakoś trzymam się na nogach. A co do Lady Morrigan, hm ta kobieta zawsze mnie intrygowała. Jej motywy działania pozostają dla mnie nieodkryte, jak również to, czemu to właśnie mnie wybrała na swojego zastępcę. Prosty łowca z małej wioski. Moją bronią są łuk i miecz zaś magia jest mi całkowicie obca. To, czym się kierowała chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą.
Kiedy tak patrolowałem teren wokół obozu rozmyślając o mojej pani i sytuacji, w jakiej się znajdujemy przeszył mnie zimny dreszcz. Stanąłem na chwilę, rozejrzałem się, dokoła lecz nie spostrzegłem niczego niepokojącego. Czułem jednak, że coś jest nie tak, to wrażenie, ktoś lub coś obserwowało mnie z daleka nie miałem, co do tego wątpliwości. I wtedy to usłyszałem. Straszliwe jęki, jak gdyby chór konających zebrał się by dać swój ostatni koncert przed śmiercią. Wróciłem niezwłocznie do obozu. Nie łatwo mnie wystraszyć, jednak to, co zastałem na miejscu sprawiło, że zamarłem z przerażenia. Moja pani stała niewzruszenie wpatrzona w mrok a dookoła niej leżeli wyjący, skręcający się z bólu żołnierze. Wziąłem się w garść i zająłem pozycję obok nieustraszonej czarodziejki. Nasze spojrzenia spotkały się i wystarczyła zaledwie chwila bym zrozumiał, że czuje to samo, co ja. Koszmary, które nękają naszych ludzi od kilku dni nie są dziełem przypadku. Coś czai się na nas w ciemnościach. Napiąłem cięciwę i wycelowałem łuk w bezkresną ciemność czekając na jakikolwiek cel. Lady Morrigan spojrzała na mnie ponownie i z uśmiechem pełnym sarkazmu wyszeptała:
- Przygotuj się. Nadchodzą
Zastanawiałem się czy edytować poprzedni wpis czy napisać nowy. Uznałem, że ważne jest chyba jednak, żeby było widać gdzie naniosłem zmiany. Stąd nowy wpis z poprawkami - w jednym miejscu "zjadłem" słówko "się", no i nie uwzględniłem dwojga bohaterów, jak zostało to ujęte w zasadach. Poniżej wersja poprawiona - minimalnie więcej niż 10-15 zdań, o których Pani Ania pisała, ale za to zdecydowanie mieszczę się w limicie znaków określonym w Regulaminie ;)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Gdziekolwiek podążyliśmy, witała nas spękana ziemia, wypalona i nieczuła. Powietrze zawsze było tak samo ciężkie. Zawsze miało identyczny posmak dymu i spalenizny, przypominający jak wiele czasu minęło odkąd ostatni raz jedliśmy świeże mięso. I nic, absolutnie nic, nie mogło równać się z Głodem szarpiącym wnętrzności każdego z nas. Doprowadzającym na skraj szaleństwa. Gdyby w okolicy było cokolwiek... Ale wszystko, co dałoby się zjeść, zostało zjedzone już dawno temu.
Ci, którzy szli tędy pierwsi, pewnie dziękowali losowi. My go tylko przeklinaliśmy, myśląc o tym, jak dobrze byłoby trafić na ludzi. Jak cudownie byłoby jeść. Smakować krew. Ogryzać kości, aż nie pozostanie na nich nic. Tęskniliśmy za tym wszystkim aż do dnia, w którym spotkaliśmy Żelaznego Byka i jego towarzyszy. Och, zaspokoiliśmy wtedy Głód. A przynajmniej niektórzy z nas. Nawet przybycie Solasa nic nie zdołało zmienić.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Kiedyś było inaczej. Walczyliśmy za ten kurz, te lepianki i krew niewinnych cywili. Teraz, tak po prawdzie, mieliśmy to wszystko w dupie. Idę z nimi wyrzutkami, degeneratami i psychopatami. Zabijamy, mordujemy, kochamy zadawać cierpienie i ból. Nasza zezwierzęcona kompania krwawych bestii sieje postrach nie tylko wśród nieumarłych, także i ci których przysięgaliśmy bronić martwieją z przerażenia gdy mijamy niedożywione wojną, sflaczałe, budzące odrazę ciała. Ich oczy, ich zwierzęcy strach... raduje me serce.
Moi kamraci zdegenerowane szumowiny zebrane w jeden straceńczy odział. Nikt nie dawał nam najmniejszej szansy na przeżycie pierwszych tygodni wojny, lecz po bitwie pod Wierzą Rozpaczy, gdzie trzydziestu z nas rozgromiło dwustu truposzy i trzy trolle zdobyliśmy zasłużony respekt i szacunek. Chwałę zwycięstwa przyćmił nieco późniejszy, że tak wyrażę się elegancko, bankiet na którym nieopatrznie zarznęliśmy całą wieś, tę samą którą chwile wcześniej ocaliliśmy od straszliwego losu czarnej zarazy.
Wszystko przez uroczą czarownicę Kalilith, która pod wpływem sobie tylko znanych mikstur wpadła w dziki szał i puściła z dymem całą wieś. Poszło coś o jednego z krzepkich chłopów, czy uchodźcę, który nieopatrznie zbyt długo i pożądliwie spoglądał na zawsze atrakcyjna Krwawą Furię, jak słodko nazywaliśmy nasza parającą się straszliwa magia ognia towarzyszkę. Takie życie, los maluczkich, którzy zbyt hardo spoglądają na boginię.
Nienawidzę trupów, żywych ludzi jeszcze bardziej. Ta wojna jest wybawieniem ta krew, ten smród szczyn i rozrywanych wnętrzności doprowadza mnie na skraj rozkoszy, a najsłodszy z nich odór zgniłego poruszanego się chorą magią nekromantów ciał, jest niczym balsam na mą duszę. Mogę dać upust swoim rządzą, emocjom i pasjom. Ja, jak i moja piątka zdegenerowanych kompanów, uwielbiam zabijać, a ta wojna jest dla mnie rajem, piekielnym katharsis, który oczyszcza mą dusze a płomieniach i wrzaskach zarzynanych wrogów. Ta plaga jest wybawieniem.
Moje zgłoszenie
Początek – Poprowadź ich lub giń
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Kolejne spalone wioski, kolejne gnijące trupy i głucha cisza. Brak życia spoglądał z każdej strony tych martwych ziem czekając na nasz błąd, potknięcie, pomyłkę. Już czujemy na swojej skórze martwy oddech śmierci. Miasta, mimo, że zamieszkane przez ludzi i nieludzi, wydawały się opustoszałe, obojętne spojrzenia ich mieszkańców mówiły jedno „nie ma nadziei”, bo co człowiek, elf, krasnolud czy qunari może zrobić walcząc z „bogiem”? Tak Go teraz nazywali, to „zło”. Nie plaga, nie demony, templariusze czy magowie. Nie mają pojęcia z czym walczymy, ale czy my wiemy? Czy Inkwizycja jest gotowa na coś takiego? Mówią o nas głupcy, zbrodniarze, żołnierze bez honoru. Odbieramy dzieci, żony, mężów rodzinom nie pytając ich i nie mówiąc im czy wrócą.
Wiara ma wielką moc, to ona trzyma wielu przy życiu i daje siły nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, gdy wokół nas jej zabrakło. Leliana doskonale poznała potęgę wiary na własnej skórze, jej zdradliwość i ślepotę.
- Morrigan, wierzysz w boga? – zapytała Leliana spoglądając przez okno w karczmie na odbity blask księżyca w grafitowej kałuży.
- Ludzie i nieludzie wierzą w boga, bo chcą w coś wierzyć, boją się śmierci i pragną mieć nadzieje, że to nie koniec. Każdy kiedyś umrze Leliano, czy będzie wierzył w boga czy w naszą wygraną.
Ja również załączam poprawioną wersję pierwszy akapit omyłkowo został wysłany w wersji roboczej z góry przepraszam za pomyłkę i mam nadzieję że wersja poprawiona zostanie uwzględniona.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Widok tych wszystkich zniszczeń, lamentujących i błagających nas o pomoc ludzi budził w naszych sercach współczucie. Chcieliśmy pomóc. Jednak nasz cel był jasny obiecaliśmy to Bykowi, kiedy ten nas opuszczał, obiecaliśmy, że dotrzemy na czas. Dlatego nie mogliśmy sobie pozwolić na niepotrzebne przystanki.
Była już późna noc, kiedy Lady Morrigan zarządziła postój. Wszyscy zasłużyliśmy na chwilę wytchnienia, choć nie pokazywała tego po sobie ona również jej potrzebowała. Jako zastępca dowódczyni wydałem odpowiednie rozkazy, podzieliłem zadania a sam zgłosiłem się na pierwszą wartę by inni mogli wypocząć, a potrzebowali wypoczynku. Od kilku dni nasi ludzie nie śpią najlepiej W nocy w całym obozie daje się słyszeć jęki i pomruki targanych koszmarami żołnierzy, co nie wpływa dobrze na ich sprawność zarówno fizyczną jak i psychiczną. Są coraz bardziej wyczerpani jednak żaden z nich się nie poddaje. Jedynie ja jakoś trzymam się na nogach. A co do Lady Morrigan, hm ta kobieta zawsze mnie intrygowała. Jej motywy działania pozostają dla mnie nieodkryte, jak również to, czemu to właśnie mnie wybrała na swojego zastępcę. Prosty łowca z małej wioski. Moją bronią są łuk i miecz zaś magia jest mi całkowicie obca. To, czym się kierowała chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą.
Kiedy tak patrolowałem teren wokół obozu rozmyślając o mojej pani i sytuacji, w jakiej się znajdujemy przeszył mnie zimny dreszcz. Stanąłem na chwilę, rozejrzałem się, dokoła lecz nie spostrzegłem niczego niepokojącego. Czułem jednak, że coś jest nie tak, to wrażenie, ktoś lub coś obserwowało mnie z daleka nie miałem, co do tego wątpliwości. I wtedy to usłyszałem. Straszliwe jęki, jak gdyby chór konających zebrał się by dać swój ostatni koncert przed śmiercią. Wróciłem niezwłocznie do obozu. Nie łatwo mnie wystraszyć, jednak to, co zastałem na miejscu sprawiło, że zamarłem z przerażenia. Moja pani stała niewzruszenie wpatrzona w mrok a dookoła niej leżeli wyjący, skręcający się z bólu żołnierze. Wziąłem się w garść i zająłem pozycję obok nieustraszonej czarodziejki. Nasze spojrzenia spotkały się i wystarczyła zaledwie chwila bym zrozumiał, że czuje to samo, co ja. Koszmary, które nękają naszych ludzi od kilku dni nie są dziełem przypadku. Coś czai się na nas w ciemnościach. Napiąłem cięciwę i wycelowałem łuk w bezkresną ciemność czekając na jakikolwiek cel. Lady Morrigan spojrzała na mnie ponownie i z uśmiechem pełnym sarkazmu wyszeptała:
- Przygotuj się. Nadchodzą
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Popiół, żeby tylko. Cała okolica goreje od piekielnych ogni a wszędobylski dym utrudnia oddychanie. Pomimo trudności nasza drużyna dzielne brnie do przodu, wiedząc że na końcu podróży czeka nagroda. Leliana , Szary Wilk oraz Solas nie raz pytali Morrigan co takiego widziała w swoich wizjach, co dokładnie czeka ich na końcu drogi. Morrigan jednak milczała uparcie, nie zdradzając niczego. Wiedziała ,że mówiąc prawdę teraz ,mogłaby przerazić a nawet zniechęcić resztę towarzyszy. Miała nadzieję , że tak jak w wizjach spotkają potężnego sprzymierzeńca, a wtedy bedzie mogła uchylić rąbka tajemnicy. Myśląc o tym zauważyła że reszta drużyny przystanęła kilkanaście metrów przed skrajem lasu. Tak, coś dużego i wściekłego czaiło się w cieniu drzew mając nadzieję ,że podróżnicy wpadną w pułapkę ......
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Z trwogą patrzyliśmy jak koszmary ożywają na naszych oczach. Niebo krwawiło nad naszymi głowami, a z jego ran płynęła ciemność. Nikt nigdy nie zapytał, dlaczego przyszło nam wędrować przez dzikie i niedostępne góry, pośród śnieżnej zamieci i lodu tnącego ciało jak nóż. Nie pytano, dlaczego spośród wszystkich miejsc ziemi, to właśnie ta ukryta wśród wysokich przełęczy Myślirogu dolina miała stać się celem naszej podróży. Nie pytano, bo Solas zawsze wiedział gdzie jest to właściwe miejsce.
Nigdy w dziejach świata nie wzniesiono budowli tak wspaniałej, tak doskonałej w każdym swym szczególe jak Vanadorn, Twierdza Lodu i Krwi. Największe z dzieł Shaedora Wielkiego Budowniczego, wyżłobiony z czarnego kamienia, wrośnięty w lodowate kości góry, drążący swe korytarze głęboko jej zmarzniętym ciele. Dwie setki schodów prowadziły granią do jego wielkiej bramy, gdzie mróz malował na ścianach okrutne w swym pięknie mozaiki, wnosił szronem białe blanki na jego murach.
Dzień za dniem, od lodowatego świtu, po zimny zmierzch wydzieraliśmy twierdzy jej drogocenne wnętrzności. Dzień za dniem, od zimnego zmierzchu, po lodowaty poranek wiatr zawodził żałobnie nad ciałami naszych towarzyszy, a my płakaliśmy wraz z nim. Godziliśmy się na trudy, z ochotą składaliśmy ofiarę ze swego życia. Tak musiało być. Morrigan ostrzegała nas: nadejdzie czas próby, czas zagłady lub odrodzenia, nadejdzie wielka ciemność i wielka rozpacz zapanuje nad wszelkim stworzeniem, które pokona Ciemności lub zginie.
Solas w gorączce kreślił mapy i plany, śnił o ogniu w sercu góry, o płomieniu który rozproszy Ciemność.
Śnił proroczo.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wolne Marchie – teraz jedno wielkie pogorzelisko – były wrogo nastawione do każdej kompanii. Samotni bohaterowie po prostu ginęli, więc wielu się ich nie ostało. Z obozu, który rozbiliśmy na jednym z pagórków pogranicza widać już było stepy Antivy. Widok napełniał nas nadzieją na lżejszy przebieg dalszej podrózy. W końcu na horyzoncie nie było widać łun ognia, ani słupów dymu wzbijających się w niebo.
Nagle ogromny ni to wrzask, ni to huk wyrwał wszystkich z letargu. Nie było wielkim zaskoczeniem, że sprawcą tego hałasu był Oghren, a raczej jego cztery litery współgrające z wielkim brzuchem. Krasnolud widząc, że wszyscy stłoczyli się wokół ogniska, zamlaskał i wzruszył ramionami. Morrigan zmierzyła go wzrokiem zimnym niczym stal miecza ugrzęzłego w lodowcu, jednak zarzuciła pomysł cięcia go swym językiem – nie było warto. Leliana jedyna osoba, która nie spostrzegła tego chwilowego zamieszania, wciąż wpatrywała się w list, który Bohater przysłał jej miesiąc temu. List, który sprawił, że kompania znowu była razem w drodze. W drodze na północ do lasu Arlathan. Myślała, że po wydarzeniach w Fereldenie już nigdy go nie zobaczy, myliła się – przygoda z Fereldenu to był dopiero początek złych czasów - czasów ognia.
"Poprowadź ich lub zgiń"
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Długa wędrówka przez pustkę zbliżyła kompanów do siebie. Świadom najnowszych informacji o Inkwizycji Żelazny Byk postanowił mieć oko na Doriana, o którym było głośno. Przy jego problemach ze wzrokiem nie mógł poświęcać swej uwagi nikomu innemu. Mag udawał, że nie widzi tych spojrzeń. Posiadanie rogów nie było w jego krainie uważane za pozytywną cechę fizyczną.
Vivienne bardzo mocno naciskała na Solasa żeby pokazał jej jak dba o swoją różdżkę. Dumny elf nie rozumiał rechotu jaki wydobywał się z płuc najmniejszego z towarzyszy. Varrik musiał jednak powstrzymać się od uwag, gdyż jego głowę zaprzątał zupełnie inny problem – długość dochodzenia Kassandry – na samą myśl uśmiechnął się. Jak szybko należy schodzić po schodach? Ciężka zbroja spowalniała całą operację, a krasnolud mimo bezceremonialnych spojrzeń na wycięcia w pancerzu udawał znudzonego.
- W takim tempie to prędzej spotkam się z Księciem Omarem* przez śmierć z nudów – krzyknął – niż od łapy demona!
- Milcz łotrzyku, bo…
- Szszszt – przerwała Bianka.
* Książe Omar był nekromantą uwielbianym przez tłumy kobiet, które wysyłały do niego prośby o ratunek dla ulubionych bohaterów.
Moja wersja Mody na Sukces w świecie magii i miecza z cliffhangerem dla pani Anny. ;)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą zamą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Podróżowaliśmy w nocy aby dotrzeć szybciej do cesarzowej Celene Pozostało już tylko 3 dni marszu zanim dotrzemy do Val Royeaux dokąd udaliśmy się w celu podpisania traktatu który miał nam zapewnić wsparcie wojsk Orlais. Przejeżdżaliśmy przez jakieś małe miasto którego nawet na mapach nie ma. Chłopi złorzeczyli, babki brały dzieci które wyszły obejrzeć nas z powrotem do domów, przecież to znienawidzona inkwizycja przejeżdżała. Moja kompania jechała pierwsza potem byli głównodowodzący całą operacją Pani Leliana i wielki qunari Żelazny Byk a za nimi jechało kilku magów. Wtedy zaczął się chaos, spomiedzy budynków wybiegli wojownicy w zbrajach z symbolami wojsk Orlais a na budynkach pojawili się lucznicy którzy zaczeli szyć do nas z łuków. Strzały zdążyły zrobić wiele szkód wśród ludzi zanim magowie nie postawili bariery, Leliana oberwała w lewe ramie, liczni żołnierze zgineli na miejscu tak jak kilku magów. Natychmiast wraz z innymi zeskoczyłem z konia i krzyknąłem -Chronić dowódców! Za inkwizycje!
Magowie zaczeli rzucać swe zaklęcia co dało nam czas na otoczenie ochronnym kręgiem magów, Leliane i Żelaznego Byka. Wtedy dotarła do nas pierwsza fala wrogich żołnierzy. Widziałem twarze tych których zabijałem, widziałem twarze moich umierających podkomendnych a najgorsze były widoki martwych cywili spalonych zaklęciami magów lub przeszytych strzałami w tym chaosie. Walki trwały przez 3 godziny a gdy się skończyły zaczeliśmy zbierać rannych,dobijać umierających. Tak się skończyła ta krwawa i długa noc.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Każdy kolejny krok wydawał się cięższy, krew na rękach ciążyła coraz bardziej. Bałem się tego, co nadejdzie. Sten trzymał ją w rękach. Nasza Leliana - niegdyś taka żywa, wesoła i energiczna - teraz leżała mu bezwładnie na rękach, a on rozpaczliwie starał się ją utrzymać. Drgawki stawały się coraz silniejsze. Najpierw osłabienie, potem wymioty, krwawa biegunka. A teraz to. "DAR" - srebrny, lśniący metal - miał być najpotężniejszy wobec walki z pomiotami. Okazał się jednak zbyt miękki, zdał się na nic.
Myślicielka - tak ją zwali. To od niej go otrzymali, ale kim, a raczej - czym była naprawdę? Bo z pewnością nie zwykłym śmiertelnikiem.
-Oto "DAR” – rzekła - który was zbawi i uratuje. Lecz uważajcie, bo odwrócony zabija.
I zabijał. Oghren, Alistair, Izabela, Fenris...
Morrigan - tylko ona może nam pomóc. Jeśli nie ona, to nikt nam nie zostanie. "DAR" - dla kogo?
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Dzień i noc wyglądały tak samo. Trupy, ogień i zniszczenie, widoczne w każdym miejscu, które mijaliśmy oznaczały pola chwały zwycięzców, cmentarzyska poległych, ślady demonów. W końcu zarządzono postój, zmęczeni drogą, porozstawialiśmy namioty, usłaliśmy posłania i ustaliliśmy warty. Moja, na szczęście, była ostatnia więc nie zważając na towarzyszy położyłem się i zasnąłem prawie natychmiast, mając nadal w głowie wizje terenów, które mijaliśmy. Nagle zrobiło się ciemniej niż zwykle. Popatrzyłem w niebo i zobaczyłem ciemną plamę w blasku Satiny (księżyca), który przypominał ptaka. Prawie w tym samym momencie z namiotu obok wyszedł elf. Był to Solas, elfi mag, najwidoczniej wyczuł jakieś niebezpieczeństwo, bo patrzył z zaniepokojeniem w każdym kierunku. Już słyszałem trzepot skrzydeł i wyraźniejszy obraz zwierzęcia. Był to kruk - niezwyczajny kruk. Szybkim nurem wleciał do namiotu Inkwizytora, a za nim wbiegł Solas. Podkradłem się do namiotu, omijając towarzyszy leżących naokoło żarzących się ognisk. Usłyszałem kobiecy głos, który wydawał się znajomy i dwa męskie, jeden Inkwizytora, drugi Solasa. Znalazłem mały otwór przez który zobaczyłem wnętrze namiotu. Kobieta ubrana w fioletową kurtkę z dodatkami wykonanymi z piór kruka. Widziałem ją, to Morrigan, wiedźma znana w całym Fereldenie. Czego ona chce od Inkwizytora? Próbowałem usłyszeć o czym rozmawiają i wtedy... zapadła ciemność. Straciłem przytomność po uderzeniu w skroń. Jedyne co zdążyłem usłyszeć: "Są już blisko, poprowadź ich lub giń". Obudził mnie donośny krzyk. Żelazny Byk zmierzał w moją stronę i ku mojemu zdziwieniu leżałem na swoim łożu. Czy to wszystko było tylko snem? Kto jest blisko? Jednak nie było czasu na przemyślenia, nadszedł czas na moją wartę, a że Byk nie wyglądał na zadowolonego to pewnie nie zmieniłem go na czas..
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Każdy z nas powoli gasł jak pochodnia, której zaczyna brakować powietrza do podtrzymywania własnego płomienia. Każdy z nas, marnych chłopów, mieszczan, najgorszego rodzaju szumowin – szedł tam tylko w jednym celu. By umrzeć. Umrzeć w ostatniej bitwie, która miała rozstrzygnąć o losach świata. Może nie byliśmy dobrymi wojownikami, może ledwo byliśmy w stanie trzymać swoją broń, może… Liczyło się tylko to, aby oddać swoją energię, swoją krew i swoje życie w walce, w której wezmą udział najwięksi i najsłynniejsi. Nie wiedzieliśmy jaką rolę dokładnie odegra każdy z nich, my znaliśmy swoją – mieliśmy być źródłem.
Na Morrigan natknęliśmy się pośrodku puszczy, w czasie kiedy rozbijaliśmy obóz na kolejną noc. Wszyscy ją poznali, a kiedy znieruchomieli w zaskoczeniu, ona zaśmiała się i rzuciła jakieś zaklęcie. Zamieniła się w ogromnego smoka, który po chwili wzbił się w niebo. Podmuch wiatru wywołany przez ruch skrzydeł powalił większość piechurów. Dokładnie w tym samym czasie, dosłownie spod ziemi, wynurzyły się żywe szkielety i ruszyły na nas z głośnym klekotem starych kości.
Zaskoczenie spowodowało, że pierwsze straty były po naszej stronie. Uwierzcie, że nawet najlepszemu wojownikowi trudno stanąć twarzą w twarz z czymś takim. Chaos wkradł się w nasze szeregi. Na szczęścia jakaś rudowłosa wojowniczka zebrała wokół siebie część zbrojnych. Od tej grupy zaczął się kontratak. Początkowo byli małym punktem, małą grupką, która z każdą chwilą się rozszerzała. Rozszerzali swój krąg ostrzy, walcząc z szkieletami, a każdego uratowanego włączając w swój łańcuch.
Rudowłosa nie trwała w bezruchu. Biegała po całym wewnętrznym kręgu. Wykrzykiwała rozkazy. Tam gdzie trzeba było się ruszyć – popędzała, tam gdzie trzeba było zewrzeć szyk – krzyczała, tam gdzie ktoś poległ – zastępowała go, do chwili objęcia kolejnego zbrojnego i włączenia go w krąg. To było coś. Po godzinie walki udało się kręgiem objąć całą polanę, a wszystkie szkielety były już tylko stosami kości. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę ze zwycięstwa, z naszych gardeł wydostał się okrzyk zwycięstwa. Jestem pewien, że zatrząsnął cała puszczą. Co do rudowłosej… To wiesz, nie widziałem nigdy lepszego dowódcy… Straciliśmy wtedy niewielu ludzi tylko dzięki niej. Kim była? Może kiedyś się dowiesz…
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Po drodze spotykaliśmy ludzi, którzy stracili wszystko.. dom, rodzinę, cały majątek. Byli tacy, co przed nami w przerażeniu uciekali lub oddawali życie w bezsensownej walce w obronie tego, co nazywali „wolnością”. A czymże jest ta ich „wolność”? Zastanawiam się czy Boska wie, co robi, czy nie lepiej porzucić jej idee i podjąć bardziej drastyczne środki, tak jak uczynili inni templariusze? Teraz jeszcze to zadanie, by zbadać szczelność zasłony w ruinach zamku leżącym dwa dni drogi od Stakhaven. I to z kim?! Gdy tylko na niego patrzę wracają wszystkie wspomnienia, cała gorycz, cały smutek, ból i nienawiść za każdy dzień spędzony w Lesie Brecilian. Klątwa została zdjęta, ale ja nie zapomnę i nie wybaczę żadnemu elfowi.
-Pani Kapitan, obawiam się, że możemy nie dotrzeć do ruin przed zachodem Słońca, jakieś rozkazy? – był to Młody Templariusz, który dopiero niedawno przyłączył się do oddziału. Biedny chłopak… Jego siostra jest magiem i pewnie ma nadzieję, że jeżeli zajdzie taka potrzeba, to uda mu się ją uratować…
-No cóż, nawet nasza droga Leliana potrafi być omylna, jeżeli chodzi o szacowanie czasu podróży. Zachowajcie czujność i… miejcie na oku tego Solasa. Nie dość, że apostata, to jeszcze do tego elf. Boska chciała chyba sobie ze mnie zakpić.
Zanim grupa templariuszy pod wodzą Pani Kapitan dotarła do ruin zamku, Słońce już zupełnie zaszło za górami oddzielającymi Imperium Tevinter od Antivy. Dolinę pełną smutku i wszechobecnej śmierci zaczął okrywać niczym płaszczem mrok, sprawiając, że pewna zakapturzona rudowłosa postać obserwująca całą misję, stała się niewidzialna.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
- Inkwizycja, Inkwizycja. - Powtarzał Arnes zerkając to na Oghrena, to na Nathaniela. - Wszycy teraz mówią tylko o niej. - burknął Komendant Szarych i poprawił pas u zbroi Legionu. Arnes był Szarym strażnikiem, Był łysy miał potężną rudą brodę, i błękitne przenikające oczy. Wygnaniec z Orzammaru. Członek rodziny znanej i szanowanej Aeuducanów. Własnoręcznie zabiwszy Arcydemona Uthremiela zakończył piątą plagę, a potem położył kres knowaniom Matki i Architekta. Teraz wraz z dwójką przyjaciół wyruszył na północ. Wzdłuż szlaku do Antivy, w poszukiwaniu Alistaira, króla Fereldenu.
- Dziwisz się? Spójrz co się dzieje! Ludzie się boją. Zaginął ich Król a my nie cieszymy się już taką sławą jak kiedyś, poza tym zerknił wokół!. - Krzyknął Nathaniel zamaszyście wskazując dłonią Zielono szare chmury rozlewające się na niebie tworzące wielkie dziury.
- To może znaczyć cokolwiek. - Odparł Arnes obojętnym tonem.
- Tak, jasne. To cholerny Stwórca chce sprawdzić na nas odporność na przytłaczające problemy. - Wtrącił się Oghren, wydając z siebie potężny bek.
Było popołudnie ale ciemne niebo sprawiało wrażenie że jest już wieczór.
- Kutwa zasrańce, teraz nawet wylać nie można się spokojnie bo nie widać gdzie się leje. A potem tylko wąchać śmierdzący plecak Howea szczynami. - Zbulwersował się Oghren.
Nathaniel zerknął na Krasnoluda. - Nasikałeś na mój plecak? - Oghren nie odpowiedział.
- Cisza. - Przerwał Komendant. Rozległ się ogromny huk.
Wszyscy wylądowali na plecach gdy ogromny promień uderzył w ziemię wywołując chaos i zniszczenie. Z kłębów dymu wyłonił się stwór. Miał długie ręce zakończone szponami i ogromne kły wystające z paszczy, był wysoki ale szczupły. Jego kręgosłup wystawał z pleców dodając mu strasznego wyglądu.
- Co to cholera jest?! - Krzyknął Howe, zrywając się z ziemi i naprężając łuk. Strzała poszybowała przed siebie i wbiła się z plaskiem w krtań stwora tworząc strużkę krwi. Monstrum ryknęło i ruszyło wolnym krokiem w kierunku bohaterów. Oghren chwycił za swój Wielki topór i z krzykiem i grymasem wściekłości wbił go głęboko w brzuch potwora. Wytrysnął na niego strumień krwi kiedy wyrwał go z niego i chwiejnie zachwiał się na pięcie. Arnes wyjął z pochwy Miecz stalowy i począł biec w kierunku bestii. kiedy był wystarczająco blisko z iście królewską precyzją przejechał ostrzem po szyi przeciwnika łamiąc kręgi szyjne i zwalając głowę na ziemię. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Co to było? - Spytał Howe. Ale przerwał mu ryk. z mgły wyłonił się kolejny taki potwór. Drużyna uzbroiła się i wyczekiwała jego ruchu. Jednak stało się coś niespodziewanego. Przed oczami bohaterów mignęły dwa wielkie rogi, i błysk dużego ostrza. Ciało tajemniczego stwora przepołowiło się na dwie części i z gruchotem padło na ziemię.
- Dzięki. Panie?... - Rzekł Arnes w stronę nieznajomego.
- Byk. Żelazny Byk Krasnoludzie. - Odpowiedział Qunari poprawiając opaskę na lewym oku.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Nadzieja odchodziła tak jak myśl o wolności , coraz większa żądza krwi , coraz większa obojętność. Tylko ten głos gdzieś na dole świadomości rył swoje rozkazy jak dobry rzeźbiarz dłutem. Idź , biegnij , szukaj ,kryj się, ugryź, zabij... i znów idź, nie chciałem, ale dłuto znów zaryło w mojej świadomości rozrywając moją wolę.
Więc poszedłem...Las niczym ściana w nocy wyrósł na krańcu ścieżki, zszedłem ze szlaku . Na szlaku nic nie znajdę a głos wyryje karę jeśli nic nie znajdę. Nie myliłem się... Zaledwie po dwóch stajach napotkałem zapach , tak znajomy, tak oczywisty a później dźwięki i światło i wiedziałem już że dziś znów ktoś do nas dołączy a może będzie miał szczęście i zginie... Duże dęby dawały dobrą kryjówkę ale odległości między nimi były znaczne, muszę się szybko poruszać. Kilka szybkich skoków i pomiędzy mną i nimi był ostatni dąb i strumień. Widzę to elf i krasnolud, o i człowiek, jakiś olbrzym, jest i marabi , dobrze że wiatr jest z drugiej strony. Do ogniska podeszła kobieta o blond włosach , zaczęła śpiewać tak rytmicznie , tak gładko , głoś wędrował wewnątrz mnie jak opium kojąc i... nie to nie możliwe!!!... nie słyszę głosu mojego Pana, oszołomiony tracę równowagę , upadam jak kłoda o podłoże, a odgłos upadku rozszedł się niczym strzała. Jak przez mgłę słyszę krzyk za strumieniem.
Obudziło mnie...
Informacje ważne przed przeczytaniem : Narratorem jest Dalijska Elfka, Gwen.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Ja, Leliana, Morrigan oraz mój ogar, Blanka, razem przeszłyśmy przez istne piekło. Gdy wokół nas zabrakło już życia, oraz do niego chęci zaczęłyśmy się poddawać... Kiedy Morrigan... Ona powiedziała, że nie możemy teraz się zatrzymać, że to jeszcze nie koniec. Jej słowa naprawdę dodały nam otuchy. Nawet sama Blanka wtedy zaszczekała, jakby chciała coś powiedzieć, bowiem zawsze była bardzo energiczna oraz lojalna. Ale nie mieliśmy pewności, przecież to mogły być tylko puste słowa, ale co tam. Żyje się raz.
Wieczorem rozłożyłyśmy obóz, jako iż było dość jasno, zostałam na zwiadach. Życie w Dalli było zawsze ciekawe, a nasze obozowisko było blisko lasu, po cichu wykradłam się aby znowu porozmawiać z drzewami, jak to miałam w zwyczaju robić od 5 roku życia. Nagle odpłynęłam, poniosły mnie fantazje i wspomnienia z mojego dzieciństwa, wspomnienia związane z Tamlenem, tak bardzo mi go brakuje.. Gdyby nie to lustro... Nie, nie mogę sobie znowu jego przypominać. Usiadłam pod największym drzewem jakie tylko znalazłam i zaczęłam do niego mówić. Nagle usnęłam, a w moim śnie pojawiła się Halla, krzycząca ,,Pomocy!", nagle się obudziłam i uświadomiłam sobie, że ten krzyk był w prawdziwym życiu. To był głos Leliany. Szybko chwyciłam swój łuk i pobiegłam ku naszemu obozowi. To co tam zobaczyłam.. Już nigdy nie zapomnę tego widoku..
Proszę bardzo, oto moja kontynuacja. Miłego wieczoru wszystkim.
Tego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Mimo to wciąż czułam na karku wstrętny oddech mego ojca i... jego słowa złe, zimne... okrutne. Mówić dalej? A jednak jeśli chcesz wiedzieć to dobrze. Twój wybór.
Powoli osunęłam się ze skały na twardy grunt. Spojrzałam przed siebie powoli unosząc wzrok i znowu go zobaczyłam. Tak to on pomyślałam. Tym razem stał sam, bezbronny na przeciw mnie. Aż dziw, że nie zobaczył mnie wcześniej gdy stałam na skałkach. Mimo to poczułam ulgę. Nareszcie po tak długim czasie wiedziałam, że to ten moment. Powoli zrobiłam krok w przód cicho, spokojnie stąpając po kamieniach. Lewą ręką sięgnęłam po nóż, a wtedy on...
-No co? Co było dalej? Kharanno wyrzuć to z siebie.
wtedy ściszyłam głos:
- Ja go...
-Proszę mów do mnie.
-Zabiłam... zabiłam własnego brata. Morrigan ja... nie jestem z tego dumna. To było okropne. Zabić własnego brata nawet nie dla pieniędzy?
-Spokojnie jestem przy tobie. Możesz na mnie liczyć, ale... Powiedz wszystko.
-Nie... to zbyt trudne.
-Jak chcesz. Nie chcę cię do niczego zmuszać.
-Przynajmniej na ciebie mogę liczyć. Po tym wszystkim tylko ty mnie nie odrzucasz.
Ognisko dogasało płomienie się tliły, a ja myślałem co będzie jutro za parę godzin.
Morrigan objęła mnie ręką i wyszeptała: Nie liczy się to co złego zrobiłaś wtedy, ale to co dobrego zrobiłaś dziś, wczoraj, w całym swoim życiu dla mnie, dla ludzi... dla nas. A teraz się wyśpij mamy jeszcze dwie godziny potem ruszamy na Rezydencje.
Po tych słowach Morrigan odsunęła się ode mnie o niewiele ponad pół stopy i zasnęła na siedząco tak jak ją widziałam. Nie chcąc jej męczyć też starałam się zasnąć jak ona, ale nie
było to możliwe. Myślałam tylko o tym co wkrótce mamy zrobić. Ja i Morrigan, lada chwila.
Ciemna sylwetka wyłoniła się z cienia oświetlana już tylko przez światło księżyca. Jakby dobrowolnie słaniając się na nogach w stronę muru. Ja stałam 20 metrów dalej. Czy to Morrigan czy może kto inny? wszystko jedno mam swój cel pomyślałam. szybko zbiegłam ku ciemnej postaci. Nie zauważając jak mijam kolejnych wojów. Straż Rezydencji miała mnie zapewne w głębokim poważaniu bo nagle...
-Stój! Wykrzyczał ktoś z za mnie. Stanęłam jak zaklęta.
-To ty jesteś strażnikiem?
-Strażnikiem? Nie, ale ty to co innego. Straż!
W jednej chwili otoczyło mnie z pół tuzina zbrojnych. Nieznajomy głos znów przemówił.
- Przed tobą siedmiu moich najlepszych wojowników. Ja jestem Solas były strażnik Rezydencji, a przed tobą zadanie zabić Morriganę.
-Wcale nie masz wyczucia, a to co najmniej idiotyczna propozycja i chybiony pomysł.
-Jak chcesz masz minutę “POPROWADŹ ICH LUB ZGIŃ!”.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością.Maszerowaliśmy na północ, A wokół nas kraina obracała się w popiół.Mieli mi towarzyszyć Marrigon i Solas oraz dobrze wyszkoleni wojownicy.Podczas marszu przebywał z nami strach i ból , a w tle paliły się wioski.Wielu opętało szaleństwo.Postanowiliśmy zrobić krótki odboczynek.Podczas rozmowy z towarzyszami zaatakowali nas nieumarli, w trakcie walki straciłem przytomność, doznałem wizji w której widziałem stare ruiny dziwne znajome oraz wielu poległych wojowników, z pośród gruzów wyłonił się demon mówiący -Już czas,jesteś blisko przeznacz-Gdy się zbudziłem myślałem tylko o tym co miał na myśli ten demon.Gdy opwiedziałem Marrigonowi i Solasowi o wizji na ich twarzach pojawił się strach.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Widziałem, że moi ludzie, choć uchodzili za niezmordowanych, powoli zaczynali opadać z sił. Tłukąc się po drogach, nad którymi nieustannie unosił się kurz, wznoszony przez tysiące stóp, szukaliśmy miejsca na odpoczynek. Wreszcie ją zobaczyliśmy - stała tam spokojna, cicha i skromna, lecz nam zdawała się spełnieniem marzeń. Tawerna. Mój oddział Szarżowników wsypał się do niej tak, że trudno w tym było doszukiwać się kultury. Nie dziwiło mnie to, bo byli zmęczeni, spragnieni i rządni uciech. Przywitanie było zaskakująco miłe, z uśmiechem, pełnym kuflem i misą ciepłej strawy. Podejrzliwie dźgnąłem mięso widelcem i pociągnąłem nosem nad napitkiem. Wszystko wyglądało dobrze, jednak zachowałem czujność. Już miałem żądać, by gospodarz sam najpierw skosztował podanego nam posiłku, gdy drzwi gospody otworzyły i stanęła w nich szczupła postać. Powoli, acz nie zdradzając strachu, weszła do środka. Jej spojrzenie wyłowiło mnie z tłumu.
- Szukałeś mnie, Byku – powiedziała cicho, lecz jej głos miał w sobie moc.
- Szukałem – przyznałem, odstawiając kufel. – Musimy porozmawiać.
Mimo że w porównaniu do każdego z moich ludzi była zaledwie drobniutką, kruchą istotą, gdy szła w moją stronę, rozstępowali się z niemym szacunkiem.
- Kto to? – zapytał cicho jeden z nowych rekrutów, a odpowiedź zawisła w ciszy, która po nim zapanowała - Leliana.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wydarzenia z Kirkwall były tylko początkiem chaosu, który miesiąc po miesiącu objął całe Thedas. Kilka Kręgów upadło, a magowie rozpierzchli się po kontynencie. Templariusze, zdezorientowani po wybuchu w Zakonie, podzielili się na frakcje i równie ochoczo, co z Apostatami, walczyli między sobą. A w środku tego wszystkiego znalazłam się ja, "Siostra Leliana". Łagodne określenie, jak na byłą skrytobójczynię, emerytowanego barda i jednocześnie osobę, która do niedawna podróżowała z Bohaterem Fereldenu.
Stwórco, do czego to zmierza? Blisko setka Templariuszy, których w kupie trzyma jedynie postawa Poszukiwaczki Zakonu, Cassandry Pentaghast. Do tego kilku najemników pod wodzą Żelaznego Byka. Przecież, jako były szpieg, nie zaufam drugiemu szpiegowi... I jeszcze Solas, mag-samouk, którego obecność drażni prawdopodobnie każdego. Czy można stworzyć gorszą mieszankę osobistości, która ma wybrać się do opuszczonej świątyni?
Myślałam, że dzisiejsza noc będzie ostatnią spokojną chwilą przed dotarciem do celu. Czar rozpraszający magię, rzucony przez Kapitana Hadleya, oznaczał koniec moich nadziei...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.Szliśmy wszyscy pod osłoną nocy, milcząc i nie spoglądając na siebie, niczym ćmy lecące do ognia, nie wiadomo po co, po prostu szliśmy naprzód. Jakby miało pomóc nam to zapomnieć to co się wydarzyło. Każdy krok był dla mnie ogromnym wysiłkiem a każda sekunda marszu wydawała się trwać wieczność. A ja wciąż słyszałam jej krzyki.
-To ty ją zabiłaś, zginęła przez ciebie,słyszysz?! - zrozpaczonym głosem wykrzyczał nagle Bruce.
Ona dobrze to wiedziała. Wiedziałaś również jak to się skończy, prawda Morrigan? A mimo wszystko zrobiłaś to. Przez wiele dni była przy nas, spała z nami w obozowisku, zasiadała z nami do wieczerzy. A ty ją zabiłaś, tak po prostu. Wciąż zastanawiam się dlaczego to zrobiłaś - naprawdę chciałaś nas uratować czy po prostu byłaś ciekawa jakież to mroczne duchy zamieszkują jej ciało i potraktowałaś ją jak obiekt badań?
-Powiedz Leliana, powiedz że ona to zrobiła, przecież ty dobrze to wiesz! - wciąż krzyczał Bruce.
Milczałam.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Książe Erhid który nam towarzyszył miał dziwny charakter, czasem podejmował decyzje które nie miały najmniejszego sensu, tak było i teraz kiedy kazał Żelaznemu Bykowi wziąć czworo ludzi i udać się w pogoń za samotnym mężczyzną którego spostrzegł podczas marszu lecz nie dać się mu zauważyć, Leliana chciała się sprzeciwić twierdząc, że mamy za mało ludzi aby się rozdzielać i w każdej chwili możemy zostać zaatakowani. Książe jednak nie wdawał się w dyskusje, kiedy coś postanowił to miało zostać to zrobione. Żelazny Byk się oddalił i pozostawił Leliane wraz z Księciem i szóstką ludzi aby podróżowali dalej, mieli spotkać się przy ruinach wieży w której widziano plugawce jak i kogoś kto nimi kierował, przesłanki mówiły o potężnym magu krwi który chciał urządzić się na tych ziemiach. Przeprawa była ciężka lecz po 2 dniach dotarli do wieży w samą porę aby zobaczyć jak plugawce złapali kilkunastu żołnierzy próbując przeprowadzić na nich jakiś mroczny rytuał. Mag został dostrzeżony od razu, nie próbował się nawet ukrywać stojąc dumnie pośród plugawców zaczynając pradawną inkantacje. Książe wiedział, że nie można pozwolić mu aby skończył, widział zbyt wiele ofiar mrocznych rytuałów wiedząc że to tylko zwiększy ilość istot z którymi przyjdzie im się zmierzyć a w końcu tych kilku wyszkolonych żołnierzy zdecydowanie przydałoby się ich grupie więc rozkazał przeprowadzić atak...
Wersja poprawiona ponieważ spostrzegłem błąd :
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Książe Erhid który nam towarzyszył miał dziwny charakter, czasem podejmował decyzje które nie miały najmniejszego sensu, tak było i teraz kiedy kazał Żelaznemu Bykowi wziąć czworo ludzi i udać się w pogoń za samotnym mężczyzną którego spostrzegł podczas marszu lecz nie dać się mu zauważyć, Leliana chciała się sprzeciwić twierdząc, że mamy za mało ludzi aby się rozdzielać i w każdej chwili możemy zostać zaatakowani. Książe jednak nie wdawał się w dyskusje, kiedy coś postanowił to było to robione. Żelazny Byk się oddalił i pozostawił Leliane wraz z Księciem i szóstką ludzi aby podróżowali dalej, mieli spotkać się przy ruinach wieży w której widziano plugawce jak i kogoś kto nimi kierował, przesłanki mówiły o potężnym magu krwi który chciał urządzić się na tych ziemiach. Przeprawa była ciężka lecz wieczorem dotarli do wieży w samą porę aby zobaczyć jak plugawce złapali kilkunastu żołnierzy próbując przeprowadzić na nich jakiś mroczny rytuał. Mag został dostrzeżony od razu, stał dumnie pośród plugawców...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Opuszczaliśmy Wolne Marchie, zostawiając stosy ciał Qunari i pomiotów za sobą. Nie zwracaliśmy na to uwagi mieliśmy jeden cel …zniszczyć misterny plan Razikale’a - obudzenia dawnych bogów. Tak, siedem arcydemonów jest jedynie ich potomkami. Wszystkie znały miejsce wrót do leża otchłani, w którym są zamknięci ich przodkowie. To, czego kazały szukać mrocznym pomiotom to klucz do ich uwolnienia. Smok tajemnic, najsprytniejszy z nich, zamiast podporządkować sobie ziemie by potem w spokoju je przeszukać, uknuł sposób by odpowiedz przyszła do niego sama… Leliana i Morigan zapomniały już kim były. Tylko nasza trojka ocalała w masakrze, jednak pochowaliśmy nasze życia wraz z przyjaciółmi. To co się wtedy stało ciężko opisać. Wiedzcie jedynie, że sama Andrasta objawiła się nam. Zostaliśmy ocaleni, otrzymaliśmy powód by żyć dalej i narzędzia by tego dokonać. Maszerowaliśmy bez wytchnienia, w przeraźliwym mrozie i pod czujnym okiem pomiotów. Nie było czasu nawet na dawne ludzkie odruchy, liczyła się tylko misja. Brak snu, głód, nieustanna walka sprawiły ze rzeczy takie jak rozmowy przy ognisku, nadzieje i obawy, poczucie zagrożenia i bezpieczeństwa - przestały mieć znaczenie. Staliśmy się pustymi powłokami z artefaktami bogini w rękach niosący ostatnia iskrę nadziei dla nieświadomych zagrożenia ludów całego Thedas. Nadchodziła wieczna zima i wydarzenia które przyćmią w kronikach wszystkie poprzednie plagi.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Już od kilku dobrych dni mijaliśmy kolejne pustkowia, popieliska i zrujnowane wioski. Przed nami rozciągał się bezkres zniszczenia, do bólu przypominający to co właśnie minęliśmy. Kolejny dzień nie różnił się od poprzedniego, nawet rozmowy z towarzyszącą wiedźmą Morrigan nie wyrywały już z monotonii i marazmu podróży. Zostaliśmy sami we dwójkę, Leliana zaginęła, a Solas…przeklęty szpiczastouszy. Zapadał zmrok, a my kontynuowaliśmy marsz na północ. Wtedy zatrzymał nas głos zza pleców: „Pozdrowienia od Torasa”. Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie, przeklęty łowca magów nas odnalazł, on albo jeden z jego wysłańców. „Podobno szukasz tej twojej suki Leliany!”. W momencie poczułem przypływ gniewu, gniewu który kiedyś mnie pochłaniał i napędzał. Od dawna już nie oddałem się temu uczuciu, ale dzisiaj…nikt nie będzie tak mówił o Lelianie, nie o niej. Zacisnąłem dłoń na kosturze, oczy zapłonęły nienawiścią, a ja całkowicie poddałem się tej mrocznej rządzy. W głowie miałem tylko jedną myśl „Chędoż się Toras”.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Cała kraina została doszczętnie spalona, szliśmy po drodze pełnej zwęglonych pobratymców, z którymi zaledwie kilka tygodni wcześniej piliśmy gorzałę i śpiewaliśmy pieśni znane naszym rodom. Z każdym krokiem aura przerażenia i obrzydzenia rosła. Niektórzy z trudem powstrzymywali łzy, a drugich ogarniała wola walki, zemsta. Po jakimś czasie naszym oczom ukazała się sterta ludzkich szkieletów, co najmniej trzydziestu. Cała dywizja zaczęła bić orężem o tarczę, tupać o ziemię i drzeć się w niebo głosy. Z początku były to okrzyki wściekłości, które w jedną chwilę stały się modlitwą o duszę tych, którzy udali się do nieznanej krainy. W momencie, kiedy pierwszy z żołnierzy uniósł głowę na znak skończenia modlitwy, Lores, nasz przywódca rozkazał nam rozbić obóz. Sir Lores był średniego wzrostu mężczyzną ubranym w skórzaną kamizelkę, przypasany grubym ciemnym pasem ze złotą klamrą w kształcie łzy. Z barków po kolana ciągnęła się żółta wyblaknięta peleryna. Zdecydowanie był odpowiednią osobą na stanowisko dowódcy. Bez wątpienia budził strach w każdym napotkanym wrogu, odczuwałem to nawet ja. Kiedy zapadła noc próbowałem zapomnieć o dzisiejszym widoku, w śnie wszystko powracało, miałem przeczucie, że dzisiejszy dzień nie skończy się tylko na koszmarach. Miałem rację, ze snu zbudził mnie odgłos dzwonu bijącego na alarm, kiedy wyszedłem z namiotu zauważyłem rozszalałego smoka na niebie. To On musiał zrobić te wszystkie okropieństwa na tej krainie. W obozie panował chaos, spalone namioty, zwęglone ciała na ziemi przekopywane przez grupy żołnierzy. Stałem bez ruchu, przypatrywałem się wielkiemu smokowi, właśnie zamierzał cisnąć ogniem wprost we mnie. Widziałem już płomień mknący w moją stronę. Leżałem na ziemi, zostałem powalony przez Żelaznego Byka, postać rasy Qunari, twarz nie różniła się niczym od ludzkiej, poza ogromnymi rogami wyrastającymi z czaszki. Przypominał mi rozwścieczonego byka, który taranował wszystko, co stało mu na drodze. Kiedy otrząsnąłem się i spojrzałem w miejsce gdzie miał zostać sam popiół po pocisku ognia, ujrzałem jedynie rubinową głowę smoka. Z pysku wystawał gruby jęzor, od samej głowy biło gorąco, czułem je na całym ciele. Wokół mnie stało pięć lub sześć osób, Żelazny Byk, Sir Lores wycierający krew ze sztyletów, siostry Bolvue, pełniące rolę lekarzy, oraz rudowłosa dziewczyna zwana Leliana, która nawet po zaciętej walce nie straciła swego wdzięku, wręcz przeciwnie krew na zbroi dodawała jej atrakcyjności. Wszyscy wpatrywali się w naszego dowódcę.
- Stań przy najodważniejszych i razem pokonajmy zło. - wyciągnął do mnie rękę. - Poprowadzimy nas wszystkich do zwycięstwa.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Tymi słowami mógłbym rozpocząć kolejną patetyczną i długą opowieść o takich bohaterach jak: Żelazny Byk. Solas, Morrigan czy Leliana. Tego wieczora opowiem jednak zgoła inną historię. Dawno dawno temu, na dalekich krańcach Thedas mieszkał pewien elf grafoman, nie obchodziły go jednak plugawe pomioty, pełne niebezpieczeństw przygody czy głębokie labirynty podziemnych ścieżek, ów elf bowiem specjalizował się w powiastkach, które to białogłowy zwykły czytać z wypiekami na twarzy, a do czytania których wstydziły się przyznać w rozmaitych gremiach. Pewnego razu bohater naszej historii szukając inspiracji zakradał się w pobliże domu pewnej elfki o pięknym i rzadkim imieniu Aniela El Merk, minął rozległą uprawę malw i właśnie czołgał się wśród kabaczków, gdy ujrzał wielką dynię, bardzo go ten widok zadziwił. „Skąd wśród kabaczków dynia!”- zdążył pomyśleć nim usłyszał: „przeprowadź ich lub zgiń!”. Skonfundowany elf zrobił to co zrobiłby każdy skonfundowany elf na jego miejscu, mianowicie zasłonił oczy rękoma i udawał, że go wcale tam nie ma. Po chwili zdecydował się spojrzeć w oczy zagrożeniu kpiąc z niebezpieczeństw i ujrzał…. Żabę. Nie była to taka zwykła żaba, a właściwie to była zwykła żaba, po prostu potrafiła mówić, co biorąc pod uwagę naturę żab jest dość niezwykłe. „Twoim przeznaczeniem jest przeprowadzenie Żelaznego Byka, Solasa, Morrigana i Leliany przez bagna. Owi herosi znajdują się w karczmie „Pod Rubasznym Inkwizytorem”, prawdopodobnie walczą ze szczurami w piwnicach tego przybytku. Żadnych pytań, znajdź, przeprowadź lub zgiń.”- powiedziała Żaba, po czym w podskokach oddaliła się w stronę malw. I wtedy on przeprowadził ich, a oni złożyli mu głębokie ukłony, bo choć widzieli w nim prostaczka to czuli, iż ma czyste serce. Zanim ich jednak przeprowadził dokonał czynu wydawałoby się niemożliwego, gdy z mroków bagna wyłonił się demon, nasz dzielny bezimienny bohater zdołał go przekonać, aby ten zaniechał walki. Wielce byli zdziwieni tym czynem towarzysze owego elfa, nie słyszeli bowiem, by ktoś wcześniej pokonał demona retoryką. Tym samym niepozorny pisarz grafoman dołożył kolejną cegiełkę w wielkim dziele ratowania świata przed pradawnym złem, choć milczą o tym kroniki i insze księgi. Co dziwniejsze, jak potem ludzie powiadali Żaba zmieniła się w księcia, wdała się w gorący romans z bezimiennym elfem, po czym żyli długo i szczęśliwie. Inni mówili, że nie było żadnej Żaby, a elf znalazł w owym ogrodzie tajemniczy pierścień. Jeśliście jeszcze nie zasnęli przy tej opowiastce starego barda to wam powiem, że…
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Byłem jednym z ostatnich Szarych Strażników wyszkolonych przez Bohatera Fereldenu. Wielu zdradziło nasz zakon, podążając za Barstenem, jednym z naszych dowódców, który zatruł ich serca swoją herezją. Po tym wydarzeniu, jak i plagach, które dopadły nas później, nasza i tak nieliczna organizacja praktycznie przestała w Fereldenie istnieć. Została nas tylko garstka. Wszyscy myśleliśmy, że po Piątej Pladze nie spotka nas już nic gorszego, myliliśmy się jednak. Ludzie na północy zaczęli umierać. Początkowo w małych wioskach, później nawet we większych miastach. Wszyscy - mężczyźni, kobiety i dzieci - ginęli, mając tajemnicze stygmaty w kształcie węża na szyjach. Siostra Leliana wraz z Morrigan - towarzyszki Pogromcy Arcydemona i króla Alistaira - po krótkiej, acz stanowczej, wynikającej z odmiennych racji na temat pochodzenia tajemniczego zjawiska sprzeczce, zdecydowały się wysłać mnie z moim oddziałem na północ, gdzie prawdopodobnie wszystko się zaczęło. Niestety, tą samą trasę co my musieli obrać wcześniej Barsten i jego heretycy - wielu ludzi na nasz widok uciekało rzucając siarczyste przekleństwa i obelgi pod naszym adresem. Bardziej rozsądni widzieli w nas jednak swoją ostatnią nadzieję i błogosławiło nas, czasami udostępniając nawet suche miejsce do spania.
W końcu dotarliśmy do naszego celu - a przynajmniej tak nam się wydawało - ciemnej jaskini, przed którą postanowiliśmy odpocząć. Jednak nasz spokój zakłóciły tajemnicze dźwięki dobiegające z mroku otchłani...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z taką samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Z daleka, wysoko na czerwonym od zachodzącego słońca niebie, ujrzeliśmy dym. Nie wiedzieliśmy co się dzieje przed nami, jednak czuliśmy, że coś wisi w powietrzu a do głównego celu podróży zostało nam jeszcze parę dni drogi. Na wieczór mieliśmy dotrzeć do niewielkiej osady, by trochę odpocząć, uzupełnić zapasy i zregenerować siły. Nikt nic nie mówił. To było aż lekko niepokojące, bo o ile Żelazny Byk przez całą podróż nie był specjalnie rozmowny, tak Morrigan i Leliana lubiły sobie czasem pogawędzić, a ja razem z nimi. Ale teraz było inaczej. Zbliżaliśmy się coraz to bardziej na szczyt wzgórza. Leliana spojrzała nagle w las, który rozpościerał się po naszej zachodniej stronie. W coś jakby się wpatrywała przez chwileę, ale tylko krótką chwilę. Chyba tylko ja zwróciłem na nią uwagę. W końcu weszliśmy na szczyt wzgórza a to, co z niego ujrzeliśmy nie napawało optymizmem. Ujrzeliśmy osadę, która teraz stała w płomieniach. Dało się słyszeć dobiegające z osady odgłosy walki, krzyki i lament. Ktoś albo coś mordowało mieszkańców osady i właśnie wtedy przypomniały mi się słowa, które niespełna tydzień temu rzekła do mnie Flemeth na odchodne: "Poprowadź ich lub giń!".
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Podczas podróży do twierdzy czarnych magów, których mamy zgładzić nasze więzi się zacieśniły. Staliśmy się, jak rodzeństwo, jak rodzina, która zawsze jest w stanie sobie pomóc niezależnie od sytuacji. Tej nocy, gdy weszliśmy do wisi o dosyć dziwnej nazwie "Smoczokrzew" Leliana zauważyła, że ktoś nas śledzi i zaraz po tym jak to zaobserwowała nas o tym poinformowała. Po tym co od niej usłyszeliśmy zaczęliśmy iść ostrożniej, ponieważ jak stwierdził Żelazny Byk może nam grozić niebezpieczeństwo. W mniej więcej połowie wsi ujrzeliśmy dwóch osobników ubranych w szare szaty. Gdy zorientowaliśmy się co może się wydarzyć było już zbyt późno na jakąkolwiek reakcję. W momencie gdy, nas ujrzeli zostaliśmy bez ostrzeżenia zaatakowani, w jednej chwili poczuliśmy jak coś nas ściska i nie pozwala nam się ruszyć. Zauważyłem, że zaraz po tym jak nas "złapali" swoimi zaklęciami podeszli do nas. Jeden z nich przedstawił mi się jako Lauva drugi, natomiast nie odzywał się, pierwszy zapytał się mnie, czy jestem Nov odpowiedziałem mu że tak i zapytałem się co od nas chcą. Powiedział, że została wyznaczona nagroda 10000 sztuk złota za całą naszą trójkę i dodał, że nie chce nam zrobić krzywdy ani oddać w zamian za tą nagrodę tylko chciałby dołączyć do nas. Zgodziłem się, ale z lekkim zawahaniem, gdy jego czary puściły zapytałem się dlaczego nie chce nas oddać za nagrodę. Po tym co usłyszałem przeraziłem się, zaczął opowiadać jak mu zabili rodzinę i, że byli to ci sami magowie, których mieliśmy zaatakować. Gdy skończył opowiadać przedstawił mi swojego przyjaciela i jedyną osobę, która mu została, był to Neshorn. Jest on byłym magiem szkolony w twierdzy, do której zmierzaliśmy i jedyny, który postawił się zasadom tam panującym i, dlatego stracił język.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Nie pamiętam od czego się to zaczęło ,ale wiem jedno ... Morrigan nie powiedziała nam wszystkiego co wie. Północ legnie w gruzach, rozpada się, a wszystko to przez walkę Templariuszy i Magów. Radykalne decyzje obu ugrupowań doprowadziły nas do tego miejsca, choć nie wiem dokładnie po co. Drażni mnie to , że ta wiedźma zabawia się naszym kosztem, ale póki co dbam jedynie o moich ludzi. Moja prawa ręka - Solas - jest bardziej bezpośredni ... wyrzygał jej wszystkie nasze wątpliwości w twarz, a ona zaczęła się po prostu śmiać... jakby powiedział dobry żart. Zadał jej tylko jedno pytanie : " Jaki masz w tym wszystkim cel ,co Morrigan ? " , po czym zamilkł wściekły. Po chwili ciszy padła odpowiedź : " Idziemy do Twierdzy , a jakie są moje zamiary co do niej, to już nie wasza sprawa ! " . Nie wytrzymałem : " Nie nasza sprawa ?! To po co ciągniesz za sobą moich ludzi i mnie ?! Dla rozrywki ?! ". Morrigan znowu zaczęła się śmiać ,ale tym razem ten śmiech zmroził krew w moich żyłach : " Dowiesz się w swoim czasie Żołnierzyku " .
- Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Rozległe włości Montfortów ziały od tygodni ponurymi pustkami niczym trupie oczodoły. W owe dni płomienie wyciągały już swe długie, rude palce po Ghislain, a wkrótce los mieściny podzielić miało i Churneau. Ziemia pękała, rodząc w bólu chaos i niedolę, na zgubę swych dzieci. Dni mijały jak pędzone wiatrem liście vhenadahli, a nasz cel, forteca Andoral, zdawała się wciąż oddalać...
- Może gdybyś, Solas, tyle nie spał i nie wzdychał do duchów i demonic, poszłoby szybciej - masywna sylwetka qunariego przesłoniła kominek, a wielkie łapsko trzasnęło kuflem piwa o blat stołu, przerywając łysemu elfowi jego opowieść.
- Nie wzdycham, najemniku. Trzymam wartę. Tylko że po ich stronie Zasłony - mężczyzna potarł łyse czoło, wyrównując bruzdy zamyślenia, kiedy wytrącono go z rytmu. Obejrzał się ukradkiem w obawie, że pochopny żart Żelaznego Byka zostanie podchwycony przez osoby postronne. W obecnej sytuacji temat jakichkolwiek konotacji z demonami była jak iskra w stodole. Brakowało mu tylko posądzeń o całe zło tego świata. Kiedy wrócił spojrzeniem, u ich stołu stała trójka niezdecydowanych, wioskowych drabów. Byk uśmiechał się ironicznie pod nosem na ich samoocenę. Nie dostrzegł jednak poruszenia u alkowy. Wejście do niej zawirowało potężnie, rwąc powietrze na strzepy, spomiędzy których machnęły ostre pazury demonicznego stwora wdzierającego się do nich z Pustki.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Świat chyli się ku upadkowi,a my walczyliśmy od świtu do świtu próbując powstrzymać rozprzestrzeniającą się zarazę. Staramy się żyć jednak z każdym mijającym dniem wszystko co znaliśmy rozpada się na naszych oczach. Magia ,która niegdyś miała służyć ludziom dziś prowadzi nas do nieuchronnej zagłady. Nie wiem ile czasu nam pozostało. Czy na czas zdążymy do miejsca naszego przeznaczenia. Nie wiem kim jestem, ani skąd pochodzę. Mogę ufać jedynie swojemu instynktowi. Karze mi uciekać, a mimo to coś wewnątrz mnie mówi bym został z tymi obcymi. Rozpoznaje coś znajomego w tym olbrzymim rogaczu. Nazywają go Qunari i tak jak ja poszukuje poszukuje własnej tożsamości. Jednak nic nie opisuje uczucia, jakie czuję gdy patrzę w pożądliwe oczy tej kobiecie. Przeraża mnie nie tylko jej mroczna moc. A to,że bez zastanowienia jest w stanie odebrać życie innym nie tracąc przy tym uśmiechu na ustach. Muszę być silny muszę poznać prawdę. Bez względu na to co się stanie poznam prawdę nawet za cenę własnego życia. W ciszy poprzez mrok podążamy ku nieznanemu.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
W oddali majaczyła jakaś postać, która szybkim krokiem zbliżała się w naszą stronę.
Odwróciłam się i pytająco spojrzałam na swoich towarzyszy.
Leliana szybkim ruchem wyciągnęła zza pleców swój łuk, na co Żelazny Byk dźgnął ją łokciem i powiedział:
- Wyluzuj siostra, bo jeszcze wydłubiesz komuś tym oko.
Sera widząc nienawistne spojrzenie Leliany zaniosła się głośnym rechotem,
który prawdopodobnie usłyszał zbliżający się do nas człowiek, bo zaczął ochoczo machać rękoma.
Kiedy zbliżył się dostatecznie blisko jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie jest wrogo nastawiony, albo chciał sprawić takie wrażenie.
Sapiąc głośno ze zmęczenia przedstawił się jako Felix, nadworny mag z Twierdzy Welusaem, pod panowaniem młodego księcia Verona.
-Znam to imię. - Powiedziała Leliana zwracając się w moją stronę. - To jeden z wielkich zwolenników Inkwizycji.
- Tak, tak moja pani -Powiedział ociekający potem Felix. - Zapraszam państwa na skromną ucztę do zamku jego miłości. Książę pragnie przywitać was w naszych skromnych progach.
Kątem oka dostrzegłam na jego szyi okrągły medalion ze szkarłatnym wężem.
Dokładnie taki sami jaki miał Solas. Twierdził on że to świecidełko pozwala mu wkraczać do pustki jako istota niematerialna, jako ktoś kto jest częścią tamtego świata, nie naszego i nawiązywać kontakty z demonami.
"Bardzo niebezpieczna rzecz w nieodpowiednich rękach, tylko demon może ci coś takiego dać" mówił.
Już miałam pytać skąd Felix posiada taki artefakt, kiedy Sera zaczęła szarpać mnie za rękaw i błagać o postój i kolację z zamkowych szczurów.
Jako lider tej radosnej gromady zdecydowałam wyruszyć do Twierdzy i przeczekać tam noc, która ścigała nas już od kilku godzin.
Przed nami ukazały się wielkie czarne mury Welusaem, które rzucały mroczny cień na zrujnowane domy, co z bladym światłem księżyca dawało dość upiory wygląd.
Na powitanie wyszedł sam książę w towarzystwie czterech uzbrojonych w ebonowe zbroje rycerzy. Co ciekawe, wszyscy mieli opuszczone przyłbice jakby szykując się do ataku.
- Chwała Inkwizycji! Zapraszam na ucztę! Musicie być strudzeni tym ciągłym marszem. - wykrzyknął do nas z radosnym uśmiechem.
Dźwięk zatrzaskujących się za naszymi plecami bram, wywołał u mnie dreszcze.
-Wyruszamy z samego rana - szepnęłam do Żelaznego Byka.
Widząc moją minę spytał:
-Co się dzieje?
-Nie podoba mi się to miejsce, ten cały Felix ma coś przed czym ostrzegał mnie Solas - Leliana spojrzała na mnie i kiwnęła twierdząco głową.
Sala biesiadna była ogromna, pełna przepychu, pełna rzeźb i trofeów z przeróżnych polowań. Na szczycie komnaty plasował się kamienny tron, na którym zasiadał książę, a po jego bokach znajdowały się mniejsze siedzenia zapewne dla doradców, którzy zawsze służyli dobrym pomysłem jak poprawnie ściąć komuś głowę.
Sera podbiegła do pokaźnych rozmiarów stołu i z głosem pełnym rozczarowania powiedziała:
- A gdzie żarcie? - schyliła się pod stół i wykrzyknęła - Nawet szczurów nie macie?!
Nagle nie wiedzieć czemu Żelazny Byk wypuścił z rąk swój wielki topór, który z wielkim łoskotem runął na marmurową posadzkę.
Szybkim ruchem odwróciłam się i moim oczom ukazała się kobieta, odziana w fioletowe szaty z kapturem na głowie.
-No, no co my tutaj mamy? -zapytała tajemnicza postać uśmiechając się szyderczo.
Na jej szyi połyskiwał szkarłatny naszyjnik.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Dziwne było to lato, dziwniejsze że podróżowali z nami najemnicy Qunari, słynni Szarżownicy Żelaznego Byka. W ostatecznym rozrachunku, im zawdzięczam że mogę spisać te wspomnienia - im oraz martwej dziewczynie której imienia nie pomnę. Wieści o schwytanej czarownicy, magiczce apostacie dotarły do nas przed wieczornym apelem za pośrednictwem przerażonego smarkacza. Obowiązek sprawdzenia zagrożenia przypadł mej dziesiątce. Panom szlachcie nie wypadało fatygować się przed wieczerzą, szła więc z nami Zoshaer. Niewiele się widuje kobiet Qunari, niewiele kobiet awansuje służąc inaczej niż pod oficerami: ta była wyjątkiem. Strzęp prawego ucha niczym skrzydło demona, ramiona wioślarza - ładne były w niej tylko oczy, krople atramentu w twarzy wygarbowanej słońcem. Skinąłem głową, nie odpowiedziała, ruszyliśmy.
Wszystko było zwyczajne w tej wiosce, chałupy, las, pola, strumień i plac pełen kurzego łajna. Przez moment poczułem się jak w domu: opanowałem chęć ucieczki.
Zwyczajny nie był tylko trup młynarzówny, krzepkiej czternastolatki której cała krew wypłynęła spod sukni na klepisko stodoły. Zacni wieśniacy dodali dwa do dwóch, krew i lokalną guślarkę - pomiot Chasyndów - gadali; za czym ustawili wcale zgrabny stos. Siano i suchy chrust, obliczone na szybką sprawiedliwość. Oczywiście, tłum też się rozgrzewał, rej wodziła wdowa po młynarzu. W tym momencie dwie rzeczy stały się naraz. Zorientowałem się że pachoł którego omal nie zastrzeliła warta blady był jak miesiąc w nowiu. A na spienionym koniu dogoniła nas rudowłosa kobieta, ściskająca wodze w szczupłych dłoniach skrytobójcy. Powiadali, że miała na imię Leliana.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Płonęły miasta, wioski i lasy. Kroczyliśmy naprzód w deszczową, letnią noc. Blask księżyca oświetlał nam drogę przez las Brecilian. Ja oraz trzech moich kompanów - Leliana, Morrigan oraz król Alistair, wysłani przez Inkwizytora zmierzaliśmy w kierunku Denerim, stolicy Fereldenu. Słyszę szelest oraz odlatujące spłoszone ptaki. To nie wróży niczego dobrego. Nagle Leliana krzyczy "Wilkołaki!". Widzę jak całe stado wygłodniałych bestii rzuca się w naszym kierunku. W myślach modlę się "Andrasto, daj nam siły do walki z mrokiem, gdyż możemy nie przetrwać tej nocy". Alistair dobywa swego oręża i z okrzykiem bojowym rusza na przeciwnika. Również i ja, z błogosławieństwem Stwórcy, biegnę za królem. Nagle....
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Jako jeden z niewielu Ja żelazny byk jestem w stanie opowiedzieć wam jak to jest... Jak to jest iść pośród bezkresu ciał, krwi i ruin niegdyś tętniących życiem krain. Krain w które były naszym domem. Domem wielu mężnych i prawych wojowniköw oraz ich niewinnych rodzin. Jedyna myśl, która jest nam towarzyszem to chęć zemsty za splugawienie tego pięknego świata. Naszego świata ! Spoglądając w dal wraz z Solasem wypatrujemy reszty naszych przyjaciół. W końcu już wiele nocy mineło odkąd rozdzieliliśmy się by zwołać ostatnich obrońców znanego nam świata noszących dumną nazwę szarych strażników. Ludzi honoru tak niedawno wyklętych. Teraz jednak potrzebnych jak nigdy dotąd..... Co noc mam te same myśli w głowie. I to chyba znaczy że starczy wina tej nocy. Pora spać, zliża się kolejny dzień marszu. Dzień jak zwykle trudny by resztka naszej trupy nierozpierzchła się w strachu. Jedyną osobą która jeszcze kopci fajkę zamiast spać jest mój druch Solas. Chrząknąłem mu "idź już spać" trochę od niechcenia zasłaniając się swoim skórzanym płaszczem i obracając na bok. Solas tylko kiwną głową, wytrzepał fajkę i także podsuną okrycie aż pod szyję. Obudził mnie krzyk.......Morigann....czy to możliwe ?....
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wszyscy, niezależnie od rasy czy pochodzenia porzucali swoje domy i udawali się na poszukiwania nowego dachu nad głową lub zwyczajnie uciekali od problemu. Tohir był inny. Strata całego dobytku w postaci amuletów, pereł, diamentów, jak i własnej rodziny, skłoniła go do decyzji, aby przyłączyć się do naszej wyprawy. Najważniejsze było to, że doskonale dogadywał się z pozostałymi członkami kompanii, również tej nocy. Spaliśmy w namiotach na skraju lasu. Pierwszą która się znudziła była pobożna mistrzyni łuku, Leliana. Za chwilę wszyscy znajdowaliśmy się w stanie czuwania. Muffei, zbuntowany łowca uciekinierów z Tevinteru, wiedział że to nie przypadek. Postać która nas obserwowała, miała ku temu poważny powód. Myśleliśmy, że jesteśmy bezgłośni oraz , że mrok nocy idealnie ukrywa nasze ruchy. Ale gdy tylko wypełzłem z namiotu wraz z Keho, porzuconym w górach młodzieńcem o nadludzkich umiejętnościach, otoczyła ją kula ognia i zniknęła bez śladu. Była magiem i w dodatku o bardzo wyeksponowanych kobiecych wdziękach. Leliana wydała mi się wtedy zaniepokojona i nawet nie przewidywałem, że w przyszłości okaże się to takie ważne. Postanowiłem jednak bez zwłoki udać się do znajomego maga Solasa, który mógł mi pomóc rozwikłać zagadkę tej kobiety, wraz z calą kompanią. Na swoje barki wziąłem ciężar ich poprowadzenia w czasie tej wyprawy. Nazywam się Allas z Ostagaru, a oto moja przygoda.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Byliśmy brudni, zmęczeni i głodni. To, czy mieszkańcy mijanych wiosek rozpoznawali wśród nas Bohaterów Fereldenu i Kirkwall, czy też brali nas za zwykłych włóczęgów, nie miało najmniejszego znaczenia. Świat wokół umierał, a my ścigaliśmy nic nieznaczącą grupę magów krwi.
Kilka nocy temu, jak zwykle, rozbiliśmy obóz w lesie. Na warcie miały stać na zmianę Merrill i Morrigan. Miały, bo Fenrisowi ten pomysł się nie spodobał.
- Jeśli myślicie, że zasnę oddając swoje życie w opiekę tych plugawców, to się mylicie - rzekł - bezpieczniej już by było nie zostawiać żadnej warty.
Merrill bardzo się zmartwiła tym stwierdzeniem i kilka razy nabrała powietrza w płuca, żeby coś powiedzieć, ale wyglądała, jakby z nerwów nie była w stanie złożyć zdania. Morrigan natomiast spojrzała na niego drwiąco.
- To może sam sobie staniesz na warcie, co? - zakpiła.
- Tak zrobię.
- Przyjacielu - Hawke złapał elfa za ramię - ja, Szara Strażniczka, Leliana... My wszyscy ufamy Merrill i Morrigan. Sam nie spałeś od kilku dni, powinieneś odpocząć...
- Zdecydowałem już.
- Dobrze - westchnął Bohater Kirkwall - za trzy godziny obudzisz Morrigan.
Fenris oczywiście tego nie zrobił. Nie ufał magom, a apostatom jeszcze bardziej. Był zmęczony, więc w końcu zasnął na warcie, a członkowie kultu Czarnego Oka ukradli ich dobytek. Zapewne nie mogli się oprzeć prastarym kosturom Merrill i Morrigan oraz naszemu ekwipunkowi, za który mogli dostać sporo złota.
Co z tego, że wiemy, jak powstrzymać ten chaos, który zapanował na światem, skoro nie mamy czym go zwalczyć? Musimy ich ścigać...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. W oddali, na tle karmazynowego nieba niewyraźnie majaczyły światła wiejskich zabudowań.
Gruby, łysiejący karczmarz o niespokojnych, głęboko osadzonych oczach przyjął nas z niekrytą radością. Słabe, ciepłe światło leniwie rysowało wnętrze pustej sieni. Zajęliśmy stół w kącie przy kamiennym kominku, zamawiając mięso, chleb i ale. Jedliśmy w ciszy, ze spokojem słuchając dzwonienia talerzy i głuchego zawodzenia wiatru wdzierającego się do sali przez liczne szpary w drewnianych ścianach.
Gospodarz, siedzący dotąd na taborecie za ladą, podniósł się z zaskakującą jak na jego gabarytów postać werwą i pewnym krokiem ruszył w naszą stronę. Kiedy znalazł się za szerokimi plecami Żelaznego Byka, odezwał się, a w jego głosie wyraźnie słychać było niepewność i zdenerwowanie zupełnie przeczące jego ruchom:
- Ser, to znaczy... Panie! Racz Panie wybaczyć, że p-przeszkadzam. Zobaczyłem pierścień... inkwizytora. Ja wiem, wiem gdzie są... mroczne stwory, demony!
Byk wstrzymał kufel w powietrzu i zmarszczonymi brwiami zmierzył twarz siedzącego naprzeciw niego Solasa.
- Jakież to stwory masz na myśli? - mruknął z pogardą mag bawiący się swoją rzadką brodą.
- Eee... Upiory, Panie! Najprawdziwsze u-upiory! Noc je wydała jak matka, przysięgam! - podczas kilku chwil, w których nie padła odpowiedź na jego słowa, karczmarz, pochylony machinalnie w stronę stołu ciągnął dalej - W dolinie... Tutaj, w dolinie wierzb... Licha, zmory, strzygi! Pra...
Huk wybuchających drzwi zagłuszył jego słowa. Złoty blask rozświetlił wnętrze ukazując trzy kształty odcinające się na świetlistym tle nieprzeniknionym mrokiem. Byk odrzucił ławę za siebie, zmuszając właściciela do wskoczenia za stół. Błyskawicznym ruchem tułowia rozkręcił swój olbrzymi miecz i ciął na odlew zmuszając cienie do uniku. Impet wstającego olbrzyma odrzucił mnie i Solasa pod ścianę. Wciąż oszołomiony, mętnym wzrokiem starałem się zogniskować błyskawice, które znikąd pojawiły się w dłoniach Solasa. Z wysiłkiem podniosłem się z ziemi, wciąż niezdolny do walki. Demon zbliżający się do mnie z nieludzką szybkością, poszybował w górę, odrzucony energią wyładowania elektrycznego. Usłyszałem wizg, a po nim charczący szept przechodzący w chichot:
- Poprowadź ich... Poprowadź lub zgiń...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Matka była tajemnicza i nieprzystępna jak zawsze, a ja byłem po prostu głodny. Tak głodny, jak tylko może być nastoletni chłopak, od wielu dni żywiący się głównie wodą i korzonkami.
Kiedy pewnej nocy wiatr przyniósł cudowną woń pieczonego mięsa, najpierw pomyślałem, że to wyjątkowo realistyczny sen. Rozejrzałem się ostrożnie. Matka już spała, więc po cichu wyślizgnąłem się z lasu, a nos bezbłędnie doprowadził mnie do sporego obozowiska. Wokół kręciło się kilku strażników, lecz musiałem, po prostu musiałem, dotrzeć do ognia, nad którym powoli obracały się smakowicie skwierczące kawałki mięsa.
A to musiało skończyć się katastrofą.
Już po chwili zwisałem bezwładnie pomiędzy dwoma ponurymi drabami. Trzeci splunął w dłonie i przymierzał się do zadania ciosu, uśmiechając się głupkowato. Zacisnąłem zęby, ale nagle w kręgu światła pochodni pojawiła się niewysoka, rudowłosa kobieta.
- Co tu się dzieje? - Zapytała groźnie, a strażnicy wyraźnie stracili pewność siebie.
- Pani… pani Leliano, to tylko taki tam… złodziejaszek… - wybełkotał najodważniejszy, kuląc się pod jej ostrym wzrokiem. - Chcieliśmy go nauczyć…
Kobieta szybkim spojrzeniem obrzuciła moje szczupłe ciało i mocno znoszoną odzież.
- To tyko dzieciak. Dajcie mu chleba i sera - poleciła obojętnie. - I pozwólcie mu odejść.
- Nie potrzebuję jałmużny - rzuciłem wyzywająco, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Wolisz kraść? - Zapytała, ale w jej głosie nie było gniewu.
Nagle zamarła, a jej spojrzenie stało się czujne, jak u polującego jastrzębia. Chwyciła pochodnię jednego ze strażników i przysunęła ją do mojej twarzy.
- Niemożliwe… - wyszeptała do siebie. - Ale te oczy…
Rzeczywiście, moje oczy miały niespotykany, jasnozielony kolor. Dokładnie taki sam, jak oczy mojej matki. Kobieta skinęła dłonią, a strażnicy znów chwycili mnie za ramiona.
- A teraz - powiedziała ze złowróżbnym spokojem - opowiesz mi, co knuje twoja matka. Gdzie ona jest? Gdzie jest Morrigan?
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ a wokół nas kraina obracała się w popiół. Leliana zawsze mówiła by w nocy nie zatrzymywać się w lesie bo o tej porze niebezpieczeństwo może czaić się nawet w ściółce leśnej. Zawsze musiała protestować. Ale nie tym razem. Tym razem siedziała cicho wpatrując się w świeżo rozpalone płomienie ognia.
-Leliano… co się dzieje? Czy to jakaś kolejna wizja? - powiedział młody elf Nelthon – Przecież wiesz, że musieliśmy się zatrzymać.
-Phi.., niektórzy najwyraźniej myślą, że czarodziejki potrafią chodzić ze złamaną nogą. – zadrwiła Morrigan
Leliana wstała, spojrzała na rozgwieżdżone niebo prześwitujące przez niewielką lukę w koronach drzew i powiedziała spokojnym lecz stanowczym głosem – Musimy uciekać.
Co? – odparł Nelthon nerwowo rozglądając się wokół – Przecież tutaj nie mogli nas znaleźć, rozstawiłem bariery ochro...
Wtedy w oddali rozległ się głośny huk. Wszyscy zerwali się na równe nogi oprócz Morrigan która szybkimi ruchami kończyła strugać bukową laskę. Ptaki odleciały a jelenie się rozbiegły.
- Co to było? – powiedział Nelthon, teraz już trochę za bardzo wystraszony niż na maga przystało.
Morrigan wreszcie wstała opierając lewą rękę na lasce, wyszeptała subtelne zaklęcie i chwilę potem dodała - Nie wiem, ale chyba naprawdę musimy uciekać.
przepraszam jak ktoś sie obruszy ale czytając to co napisaliście to jest tendencyjjne mało nowatorskie i jakieś "już było na litość boską" ja też tak napisałem - jacy my jesteśmy pod wpływem aż głowa boli
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
-Ten świat przepadł nie ma już dla niego ratunku, te słowa tkwiły głeboko we mnie , myliłem się tak bardzo sie myliłem.
-Co tam szepczesz Architekcie -zapytał donioslym głosem Żelazny Byk.
-Czy ja przypadkiem ci nie mowiłem, że masz się tak do mnie nie zwracać, wynajałem cie tylko
po to byś robił to w czym jesteś naprawdę dobry, inne rzeczy zostaw dla siebie ty rogaty szczurze!
Żelazny Byk zacinął swój wielki topor w masywnych rekach jakby zaraz miał wyprowadzić cios ...
-Widzicie ten stary młyn ? musimy być już blisko moja intuicja podpowiada mi że ten trop
prowadzi dokładnie tam -powiedział zakapturzony meżczyzna.
-Mam nadzieję że znajdziemy tu tą całą Siostre Słowik inaczej rozkwasze temu karczmarzowi twarz, po czym przerobie go na pomiota -powiedzial Architekt.
Księżyc świeci tej nocy na pomarańczowo, jednakże przez zachmurzone niebo jest tylko w połowie widoczny. Trzy osobowa drużyna z elfickim więźniem przywiązanym z tyłu wozu przechodzą w zdłóż strumienia prowadzacego prosto do Orlais.
W oddali widac stary młyn, a powietrzu unosi się odór zgniłych ciał .
Druzyna zbliżyła się do młynu i dostrzegają zwłoki kiedy po chwili...
-Temu to dobrze my tu harujemy jak woły a ten już sobie odpoczywa -z wielkim uśmiechem na twarzy -powiedział Architekt
-Możesz te swoje żarciki zostawić dla siebie miałem tylko doprowadzić was do Słowika -stwierdził zakaptorzony mezczyzna -podchodzi do zwłok leżacych nieopodal wejścia do młynu, ku jego oczom ukazuje sie obraz, który widzi po raz pierwszy w swoim życiu. Zwłoki są zmasakrowane jego czaszka uległa zgnieceniu - jakby ogr usiadł na jego głowie zostawiajac tylko mokrą plame krwi - to chyba byla magia odparł -Jestem pewien że słowik znajduje się w środku młynu, a teraz wedle umowy, ja was poprowadziłem tropem i należy mi się sakiewka ze złotem.
Architekt uniosł reke w góre i w jednym ułamku sekundy Żelazny Byk zamachistym ruchem obciął zakapturzonemu mężczyźnie glowe. Jego ciało opadło swobodnie na ziemie krew zaczeła bryzgać we wszystkie strony. Architekt wykonał kolejny nadzwyczajny gest dłoni po czym zwłoki zaczeły sie poruszać.
-koniec leniuchowania pora do pracy , prowadź! - krzyknął Architekt
nagle spod ciał wyłonił się pomiot i jedym kopnięciem wywalił drzwi do młynu ...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Moje stalowe buty już dawno zatraciły swój blask, ich burobrązowy kolor był niczym waga moich grzechów. Na początku w kolorze najczystszej stali wraz z przelewaną przeze mnie krwią ciemniały, aż staną się całkiem czarne, jak moja dusza. Zachowały jednak jedną cechę, dudniły o bruk jak pierwszego dnia po założeniu. Donośny, wręcz majestatyczny pogłos był sam w sobie dostatecznym powodem do dalszego marszu. Z zadumy wyrwał mnie znowu ten głos, szumiący w mojej głowie, co najmniej tak donośny jak moje buty, ale przesiąknięty znacznie większą ilości krwi i zła. Popatrzyłem na moje towarzyszki, one też go usłyszały. Każde z nas słyszało to na swój sposób, Leliana sądziła, że to głos stwórcy sączący się przez zasłonę pustki, Moriggan jak zwykle podejrzewała Flemeth, a ja ? Cóż, ja wiedziałem, że to nie Flemeth, a jeśli moje przeczucia się sprawdzą to głos stwórcy przyjdzie nam usłyszeć szybciej, niż którekolwiek z nas by sobie życzyło. Moje dalsze myśli zostały przerwane przez odgłos strzały opuszczającej cięciwę. Pierwszy pomiot zginął jeszcze przed opuszczeniem linii drzew. Z żalem spojrzałem na buty w duchu myśląc, że zasługują na trochę więcej niż wieczne brodzenie we krwi skażonej plagą. Pogłos moich kroków uzupełniały świszczące strzały i trzaskające błyskawice W biegu wyjąłem swój miecz, nadszedł czas na dudniący taniec śmierci.
... Pierwszy pomiot zginął jeszcze przed opuszczeniem linii drzew. Z żalem spojrzałem na buty w duchu myśląc, że zasługują na trochę więcej niż wieczne brodzenie we krwi skażonej plagą. Pogłos moich kroków uzupełniały świszczące strzały i trzaskające błyskawice W biegu wyjąłem swój miecz, nadszedł czas na dudniący taniec śmierci.
Malenti - nie musisz powtarzać ostatnich zdań, pierwsza praca jest doskonale widoczna w całości. W podglądzie komentarzy na stronie konkursowej jest ograniczone miejsce na widoczność postu, ale gdy wejdzie się w standardowy widok wątku (np. poprzez kliknięcie przycisku "wszystkie komentarze") to widać, że post jest w całości :)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nie obchodziło nas nic, albowiem uratowaliśmy kolejne istnienia. Jak wiadomo konflikt nie przynosi nigdy nic dobrego, tak też było z magami i templariuszami. To właśnie ten konflikt doprowadził do rozdarcia granicy Pustki i inwazji demonów i tym musimy się zająć się my – Inkwizycja. Przez ten konflikt cierpi ogrom ludzi. Gdy przemierzaliśmy nocą zjawiskowe Val Royeaux, stolicę Orlais, napotkaliśmy starą, przerażoną kobietę, miała pomarszczoną twarz i głębokie spojrzenie, mimo swojego podeszłego była wyjątkowo piękna, na jej ustach malowało się przerażenie, podszedłem do niej razem z moimi kompanami: Lelianą, Varrikiem i Żelaznym Bykiem. Varrik jak zwykle z ironią potraktował możliwe zagrożenie - ,,Zaraz rozgrzeję moją Biankę”, Leliana i Żelazny Byk czekali na mój dalszy krok. Spytałem się staruszki co jest powodem jej zmartwienia i dowiedziałem się, że jej mieszkanie jest nawiedzone, opanowały je plugawce, niestety zabiły one córkę i wnuków tej kobiety, ogarnięty smutkiem i napełniony zapałem zdecydowałem się zbadać to mieszkanie. Wszedłszy do domu przez jasne, drewniane drzwi rozejrzałem się, wokół było ponuro, wszędzie dookoła było pełno krwi, w domu była mgła i rozlegał się straszliwy pisk, niespodziewanie zatrzasnęły się za nami drzwi i nie było możliwe, aby je otworzyć. Z mgły wyszedł pierwszy przeciwnik – plugawiec, był obrzydliwy, z jego ust wydobywał się śluz, a oczy były jakby uschnięte, martwe; zaatakował, w ostatniej chwili zrobiłem unik i wbiłem bestii sztylet w tętnicę szyjną. Krew wylatywała szerokim strugiem, Varrik dobił bestię celnym strzałem, bełt wbił się prosto w splugawione serce bestii, po dłuższej pełnej walk chwili, w pokoju dziecięcym pojawiły się cztery plugawce i Demon Pychy – ogromny potwór nękający ludzi w snach, przybył tu prosto z Pustki, Leliana szybkim ruchem rzuciła fiolką z trującym gazem i obezwładniła na chwilę okolicznych wrogów, wykorzystaliśmy tę chwilę i szybką, celną serią ciosów wykończyliśmy trzy plugawce, jeden z plugawców został wzmocniony przez Demona Pychy, musiałem szybko obmyśleć taktykę, przeżyłem wiele walk i życie nauczyło mnie, że w większości przypadków najważniejsza jest współpraca. Szybko obmyśliłem taktykę i przeszedłem do czynów, Leliana zdezorientowała plugawca i z morderczą prędkością uderzyła go ciosem w plecy, wróg dosłownie rozpadł się na kawałki , zostało nam jeszcze najtrudniejsze wyzwanie – Demon Pychy, naznaczyłem go znakiem śmierci, a Varrik przyszpilił go lancą łucznika, zaś Lelianie udało się go zdezorientować i uderzyć z całej siły oboma sztyletami naraz, ja uderzyłem wroga potrójnym piruetem i zrobiłem szybki unik w prawo, broniąc się przed szarżą przeciwnika, Żelazny Byk szybki ruchem odciął bestii głowę. I tak oto udało się nam uwolnić ten dom od nawiedzenia, pełni dumy wyszliśmy przez drzwi, które tym razem udało się otworzyć, ujrzałem coś przerażającego, dookoła mnie było pełno obkrwawionych trupów, a niedaleko stał olbrzymi plugawiec, była to ta staruszka, niestety, podczas ucieczki z nawiedzonego domu musiała zostać splugawiona przez tamtejsze stwory, z finezją skrytobójcy rozerwałem ciało stwora, a Żelazny bok poćwiartował wroga toporem, być może gdybym wcześniej wpadł na to, że ta starsza pani może być splugawiona i przed wejściem do domu ją zabił, to nie zginęło by tylu ludzi. Jedni pochwalają moją decyzję, a inni nie, ale jedno jest pewne, zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy; zmęczeni powróciliśmy do obozu opatrzyć rany, a Leliana umilała nam czas śpiewając o nieszczęśliwej miłości pięknej czarodziejki Morrigan i Bohatera Fereldenu.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Żyzne onegdaj łąki i pola miałyby jakoby paść ofiarą gniewu potężnej zmiennokształtnej imieniem Morrigan. Niemal niedostrzegalny cień pojawił się na twarzy Leliany, gdy usłyszeliśmy owo imię po raz pierwszy. Wysłanniczka Boskiej zignorowała jednak owe plotki- przyczyna owej klęski żywiołowej nie leżała w centrum naszego zainteresowania. A przynajmniej tak się nam wydawało.
"Unieszkodliwić grupę buntowniczych apostatów. Możliwi maleficarum." Druga część rozkazu znaczyła mniej więcej tyle, że nikt nie będzie miał nam za złe ich zabicie. "Magia ma służyć człowiekowi, a nie nim władać". Jakże wyjątkowo prawdziwe okazały się te słowa teraz- gdy magowie z całego kontynentu poczęli zrzucać swe kajdany. Wojna między nimi a templariuszami zbierała swe krwawe żniwa na niespotykaną dotąd skalę. Ich oddział był jednym z niezliczonych rzuconych w paszczę złowrogich magów a ich zadaniem było wyrwać parę zębów.
Byliśmy nieostrożni, nie doceniliśmy swego przeciwnika. A gdy wpadliśmy w ich pułapkę- nie byli sami. Towarzyszyły im mroczni sojusznicy z Pustki... a było ich tak wiele.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Lecz to my byliśmy niczym szalejące płomienie. Chmara demonów z Pustki stała nam na drodze do celu. Chmara demonów, przy której horda mrocznych pomiotów wyglądała jak bryłkowiec przy bronto. Lecz tej nocy sama Andrasta stała w naszych szeregach. Cóż, nie dosłownie rzecz jasna.
- Leliano! - odezwał się do mnie Khordan swoim zdartym głosem. - Musisz szyć nieco szybciej, bo sam wszystkiego nie zabiję!
Jego toporki z czerwonej stali szalały razem z nim w karkołomnym, berserkerskim tańcu.
- Skup się zamiast tyle gadać, krasnoludzie - odpowiedział mu jeden z dwójki elfów w naszej grupie.
Zaraz potem ten sam elf o śnieżnobiałych włosach, odrzucił swoje Ostrze Miłosierdzia, a jego znaki z lyrium na ciele zajarzyły się błękitem, po czym dosłownie zmiażdżył w dłoni serce jednego z demonów.
- Ohoho - zaśmiał się Khordan, a jego czarne jak smoła warkocze zwisające z brody zatrzęsły się. - Jesteśmy dziś nieco bardziej ponurzy niż codziennie?
Odpowiedzi Fenrisa nie usłyszałam, bo powietrze nad nami zawirowało złowrogo. Ostatni raz widziałam coś takiego, gdy Morrigan przywoływała burzę z piorunami nad głowami mrocznych pomiotów. Za moimi plecami Solas wyszeptał jakieś inkantacje, a pod naszymi nogami zaiskrzył zawiły glif. Potężna fala uderzeniowa zatrzymała się na barierze, tuż nad naszymi głowami. Wszyscy byliśmy niewymownie wdzięczni naszemu apostacie. Zbliżał się czas, kiedy miały przybyć posiłki, wtem usłyszałam znajome ogłuszające wycie znajomego mi mabari...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. A wespół z nią obracały się w popiół resztki naszych sił. Dziesięć dni bezowocnej tułaczki po ziemi, którą otuliła śmierć w czasach w których sen staje się najgorszym zdrajcą.Bagna Nahashinu ciągnęły się kilometrami i mogło minąć wiele dni zanim udałoby się nam dotrzeć do Andoralskiego Pogranicza. Od dnia w którym inkwizytorka zatraciła się w Pustce, Blackwall zaczął zachowywać się szczególnie dziwnie, był rozkojarzony, bardzo często zdawał się nie słyszeć co do niego się mówi. Gdy Żelazny Byk ciągnął drewniane nosze z nieprzytomną inkwizytorką, Blackwall zawsze dotrzymywał mu kroku, gdy przystawaliśmy na odpoczynek nie spuszczał jej z oczu. W tą noc, gdy to jemu właśnie przypadła nocna warta przebudził nas ze snu przerażający wrzask, jakby torturowanego człowieka. Prędko, chwyciłem za Biankę i stanąłem na nogi, tak jak i reszta grupy. To co zobaczyliśmy do dziś napawa mnie jednoczesnym zdziwieniem i przerażeniem. Blackwall, ze łzami w oczach stał nad nieprzytomną inkwizytorką z mieczem gotowym do przebicia jej piersi. Szamocząc się gwałtownie wyglądał tak, jakby walczył z niewidzialną ręką, która popycha ostrze w dół. Zdziwienie jakie mnie ogarnęło opóźniło moją reakcje, ale Morrigan była czujna i jeden ruch jej ręki z wielką siłą odrzucił Szarego Strażnika na kilka sążni. Biegiem zbliżyłem się sprawdzić czy z dziewczyną wszystko w porządku, gdy z ust lezącego na ziemi Blackwalla dobył się histeryczny śmiech.
- Oni wołają mnie - odezwał się , jego twarz wyglądała jak upiorna maska - Wołają z Pustki, wzywają mnie, mówią,że nadszedł mój czas. Nie zamykać wyrw, zabić tą co zapieczętowuje. Mroczne Pomioty, moi skażeni bracia wołają mnie!
Nie pamiętam dokładnie jaka była nasza reakcja, ale pamiętam dobrze przerażający śmiech, który zaraz po tym wydobył się z piersi Blackwalla.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Słońce już zaszło za majestatycznymi szczytami Gór Wysokich. Znużeni i dręczeni mrocznymi koszmarami parliśmy naprzód aż do kresu naszych sił. Widziałem pobladłe twarze moich towarzyszy i ból w ich oczach. Ten sam ból, który i ja czułem co nocy kiedy osuwałem się do krainy snów wiedziony zmęczeniem jakże znojnej wędrówki. Jak przez mgłę dobiegł mnie głos Morrigan, czarownicy, która ofiarowała nam swą pomoc w zwalczeniu klątwy gnębiącej te krainę.
- Już niedaleko do Wieży Popiołów. - rzekła swoim beznamiętnym głosem. - Dotrzemy tam za 10 minut. Przygotujcie się, bo czeka nas trudne zadanie. - ostatnie słowa ledwo dosłyszałem, bo z przodu dobiegł nas okropny, kobiecy wrzask.
- Szybko! - zakomenderowałem otrząsając się ze skrajnego zmęczenia i starając wykrzesać się resztki sił z mojego ciała. - To Adrii! Leliano jak najszybciej biegnij i sprawdź co się stało! Ja z Morrigan i Sodrem będziemy tuż za tobą!
Najszybciej jak potrafiła Leliana pobiegła naprzód sprawdzić co stało się z naszą wywiadowczynią. Byliśmy już bardzo blisko celu i okrutnie obawiałem się co nas tam czeka. Zbieraliśmy tropy i wskazówki na temat tej przedziwnej klątwy od kilku miesięcy by wreszcie doprowadziły nas one tutaj. Wspomnienia utraconych towarzyszy i bezsennych, koszmarnych nocy jakby teraz dodały mi sił i pewności. Cokolwiek się stanie, stanie się dziś w nocy.
- Sodr! Nadszedł ten czas bracie! - wykrzyczałem przekrzykując przeraźliwe wrzaski - Użyj miecza starego Udarila! Morrigan biegnij z nim, ja spróbuję dojść do wieży korzystając z uzyskanego czasu!
Moi towarzysze pojęli w mig co zamierzałem uczynić. Sodr kiwnął głową, a w jego oczach dojrzałem determinację i gotowość. Nie było dla nas odwrotu.
Najpotężniejszy Mag Krwi jakiego jestestwa kiedykolwiek dotknąłem był zaraz przed nami. Niespodziewanie przed nami...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ , a wokół nas kraina obracała się w popiół.
- Jak ja się w to wpakowałem – mruczałem pod nosem. Spojrzałem spode łba na maszerującą dziarskim krokiem wiedźmę. Kiedy znalazła mnie rano nad ciałem króla Alistara nie wyglądała na zaskoczoną. Uśmiechnęła się tylko drwiąco i pokiwała głową jakby z uznaniem.
- Jestem Morrigan, a teraz idziemy zanim przyjdą strażnicy. Chyba, że chcesz zawisnąć. Żadna strata.
Odwróciła się na pięcie zanim zdążyłem zadać jedno z miliona kłębiących się w mojej głowie pytań.
Teraz, zupełnie głucha na moje tłumaczenia, prowadziła mnie przez zgliszcza Fereldenu. Mógłbym wygłosić kilka patetycznych zdań w rodzaju „tak upadają imperia” czy „dzisiaj rzeki spłynęły krwią, a stosy ciał zalegały aż po horyzont”, ale byłoby to niedopowiedzenie tysiąclecia. Owszem, z zabudowań zostały tylko ruiny, ale nie było trupów. Wojna Inkwizycji z magami powinna pochłonąć wiele ofiar, których nie miałby kto chować, a oni tak po prostu zniknęli. Zanim zdążyłem zapytać albo choćby zastanowić się nad tym dotarliśmy do obozu. Moja przewodniczka dokonała szybkiej prezentacji, zapamiętałem tylko rudą kapłankę Andrasty – Lelianę, która jako jedyna nie patrzyła na mnie jakbym zamordował jej matkę.
- Odpocznij trochę – poradziła Morrigan tym samym zimnym, ale podszytym drwiną tonem, jakiego użyła w komnacie królewskiej. – Prawdopodobnie niedługo rozpęta się tu piekło.
Usiadłem zupełnie oszołomiony. Wiedźma zignorowała mnie zupełnie i odeszła od obozowiska, najwyraźniej nie przepadała za towarzystwem. Jej szmaragdowe oczy błyszczały, jakby znała tajemnicę wszechświata i co gorsza – moją rolę w tym całym szaleństwie.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Teraz widzę, że był tu od zawsze: jak skryty płynie wzdłuż słojów drewna, szybciej i szybciej, aż w górze rozlewa się i przez chwilę mylę go z krzykiem Leliany. To duży dom, a pustka wokół niego jeszcze większa, ,,nikt cię nie usłyszy’’ – myślę i ta myśl sprawia, że krzyk ogarnia mnie całą. Obok leży dziecko, ciche, ale jego obraz nie niesie ulgi: szara skóra jest obietnicą kolejnej plagi. Nikt dotąd nie płacił nam za żywego pomiota – oto punkt zero, od którego zacznę, kiedy pójdę do niej i każę się zamknąć. Później będę chciała wiedzieć, dlaczego próbowała mnie otruć tak, bym straciła przytomność. I dlaczego tak nalegała na to zlecenie.
- Wypuść mnie, wiedźmo! Wypuść mnie!
Tam jest noc, tu stoi wiedźma, a ty znów będziesz nimi dwoma, Morrigan, więc idź; idziesz, idę, a każde z pytań to jeden, długi wdech: Leliana w powietrzu wije się i drga z kolejną falą bólu, aż opada z wypuszczanym powietrzem. Czas na odpowiedź:
- Już myślałam, że ten wyraz twarzy znikł na zawsze. – Czwarta fala bólu, liczysz. Liczę – To dziecko, ich jest tu więcej. W piwnicy. One słyszą Stwórcę, nie Arcydemona. Ale to nieprawda, to nie może być prawda. Oszukał mnie.
-Dlaczego próbowałaś mnie otruć? – Trzask drzwi rozchodzi się szybko, za nim drżenie podłogi. W dół: dziecko zniknęło, w górę: pustka po Lelianie kurczy się w kształt mojego żołądka.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
- Stwórco, wiem, że ogień to śmierć - wyszeptałem - Ale niesie on w sobie także dobro, życie. Ogrzewa nasze skostniałe dłonie, gdy zbliżymy je ku tańczącym płomieniom, daje nam ochronę przed bestiami nocy, a strawę czyni pożywniejszą. Przecież sam, sprawiłeś, że tam, gdzie do cna pożar ogołoci puszczę z jej dumnej korony, szybko, ku górze, wiją się zielone pędy, a szczątki ich starszych braci wzbogacają glebę.
Tu jednak było inaczej, tam bowiem, gdzie przeszedł pomiot, podczas ostatniej Plagi, życie zwlekało z powrotem w swe zwyczajne tory. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, ciągnęło się pustkowie, wyjałowiona równina piachu i sadzy, gdzieniegdzie jedynie poprzetykana zwęglonymi kikutami drzew.
Warte to wspomnienia, że towarzyszyli mi Solas i Morrigan - bo cóż to była za para - długouchy milczek i złośliwa wiedźma. Nie ufałem im, oni zaś nie ufali sobie, nie zapominając we wszechobecnej nieufności także i o mnie - tym trzecim, zbędnym, jak mówili - templariuszu. Może to i lepiej, że patrzyli na się wilkiem, brak komitywy między dwójką magów był mi bardzo na rękę.
W okolicy ni śladu żywego ducha, po zmroku spotkaliśmy jednak kilkoro włóczęgów (Stwórca jeden wie, jak udało im się przeżyć pogrom). Staruszek wyciągnął ku nam błagalnie ręce, znać było prosił o kawałek chleba. Podzieliłem się z nim podróżnym sucharem, wziął dar, dziękując nieśmiałym uśmiechem. Było z nim dwoje młodych, z ukosa patrzących na kostury mych towarzyszy. Zdawało mi się nawet, że słyszę przekleństwo powiedziane pod nosem. Błogosławieństwa i obelgi. Nic to, nie zwlekamy dłużej. Nasz cel to Lothering - nie, miejsce kiedyś zwane Lothering.
Poznaliśmy wioskę po zgliszczach świątyni i choć nie wiedziałem czemu, w w jej pobliżu czułem nieprzyjemną aurę. Wtem, uświadomiłem sobie, że to nie brak czegoś, a wręcz przeciwnie, coś czego być nie powinno, wzbudza w mym sercu niepokój Na granicy pola widzenia powietrze falowało, mieniło się niespotykanym spektrum barw. Wiedziałem co się dzieje, widziałem to już.
- Andrasto, miej nas w opiece.
- Zasłona jest tu cienka, jak błona - mruknął Solas - Przelano tu zbyt wiele krwi.
Ciemność poprzecinały cienkie żyłki światła. Zgoła wąskie poczęły się rozszerzać, jakby jakaś potworna siła chwyciła nasz świat, niczym kawał płótna i zaczęła rozrywać. Zaczęło się, Zasłona pękała.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. W jednym roku na Thedas spadły dwie, tylko pozornie całkowicie odmienne klęski - narastający konflikt templariuszy z magami i niedawne rozdarcie w osnowie naszego świata, powodujące inwazję demonów. W głowie rozbrzmiewały mi słowa Żelaznego Byka, który stwierdził, że nieszczęścia zawsze chadzają parami, chociaż do teraz zastanawiałem się, czy nie miał przypadkiem na myśli naszej podróżującej dwójki. To byłoby w jego stylu. Dzięki informacjom zdobytym przez Lelianę dokładnie wiedzieliśmy, gdzie się kierować. Tereny, na które właśnie wkraczaliśmy, zostały w ostatnich tygodniach szczególnie mocno doświadczone przez istoty z Pustki. Nasi informatorzy odnotowali też na nich niepokojąco wysoką aktywność templariuszy, a takie połączenie nie zwiastowało niczego przyjemnego. Dzięki precyzyjnym wskazówkom Leliany, nietrudno było się upewnić, że właśnie docieraliśmy na miejsce. Wszystko się zgadzało: stary dąb wznoszący się wysoko do nieba na brzegu wioski, drewniane chaty otaczające niewielki rynek w centrum osady i górująca nad nimi kamienna siedziba lokalnej władzy. Wkroczyliśmy między zabudowania mając oczy dookoła głowy. Byliśmy wysłannikami Inkwizycji, nikt nie podnosił na nas broni, jeśli cenił swoje życie, ale tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia czego spodziewać się w takim miejscu. Szczególnie, że na skraju osady mieliśmy spotkać się z Lelianą, której nie było w umówionym punkcie. Kiedy wąska dróżka z ubitej ziemi wiodąca między chatami przerodziła się w wiejski rynek, stanęliśmy w pół kroku. Wokół, w dość wygodnych pozycjach spoczywali templariusze, grzejąc się przy ogniskach, jedząc i grając w kości. Szybko wypatrzyliśmy też jedną osobę, która do całej tej zgrai wyraźnie nie pasowała - maga z paskudnie okaleczoną twarzą, rozmawiającego ze związaną Lelianą. Nikt jednak zdawał się nas jeszcze nie zauważyć.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
- Jak długo jeszcze będziemy zmuszeni oglądać coś takiego? - zapytała nagle Leliana wskazując na palącą się wioskę nieopodal nich. Jeszcze trochę i całkiem zobojętnieje na to, co tu się dzieje, a gdy to się stanie tylko mały krok dzieli mnie, aby stać się jak nasza kochana, bezduszna Mo...
- Wstrzymaj język ruda małpo... jeszcze słowo, a Twoja dusza powędruje do bezdusznego właściciela - odgryzła się Morrigan, co raz szybciej bawiąc się swoim kosturem.
- Ach tak? No to co powiesz na to...
- Cieszę się, że się tak dobrze dogadujecie, ale myślę, że cisza w tym wypadku byłaby bardziej wskazana - wymruczał Garret, zazwyczaj wesoły i skory do pomocy mistrz Inkwizycji. Jednak takie widoki ja ten przed nimi wcale nie pomagały w utrzymaniu dobrego humoru. Zarówno Garret jak i Leliana omiatali dogorywającą w płomieniach wioskę smutnym i niedowierzającym wzrokiem.
- Ile razy bym tego nie oglądał, nie mogę się do tego przyzwyczaić. Cały czas ten sam schemat: smok, zielony płomień, martwa wioska. Smok, zielony płomień, martwa wioska i tak w kółko. Skąd ten smok? Dlaczego zionie zielonym ogniem? I wreszcie dlaczego uwziął się na wszystkie wioski w północnej części Fereldenu, a na resztę kraju nawet nie spojrzy?
- Niestety nie znam odpowiedzi na Twoje pytania, ale im dalej w las tym ciemniej i nie mogę ukryć, że coraz mi się to podoba - odpowiedziała Morrigan z zauważalnym zadowoleniem w głosie.
Lelianie nie pozostało nic innego jak spojrzeć na czarownicę wzrokiem pełnym obrzydzenia i niedowierzania.
Poprowadź ich lub zgiń!
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Morrigan, Leliana i ja, a za nami krok w krok śmierć. Zostawialiśmy za sobą pożogę, płacz i tragedię. W głębi duszy pamiętałem o idei która nam przyświecała – zniszczyć zło i bronić tych którzy sami się nie obronią. To wszystko pięknie wyglądało na papierze. Jednak rzeczywistość była znacznie brutalniejsza. Maszerując mijaliśmy dziesiątki na wpół rozłożonych i zgrabionych ciał, ich smród był okropny, a to wszystko potęgowało upalne lato. Podczas oglądania tych wszystkich okropieństw nawet najsilniejsza psychicznie osoba mogła zwątpić. Tak było w sytuacji Morrigan mimo iż wiele przeżyła na jej twarzy wyraźnie malowały się smutek i przygnębienie. Z całej wyprawy zapamiętałem jedną walkę, która odmieniła nasze losy. Pewnej nocy przechodziliśmy przez wąwóz który był nazywany przez miejscowych wieśniaków „Ciasny” ze względu na swoje niewielkie rozmiary. Naszym celem było dotarcie do pobliskiego miasta. Gdy byliśmy w połowie drogi zaatakowali nas bandyci. To nie był zwykli grabieżcy, ich wyśmienite zbroje, miecze oraz nieprzeciętne umiejętności wskazywały na to, że mieliśmy do czynienia z zawodowcami. Było ich pięciu. Zasypali nas gradem zatrutych strzał. Morrigan zareagowała błyskawicznie, jej magiczna tarcza ochroniła nas, jednak to był dopiero początek. Leliana ze strachem w oczach sięgnęła po swój sztylet, a ja w tym samym momencie wydobyłem miecz z pochwy. Wrogowie okrążyli nas: dwóch z przodu i trzech z tyłu. Sytuacja wydawała się beznadziejna, jednak Morrigan miała głowę na karku. Uniosła rękę do góry, a ściana lodu wychodząca z ziemi odcięła nas od trzech bandytów którzy znajdowali się z tyłu. Dwóch najemników którzy stali przed nami zdziwieni całą sytuacją postanowili ruszyć na nas. Morrigan pchnęła kulą ognia w jednego z nich. Trafiła bezbłędnie. Biedak wył z bólu kiedy jego ciało gotowało się pod pancerzem. W powietrzu dało się wyczuć zapach spalenizny. Ruszyłem na drugiego bandytę. Wykonałem ogromny zamach a, nasze ostrza zderzyły się wydając przeraźliwy dźwięk. Zbir sparował mój atak, ale się zachwiał. Wykorzystałem to i ciąłem z góry na ukos. Ostrze miecza przecięło klatkę piersiową i brzuch wroga który łapiąc się za ranę upadł na ziemię. W tym momencie mur z lodu rozpadł się. Gdy najemnicy ujrzeli nieżyjących kompanów sięgnęli po łuki. Morrigan użyła magicznej tarczy, jednak była na tyle wyczerpana poprzednimi zaklęciami, że czar był niestabilny. Gdy strzały zmierzały w naszym kierunku tarcza zanikła. Zobaczyłem przerażenie na twarzach moich przyjaciółek, wtedy poczułem ogromny ból. Spuściłem głowę a moim oczom ukazał się straszny widok. W moim brzuchu tkwiła strzała. Krew lała się coraz szybciej i szybciej. Upadłem na ziemię i straciłem przytomność. Otworzyłem oczy. Leżałem na środku wąwozu, zamiast bólu zaczął ogarniać mnie przyjemny chłód. Leżąc na plecach rozejrzałem się. Wszystko było niewyraźne jakbym widział przez mgłę. Wtedy zobaczyłem postać w czarnych szatach która zmierzała w moim kierunku. Gdy podeszła bliżej zrozumiałem kto to jest. Kto od miecza wojuje, ten od miecza ginie - jak mówi stare przysłowie. Przyszedł czas i na mnie. Śmierć stała nade mną. To była piękna kobieta z łagodnymi rysami twarzy i dużymi czarnymi oczami. Hipnotyzowała wzrokiem. Jej czarne włosy rozwiewał delikatny wiatr. Uklęknęła przy mojej głowie, schyliła się i powiedziała: „Jeszcze nie czas”.
W moją pracę (post 92) wkradła się literówka, a na zmianę jest już za późno ;/ Powinienem wkleić poprawioną wersje jeszcze raz tutaj czy co mam zrobić?
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością.
Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Każdy krok który miał nas przybliżyć do celu niósł coraz więcej wątpliwości – tylko krew, tylko trupy, strach, rezygnacja.
Kiedy wyruszaliśmy z przystani nad jeziorem Kalenhad wszystko wydawało się kwestią czasu. Upojeni zwycięstwami pierwszych dni powstania i pewni swych sił po ucieczce templariuszy, wierzyliśmy, że wystarczy zrzucić kajdany i okazać łaskę pokonanym a cały świat zrozumie nasze prawo do wolności. Nawet kiedy runęła Zasłona i Zakon obarczył nas odpowiedzialnością za nadejście Chaosu wierzyłem, że jedno słowo kogoś kogo zna i wielbi w Thedas każdy, zmaże z nas piętno buntowników i apostatów ... ale skoro sama Lewa Ręka Boskiej z całą potęgą Inkwizycji nie znalazła Strażnika to - do stu tysięcy diabelskich pomiotów! - cóż mogłem wskórać ja i garstka dzieciaków, które mi powierzono?!
Poczucie że gonimy w piętkę nie dawało mi spokoju od samego rana, teraz zaś, wraz z nadchodzącą nocą, pojawił się nieznany dotąd niepokój który udzielił się najwyraźniej adeptom – siedzieli przy ognisku odzywając się do siebie niewiele, półgębkiem, jakby bali się tego co mogą powiedzieć lub usłyszeć. Odpowiadam za nich, pomyślałem patrząc na ich poszarzałą od kurzu odzież i wychudzone ręce, odpowiadam za nich a nie potrafię ich nawet porządnie nakarmić!
- Musimy porozmawiać – zbliżyłem się do ognia i usiadłem między nimi. Cztery pary oczu wpatrywały się we mnie z uwagą i zrozumiałem, że od dawna czekali na tą chwilę.
- Nic nie znajdziemy na północy, prawda? - zapytała Leinn, moja najlepsza uczennica, najstarsza z adeptów którzy uciekli ze mną z Wieży.
- Nie wiem – odpowiedziałem szczerze. - Jeśli wieści były prawdziwe, znajdziemy Strażnika gdzieś na Wybrzeżu, ale jeśli nie ... do Kirkwall też nie mamy po co iść, od kiedy Czempionka weszła na pokład statku słuch po niej zaginął ...
- Idźmy do Val Royeaux – przerwał mi Silon – i poprośmy Cesarzową o wsparcie ... przyjęła Morrigan, czemu miałaby nie przyjąć nas?
- Może dlatego, że Morrigan walczyła ramię w ramię ze Strażnikiem w czasie Plagi, a nas uważają za sprzymierzeńców demonów – rzuciłem zniecierpliwiony. - Zresztą, nikt tak naprawdę nie wie o co chodzi tej wiedźmie, nie możemy ryzykować że ...
Przerwałem, widząc jak twarz Leinn kurczy się w grymasie przerażenia – natychmiast odwróciłem się w kierunku w którym podążał jej wzrok i w jednej chwili zrozumiałem co czują ludzie mówiący, że włosy stanęły im dęba ze strachu.
- Mistrzu Farelu ... co to jest? - zapytała, ledwie panując nad głosem w którym drżała już zapowiedź paniki.
- Ciemność, dziecko – odparłem, sięgając po kostur i nie spuszczając wzroku z horyzontu, który nagle zmienił się w grozę. - Gotujcie się!
Z północnych krańców puszczy naprawdę pełzła ku nam ciemność – ciężka, niemal namacalna plama czerni pożerała na naszych oczach widoczne w nikłym świetle księżyca kształty drzew i gwiaździste niebo. Uświadomiłem sobie nienaturalną ciszę ziejącą z tej ciemności, zakłócaną teraz tylko naszymi chrapliwymi oddechami. Któreś z moich dzieci zaszlochało krótko. Stary głupcze, zdążyłem jeszcze pomyśleć, w co ty wciągnąłeś te biedne dzieciaki?! Nagle świat wokół nas zadrżał, powietrze zgęstniało, usłyszałem swój własny głos wykrzykujący zaklęcia ochronne – słyszałem siebie z oddali, z zewnątrz, widziałem własne ręce kreślące w powietrzu znaki na chwilę przed tym zanim ciemność mnie ogarnęła, zanim poczułem i zrozumiałem że ogarnia mnie ... Pustka.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Demony wdzierały się do naszego świata i nie szczędziły nikogo. Martwe ciała będące kuszącym łupem dla demonów obżarstwa powstawały z grobów. Jesteśmy grupą najemników wynajętych, by powstrzymać hordy nieumarłych. Popiół i smród palonych ciał wypełniał powietrze, gdy opuszczaliśmy na wpół spaloną wioskę, w której rankiem stoczyliśmy potyczkę z ożywieńcami. Większość odprowadzających nas spojrzeń była pełna nienawiści. Pozostali przy życiu mieszkańcy musieli spalić ciała nieumarłych na stosie, ciała które często nie wyglądały jak zniszczona powłoka opętana przez demona, ale jak brutalnie rozsiekane zwłoki krewniaka. Niewielu było wdzięcznych za ocalenie życia. Nas to jednak nie obchodziło, złoto za robotę dostarczał ktoś inny. Nastawał wieczór, lecz zachodzącego słońca zasłoniętego popielatymi całunami dymów i mgły nie było widać. Mimo iż oddaliliśmy się znacznie od wioski, każdy z nas odczuwał zapach spalenizny, zapach, który przypominał mi, dowódcy tej zacnej kompanii, pewien stos. Sczezła na nim wiedźma Morrigan, doradczyni cesarzowej Celene. Ha, widać że łaska cesarzowej na pstrym koniu jeździ. Wiele plotek krąży ostatnio o tej egzekucji. Podobno nie znaleziono resztek ciała. Z tych ponurych rozmyślań wyrwał mnie ostrzegawczy gest zwiadowcy. Wszyscy zamilkli, ustawili się w szyku bojowym i przygotowali broń. Drzewa zdawały się rosnąć i przytłaczać nas swą zgniłą zielenią, a cisza stała się nie do zniesienia. Nagle przerwał ją świst i charkot wydobywający się z przebitego strzałą gardła jednego z najemników. Z mgły wychynęły pokracznie poruszające się sylwetki żywych trupów. Rzuciły się na nas, potykając się o własne wnętrzności, nie robiąc sobie nic ze strzał, które posyłali nasi łucznicy. Naprzeciw mnie stanął zakuty w płytową zbroję, opętany trup rycerza. Natarł na mnie dzierżąc miecz i tarczę. Zadał niezwykle wyszukane pchnięcie, którego z ledwością zdołałem uniknąć. Widać martwe ciało nadal pamiętało rycerski fechtunek. Ostrze mego miecza nie zda się na nic przeciwko grubej stalowej płycie, chwyciłem więc miecz na odwrót, za ostrze, niczym młot i uniknąwszy następnego morderczego sztychu uderzyłem w nieosłonięty litą stalą kark, wbijając jelec w martwe ciało. Używając wbitego miecza jak haka ściągnąłem adwersarza na ziemię, by szybko przerwać więzy ścięgien w nieosłoniętych stawach. Znowu zaśpiewały strzały, tym razem podpalając wrogów. Widać ten szpiczasto uchy mag, Solas, na coś się przydaje podpalając w locie pociski łuczników. Ciosem na odlew odciąłem rękę nieumarłego, który wypruwał flaki wyjącemu w agonii najemnikowi, i błyskawicznym uderzeniem pozbawiłem umarlaka głowy. Szybkim dobiciem ukróciłem męki towarzysza broni. Odłamki kości i fragmenty mózgu z rozbitej buławą czaszki pobliskiego najemnika zrosiły moją zbroję. Płonące strzały okazały się obosieczną bronią. Niektórzy ożywieńcy mimo tego, że ich ciała były spowite płomieniami walczyli dalej, stając się jeszcze bardziej przerażającymi przeciwnikami. Przekrzykując zgiełk bitwy kazałem włócznikom związać walką płonące kreatury, trzymać je na dystans, by w końcu same się spaliły. W końcu odgłosy ścierających się broni zastąpiły jęki rannych, a ja zorientowałem się, że walka jest skończona.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Gdy dotarliśmy do całkowicie zniszczonej Wioski odszukałem wzrokiem Lelianę. W jej oczach zamigotały łzy. Pamiętam jak wspominała, że w tej Wiosce może przebywać jej stara znajoma. Nie mówiła o niej jak o kimś ważnym, lecz jej twarz wyrażała teraz przykre rozczarowanie.
-Leliano... - zagaiłem, niepewny co powiedzieć - Jak miała na imię?
-Morrigan, ale ona na pewno przeżyła, to wiedźma.
Zrobiło mi się jej żal, za długo jej tu nie było.
-To nie zwykły ogień strawił te ziemie - wskazałem ręką wypalone ślady w ziemi tworzące długie i szerokie ścieżki - gdybyś była ptakiem, który przelatuje nad Wioską widziałabyś, że ogień wypalił tu znak. Runę Śmierci, która swoimi ostrymi kłami pożera wszystkich, nawet wiedźmy.
Zerwał się wiatr zagłuszając moje ostatnie słowa. Szybko odwróciłem głowę i zasłoniłem się kapturem przed tumanami pyłu. Gdy zawieja minęła, spojrzałem na Lilianę chcąc powtórzyć, że jeśli jej znajoma tu była to z pewnością nie żyje. Piękna świecka zakonnica stała nieruchomo z twarzą brudną od kurzu. Po jej policzkach spływały łzy zmieszane z popiołem wyglądając jak strugi błota. Słyszała.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Szliśmy leśną drogą, szukając miejsca na odpoczynek. Byliśmy wykończeni ostatnią potyczką z bandytami.
Żelazny Byk zgubił swój ulubiony topór, Lelianie pozostała jedna strzała, a ja złamałem swój kostur. Liczyliśmy na to, że w lesie będziemy bezpieczni. Po długim marszu znaleźliśmy zaciszną polane. Dobre miejsce na obóz.
Po chwili z leśnej gęstwiny wyłoniła się mała grupka mrocznych pomiotów.
- No pięknie nawet tutaj za nami przyszły! - skomentował Żelazny Byk i ruszył na nich w dzikim szale.
Leliana dobyła sztylety i pobiegła za nim. Ja zostałem z tyłu aby wspierać ich czarami. Byk jednym cięciem swojego ogromnego miecza ściął dwóch niczym pachołki. Słowik z wielką gracjom przebijał się przez pomioty w swoim zabójczym tańcu.
Po chwili z krzaków wyłonił się kolejny pomiot był sam. Nie wyglądał jaki inne bestie. Był od nich większy postury podobny do Qunari, nie posiadał hełmu tylko maskę zakrywającą jego twarz. Z dwóch otworów w masce widać było tylko czarne niczym smoła oczy. Na skroniach wyrastały mu dwa średniej wielkości rogi. Jego zbroja nie przypominała żadnej, którą to tej pory widziałem. Wydawała się lekka jak piórko. Na szyi wisiał mu łańcuch a na nim można było dostrzec kilkanaście herbów Szarych Strażników i Inkwizytorów.
Po chwili wyciągną dwa miecze, które miał na plecach. Jednym susem doskoczył do Qunari, wytrącił mu miecz z reki i rękojeścią uderzył w twarz. Byk zalał się krwią. Kolanem z całym impetem trafił w brzuch i kolejnym kopniakiem obalił go na ziemie. Był zwinny niczym kot. Leliana wycelowała ostatnią strzałę prosto w jego twarz. Odbił pocisk z łatwości po czym rzucił sztyletem. Odbiła lecący w nią nuż, lecz impet był tak duży, że przewrócił ją na ziemie. Wypuściłem dwie kule ognia. Magiczne miecze które posiadał rozpraszały magie.
- No pięknie, wszystko odbijesz? - Krzyknąłem.
Kolejne pociski ominął, był diabelnie szybki. Doskoczył do mnie, sparowałem jego cios kawałkiem kostura który mi pozostał.
Nagle na niebie pojawił się smok. Pomiot cofnął się, schował miecze. Odwrócił się i odszedł spokojnie.
- Jeszcze się spotkamy. - Po czym zniknął w leśnej gęstwinie.
Smok wylądował przed nami. Po chwili przeobrażając się w starą wiedźmę.
- Wyglądacie na zmęczonych podróżą, chodźcie zaprowadzę was w bezpieczne miejsce.
Pozbieraliśmy się i poszliśmy za wiedźmą.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Nasz cel był bliski. Powoli na horyzoncie, ujawniały się sylwetki szczytów Gór Mroźnego Grzbietu, spokojnie pogrążające się w mroku nocy. Ich widok pomimo wielu dni podróży sprawiał, że na naszych twarzach pojawił się uśmiech. Jedynie Żelazny Byk od kilku dni konsekwentnie nie zmieniał swojego poirytowanego grymasu. Znaliśmy go bardzo dobrze i wiedzieliśmy, że jedyne co może w tej chwili poprawić mu humor to możliwość wypatroszenia przynajmniej tuzina pomiotów. Robiło się coraz ciemniej a bliskość tajemniczych gór i bijące od nich przeszywające zimno zmusiło nas do rozbicia obozowiska. Zboczyliśmy nieco z szlaku by nie przykuwać uwagi. Ognisko było małe a ciepła wystarczyło jedynie na ogrzanie kawałka ciała i powolnym podpieczeniu kilku złapanych przez Leliane wiewiórek. Mieliśmy właśnie zacząć posiłek gdy zauważyłem w oddali dwa świecące czerwienią i wpatrujące się w nas ślepia. Zamarliśmy w bezruchu. Kątem oka dostrzegłem jak Żelazny Byk powolnym ruchem sięga po leżący obok topór. Byliśmy otoczeni... Z każdej strony spoglądało na nas wiele par mieniących się czerwienią ślepi a my, byliśmy gotowi na to co się wkrótce wydarzy...
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Spojrzałem raz, spojrzałem dwa i nic nie było wokół. Kichnął mój koń, ująłem miecz w dłoń, zbliżało się ostatnie lato tego roku.
Choć ciemna noc, przydałby się koc, a niebo powinna spowić czerń. Ogień i iskry przebijały mrok, niczym ostry cierń.
Towarzysz Iskier mój, wskazał mi wnet.
Wróg zbliża się, jak orła cień, zabrzmiało jak sonet!
Kichnął mój koń, znów chwyciłem miecz w dłoń, susem zeskakując, wąchając walki woń.
Kompanka ma, Arisa Set. Rzuciła czar, zabiła trzech. Prawa ręka ma, Iskier Vię. Złapał za łuk, cztery głowy poturlały się.
Wsiadłem na rumaka, spojrzałem na krew pod nami. Prychnął raz tylko i ruszając zdeptał ją kopytami.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Ale czy kogoś to interesowało? Każdy padał na twarz, każdy był zmęczony krwawymi bataliami, spalonymi krajobrazami i wszechobecnym "zapachem" śmierci. Nawet Żelazny Byk zdawał się mieć tego wszystkiego dość - mamrocząc pod nosem ciche przekleństwa. Samego Solasa dopadły myśli odbiegające od Pustkowia, do którego droga z każdym dniem była coraz dalsza.
- Wszystko przez cholerną rzeź. - wybulgotał przez zęby Oghren.
- Nie wierzę, że wciąż stoisz na nogach, zważywszy, że masz je kilka razy krótsze od naszych. - skwitował Solas.
Oghren spojrzał na głowę elfa i pełnym politowania głosem powiedział nazbyt głośno:
- Spodziewałbym się szybszego marszu w twoim wykonaniu, biorąc pod uwagę łysy łeb. Wiatr w oczy nie powinien cię spowalniać.
- Zignoruję twe obelgi krasnalu, i tak nie miałbyś sił unieść swojego oręża, który ledwo taszczysz na plecach.
Oghren już miał "wybuchnąć", kiedy jego napływ furii został utęperowany przez okrzyk Blackwalla:
- Na bogów, spójrzcie!
Wszyscy przystanęli w miejscu. Każdy miał ten sam błysk w oku, odbicie zgliszczy wioski.
- I na moją brodę - włączył się Oghren, wciąż stojąc jak wryty z otwartą gębą.
Leliana wyszła naprzód, bacznym wzrokiem okrążyła teren i odwracając się do drużyny, rzekła:
- Biegem, może tam zaznamy spoczynku, przynajmniej tymczasowego.
Oghren oblizał swoją długą, włochatą brodę i powiedział donośnym głosem:
- Oby karczma się ostała. Jęzor klei mi się do podniebienia, a jasnym trunkiem nie pogardzę!
- Nie nastawiaj się tak. Kac następnego dnia nie pomoże nam w wędrówce - skwitował, patrzący się w dal Żelazny Byk.
Cała piątka ruszyła przed siebie, w stronę powalanych i poważnie uszkodzonych, drewnianych zabudowań. Zgliszcza nie były świeże. Miały około siedmiu dni, więc wydawały się relatywnie bezpieczne. Po chwili marszu wykończona drużyna przystanęła na dawnym rynku. Teraz widać tam było popiół. Oghren odwrócił głowę w stronę wciąż stojących gmachów. W jednym z nich wciąż paliły się świecie.
- Ktoś tam jest? - wskazał znudzony krasnolud.
Pozostali mimowolnie chwycili za broń i stanęli w bojowej pozycji, a zagubiony Ogren nie do końca zrozumiał, co się dzieje. Po krótkim momencie wyjął swój młot bojowy i dołączył do towarzyszy.
- Wejdźmy tam, tylko powoli. - rozkazał Blackwell
Drewniane drzwi, prowadzące do budynku, były tylko lekko osmolone. Skrzypiące zawiasy nadawały całej sytuacji wyjątkowej powagi. Pierwszy do środka wszedł Żelazny Byk. Aby nie tracić czasu, wparował tam niemal z okrzykiem bojowym na ustach. Pozostali weszli za nim.
W środku nie było nikogo, a na oknach wisiały świeże lampiony. Oghren radosnym okrzykiem zauważył:
- Tawerna, tawerna! Świeże trunki za ladą! - w tym samym momencie, przebierając swoimi nogami, dopadł do pierwszej lepszej, pełnej butelki, dodając:
- Kto napada wioskę i zostawia to, co w niej najlepsze? Nie licząc kobiet oczywiście.
- Typowe dla zrudziałego krasnoluda - wybąkał spod łba Solas.
Cała reszta usiadła przy potężnym, drewnianym stole, który wydawał się świeżo wypolerowany. W ogóle, wszystko wydawało się tu świeże
- Nie dziwi was to? Na około zgliszcza, a ta tawerna, jako jedyna ostała się w tak dobrym stanie. No i te świece... - rzekła Leliana, bacznie obserwując pomieszczenie.
- Mnie to nie wadzi. W końcu oblałem czymś swoją brodę! - krzyknął donośnym głosem Oghren, topiąc usta w pianie z butelki.
- Rasizm w takich przypadkach nie wydaje się być czymś złym, krasnoludzie - powiedział Żelazny Byk, krzywo patrząc na Oghrena.
- Yghy - zakaszlnął krasnolud - Znowu wszystko rozbija się o rasizm, a to tylko ze wzgląd na nasz wzrost? Cholera! Spójrz na Blackwella. On sam wygląda jak jeden z nas!
- Tylko kilka razy wyższy, mniej pijany i... nie mieszaj mnie w to. - powiedział donośnym głosem Blackwell.
- Nie obchodzi mnie... - Oghren nie dokończył zdania, gdyż przez drzwi przeleciała ogromna kula ognia, podpalając okoliczne stoły. Krasnolud mimowolnie upadł na podłogę, rozbijając trzymany w ręce trunek. Reszta drużyny podskoczyła z miejsca. Wszyscy stanęli w pozycjach bojowych. Leliana podmuchem magii ugasiła żarzący się płomień w tawernie.Przed drzwiami ukazała się grupa ludzi w kapturach.
- Magowie są Wami zainteresowani, Inkwizytorzy... - rzekł jeden z nich.
- To była iluzja. - wspólnie, jakby czytali we własnych myślach, rzekli Leliana i Solas.
POPROWADŹ ICH LUB GIŃ
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Od początku wyprawy nasz plan jawił się jako konkretny i łatwy do zrealizowania. Chcieliśmy za wszelką cenę dotrzeć do Orzammaru, przeprawić się przez góry, a następnie niepostrzeżenie dostać się do Orlais. Problem pojawił się już w pierwszych dniach podróży- hordy demonów napotykaliśmy niemal w każdej wiosce, w każdym mieście i na każdym rozdrożu. Niewielu ludzi udało nam się uratować, a część z nich to właśnie nas obarczała winą za obecne czasy zagłady i śmierci.
Moi towarzysze podróży przez większość czasu zachowywali milczenie. Nie byliśmy dużą ekspedycją, nie chcieliśmy rzucać się w oczy. Wrażenie szczególnie zamyślonej i przejętej zdarzeniami ostatnich dni sprawiała Leliana, która była dowódcą tej operacji. Skrytobójczyni - bard o twarzy anioła, która usilnie starała się ustalić, kto sprowadził do naszej krainy tyle demonów. Również zazwyczaj gadatliwy i chętny do walki Żelazny Byk wyraźnie spoważniał, zachowując jednak czujność na wypadek niespodziewanych ataków. Oprócz nich, w skład ekspedycji weszło kilku ochotników, umiejących posługiwać się bronią oraz ja – niedoświadczony mag władający żywiołami - i mój wierny czworonożny towarzysz ogar mabari. Razem tworzyliśmy dziesięcioosobową grupę.
Nasza podróż powoli dobiegała końca. Na horyzoncie widać już było granicę Orlais, kiedy donośny, złowieszczy ryk przerwał ciszę. Spojrzałam na purpurowoczarnego potwora, który wylądował przed nami i nie miałam wątpliwości, kim jest.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Zakon, oskarżając moją wioskę o rzekome konszachty z demonami Pustki oraz zdradę Stwórcy, wydał na nas karę śmierci. Templariusze pojawili się znikąd. Krew i posoka popłynęły wartkim strumieniem, zamieniając główną ulicę w czerwoną breję. Moja matka zginęła pod ostrzem szpakowatego młokosa, zdecydowanie zbyt młodego i wątłego, by nosić lśniącą zbroję i lekko przydługi srebrny miecz. Moje dzieciństwo zgasło wraz z jej ostatnim tchnieniem. Pryszczaty kat zbliżał się teraz do mnie, a w jego oczach widziałam płomień szaleństwa, który już dawno spalił wszelkie ludzkie odruchy. Miecz wzniósł się wysoko ponad moją głowę. Krzyki i płacz ucichły. Świat zwolnił, a ja powoli odliczałam ostatnie uderzenia serca. Nie wiedziałam kiedy, ani też skąd pojawił się on. Jeden ze Złych, o których tyle opowiadała mi moja babka. Wielki, dwuręczny topór rozpłatał templariusza na pół. Brunatna krew trysnęła na moją jasnoniebieską bluzkę. Potężny qunari, od którego cuchnęło walką i śmiercią, objął moje wątłe ciałko i wyniósł mnie z osady. Wtedy to, po raz ostatni w życiu, zobaczyłam rodzinną wioskę; skrwawioną krainę, którą wkrótce przykrył gęsty całun morderczego dymu.
Miasteczka, do których zawitaliśmy nie były zbytnio gościnne, możliwe że to właśnie dlatego tak bardzo zżyłam się z moim wybawicielem. Żelazny Byk, jak kazał siebie nazywać, miał za zadanie doprowadzić mnie do stolicy Par Vollen. Nigdy nie dowiedziałam się dlaczego.
Piątego dnia podróży, rozbiliśmy malutki obóz na trakcie prowadzącym przez lipowy las. Wycieńczona, zasnęłam na stercie powoli złocących się liści. Widziałam go wtedy po raz ostatni. Nieudolnie próbował rozpalić choćby nikły ogień, wydawał się taki bezbronny, niezdarny.
Silna woń lawendy zbudziła mnie ze snu. Z nieprzeniknionego mroku wyłoniła się czarnowłosa kobieta, odziana w zwiewną, opinającą talię, suknię. Tamtej noc po raz pierwszy ujrzałam wiedźmę Morrigan.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracał się w popiół.
Jedni widzieli w nas wybawicieli, inni kolejny powód bezsensownego zniszczenia jakie nawiedziło ich życie. Nie miało to jednak dla nas najmniejszego znaczenia. Każdy z nas był wycieńczony do granic możliwości ciągłą walką i marszem. Nawet Morrigan która posiadała najtwardszy charakter z nas wszystkich, odczuwała negatywne skutki czającego się zewsząd zagrożenia i zmęczenia. Leliana która jeszcze kilka dni temu starała się podtrzymać morale drużyny swymi pieśniami teraz ledwie była w stanie skupić się na utrzymaniu równego kroku.
A mimo to kroczyliśmy naprzód, wiedząc, mając to głęboko zakorzenione w świadomości, że jesteśmy ostatnią nadzieją, nie tylko dla tej krainy, gdzie większość mieszkańców uważała nas za dodatkowy problem, ale dla całego królestwa. Byliśmy drużyną bohaterów o których nikt nie będzie układał pieśni, nikt nie będzie wspominał w legendach. Jesteśmy tymi którzy robią to co konieczne i to czego nikt inny nie odważyłby się dokonać. I właśnie dlatego naszym kolejny celem była północ.
To stamtąd otrzymaliśmy ostatnią wzmiankę o obecności smoka. Nie potrzebowaliśmy potwierdzenia. Wystarczyło się rozejrzeć i spojrzeć na jeszcze dymiące się chaty czy dogorywające zgliszcza budynków. Było widać jak na dłoni kto dokonał tych zniszczeń. W głowie pojawiało się natarczywe pytanie: dlaczego właśnie północ? Czy był to przypadkowy atak, wynik furii smoka, czy może jest w tym wszystkim ukryty cel? Nie wiem czy Morrigan i Leliana także zastanawiali się nad tą kwestią, ale mi nie dawało to spokoju. Mimo wielkiego zmęczenia ta myśli nie chciała mnie opuścić.
Wyglądało na to że los chce mi pomóc i podać mi na tacy odpowiedź na moje pytanie, ale jak zwykle robił to w swój pokręcony i nie śmieszny, chyba że dla niego, sposób. Na północy, na horyzoncie pojawił się smok, smok którego tropiliśmy, tak wytrwale, przez tyle dni. Byliśmy na tyle blisko by zauważyć że wpatruje swe ślepia w naszą grupę i prawie na pewno nie ma przyjaznych zamiarów. Po mojej lewej stronie Morrigan przybrała formę pająka by odeprzeć atak smoka, natomiast Leliana trzymała strzałę założoną na cięciwę i była gotowa do strzału.
Nie pozostało mi nic innego jak dołączyć do mojej drużyny. Sięgnąłem po miecz zawieszony na moich plecach. Nie wiem co było bardziej przerażające, wygląd smoka, to czego się dowiedzieliśmy, czy cena jaką musieliśmy zapłacić za tę garść informacji.
Widzę, że niektórych długość regulaminu tak wystraszyła, że postanowili go zupełnie olać... ;) "w przypadku zgłoszenia tekstowego nie przekraczać 3 000 znaków bez spacji". Eliminuje to wiele wstawionych tu prac.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Po ciężkim dniu marszu Leliana oraz Solas zaproponowali rozbicie obozu w pobliskim lesie. Noc przebiegała spokojnie, więc Morrigan która miała czuwać nad grupą postanowiła wybrać się na chwilę odpoczynku do krainy snu. W pewnym momencie obudził mnie szelest liści. Zacząłem nerwowo przesuwać dłońmi po ziemi szukając czegoś co stałoby się choćby namiastką broni. Po chwili natrafiłem na coś nieprzyjemnie oślizgłego i stosunkowo ciężkiego. Mimo, iż umysł nasuwał mi obrazy wielu paskudztw to jednak była to jedyna rzecz, którą mogłem użyć w obronie, a w zasadzie w ataku. Długo się nie namyślałem i podniosłem znalezioną rzecz po czym uśmiechnąłem się do siebie gdy okazało się, że to tylko kamień porośnięty wilgotnym mchem. Bez wahania wyrzuciłem kamień parę metrów od siebie, który upadając na ziemię zrobił nieco hałasu. Powoli się podniosłem i prawą ręką chwyciłem mocno zwisającą u pasa pochwę, a lewą powoli odpinałem klamrę. Wzrok miałem cały czas skierowany w miejsce gdzie przed chwilą rzuciłem kamieniem. Nagle zauważyłem jakieś trzy metry od siebie potężną sylwetkę, który wydawała się być odwrócona plecami. Fortel się udał i uwaga atakującego skupiona była w innym miejscu. Nagromadzona adrenalina błyskawicznie pozwoliła mi podnieść się i ruszyć do przodu. Pierwszy krok – chwyciłem mocno za rękojeść swojego miecza i powoli wysunąłem go z pochwy. Drugi krok – w ciemności udało mi się dostrzec zarys głowy przeciwnika. Trzeci… Trzeciego kroku nie udało mi się wykonać. Będąc skupionym na wytyczonym sobie zadaniu, starając się zebrać siły do najważniejszego uderzenia zapomniałem o przeszkodach jakie stawia sam las. Potknąłem się o korzeń i z całym impetem runąłem na ziemię. Zamroczony, poczułem na swym gardle zimno stali. Zacisnąłem mocno oczy czekając, aż miecz wbije się w moją krtań. Jednak zamiast zapachu rozlewającej się po mnie krwi usłyszałem głos żelaznego byka. Stał nad mną i z politowaniem powiedział: „Maric, co ty robisz? Bawisz się w wojownika? Idź spać, a czuwanie nad grupą zostaw innym”.
@boojan27 - aaaa tam, zawody zawodami, ale ile radochy przy okazji - i przy pisaniu, i przy czytaniu ;-) aż żal o regulaminach pamiętać ;-) (sama popłynęłam aż miło ]:-> ...)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Kto by przypuszczał, że to my, wspaniała inkwizycja, będziemy tego przyczyną? Założyłbym się o gacie mojej babki, że nawet Solas nie byłby w stanie przewidzieć co przyniosły nasze potyczki z demonami w Pustce.
"Musimy się pośpieszyć", ponagliła nas wtedy Cassandra, a jej oczy wyraźnie płonęły determinacją. "Jej Świętobliwość musi natychmiast się o tym dowiedzieć!"
Inkwizytorka nawet nie drgnęła palcem. Cała sytuacja wymalowała na jej twarzy grymas przerażenia. Widziałem już to spojrzenie, w Kirkwall, gdy cały ten chaos się rozpętał. Po raz kolejny, jak to bywa w bajkach, mimowolny bohater musiał uchronić świat przed zagładą.
- Do diaska, Varric! Nie mamy całego dnia! - cholernie entuzjastyczny głos poszukiwaczki rozbrzmiał w mojej głowie, jednak dopiero zaskoczone okrzyki pozostałych towarzyszy skupiły moją uwagę.
Czarny kruk wylądował tuż obok, mało nie taranując nas wszystkich. Nie zdążyłem się mu dokładnie przyjrzeć, gdyż widok przysłoniła mi magiczna poświata. Z mgły wyłoniła się czarownica, którą wszyscy doskonale znaliśmy. Morrigan.
Widać, że najlepsze dopiero przed nami.
"Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą sama obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół."
- Hm.. Trudno głębokie ścieżki nazywać "krainą", ale wolałabym, żeby nasze obecne położenie pozostało tajemnicą.. Z reszta, brzmi to o wiele lepiej niż " krasnoludzkie kanały pełne rozkładających się trucheł pomiotów"..- wymamrotała drobnej postury dziewczyna, po czym zapisała na pergaminie to, co przed chwila wymyśliła. Siedziała ona przy drewnianym stole na zbyt wysokim dla niej krześle, przez co jej krótkie nogi wesoło machały to w przód to w tył.
"Musieliśmy uciekać z Orzammaru, który przez tak długi czas był miejscem naszych badań nad lyrium. Jakiś czas temu otrzymaliśmy bowiem informację od naszego zaufanego szpiega,.."
-Dobrze, że są jeszcze ludzie, którym można ufać.. Nie jak ten.. ten..ugh.. Zdrajca jeden.. niech ja go tylko dopadnę… - Dziewczyna na sama myśl o nim skrzywiła się i odruchowo kopnęła nogę od stołu, po czym wróciła do pisania.
"(…), z której wynikało, że oddział templariuszy zamierza zaatakować naszą pracownię, by zabrać wszystkie wyniki badań, a całe miejsce zrównać z ziemią."
- Niestety.. nawet w Orzammarze krasnolud nie może juz znaleźć azylu, zwłaszcza taki jak ja.. Dagna, bezkastowiec, powierzchniowiec, ta, która porzuciła swoje dziedzictwo na rzecz "zabawy w magię".. A przecież odkryliśmy coś niesamowitego!
"W obawie przed nimi w desperacji napisałam do Inkwizytora, który ku mojemu zdziwieniu obiecał, ze nam pomoże i przyśle swoich dwóch najlepszych agentów. Obietnicy dotrzymał i w dniu najazdu, zanim zapadł na powierzchni zmrok, zjawił się (przewyższający mnie chyba trzykrotnie) qunari - Żelazny Byk oraz..."
-Zaraz, jak on miał.. Dolas..Golas.. Już wiem! Solas!
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w Popiół. Wiedzieliśmy że rozegrała się tutaj straszna bitwa, jedne plotki mówiły o mrocznych podmiotach, drugie o potężnych magach, a jeszcze jedni wspominali o smokach. Dla nas nie miało znaczenia co tutaj się wydarzyło. Przebyliśmy Morze Przebudzonych w jednym celu, zdobyć skarby które już do nikogo nie należą. Nie byliśmy ani bohaterami ani złoczyńcami, kierowaliśmy się jedynie blaskiem złotych monet. Zawsze przybywaliśmy po bitwach, przeczesywaliśmy pozostawione zamki, posiadłości i wracaliśmy o pełnych kufrach. Było nas wtedy troje, ja i moi wierni towarzysze broni Rhodo i Sansa. Należeliśmy do tych którzy nie mieli przeszłości, ale liczyli na lepszą przyszłość. Jednak nie było nam to dane, wydarzenia które rozegrały się w tamtą noc wszystko zmieniły. Z początku wszystko szło gładko, weszliśmy do zamku byłego lorda tych ziem. Za każdym razem jest tak samo wchodzimy przeszukujemy kolejne komnaty, zabieramy wszystko co cenne, przy okazji natrafiając na ślady masakry która miała miejsce. Na początku było ciężko, zwłaszcza dla Sansy ale teraz to jest już dla nas chleb powszedni. Tutaj było inaczej, od razu po przekroczeniu bram zamku zauważyliśmy że wszystko było w nienaruszonym stanie. Mijając kolejne komnaty, nie natrafiliśmy na żadne ślady walki, wszystko wyglądało jak by mieszkańcy po prostu wyparowali. Pierwszy raz byliśmy zaciekawieni, ale też zaniepokojeni tym co się tutaj rozegrać. Nigdy wcześniej nie miało to miejsca. Postanowiliśmy poznać tajemnice tego miejsca. W pewnym momencie poczuliśmy silną aurę magiczna i od razu ruszyliśmy w jej stronę. Szybko zeszliśmy do lochu i spotkaliśmy na dwójkę potężnych magów Solasa i Morrigan stojących przy magicznym portalu. – Witajcie starzy przyjaciele - rzekł Solas z ponurą miną. – Ktokolwiek przekroczy bramy tego zamku już nigdy go nie opuści, a jedynym rozwiązaniem wydaje się ten portal – wtrąciła Morrigan. – No to w drogę - odpowiedziałem.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Już piąty dzień niestrudzenie szliśmy śladami hordy, będącej sprawcą tylu nieszczęść. Stale ukryci w cieniu, staraliśmy się zachowywać jak najciszej, aby nasza obecność nie została wykryta. Oboje z Solasem doskonale wiedzieliśmy, że wkrótce skończą się nam zapasy żywności, co jeszcze bardziej utrudni marsz. Musieliśmy jednak dowiedzieć się, dokąd zmierzają te plugawe stworzenia. Takie zadanie wyznaczyła nam Inkwizycja- organizacja, której członkami byliśmy.
Postoje zdarzały się nieczęsto i były krótkie. W czasie jednego z nich grupa tych okropnych istot wywęszyła nasz zapach i podniosła alarm.
Nie było czasu na zastanawianie się. Solas błyskawicznie stworzył magiczną barierę przed nami, a ja wypuszczałam strzałę za strzałą w kierunku tych stworów. Kiedy przeciwnicy znaleźli się bliżej, dobyłam moich sztyletów i rozpoczęłam taniec z wrogami. Solas niestrudzenie ciskał w nich oślepiające pioruny i słał raz po raz magiczne kule. W tym starciu nie mieliśmy jednak szans.
Stwory miały nad nami przewagę liczebną i pomimo wszelkich starań nie udało nam się odeprzeć ataku. Solasa pierwszego opuściły siły- jego magiczna bariera na moment zachwiała się i to wystarczyło, aby został śmiertelnie raniony przez plugawca. Zrozpaczona rzuciłam się w grupę przeciwników. Chociaż zraniłam kilku z nich, w końcu zostałam rozbrojona. Spokojnie spoglądałam w oczy swemu oprawcy i czekałam na śmierć, zmawiając w myślach modlitwę.
- Ją zostawcie przy życiu!- rozległ się donośny głos. – Zostanie naszym jeńcem, związać ją i przygotować klatkę.
Kiedy dwoje z tych okropnych stworzeń pętało moje dłonie i nogi, przywódca grupy zwrócił się do mnie:
- Jak ci na imię, nędzna istoto?
- Leliana. – odpowiedziałam i splunęłam mu w twarz.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Dlaczego znowu ja- krzyknął Varric. Jego narzekanie drażniło już Morrigan, ale tak naprawdę sama siebie o to pytała. Gospoda już niedaleko, a ja muszę się w końcu odprężyć i napić, więc przyśpieszmy kroku- wtrącił nagle Żelazny Byk. Jaka gospoda tu są jedynie spalone chaty- rzekł Varric. Nie masz zmysłu gunari, więc nic nie widzisz, a ja muszę się porządnie napić. Przyśpieszyli kroku by sprawdzić co tak naprawdę zobaczył Żelazny Byk, gdy podeszli bliżej wszystkich zaczęła ogarniać senność. Miałeś rację to naprawdę gospoda musimy wejść do środka- rzekł krasnolud trzymając już jedną ręką klamkę.Nagle Morrigan poczuła powiew zimnego wiatru, który na chwilę rozjaśnił jej umysł i pozwolił dostrzec pułapkę. To demon odsuńcie się- krzyknęła. Silna kula ognia rzucona przez czarodziejkę odsłoniła prawdziwe oblicze zła z którym zmaga się Inkwizycja. Po chwili rozległ się straszliwy krzyk i zaczęła się walka...
Poprowadź ich lub giń!
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. I ja, Morrigan Wszechwładna, nie chwaląc się, miałam w tym swój udział. Niszczyliśmy wszelki opór, wypalaliśmy pola do nagiej ziemi, ścinaliśmy sady i burzyliśmy domy. A i bym zapomniała - tych obelg było zdecydowanie więcej niż błogosławieństw. Wierna kronikarskiemu obowiązkowi przyznać muszę, że błogosławieństwo było dokładnie jedno. Zasuszony kapłan wprost skakał po gruzach swej świątyni, wyciągając zakrzywione paluchy w stronę leżących pokotem trupów i wrzeszcząc: "a nie mówiłem, rozpustnicy, że spotka was kara?! Że trzeba płacić dziesięcinę?", a potem do nas: "o dzięki wam wielcy jeźdźcy apokalipsy, niech wasze miecze pozostaną ostre, konie ścigłe, a pragnienie krwi nigdy nie ugaśnie!" Uśmiech nie zniknął z jego twarzy nawet jak ostrze przebiło jego serce. Wracając do rzeczy: mordowaliśmy i gwałciliśmy, chociaż w tym ostatnim nie uczestniczyłam osobiście. Czyli robiliśmy to, co robi każda armia. Pod moim światłym przywództwem...
- Morrigan Wszechwładna? - rozległ się jakiś głos zza jej pleców.
- Zastanawiałam się nad "Groźna" lub "Miłosierna", ale "Wszechwładna" wydało mi się najlepsze. Moment, Leliana, co ty tu do cholery robisz?
- Jest już noc, a Sam-Wiesz-Kto przysłała mnie żebym ci przypomniała.
- O czym?
- Wiesz to nie do końca tak było... - bardka postukała palcem w świeżo zapisaną kartę. - Ja pamiętam to zupełnie inaczej...
- No to śmiało. Zaskocz mnie - rzuciła wyzwanie Morrigan. - Ale z łaski swojej nie rób z tego romansidła, jak to masz we zwyczaju. Pomiń wróżki, zaczarowane napoje i zatrute strzały.
- Wiesz to była wczesna jesień. Nie wiem jak mogłaś o tym zapomnieć, o Morrigan Zapominalska. Zwłaszcza jak brodziłaś po uszy w błocie, deszcz rozmazał twój dotąd nieskazitelny makijaż, a...
- Natychmiast przestań! Zresztą sama nie wyglądałaś lepiej.
Leliana uśmiechnęła się okrutnie i kontynuowała - a potem wszystko się zaczęło. On naprawdę nie powinien był otwierać tego pudełka.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wszyscy już mieliśmy dość tej podróży, nie wiedzieliśmy czy ma ona jakikolwiek sens, wiedzieliśmy natomiast że nie możemy zawrócić bo za nami jest śmierć, a tylko przed nami tli się jeszcze płomień nadziei. Leliana próbowała podtrzymać nas na duchu grając pieśni o powstaniu Fereldenu których wersy tańczyły między drzewami. Gdy jej starania zdawały się przynosić skutek stanęliśmy naprzeciw bramy. Niebyła to normalna brama jak w murach warowni, bo stała ona pośrodku drzew w wielkiej puszczy gdzie z trudem było szukać jakichkolwiek murów. Wszyscy czuliśmy dziwną energię bijącą od niej, a Solas pierwszy odezwał się proponując przejście obok, pomiędzy drzewami. Morigann miała jednak inne zdanie, propozycje Solasa skomentowała szybko słowami "Jeśli chcesz zginąć, proszę..." z których wręcz wylewał się jad. Nie mówiąc nic więcej zaczęła badać bramę. Nie wyglądała ona solidnie, dwa rzeźbione pale oparte o siebie nawzajem, wyglądające z daleka na przewrócone drzewa, z bliska uwidaczniały runiczne zapisy, a ze szczytu patrzyła nabita bawola czaszka z nienaruszonymi oczami, całość zaś zamknięta była połączonymi płatami pancerzy rycerzy wszelkich ras. Po kilku minutach milczenia Morrigan ostrzegła nas "Zginiemy próbując ją otworzyć lub zginiemy walcząc z tym co tam spotkamy, nie sądzę by było trzecie wyjście." jednak nikt z nas się nie sprzeciwił gdy zaczęła rzucać czary na bramę. W pewnym momencie Bawola czaszka otworzyła się i zaryła, tak przerażającym głosem że wszystkie ptaki odleciały zasłaniając całkowicie blask zachodzącego słońca. Zbroje rozpadły się odsłaniając przejście, a pierwszą która przez nią przeszła była Wiedźma z Głuszy. Drzewa po drugiej stronie były bardziej ponure, jakby przykurzone, pod nimi wiły się ogromne pajęczyny. Czując niebezpieczeństwo trzymaliśmy się jeszcze bardziej razem, z wyjętym orężem szliśmy wypatrując odpowiedzi. Lecz tego co zobaczyliśmy nikt się nie spodziewał...
Jako że to początek opowiadania pozwoliłem sobie nie odpowiadać na wszystkie pytania i dodać kolejne, mam nadzieję że mniej więcej o takie opowiadania wam chodziło miłej zabawy przy sprawdzaniu prac;)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nie było dużo czasu, więc zabrałem ze sobą tylko Leliane, Emiriana i Sparksa. Im głębiej wchodziliśmy w tę krainę tym więcej straszliwych obrazów widzieliśmy, spalone wsie, podbite miasta, rzeź. W powietrzu czuć było tylko zapach siarki i śmierci. Po pewnym czasie naszej wędrówki trafiliśmy na bardzo dziwne pole, ziemia była żyzna i nietchnięta plugastwem. Zaciekawieni poszliśmy dalej gdy po chwili zobaczyliśmy dziwny krąg a tam modlących się ludzi. Nie słyszę żadnych głosów... Ani żyjących a co gorsza mrocznych też nie - powiedział Emirian wyciągając swój magiczny kostur. Leliana chwyciła za swój łuk, wzięła strzałę i naprężając cięciwę szybko zaczęła rozglądać się robiąc rozeznanie terenu. Proponuje nie czekać tylko robić to co ja - po tych słowach Sparks rzucił się na ludzi w kręgu, lecz w mgnieniu oka został obezwładniony przez jednego z nich a reszta rzuciła się na nas. Gdy tylko Leliana wypuściła strzałę pojawiła się ona... Morrigan...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z taką samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Więcej było jednak obelg, nieświadomi wieśniacy winią nas za ten cały chaos, może dlatego, że widzieli w mojej armii elfich apostatów. Solas obiecał się nimi zająć,a ja zapewnić schronienie przed templariuszami. Tak naprawdę chcę im dać możliwość zrobienia czegoś dobrego. Marsz w upale fereldeńskiego lata był męczący dla żołnierzy, dla mnie marsz był udręką z innego powodu- ciągle słyszałem podszepty demonów, które czuły moją fizyczną słabość. Wkrótce upadłem.
-Panie! Nic ci nie jest?!- pochylił się nade mną jeden z moich wojowników
-W porządku żołnierzu, to pewnie przez upał. Rozbijemy tutaj obóz!
Wiedziałem, że monstra z Pustki są blisko, i że kwestią czasu jest nim przypuszczą atak...
Zmierzchało, a ja przyglądałem się pięknu Gór Mroźnego Grzbietu. Po chwili kontemplacji wróciłem do namiotu przygotowywać strategie na nadchodzącą bitwę. Moją pracę zakłóciło wtargnięcie Żelaznego Byka.
-Ha! Przyjacielu musisz powoływać wytrzymalszych wojowników! Znowu wygrałem zakład!
-Jaki znowu zakład?
-Trzech wojaków postawiło miesięczny żołd, o to że nie wypije trzy razy więcej krasnoludzkiego piwa od nich! Ha! Głupcy! Niezmierzona jest potęga Qunari! Szkoda, że do walki się raczej teraz nie nadają!
-Ile razy mam ci powtarzać, że...
Naszą pogawędkę przerwało zamieszanie w obozie, wyszliśmy czym prędzej na zewnątrz i spostrzegliśmy, że wszyscy odsuwają się elfów-apostatów szkolonych przez Solasa. Jeden z nich krzyczał:,,Panie Solasie, co się dzieje!?", następnie uniósł się w powietrze i zmienił się w karykaturę istoty żywej- Plugawca. Bez zastanowienia chwyciłem z wielki miecz i rzuciłem się na niego z wrzaskiem. Uderzyłem z wyskoku, z przerażającą siłą, w przerażającym gniewie i rozpłatałem demona na dwoje. Stanąłem nad truchłem i znowu urzekał mnie majestat gór, po chwili nadleciała wrona, usiadła mi na ramieniu i zaczęła szeptać. Odparłem:,,Dobrze, Morrigan"...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nie byliśmy bohaterami. Ludzie odwaracali od nas przerażone twarze, a dzieci uciekały z głośnym krzykiem. Nikt nie chciał mieć do czynienia z apostatami, których miałam w drużynie. Szliśmy niestrudzenie od wielu dni, więc gdy tylko pojawiła się okazja krótkiego odpoczynku w wygodnym łóżku - skorzystaliśmy z niej.
Dzięki magii mogliśmy zaszyć się w jednej z gospód bez niepotrzebnych gości, czyhających na nasze życia. Tego wieczoru nikt nie był w nastroju do rozmów, więc po ustaleniu szczegółów dalszej podróży udaliśmy się na odpoczynek. Wartę w nocy miał pełnić Bjor, były templariusz, który zrezygnował ze służby i natychmiast dołączył do nas, mimo początkowej nieufności wobec jego osoby. Byliśmy trójką wyrzutków, którzy nie potrzebowali dodatkowego balastu. Przekonały nas jednak jego niespotykane umiejętności walki, dzięki którym nawet w najtrudniejszych sytuacjach wychodziliśmy bez szwanku. Nie rozumiałam jego wyboru - opuścił rodzinne miasto bez wahania. Jednak kiedy późną nocą usłyszałam głośny krzyk Solasa i przekleństwa Morrigan wiedziałam już, że szlachetny druch okazał się zdrajcą. Zerwałam się z łóżka i sięgnęłam po miecz. Ten jednak złamał się, kiedy tylko pierwszy cios dosięgnął jego klingi. Byłam w pułapce. Zamknęłam oczy i wściekle wykrzyczałam słowa, które w przypływie paniki pojawiły się w mojej głowie. Odpowiedziała mi absolutna cisza.
- Ty... - usłyszałam szept towarzyszącej mi wiedźmy i otworzyłam oczy. Zobaczyłam swoich przerażonych kompanów, którzy nie byli w stanie wykrztusić ani jednego słowa. Wszyscy napastnicy byli martwi.
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ.
Słyszeliśmy krzyki niewinnych ludzi i płacz dzieci za plecami, szmer przechodzącego cienia, ale na tamtą chwilę nie miało to żadnego znaczenia. Jednym celem jaki ciążył nam na sercach było: wytępić wszystkie pomioty. Wędrując po bezkresnych równinach czwórka śmiałków nieoczekiwanie przywędrowała w okolice starej świątyni, gdzie nagle rozległ się gwałtowny hałas, co ciekawe nieustraszony Solus jak i Morigan zniwelowali ten okrzyk jedynie Krasnolud Drondul i człowiek o imieniu Alim z bólu jaki zadawał owy hałas, opadł na ziemię. Z ciemności wyłonił się wielki potwór podobny do qunari, ale z o wiele większym i odrażającym smrodem niż owy lud. Aż tu nagle pojawiła się słynna Liliana która pokonała potwora ale nasi towarzysze także ucierpieli po qurianin zdążył zadać śmiertelny cios Krasnoludowi. Lniana dale nie za bardzo lubiła się z Morigan ale na tę chwilę naszym towarzyszą było wszystko jedno byle walczyć dalej o życie i znaleźć bezpieczną przystać aby pozmawiać ....
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Słyszeliśmy przeraźliwe krzyki mieszkańców płonących wsi, którzy bezskutecznie próbowali przed nami uciekać. Mordowaliśmy bez litości zarówno mężczyzn jak i kobiety z dziećmi. Wyśmiewaliśmy ich strach, błagania o życie czy starania ratunku swoich bliskich. Rozkazy naszego Pana były jasne –rozpocząć kolejną Plagę.
Nagle zdziwieni ujrzeliśmy czterech żywych, którzy pewnie stali pośrodku drogi. Kilka żądnych krwi mrocznych pomiotów ruszyło ku nim jednak nim zdążyli choćby musnąć ich słabe, jakże nędzne ciała, zginęli. Zaskoczeni cofnęliśmy się o krok, czekaliśmy na ich ruch. Przedstawili się jako Żelazny Byk, Solas, Morrigan oraz Leliana i bezczelnie powiedzieli, że nas powstrzymają! Nas nie dało się powstrzymać! Byliśmy niepokonani! Nasz ciężki, pochłaniający wszelkie ludzkie nadzieje ryk rozniósł się daleko hen po tej paskudnej krainie. Zignorowali to, dalej jakby nigdy nic spoglądali na nas w bezruchu. Jeden z nich podniósł ręce ku niebu, bezwiednie popatrzyliśmy w górę, a wtedy oślepiło nas mocne światło. Rozpoczęło się piekło.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nie, żeby to wszechobecne zniszczenie nam przeszkadzało; stopniowo pochłaniająca Thedas anarchia spowodowana pojawieniem się Wyłomu była mi i moim towarzyszom jak najbardziej na rękę. Gdzie nie można było liczyć na ochronę straży miejskiej, wsparcie templariuszy czy chociażby modlitwy kapłanów Zakonu, tam do akcji wkraczała nasza szajka. Określano nas różnymi nazwami, od cholernych bandytów po dzielnych bohaterów w zależności od tego, czym akurat się zajmowaliśmy, jednak moim skromnym zdaniem byliśmy jedynie kolejną grupą żołnierzy fortuny gotowych podjąć się każdej pracy, nawet jeśli inni uznaliby ją za haniebną. Byliśmy wierni temu, kto płacił, jemu też pozostawialiśmy wyrzuty sumienia, nawet jeśli to nasze ręce brudziła krew. Ta postawa sprawdzała się znakomicie... dopóki nie podjęliśmy się zadania, które sprawiło, że straciłem swoją bezkrytyczną lojalność wobec pieniądza.
Zaczęło się od tego, że zostałem wysłany na spotkanie ze zleceniodawcą, którego podesłał nam pewien Qunari z konkurencyjnej grupy najemników. Chociaż w teorii byliśmy rywalami, utrzymywaliśmy z nimi dobre stosunki - nieraz łączyliśmy siły przy zadaniach wymagających wielu mieczy bądź polecaliśmy się nawzajem klientom dla których sami nie mieliśmy w danej chwili czasu. Naiwnie myślałem, że tak było i wtedy, teraz jednak sądzę, że powód dla którego Żelazny Byk zrezygnował z tego zlecenia mógł być całkiem inny...
- Chcę, byście zlikwidowali dla mnie jedną osobę. - Klient od razu przeszedł do rzeczy. - To młoda, rudowłosa kobieta, która zajmuje obecnie pokój w karczmie pod Złotym Kielichem. Możecie upozorować samobójstwo albo wypadek, nie obchodzi mnie to, mam jednak jeden warunek - zróbcie to dzisiaj albo nici z zapłaty.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem i zdecydowałem zapytać się jeszcze, jakie imię nosi nasz cel. Mój rozmówca uśmiechnął się złowieszczo pod nosem, po czym odpowiedział jednym słowem:
- Leliana.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Świat spowiła ciemność, a z jej nastaniem ogarnęło nas przeraźliwe zimno. Szliśmy jednak dalej, musieliśmy bowiem dojść do tego klasztoru i dokonać wymiany. Nasza wędrówka zmieniła kilkakrotnie swój charakter – minęliśmy niezliczoną ilość wiosek i przylegające do nich pola, przeszliśmy przez gęsty mroczny las. Wszystko to jednak było opuszczone, a ze zgliszczy unosił się dym. Morrigan litowała się nad każdym dogorywający zwierzęciem wysilając swe magiczne moce, gonił nas jednak czas, więc pomimo bólu ściskającego jej z wierzchu twarde serce, musieliśmy zostawić je na pastwę losu. Nagle droga zaczęła piąć się w górę, podłoże zrobiło się twarde i nieprzyjazne, usiane licznymi kamieniami, po których łatwo można było się zsunąć. Po chwili usłyszałem osypujący się żwir i…
- A niech to wszystko goblinie szczyny zaleją! – zaklął szpetnie Solas otrzepując się z piachu.– Przeklęci mnisi. Mam tego powyżej moich spiczastych uszu! Jestem głodny! Chcę korzennego piwa!
I jak na jego zawołanie za następnym zakrętem naszym oczom ukazał się upragniony widok – niewielka oświetlona drewniana chata, z której dobywały się przyjazne głosy, z komina ulatywał dym, a nad wejściem wisiała tabliczka „Karczma pod Pijanym Mnichem”.
- Gulasz! – krzyknął Żelazny Byk i bez zastanowienia wbiegł prosto do środka.
Po przekroczeniu progu nastała grobowa cisza, wszystkie oczy zwrócone były w naszą stronę.
- Zwolennicy Upadłego Króla! – zakrzyknął wysoki jegomość w zbroi widząc naszą osobliwą gromadkę.
- Jest nagroda za ich głowy! – dodała dziewka karczemna.
- Sto tysięcy denarów! – dorzucił ktoś inny z tłumu.
- I tytuł szlachecki!
Uciekając straciliśmy nadzieję nie tylko na ciepły suty posiłek i miękkie posłanie. Zasapani skryliśmy się w płytkiej jaskini przed goniącą nas chordą pomiotów Ciemności i usłyszeliśmy cichy melodyjny głos Leliany, z której pleców sterczała strzała:
Byli piękni i młodzi
Przed nimi życie całe
Teraz banda goblinów
Nadzieje ich na pale.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wiedziałem, że brakuje nam wszystkiego, jedzenie, mikstury oraz wyposażenie na wysokim poziomie można było policzyć na palcach jednej ręki, a martwiło nas to, że możemy nie przeżyć następnego ataku wściekłości Morrigan. Z trudem wytrzymuje ona truciznę, pamiątkę po spotkaniu swego ojca, króla jadeitowych smoków, wtedy naszych wrogów. I pomyśleć, że nie dalibyśmy bez nich rady wygrać bitwy pod Minrathous, ale to temat na inną historię. Wracając do Morrigan, mieliśmy pewien problem, trucizna zbyt szybko rozprzestrzeniała się po organizmie, a możliwości medyczne Leliany były ograniczone. Jej krótka przygoda jako mniszka się opłaciła nam wszystkim. Wszyscy się bali, nie wiedzieli co zrobi nasz chory towarzysz, ponieważ trucizna zmieniała jej sposób rozumowania i postrzegania świata. Nawet nie nasz dowódca nie wiedział co przyniesie jutro. Pamiętam, że mocno się wkurzyłem kiedy uświadomił mi o przekazaniu moich rzeczy handlarzom przy najbliższym postoju. A wiecie czym to argumentował, mówił że jestem za słaby na pierwszej linii frontu, nie powiem że przyjąłem to z pokorą. Wracając do naszej historii, kiedy spotkaliśmy przydrożną karawanę nasz kapitan sam wyruszył sprzedać rzeczy i kupić potrzebne przedmioty, powiedział wtedy, że on nikogo nie potrzebuje i pójdzie sam. Czemu wam wspominam o takiej błahostce zapytacie, a otóż że wtedy miał spotkanie ze zbójami, którzy postanowili udać przydrożnych handlarzy. I kto pomógł naszemu bohaterowi ze bandytami, oczywiście że ja, cóż co prawda nie sam, bo Żelazny byk był wielce pomocny, ale co to za różnica. Gdy nasi przeciwnicy polegli, zauważyłem coś niepokojącego, naszywkę Jadeitowych Smoków na ciele jednego z nich. Bohater spojrzał na nią i powiedział, że nie byli dla nas wyznaniem, nawet imion nie mieli wyszytych. A teraz wybaczcie mi, muszę udać się na spoczynek, resztę opowiem kiedy indziej.
"Poprowadź ich lub zgiń!"
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Wszędzie pożoga, gorycz, żal, zniszczenie, potwory... A wszystko zaczęło się od spięć między magami i templariuszami. Jakby nie mogli się dogadać pokojowo, choćby załatwić swoje sprawy przy partyjce w szachy. Nikomu się nie dogodzi i z tego powodu odgrywam rolę bohatera, ratującego świat z drużyną światła składającej się z Lelianny, Żelaznego Byka i Sery.
Obraliśmy za kurs jakieś zatęchłe podziemie przy Morzu Przebudzenia, gdzie znajdziemy coś ważnego. Coś co jest za starożytnymi drzwiami, a raczej tak Morrigan powiedziała, po czym dała nam klucz... z tajemniczym wyrazem twarzy.
- Ile razy mam powtarzać, że to strata czasu, tej zdradzieckiej wiedźmie nie wolno ufać, ona jedynie nami się bawi... – powiedziała zirytowana Leliana.
- Tak, wiemy – odpowiedziała reszta drużyny chórem.
Staliśmy tak w pełni księżyca na wolnej przestrzeni przed podziemiami, pokrytymi podejrzaną mazią i znakami, a w okolicy panowała grobowa cisza. Mimo to weszliśmy, w czeluść otchłani, a drogę oświetlały nam moje ogniki. Nie spotkaliśmy nikogo i dopisywało nam szczęście dopóki nie dotarliśmy do kładki, która była nad przepaścią i miała 2 stopy szerokości, dla zachowania ostrożności wchodziliśmy dwójkami.
Poszedłem z Żelazny Bykiem, który był za mną. W połowie drogi znienacka chwycił mnie i podrzucił po czym zamachnął się toporem, który błyskawicznie znalazł się w jego rękach. Przepołowił jakieś wężowate, włochate zmutowane stworzenie, które wyskoczyło z otchłani, kiedy uratowany lądowałem za nim. Nagle zaroiło się od nich, zaczęło się. Dobrze, że Leliana i Sera nie chybiły ani razu podczas osłaniania nas. Kiedy opanowaliśmy sytuację, przeszliśmy na drugą stronę. A potem mijając liczne korytarze dotarliśmy do drzwi i kiedy mieliśmy je otworzyć okazało się, że zgubiłem klucz... prawdopodobnie podczas lotu. Dlatego postanowiliśmy zostać i wymyślić inny sposób. Minęło trochę czasu i tak o to dalej siedzimy rozmawiając sobie...
- Byku naprawdę musiałeś rzucać Inkwizytorem?- zapytała Sera.
- Inaczej by zginął, albo coś innego ważnego straciłby - odburknął zirytowany Żelazny Byk.
- Skupcie się. Może to tak macie inne pomysły na otwarcie starożytnych drzwi? - zapytałem.
- Magia i wytrychy się ich nie imają. To co niby wysadzić? - odpowiedziała Leliana.
- Rozwalić? - westchnął Byk. - Mam już dość siedzenia tutaj, zrobię to tradycyjne więc się odsuńcie.
- Nie dasz rady, są magiczne – parsknąłem.
Pomimo naszych protestów ruszył z wyciągniętym orężem w stronę wrót. Zamilkliśmy i dopiero teraz usłyszeliśmy, narastający szum z głównej ścieżki. Zaniepokoiło to nas, lecz Żelazny Byk jak nigdy nic podnosił broń do ciosu...
Jakoś DA: I specjalnie się nie interesowałem, ale za to kocham pisać, więc pomyślałem, że nie zaszkodzi spróbować. ;)
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wiatr rozsiewał ostatnie tchnienia nadziei, rzeki spływały krwią potępionych. Każdego dnia, ziemia płodziła kolejne legiony okropieństw, a plaga, jaką była nienawiść, zbierała sute żniwo pośród żywych. Uniosłem wzrok swój ku niebiosom. Ponad nami, wysoko w górze krążył kruczy chór trwożnie wtórując śpiewom zbliżającej się zagłady. Słońce dogorywało skute czapą ołowianych chmur, jako dusze nasze przygniecione ciężarem spiżowych blach. Jedni szli za sercem, przeto szli oni w ogóle nie bacząc na kłody rzucane im pod nogi. Karmieni wiarą, że "jutro" przyniesie nam długo wyczekiwany brzask, że w końcu przełamiemy kajdany zelżywości. Inni zaś, do których i ja w owym czasie się zaliczałem, kroczyli za nimi, lecz myśmy kroczyli zwaśnieni z głosem rozsądku. Przekonani, że "jutro" wcale nie nadejdzie, a jeszcze "dziś", światem zawładnie nieprzenikniony mrok. Ów dnia znowu szukałem wspomnień...
Chwilę zadumy przerwał nagły rozbłysk błękitnego światła. Zapachniało wanilią i pomarańczą.
- Gdzieś ty się podziewała tyle czasu!? - sarknąłem z goryczą na podniebieniu. - Nie możesz tak znikać bez słowa. Niespełna tydzień temu przepadłaś jak kamień w wodę. Wiesz ile strachu się przez ciebie najadłem? Psiamać, czy ty kiedyś wydoroślejesz i zaczniesz myśleć i postępować jak na dorosłą kobietę przystało?!
Zielonooka piękność rozpuściła burzę płonących loków, po czym westchnęła cicho dając wydźwięk swemu zażenowaniu.
- Witaj, drogi bracie, ciebie też miło znów zobaczyć. Możesz mi nie wierzyć, ale nawet stęskniłam się za twymi barwnymi oracjami. Bądź co bądź ty zawsze wiedziałeś jak dorosły mężczyzna winien postępować z infantylną kobietą.
Westchnąłem i ja, przewracając niedbale oczyma.
- Nienawidzę cię za to...
- Wiem, braciszku. Wiem doskonale, że za to właśnie mnie kochasz.
Wzruszyłem bezwiednie ramionami.
- Dowiedziałaś się czegoś użytecznego?
- Ano - zielonooka piękość, vel moja krnąbrna siostra jęła przypatrywać się irysowym paznokciom, które przed momentem obłożyła adekwatnym do ów barwy zaklęciem. - Wystaw sobie, kochanieńki, że babskie plotki potrafią być niezwykle użyteczne. Niech no pomyślę. Od czego by tu zacząć? Hmm... Ludzie i krasnoludy coraz częściej wodzą się za łby, a Stwórca jeden wie o co im tak naprawdę chodzi. Wprawdzie Leliana i Varric powstrzymują rozlew krwi, ale podług mnie jest on nieunikniony. Niejaki Żelazny Byk, wielgachny najemnik Qunari, zakochał się w pewnej młodziutkiej elfce o nienaturalnie wydatnych uszach, nawet jak na elfie standardy. Solasowi powoli zaczyna brakować piątej klepki, a ten oblech, Dorian Pavus znowu popadł w ślinotok, gdy tylko mnie zobaczył.
- Lea... - posłałem siostrze karcące spojrzenie.
Zielonooka piękność zaniosła się gardłowym śmiechem. Robiła tak ilekroć miewała kaprys, by bawić się w telepatię i przyznać trzeba, bawiła się natenczas całkiem dobrze.
Raptem usłyszałem:
- Niosę wieści o Morrigan - a słowa te spłynęły po mnie wrażym dreszczem.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Co rusz mijaliśmy zgliszcza zrównanych z ziemią wiosek i posterunków. Dla Żelaznego Byka ten widok nie stanowił niczego nadzwyczajnego – jako najemnik-Qunari widywał podobne sceny więcej razy, niż niejeden ludzki żołnierz. Z resztą liczne rany obecne na jego twarzy mówiły same za siebie.
Kierowaliśmy się w stronę Milczących Równin. Zgodnie z raportem zwiadowców Inkwizycji wzrosła tam aktywność stworzeń z Pustki, podobno widziano też smoka. „Mam nadzieję, że załatwimy sprawę z demonami szybko, bo mam chrapkę na tego latającego jaszczura”, powiedział jednooki wojownik. „Zapomnij, nie mam zamiaru znowu ryzykować życia, zwłaszcza po ostatnim razie. Wciąż pamiętam swąd swojej szaty, która ledwo uniknęła spalenia wraz ze swym właścicielem”, odpowiedział Solas. Był to elfi apostata, który uważał się za eksperta w sprawach Pustki. Jak dotąd jego wiedza przysłużyła się dobrze Inkwizycji. „Lochy i smoki zostawcie na później”, odrzekłem z lekką ironią, „bo wygląda na to, że mamy towarzystwo”. Na drodze przed dnami rysowały się coraz wyraźniej ludzkie sylwetki. Dobrze uzbrojone, odziane w ciężkie pancerze, gotowe do walki. Chwilę później zauważyłem dwóch łuczników mierzących do nas ze wzgórza. Natychmiast uniosłem tarczę - wyglądało na to, że za chwilę miało dojść do starcia.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Morrigan wzdrygnęła się gwałtownie wyrwana z letargu. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Raz po raz w ciągu niekończących się dni zlewających się w jej pamięci w niewyraźną, pełną żaru i oślepiającego blasku słońca ruchomą plamę, zapadała w otępienie. Potrząsnęła głową, próbując odgonić resztki sennych widziadeł i odruchowo rozejrzała się wokół, jakby spodziewając się zobaczyć coś innego. Lecz krajobraz, przesuwający się wolno przed jej oczami, niezmiennie ukazywał bezkresną, jałową i naznaczoną rozkładem krainę, skąpaną w trupio-bladej poświacie księżyca.
Niespokojnie poszukała wzrokiem sylwetki Leliany. Po chwili dojrzała ją na samym końcu grupki obdartych postaci, chwiejącą się w rytm kroków.
Uspokojona nieco, zwilżyła językiem spierzchnięte wargi. Powoli uświadamiała sobie, że kolejny raz nawiedziły ją te same wizje, te same obrazy. Z początku nieczytelne i chaotyczne, z czasem stawały się coraz częstsze i wyraźniejsze. I zawsze przedstawiały to samo - spienione, karmazynowe fale pochłaniające wszystko na swej drodze, niosące zagładę wszystkiemu co znała i co miało dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Poczuła palący ból w stopach. Morrigan zdała sobie sprawę, że jeżeli nie zrobią chociaż krótkiego postoju, wkrótce nie będzie zdolna zrobić ani jednego kroku więcej.
Po drodze mijali wiele spalonych wiosek, pełnych trupów ludzi i zwierząt. Nie zatrzymywali się, prąc nieustannie naprzód.
Niespodziewanie, Morrigan ujrzała położone na małym wzniesieniu zabudowania. Ku jej wielkiej uldze, nie wyglądały na zniszczone.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Odkąd opuściliśmy karczmę Czarny Gorg łypał spode łba na Morrigan jadącą na wozie wypełnionym zapasami.
- Czeba było tylko powidzieć, że się nie chce… - mruknął. – Nie czeba się zaraz unosić… - splunął gniewnie na śnieg i z rozżaleniem spojrzał na swoje spodnie.
Żelazny Byk wybuchnął śmiechem, umilkł jednak gdy jeden z jego rogów zahaczył o niską gałąź, strącając pokaźną ilość śniegu prosto na jego głowę. Przeklął siarczyście, ocierając oczy z wody. Kilkoro najemników z jego bandy spojrzało na wodza z przestrachem, ten jednak rzucił okiem na wciąż mamroczącego pod nosem Gorga i ponownie ryknął potężnym śmiechem.
- Mówiłem ci Czarny, że to nie jest dobry pomysł! – zarechotał i klepnął mężczyznę po ramieniu. Gorg rzucił gniewne spojrzenie na wóz.
- Ale żeś nie powidzał czemu. – odparł i wbił wzrok w śnieg szczękający pod butami.
Spojrzałem za siebie. Karczma, z której wyjechaliśmy o zmierzchu, była teraz już tylko słabo migoczącym światełkiem przy linii horyzontu. Ostatnia bezpieczna przystań oddalała się nieubłaganie.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Popiół, który pokrywał niebo smugami rozpaczy. Tak jak ludzka głupota i nienawiść dosięgała niewinnych; tak też poczucie nieodstępującej nas marności nie pozwalało nam znaleźć drogi ratunku. Maszerowaliśmy od paru dni nie rozmawiając, widząc jak przez egoizm silnych, słabi płacili za to życiem. Solas i ja ledwie radziliśmy sobie z przytłaczającą aurą Śmierci, która zabrała ze sobą setki niewinnych dusz. Morrigan radziła sobie znacznie lepiej niż my... Nie potrafiliśmy tak jak ona patrzeć na świat oczami pełnymi pustki. Morrigana po widoku tylu straconych istnień, postanowiła pozbyć się swojego człowieczeństwa; tak jak my omal utraciliśmy chęć do walki. Jednak nie mogliśmy się poddać, jesteśmy ostatnimi którzy w tym świecie zalanym krwią nie popadli w niełaskę. Jednak sami nie możemy wiele zdziałać. Bez siły ludzkiej wiary i nadziei byliśmy bezsilni. Musimy ich znaleźć... ludzi. Ludzi którym pozostała wola życia. Musimy ich znaleźć i poprowadzić na drodze do wolności. Musimy zniszczyć zło i odkupić nasze grzechy...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Cisza jaka panowała na trakcie napawała lękiem i trwogą. Nawet Madra nie potrafiła iść spokojnie, nerwowo nadstawiała swoje psie uszy wyczekując jakiegoś dźwięku.
Gdy wreszcie dotarliśmy do Velun, Tavin od razu udał się do pierwszej lepszej karczmy, by zjeść coś ciepłego, Madra posłusznie podreptała za swoim panem, a ja poszłam w stronę placu targowego.
Na miejscu nie było nikogo. Zrezygnowana zaczęłam wracać i nagle…
- Auć!
Instynktownie złapałam się za głowę i usłyszałam krakanie. Nade mną bezczelnie latał kruk trzymając pukiel moich włosów w swoich szponach.
- Ty mały złodzieju! – krzyknęłam, a ptak natychmiast odleciał.
Poczułam silny zawrót głowy, serce zaczęło mi kołatać, osunęłam się na ziemię. Rzeczywistość znikała w szaleńczym pędzie. Szum, pisk, wrzask, krzyk, jęk, zgrzyt, świst, huk, brzęk, grzmot, błysk, moc! Słyszałam głos: „To się stanie dziś… To się stanie tutaj… Giiiń!”. Widziałam jak wchodzę do karczmy „Pod kudłatym żukiem”, idę po schodach i otwieram drzwi. Potem wszystko się rozpłynęło.
Zlana potem ocknęłam się na środku placu. Nie myśląc wiele szybkim krokiem skierowałam się w jedną z bocznych uliczek odchodzących od targu. Po dwóch minutach znalazłam się pod budynkiem z mojej wizji. Weszłam do środka. Nie zwracając uwagi na tłum dotarłam na schody i później na poddasze. Otworzyłam drzwi.
- Witaj czarodziejko, jestem Morrigan – powiedziała czarnowłosa nieznajoma stojąca na środku pokoju. Po jej słowach zaczęłam czuć się sennie i słabo, zaszumiało mi w głowie. Drzwi zamknęły się.
- Co ty… – nie mogłam się skupić, by odparować czar.
- Nic nie mów, niedługo będzie po wszystkim.
Trzask! Drzwi otwarły się ponownie i do środka leniwie wszedł szeroki, garbaty stwór z rogami.
- Spać na poddaszu! – burzył się nowo przybyły. – Też mi coś! Żelazny Byk nigdy nie został odprawiony na poddasze! – zamknął za sobą drzwi, odwrócił się i w połowie wyprostował ukazując swoją ogromną posturę.
- O matko! Jeszcze tego mi tu brakowało – syknęła Morrigan.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Gdziekolwiek się nie zjawiliśmy, reakcje ludzi na naszą coraz liczniejszą grupę były takie same; odwracanie wzroku, ciche komentarze rzucane mimochodem gdy sądzili, że nie słyszymy. Matki chowały przed nami dzieci jakby bały się, że źli magowie porwą im pociechy i złożą demonom w krwawej ofierze, a ojcowie ostrzyli siekiery i chwytali za pierwsze, co było pod ręką oraz posiadało ostry koniec, gotowi bronić swych rodzin. Niektórzy z nas być może odpowiedzieliby agresją na wszechobecną niechęć, mieli jednak świadomość, że wtedy spotkaliby się z moim gniewem. Wciąż nie wiedziałem, dlaczego akurat mnie wybrano na przywódcę, ale starałem się z całych sił, by utrzymać w ryzach to niesforne towarzystwo, żądne niezależności i stabilizacji w świecie, który stopniowo pogrążał się w chaosie.
Naszym celem było Imperium Tevinter - okryte złą sławą, dekadenckie państwo rządzone przez takich jak my, magów, którzy nie chcieli ugiąć kolan przed templariuszami i ich rządami, którzy uznawali wolność za najwyższą wartość i służyli jedynie sobie, chociaż reszta świata uważała ich za niebezpiecznych i zepsutych... tak, zdecydowanie mieliśmy z sobą wiele wspólnego.
Wspięliśmy się na wzgórze, z którego doskonale widać było rzekę Minanter świadczącą o tym, iż długotrwała podróż ma się ku końcowi i za tydzień, najwyżej dwa przekroczymy granicę Imperium. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem kobiety, z którą się tu umówiłem; nadeszła pora spłacić dług, który wszyscy u niej zaciągnęliśmy. Wreszcie ją dostrzegłem - trzymała się w cieniu, oparta o drzewo, tak że gdyby nie jej płomiennorude włosy nawet bym jej nie zauważył.
Przywitałem się krótko z Lelianą, skinąwszy jej głową. Podeszła bliżej ignorując zaciekawione spojrzenia jakie posyłali jej moi towarzysze, i to też przez nich ściszyła głos, tak by nikt prócz mnie nie mógł jej usłyszeć, zaczynając tłumaczyć mi wszystko bardzo powoli oraz dokładnie. Celem zarówno moim jak i mojej grupy było odbicie z rąk templariuszy niejakiego Solasa, posiadającego pewien ważny artefakt, który na wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności wpadł razem z magiem w ręce wysłanników Zakonu.
- Gdzie ich znajdę? - zapytałem jedynie, starając się ułożyć sobie w głowie obraz elfa opisanego przez Lelianę.
Kobieta posłała mi tajemniczy uśmiech i wskazała dłonią na przybliżający się z każdą chwilą korowód postaci.
- Właśnie do nas idą.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Nie mieliśmy wyboru. Wszystko potoczyło się szybciej niż zwykle. Obleczone w chaosie wydarzenia sprawiły, że zniknęło z tego świata wiele istnień. Na początku była jedynie wojna domowa, całkowicie niepotrzebna ofiara, całopalenie naszej cywilizacji. Jednak okazało się, że masakra z której zdaliśmy Inkwizycji relację, nie była jedynie efektem politycznych gier o władzę w Thedas. Jako wędrowni najemnicy, krążąc gdzieś pomiędzy kolejnymi zgliszczami pozostawionymi przez żniwo brutalnej wojny, zobaczyłam setki zwłok, spopielonych, postrzępionych i zmasakrowanych, ale wspomniany w późniejszym raporcie dla Rady Inkwizycji obraz pola bitwy utkwił mi w głowie, podobnie jak natarczywe myśli, niosące z sobą uczucie bezradności i rezygnacji.
Pobojowisko było jeszcze świeże, o czym świadczyły nie do końca wchłonięte w glebę płyny ustrojowe. Ciała były jeszcze ciepłe, a powietrze falowało rozmywając obraz polany, na której zwłoki piętrzyły się aż po horyzont. Ogień trawił zgliszcza otaczające pobojowisko, a gęsty dym szybko ulatywał na północ niesiony silnymi podmuchami wiatru, dodatkowo roznoszącymi słodki odór po okolicy. Zwą mnie Morrigan, za sprawą szalonej matki ujrzałam w swoim życiu wiele makabrycznych i niecodziennych rzeczy. Widziałam nawet kilka pobojowisk po bitwach zjednoczonych ludzkich armii z Plagą, wywołaną przez arcydemona i pomiot mu służący, która dawniej dotknęła Ferelden. Ale zgliszcza byłego pola bitwy na które patrzyliśmy, jego skala i ohyda, którą było przepełnione, przyćmiewa tamte wydarzenia co najmniej o stokroć.
Nasza kompania sama do końca nie jest pewna, jak potoczą się sprawy w Thedas. Sytuacja polityczna nie jest ciekawa – wojna domową pomiędzy Magami a Templariuszami skutecznie nadwątliła siły i tak słabej militarnie krainy, dodatkowo w obliczu zupełnie nowego zagrożenia. To o czym teraz mówię zaskoczyło obie strony konfliktu i poniekąd samych Templariuszy. Odnosząc się do relacji zdanych przez nielicznych świadków i wstępnych oględzin pobojowiska, na które właśnie patrzyliśmy, można by rzec, że na setki walczących żołdaków, w najmniej oczekiwanym momencie bitwy zstąpiła z niebios potworna siła, niosąca ogień i zniszczenie. Nawet podróżujący wspólnie z nami jednooki Qunari, zwany przez towarzyszy Żelaznym Bykiem, zdawał się być poruszony świadectwem danym przez tajemnicze zjawisko. Przyglądając się tak temu wszystkiemu nie chciałam nawet myśleć, czy Inkwizycja będzie w stanie to powstrzymać. W tej chwili liczyło się tylko jedno – jak najdokładniej przyjrzeć się zgliszczom i poznać naturę nowego zagrożenia. Choćby była zimna, nieprzenikniona, obca i zła. Twarz nowego wroga nie jest jeszcze dla nas znana. Jednak wiem tylko jedno. Przed wyruszeniem w drogę usłyszałam od Nich polecenie – poprowadź ich, albo giń. Mam dług wobec świata i losu i zamierzam go spłacić. Z nawiązką.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Choć po prawdzie zbliżając się do białych szczytów Gór Myślirogu miałam wrażenie, że z każdym dniem pozostawiamy wojnę w tyle, jakby nawet demony nie miały ochoty zapuszczać się w te zapomniane przez Stwórcę okolice.
Zastanawiałam się, czy powinnam się z tego spokoju cieszyć, czy bać się, że spowodowało go coś innego.
Niewielu już wierzy w legendy o ukrytych gdzieś na krańcu świata Kręgach Maginów, gdzie trafiają magowie o niewyobrażalnej mocy, wymagający nieustannej obserwacji wyszkolonych i doświadczonych templariuszy. Zwykłe bzdury. Ryzyko, że taki mag się zbuntuje, zazwyczaj jest wystarczającym powodem do natychmiastowego pozbawienia go życia. Jeżeli jacyś się uchowają, pod żadnym pozorem nie trzyma się ich razem, ale w odosobnionych, łatwych do pilnowania domach-więzieniach z mnóstwem zabezpieczeń. Takich jak to, do którego zmierzaliśmy.
Kiedy przekonywałam Zakon do dania szansy Asere, elfiej magiczce uwięzionej teraz wśród szczytów Gór Myślirogu, myślałam, że czynię dobrze. Sama zawiozłam ją do więzienia, gdzie spędzi resztę życia, zaprojektowałam wymyślne pułapki z lyrium i stali na wypadek, gdyby okazała się niebezpieczna. Ja wyznaczałam templariuszy, którzy mieli strzec świata przed nią i to ja decydowałam, do jakich ksiąg będzie miała dostęp.
Jeżeli Inkwizycja się nie myliła i to ona przedarła Zasłonę, ja byłam temu winna.
Nie zwracałam już prawie uwagi na fakt, że moją towarzyszką jest apostatka. Morrigan, bo tak się nazywała, zapukała do moich drzwi dwa tygodnie temu. Pierwszym instynktem był oczywiście atak, ale zadziwiająco szybko można odrzucić stare nawyki dostrzegając, że cel ma za towarzysza dwa razy większego do ciebie qunari.
Kiedy już usiedliśmy w moim salonie, dziwni goście szybko przeszli do rzeczy. Do Inkwizycji dotarły plotki o czarodziejce uwięzionej gdzieś daleko, wiemy, że to nie legenda, czy miałaby ona moc przedrzeć Zasłonę?
Zaschło mi w gardle.
– Tak – zdążyłam wykrztusić z siebie i zaraz zbierałam się już do drogi. Morrigan ani Żelazny Byk nie musieli nic mówić. Okazało się, że od początku mieli plan zabrać mnie ze sobą. Alternatywą było wyciąganie ze mnie informacji siłą, ale qunari przyznał, że w ten sposób zaoszczędzili trochę czasu.
Towarzyszył nam mały oddział przysłany przez Inkwizycję. Obawiałam się, że jeśli Asere faktycznie przedarła Zasłonę, ta garstka nie wystarczy. W teorii to ja tu dowodziłam – miałam doświadczenie, znałam więzienie jak własną kieszeń – ale wiedziałam, że dla Morrigan i Żelaznego jestem tylko przewodnikiem.
Byliśmy już niedaleko wejścia do doliny, nie musiałam nawet patrzyć pod nogi, uważając, by nie zboczyć ze ścieżki.
– Nic nie słyszę – zauważyła wreszcie Morrigan. – Tylko nas.
Też to dostrzegłam, ale nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Wyszliśmy spomiędzy drzew i spojrzałam w dół na pogrążony w ciemności budynek, w którym uwięziłam potwora.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wszystko wokół płonęło , wszędzie było pełno ciał , a w obniżeniu zebrała się kałuża krwi. Żelazny byk nagle się zatrzymał ,spojrzał się do tyłu i powiedzia :
- Wreszcie się trochę rozerwałem , szkoda tylko że tak mało ich już dla mnie zostało.
-Zamknij się gruba beczko , wojna to nie rozrywka ,to walka o przetrwanie.- chłodno uciszyła go Morrigan.
-Spokój ,zachowajcie energie na walkę. Bo ta może zdążyć się już niebawem. Moczary Nahashin nie należą do najmilszych miejsc.-uspokoił towarzyszy lider.
-Fendel , czy naprawdę musimy tam iść ? - zapytała czarnowłosa czarownica.
- Tak tylko on może nam pomóc , powstrzymać oddziały poszukiwaczy. Inaczej ostanie nieśmiertelne elfy zostaną zgładzone, a wtedy moja rasa umrze.
Nikt już nic nie powiedział : elf ,człowiek i Qunari pomaszerowali przez grząskie bagno. Ciemne liście głośno szeleszczały .Zimny wilgotny wiatr opływał ciała podróżników. Nagle coś świsnęło trzy razy , a w koronie starego i powyginanego drzewa ukazała się ciemna postać. Trójka towarzyszy padła nieprzytomna na ziemię.
Otaczała nas odrażająca rzeź w pełnym tego słowa znaczeniu – dogasające zgliszcza osad ujawniały niespalone zwłoki swoich mieszkańców. W powietrzu unosił się charakterystyczny, drażniący nozdrza odór spalonego mięsa. Nie było sensu zatrzymywać się i szukać niedobitków. Oni nie zostawiali nikogo żywego, nie znali litości nawet względem dzieci. Mroczne pomioty nie pochodziły z tego świata. Jeszcze dzisiejszej nocy musieliśmy dotrzeć do Montfort i przegrupować nasze wojska. Od Rubieży Andorala nadciągała armia mrocznych pomiotów pod dowództwem wysłannika arcydemona. Zbliżała się kolejna Plaga, a my dostaliśmy za zadanie powstrzymać ją w zalążku zanim spustoszy ten kraj. Nadszedł nareszcie czas, aby nasza trójka – Żelazny Byk, Morrigan oraz Solas, pokazała swoją siłę. Nie należeliśmy do zwykłych oddziałów skorumpowanych przez magnatów bądź przeciętnych żołnierzy władcy którejkolwiek z krain. Byliśmy specjalną jednostką stworzoną do posprzątania całego bajzlu. Nazwano nas Inkwizycją.
Witam, kieruję jedno zapytanie, czy jako znaki będą liczone akapity ? Proszę o szybką odpowiedź.
Ale z tego popiołu czasami wynurzał się ktoś żywy, kto nie zamierzał nas ani obrzucać obelgami, ani słać błogosławieństw.
- Ożesz... - chciałem zakląć, ale zmełłem przekleństwo w ustach, pamiętając kto stoi za moimi plecami. Dla Leliany, zwanej Świętą, nawet powiedzenie "kij ci w oko" domagało się spowiedzi, a szlachetność, honor oraz czystość tak ciała, jak duszy stawiała ponad wszystko.
- Nie kląć trzeba, tylko się skupić - powiedziała cicho - inaczej marny nasz los.
Nie spodziewaliśmy, że kogoś możemy tu spotkać, a tym bardziej, że ten ktoś może nas zaatakować. Dwójka ludzi na trakcie to czasem smaczny kąsek dla panoszących się rabusiów, ale dwójka ludzi w pełnych zbrojach, naznaczonych przez Inkwizycję, to całkiem inna historia.
Ale im gorsze były czasy, tym ludzie bardziej zdesperowani i tym chętniej stawiają wszystko na jedną kartę. Tak też rzecz się miała w przypadku tych dwunastu wieśniaków, którzy wyskoczyli spomiędzy drzew i wygrażając widłami, cepami oraz młotami kowalskimi, zażądali oddania wszystkiego co mamy. Nie było tego wprawdzie wiele, ale i tak nasze zbroje, broń i to co mieliśmy w niewielkich sakiewkach mogło ich wyżywić przez miesiąc. Stąd po naszej odmowie, przeszli od pogróżek do czynów.
Wieśniak z widłami to żaden przeciwnik dla doświadczonych zbrojnych - czterech z dwunastu już zresztą leżało rozbrojonych lub martwych pod naszymi nogami - ale przy takiej przewadze liczebnej wystarczyła jedna spóźniona parada, jeden źle wyliczony unik i mogło być po wszystkim.
- Szkoda, że nie ma tu z nami Morrigan - powiedziała cicho Leliana, a ja pomrukiem przyznałem jej rację. Nasza czarodziejka nie była najlepsza w przyjmowaniu obelg, a podpaść jej było niezdrowo, ale w końcu trafiła kosa na kamień. Tamta wredna wiedźma w jednej chwili była piękną i młodą kobietą, ale gdy Morrigan zaczęła sobie poczynać zbyt hardo, zmieniła się w... cóż, we wredną wiedźmę właśnie. Pstryknęła palcami i Morrigan zniknęła. Potem starucha obiecała nam, że wkrótce zwróci nam towarzyszkę i kazała nam zmiatać ze swojej doliny.
A teraz staliśmy tutaj - dwójka przeciwko ósemce wygłodzonych i zdeterminowanych chłopów.
Nagle niebo pociemniało, a za wieśniakami stojącymi po naszej prawej stronie coś stuknęło, coś zaszeleściło i przemknął jakiś cień. Jeden chłop wrzasnął i upadł, a drugi zaczął się powoli cofać i krzyczeć: "Diabeł! Rogaty diabeł!", a trzeci gapił się tylko w ciemność za sobą. Napastników z lewej strony też zamurowało i stali tylko jak słupy soli, nie bardzo wiedząc co robić. Cień pomknął w ich kierunku i ja wyraźnie zobaczyłem, że cokolwiek to jest, to faktycznie ma rogi. Mgnienie oka później dziabnęły one w udo kolejnego napastnika, a następny wystękał tylko: "Siła nieczysta! Ratujcie się!" i zabrał nogi za pas. Wkrótce wszyscy poszli w jego ślady i zostaliśmy sami.
Po krótkiej chwili spomiędzy drzew nieśpiesznie wylazła czarna jak noc koza. Szła jakoś nie po koziemu - z gracją i lekkością - a jej pysk zdecydowanie kogoś mi przypominał.
Ale to przecież niemożliwe...
- Meee... Meee... Meeerigaaan - wybeczała zamieniona w kozę Morrigan.
- Ożesz... - zacząłem i ugryzłem się w język, nie chcąc urazić delikatnych uszu Leliany.
Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu, tym razem to ona soczyście zaklęła.
- „Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół” – odczytała inkwizytorka, po czym sceptycznie uniosła brew i spojrzała na Varrika, rozpartego na krześle naprzeciwko niej. – Z pewnością brzmi to dramatyczniej niż „w trakcie walk na skraju wioski przypadkiem podpaliliśmy kilka zabudowań”, ale nie sądzisz, że to upiększanie rzeczywistości poszło już za daleko?
- Wiem, co robię. A poza tym to dopiero pierwsza wersja. Zostawię ci ją, przeczytaj w wolnej chwili – dodał, zerkając na Lelianę, która od kilku minut stała w progu komnaty, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę.
- Nie rozumiem, jak możesz zajmować inkwizytorce czas swoim pisaniem – westchnęła, zajmując miejsce na zwolnionym przez niego krześle. – Mamy tyle ważniejszych spraw…
- Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, ile może zdziałać odpowiednio opowiedziana historia – rzucił, licząc, że zaangażuje ją w rozmowę, ale kobieta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Wyraźnie nie lubiła wracać do swojej przeszłości jako barda, nie chciała nawet opowiadać o współpracy ze Strażnikami co było wiecznym źródłem utyskiwań reszty drużyny, ciekawej relacji kogoś, kto osobiście poznał Bohatera Fereldenu.
Varric pożegnał kobiety skinieniem głowy i wyszedł z komnaty, kierując się w stronę, gdzie – o ile pamiętał – znajdowało się kilka sal zajmowanych aktualnie przez towarzyszy inkwizytorki. Gdy po kilkunastu dniach nużącego marszu natknęli się na częściowo zrujnowany zamek, spoglądający ze wzniesienia na dawno już opuszczoną wieś, postanowili zatrzymać się w budowli na noc. Kilka komnat zachowało jeszcze stropy, co stanowiło warunki zdecydowanie lepsze, niż te, które były udziałem drużyny od początku wyprawy – spanie w namiotach w strugach deszczu.
Warownia ozdobiona była herbami, których jednak nikt z drużyny nie rozpoznawał. Wykuty w kamieniu symbol – dwa splecione węże – przyciągnął teraz uwagę krasnoluda, który postanowił przerysować go w wolnej chwili i dołączyć do notatek. Zapomniał jednak o tym, kiedy usłyszał, że ktoś go woła.
- Varric! Hej! – w głębi korytarza dojrzał machającą Serę – Byk znalazł wejście do podziemi! Idziesz z nami?
- Jasne! Chyba nie chcecie odkrywać tajemnic tego zamku beze mnie?
Zaopatrzeni w pochodnie zagłębili się w korytarze pokryte pajęczynami. Po chwili trafili do pomieszczenia, które zdecydowanie kiedyś było więzieniem. Zwiedzali je w ponurym milczeniu, przerwanym w pewnym momencie przez Byka.
- Słyszycie to? Coś tu świszczy… - powoli przeszedł do ściany, przy której nie było żadnych cel. – Chyba coś za nią jest. – Pochodnia, którą zbliżył do cegieł zaczęła drgać w przeciągu.
Kiedy udało się wykruszyć pierwszą cegłę, okazało się, że bariera jest wręcz prowizoryczna. Nie stanowiła przeszkody dla ogromnego qunari, który szybko pozbył się tylu cegieł, by można było swobodnie przejść dalej. Korytarz, który zobaczyli, był wąski i kręty, wykopany w ziemi, ze stropem podpartym drewnianymi wspornikami. Po kilkunastu minutach marszu zaprowadził ich do średniej wielkości pomieszczenia, z którego wychodziło kilka innych przejść. Na samym środku sali ujrzeli coś, co zwarzyło im humory.
- Czy to… stół ofiarny? – w głosie Sery słychać było obrzydzenie. – Gdzie my trafiliśmy? – po chwili odezwała się znowu. – Chłopcy, wzięliście może ze sobą broń?
- Ja sam jestem bronią – z dumą w głosie zapewnił ją Byk. – A dlaczego pytasz?
- Wiecie… krew na tym stole wygląda mi podejrzanie świeżo…
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Im bardziej zbliżaliśmy się do naszego celu, tym oczywistsze stawało się, że pogłoski były prawdziwe. Chylące się ku zachodowi słońce karmiło nasze oczy widokiem koszmarnie poszarpanych, zwęglonych ciał, leżących w najdziwniejszych pozach na drodze do wioski. Jeżeli ci ludzie próbowali uciekać, to w swoich ostatnich chwilach mogli poczuć się rozczarowani rezultatem.
Podążaliśmy dalej, starając się nie zwracać uwagi na makabryczny widok rozciągający się tuż pod naszymi nogami.
Po kilku minutach marszu dotarliśmy do feralnej wioski, która wyglądała, jakby przeszła przez nią horda mrocznych pomiotów z Arcydemonem na czele. Rozsiane wszędzie zwłoki wydawały się wlepiać w nas oskarżające spojrzenia i pytać niemo: "Gdzie byliście, kiedy was potrzebowaliśmy?".
W milczeniu obserwowaliśmy ten teatr śmierci i spustoszenia.
Ciszę przerwał okrzyk Morrigan.
Podążyliśmy wzrokiem we wskazaną przez nią stronę.
Na pierwszy rzut oka były to zwłoki jak każde inne. Dopiero po chwili dało się dostrzec czym różniły się od reszty.
Spalone, rozszarpane ubranie było szatą maga.
- Więc mówicie, że zbyt ostro obchodzimy się z Saarebas? - zagadnął Żelazny Byk, patrząc z lekkim uśmiechem na Morrigan, która odwdzięczyła mu się jadowitym spojrzeniem.
Wyglądało na to, że spędzimy w tym miejscu nieco więcej czasu niż zakładaliśmy.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wiedziałem, że to moja wina, a po tygodniach wędrówki już niemal nie wierzyłem, że mój los może się odmienić. - Za chwilę ją zobaczysz – usłyszałem głos Solasa, który obudził mnie z letargu. Wyciągnąłem nóż, ten nóż. I znowu to wróciło – martwy król, jego żona, dzieci, koniec pokoju, wojna, śmierć. I ten śmiech w oddali. - Jesteś tego pewien? – zapytała Morrigan. Nie, nie byłem, ale nie mogłem inaczej. Musiałem dowiedzieć się, co się naprawdę stało. Czy to ja zatrząsłem bryłami świata, zmieniłem bieg historii, zniszczyłem to, co było dla mnie ważne. - Ona zawsze chce coś w zamian – powiedziała czarodziejka. Leliana chwyciła się za brzuch. Moja ukochana przyjaciółka nienawidziła mnie za to, że jej dziecko nie będzie miało ojca, ale chciała pojąć dlaczego. Wypalone znamię przygniatało mnie do ziemi i nie pozwalało zapomnieć. Byłem przeklęty, wszyscy, z którymi kiedyś walczyłem ramię w ramię albo zostali straceni, albo zaszyli się w norach tak głębokich, że słuch o nich zaginął. Nagle poczułem dreszcz. - Wiem, po co przyszedłeś. Ale nie wiem, co chciałbyś usłyszeć – powiedziała. To była ona. Ona. Moja ostatnia deska ratunku, albo mój koniec. Nasz koniec.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Dziesiątki wsi spłonęło a ich mieszkańcy zostali bestialsko zamordowani. Nikt nie wiedział kim byli sprawcy, nawet wywiad inkwizycji którym kierowała Leliana. Podążaliśmy krwawym tropem już od dwóch tygodni a wokół panowała niczym nie zmącona...
Kapitan Rick Dalle zaklął pod nosem i zamknął dziennik na który spadło kilka pierwszych kropel deszczu.
-Cholerny deszcz, czy w Anderfels leje codziennie?!- rykną Żelazny Byk.
Solas który właśnie przerwał medytacje, uśmiechną się krzywo słysząc narzekania rogatego kompana i przemówił swym spokojnym głosem.
-Te ziemie słyną przecież z gwałtownych krótkotrwałych deszczy, prawda kapitanie?
Dalle kiwną głową wstając i nakładając płaszcz ochronny, wyglądało bowiem na to że czeka ich kolejny deszczowy wieczór.
-Czas zwijać obóz, już długo tu odpoczywamy a coś mi mówi że te dranie są blisko, kolejna wieś jest zaledwie kilka mil stąd.
Odkąd dwa dni temu znaleźli jeszcze płonącą wieś, prowadzili pogoń prawie bez wytchnienia, także w nocy. Oddział złożony z dwudziestu trzech żołnierzy i dwóch inkwizytorów szybko uporał się z zadaniem. Dalle staną na czele oddziału i wkrótce znaleźli się w głębi lasu oświetlonego jedynie blaskiem księżyca. Maszerowali już od około dwóch godzin a żołnierze zaczynali cicho rozmawiać z nudów. Nagle z oddali usłyszeli makabryczne krzyki i kwik zwierząt. Rick Dale zawodowy żołnierz od dwudziestu pięciu lat, spojrzał na swój oddział, poprawił miecz w pochwie i już w biegu wydał rozkaz ataku.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Z ruin Lothering do Denerim było 3 dni drogi. 3 dni pełne niebezpieczeństw. Morrigan doprowadziła nas na skraj Głuszy Korcari... I ani kroku dalej. Bała się
wszędzie węszących templariuszy, szukających apostatów, zdolnych przywoływać nieumarłych. Morrigan, zawsze pewna siebie, arogancka i nieustępliwa... Teraz nie chciała wyjść ze swego ukrycia, nawet pod osłoną nocy.
I my nie byliśmu bezpieczni. Po rozprawieniu się z armią Eldara mieszkańcy Fereldenu mieli do nas mieszane uczucia. Jedni wychwalali nas pod niebiosa, inni
ganili za pozbawienie wątpliwej ochrony mrocznych sił. Ale musieliśmy iść do króla Alistaira, powiadomić o zniszczeniu niebezpieczeństwa. Żelazny Byk miał co do
tego duże wątpliwości. Twierdził że wystarczy wysłać posłańca z wiadomością, a my powinniśmy wracać do Skyhold. uważałem, że zagrożenie jest zbyt duże, aby tak
lekkomyślnie je bagatelizować. Ferelden pamiętający wydarzenia Piątej Plagi nie był wystarczająco silny, aby poradzić sobie ze wszystkimi bolączkami.
A przecież Inkwizycja powstała właśnie po to, aby pomagać w najtrudniejszych sytuacjach... Rozbiliśmy obóz na skraju Lasu Brecililian, tuż po zachodzie Słońca.
Nie byliśmy gotowi na wydarzenia nadchodzącej nocy nocy...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Na twarzach moich kompanów widniało przerażenie i niepewność. Cisza była tak przeszywająca, że było słychać tylko nasze głębokie oddechy, które rozchodziły się w bezkresnej nocnej próżni. Jedyną osobą po której nie było widać strachu była moja bliska przyjaciółka Leliana, nawet w tak przytłaczającej ciemności widać było jej olśniewające ogniste włosy. Nagle mój potok myśli został przerwany.
-Zbliżamy się- powiedziała Leliana donośnym i pełnym entuzjazmu głosem, słychać było jak bardzo cieszy się ze zbliżającego spotkania.
Podniosłem wzrok i ujrzałem drewniany kościół w którym miało się odbyć spotkanie z Solasem, utalentowanym magiem który wiele razy ratował nam życie. Nasze zgrupowanie miało na celu zbadanie wzmożonej aktywności smoków w tym obszarze, jednak mnie niepokoił inny fakt. Konkretnie taki iż ofiary w tych obszarach nie były spalone a straszliwie zmasakrowane, rzekłbym, poddawane najokrutniejszym torturom.
Gdy zbliżaliśmy się do bram świętego budynku widać było radość na twarzy naszej odważnej, płomiennowłosej pani kapitan. W Momencie otwarcia drzwi poczułem przeszywające mnie dreszcze. W środku panowała całkowita ciemność, cały czas czułem na sobie czyjś wzrok. Podłoga była mokra i na każdym kroku czułem jakbym uderzał o coś głową co pachniało naftą. Leliana podpaliła jedną z tych wiszących rzeczy, chcąc rozświetlić mrok, gdy ogień rozjaśnił pomieszczenie naszym oczom ukazał się Solas i jego kompania. Krew zamarzła mi w żyłach, a ciało całkowicie zesztywniało gdy ujrzałem wszędzie wiszące odrąbane głowy ociekające krwią z odciętymi uszami, powiekami szeroko otwartymi i rozdziawionymi ustami z wyrwanymi językami( zdawało się, że krzyczą do nas, błagając o pomoc) , ogień szerzył się jak zaraza podpalając kolejnych zamordowanych. Na ścianie przybity ogromną ilością gwoździ elf a nad nim napis: „ Tej nocy każdy zapłonie, w głębokiej ciszy wykrzykując moje imię”.
- Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Musieliśmy tak postąpić. - po dokończeniu tych słów kobieta i mężczyzna oparli się o siebie plecami, wyciągnęli miecze z pochew i zastygli w pozycji mówiącej : "Nie jesteśmy łatwym łupem."
- Nie obchodzą mnie okoliczności w jakich zabiliście Sighara. Był moim jedynym synem i jedynym człowiekiem, który w jakiś sposób pozwalał mi czuć obecność mojej dawno zmarłej żony.
- Chcieliśmy tylko przenocować i dostać posiłek, zaatakowaliśmy po odmowie. - odkrzyknął mężczyzna.
- Przestań łgać. Nigdy, nikt z mojego rodu, nikomu kto potrzebował, nie odmówił pomocy! - krzyknął mężczyzna ubrany w płaszcz i skinął ręką na swoich najemników.
Nie byli to ludzie najęci w byle jakiej karczmie. Powoli zaczęli okrążać broniącą się parę, komunikując się bez słów. Ich wzorowa synchronizacja zwiastowała na szybki koniec walki. Kobieta zaczęła łkać. Mężczyzna spojrzał w jej stronę a ona wtuliła mu się w ramiona. Napastników to nie wzruszyło, dwóch z nim przymierzało się do ciosu włócznią. Reszta roześmiała się z politowaniem dla słomianego zapału kobiety. Czuli już łatwe zwycięstwo.
Następne wydarzenia rozegrały się bardzo szybko. Mężczyzna nagle się schylił a kobieta wystrzeliła dwie strzały z łuku, który dobyła nie wiadomo skąd. Dwójka nacierających włóczników wypuściła broń z rąk. Mężczyzna już w czasie zaskakującego strzału, wybił się z schylonej pozycji, doskoczył do postrzelonych i dobił ich celnymi ciosami w szyję. Podniósł jedną włócznię i przeszył nią postać nacierającą na kobietę. Ona wtenczas w skupieniu napinała już łuk celując w pozostałych dwóch podwładnych ojca mściciela. Jedna strzała chybiła, ponieważ jej adresat już zwarł się z mężczyzną. Zanim kobieta doskoczyła do walczących, zimna stal przebiła pierś towarzysza łuczniczki. Ostatnie okruchy życia wykorzystał on by bohatersko przytrzymać przeszywający go miecz, co kobieta wykorzystała na szybki cios nożem w bezbronnego najemnika, po czym momentalnie padła na ziemię unikając strzały wystrzelonej przez ojca. Swoją odpowiedź wystrzeliła zanim ostatni żywy przeciwnik choćby dotknął kołczanu.
Przez publikę przeszedł pomruk wyrażający bolesną stratę pieniędzy. Dało się też usłyszeć radość kupca przyjmującego zakłady.
- Wolę wpływać na walkę niż zgadywać jej przebieg - odburknął Żelazny Byk, słysząc jak Solas zgarnia pieniądze leżące na stoliku pomiędzy ich fotelami.
- Wystarczyło uważnie obejrzeć gladiatorów przed walką, po co nosić za duży pancerz, jeżeli nie po to by schować pod niego jakąś niespodziankę? - odparł rzeczowo Solas.
- Miałeś farta. Chodź, w czasie walki noc już się rozpoczęła, musimy się zbierać na spotkanie z Panem tego dziwnego posłańca.- po tych słowach dwóch towarzyszy ruszyło w kierunku wyjścia z północnej loży.
- Coś czuję, że w czasie nadchodzącej Inkwizycji czekają nas walki bardziej dramatyczne niż te na arenie miejskiej. - mruknął Żelazny Byk.
- Oby tylko przeciwnikiem nie była ta gladiatorka, to mogę się bić z każdym. - Żelazny Byk nie wyglądał na zakłopotanego perspektywą użycia topora.
liczba znaków - 2879
TAMTEGO LATA PRZYJMOWALIŚMY OBELGI I BŁOGOSŁAWIEŃSTWA Z TĄ SAMĄ OBOJĘTNOŚCIĄ. MASZEROWALIŚMY NA PÓŁNOC, A WOKÓŁ NAS KRAINA OBRACAŁA SIĘ W POPIÓŁ. Przykre, że większy w tym jest udział walk między templariuszami i magami, aniżeli inwazji demonów. Maszerowaliśmy od kilku dni, a nasze postoje były rzadkie i krótkie. W trakcie naszej podróży, pomimo ostrożności, niestety kilka razy byliśmy zmuszeni do walki. Podczas tej wyprawy pierwszy raz zaobserwowałam by Morrigan zachowywała aż taką czujność. Widocznie nawet ona przejęła się naszą misją, co nie jest u niej częstym zachowaniem. Cała nasza trójka wiedziała, jak niebezpieczne te okolice mogą być dla magów. Dość często w oddali majaczyły sylwetki templariuszy, co zazwyczaj zmuszało nas do zmiany trasy. Kończy nam się czas, ale na szczęście jesteśmy już blisko, parę godzin i osiągniemy nasz cel. Solas już od dwóch dni prowadzi przygotowania do rytuału. Czuję, że dobrze zrobiłam wybierając go do tego zadania, za to zastanawiam się, czy błędem nie było zabranie ze sobą Morrigan. Co prawda do tej misji niezbędna była trójka potężnych magów, jednakże tych dwoje ciągle sprzecza się odnośnie szczegółów rytuału. Swoją drogą, oboje się mylą w jednej kwestii, ale nie chcę zaogniać sporu. Aż dziwne, że chociaż raz to nie ja działam wszystkim na nerwy. Niedługo się przekonamy, czy jesteśmy wystarczająco przygotowani, by podołać zadaniu...
Swoją drogą, oboje się mylą w jednej kwestii, ale nie chcę zaogniać sporu. Aż dziwne, że chociaż raz to nie ja działam wszystkim na nerwy. Niedługo się przekonamy, czy jesteśmy wystarczająco przygotowani, by podołać zadaniu...
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Wszystko to, co hołubili mieszkańcy tej udręczonej ziemi znikało z niej przy akompaniamencie trzasku ognia, szczęku żelaza i okrzyków rozpaczy. To, co do tej pory lekceważono, nagle nabierało zupełnie nowego znaczenia, kotwiczyło się w świadomości tylko po to, by powiększyć dziurę ziejąca po nieuchronnej stracie. Wytwory ludzkich rąk oddawały pokłon jałowej glebie, a w całym tym chaosie niemal dało się niemal słyszeć ich westchnienie ulgi, że oto wreszcie nie muszą oglądać agonii jedynego ze znanych im światów.
Robiliśmy co się dało. Każde błogosławieństwo za ocalone życie kontrastowało z dziesiątkami bezsilnych obelg za te, których nie udało się ocalić. Nam było już wszystko jedno. Niektórzy, tacy jak ja i Leliana, robili „to, co należało” żeby uhonorować nie tak znowu odległą pamięć o własnych sumieniach. Inni po prostu szli za naszym przewodem, może z wyjątkiem Morrigan, która, co prawda, bezustannie wygłaszała tyrady o przetrwaniu najsilniejszych, ale nie było widać u niej tego niezłomnego przekonania, co kiedyś. Wyglądało na to, że nawet ona, rozporządzająca największą z nas potęgą i najbardziej wprawiona w sztuce przetrwania, zaczęła dopuszczać do siebie myśl, że wkrótce sama może przestać przystawać do własnej teorii. Maszerowaliśmy na północ, pozwalając by obojętność nas prowadziła, niczym morale nowego porządku świata; świata który właśnie rodził się na naszych oczach. Nasz dobry przewodnik spisywał się bez zarzutu, ale potem wydarzyło się coś, co sprawiło że nasze drogi się rozeszły. Ci z nas, którzy przeżyli, musieli się obudzić.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Z każdej wioski, którą mijaliśmy zostały tylko szczątki. A my nie wiedzieliśmy dlaczego. Gdyby był tu Hawke na pewno miałby jakiś pomysł. Ale było nas tylko czworo. Ja, Bianka, wiedźma o imieniu Morrigan i przerośnięty qunari.
Wchodząc do kolejnej osady wszystko wyglądało tak samo. Popiół, martwe zwierzęta... i puste zbroje. Nawet jednego ciała, nawet plamy krwi. Gdzie się podziały wszystkie ofiary? To pytanie nie dawało mi spokoju. Wtedy coś poturlało mi się pod nogi...ludzka głowa.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Powiedziała Morrigan do towarzyszy, przypominając im jak wielka wina na nich ciąży. Leliana słuchając tych słów wiedziała, że zarówno ona jak i reszta dobrze o tym pamiętają, ale nikt nie chce o tym mówić otwarcie. Minął dokładnie rok od czasu gdy zdradzili swego największego przyjaciela i nikt nie wspominał dobrze tej decyzji, a w szczególności mieszkańcy Fereldenu. Zdewastowane gospodarstwo w którym się właśnie znajdowali mocno odbiegało od luksusów sprzed roku ale każdy z obecnych cieszył się, że żył. Po dłuższym namyśle Leliana doszła do wniosku, że na dziś już więcej przemów nie będzie i postanowiła wyjść na zewnątrz budynku, popodziwiać nocne niebo. W momencie gdy je zobaczyła, uświadomiła sobie, że jest to jedyna rzecz której nie straciła przez ten ciężki czas. "Cóż za głupcem byłam odrzucając wszystkie wygody dla walki o sprawiedliwość" - burknęła sama do siebie. Wygody i przywileje docenia się po czasie moja droga - Leliana słysząc ten głos za jej plecami dobrze wiedziała, że jest już za późno na cokolwiek. Miała pełną świadomość swojego szybkiego spotkania ze Stwórcą i liczyła tylko że wybaczy jej decyzję sprzed roku. W tym samym momencie ostrze Zevrana jednym płynnym ruchem rozcięło potylice Leliany, która nie zdążyła nawet wydać agonalnego jęku. Najlepszy urodzinowy prezent jaki kiedykolwiek dostałem -pomyślał Zevran ścierając krew z miecza tak lekkiego, że mogłoby się nim posługiwać dziecko. Pamiętajcie, że mamy ją dostarczyć żywą - cicho, lecz stanowczo powiedział do swoich ludzi którzy już zaczęli otaczać gospodę...
Nie trudno było przewidzieć, że rozpalenie ogniska jest głupim pomysłem. Solas wielokrotnie zaznaczał, że ciepła strawa nie jest warta ceny ich życia, jednak uparte quanari na czele z Żelaznym Bykiem zawsze lekceważyli jego słowa. Znajdowali się na północ od Orlais, kilka dni od obozu głównego Inkwizytora. W takich miejscach zawsze należy być ostrożnym. Po kilku próbach przemówienia wielkim najemnikom do rozsądku elf dał sobie spokój. Utytułowany mianem "długouchego syna matki pomiotów" rozbił swoje posłanie z dala od wesołej gromady olbrzymów raczących się tłustym mięsem i wysokoprocentowymi napojami. Solas wygładził magią nierówny grunt, rozłożył koc i położył się, uważając przy tym aby nie nanieść piasku na tkaninę. Minęło kilka godzin jednak coś mu nie pozwalało spać. Czegoś brakowało, jednak nie wiedział czego. "Jestem po prostu przemęczony", powiedział na głos. I wtedy zrozumiał. Jego głos był jedynym dźwiękiem jaki usłyszał. Nie było słychać szelestu liści, pohukiwania sów, nawet brzęczenia komarów. Wszystko ucichło w oczekiwaniu na coś. Albo na kogoś...
Do mojej części opowiadania proszę po prostu dodać początek: "Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół."
Poprowadź ich lub giń!
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Kraina zniszczona przez wojnę i zarazę... ziemia okrutnie napiętnowana przez żelazo i magię, przez ambicje i nienawiść. Byliśmy oddziałem najemników z Fereldenu, szliśmy tam gdzie płacono najwięcej. Tym razem nie wiedzieliśmy gdzie idziemy ale najwięcej zapłacił człowiek, który szedł teraz przed nami. Człowiek w czerni. Podróżowaliśmy razem już wiele dni, jakby bez celu, ale ciągle przed siebie. Dziesiątego dnia doszło, jak myślałem wtedy, do niespodziewanego spotkania.
Z nocnej mgły wyłoniły się postacie. Najpierw jedna, po chwili trzy kolejne. Zbliżały się powoli. Na przedzie grupy szedł wielki qunari. Gdy grupka zbliżyła się na jakieś dwadzieścia kroków qunari odezwał się.
- Jestem Żelazny Byk, a to moi towarzysze Morrigan, Leliana i...
- Solas – odpowiedział człowiek w czerni - Wiem kim jesteście – dodał po chwili spokojnym głosem. Wtedy pomyślałem, że unosi rękę na powitanie ale... po chwili bełt z kuszy przeszył pierś Solasa. Siła uderzenia obróciła elfa i cisnęła go na ziemie.
Qunari zwany Żelaznym Bykiem chwycił za miecz... i tak to się zaczęło.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
- Dziękuję - z jego ust wydobył się zimny, szorstki głos.
Podziękował mi po raz pierwszy od... Od momentu, w którym uratowałam mu życie. Nie miałam mu tego za złe. Lepiej późno niż wcale.
- Dziękuj chłopom, którzy Cię do mnie przywieźli - odpowiedziałam zupełnie odruchowo, bez namysłu. - Gdyby nie oni, nie siedzielibyśmy teraz tutaj.
Nie odpowiedział. Przez krótką chwilę szliśmy z milczeniu - chwilę, która wydawała się trwać całą wieczność.
- J... - załamał mi się głos - Ja...
Nie musiałam kończyć. Spojrzał się na mnie. Jego oczy były równie szorstkie jak głos. Wiedział o co chce zapytać.
- Reqel.
- Ivalla.
- Wiem.
- Chciałam być miła.
- Niepotrzebnie.
Dalszą część drogi spędziliśmy w milczeniu.
Zewsząd otaczały nas drzewa. Z każdą chwilą, w lesie robiło się ciemniej. Naszym celem była wioska Haven, w której nie spodziewałam się zastać żywej duszy. Ludzie masowo emigrowali na północ zabierając cały swój dobytek i licząc na ocalenie życia. Wielu z nich się przeliczyło. Nastały okrutne czasy. Każdy był skazany wyłącznie na siebie, a nasze być albo nie być w dużym stopniu zależało od wprawy w posługiwaniu się orężem i zasobności naszego mieszka.
W lesie panowała już zupełna ciemność. Szliśmy po przeciwległych stronach konia, który w obecności nowego towarzysza zdawał się być nadzwyczaj spokojny - nawet w całkowitych ciemnościach. Chciałam wyczarować trochę światła. Nim zdążyłam wymówić formułkę poczułam na lewym ramieniu jego dłoń. Ufałam mu. W ogóle nie przeszkadzał mi fakt, że znałam go raptem od dwóch tygodni. Gdy wyszliśmy z lasu, był późny wieczór.
Dotarliśmy do Haven. W wiosce panowała zupełna cisza. Reqel chciał, abym zaczekała na niego na rynku - a raczej na tym co z niego zostało -, ale stanowczo odmówiłam, nalegając, bym mogła iść z nim. Ostatecznie oboje poszliśmy pod dom wójta. Był duży. To jedyna rzecz, która wyróżniała go spośród innych budynków. Wioska była doszczętnie spalona. Ów budynek rozpoznaliśmy po jego rozmiarach. Przed jego zgliszczami czekały na nas cztery postacie. Księżyc, który od chwili opuszczenia lasu nie zmienił swojej pozycji emanował zbyt delikatnym światłem, abym mogła z tej odległości dostrzec ich twarze.
Staliśmy w miejscu czekając na ich ruch. Podeszli powoli, majestatycznie, jak gdyby chcieli udowodnić nam swoją wyższość. Zatrzymali się raptem pięć kroków od nas. Znałam ich. Najbardziej w oczy rzucał się wielki jak stodoła Qunari - Żelazny Byk. Dalej po jego lewej stała Leliana, Solas i Morrigan. Byk spoglądając na Reqela poprawił ogromny, dwuręczny miecz przerzucony przez plecy, na co mój towarzysz zareagował niemiłym, cynicznym uśmiechem.
- Na Twoim miejscu nie byłabym taka pewna siebie, Reqel. Mało jest ludzi, którzy dorównują Qunari w walce. Temu tutaj nie dorówna nikt.
- Do rzeczy. Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?
- Twoja nowa przyjaciółka jeszcze Ci nie powiedziała?
Spojrzał na mnie - w jego oczach nie było żadnych wyrzutów. Morrigan ciągnęła dalej.
- Jesteś nam potrzebny. Sprowadziliśmy Cię tutaj nie bez powodu. Potrzebujemy pomocy. Twojej.
- Jacy my?
Reqel powoli tracił cierpliwość. Wyczułam to w jego głosie.
- Inkwizycja - wtrącił się w rozmowę olbrzym obrzucając swojego rozmówcę pogardliwym spojrzeniem.
- Co jeśli odmówię?
- Masz wybór. Poprowadź ich lub zgiń!
Cała czwórka czekała na odpowiedź. Uśmiechnął się ledwie zauważalnie, jego prawa ręka drgnęła. Wiedziałam co chce zrobić.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół.
Ciągle zalegający w naszych sercach żal potęgował marazm, jaki dopadł nas po jej śmierci. Ukojenie znajdowaliśmy jedynie w rytmie naszych własnych kroków oraz szczęku oręża. W tych rzadkich chwilach, gdy wybrzmiewały wypowiedziane ochrypłymi głosami, czysto informacyjne słowa, wstydziliśmy się ich dźwięku, bojąc się mówić więcej. Maszerowaliśmy, nie chcąc dopuścić do siebie brutalnej prawdy. Leliana nie żyła.
Maszerowaliśmy.
Nawet Morrigan nie była w stanie przerwać milczenia. Nieważne, co mówiła wcześniej, czuła się tak samo winna jak pozostali. Jeżeli nie daliśmy rady ocalić Leli, co dawało gwarancję, że podołamy naszemu zadaniu? Nadzieja została z nas wydarta w sposób dużo brutalniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Byliśmy bezsilni.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Jałowa ziemia skąpana w bezlitosnym żarze zabójczego słońca oraz zarys wzgórz na horyzoncie było wszystkim, co oczy naszej trójki dostrzegały w tej, zdawać by się mogło, martwej krainie. Mimo wszystko kroczyliśmy dalej, gdyż gdzieś pośród tych wzgórz znajdował się cel naszej podróży. Jednak samo dotarcie na miejsce oznaczało tylko jedno - początek naszej misji.
- Uff... Nie ma co, tutejsza okolica jest chyba gotowa ugościć nas i to ze wszystkimi swoimi atrakcjami ... po wieczność.
- Uwielbiam ten twój entuzjazm Solasie. Masz dar do podnoszenia ludzi na duchu.
- Hmm... Chyba wyczuwam leciutką nutkę sarkazmu w twoim głosie Leliano.
Nic nie odpowiedziałam. Prawie nie słyszałam ostatnich słów Solasa, gdyż coś daleko przed nami przykuło moją uwagę.
- Nie, to nie halucynacje - powiedział spokojnie Sten podchodząc do mnie - Już widać wejście do kanionu. Do wieczora powinniśmy tam dotrzeć.
Sięgnęłam do torby i wyciągnęłam stara pomiętą mapę, chcąc się upewnić czy to właściwe miejsce, ale olbrzym miał rację. Solas również rzucił okiem na papier, ale nie przypatrywał się liniom, tylko symbolowi w prawym dolnym rogu - pieczęci Szarej Straży.
- Inkwizytor ma naprawdę wielki talent do zjednywania sobie ludzi - Powiedział z uznaniem w głosie Solan - Kto by przypuszczał, że komendant Szarych Strażników podzieli się z nim tą wiedzą. A żeby tego było mało, nikt nie może się dowiedzieć, że Szara Straż z Fereldenu miała jakikolwiek udział w tym przedsięwzięciu.
- Dlatego to właśnie my dostaliśmy tą misję - odpowiedziałam - Inkwizytor wierzy, że damy sobie radę. W dodatku jak by coś poszło nie tak, to mamy ze sobą Stena.
Qunari jak zwykle był małomówny, ale chyba dostrzegłam przez chwilę zarys lekkiego uśmiechu na jego twarzy. Schowałam mapę i rzuciłam krótko - Ruszajmy.
Trzy godziny później zaczęło zmierzchać, a my znaleźliśmy się w kanionie. Czekając, aż ciemność całkowicie zapadnie, posililiśmy się i sprawdziliśmy ekwipunek, po czym ruszyliśmy dalej, ale już najciszej i najostrożniej jak tylko umieliśmy. Nie wiem ile czasu minęło ani jak długą trasę pokonaliśmy, ale powoli w kanionie zaczęło się rozjaśniać. Przemykając wśród skał dotarliśmy wreszcie do źródła światła. Pomimo, iż wiedziałam co się znajduje na końcu kanionu, to wciąż pamiętam uczucie przytłoczenia jakie mnie ogarnęło, gdy ujrzałam wyrastającą jakby ze ściany skalnej twierdzę, skąpaną w świetle setek pochodni.
- Dun Garoth - szepnął Solas. Przytaknęłam. Właśnie znaleźliśmy więzienie Szarej Straży.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Całą swoją uwagę skupiałem na misji, której się podjęliśmy. Piątka inkwizytorów, przeciwko rzeszy monstrów z pustki. Teraz łatwiej jest mi zrozumieć zachowanie mijanych ludzi - modlitwy kobiet i wyzwiska mężczyzn - lecz tamtej nocy całym sercem wierzyłem, że może nam się udać. Zaślepiony możliwością powrotu w glorii chwały nie podejrzewałem, że jeden z moich towarzyszy dopuści się zdrady.
Dolina spowiła się w ciemnościach, słońce skryło się za pasmem gór, uniemożliwiając znalezienie dalszej drogi wśród gęstych zarośli. Czuliśmy się wykończeni całym dniem wędrówki, bez dłuższego namysłu postanowiliśmy odpocząć. Niewielka jaskinia otoczona garścią wysokich sosen, Solas znalazł to miejsce swoim elfickim wzrokiem. Rozbicie obozu nie zajęło nam wiele czasu, po zjedzeniu lichego posiłku postanowiliśmy wystawić jedną osobę na warcie pozwalając reszcie na chwilę spokojnego snu.
Smok, wielki niczym góra, najpiękniejsza z istot jaką widziałem, a zarazem niedostępny i przebiegły, często nawiedzał mnie w koszmarach. Dziś wyjątkowo mogłem wyraźnie zobaczyć jego ciemnofioletowe łuski, czarne błoniaste skrzydła i złote, wpatrzone we mnie oczy – zupełnie jakby był tuż przede mną. Błyskawicznie skrzydła zmieniły się w rękę przyciśniętą do moich ust, a skrzydła w nóż na gardle, pozostały tylko oczy, teraz należące do ciemnowłosej kobiety. Brutalnie wyrwany ze snu, nie potrafiłem stawić oporu, pewnie trzymający mnie napastnik na skinienie wątłej postaci zaczął się oddalać ciągnąc mnie za sobą. Zostałem ogłuszony chwilę po tym jak weszliśmy w głębszy las na zboczu góry.
Po odzyskaniu przytomności znajdowałem się na wysoko położonej półce skalnej, obok mnie na pniu ściętego drzewa siedziała ta sama kobieta, która kilka chwil temu porwała mnie z obozu. Odwrócona plecami, była ledwo widoczna w nikłym świetle księżyca. Zdawało się, że w pobliżu nie ma nikogo prócz nas, postanowiłem wykorzystać szansę i użyć swej mocy. Reakcją na mój atak był lekki śmiech:
- Nie męcz się. – powiedziała z rozbawieniem. – Będziesz używał magii tylko wtedy gdy ja ci na to pozwolę.
- Co mi zrobiłaś? Kim jesteście i dlaczego mnie więzicie? –wyrzucałem z siebie te pytania bardziej ze złości niż ze strachu.
- Cisza! – krzyknęła z irytacją. – Kajdany, które masz na sobie uniemożliwiają korzystanie z magii i nadal będą jeśli twoje zachowanie się nie zmieni. – dopiero tez zorientowałem się, że moje ręce są skute. – Potrzebuję twojej pomocy, ale nie można powiedzieć, że jesteś bezcenny, także jeśli chcesz zachować życie siedź cicho i słuchaj co mam do powiedzenia – mówiąc powoli odwróciła się w moją stronę. – Jak powiedziałam muszę się tobą posłużyć…
- Posłużyć? Czyli jednak to czy ci pomogę nie zależy ode mnie? – porywcza strona mojego charakteru znów wzięła górę.
- Zacznijmy od nowa – znów wyraźnie dało się słyszeć irytację w jej głosie. – Nie jestem twoim wrogiem i nie wyrządzę ci krzywdy, a przynajmniej nie zrobię nic gorszego od tego do czego mogliby posunąć się twoi druhowie. Czy na pewno ufasz im na tyle by oddać w ich ręce swoje życie?
- Dlaczego miałbym uwierzyć… dlaczego miałbym uwierzyć, że moi towarzysze mogliby mnie zdradzić? - przekonywałem się w duchu, że kobieta nie zdoła znaleźć odpowiedzi.
- Morrigan mówi prawdę. – zza drzewa po prawej stronie wyłoniła się wysoka figura. Gdy zbliżył się na odległość kilku kroków poznałem twarz Solasa.
- Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Rozpacz zaczęła zaglądać w oczy znużonym podróżą wędrowcom, jedynie pewien złotowłosy krasnolud o głosie niczym miód i piersi pełnej bujnego owłosienia zachował hart ducha, kpiąc sobie z niebezpiecz… Ał!
Varric potknął się o korzeń drzewa, który podejrzanie pojawił się nagle na jego drodze i upadł na twarz w błoto.
- Jak mogłaś użyć magii do tak niecnych planów? Wiesz, że Bianca nie znosi brudu. – krasnolud spojrzał z wyrzutem na Morrigan, próbując wygrzebać się z brei – Jest bardzo wrażliwa na punkcie swojego wyglądu!
Wiedźma z Głuszy przewróciła oczami i westchnęła zniecierpliwiona.
- Varric, twoje niezdrowe przywiązanie do tej kuszy zaczyna mnie naprawdę niepokoić. I przestań bawić się w narratora, mamy ważną misję do wypełnienia. – warknęła podirytowana i zerknęła kątem oka na drugą towarzyszkę - Ach, zabiję tę Inkwizytorkę. Za jakie grzechy musiałam utknąć z dwójką bardów?
Leliana tylko uśmiechnęła się do niej radośnie i odparła rozmarzonym tonem:
- Musisz przyznać, że to świetny temat na poemat dla minstrela - niebezpieczna podróż w głąb terytorium Tevinteru, odkrycie tajemnic starożytnego kultu smoków, Flemeth i same smoki!
Trójka podróżników przedarła się przez ostatnie chaszcze blokujące drogę, dotarła do szczytu klifu i zamarła z wrażenia. W oddali zamajaczyły starożytne tevinterskie ruiny, a powietrze wokół nich przeszył dziki ryk smoka.
- O wilku mowa… - mruknęła Morrigan.
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Goniliśmy cień (sławną – czy może tylko sławetną – Morrigan), podążając za cieniem tropu (mglistym widzeniem – czy może tylko przeczuciem – Leliany) i dzisiaj sądzę, że cień padł (jako przeznaczenie – czy może tylko symbol) na nas wszystkich. Poręczna klamra, wygodny motyw, powiedziałby Varric. Gdyby, oczywiście, nie zginął w trakcie naszego małej cienio-wyprawy. Wyprawy po cienie. Cienia-wyprawy lub wyprawy-cienia. Varric umiałby powiedzieć, która z wersji pasuje najbardziej, umiałby rozróżnić ich znaczenia. Są chwile, że za nim – chyba, trochę, jakby – tęsknię.
Varric zginął od elfiej strzały. Od strzały naszych późniejszych sojuszników, bardzo głupiej, wypuszczonej przez gówniarę, zagnaną w okrucieństwo przez lęk raczej niż dumę. Konał długo, Varric, znaczy – choć lęk gówniary nie krócej – długo też mieliśmy nadzieję na jego wyleczenie. Zakażenie okazało się jednak silniejsze niż jego wola, nasze czary i modlitwy oraz wyrzuty sumienia świeżo upieczonej morderczyni. Taka, mówią, potężna magia, nawrócenie, przebaczenie, miłość. Łgarstwo.
Tamtego dnia przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a kraina wokół nas obracała się w popiół.
Było już ciemno, gdy zarządziłem postój. Szybko rozbiliśmy obóz, gdy ognisko już płonęło, usiałem i zacząłem przygotowywać coś do jedzenia. Topór trzymałem w gotowości, ta noc była niepokojąca i nie chodziło tylko o przejmujące zimno. Pozostali też to czuli, Varric co chwilę rozglądał się niespokojnie, Żelazny Byk trzymał ciągle dobytą broń, a Sera siedziała skulona, nie odzywając się ani słowem.
Zjedliśmy prędko kolację, a następnie ustaliłem warty. Pierwszą objąłem ja, nie czułem jeszcze znużenia, a i tak nie byłbym stanie w tej chwili usnąć. Zimno i to uczucie niepokoju było przytłaczające, a do tego ta nienaturalna cisza. Dorzuciłem drewna do ognia i zacząłem wydłubywać nożem resztki kolacji spomiędzy zębów.
Nagle usłyszałem odgłos kopyt na bruku, ktoś szybko jechał w naszą stronę. Poderwałem się dobywając broni, a w tej samej chwili z namiotu wypadli pozostali. Razem z Bykiem stanąłem za ogniskiem, by w razie ataku, jeźdźcy musieli znaleźć się w jego blasku. Sera i Varric skoczyli w zarośla gotując jednocześnie broń do strzału. Odgłosy kopyt było słychać coraz bliżej, była to z pewnością większa liczba konnych.
Kiedy byli już tuż, tuż, zatrzymali się, gwałtownie ściągając wodzie, a jadący na przedzie zakrzyknął:
-Inkwizytor? Przynoszę ważne wieści od Leliany!
Tamtego lata przyjmowaliśmy obelgi i błogosławieństwa z tą samą obojętnością. Maszerowaliśmy na północ, a wokół nas kraina obracała się w popiół. Prowadził ich wysoki mężczyzna odziany w lekką brązową togę, która podkreślała kolor jego oczu. Mimo panującej wokół pożogi i zniszczenia, do tej pory udawało im się uniknąć wszystkich niebezpieczeństw. Korios- gdyż tak miał na imię- znał drogę, a przynajmniej uspokajał tymi słowy Żelaznego Byka. Ten natomiast zachowywał od niego odpowiedni dystans i dyskutował z Morrigan, kim może być, jakim cudem wyperswadował u Inkwizytora pozwolenie na tę wyprawę, i, co być może najważniejsze, dokąd zmierzają:
-Nie mam pojęcia kim może być. Przed wyjazdem pytałem wszystkich o jego tożsamość, ale nikt go wcześniej nie widział.
-Wyczułabym, gdyby był magiem. Cały czas jest taki.. zamyślony Widziałeś medalik na jego szyi? Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
-Wybacz, ale nie przyglądałem się uważnie jego biżuterii. Szczerze mówiąc wolałbym wiedzieć więcej o ludziach, którym zostałem przydzielony jako ochroniarz. Rozumiem tylko, że chodzi o ciebie, tak?
-Taa, ale poza tym cisza. No ale za nieznajomym brunetem w dziwnej kiecce trzeba lecieć na drugi koniec świata, no nie? Zresztą, nie mamy wyboru.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Zatrzymali się na niewielkim pagórku wewnątrz lasu. Korios otrząsnął się z zadumy i rozejrzał uważnie:
-Spokojnie, to już niedaleko. Tutaj jest...-zamknął na chwilę oczy- bezpiecznie. Możemy się na chwilę zatrzymać.
Tak też zrobili. Przwodnik szepnął jeszcze do siebie:
-To już naprawdę niedaleko...
Dziękujemy wszystkim za Wasze zgłoszenia!
Od poniedziałku będziemy publikować wyniki, kolejny etap konkursu zaczyna się 26 września.
Zapraszamy do kontynuowania historii!
Wszystkie regulaminowe prace zostały zebrane i wysłane do autorki! :) W dniu jutrzejszym ogłaszamy pierwszego, pojutrze kolejnego, 24 września ostatniego wyróżnionego a w czwartek zwycięzcę. Autorka zaprezentuje również krótki opis do każdej z wybranych prac, podając co urzekło ją w historii a nad czym należy jeszcze nieco popracować.
Pragniemy również zwrócić uwagę, że aby praca spełniała regulamin musicie podać swój prawdziwy wiek (konkurs jest tylko dla osób pełnoletnich), a także wyrazić zgodę na przetwarzanie danych osobowych w sekcji „moje gry-online.pl” (punkt: „Chcę otrzymywać specjalnie do mnie skierowane informacje i promocje oraz brać udział w konkursach (…)” w zakładce „Ustawienia”). Bez zaznaczenia tej opcji nie mamy prawa przy ewentualnej wygranej wykorzystać Waszego adresu do wysyłki nagrody ani maila do poinformowania o zwycięstwie.
Sprawdźcie proszę, czy spełniacie te wymagania, bo spora część dobrych prac musiała zostać odrzucona przez ich brak. Na szczęście mamy kilka kolejnych etapów, więc upewnijcie się, że zaznaczyliście te opcje i bawmy się dalej :)
Mogłaby być taka rameczka z informacjami co trzeba zaakceptować i jakie dane napisać na początku zakładek konkursowych, taka prosta, a nie jak "ścisły" regulamin napisany urzędowym pismem. Może nikt nie skończyłby tak jak ja ;) Przemyślcie to, pracy niewiele, a ludzkiej irytacji mniej :)
No właśnie przydałoby się, bo każdy konkurs ma trochę inne wymagania, a wkurzające jest stracić szanse na nagrodę, przez zwykły ludzi błąd.
Ps. może dajcie szanse tym co mieli źle uzupełnione dane i pozwólcie je uzupełnić dzisiaj do którejś godziny i dopiero przyznajcie nagrody,l
O świetnie znaczy się, że zapewne blisko 80% wszystkich zgłoszeń nie spełniło regulaminu, a prace które mogły zwyciężyć nie otrzymały nawet prawa głosu.
Tak to jest, jak się ignoruje regulamin. Potem wielkie zdziwienie, że się nie spełniło warunków. Ja raczej pierwszy etap zawaliłem, nie miałem dobrej koncepcji. Ale będę walczył o kolekcjonerkę do końca, na obu frontach - tekstowym i graficznym! :)
Mycha, napisałeś, że "przy ewentualnej wygranej wykorzystać Waszego adresu do wysyłki nagrody ani maila do poinformowania o zwycięstwie.", a odrzucacie je od razu?
Bo cytat sugeruje, że bierzecie wszystko, robi się ranking i odrzruca te niespełniające regulaminu, w każdym razie coś w tym stylu.
Świetnie, że teraz jest o tym wspomniane (Wiek i inne bzdety), bo ktoś nieogarnięty z tą stronką jak ja, jest z góry skazany na porażkę.Z dwóch tylko powodów...zrobiłem konto tylko pod konkurs, a wiek zawsze podaję od tak, dla żartu, teraz jest...to eee? A tak, mam wpisane 1 stycznia 2006 roku jako data urodzenia, a wymaga to rzekomo bycia osobą pełnoletnią i przez ten tępy żart jestem skreślany? Tu duży minus, szczególnie, że osobą pełnoletnią jestem.Drugą sprawą jest ta informacja o potwierdzaniu chęci brania udziału w konkursach w jakimś panelu...udostępniałem to na szybko, nie miałem możliwości (albo po prostu nie dałem rady znaleźć, co też jest możliwe, owego panelu.Znalazłem go dopiero dzisiaj, przed chwilą, więc za to - kolejny minusik) Fajną sprawą jest też to, że teraz ktoś o tym poinformował.Serio, gratulacje, a jeśli nawet jest to w regulaminie, to dodam, że powinno to też pisać pod tym pierwszym komentarzem autorki konkursu.Dziękuję, pozdrawiam.
@Corvusss Ty jeszcze masz czelność najeżdżać na organizatorów? Jak się bierze udział w konkursie, pierwsze co się robi to czyta regulamin. Ale nie, ty wysmarowałeś co chciałeś i teraz wielce grymasisz. Lepiej już nic więcej nie pisz, bo się ośmieszasz.
@mycha734 i @Dzwiedziuu - Dlatego własnie takie konkursy powinny być dla stałych userów... Juniorzy jak zwykle zakładają konta na konkurs, a potem robią cyrk i bałagan...
[196] Łączę się z Tobą w bulu i nadzieji... Poprawiłem dane i spróbuję szczęścia przy kolejnym rozdziale.
@bojan ja przeczytałem regulamin jak w każdym innym konkursie, ale przeoczyłem wzmiankę o wieku, bo w przypadku tego konkursu regulamin jest bardzo obszerny bo i konkurs jest skomplikowany (chyba najbardziej ze wszystkich na golu od paru miesięcy)
Ps. I jesteś w wielkim błędzie jeśli twierdzisz ze każdy kto czyta portale typu gol od razu zakłada na nich konta i udziela się w życiu forum
W regulaminie konkursu było wszystko jasno napisane, wystarczyło go tylko przeczytać. Wiek i inne swoje dane można później zmienić, jak ktoś strzelił gafę przy tworzeniu konta.
mycha734
W chwili przewertowania regulaminu na początku konkursu cieszyłem się właśnie z punktu 12 ;)
Mogłaby być taka rameczka z informacjami co trzeba zaakceptować i jakie dane napisać na początku zakładek konkursowych, taka prosta, a nie jak "ścisły" regulamin napisany urzędowym pismem. Może nikt nie skończyłby tak jak ja ;) Przemyślcie to, pracy niewiele, a ludzkiej irytacji mniej :)
Ledwo co się pozbierałem ze śmiechu. Nie dość, że dostaniesz(możesz dostać) fajną nagrodę to jeszcze radzisz im, żeby wyłożyli Ci wszystko na tacy bo ty nie możesz poświęcić paru minut na przeczytanie regulaminu, a przecież to pracy niewiele, a ludzkiej irytacji mniej
Varhenn rozczaruję cię, ale nasza forumowa mycha to kobieta ;)
ja akurat nie dbam o kolekcjonerkę, ani o zwykłą edycję
Jasne wszyscy którzy tu napisali nie dbają o to.
dla mnie liczyło się jedynie to, że moje starania przeczyta pani Brzezińska
Pewnie nie ma żadnego maila ani nic podobnego, żeby napisać do niej i oceniła.
@boojan27 ja akurat nie dbam o kolekcjonerkę, ani o zwykłą edycję, dla mnie liczyło się jedynie to, że moje starania przeczyta pani Brzezińska, a nagrodą byłoby samo wyróżnienie, albo "miejsce" w opowiadaniu.
@Eredin pieprzyć szczęście skoro zależy ono tylko i wyłącznie od kaprysów redakcji GOL'a.
Spokojnie. I. Nie jestem "stałym userem", no i owszem założyłem konto z powodu konkursu, ale one m. in. służą do powiększania społeczności. W konkursie jestem równorzędnym zawodnikiem, jeśli można to tak ująć. II. Co złego widzisz w drobnej radzie? Piszesz, jakbym krzyczał jakie to niesprawiedliwe itp.. Zrobiłem błąd - OK, gramy dalej. Uważam, że taka ramka byłaby po prostu wyrazem ludzkiej uprzejmości, który pozwoliłby uniknąć takich incydentów. Nie miałem kilku minut na przeczytanie regulaminu, zobacz, o której wstawiłem początek opowiadania. III. Nie rozumiem szyderczego tonu twojej wypowiedzi, ale on jest typowy dla "takich jak ty". IV. Mycha, mam nadzieję, że wybaczysz, jestem tu nowy :) P.S. Rozczarowany nie jestem.
@marcin00 poradzić ci coś? Zastanów się dwa raz nim coś napiszesz, ok?
I. Skończyłeś jakieś specjalne kursy z psychologi, że po przeczytaniu wypowiedzi na fotum potrafisz stwierdzić, czy ktoś mówi prawdę czy wypisuje bzdety?
II. Skoro opowiadanie jest pisane w ramach konkursu, a w konkursie jak wiadomo wszyscy powinni mieć równe szanse, to jak by się miało do tego nadesłanie czegokolwiek z "lewej strony"?
Oburzenia ludzi, których na golu w ogóle nie widać lub rzekomych weteranów, którzy przypadkiem odkopuja swoje konta lub zakładają nowe. Kogo to obchodzi, skoro i tak nikt was nie zna? Śmieszne to wszystko.
I. Skończyłeś jakieś specjalne kursy z psychologi, że po przeczytaniu wypowiedzi na fotum potrafisz stwierdzić, czy ktoś mówi prawdę czy wypisuje bzdety?
Nie rozumiem czego się to tyczy - jeśli masz na myśli wykpienie przeze mnie twojego tłumaczenia, że pisałeś tu tylko po to, żeby Pani Brzezińska przeczytała - to tak, do tego się odnosiłem. Poza tym nie trzeba być psychologiem/jasnowidzem itp. żeby dojść do takiego wniosku - wystarczy sprawdzić twoje posty - wszystkie w wątkach konkursowych więc nie tłumacz się, że miałeś wyższą potrzebę, a nagrodę masz gdzieś.
II. Skoro opowiadanie jest pisane w ramach konkursu, a w konkursie jak wiadomo wszyscy powinni mieć równe szanse, to jak by się miało do tego nadesłanie czegokolwiek z "lewej strony"?
W którym miejscu napisałem, żeby wysyłać coś "z lewej strony" jak to nazwałeś. Skoro nie zależy Ci na wygranej a chciałeś tylko żeby moje starania przeczyta pani Brzezińska wystarczyło do niej napisać.
spoiler start
Swoją droga odnoszę wrażenie, że Varhenn i grzego to jedna i ta sam osoba
spoiler stop
a to pech... :(
Wiemy, że regulamin jest dlugi, ale nie da rady stworzyć krótszego przy tak rozbudowanym konkursie - w regulaminie musimy zawrzeć wszystko. Zawsze parę razy podkreślamy, aby go czytać - na stronie ciężko zawrzeć wszystkie informacje, bo wtedy... napiszemy kolejny regulamin i znowu będzie ściana tekstu.
Rozumiemy rozczarowanie niektórych, ale niestety, trzeba czytać regulamin i to odnosi się ogólnie do zycia. My tutaj nie zawieramy w nim jakiś dziwnych rzeczy, ale na innych stronach mogą sie takie rzeczy dziać, lepiej wiedzieć na co sie człowiek pisze.
Moja porada miała na celu zapobiec dalszemu odrzucaniu prac. Gdy tylko zorientowaliśmy się, że nie spełniacie wymogów dajemy Wam znać, by przy kolejnych etapach takie rzeczy nie miały miejsca. Mogliśmy nic nie pisać, ale naprawdę chcemy, żebyście wszyscy mieli szansę wygrania nagród. Żal i oburzenie są niepotrzebne, szans jeszcze będzie naprawde sporo!
Może była by szansa gdyby te osoby, które miały dobrą pracę, a źle wpisany wiek poprawili by go do np 20 i ich prace były by rozpatrzone ponownie (PS to nie jest ból dupy).
Potem tylko poproście o skan dowodu, żeby ktoś nie próbował oszukiwać. Moim zdaniem dobry ruch z tym ograniczeniem wieku. Tak to jest gdy się nie czyta regulaminów.
@marcin00 ok, to i tak nie ma najmniejszego sensu, do niczego nas nie doprowadzi takie gadanie. Nie rozumiemy się i zapewne nie zrozumiemy. I co dalej? Będziemy się teraz na zmianę doszukiwać dziur w swoich wypowiedziach? Kurde, nie chcę tu robić kolejnej wojny na kilkadziesiąt postów i mam nadzieję, że chociaż w tej kwestii możemy się zgodzić. Każdy zawsze broni swojego nawet jeśli to czysta głupota. Może masz rację, dobra, może nie, może mógłbyś spojrzeć na to z drugiej strony, ale może lepiej nie. Może lepiej chrzanić to i chrzanić oburzanie się na GOL'a. Bywa, niesprawiedliwości się zdarzają, nawet jeśli nimi w istocie nie są, a ja, tak jak niektórzy wmawiam sobie na siłę że są. Niemniej jednak twoje spekulacje naprawdę potrafią człowiekowi zaleźć za skórę.
@lazania. Tez tak myślałem ale to nie byłoby sprawiedliwe wobec osób które napisały i uzupełniły wszystko poprawnie, wiec niech zostanie jak jest, ewentualnie organizatorzy mogą napisać jakie prace zostały odrzucone ze względu na niedopełnienie regulaminu (dałoby to dodatkowego kopa do napisania następnych części)
Niemniej jednak twoje spekulacje naprawdę potrafią człowiekowi zaleźć za skórę.
W to nie wątpię ;)
Ograniczenie wiekowe wprowadzone jest przez fakt, iż nagroda - gra ma PEGI 18, w zwiazku z tym niewłaściwe byłoby nagradzać nieletnich.
LazaniaPL - termin zgłaszania prac regulaminowo sie już skończył, nie możemy niestety przedłuzyć. Na szczęście już niedługo będzie kolejna szansa, a potem parenaście kolejnych więc dalej macie duże szanse!
Właśnie, przecież zaraz kolejne etapy więc może zakończmy tą wojnę... :) Teraz wszystko jest dla wszystkich jasne i mam nadzieję, że będzie zdrowa i uczciwa rywalizacja. No i pamiętajcie o tym regulaminie, bo aż szkoda patrzeć, jak wiele naprawdę ciekawych prac nie mogło liczyć się w walce o zwycięstwo.
Może bez sensu wracam z tematem, ale chciałbym jeszcze coś dodać w sprawie "ramki". Wybaczcie ;) Jej największą zaletą byłoby to, że od razu wiadomo by było czy spełnia się wymagania, czy nie. Raz tak miałem, że czytam sobie o jakimś konkursie no i super, pięknie (sobie taki mini hype zrobiłem), by na końcu regulaminu zobaczyć informację, że się nie kwalifikuje :P Mam nadzieję, że chociaż część osób mnie popiera. Dobra, kończę i życzę wszystkim powodzenia w następnym etapie (w tym sobie ;) ).
Przed wysłanie swojej pracy przeczytałem regulamin i dowiedziawszy się, że osoba uczestnicząca musi mieć skończone 18 lat do głowy mi nie przyszło, że chodzi o datę urodzin zapisaną w koncie (przecież każdy może wpisać wiek jaki mu się podoba). Ja w ogóle nie miałem podanego wieku na koncie, bo stworzyłem je przy wykonywaniu zamówienia. No cóż, pozostaje czekać na następny etap. Powodzenia wszystkim!
Ja mam pytanie. W treści regulaminu było napisane, że praca ma zawierać maksymalnie 3000 znaków, jednak na stronie konkursu było napisane, że opowiadanie ma się składać z 10-15 zdań. Czy przekroczenie tego limitu (zdań) też sprawiało, że opowiadanie nie było przyjmowane?
Mam nadzieję, że następny temat da duże pole do popisu tak jak pierwszy.
GL HF
@UP No na pewno. Mając fundament całej historii będzie nieco łatwiej ją rozwijać, ale pole do popisu i tak pozostanie. Osobiście też czekam na zwycięską pracę pierwszego etapu, bo chciałbym spróbować sił w jej ilustracji :)
Analizując ponownie regulamin widzę, że pisze, że uczestnik powinien mieć ukończone 18 lat co nie jest jednoznaczne z zaznaczeniem na koncie swojego wieku. Mogło zostać zaznaczone że "zweryfikowaniem" pełnoletności jest wpisanie odpowiedniego rocznika w ustawienia
@Talos111. Wydaje mi się, że ilość zdanie nie jest istotna, to tylko orientacyjna liczba mająca nam zobrazować pożądaną długość, byśmy nie zapędzali się w pisanie zbyt długich tekstów. Poza tym w regulaminie nie ma słowa o liczbie zdań.
Mnie osobiście ciekawi co oznacza punkt 14. regulaminu.
Szkoda, ze nie zauwazylem informacji w regulaminie o znakach. Zasugerowalem sie 10-15 zdaniami i jakos tak mi sie rozlozylo opowiadanie. :/
@UP Ja tak samo. Specjalnie skracałem opowieść żeby zmieścić się w tym przedziale. Chyba, że mogę wydać resztę jako "dlc" :)
Miło by było, gdyby pojawiła się lista osób, które spełniły wszelkie wymagania.
"Analizując ponownie regulamin widzę, że pisze, że uczestnik powinien mieć ukończone 18 lat co nie jest jednoznaczne z zaznaczeniem na koncie swojego wieku. Mogło zostać zaznaczone że "zweryfikowaniem" pełnoletności jest wpisanie odpowiedniego rocznika w ustawienia" Podbijam. Też to zrozumiałem w podobny sposób...
Już nie mogę się doczekać aby zabrać się za malowanie. Będzie co ilustrować. :)
Informacja na koncie o wieku jest jedynym miejscem, w którym możemy tą informację zweryfikować.
Witam. Chciałem dołączyć się do prośby wypisania użytkowników, których prace spełniły wymagania. Wydaje mi się, że moja praca spełniła, a na koncie mam zaznaczone wszystko we właściwy sposób. Coś jednak mogłem przeoczyć i wtedy pisałbym do końca konkursu a żadna moja praca nie została by dopuszczona. Myślę, że opisana przeze mnie sytuacja może się wydarzyć ( oczywiście, niekoniecznie w moim przypadku ) a lista prac dopuszczonych rozwiązałaby taką sytuację.
1. Skąd mam wiedzieć, że moja praca się zakwalifikowała (nie dostałem żadnych wiadomości)?
2. W regulaminie nie było napisane nic o języku pracy, a jakoś wszyscy pisali po polsku... Ludzie poza czytaniem regulaminu trzeba też myśleć (piję tu do daty urodzin).
"2. W regulaminie nie było napisane nic o języku pracy, a jakoś wszyscy pisali po polsku... Ludzie poza czytaniem regulaminu trzeba też myśleć (piję tu do daty urodzin)."
Niekoniecznie masz rację. Brałem kiedyś udział w innym konkursie, gdzie warunkiem była pełnoletniość. Weryfikowano ją dopiero po wysyłaniu użytkownikom wiadomości o tym, że coś tam wygrali(poprzez podanie danych osobowych, adresu itd).
Przy sprawdzaniu prac zauważyliśmy, że pojawiają się dwa czynniki - brak daty urodzin i brak zgody na przetwarzanie danych osobowych. Ponadto - limit 3000 znaków bez spacji, limit zdań narzucony przez autorkę oraz konkretni bohaterowie. To są najważniejsze zasady.
Teoretycznie możemy weryfikować wiek dopiero po nagrodzeniu kogoś, ale gdy okaże się, że osoba jest niepełnoletnia to żal po stracie nagrody byłby jeszcze większy.
Przykro czyta się wypowiedzi osób, które na post mający pomóc niektórym spełniać zasady zareagowały takimi pretensjami.
Niemniej, by zakończyć tą sytuację dopuszczamy wszystkie osoby z pierwszego etapu - w przypadku wygranej jednak bezwzględnie będą musiały udowodnić swoją pełnoletność oraz wyrazić zgodę na przetwarzanie danych. Przy kolejnych etapach prosimy o spełnienie tych wymogów.
Ja tam po prostu zaktualizowałem dane i liczę, że będzie to wzięte pod uwagę.
Swoją drogą byłem przekonany, że się wszystko grzecznie zassie z FB, jak to zwykle bywa.
No niestety tak to jest jak się pisze tekst o 3 nad ranem, bo akurat się człowiekowi nudzi w piątkowy wieczór :)
"No niestety tak to jest jak się pisze tekst o 3 nad ranem"
Dokładnie :)
A są gdzieś w ogóle wyniki, czy jak zwykle wszyscy się denerwują na zapas?
I co w końcu z tymi 15 zdaniami, ale 3000 znaków? Moje dzielo ma 1500 ze spacjami, a zdań 14. Gdyby zrobić 3000 znaków to wyszłaby stylistyczna sieczka. Co jest ważniejsze? 3000 znaków czy max 15 zdań?
Ogłaszamy pierwsze wyniki!
Pierwszym regulaminowo wyróżnionym jest użytkownik o ksywce DAIN92 - gratulujemy wygrania cyfrowej edycji specjalnej gry Dragon Age: Inwkizycja. Uzasadnienie autorki możecie przeczytać w zakładce "wyniki". W dniu jutrzejszym ogłosimy drugiego regulaminowego wyróżnionego!
To jednak nie wszystko - w związku z gorącymi prośbami autorki dopuściliśmy do zwycięstwa osoby, które nie do końca zrozumiały zasady regulaminu - tak więc dwie dodatkowe osoby otrzymują cyfrową edycję specjalną w pierwszej części zabawy - są to użytkownicy EREDIN oraz SHAV.PL.
Jak uzasadniała to autorka: "Niestety, nie widzę ani shav.pl, ani eredin wśród prac, które spełniają kryteria konkursowe. Ale nawet jeśli faktycznie nie doczytaliście zasad, chciałam Wam serdecznie pogratulować, bo te teksty zdradzają, że macie zacięcie narracyjne i talent do opowiadania ciekawych historii. "
Serdecznie Wam gratulujemy! :) Jutro kolejne wyniki, przed nami jeszcze dwóch wyróżnionych oraz zwycięzca!
Shadi92 - 3000 znaków ze spacjami to jest maksymalny limit, nie oznacza to, ze dokładnie tyle musisz znaków napisać.
Dain92, Eredin, shav.pl - Gratuluję wyróżnienia! :)
Gratulacje!
WItam.
Swój post kieruję do administratora Mycha.
Z Twojego postu wnioskuję, że pierwotnie do sprawdzania nie zostały dopuszczone także prace mające powyżej 15 zdań. Czy mam rację?
Proszę o odpowiedź.
Fiksaj23 - prace takie były brane pod uwagę. Jedynie jeśli ktoś przekroczył limit 3000 znaków bez spacji to regulamin go dyskwalifikował.
Czyli jeśli miałem 3 177 znaków to moja praca nie została dopuszczona ?
http:// [ link zabroniony przez regulamin forum ] /ref/339935
Nagrodami dodatkowymi są wersje cyfrowe wersji PC? Czemuż trzymacie nas w takiej niepewności i ogłaszacie wyników od razu, tylko codziennie po trochu. Bo przecież skoro jury wybrało pierwszego wyróżnionego, wie także kto wygrał.
Pisałem tyle godzin, a nawet moja praca nie została wzięta pod uwagę. Przekroczyłem limit o 177 znaków, bo po przeczytaniu regulaminu zrozumiałem to tak, że albo 15 zdań albo 3000 znaków, ja wybrałem to pierwsze.
DAIN92, EREDIN, SHAV.PL - Serdeczne gratulacje wygranej i talentu :) Życzę miłej gry w Inkwizycję :)
Niepoprawny optymista: "Nie zostałem wyróżniony dzisiaj? Pewnie wygrałem kolekcjonerkę." A na poważnie, gratuluję trójce zwycięzców!
pawel1399 - źle zrozumiałeś. Popatrz też, jak długie są zdania w Twojej opowieści - czy widziałeś w jakiejkolwiek książce tak strasznie długie zdania? Jest to bardzo nienaturalne i ciężko się to czyta. Następnym razem postaraj się napisać krócej, mieszcząc się w limicie znaków.
otnok101 - tak, są to wersje na PC.
Tak na marginesie, czy jeśli Dain92, Eredin albo Shav.PL znowu świetnie napiszą to mogą ponownie dostać nagrodę?
Szkoda, że cyfrowe wersje są tylko na PC... Czyli mi pozostaje walczyć o wszystko (kolekcjonerkę na wybraną platformę - w moim wypadku PS4), albo o nic. Bo mój PC już dawno przestał radzić sobie z nowymi grami... No ale zwiększa to moją motywację, by walczyć do upadłego w następnych etapach! :)
LazaniaPL - wszystko zależy od autorki, to ona wybiera zwycięzców.
Ja to nie wiem czy w końcu źle napisałem, było nudno albo za dużo znaków (stawiam na dwa pierwsze ). I szczerze zwisa mi to. Chętniej czytam książki niż je piszę ,nie oszukujmy się. I po co te nerwy? Ja też coś sknociłem. Prośby żeby autor pisał kto co źle zrobił... na litość boską, ludzie! Część osób nastawiło się na 100% wygraną. I tak większość kupi grę :P (pomijam marynarzy z Pirate Bay)niżeli ją teraz wygra. Traktuję to jak formę zabawy i puszczenia wodze fantazji. Łatwiej znieść ''nie wygranie'' bo w takich eventach się nie przegrywa (chyba). I Jak w każdym konkursie nagród jest mało i szansa wygrania jest ekstremalnie niska. Większości z obecnie tu zgromadzonych , łatwiej będzie przyzwyczaić się do myśli ''odłożę 149 zł'' itp . Niżeli wygranie czegokolwiek w tym konkursie. Tak czy siak gratuluję szczęściarzom . Zobaczymy co w następnym etapie, może się uda, a może nie uda. Ja wiem ,że ODŁOŻĘ w Matki Boskiej Pieniężnej.
A czy autorka, oczywiście gdyby miała trochę czasu mogłaby napisać własną wersję przypowieści, abyśmy mogli porównać poziom pomiędzy laikami a zawodowcem?
OK, czyli chodzi o sztampowe, nudne i "młodzieżowe" fantasy - trzeba było pisać tak od razu. Druga tura jest moja.
A, no i: z racji, że przez ten komentarz zostanę przez szanowną autorkę zapewne skreślony, stworzę nowe konto.
Ojej, dziękuję.
Ale IronPhiaar on ma rację, zanim zacząłem czytać prace konkursowe wiedziałem czego się spodziewać i się nie zawiodłem. Co jedno to bardziej sztampowe i nudne. To już było miliony razy, a pięćdziesiąta wariacja na temat wcale nie jest ciekawa. Smoki i artefakty, no rewelacja. Trzeba było od razu napisać, że im bardziej młodzieżowe i wyświechtane tym większe szanse na wygraną. Niektórzy uniknęliby marnowania czasu
Dzięki za wszelkie gratulacje. No i nie powiem jestem zaskoczony, bo pisałem dla dobrej zabawy. :) już dawno nie miałem okazji zabrać się za jakieś opowiadanie.
Bardzo się cieszę, że autorka tak szeroko skomentowała pracę, przede wszystkim za cenne, krytyczne uwagi. Wiem co poprawić na przyszłość. ;)
A co do niektórych zaniepokojonych, spokojnie- jeszcze dwa wyróżnienia i nagroda główna w tym etapie. Więc wasz niemłodzieżowe, dojrzałe opowiadania mają wciąż szanse.
Pozdrawiam wszystkich konkursowiczów :)
Dain92 - Przejmuj się krytyką Pani Brzezińskiej, a nie rozżalonych przegranych. Szkoda nerwów, ciesz się sukcesem! Raz jeszcze gratuluję! :)
"OK, czyli chodzi o sztampowe, nudne i "młodzieżowe" fantasy - trzeba było pisać tak od razu. Druga tura jest moja."
Ja nie mam słów komentarza na niektórych ludzi zamieszkujących Internety. Wygranym gratuluję a temu panu życzę więcej pokory i mniej samouwielbienia. Czy jeżeli komuś nie spodobało się Twoje opowiadanie(nie czytałem go ale swoim podejściem nie zachęcasz) to oznacza, że wybrał "sztampowe, nudne, młodzieżowe" czy może jednak po prostu macie inny gust? Polecam Ci w każdym razie dobrze znaną wszystkim maść na pośladki :D.
Ogłaszamy kolejnego wyróżnionego!
Drugim regulaminowym wyróżnionym jest użytkownik o ksywce IMPERIALIST - serdecznie gratulujemy wygrania cyfrowej edycji specjalnej gry Dragon Age: Inkwizycja. :)
W dniu jutrzejszym ostatni wyróżniony, a już w czwartek - zwycięzca!
IronPhiraar - wyczuwam tu straszny ból dupy, zwłaszcza że twoje opowiadanie nie odróżnia się pod względem treści od utworu Eredina. Po prostu Eredin użył interesującego języka i naprawdę dziwię się, że tego nie zauważyłeś. Fabuła jest ważna, ale liczy się również sposób jej przedstawienia.
Laureatom gratuluję, frustratom proponuję coś na uspokojenie - wszak to nie batalia o Złote Kalesony tylko (chyba?) zabawa, tak się złożyło że przy okazji z nagrodami ... zszargać sobie i innym nerwy niepotrzebnie - i to w młodym wieku - nie sztuka ...
Btw, ja tam się cieszę, że udało mi się wytypować jak na razie przynajmniej jednego wyróżnionego - ergo, z moim gustem literackim nie jest tak tragicznie jak mogłabym się spodziewać :)... a uwagi Autorki/Jurorki przydatne, więc pożytek podwójny.
Peace!
Skoro dołączył kolejny laureat (Imperialist), jemu również wypada pogratulować! Dawajcie kolejny etap, bo mam taki zapał do pracy a nie mogę nic zrobić, póki nie ogłosicie zwycięzcy... :)
Hej, nie powiedziałem przecież, że moje "opowiadanie" jakkolwiek kwalifikuje się do wygranej, bo, szczerze mówiąc, uważam je za pisany na kolanie gniot (10 nocnych minut to niezbyt wiele czasu na doszlifowanie - czy raczej dopisanie - szczegółów). Inna sprawa, że wobec siebie jestem chyba najbardziej krytyczny i opinii tej wolałem początkowo nie wyrażać w obawie o posądzenie o fałszywą skromność.
Swoje zgłoszenie opublikowałem właściwie w ramach testu szczęścia i... kryteriów, które teraz o wiele łatwiej ocenić na podstawie popisów zwycięzców. Nie byłem pewien, czego oczekuje pani Brzezińska, a teraz wszystko stało się jasne. Prawdopodobnie spróbuję więc sił w kolejnej turze, startując z lepiej dostosowaną do wymogów i po prostu bardziej "ogarniętą" pisaniną, do której podejdę już nieco poważniej.
Pewien byłem, że jakakolwiek krytyka spotka się z argumentem "Twoje nie było lepsze", choć nie taki temat rzuciłem. Gwoli ścisłości jednak: nie demonizuję przecież prac żadnego z laureatów, wręcz przeciwnie - pragnę im niniejszym pogratulować. Sam zresztą sięgam czasem po coś lżejszego, o wyświechtanych motywach, "nudnego" i "młodzieżowego". W końcu nie zawsze ma się ochotę na ambitniejsze lektury, prawda?
Ej mam idealny pomysł, w następnym opowiadaniu nawiąże do bólu dupy, co od razu skreśla mnie z przyszłych laureatów. :D
Poczytałem wyróżnionych i nie dziwię się wyborowi koleżanki. Ja się trochę zagalopowałem. Te opowiadania maja być dla dzieci, wczesna młodzieży. Tu trzeba prosto i sztampowo, dla młodzieży, przygoda, radość, walka i śpiew, a nie styrane życiem kreatury mordujące wszystko dookoła. pozdrawiam brać RPG.
@nagniot To Pani Brzezińska jest twoją koleżanką..? :)
IMPERIALIST - Tobie również gratuluje wyróżnienia :)
A już chyba widzę, gdzie zrobiłem błąd. Chociaż nie mówione...
@nagniot Hmm. Czyli o dorosłości tekstu świadczy ilość zawartej przemocy i epatowanie okrucieństwem, a także bohater, którego to upaja? Zresztą co ja wiem. Swoją drogą może p. Brzezińskiej Twój tekst przypadł do gustu, tylko że został odrzucony, bo nie ma w nim bohaterów, których trzeba było umieścić? Ponowne, jeszcze sugestywniejsze, hmmm.
@nagniot Wiesz nie będę się czepiać twojego tekstu, bo to byłaby zwykła złośliwość i wyżywanie się (rozładowanie własnego bólu tylnej części ciała), ale od serca polecam Ci instalacje wtyczki ze słownikiem do przeglądarki (niestety akurat w tym przypadku nie wykryłaby błędu, ale z pewnością ustrzeże Cię to przed problemami w przyszłości).
@IronPhiraar Gdybyś tak się przyłożył do napisania prologu, jak do wykonania ostatniego wpisu na tym forum to miałbyś realne szanse. Aż trudno uwierzyć, że wyszło to spod ręki tej samej osoby ;).
"Ej mam idealny pomysł, w następnym opowiadaniu nawiąże do bólu dupy, co od razu skreśla mnie z przyszłych laureatów. :D" A co jak ku Twojej uciesze i ogólnemu rozbawieniu gawiedzi nagroda główna zmieniona zostanie... na maść? :D
A ja dziękuję wszystkim za gratulacje i życzę powodzenia w dalszych etapach :)
Ogłaszamy ostatniego wyróżnionego!
Ostatnim regulaminowym wyróżnionym w tej części konkursu jest użytkownik o ksywce MASRUR - serdecznie gratulujemy wygrania cyfrowej edycji specjalnej gry Dragon Age: Inkwizycja. :)
Jutro ogłaszamy zwycięzcę! :)
Bardzo dziękuję. :) Właściwie to jestem nieco zdziwiony, myślałem że nie wytrzymam konkurencji. Już szykowałem się na kolejny etap konkursu a tu taka miła niespodzianka. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.
Ale mi się w poprzednim poście spacja wdarła ;\
Konkurencja była spora ale szczęście dopisało niektórym ;)
@Liszkarz
Cóż, najwyraźniej jestem lepszym konferansjerem i dysputantem niż fantastą. Zresztą, jak pisałem, tekścik nie był szczytem moich możliwości, a raczej czymś wciśniętym między wódkę a zakąskę. Kolejny raczej też nie będzie zbyt genialny, ale chyba gorzej się nie da. Może się chociaż na wyróżnienie załapię.
Gratulacje!
@IronPhiraar
Jakiś ty skromny - chociaż na wyróżnienie :) Mi na tym zależy chyba bardziej niż na wygranej :)
@IronPhiraar Twa fałszywa skromność mnie urzekła... ;) Zamiast się pokrętnie tłumaczyć, odpowiedz w praktyce i pokaż na co cię stać w kolejnym etapie. A użytkownikowi masrur, rzecz jasna gratuluję! :) Jutro zwycięzca i w końcu można zacząć pracę nad etapem drugim!
boojan27 - nie do końca. Oprócz zwycięskiej pracy potrzebujecie jeszcze dalszą część historii napisaną przez autorkę, którą to publikować będziemy 26.09 i dopiero wtedy rozpoczynamy przyjmowanie zgłoszeń do etapu drugiego.
@mycha734 A, no faktycznie. Dzięki za przypomnienie, bo mi to umknęło. W takim razie kolejny dzień czekania... :(
Ogłaszamy zwycięzcę!
Pierwszym laureatem naszego konkursu zostaje użytkownik o ksywce CAPRICORNIAN! Serdecznie gratulujemy! :)
W dniu jutrzejszym (26.09) kolejna część historii dopisanej przez autorkę do zwycięskiej pracy i kolejny etap konkursu tekstowego, a także start konkursu graficznego - czekać będziemy na Wasze ilustracje do części pierwszej opowiadania.
No zwycięskie opowiadanie zdecydowanie przypadło mi do gustu i uważam je za dobre. Przyjemnie się je "połknęło" :)
Gratulacje, a ja się zabieram za kombinowanie nad ilustracją oraz szlifowanie warsztatu pisarskiego na następną część.
Brawo! Na następny etap wymyślę coś innego, a nie tak na poczekaniu. ;)
Chciałbym bardzo podziękować! Późno piszę, wiem, ale wreszcie mogę na spokojnie usiąść :) Przede wszystkim serdeczne gratulacje dla Zwycięzcy i Wyróżnionych! I równie serdecznie dziękuję za włączenie mnie do ich grona, ogromnie to dla mnie miłe. Pani Aniu: dziękuję za tych kilka wskazówek na przyszłość. Rzeczywiście np. zamiast napisać po imieniu, wystarczyłoby opisać kto się pojawia i wątpliwości i tak nikt by raczej nie miał. Na przyszłość postaram się uniknąć podobnych błędów. Czekam zatem na maila z kontaktem w sprawie nagrody (platformy), z której cieszę się jak dziecko!
gg
Rozpoczynamy kolejny etap konkursu!
Zapraszamy do lektury dalszej części historii i dopisywania jej kontynuacji zgodnie z zasadami autorki i regulaminu. Teraz także zgłaszać swoje prace mogą wszyscy, którzy chcą spróbować swoich sił w rysowaniu i tworzeniu ilustracji - czekamy na Wasze wyobrażenia dotychczasowej historii.
Powodzenia!
A w tej części też trzeba umieścić minimum dwie lubiane przez autorkę postacie czy będzie jakaś aktualizacja zasad?
Moim zdaniem aktualizacja jest konieczna, ponieważ wydaje mi się, że sama Autorka złamała własną zasadę dotyczącą jedności czasu - akcja nie dotyczy się w ciągu jednej nocy.
Na wstępie bohater opowiada trochę o minionej podróży i nakreśla co się dzieję, a właściwa akcja startuje gdy zapada noc. Także, w mojej opinii, wszystko jest na swoim miejscu :)
Zasady są niezmienne.
Liszkarz - akcja dzieje się podczas jednej nocy, po prostu wprowadzona jest retrospekcja.
Napięcie udzieliło się wszystkim i nie było mowy o tym, aby ponownie zapaść w sen. Przez moment chciałem nawet żartem zaproponować Żelaznemu Bykowi, aby uśpił mnie w taki sam sposób, jak Blackwalla, ale po namyślę zrezygnowałem z tego. Najemnik nie grzeszył poczuciem humoru i mógłby mnie zdzielić, zanim wyjaśniłbym mu, że nie mówię poważnie.
W każdym razie Byk ze swoimi szarżownikami zajął się grą w kości, a Morrigan - jak we wszystkie ostatnie wieczory - oddaliła się od ogniska i od naszego towarzystwa, aby zająć się swoimi myślami. Z braku innego pomysłu wyciągnąłem notatki, które robiłem w trakcie rozmów, prowadzonych przez czarodziejkę z rodzinami zaginionych dzieci. Moje skrobanie na pergaminie wyraźnie ją denerwowało, ale powstrzymywała się od komentarzy, a zresztą i tak bym się nimi specjalnie nie przejął. Takie notatki nie raz mi się już przydały i miałem nadzieję, że tym razem też tak będzie.
Ognisko płonęło rzucając wokół nas przedziwne, tańczące cienie, które na początku utrudniały mi skupienie się na zapiskach. Ale w końcu wpadłem w tą gęstwinę prawd, półprawd i wymysłów, jak w studnię. Czas jednak mijał, a ja nie byłem w stanie odnaleźć żadnego elementu łączącego porwane dzieci. To, że ich status społeczny była różny, było oczywiste. Ale znikały zarówno dziewczynki, jak i chłopcy; dzieci dwuletnie i dwunastoletnie; silni i ofermy; duzi i mali; zdrowi jak ryba, kulawi, chorzy, a nawet dziecko-karzeł, które ku zdziwieniu nas wszystkich nie zostało porzucone przez rodziców w lesie. Nic, co podpowiedziałoby nam, co robić dalej.
Zniechęcony odłożyłem notatki na bok i sięgnąłem do drugiej sterty. Ta relacja była najobszerniejsza i dotyczyła jedynego odnalezionego dziecka - córki setnika w Garotte. Mała Darya nie była nam w stanie nic powiedzieć, gdyż cały czas pozostawała nieprzytomna. Co za tym idzie, nie byliśmy pewni, czy jej zniknięcie jest związane z innymi przypadkami porwań, ale musieliśmy mieć taką nadzieję, bo był to nasz jedyny punkt zaczepienia.
Darya kilka dni przed zniknięciem zaczęła się zachowywać niepodobnie do siebie: długie chwile siedziała osowiała przed domem, jak zaczarowana wpatrywała się w stojące przed nią jedzenie, przestała pomagać ojcu w pracy. Dwukrotnie rodzice znaleźli ją stojącą na spadzistym dachu ich domu, wpatrującą się usilnie w jakiś odległy punkt na horyzoncie. "A tam, gdzie ona patrzyła, to nic nie było. Nic." - z uporem zarzekała się jej matka. Zniknęła niespodziewanie - rodzice i sąsiedzi zgodnie twierdzili, że jednej chwili słyszeli jak głośno śpiewała, a następnej zapadła cisza. Odnalazła się po dwóch dniach pod progiem swojego domu, nieprzytomna, z ledwo wyczuwalnym pulsem i słabym oddechem. Nie było na jej ciele żadnych ran, kości miała całe, więc zaniesiono ją do jej pokoju i ułożono w łóżku. Wszelkie próby obudzenia nie powiodły się. Następnego dnia, gdy matka próbowała obudzić córkę, tuląc ją i łkając, zauważyła dziwne znamię, które pojawiło się za uszami dziewczynki. Kształt przypominał usta złożone do pocałunku i na pierwszy rzut oka wyglądało to na piętno wypalone gorącym żelazem. Ale nie była to rana ani blizna, a samo znamię miało zbyt wiele szczegółów, jak na ślad po rozgrzanym żelazie.
Do dziś nie wiem, co sprawiło, że w tym momencie spojrzałem na nieprzytomną Inkwizytorkę. Jakiś impuls kazał mi wstać i podejść do niej. Nachyliłem się i delikatnie odgarnąłem jej włosy znad ucha.
Miała znamię i wyglądało ono identycznie jak to u Daryi. Pocałunek Demona.
wysłannik - dokładnie tak. Plus data urodzenia i zgoda na przetwarzanie danych w profilu ;)
Data i zgoda była u mnie od początku dobra, tylko mnie te znaki teraz zastanawiały patrząc na pierwszą pracę :) Ale skoro kompletnie nic się nie zmieniło to dobrze. Dzięki za informacje.
mycha734 ---> Czy ilustrację prezentujące wydarzenia opowiadań muszą mieć jakieś określone wymiary?
Pozdrawiam
Jak widzicie moi drodzy, odsiecz dzielnych wojowników nie idzie po ich myśli, tak to jest gdy zbierze się grupę wojów ,bajkopisarzy i czarownic o rozbieżnych celach . Jednakże nie zastanowiło was dlaczego tajemnicza Wiedźma Morrigan miałaby pomagać komukolwiek, albo jaka misja sprowadziła tu Blackwalla, bo jak sam Bohater Fereldenu powiedział ''pomioty to obecnie najmniejszy problem''.
Młodzik otworzył oczy ale nic nie mógł dostrzec, czuje że leży na kamieniu, macha rękoma i po omacku napotyka opór, to kraty a tak ciasno zbite ,że ledwo przeciska dwa palce, zamek w tej głupiej klatce nie chce go słuchać , wcześniej wychodziło mu to bez problemu, skrzynie w których zamykały go dwa grube dzieciaki ciotki Celiny zamieniały się w popiół, teraz to nie działa. -Hej, wypuście mnie, pożałujecie tego wieprze, jak stąd wyjdę, słyszę jak dyszycie kiełbasiane bękarty , otwierajcie to !
Młodzieniec spostrzegł światło bijące się z górnej kondygnacji ,wielkiej jak stodoła z Lothering ,sali , tak więc nasz mały przyjaciel mógł dostrzec ,że dysząca istota jest wielka jak dwóch Qunari ustawionych jeden na drugim, natomiast obok stoi niski cień , mógł tylko zgadywać z kim ma do czynienia. Oboje podeszli do klatki, ten większy schylił się i machnięciem dłonią otworzył małe wrota celi, pomieszczenie wypełniło się dźwiękiem nie naoliwionych zawiasów. Mniejsza postać wyciągnęła dłoń do więźnia, w odpowiedzi na możliwe zagrożenie polecał kopniak w kolano i z wrzaskiem krasnoludzka kobieta wyszarpała bachora z klatki, sposób w jaki to zrobiła nie spodobał się jej towarzyszowi, który zbił ją spojrzeniem, chłopak pocierając obolałe ramię zobaczył oboje w pełnej krasie gdy kostur wielkoluda zapalił wszystkie pochodnie. Pokraczny stwór począł mówic, -Proszę wybacz mojej towarzyszce ,nie mieliśmy styczności z młodymi waszej rasy ,z pewnością zastanawiasz się gdzie jesteś i dlaczego się tu znalazłeś, później ci to wytłumaczę . Musimy stąd iść , twoja matka tu zmierza , a nie chciałbym się z nią mierzyć dopóki nie skończę mojego dzieła-. Krasnolud kiwnął w stronę pokraki i opuścił pomieszczenie, będąc sam na sam pomiot spoglądał na świeżo schwytanego dziecko. Wiedział ,że w końcu znalazł ostatnią część swojej układanki, Morrigan wpatrzona w mrok bagien również to wiedziała. Blackwall otworzył oczy, Żelazny Byk obrócił głowę w jego stronę, Szary Strażnik pocierając twarz zapytał. - Nie dało się inaczej?
Mateusz16b - W regulaminie jest napisane, że ma ważyć maksymalnie 1,1mb.
Tym razem nie możemy przekraczać 15 zdań? Jeśli tak, to jak liczą się wypowiedzi przerwane w środku czymś w stylu "rzekł" itp.? Chodzi mi o to, że po myślniku znów zaczyna się wielką litera.
otnok101 - Jest taki sam limit, jak w minionym etapie - 3000 znaków.
Autorka patrzy również na liczbę zdań, więc polecam mieć ich około 15. Limit 3000 znaków jest maskymalny, nie oznacza, że tyle należy ich mieć. Został on wprowadzony, by zaznaczyć jakoś górną granicę. Najważniejsza nie jest duża liczba znaków, a pomysł.
Niepewność i zwątpienie, które zakiełkowały w nas wraz z chwilą wkroczenia na teren mokradeł, ustąpiły miejsca trwodze, która niczym złowrogie piętno zawisła nad nami, wysysając resztki brawury i pewności siebie z tych, którzy pozostali przy życiu. Okryci ciężkim, grubym płaszczem utkanym z morowego powietrza, poczuliśmy, jak w obliczu czającego się w mroku zagrożenia, będącego zwiastunem niechybnej śmierci , pierwotny strach zaciska swoje żelazne szpony na naszych zeschniętych na wiór gardłach. Nie było ani odwrotu, ani schronienia, żadnej bezpiecznej kryjówki, do której moglibyśmy zbiec i w ukryciu przeczekać najgorsze, by zaplanować dalsze posunięcia. Nasza sytuacja rysowała się niespecjalnie korzystnie, zważywszy na fakt, iż lwia część czysto ofensywnych członków naszej drużyny nie była zdolna do walki lub nie mogła zapewnić nam bezpieczeństwa, a nawet ja, zawadiacki krasnolud, który nigdy nie traci zimnej krwi, uświadomiłem sobie, że być może dotarłem do ostatniego rozdziału opowieści, której zakończenie rozpłynie się wśród mętnych, bagnistych wód, nie doczekawszy się rozgłosu. Ostrożnie cofając się wgłąb prowizorycznego, tymczasowego obozu, starając prześwidrować wzrokiem nieprzeniknioną ciemność, uniosłem Biankę w oczekiwaniu na najgorsze, na pierwszy cios, który spadnie na nam wprost na głowę, dając koniec naszej marnej egzystencji.
Zewsząd zaczęły docierać do nas złowróżebne, przerażające odgłosy i nie były to urojenia. Ukradkiem zerknąłem na twarze moich kompanów - Morrigan, pod maską hardości i zawziętości, starała się kamuflować prawdziwe uczucia, do czego prawdę mówiąc zdążyłem się już przyzwyczaić, Byk natomiast stał niewzruszony, a z jego posępnego oblicza nie dało się rozczytać żadnych emocji, twarz qunari mogła wyrażać zarówno skupienie, rezygnację, jak i akceptację ostatecznej porażki.
- Skoro już przyjdzie nam tu dzisiaj umrzeć, wiedzcie tylko, że nigdy was nie lubiłem – wysiliłem się na totalnie wymuszony żart, który jak mogłem się spodziewać, nie spotkał się z ciepłym przyjęciem, ba, został całkowicie puszczony mimo uszu.
- Pff – mruknął pod nosem qunari, nie bawiąc się w żadne słowne ceregiele, by zwyczajnie nie strzępić języka.
- No dalej – wycedziła przez zęby kruczowłosa wiedźma, by zastygnąć w gotowości, zaciskając zgrabne, wypielęgnowane dłonie wokół magicznego kostura.
Przyszykowani na krwawe starcie, skierowani ku sobie plecami i z wyciągniętym przed siebie orężem uformowaliśmy okrąg, wtem do naszych uszu dotarł rozdzierający, nieludzki ryk, który mógł wyrwać się tylko z demonicznej gardzieli, a z zarośli wyskoczyła na nas ciężka, krępa sylwetka potwora o żarzących się nienawiścią ślepiach. Wycelowałem kuszę w kierunku nacierającego na nas monstrum, gdy to nagle padło nieżywe na glebę, wydając z siebie niskie, gardłowe charczenie. Nim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, tuż obok naszych głów ze świstem zaczął przemykać grad zabójczo szybkich strzał, posyłanych jedna za drugą w gęstwinę bagien, a z cienia wyłoniła się smukła postać odzianej w płaszcz łotrzycy, a spod kaptura zarzuconego na głowę wydostawały się jeno płomiennorude kosmyki włosów.
Po dwójce mam nie miłe doświadczenie, że dobrą reklamą można wcisnąć każdy śmieć, dlatego wpierw przetestuje demo Inkwizycji nim rzucę się na zakup.
Późna noc, bank Denerim. Po zmierzchu pozostaje tylko niewielka ilość osób którzy strzegą porządku w banku. Samych pracowników którzy zostają po zamknięciu jest trzech. Trzech pracowników, czworo strażników. Wszyscy razem zebrani w koło na głównym korytarzu, zakneblowani i związani. Spośród Quanari patrolujących budynek można wyróżnić kobietę o czarnych włosach i wyszytym na jej pelerynie słońcem, i krasnoluda który dzierży jakąś dziwnie wyglądającą kusze. Ona i jej znajomy krasnolud ustawili się przed skarbcem, zamkniętym na cztery spusty. Oboje wymienili między sobą szepty, a potem krasnolud podszedł do starszego mężczyzny, ukląkł przy nim, spojrzał na niego, zdjął mu knebel i spokojnym głosem powiedział.
-Mój drogi przyjacielu, wiemy że skarbiec ochrania magiczna pieczęć którą można złamać za pomocą pewnego zaklęcia. Wiem też że znasz to zaklęcie na pamięć, ponieważ ty jesteś odpowiedzialny za otwarcie rano skarbca.
-Nie wiem o czym mówisz! - odpowiedział starszy mężczyzna.
-Wiem też. - kontynuował kransolud - Że po otwarciu pierwszych drzwi, potrzebny jest klucz do następnych. Spokojnie, mamy ten klucz, a teraz posłuchaj uważnie. Otworzysz nam ten skarbiec, weźmiemy stamtąd tylko drewnianą szkatułkę, tą na której jest wyryta insygnia szarych strażników z Anderfels, a potem sobie stąd pójdziemy.
-O jakiej szkatułce mówisz? - spojrzał na krasnoluda starzec
-O tej która trafiła dzisiaj rano, i nie okłamuj mnie, bo kończy się moja cierpliwość. Masz moje słowo że wezmę tylko szkatułkę, i że wszyscy wyjdziecie stąd cało. Jeżeli nie pomożesz mi teraz, to zrobi to twoja córka, a potem żona. Będę szedł kolejno po twoim rodowodzie, aż w końcu znajdzie się ktoś, kto przemówi Ci do rozsądku. Więc jak będzie?
Mężczyzna zrezygnowany przytaknął głową. Krasnolud odpiął sztylet od pasa i rozciął mu więzy. Starzec się podniósł, poszedł do jednej z półek z książkami, i ściągnął jakąś starą nie wyglądającą na cenną książkę. Otworzył pewną stronę, i wyciągnął jakiś mały zwinięty skrawek papieru. Stanął z nim na przeciwko głównego włazu skarbca, zamknął oczy, wyciągnął dwa palce przed siebie i zaczął recytować coś w nieznanym języku. Jego palce zabłysnęły na niebiesko, a po chwili rozległ się głośny odgłos zwalnianych zamków. Mężczyzna cofnął się kilka kroków, a właz zaczął się otwierać. Młoda czarna kobieta kiwnęła na swojego jednookiego kompana, a ten szybkim ale spokojnym ruchem znów związał mężczyznę, i zakneblował go. Do środka wszedł krasnolud i jego towarzyszka, stanęli przed kwadratowymi metalowymi drzwiami z dużym zamkiem. Czarnowłosa kobieta wyciągnęła klucz z jednej z saszetek, włożyła go, i przekręciła. Po kilku zgrzytach drzwi rozsunęły się na boki, jakby zaczarowane. Dwóch kompanów weszło do wielkiej komnaty w której znajdują się różne szafki z półkami, na każdej z nich ukazują się wymyślnego rodzaju bogactwa. Od zwykłych mieszków ze złotem, po jadeity wielkości pięści. Ale nie to przykuło ich uwagę. Na jednej z półek z napisem "specjalne", ukazała się ich oczom mała drewniana szkatułka. Szkatułka nie wyróżnia się niczym specjalnym, poza jednym - nie ma żadnego zamka, ani uchwytu którym można by ją otworzyć, jakby ktoś nie chciał aby ktokolwiek dostał się do jej zawartości. Krasnolud poszedł do poszukiwanego skarbu, i złapał go w ręce, obejrzał go dokładnie, a potem powiedział do kobiety.
-Spójrz, nie ma żadnego zamka, nie zdołamy jej teraz otworzyć, nie mamy odpowiednich środków.
-Hm, można się było tego spodziewać. - kobieta złapała za szkatułkę, dokładnie się jej przyglądajac - Myślę że w twierdzy znajdziemy sposób na wydostanie zawartości. A teraz ruszajmy stąd, i tak siedzimy tutaj zbyt długo.
Oboje wyszli ze skarbca, i schowali szkatułkę do małego tobołku jednookiego najemnika. Ten spojrzał na nich, a potem na swoich podkomendnych, szepnął w swoim języku dwa słowa, a potem powiedział donośniej, w mowie wspólnej.
-Mam nadzieje że ta skrzyneczka była tego warta. Wiecie że się dowiedzą że tutaj byliśmy? Nie trudno jest rozpoznać Quanari, Inkwizycji się za to oberwie po łapach jak cholera.
-Oczywiście. - odparł krasnolud - Ale czy znałeś jakieś inne rozwiązanie? I tak się nam udało bo nikomu nie stała się krzywda.
Czarnowłosa kobieta i najemnik przytaknęli na zrozumienie, sprawdzili wiązania na cywilach, i zamknęli ich w jednym z pomieszczeń, a sami ruszyli w stronę wyjścia, nie oglądając się za siebie.
- Zwiążcie go. – Najemnik nie zwracał się do nikogo w szczególności, ale mógłbym przysiąc, że jego jedyne oko łypnęło właśnie na mnie. – A najlepiej też zakneblujcie, zanim coś nam ściągnie na kark.
Dwóch pozostałych przy życiu szarżowników qunari, podległych Żelaznemu Bykowi, bezzwłocznie wykonało polecenie swego przełożonego, pomimo ran które odnieśli w niedawnej potyczce z apostatą. Na samo wspomnienie trzech szarżowników, uduszonych przez ich własne jelita, poruszone dziwną magią zbuntowanego maga, poczułem wnętrzności podchodzące mi do gardła. Odwróciłem się w drugą stronę aby żaden z mych towarzyszy nie zauważył mojej chwilowej słabości. W tym momencie ujrzałem Morrigan wyłaniającą się spośród drzew, na tle dziwnej, zielonkawej łuny.
-Spaliłam pozostałości po laboratorium apostaty. - Powiedziała siadając w pobliżu ogniska, na tyle blisko aby korzystać z ciepła, i na tyle daleko aby jej twarz ukrywał cień.
Pomimo tego zauażyłem że sakwa, która przy sobie nosiła odkąd wyruszyliśmy, wyraźnie jej teraz ciążyła. Dowódca qunari jedynie łypnął nieprzychylnie swoim jedynym okiem na Morrigan.
Spojrzałem na Solasa który od kiedy rozbiliśmy obóz medytował, teraz wciąż niezmieniając pozycji, wpatrywał się natarczywie w strone wiedźmy.
-Nie spaliłaś wszystkiego, powinnaś zdawać sobię sprawe, jak niebezpieczna jest ta księga.
A więc oczy nie myliły waszego uniżonego sługi, słowa Solasa jedynie upewniły moje podejrzenia.
-Co ty możesz wiedzieć samouku! Nie umiesz rozpalić ogniska zaklęciem, nie mówiąc o znajomości wyższej magii. - nagły napad złości czarownicy, którą miałem do tej pory za zimnokrwistą i wyrachowaną, wstrząsnął mną.
W tym czasie , byłem już przy niej, chwyciłem za rękę z sakwą, wykręcając ją do tyłu, wywołując tym krzyk bólu i zdziwienia, przez co wiedźma upuściła sakwę. Elf w tym czasie doskoczył do tobołka na ziemi, podniósł go, i wyjął księgę oprawioną w skórę i pokrytą jakby będącymi w ciągłym ruchu czerwonymi znakami, na widok której, miałem chęć wziąść nogi za pas.
-Pożałujesz tego - usłyszałem po czym poczułem uderzenie łokcia w splot.
Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem, otwartą księgę z której wydobywała się dziwna poświata w której wirowały przerażające, nieludzkie kształty, a w głowie słyszałem piekielne śmiechy...
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Sam nie wiem co skłoniło mnie, do odłączenia się od grupy towarzyszy. Jakaś dziwna siła ciągnęła mnie do siebie, szepcząc do mego najsłodsze kłamstwa, których pokusiłby się sam król. Głos w mej głowie obiecywał bogactwo, piękne kobiety i całe Orlais, rządzone mą silną i stanowczą ręką. Zagłębiałem się w mokradła coraz dalej, a magia, która mnie do siebie przyciągała narastała w oszałamiającym tempie. Poczułem w sercu, że muszę biec, jak najszybciej zdobyć potęgę i władzę! Szaleństwo ogarnęło mój umysł, chłód poprzez bagna zamienił się w bieg niemający końca wyścig do chwały. Z każdą chwilą czułe, że zbliżam się do celu, do źródła niewyobrażalnie pięknych wizji oraz miejsca gdzie mogą się one spełnić. Przedzierając się przez martwe drzewa, w pośpiechu odgarniałem ciernie wbijające się w moją twarz. Nagle mym oczom ukazało się światło, które przemknęło między dwoma zwalonymi drzewami. Ile sił w nogach ruszyłem w jego kierunku. Gdy zbliżyłem się do tajemniczej jasności, dostrzegłem, iż jest to piękna młoda kobieta unosząca się w obłoku energii. To ona była moim celem, sensem ucieczki od towarzyszy. Zbliżyła się do mnie, piękna, śmiem rzec idealna. Delikatnie zstąpiła na ziemie po czym jednym ruchem oplotła moją szyję i rzekła - Chodź ze mną, Wybraniec musi przejść rytuał. - Bez chwili wahania ruszyłem za nią, piękną boginką zniszczenia...
Każdy z nas wyruszył na tę misje z nadzieją , że osiągnie swój cel . Odnalezienia zaginionych dzieci lub z powodu przetarć w zasłonie albo dla złota . Lecz Bagna Nahashinu to bardzo dziwne i niebezpieczne miejsce . Maszerowaliśmy przed siebie lecz z każdym krokiem topniały morale drużyny . Nadzieja gasła , rozprzestrzeniała się niepewność , zwątpienie i smętność . A jak wiadomo od smętnego krasnoluda gorszy jest tylko bardzo smętny krasnolud . Nawet strach zacisnął swe szpony w naszych sercach , w dodatku miałem dziwne wrażenie , że ktoś nas obserwuje . A co najgorsze nawet pogoda była przeciwko nam , zaczynało się ściemniać i zapowiadało się na deszcz . Nie mogliśmy zawrócić ani znaleźć bezpiecznego schronienia , gdzie moglibyśmy rozbić obóz . Szliśmy dalej w błocie i w zimnie nie zatrzymując się , aż w końcu los uśmiechnął się do nas . Znaleźliśmy stare zniszczone ruiny lecz nie wyglądały zbyt zachęcająco . Przynajmniej było miejsce gdzie rozstawić namiot , by móc zaplanować dalsze posunięcia . I rozpalić ognisko , by móc się ogrzać i coś zjeść . Każdy z nas zastanawiał się co jest powodem zaginięcia dzieci , może Ci wieśniacy z bagien je porywają , sprawka jakich magów krwi lub pomioty zaczęły eksperymentować na dzieciach zmieniając ich w potwory . To ostatnie najbardziej przerażało szarego strażnika . Bo gdy ujrzałem pomiot o twarzy dziecka to nie mogłem uwierzyć własnym oczom , aż krew mi zmroziło w żyłach . Jednego byliśmy pewni , tam gdzieś czai się zło o którym nic nie wiedzieliśmy i Niebawem w nas uderzy - Stwórco i Przodkowie dopomóżcie nam .
Po chwili pomioty o dziecięcych twarzach rzuciły się na nas niczym wygłodniałe lwy, które nie zasmakowały już od dawna krwi bezbronnych ofiar. Morrigan spowalniała pomioty lodowymi pociskami, które wbijały się ich ciała niczym w zjełczałe masło, a ja z kolei pozwoliłem dojść do głosu mojej Biance, umożliwiając Żelaznemu Bykowi poćwiartowanie wrogów. Chcielibyście zatem wiedzieć co było celem przybycia Morrigan na Bagna Nahashinu ? Otóż, gdy Morrigan proponowała Szaremu Strażnikowi rytuał, dzięki któremu będzie on mógł przeżyć zabicie Arcydemona nie przewidziała wszystkiego. Niestety, po zabiciu Arcydemona dziecko będące w łonie czarodziejki zostało niestety splugawione i jednocześnie posiadło ogromną moc. Po narodzinach stało się potężnym plugawcem z twarzą dziecka, który wyglądał jak galareta naszpikowana flakami, jego smród mógł się jedynie równać ze smrodem ludzkiego łajna. Zaczął przywoływać pomniejsze plugawce podobne do niego, ale nieco mniejsze i mniej groźne. Miały dziwny cel, porywały wszystkie dzieci jakie napotkały na swojej drodze i je splugawiały. Aż mrozi krew w żyłach na myśl o tym, co muszą czuć ci rodzice, gdy tracą swoje ukochane dzieci. Zatem przybycie Morrigan było w większości jej sprawą osobistą. Była zmuszona zabić swoje własne dziecko, ale nie martwcie się, istniała mała szansa, że demon opuści jego ciało, a dziecko będzie na tyle silne, że to przeżyje. Któż by przypuszczał, że owocem miłości Morrigan i Szarego Strażnika będzie plugawiec … Po zakończeniu przygody z porywanymi dziećmi będę miał trochę czasu, aby opowiadać w karczmie niestworzone historie o rzeczach, które przydarzyły się mi, Varrickowi w towarzystwie Morrigan, Żelaznego Byka, Szarego Strażnika i Inkwizytorki. Powracając do naszej przygody, śmierć plugawców niestety oznaczała także śmierć dzieci, gdyż nie posiadały one wystarczającej mocy aby oprzeć się demonom, więc śmierć plugawców znaczyła także ich śmierć. Czując się niczym obłąkane dusze posiadające arcyważną misję, a jednocześnie czujące bezradność brnęliśmy dalej. Wędrując po mokradłach zdawało się nam, że idziemy w nieskończoność. Zostawialiśmy za sobą trupy pomiotów, a jednocześnie bezbronnych dzieci, wiedząc, że nie ma innego wyjścia. Po drodze spotkaliśmy przerażoną kobietę twierdzącą, że jej dom jest nawiedzony. Oczyszczaliśmy pełną krwi, mgły i pajęczyn, starą, podgnitą chatę. W jednym z pomieszczeń odnaleźliśmy siedzące w kącie dziecko. Gdy zobaczyliśmy co się dzieje, szczęka opadła nam na podłogę. Plugawce nie atakowały dziecka i traktowały go w bardzo dziwny sposób. Nie można było tego w żaden logiczny sposób wytłumaczyć. Zabiliśmy resztę plugawców , ale ich przywódcy nie odnaleźliśmy. Zostawiliśmy dziecko – zagadkę i wyruszyliśmy w dalszą podróż. To była najdłuższa noc w naszym życiu. Z każdą chwilą zdawałem sobie coraz bardziej sprawę z tego, że Morrigan nie powiedziała nam wszystkiego. Po licznych nocnych walkach, smarkula wreszcie zmiękła. Powiedziała nam, że z każdą chwilą jej dziecko przywołuje coraz więcej pomiotów, jest więc to walka z wiatrakami. Poinformowała nas także, że aby dostać się do niego, musimy zabić wszystkie dzieci w okolicy, aby nie miał już kogo splugawiać i stał się bezbronny. Oczywiście nikomu z naszej drużyny ten pomysł się nie spodobał. Nasza moralność i sumienie nie pozwalały nam dokonać tak straszliwego i brutalnego czynu. Cały czas myślałem o dziecku - zagadce, być może mogło nam pomóc dotrzeć do dziecka Morrigan. Tak czy inaczej musieliśmy znaleźć jakiś sposób …
Kolejne spięcia były niewskazane, więc dla świętego spokoju z pokorą spuściłem wzrok i razem z dwoma ochotnikami zrobiłem to, co nakazał. Skrępowanego Blackwalla rzuciliśmy na rozlatujący się wóz, ciągnięty przez dwie wychudzone chabety. Wznowiliśmy marsz przez cuchnące śmiercią i tajemnicą moczary, uważnie stawiając każdy krok, by nie wpaść w błoto. Przez cały czas Morrigan szła z tyłu, łypiąc na związanego Szarego Strażnika z pogardą, ale zarazem i z czujnością.
Po kilku minutach pochód nagle się zatrzymał.
– Słyszeliście to? – Z przodu dobiegł głos Żelaznego Byka, rozglądającego się na prawo i lewo.
Rzeczywiście, ktoś nawoływał pomocy. Część z nas rzuciła się natychmiast w kierunku źródła dźwięku, mimo bluzg i krzyków dowodzących. Wkrótce ze zbitej formacji rozproszyliśmy się na dwie mniejsze grupki.
– Solas – szepnęła Morrigan prawie bezgłośnie, wpatrując się w leżącego wśród sitowia, wykrwawiającego się łysego elfa.
Ciało mężczyzny nagle zniekształciło się i zmieniło w kruchą papkę. Zorientowałem się, że mamy do czynienia z iluzją – piekielnie dokładną, skoro nawet Wiedźma z Głuszy nie zdołała jej wykryć.
Mroczne Pomioty zaatakowały tak dziko i niespodziewanie, że nawet nie wiedzieliśmy, jak się zorganizować. Usłyszałem przeraźliwe krzyki bólu i rozpaczy, szczęk stali oraz przelatujące obok uszu kule ognia. Zanim sam zdążyłem odpowiednio zareagować i rzucić się w wir walki, poczułem ostry ból w czaszce.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem, był plusk wody, do której wpadłem.
Kiedy w końcu udało mi się otworzyć oczy, nie dostrzegłem przed sobą ani obrazów bitwy, ani bagien. Wciąż panował półmrok, a jedynym, co czułem, był ucisk grubej liny zawiązanej na moich nadgarstkach.
Bo choć od czasu, gdy czar Morrigan rzucił nas, bez koni i zapasów, w sam środek moczarów staraliśmy się wypchnąć tę myśl poza nawiasy umysłów, każdy z nas czuł, że tylko kwestią czasu jest wpadnięcie wrogów na nasz trop. A przecież zostało nas ledwie siedmioro, z czego tylko piątka nadawała się jako tako do walki.
Podniosłem głowę i spojrzałem na czarodziejkę, na jej zgarbione ramiona, drżące dłonie, zapuchłe i przekrwione oczy.
- Tylko czwórka - poprawiłem się w myślach. Powoli przeniosłem wzrok na Blackwalla - leżał spętany tam, gdzie go zostawiłem, a płomienie ogniska oświetlały jego zszarzałą i wysuszoną twarz, twarz, w której wyglądzie zaszły pewne subtelne i nieuchwytne na pierwszy rzut oka zmiany. Wiedziałem o straszliwej cenie, jaką Szarzy Strażnicy płacą za skosztowanie krwi mrocznych pomiotów, za zapewnienie sobie odporności na ich zarazę, za możność wyczuwania ich obecności i zadrżałem na myśl o plugastwie krążącym w ich żyłach, plugastwie, które powoli, lecz nieubłaganie degeneruje ich ciała. Powiadano, że gdy skażenie osiąga punkt krytyczny Strażnik dostępuje Powołania - zaczyna słyszeć tę samą pieśń, która każe mrocznym pomiotom ryć w trzewiach ziemi w poszukiwaniu kolejnego z Dawnych Bogów i samotnie udaje się na Głębokie Ścieżki, by tam zginąć z ich rąk lub stać się jednym z nich. Coś w grocie Flemeth, w grocie, w której dzieci stawały się potworami, musiało przyspieszyć ten proces.
- Widzę, że nareszcie zrozumiałeś, krasnoludzie - powiedziała Morrigan, wskazując ręką najpierw Blackwalla, potem nieprzytomną inkwizytorkę - Zauważyłeś, że wtedy w Jaskółczej Wyrwie, pomioty rozstąpiły się przed nią, przepuszczając ją do mojej matki; że ten tu - odmieniec - bał się jej i próbował zabić? Ona musi wrócić, Varricu, wrócić i wykorzystać siłę, o której być może sama nie wie, a która jest naszą szansą na uratowanie życia. Myślę, że starczy mi sił, by wysłać do Pustki jednoosobową ekipę ratunkową i nie mamy wyboru, musisz być nią ty, bo ani Żelazny Byk, ani żaden z jego szarżowników nie zgodzi się tam pójść - zdaje się, że Qun im tego zabrania - zresztą potrzebuję ich tu, by odparli atak do czasu waszego powrotu.
Chwilę później, gdy staliśmy na przeciwko siebie, a Morrigan rozpoczynała inkantacje, tuż nad jej ramieniem dostrzegłem tańczące w oddali ogniki - zrazu wziąłem je za świetliki bagienne, by po sekundzie pojąć, że zbliża się ku nam rząd pochodni. Chciałem krzyknąć, lecz zanim otworzyłem usta świat zniknął. Tak, jak nigdy nie pamiętałem momentu zaśnięcia, tak i przeniesienie się do Pustki umknęło memu umysłowi - po prostu, nagle zdałem sobie sprawę, że stoję na szczycie niskiego pagórka, a hen nad moją głową przemyka ławica dorodnych śledzi.
W końcu musielibyśmy się pogodzić z losem, ale jak? Wędrując na skraju Pustki, a szaleństwa można postradać zmysły.
Mimo, że pociągnęliśmy za sobą połowę Imperium czuje jak nasze siły spadają z każdym ciosem, szczupleją z choćby z najkrótszą chwilą w tym przeklętym miejscu. Żelazny byk stąpa już na granicy obłędu. Widać to cholerne powietrze nawet jemu nie służy. Ferete za to czuje się tu jak w domu, ten przeklęty elf od dwóch nocy zaraża wszystkich swoim niepoprawnym optymizmem. A ja? Utknąłem. Utknąłem między dwoma najpotężniejszymi żywiołami. Między ogniem własnego serca, a piękną kobietą. Sam już nie wiem ci jest gorsze wieczne potępienie czy gniew Morrigany. Idąc widzimy tylko truchło, spotykamy jedynie krwawe oblicza ,,większych,, wojów, którzy stąpali na tej ziemi przed nami.Więc co nam pozostało? Chyba tylko resztki człowieczeństwa i nadzieja, że Morrigana wyprowadzi nas z tego piekła.
Po raz któryś już z kolei upewniłem się, czy bełt wygodnie opiera się na cięciwie Bianki i podszedłem bliżej Morrigan. Żelazny Byk wyrwał się z fałszywego snu i wraz ze swoimi szarżownikami, dołączył do szyku dzierżąc rękojeść miecza qunari, specjalnie wykutego dla jego dłoni.
Czuliśmy jak mgła przybiera na wadze, a atmosfera gęstnieje. Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy nagle stali się o tacy malutcy, podobnie jak powierzchniowcy, którzy pierwszy raz wchodzą do Orzammaru. Kłębiasty, szary dym zawirował gwałtownie wokół nas i… zniknął. Rozpłynął się w powietrzu w chwili krótszej niż pstryknięcie palcami.
Nastała cisza. Kompletna. Nie było słychać szelestu liści, ani śpiewu świerszczy. Ba! Nawet własnego oddechu nie słyszałem.
- Blackwall! - Żelazny Byk wrzasnął nagle nad moim uchem.
Lecz dopiero to co zobaczyłem przyprawiło mnie niemal o zawał, a możecie mi wierzyć, że swoje w życiu już widziałem. Ciało szarego strażnika, otoczone czarnymi i fioletowymi płomieniami, lewitowało nad nieprzytomną inkwizytorką. Między jego wyciągniętymi ramionami unosił się długi miecz, wycelowany ostrzem w dół.
- Zabić… tę… co zapieczętowuje – zawył ustami Blackwalla demon.
Dwaj szarżownicy qunari ruszyli na rozkaz, by powstrzymać owładniętego szarego strażnika, lecz padli bez życia po paru krokach. Za plecami usłyszałem głuche tupnięcie. Odwróciwszy się zobaczyłem nieprzytomną Morrigan.
- Parshaara – warknął Byk chwiejąc się na nogach.
Ze względu na to, w jak zacnym gronie się znajdujemy, pozwolicie panowie, że moich słów z tej chwili nie będę cytował. W zasadzie to powinienem dziękować Stwórcy, że krasnoludy odporne są na magię.
Ostatecznie czarę szaleństwa przelał głos, który usłyszałem w głowie. Głos milczący, odkąd poczęstowałem mojego brata, Bartranda, bełtem w pierś. Fragment Idola, posążka z czystego lyrium znalezionego na głębokich ścieżkach pod Kirkwall, którego Hawke pozwolił mi wtedy zatrzymać, znów zaśpiewał.
- Zwiążcie go. – Najemnik nie zwracał się do nikogo w szczególności, ale mógłbym przysiąc, że jego jedyne oko łypnęło właśnie na mnie. – A najlepiej też zakneblujcie, zanim coś nam ściągnie na kark.
Od intensywności jego spojrzenia, wzdłuż kręgosłupa popełzło mi zimne, nieprzyjemne uczucie. Coś wisiało w powietrzu i nie chodziło tu wcale o napięcie związane z zaistniałą sytuacją. Stłumiłem w sobie chęć westchnienia i bez zbytniego entuzjazmu zabrałem się za wykonywanie polecenia. Na myśl przyszło mi kilka żartów dotyczących wiązania szarego strażnika, ale wszelkie słowa uwięzły mi w gardle - nasze położenie było zbyt poważne, by kilka kiepskich dowcipów zdołało rozluźnić atmosferę. Jakby w odpowiedzi na moje przemyślenia, powietrze rozdarł przejmujący krzyk - to inkwizytorka wrzeszczała przeraźliwie, telepiąc się jak w febrze. Byk zaraz rzucił się by ją przytrzymać, podczas gdy Solas zatrzymał się tuż obok by ze zmarszczonymi brwiami i wyrazem głębokiego skupienia na twarzy, wpatrywać się w twarz nieprzytomnej kobiety - wyglądał na kompletnie bezradnego, on, ekspert od spraw Pustki... Dość niespodziewanie zerwał się zimy wiatr, pamiętam go dobrze, przenikliwy, chłodny, który zdawał się wdzierać wgłąb nas samych, pogłębiając uczucie beznadziei. Wraz z wiatrem pojawiła się ona: dostojna, tajemnicza i spowita w czerń. Poruszała się niemal bezszelestnie, roztaczając wokół silną, zdecydowaną aurę; dzierżona przez nią laska wskazywała na to, że mieliśmy do czynienia z maginią. Jedynie Lelliana dostrzegła ją dość szybko by zareagować. Wszyscy zamarliśmy w bezruchu, gdy ostrze sztyletu spoczęło na szyi nieznajomej - wydawała się być tym wszystkim nieporuszona, jedynie wpatrywała się w twarz nieprzytomnej inkwizytorki. W końcu, po pełnej napięcia ciszy uniosła kącik ust ku górze i przemówiła.
-Za odpowiednią cenę mogę uratować waszą zatraconą przyjaciółkę...- jedno, wypowiedziane słodkim głosem zdanie zmroziło mi krew w żyłach. Na Solasa jej słowa podziałały odmiennie, stanął pomiędzy nieznajomą a inkwizytorką, jakby chciał dać nam do zrozumienia, że poradzimy sobie bez pomocy kobiety. Kim była? Magiem krwi, demonem, źródłem naszych problemów? A może jedyną szansą na ratunek? Musieliśmy zadecydować...
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy. Słowa czarownicy uświadomiły kompanii powagę sytuacji; teraz już wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, iż misja poszukiwawcza zmieniła się w walkę o przetrwanie.
Dobrze, znacie już mniej więcej nasze położenie oraz genezę tej bezsensownej wyprawy, moi drodzy, przejdźmy więc do konkretów.
Tę brzemienną w skutkach noc spędziliśmy w dość płytkiej, lecz suchej pieczarze. Inkwizytorka oraz Blackwall nie dawali najmniejszych oznak życia. Byk rozbił obóz, ja postarałem się o ogień, a czarodziejka stanęła u wylotu jaskini i przerzedzała groźną mgłę. Wszystkie te czynności odbyły się w całkowitej ciszy.
Każdy po kolei rozłożył swoją matę do spania. Na warcie jak zwykle stanęła Morrigan. Coś mi się nie podobało w zachowaniu czarodziejki. Minę miała wyniosłą i dumną, lecz za tą maską mogłem dostrzec narastającą niepewność i strach. Postanowiłem, że nie spuszczę tej kobiety z oczu. Zaciągnąłem swój koc w róg pieczary, skąd mogłem spokojnie obserwować poczynania wiedźmy. Położyłem się, powiedziałem Biance „dobranoc” i zmrużyłem oczy, lecz pomimo wyczerpania nie zasnąłem, czuwałem.
Gdy tylko wnętrze jaskini wypełniło się miarowymi, spokojnymi oddechami śpiących, czarodziejka powoli wstała, otoczyła wyjście jaskini barierą chroniącą przed mgłą i wyszła na zewnątrz. Szybko podjąłem decyzję. Wyślizgnąłem się spod koca, narzuciłem płaszcz, chwyciłem Biankę i wybiegłem w gęstą, nieprzeniknioną ciemność. Gdybym tylko wiedział jakie będą skutki tej nocnej wyprawy…
Niestety, moja decyzja nie była zbyt przemyślana. Kiedy tylko znalazłem się poza jaskinią, natychmiastowo straciłem orientację, krótko mówiąc: zgubiłem się. Dodatkowo, gęsta mgła otoczyła mnie i Biankę. Zacząłem kaszleć, płuca płonęły mi żywcem, a z nosa pociekła mi krew. Śmierć była blisko; uświadomiłem sobie, że odnalezienie Morrigan jest moją jedyną szansą.
Usłyszałem cichy, niewyraźny głos kobiety dochodzący gdzieś z bliska. Nabrałem powietrza i ruszyłem w tamtym kierunku. Bagna usiane były wiszącymi w powietrzu błędnymi ognikami, co pozwalało mi dostrzec niewyraźną, skrytą wśród wysokich traw ścieżkę. Po pewnym czasie wyszedłem na otwartą, oświetloną przez księżyc polanę otoczoną magicznym bąblem. Prędko wbiegłem do tej cudacznej sfery i poczułem, że czyste powietrze napełnia moje ciało zbawczym tlenem. Po chwili, gdy mój umysł oprzytomniał, uświadomiłem sobie, że w obrębie pola ochronnego stoją jeszcze dwie osoby. Szybko skryłem się za drzewem i wytężyłem słuch; już po chwili znałem tożsamość obu postaci.
- Morrigan, już myślałam, że cię dziś nie zobaczę – odezwał się stary, oschły kobiecy głos.
- Wybacz mi spóźnienie, matko – w odpowiedzi rzekła Morrigan.
Wierzcie mi lub nie, ale wtedy naprawdę się bałem, wyobrażałem sobie, że zaraz zaleje nas fala mrocznych pomiotów, a potem spojrzałem na innych. Żelazny Byk wyciągnął swój wielki miecz i gotów był nim ćwiartować kolejnych wrogów, na jego twarzy nie było widać żadnych emocji, ani strachu, ani zdziwienia, żadnej obawy – skała, chociaż przez chwilę zdawało mi się, że chyba lekko się uśmiechnął patrząc w nieprzeniknioną ciemność bagien. Spojrzał na mnie i lekko skinął głową upewniając się czy w tej walce będzie mógł liczyć na moje wsparcie. Chwyciłem ponownie za Bianke wierząc, że z tych kłopotów pozwoli mi ona wyjść cało.
Morrigan była również bardzo czujna, ciężko mi było odczytać jakie emocje malują się na jej twarzy, być może odczuwała strach, ale na pewno nie przed ewentualnym zbliżającym się wrogiem czy miejscem, powód musiał być inny. Blackwall leżał, tak jak go pozostawiłem, natomiast z inkwizytorką działo się coś dziwnego. Najpierw lekko drżała ale im głośniejsze stawały się krzyki dobiegające z bagien i zmierzające ciągle w naszą stronę, tym bardziej kobieciną trzęsło. Otworzyła nawet na chwilę oczy, które przybrały niepokojącą zieloną barwę i które zdawały się świecić, jej usta otworzyły się jakby w niemym krzyku. Nie było nikogo, kto mógłby się nią wtedy zająć, spróbować uspokoić, bowiem wróg był już zbyt blisko.
Pierwsze pomioty weszły w zasięg oświetlenia, jakie dawało nasze obozowe ognisko, były tylko nieco mniejsze ode mnie, chciałem się przyjrzeć pierwszemu, jednak Morrigan miała inne plany i rozerwała pierwszego ognistym czarem. Kolejny, zaraz za nim, momentalnie upadł na kolana a jakaś dziwna siła, jakby powietrzna klatka, zaczęła zacieśniać się na nim coraz to bardziej uniemożliwiając mu jakiekolwiek działanie. Z drugiej strony obozu szarżownicy Byka nie pozostawali w tyle, wbili się w pomiot z dość sporą łatwością pokazując siłę wojowników qunari. Bez uprzedzenia z trzęsawiska wyskoczył kolejny pomiot prosto na plecy Żelaznego Byka, to była szansa dla mnie i Bianki, nie celowałem, tylko oddałem szybki strzał, który sięgnął celu i był na tyle dobry, że mroczny pomiot nie podniósł się już z ziemi.
- Nie możemy tu pozostać, nie jesteśmy tu bezpieczni – rzuciła Morrigan gdy pierwsza fala mrocznych pomiotów miała dość – Zabierzcie ich – wskazała na inkwizytorkę i Blackwalla – i chodźcie za mną.
Przeładowałem Bianke podczas gdy szarżownicy Byka wzięli nosze z inkwizytorką, która swoją drogą leżała już spokojnie, a sam Byk wziął na ramię Szarego Strażnika, który mamrotał coś pod nosem, budził się.
Morrigan prowadziła i mimo to, że było ciemno szło jej to wyjątkowo sprawnie. Wiedziałem, że żyła kiedyś w Głuszy Korcari, ale nie sądziłem, że żyła również na Bagnach Nahashinu, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy oddalaliśmy się od ogniska i krzyków pomiotów, prowadziła nas jakby po ścieżce, omijając większe zbiorniki wodne i bardziej podmokłą ziemię. Nie pytałem dokąd idziemy, grunt że w bezpieczne miejsce, tylko zastanawiało mnie jakie.
-Niebawem uderzą – Odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak przecież wszyscy wiedzieliśmy.
-Dobrze! – Jeden z szarżowników Qunari demonstracyjnie wypiął masywną pierś, pieszcząc przy tym głowicę zawieszonej za pasem buławy – W rzyci mam te przeklęte moczary, jak i błądzenie po nich w nieskończoność. Niechaj nadchodzą! Dzieci się nie lękam!
-Dzieci? – Syknęła Morrigan obdarzając go piorunującym spojrzeniem – Ciekawe, takiś wielki, ale te rogi muszą się głęboko w twą czaszkę wrzynać. Boś widocznie, miejsca w niej na móżdżek wiele nie masz.
-Bacz na słowa, wiedźmo… - Potężny Qunari postąpił przed siebie, aż znalazł się zaledwie kilka małych kroczków od czarodziejki. Łypnął na nią groźnie z góry i zacisnął pięści. – Nie uczono cię, dziewko, iż Qunari za obrazę zwykł jest ucinać łeb, głupcowi który się na to poważył?
-"Dziewko"? – Nie zrażona groźbami, a wręcz nimi podsycona, Morrigan uśmiechnęła się szyderczo i również zacisnęła pięść . Z tym, że po krótkiej chwili rozjarzyła się ona jaśniejszym płomieniem, niż obozowe ognisko. – Teraz żeś posunął się o krok za daleko, głupcze…
Całego sporu, przysłuchiwałem się jeno jednym uchem. W pewnym momencie, mą uwagę skradło co innego. W milczeniu i z rosnącym mętlikiem w głowie wpatrywałem się w nosze, na których leżała Inkwizytorka. Mgła wokół obozowiska gęstniała.
-Morrigan… - Wyszeptałem, a serce zaczęło bić mi szybciej, niżeli kiedykolwiek w mym długim życiu.
-Dalejże, wielkoludzie – Czarodziejka nie zważała na mój głos, jeno wściekle spierała się z szarżownikiem – Pokaż, na co cię stać.
-Morrigan…
Qunari wyszarpnął buławę i ujął ją obiema masywnymi dłońmi. Wyszczerzył zęby i zaczął zbliżać się do kobiety, powarkując niczym rozszalały wilk.
-MORRIGAN!
Dopiero mój donośny krzyk, ściągnął na mnie uwagę wszystkich. To w każdym razie wysnułem z martwej ciszy, jaka po nim nastąpiła. Tak, teraz wszyscy ujrzeli to, co ja żem widział.
W mglistych oparach ledwo można było dostrzec, znajdujące się kilka stóp ode mnie, nosze z nieprzytomną Inkwizytorką. Jednak nawet mgła nie skryła ciemnej, drobnej sylwetki widniejącej tuż obok. Wstrzymałem oddech i zacisnąłem palce na Biance.
- Matka powinna kochać dziecko.
Cienki, dziecięcy głosik przeszył ciszę boleśniej, niżeli bełt mej najdroższej kuszy. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, a skryty w mroku i oparach chłopczyk, małymi kroczkami zaczął zbliżać się w naszą stronę. Za plecami słyszałem ciężki oddech Morrigan, jednak pozostali milczeli jak zaklęci.
Gdy był już o parę kroków od nas, przystaną. Próbowałem wytężyć wzrok i dostrzec jego twarz, jednak było to niemożliwe, gdyż głowę miał nisko spuszczoną. Dopiero po chwili, zaczął powolutku unosić ją do góry. Ciemne oblicze zdobiły oczy, lśniące jadowicie zielonym blaskiem
-MATKA POWINNA KOCHAĆ DZIECKO! – Tym razem skowyt, jaki wydobył się z jego gardła nie miał wiele wspólnego z głosem dziecka. Wokół nas rozbrzmiał zgiełk. Tupot stóp zdawał się dobiegać ze wszystkich stron. Moi kompani zaczęli w panice dobywać broni i rozglądać się wokół siebie. Ja zaś, wziąłem głęboki oddech i pozwoliłem sobie na krótką chwilę przymknąć powieki.
-Nie zawiedź mnie, maleńka… - Przyłożyłem kuszę do ust i poczęstowałem Biankę czułym całusem. - Nie tej nocy…
Od tego momentu czas biegł, a raczej pełzał, nieubłaganie wolno – sam nie wiem, czy w oczekiwaniu na atak spędziliśmy minuty, godziny czy dni. Każdy z nas siedział milcząc, w ogromnym napięciu, wpatrując się we wszechogarniająca mgłę, jakby to mogło w czymś pomóc. Ach! Gdyby był tutaj ze mną mój stary towarzysz podróży, Arrian! Przy tym olbrzymim człowieku- dorównującym wielkości i silę Qunari czułbym się zupełnie bezpiecznie, lecz niestety, zostałem skazany na tą nieznaną mi bliżej bandę, której w tej chwili nie powierzyłbym nawet kury do pilnowania. O tym starym moczymordzie opowiem wam, moi mili, nieco później, wiąże się z nim bowiem jeszcze jedna sprawa, osobiście dla mnie przykra, którą zamierzam załatwić podczas tej wyprawy. Z moich rozmyślań wyrwała mnie Morrigan, rzucająca czar magicznej bariery, dzięki czemu mogliśmy poczuć się, choć na chwile, trochę bezpieczniej, mimo ślepi spoglądających na nas z tej przeklętej, upiornej mgły.
Do tej pory nie zwracaliśmy uwagi na nieprzytomną inkwizytorkę. Nie było takiej potrzeby, w końcu leżała nieprzytomna, my zaś nie mogliśmy jej w żaden sposób pomóc. Na moje nieszczęście kątem oka rzuciłem na miejsce, gdzie dotychczas spoczywała dziewucha, po której teraz pozostał tylko stary koc i ślady podążające w parszywy mrok. Morrigan zadecydowała, że to ja wraz z Żelaznym Bykiem mamy udać się na poszukiwania. Nie mając na to najmniejszej ochoty bluzgałem to na cały świat, to na wiedźmę. Zresztą ta napuszona czarodziejka nie mogła mi rozkazywać. Moje narzekania gwałtownie uciął najemnik, uderzając mnie niespodziewanie rękojeścią topora w brzuch. W pół nieprzytomny usłyszałem tylko coś o prowadzeniu albo śmierci. Chcąc, nie chcąc zaczęliśmy tropić naszą zgubę...
Jeśli sam widok pomiotu powodował nieprzyjemny dreszcz nawet najmniej wrażliwego śmiałka, to obraz tych wypaczonych, pokrytych liszajami, żylastych szkarad z zaostrzonymi, ociekającymi posoką szponami i obślinionymi szczękami pełnymi brzytw imitujących uzębienie napawał niebosiężnym wstrętem. Lecz najgorsze było ich spojrzenie; chorobliwie błyszczące ślepia, w których ujawniał się obłęd i bezwzględna, dzika brutalność.
Moich uszu sięgnął przeraźliwy jazgot i zaczęło się: rzuciły się wszystkie na raz momentalnie doskakując do swoich celów; były niesamowicie szybkie. Moja dzielna Bianka ze świstem wyrzucała kolejne bełty powodując ledwo widoczne draśnięcia na skórze małych ghouli. Jeden z nich stanął tuż naprzeciwko mnie; byłem gotowy do strzału, ale zawahałem się; spojrzał na mnie żałośnie, wzrokiem niewinnego chłopczyka rozpaczliwie szukającego litości w tym niesprawiedliwym świecie. Nim łza, która zakręciła mi się w oku, zdążyła opaść, twarzyczka dziecka na powrót przybrała obrzydliwe oblicze bestii i potwór zaatakował.
W ostatniej chwili mój palec instynktownie zacisnął się na spuście, wypuszczona strzała przebiła się przez główkę pomiotu pozostawiając w czaszce poszarpany otwór, ciemna ciecz rozbryzgała się na wszystkie strony, a cuchnący zgnilizną pokurcz zwalił się na ziemie pozostawiając mnie stojącego z dziwnym wyrazem twarzy.
- Stój! Nie zabijać ich! – rozległ się głos Morrigan.
- Na rozum Ci padło?! Nie mam zamiaru godzić się na następne ofiary wśród naszych – odkrzyknął Żelazny Byk uśmiercając kolejną poczwarę.
- Barbarzyńscy idioci! – palnęła czarodziejka i podniosła kostur wypowiadając zaklęcie; jej czar wystraszył pomioty, które rzuciły się do ucieczki i po chwili zniknęły w gęstej mgle bagien.
Zginęły dwie kreatury, a właściwie dwoje dzieci, które po śmierci wróciły do swojego pierwotnego wyglądu. My nie odnieśliśmy poważnych obrażeń, jedynie Morrigan została lekko draśnięta w ramię i plecy jednego z szarżowników Byka były powierzchownie zaorane pazurami.
- Nie bój się, nie został skażony – odezwała się do Żelaznego Byka – dzieci zostały zaczarowane, a nie przemienione w ghoule. Ktoś eksperymentuje na nich z bardzo potężną, entropiczną magią.
Na moment powrócił dawny błysk w jej oku – wiedziałem dokładnie, kogo miała na myśli.
Przez cały ten czas nie potrafiłem oderwać wzroku od zarośli znajdujących się nieopodal wiedźmy. Zdawało mi się, że czuję na sobie czyjś zachłanny wzrok śledzący każdy nasz najdrobniejszy ruch. Ukradkiem zerknąłem na Morrigarn. Krople potu spływające po jej czole utwierdziły mnie w przekonaniu, iż ona również wyczuwała tę gęstniejącą atmosferę bezgłośnej i pierwotnej grozy.
- Myliłam się. - w oczach czarodziejki dojrzałem nieznany mi dotąd błysk przerażenia. - To nie pomioty stanowią problem. To coś znacznie starszego i potężniejszego.
Z jednej strony czułem przytłaczający strach, który zdawał się krępować moje ruchy, z drugiej strony dreszcz ekscytacji na myśl o czekającej nas walce.
Nagle z gąszczu wyłoniła się cała chmara pomiotów.
- Na co czekacie?! Atakujcie! - z otępienia wyrwał mnie głośny ryk wydobywający się z gardła Żelaznego Byka, który wymachując swym ogromnym dwuręcznym mieczem niczym zabawką rzucił się na zbliżające bestie. - Wy ludzie potraficie być bezużyteczni.
Nie potrzebowaliśmy innych bodźców. Wahanie spowodowane widokiem twarzy dzieci na tych pokracznych tworach w końcu ustąpiło. Każdy z nas chwycił swą broń. Zacisnąłem dłoń na mojej nieodłącznej towarzyszce czując jak do mojej głowy powracają wspomnienia z czasów, które spędziłem wraz z Hawke - naszych niebezpiecznych przygód, w czasie których wyprzedzaliśmy śmierć tylko o krok.
Po chwili polana, na której staliśmy zabarwiła się na krwistoczerwono, a do mych nozdrzy dobiegł metaliczny zapach krwi. Łomot serca skutecznie zagłuszał wszelkie myśli. Teraz nie było miejsca na wątpliwości, czy strach. Czułem jak moje mięśnie same się poruszają korzystając z zdobytego doświadczenia. Pewnie wycelowałem Biankę w nadbiegającego w moim kierunku pomiota i powiedziałem jak za dawnych dobrych lat:
- Przywitaj się, Bianka. - chwilę później w jego gardło zagłębił się bełt.
Kątem oka dostrzegłem Morrigarn starającą się osłonić magiczną tarczą leżącego na trawie Blackwalla i Inkwizytorkę. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem w ich kierunku.
- Przybyła. - do mych uszu dobiegł niewyraźny szept smarkuli. Omal nie wywróciłem się słysząc ten sam głos, którym kiedyś próbowała nas przekonać do przedłożenia misji nad nasze osobiste cele. Doprawdy to dziecko było bardzo słodkie i naiwne, co udowodniły późniejsze wypadki. Przyjrzałem się szybko jej twarzy, ale oczy miała wciąż zamknięte, a oddech nierówny. Nie... czekajcie, to nie mogła być tylko moja wyobraźnia.
Wtem usłyszałem ogłuszający ryk. Podniosłem głowę i moje spojrzenie spotkało się ze wzrokiem szarżującego na mnie hurloka. Nim zdążyłem zareagować głowa pomiotu potoczyła się po trawie, zraszając mnie posoką. Chwilę potem dostrzegłem olbrzymi miecz i potężną sylwetkę qunari. Przez kolejne sekundy śledziłem postać wojownika, którego miecz ścinał kolejnych wrogów niczym sierp żniwiarza zboże. Było w tym widoku jakaś tajemna groza łączącą się z pierwotnym, dzikim pięknem.
- Jest tutaj. - Morrigarn szarpnęła mnie za skraj szaty. - Nie możemy pozwolić jej zbliżyć się do bachora.
Nagle rozległ się głośny śmiech i po środku polany stanęła mała dziewczynka ubrana tylko w prostą wiejską sukmanę. Równocześnie poczułem odurzającą woń zgnilizny.
- Co tu robisz? - czarodziejka skierowała w jej stronę swój kostur.
- Pustka nie jest już dłużej miejscem, w którym mogę mieszkać. Ten świat jest o wiele ciekawszy. - twarz nieznajomej rozjaśnił niewinny uśmiech. Okręciła się na pięcie, a jej brudne i zbite włosy przez chwilę zafalowały - Tutaj mam wielu przyjaciół.
Buchające kołowroty gorejącego ogniska czerniały w ciemnościach nocy pozostawiając po sobie migoczące iskierki, które tańcząc nad płomieniami okazywały swoim gościom ciepło i ochronę przed majaczącymi czeluściami Bagien Nahashinu.
Jęki i krzyki bitewnych wspomnień targały moimi myślami nie pozwalając mi zasnąć. Postanowiłam oddalić się od towarzyszy miecza starając się nie wzbudzać w nich podejrzliwego zainteresowania mą postawą. Tylko Leliana zdawała się być pogrążona w swych modłach siedząc nad lustrem bagien, które teraz odbijało wszędobylski blask księżyca, jakoby chciało nad wyraz gorliwie dotrzymać towarzystwa nie pozwoliwszy nam utonąć w głębiach własnych snów.
Usiadłszy na skrawku gnijących pni i drzew, które niegdyś walcząc z duszącymi dłońmi gnuśniejących Bagien Nahashinu poległy poddając się woli natury, wsunęłam dłoń w zdobioną sakwę po zwitek papieru.
Trzymając w dłoni małe zawiniątko, które niegdyś natrafiłam przeczesując Las Brecilian w poszukiwaniu strawy, „otwarłam” je. Na pożółkłym pergaminie widniały nakreślone zamaszystym pismem następujące słowa:
„Nazywam się Askold Fryer i jestem magiem krwi używającym swego talentu pomagam nietypowym dramatom znaleźć swój koniec. Ludzie nas nie lubią. Wybawiamy ich od morderców, potworów w ludzkiej skórze, a mimo to zamiast podzięki otrzymujemy niechętne spojrzenia. Właściwie trudno się dziwić – ludzie i nieludzi boją się wszystkiego, czego nie rozumieją. A przecież my rozmawiamy ze zmarłymi w pustce. Rozwiązujemy beznadziejną – wydawałoby się – sprawę i odchodzimy szukając kolejnego zlecenia ... (kolejne zdanie barwione było kroplami ludzkiej krwi, zaś kreślone w nerwach, jakoby brakowało mu czasu i powietrza) ... nadciąga wojna, widzę ją, płomień przetaczający się nad ziemią, ciała na ulicach i miasta obrócone w proch ...
Nagle od przytłaczającej lektury odciągnął mnie krzyk kobiety:
- Morrigan, odwet – krzyczała Leliana biegnąc z przerażeniem w oczach w moją stronę.
Mgła osaczała nas coraz szczelniej, niczym wataha wygłodniałych wilków, nie robiąc sobie nic z rzucanych nerwowo zaklęć Morrigan. Nie czekaliśmy długo, by zobaczyć dziecięce sylwetki, które były naszymi śmiertelnymi wrogami. Mroczne pomioty o twarzy dzieci nie były mniej groźnym przeciwnikiem od swych dorosłych odpowiedników. Rzuciły się na nas z furią wykrzywiająca ich upiorne twarzyczki. Dla skromnego krasnoluda, takiego jak ja, który nie ma przewagi wysokości nad pomiotami-dziećmi, ich plugawe twarze mogłyby znajdować się zbyt blisko własnej, lecz Bianka z łatwością pozwalała mi trzymać przeciwników na dystans. Trójka pozostałych qunari, dzielnie broniło nieprzytomnej inkwizytorki, ja natomiast pilnowałem by żaden pomiot nie przegryzł gardła skrępowanemu szaremu strażnikowi. Gdy Bianka i miecze qunari dokonali dzieła zniszczenia, pozornie martwe ciało pomiota skoczyło na Morrigan, wbijając swe zakrwawione kły w jej ramię, na co czarodziejka zareagowała gniewnym gestem, który jednocześnie odrzucił i uśmiercił plugawca. Nie wiem, czy osłabienie było powodem słabego refleksu wiedźmy, ale teraz Morrigan straciła wszystkie siły, padając na kolana z bladą twarzą.
Żelazny Byk, wykorzystując słabość czarodziejki, wyciągnął knebel z ust Blackwall'a, którego wzrok był, o dziwo, całkiem przytomny, i kazał mu obejrzeć ranę. Ja sprawdzałem czy z inkwizytorką wszystko w porządku.
- Niestety, doszło do skażenia krwią pomiotów... - strażnik stwierdził po dokładnych oględzinach, lecz ledwie zdążył wypowiedzieć to zdanie, jego ciałem targnął gwałtowny spazm.
- Zostaw mnie! - syknęła Morrigan siląc się na hardość, ale w jej oczach zamigotał strach, czego nie spodziewałem się ujrzeć w najdziwniejszych snach. Qunari, widząc co się święci, szybko oderwał od wiedźmy strażnika, z którego ust wydobywał się potępieńczy skowyt: Witaj skażona siostro, nareszcie odnajdziesz swojego boskiego syna!
Macki trujących oparów znów zaczęły wypełzać spomiędzy drzew. Czarodziejka wykonała płynny ruch dłonią i wyszeptała zaklęcie, ale nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Wręcz przeciwnie - mgła zaczęła gęstnieć i poczułem jak jej chłodne, piekące paluchy zaczynają wciskać się pod moje ubranie. Morrigan już nie szeptała, zaczęła wykrzykiwać inkantacje, ale to także nic nie dało.
- Patrzcie! - Byk wskazał na Blackwalla. Strażnik już nie leżał na ziemi, tylko unosił się nad nią na wysokości jakiś dwóch stóp. Na przemian szarpał się i nieruchomiał. Opary opatuliły go jak kokon - były gęste jak mleko, falowały i błyskały mroczną zielenią.
- Już po nim - stwierdziła Morrigan cicho - Załatw to.
Podobnie jak przed chwilą Byk, ona także niby nie mówiła do nikogo konkretnego, ale wiedziałem, że zwraca się do mnie.
- Nie. Nie mógłbym. - zaprotestowałem niezdecydowanie, bo wiedziałem, że ma rację - Jeśli chcesz, to sama się zajmij... tym...
Morrigan spojrzała na swoje dłonie, wokół których jeszcze można było dostrzec drżenie powietrza - skutek rzuconych przed chwilą zaklęć. Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni dostrzegłem w jej oczach cień zawahania.
- Nie mogę. Złożyłam obietnicę. Poza tym na pewno wolałby, żebyś to był ty - wiesz dobrze, jakiego był zdania o czarodziejach i najemnikach.
Znów przyznałem jej w duchu rację, a ona podeszła do Żelaznego Byka oraz jego szarżowników i razem oddalili się o kilka stóp. Chcieli dać mi nieco prywatności i spokoju. Doceniłem to - przecięcie czyjejś nici życia nie jest łatwe. Z drugiej strony niejeden nazwałby to aktem łaski. Poza tym nie robiłem tego pierwszy raz w życiu, choć tego nie mogli wiedzieć. Szybkim ruchem wyciągnąłem sztylet i wypowiedziałem przysięgę, którą składają wszyscy Szarzy Strażnicy. Zrobiłem to niemal bezgłośnie - nie chciałem, żeby wydało się, że znam jej słowa.
- … A jeśli zginiesz, wiedz, że twoja ofiara nie będzie zapomniana. I że pewnego dnia, podążymy za tobą...
Gdy wbiłem ostrze w serce Blackwalla ten nawet nie jęknął. Krwi pojawiło się tyle, co w naparstku. Przez moment dostrzegłem tylko w jego oczach coś więcej niż pustkę. Ulgę. A potem już nic.
Mgła nagle ustąpiła. Jej oślizgłe macki przestały wdzierać się pod ubranie, do ust, gryźć w oczy.
I w tym samym momencie leżąca na noszach Inkwizytorka podniosła się gwałtownie, chwytając powietrze z łapczywością niedoszłego topielca. Morrigan wyciągnęła mały flakonik i podała go Inkwizytorce, ale ta pokręciła głową.
- Nie. Nie chce. Muszę. Myśleć. Jasno. - każde jej słowo było przesycone bólem. Wzdrygała się też co chwilę, jakby jej ciało przyjmowało uderzenia jakiegoś niewidocznego bicza. - Pustka. Mnie. Prawie. Pochłonęła. Ale w jakiś. Sposób. Obroniłam się. - stopniowo jej mowa odzyskiwała normalny rytm. - Pomioty znalazły więc drogę do Blackwalla. Chciały mnie dostać w inny sposób. Nie mogłam się obudzić...
Nie wiem czy była to gra świateł czy w jej oku zalśniła łza. Spojrzała na ciało Strażnika.
- To przeze mnie zginął. Przykro mi.
Wiedziałem, że Inkwizytorzy nie okazywali emocji. Ani nie przepraszali. Nie uszło też mojej uwadze krótkie spojrzenie, jakie wymienili ze sobą Morrigan i Byk. Zrozumiałem, czemu byli wobec niej tak zaskakująco opiekuńczy. Po prostu w przeciwieństwie do mnie wiedzieli kim była.
(...) Maszerowaliśmy przez Bagna kolejne dni, widziałem jak każdy z nas tracił siły a to co powiedziała nam Morrigan przyprawiało nas o drżenie na samą myśl, teraz każdy szelest wydawał się bardziej tajemniczy niż dotychczas. Z biegiem czasu każda kolejna wioska jaką mijaliśmy nosiła znamiona głodu, gospodarze nie mieli już tak sowitego przybytku jak kiedyś, wraz z dziećmi zaczęły ginąć prosiaki, kozy a to wszystko zdawało się nie mieć końca. Przed nami była kolejna wioska, miejscowi nazywali ją Danamrabi, zaledwie pięć chat i pełno chłodnych spojrzeń w naszą stronę. Fakt, wyglądaliśmy dziwnie, tym bardziej, że rany inkwizytorki zaczęły obejmować jej całe ciało, cuchnęło to niesamowicie i nawet Bykowi zaczęło to w końcu przeszkadzać. Podejście do Danamrabi było niezwykle strome a ścieżka usłana samym kolcem, to też ledwo co się tam dostaliśmy. Morrigan rozpaczliwie próbowała z kimś porozmawiać, gdy tak próbowała podjąć rozmowę my z całym ekwipunkiem przysiedliśmy na kamieniu. Nagle moją uwagę przykuła Morrigan, zaczęła rozmawiać z jakimś starcem, przesiadłem się więc na pień, z którego mogłem przysłuchać się całej rozmowie.
- Czego jeszcze chcesz?- Zapytał chłodnie starzec a jego spojrzenie powędrowało w kierunku chaty jakby chciał zakończyć tą rozmowę. - Moje ostatnie dziecko zginęło w czeluściach Bagna, parę dni temu myślałem że widzę je w cierniach za barojem, zostawiłem więc drzwi od chaty otwarte czekając aż wróci, rano byłem już bez całego przybytku, cztery wieprze leżały rozszarpane za chatą a po kozie nie było śladu - rzekł przejęty starzec i ku mojemu zaskoczeniu zaczął obwiniać za wszystko Morrigan. Ba! Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu Morrigan nie protestowała tylko zwiesiła głowę jakby na znak skruchy.
A więc tak, pomyślałem. To prawda co mówiła Morrigan, pomioty porywają dzieci, żeby przywłaszczyć sobie ich twarz, dzięki temu mogą z łatwością plądrować wiejskie chaty usypiając czujność gospodarzy, mógłbym przysiąc też, że stworzenia z Bagien stawały się coraz bardziej agresywne, jakby szykowały się na coś co miało wkrótce nastąpić. Tylko co z tym wszystkim miała wspólnego Morrigan i dlaczego zależało jej tak na rannej inkwizytorce? Odpowiedzią na to była przeszłość Morrigan, która od kiedy tylko wstąpiliśmy na Bagna zaczęła ją prześladować, zacząłem nabierać podejrzeń co do Morrigan, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że większość chłopa to właśnie na jej widok uciekała w popłochu niczym guziec.
Spojrzałem szybko na Morrigan, płakała.
Wyziewy splatały się i rozplatały nad naszą kępą, to przesłaniając, to odsłaniając księżyc, który wydawał się kołysać jak żółta cmentarna latarenka.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Wiedziałem i ja, choć pewność, z jaką swoją ponurą wróżbę obwieściła nam czarodziejka spowodowała, że serce zaczęło mi bić jak oszalałe, a nogi zrobiły się zdecydowanie zbyt miękkie. Kątem oka dostrzegłem leniwie podnoszącego się Żelaznego Byka, który mówiąc coś szorstko do swoich szarżowników, splunął przez ramię uśmiechając się gorzko do Morrigan. To kiepski moment i towarzystwo, by okazać się skończonym tchórzem pomyślałem, coraz intensywniej wypatrując złowieszczych kształtów wśród powykręcanych w milczącej agonii drzew otaczającej nas kniei, a to, że niczego w niej w co można by uderzyć stalą nie znalazłem, przepełniło mnie grozą jeszcze bardziej.
Wirująca wściekle mgła, niczym już nie powstrzymywana, jak wygłodniały drapieżnik osaczyła nas szybko ze wszystkich stron, mlecznobiałym murem odgradzając naszą grupę od reszty Bagien Nahashinu. Cały mój świat skurczył się teraz do niewielkiego poletka cuchnącej rozkładem ziemi, porozrywanego brunatnymi korzeniami niewidocznych już drzew. Morrigan, stojąca dumnie kilka kroków ode mnie, pachnący ziołami i piżmem klejnot naszej burej kompani, zdawała się patrzeć w jeden punkt, gdzieś za nieprzebrany opar. Właśnie miałem zapytać wiedźmę, czy faktycznie jest w stanie cokolwiek dostrzec przez otaczającą nas ścianę niespokojnej mgły, gdy usłyszałem kroki. Cichy, miarowy mlask, wydawany tu przy każdym stąpnięciu, stawał się coraz głośniejszy i oczywisty. Nasłuchujący w milczeniu Byk już ściskał rękojeść swojej okrutnej broni, a jego dwóch współplemieńców stanęło w ciszy przy nieprzytomnej inkwizytorce i miotającym się w swoim własnym koszmarze Blackwellu.
Nagle, gdzieś za sobą, usłyszałem kolejne kroki, potem kolejne, kolejne i kolejne - mlask, mlask, mlask. Coś karykaturalnie niskiego wyłoniło się z gęstniejącej mgły, a ja, niemal nieprzytomny ze strachu i rozrywającej żyły adrenaliny spojrzałem prosto w nieco bladą, pucułowatą twarz kilkuletniej dziewczynki w żółtej sukience z wyhaftowanym motywem misia. Kilka szybkich oddechów później otaczała nas już cała gromadka dzieci, chłopców i dziewczynek w różnym wieku, patrząca na nas bez słowa niepokojąco mętnymi oczami. Zdezorientowani spojrzeliśmy po sobie, by po chwili przenieść wzrok na kolejne dziecko - wysoką, blondwłosą, trzymającą jarzący się słabnącym, niebieskim światłem kaganek dziewczynkę o wyłupanych oczach, niechybnie córkę jarla. I uwierzcie mi - to, co wydarzyło się chwilę później, towarzyszyć mi będzie aż do kresu moich dni - Ona spojrzała na mnie tymi ziejącymi nieprzejrzaną pustką otworami w twarzy i zupełnie spokojnie wyszeptała: "Chodźcie z nami, przyszliście nas ocalić, teraz my ocalimy was...". Histeryczny, opętańczy śmiech Blackwella, który niespodziewanie rozległ się zaraz potem, zdawał się rozchodzić daleko poza granice zgniłych i przeklętych niczym dusza pomiotu Bagien Nahashianu...
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy jednak, że nim dobędziemy broni, wiele się wydarzy; tak wiele, że będziemy się musieli porządnie zastanowić, czy mierzymy nią we właściwego wroga.
Nikt więcej się nie odezwał. Czarodziejka i Byk uważnie obserwowali okoliczne zarośla, szarżownicy zapadli w drzemkę, nie zdejmując wielkich łap z rękojeści mieczy, a ja zacząłem sprawdzać kuszę i bełty, świadom, że w walce za jedną fałszywą nutę w pieśni Bianki mogę zapłacić życiem.
Gdybyście mnie spytali, jak to się stało, że w tak podłym miejscu jak Bagna Nahashinu straciłem czujność, nie potrafiłbym udzielić odpowiedzi. Pamiętam tylko, że kiedy ocknąłem się z półsnu, mgła była dość blisko, by słodkawy odór wdarł się do moich nozdrzy, oczu i gardła. Zamiast ostrzegawczego okrzyku wydobyłem z siebie tylko niewyraźny bełkot, po czym osunąłem się na ziemię.
Obudził mnie krzyk, podejrzanie podobny do tego, który parę dni temu wystraszył Morrigan. Rozejrzałem się wokół i zorientowałem się, że zniknęła zarówno ona, jak i Byk z Inkwizytorką. Mimo ciemności zauważyłem świeżą ścieżkę utorowaną przez wysokie zarośla, ścieżkę o szerokości noszy. Zostawiłem resztę nieprzytomnych towarzyszy i pełen złych przeczuć ruszyłem przed siebie. Po kliku minutach marszu zamarłem w pół kroku, słysząc odległe odgłosy kłótni.
- …i co z tego, że jest parę lat starsza niż większość twoich… nowych pociech? To wyjątkowo zdolny dzieciak, nada się do twoich celów. Ja dotrzymałam słowa, teraz ty dotrzymaj swego!
- Oh, Morrigan… - nie znałem właścicielki drugiego głosu, mogłem tylko zgadywać. Właściwie z dużym prawdopodobieństwem, że trafię, bo w końcu ile mogło być w Thedas osób potężnych na tyle, by owinąć sobie naszą czarodziejkę wokół palca… by zmusić ją do zdrady? – Jesteś taka naiwna.
widzę że nie tylko mi się wydawało, ze kolejna część opowiadania zaczyna się od zaledwie dwóch zdań. pora przestać pić ;)
A niech mnie, rzeczywiście, można było rozwinąć tekst. Co za fail :(
Pytanie do organizatorów: czy w przypadku takiego błędu jest możliwość napisania kontynuacji jeszcze raz - tym razem odnoszącego się do całości przygotowanego przez autorkę tekstu, a nie tylko dwóch/trzech zdań?
Wyziewy splatały się i rozplatały nad naszą kępą, to przesłaniając, to odsłaniając księżyc, który wydawał się kołysać jak żółta cmentarna latarenka.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
- Zbudźże ją Varricu – wrzasnął Żelazny Byk – Walka niebawem się zacznie.
Przyszedł do mnie, w najmniej spodziewanym momencie, jak wtedy, gdy usłyszałam Jego głos po raz pierwszy. Wskazał mi drogę i przestrzegł, że muszę do Niej podążać sama, dlatego wiedząc jak wysoką cenę mogę zapłacić za tę niesubordynację, wymknęłam się Żelaznemu Bykowi i pogrążonej we śnie Inkwizytorce. Stała tam, jak gdyby nigdy nic - lodowa maska osiadła na jej twarzy, ukrywając wszelkie emocje. Pierwsze słowa padające z jej ust były drwiną, kolejne były zbędne - wszak obie miałyśmy misje do wypełnienia. Nakreśliła na kamiennej ścianie krwawiącym palcem dziwny, niewielki prostokąt, szepnęła coś niezrozumiałym, syczącym językiem i otworzyła bramy do naszego końca. Płynna tafla lustra zabłysnęła, kiedy pierwsza przeszła przez nią . Otwierając oczy po drugiej stronie zwierciadła, czułam, że cząstka mojego skromnego Orlezjańskiego jestestwa znika raz na zawsze, porzucona w krainie tak odmiennej od przepełnionych magią i śmiercią bagien Nahashin.
Przeniosłyśmy się do świata nie znającego narzędzia magii, miejsca które jako jedyne przetrwało dzięki Stwórcy - zaginiona Atlantyda legenda znana mi z Zakonu; gdzie magia ożywała tylko jednej nocy, rodząc najsilniejszą broń mogącą oczyścić nasz świat. Niegdyś żył tu smok, który zgładzony został przez zwykłego człowieka, a czyn ten, zrodził jego esencję - Legendarny Kwiat, dzięki któremu Ona mogła umrzeć i narodzić się na nowo jak Andrasta, jak latający smok.
Miejsce to było mi obce i nieznane, ale dziwnie kojące, może to złudzenie pustki ,a może sen proroczy? Kolejna przepowiednia, która tym razem karze zdradzić swoich i dołączyć do Niej, Matki wszelkiej śmierci, samej Andrasty.
Ze snu wyciągnął mnie Varric.
Na imię mam Leliana, zostałam świadkiem i zarazem jedynym śpiewającym tkaczem tego wydarzenia. Żyjąc będę śpiewała w Jej imieniu i pomimo tego, że po przebudzeniu nic się nie zmieniło, a walka miała zaraz się zacząć, poczułam dreszcz, jakbym znów była w smoczej grocie pod zamkiem, gdzie poznałam resztę mojej historii. Musiałam zdradzić…
Czułem w kościach, że przetrwanie tej nocy będzie graniczyło z cudem. Odliczałem każdą minutę, która przybliżała nas do wzejścia słońca, modląc się w duchu żeby złe przeczucia były tylko fałszywym alarmem.
Po upływie godziny coś poruszyło się w krzakach. Nim Morrigan zdążyła zareagować z otchłani nocy poszybowała strzała, która godziła Żelaznego Byka w ramię. Wojownik zachwiał się i zawył z bólu. Spowił mnie nieokiełznany lęk, który zmusił mnie do ukrycia się za głazem nieopodal, skąd miałem widok na całą sytuację.
Z czeluści wybiegło dziesięciu, dwu metrowych, dobrze zbudowanych pomiotów, które miały twarze torturowanych dzieci, a w miejscach gdzie powinny znajdować się gałki oczne wydobywały się czerwone płomienie. Drużyna szybko przygotowała się do walki. Wiedźma rzuciła śmiercionośne zaklęcie, które powaliło trójkę napastników. Najemnicy wdali się w wir walki z resztą potworów. Morrigan z trudem łapała oddech po rzuceniu wyczerpującego zaklęcia i nagle zesztywniała. Pomioty, które ugodziła czarem podniosły się z trudem i rozpoczęły marsz w jej kierunku. Podobny kłopot mieli qunari. Pomioty zdawały się być kompletnie odporne na ciosy zadawane przez potężnych wojowników. Jeden z kompanów Byka dał się zaskoczyć i dostał cios prosto w serce. Morrigan stworzyła dla siebie tarczę ochronną i przyjmowała ciosy trójki monstrów, które powinny być już martwe, Byk z ostatnim kompanem zaciekle walczyli z pomiotami. Jeden z nich przemknął się przez linię obrony i ruszył w kierunku inkwizytorki. Był już bardzo blisko, Blackwall leżący nieopodal jęczał i dławił się własną krwią, więc nie był w stanie zareagować. Pomiot uniósł miecz gotów zadać śmiertelny cios, gdy nagle jego głowę przeszyła rozjaśniona strzała. Napastnik padł na ziemię bez życia. Na pole bitwy wbiegła Lelliana, która odmówiła nam wyruszenia na wyprawę kilka dni temu.
- Musicie niszczyć ich mózgi! - krzyknęła, a następnie wyjęła z plecaka magiczną lutnię na której zaczęła grać.
Drużyna słysząc melodię zaczęła odzyskiwać siły. Żelazny Byk wziął do siebie słowa Lelliany i jednym uderzeniem topora uszkodziły głowy dwójki napastników, a na następnego rzucił się z gołymi pięściami by wbić go w ziemię. Morrigan też wiedziała już, co robić. Opuściła barierę, odskoczyła do tyłu i sprawiła, że głowy pomiotów eksplodowały jedna po drugiej.
Gdy bitwa się skończyła, zauważyłem błyszczące, żólte oczy, które obserwowały całe zajście. Po jakimś czasie zaczęły się zbliżać do naszej drużyny, aż w końcu z ciemności wydobył się wojownik o niebieskich oczach, delikatnym zaroście i tatuażach na twarzy. Nim ktokolwiek zareagował, postać uniosła dłoń i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy na polu bitwy osunęli się na ziemię. Wszyscy prócz Morrigan.
- T-t-tyyy... - Powiedziała z trudem wiedźma. - Ale... jak?
Człowiekiem, który nas zaskoczył był Adrianus. Szary Strażnik, który odpowiadał za wyzwolenie Fereldenu podczas drugiej Plagi.
- Nie ma czasu na głupie pytania Mor. Powiem tylko tyle, że nie należę już do tego świata. Nie masz pojęcia w co się wplątałaś. - Powiedział Adrianus.
- Każdy ma swoje powody. Te szlachetne, jak i te troszeczkę mniej. - Zachichotała Morrigan.
- Wiem dobrze, co cię tu sprowadza. Pomioty z którymi walczyłaś przed chwilą to zupełnie nowe zagrożenie, a to co czai się na końcu waszej wędrówki jest starsze i potężniejsze od Flemeth. Niestety dla was to Bagno was uwięziło i nie wypuści was dopóki nie przekonacie lub nie pokonacie istoty, o której mówię.
- Żartujesz tak? Potężniejsze niż Flemeth? Daruj sobie. Więc co to jest?
- Nie mogę tego powiedzieć. Sami musicie się przekonać. Powiem ci jednak, że zwycięstwo jest niemożliwe z dwójką nieposłusznych qunari, starym Strażnikiem i śmiertelnie ranną inkwizytorką, a jeśli już o niej mowa, to musisz wiedzieć, że drzemie w niej pradawna moc, która może okazać się kluczem do zwycięstwa. Zostawię wam przy obozowisku plecak wypełniony lekami, które postawią na nogi każdego członka twej drużyny. Do ciebie należy zadanie okiełznania qunari i stworzenie prawdziwej drużyny, która da wam choć namiastkę nadziei na zwycięstwo. Dokładnie takiej jak nasza przed laty. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy... Mor. A teraz... POPROWADŹ ICH LUB GIŃ!
Po tych słowach poczułem jak moje powieki robią się ciężkie i osunąłem się na ziemię.
Gogetas - tak, napisz tylko na początku dlaczego wrzucasz ponownie pracę.
Spojrzałem ponad bezwładnym ciałem inkwizytorki w głąb chaszczy, starając się wzrokiem rozegnać złowróżbną mgłę i dojrzeć zbliżających się przeciwników, nie zobaczyłem jednak zupełnie nic. Żelazny Byk wstał, złapał swój topór i uważnie oglądał go w nikłym świetle rozpalonego niedawno ogniska. Sprawiał wrażenie całkowicie obojętnego i znudzonego, wiedziałem jednak, że już szykuje się do starcia, które miało zaraz nastąpić. Również czarodziejka podniosła się i dostojnym krokiem ruszyła w stronę Blackwalla, który odzyskał przytomność.
Strażnik spoglądał na nas obłąkanym wzrokiem, próbował krzyczeć, a nawet wyswobadzać się z pętających go więzów, ale dobrze wykonałem swoją robotę - nie miał szans się uwolnić. Nagle coś się zmieniło, jego oczy wyrażały teraz bezkresną radość, a wyniszczoną twarz wykrzywił grymas, mający być, zdaje się, uśmiechem.
Pomioty zbliżały się, a on czuł ich obecność każdą cząstką siebie, wzywały go. Wszyscy czym prędzej złapaliśmy za broń, Morrigan zaś wyraźnie koncentrowała swe moce. Plugawa hołota wypadła z gęstwiny i bez zastanowienia ruszyła do ataku. Zdumiewające, jak wiele spośród nich dało się poznać jako dzieci. Do wyboru mieliśmy albo dać się im zabić, albo ulitować się nad nimi i położyć ostateczny kres ich życiu. Co ja gadam, my nie mieliśmy wyboru! Słałem więc nieprzerwanie pocisk za pociskiem, a Bianka ani razu mnie nie zawiodła. Czarodziejka przemieniona teraz w ogromnego pająka atakowała celnie, sama nie zostając jednak trafiona, równie dobrze radził sobie qunari i jego dwaj zbrojni w miecze kompani.
W całym tym zamieszaniu przeoczyliśmy jednak moment, w którym Blackwall jakimś cudem wyswobodził się i umknął w niewiadomym kierunku, zabierając ze sobą poranione ciało nieprzytomnej inkwizytorki.
- Przygotować się. - Warknął Byk. Jego podwładni zareagowali natychmiast, jakby od dawna niecierpliwie oczekiwali tego rozkazu. On sam nie drgnął nawet, nie odstąpił na krok nieprzytomnej inkwizytorki, teraz bladej jak trup i zroszonej zimnym potem. Błyszczącym w półmroku okiem wpatrywał się czujnie w pobladłą czarodziejkę opierając swój bojowy młot na muskularnym barku. Morrigan zauważyła jego spojrzenie i najwyraźniej zdołała coś z niego wyczytać, bo obnażyła zęby w paskudnym grymasie i parsknęła gniewnie. I wtedy wszystko się zaczęło. Ból uderzył z siłą tarana, eksplodował pod powiekami feerią barw. Blackwall wyprężył się, błysnął w mroku białkami oczu. Naparł na krępujące go więzy z potworną siłą a jego stawy zatrzeszczały wyjątkowo nieprzyjemnie. Któryś z najemników krzyknął krótko, ostrzegawczo. Kątem oka złowiłem ruch. Coś małego i ciemniejszego od otaczającego nas mroku pełzło przez bagno jak polujący drapieżnik. Bianka zadrżała niecierpliwie rozkładając błyszczące ramiona.
- Czekać! - Zagrzmiał Żelazny Byk do swoich podkomendnych unosząc jedną z ogromnych dłoni. - Pozwólmy im przyjść do nas.
Cień jakby zrozumiał jego słowa. Znieruchomiał natychmiast, wyprostował się powoli. Jeden po drugim kolejne postacie wyłaniały się z mgły i mroku, otaczając obóz coraz ciaśniejszym pierścieniem. Wpatrywały się w nas nieruchomo i cierpliwie.
- Czekać! - Ryknął powtórnie Byk czując narastające napięcie wśród najemników.
Z piersi Blackwalla wydobył się potworny wizg. Powietrze zatrzeszczało, nabrzmiało magią. Z wnętrza mojej głowy przemówił głos. Nie rozumiałem słów, które wypowiadał, wiedziałem jedynie, że nie mógł pochodzić z tego świata. Przez niego, jakby z wielkiej oddali, słyszałem śpiewną inkantację Morrigan.
- Nie zrobisz tego! Nie ośmielisz się!
Spojrzałem za siebie na bladą z wysiłku wiedźmę i spiętego najemnika, u stóp którego skrępowany Strażnik wił się jak ranne zwierzę. Dostrzegłem też twarz inkwizytorki, za którą Byk z jakiegoś powodu był gotów pójść na samo dno otchłani. Poczułem jak po plecach spływa mi zimny pot. Oczy miała szeroko otwarte i puste, spękane wargi poruszały się bezgłośnie wypowiadając te same dziwne słowa, które tak wyraźnie słyszałem w swojej głowie.
- Odsuń się! - Krzyknęła Morrigan wiążąc zaklęcie. - Odsuń się przeklęty rogaczu! To rozkaz!
- Nie słucham już twoich rozkazów - odparł spokojnie qunari.
- Pożałujesz - syknęła wiedźma. Zwróciła na mnie błyszczące oczy, omiotła gorączkowym spojrzeniem gotową do strzału Biankę. Jej twarz przybrała upiorny wyraz.
- Zrób to, Varricu - rozkazała.
- Zrób to, Varricu – powtórzył głos w mojej głowie przemawiając głosem ikwizytorki.
Ból w skroniach narastał, zmuszał do posłuchu. Mój palec z łatwością odnalazł spust i zanim zdałem sobie sprawę z tego co robię Bianka już odnalazła swój cel.
W sumie sam nie wiedziałem, czego bardziej się obawiać... Pomioty z twarzą dzieci przypominały mi raczej potwory z opowieści dla najmłodszych, którymi straszono, gdy te nie chciały słuchać rodziców. Tak naprawdę, to było nic w porównaniu do tego, co kryło się w gęstym, zaciskającym się coraz bardziej wokół nas, kożuchu pokrywającym bagna.
Ledwo Morrigan zdążyła wydać komendę, by ruszać dalej, gdy zdałem sobie sprawę, że przerażające zimno zaczęło przenikać moje tkanki. Począwszy od stóp kierowało się ku górze, aż zatrzymało się na czubku nosa.
- Nie... Ten się nie nadaje, nie taki był układ… Za mało życia mu pozostało…- lodowate, ostre niczym ciernie słowa przeszyły moją głowę.
Zastanawiacie się pewnie, jak wybrnąłem z tej całej sytuacji, bo przyznacie, że nie była ona zbyt komfortowa, nawet dla tak nieustraszonego krasnoluda jak ja. Gdy zebrałem się, by przy użyciu mojej niesamowicie wyćwiczonej- a w zasadzie wrodzonej- sile woli, wyrzucić z głowy niechcianych gości, żeby następnie zapoznać ich z zazdrosną na zabój Bianką, powietrze przecięła nagle zimna klinga Żelaznego Byka. Paraliż momentalnie ustąpił, krew na nowo zaczęła płynąc w moich żyłach. Zdążyłem tylko na ułamek sekundy spojrzeć na odcięte, wijące się, obślizgłe macki tajemniczych kreatur nim zamieniły się w demoniczny pył. Ostatkiem sił Morrigan odepchnęła otaczającą mnie mgłę, z której przez dłuższy czas słychać było jeszcze przeraźliwe krzyki.
- Musimy odnaleźć tę apostatkę i to natychmiast! - z tymi słowami, z czoła czarodziejki spłynęły dwie wielkie krople potu.
Żelazny Byk nic nie powiedział, skinął tylko głową w geście potwierdzenia, po czym niby od niechcenia podniósł swój oręż. Jego dwaj towarzysze uczynili to samo. Ja też przygotowałem Biankę do walki i zerknąłem na czarodziejkę. Była spięta i nerwowym wzrokiem badała okolicę. Już miałem rzucić jakiś niewybredny żarcik, który rozładowałby napiętą atmosferę, kiedy głosy dochodzące z mokradeł wyraźnie przybliżyły się, by wreszcie ich właściciele zaatakowali.
Twarze pomiotów o dziecięcych rysach wcale nie były delikatne, niewinne i rumiane - wręcz przeciwnie – wyrażały nienawiść i żądzę krwi.
Qunari bez wahania ruszył na przeciwników, zręcznie wymachując swoim mieczem i trafiając celnie w ich wątłe truchła. Niespodziewanie jeden z nich znalazł się za Bykiem i próbował zadać cios – wojownik jednak błyskawicznie zorientował się w sytuacji i sparował uderzenie. Następnego nie było.
Nieskromnie dodam, że również ja i Bianka przyczyniliśmy się srodze do zmniejszenia populacji pomiotów. Najszybciej jak potrafiłem naciągałem cięciwę, a Bianka wyszukiwała cel i przeszywała go na wylot.
Tylko czarodziejka broniła się niepewnie, nie uśmiercając żadnego z pomiotów, lecz jedynie ogłuszając je i pozbawiając przytomności.
Niespodziewanie krzyknęła nieludzko i poddała się, uciekając w głąb zasnuwającej okolicę mgły. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co ją tak poruszyło i wystraszyło.
Ułożyliśmy noszę, na których leżał Blackwall na ziemi i otoczyliśmy je kordonem, ściskałem Biankę w dłoniach przygotowany na to, co miało nadejść. Po chwili z otaczających nas oparów zaczęły wyłaniać się sylwetki coraz większej liczby pomiotów podobnych tego, z którym zmierzyliśmy się ostatnio, niskie, krępe o twarzach dzieci ze szczątkami ubrań pokrywającymi ich powykręcane ciała. I wtedy poczułem jak coś uderza mnie w bok, to była Morrigan, jej ciało opadło bezwładnie na ziemię tuż obok mnie, nie bacząc na nic wciągnąłem ją do kręgu a następnie niezwłocznie wróciłem na swoją pozycje. W tym czasie moi towarzysze poczynali sobie śmiało pacyfikując kolejne grupy przeciwników, nie chcąc pozostać w tyle rozpoczeliśmy z Bianką nasz wspólny taniec, kolejni wrogowie padali zasypani gradem bełtów, jednak pomimo naszych wysiłków szeregi wroga zdawały się nie mieć końca, do tego Morrigan leżała nieprzytomna a bez niej otaczające nas opary zacieśniały się coraz bardziej odcinając nam drogę ucieczki. Nagle zauważyłem, że zaczęło się przejaśniać, rozejrzałem się dokoła a moim oczom ukazała się zakapturzona postać, mgła rozpraszała się przed nią oczyszczając drogę a z palców wystrzeliły iskry tworząc ognistą ścianę oddzielającą nas skutecznie od wrogów.
-Chyba potrzebujecie pomocy- zapytał zbliżając się. Był to mężczyzna ubrany w kapłańskie szaty, a na szyi miał medalion, który błyszczał w kontakcie z mgłą
-Kim jesteś? - zapytałem podejrzliwie.
-A czy to ważne, kim jest, zabierajmy się stąd dopóki mamy okazję - warknął Byk zarzucając swój topór na plecy i chwytając w pośpiechu nosze.
-Ja zajmę się Morrigan – odpowiedział nieznajomy biorąc jej ciało na ręce
Nasz wybawca zaprowadził nas do swojej chaty położonej niedaleko gdzie zajął się nieprzytomną dwójką a my w tym czasie udaliśmy się na spoczynek. Próbowałem zasnąć jednak coś nie dawało mi spokoju, nie ufałem naszemu nowemu znajomemu, jego opowieść jakoby to przypadkowo pojawił się w tamtym miejscu nie trzymała się kupy, moi kompani nie przejęli się tym zbytnio jednak ja czułem ze coś mi umyka, sięgnąłem po kufel i pociągnąłem łyczek trunku, wtedy mnie olśniło
-Nazwał ją po imieniu!!! - Wykrzyczałem budząc wszystkich wkoło
-O, co ci chodzi krasnoludzie? Co to za wrzaski w środku nocy? – Zapytała inkwizytorka przecierając oczy
-Nazwał ją po imieniu – powtórzyłem. Pamiętacie, co odpowiedziała czarodziejka, kiedy zapytaliśmy, co tak naprawdę ją tu sprowadza?
-Oczywiście, że prawdopodobnie zna osobę, która stoi za tym wszystkim. Zaraz on ją zna!!! - wykrzyczał Byk
-Nadal nie obchodzi cię, kim jest? – Spojrzałem na niego pytając z przekąsem.
Rozwścieczony moją drwiną wojownik poderwał się z łóżka chwytając rękojeść topora a reszta Quinari poszła w jego ślady, inkwizytorka również sięgnęła po miecz i razem udaliśmy się w stronę pokoju, w którym znajdował się uw tajemniczy jegomość. Potężny kopniak wyłamał drzwi z zawiasów a te strzaskane wylądowały na ziemi, za nimi stał tajemniczy czarodziej a na ziemi leżały ciała dwójki naszych towarzyszy. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem, kiedy się ocknąłem był potężny oślepiający błysk, teraz pokój stał pusty a cała trójka zniknęła. Kiedy już wszyscy odzyskali świadomość postanowiliśmy ruszyć w pościg za zaginionymi, przeszukaliśmy chatę natrafiając na ukryte pomieszczenie, gdzie znajdowała się tajemnicza mapa, oraz amulet podobny do tego, jaki nosił na szyi nasz wybawca. Zebraliśmy wszystko, co mogło się przydać i niepewni tego, jak potoczą się dalej nasze losy ruszyliśmy odnaleźć zaginionych.
Morrigan zdawała się nie przejmować naszą obecną sytuacją, ale wszyscy trzej wiedzieliśmy, że nie dotrzemy do Andoralskiego Pogranicza z zakneblowanym Blackwallem i nieprzytomną inkwizytorką. Nie mieliśmy jednak wyjścia. Kompanów się nie porzuca, choćby miałoby się zginąć. Ruszyliśmy.
Cały czas myślałem o tej zagadkowej, zakapturzonej postaci. Miałem wrażenie, że ma związek ze śpiączką inkwizytorki.
Moje rozmyślania skończyły się gdy coś silnir uderzyło mnie między łopatki. Nim sie obejrzałem, nasz qunari rozprawił się z 3 hurlokami, a Morrigan zamroziła kolejnych 3. Bianka już była w gotowości.
Po krótkiej rozprawie z tą małą grupką pomiotów zatrzymały się w nas serca. Nie było z nami Blackwalla. Wszystkie sznury leżały na leśnym runie. Morrigan zemdlała.
Zacisnąłem dłonie na Biance, czułem jak każdy mój mięsień napina się przygotowując się do walki. Żelazny Byk powoli podniósł się na nogi, wpatrując się uważnie w mgłę.. Czułem to, powietrze wręcz wibrowało, nawet bez ostrzeżenia Morrigan, wyczułbym że coś się zbliża. Po raz kolejny tego dnia, żałowałem, że tu jestem. Zacząłem się zastanawiać, czy to spotkanie będzie mi jeszcze dane opisać w jednej z moich opowieści. Czekaliśmy, nie wiem ile czasu minęło, wtedy wydawało mi się że całe godziny. Mgła zrobiła się tak gęsta, że widziadłem już tylko niewyraźne sylwetki swych towarzyszy. Czułem, że to nieroztropne, że powinienem raczej trzymać się blisko nich, ale jakaś siła sprawiała, że nie mogłem poruszyć się nawet o cal. Napięcie zjeżyło mi włosy na karku, w tej śmiertelnej ciszy słyszałem tylko jak szybko bije moje serce. Wtedy ujrzałem cień, powykrzywianą postać, która powoli zbliżała się w naszą stronę. Z początku wydawała mi się olbrzymia, wycelowałem w nią, gotowy w każdej chwili oddać strzał. Jednak im bliżej nas była, tym stawała się mniejsza, wydawała z siebie przytłumiony szloch. Palce zadrżały mi na spuście, jeszcze chwila, kawałek. Z czym przyjdzie nam się zmierzyć? Jak obrzydliwa i niebezpieczna kreatura czaiła się na Bagnach Nahashinu?
Mgła ustąpiła, nagle, jakby jej tam nigdy nie było. Nie byłem przygotowany na to co zobaczę, przerażająca prezencja, potwór, okazał się być małą dziewczynką, okropnie umorusaną błotem, w podartej lnianej sukience, która zanosiła się straszliwych szlochem. Opuściłem Biankę,znów mogłem się poruszać, Stalowy Byk i dwaj szarżownicy wciąż jednak stali w pozycji bojowej, z wyciągniętymi mieczami, czarodziejka również podejrzliwie kierowała kostur w stronę dziecka. Ja nie czułem już zagrożenia, złowroga cisza ustąpiła normalnym nocnym odgłosom, sądziłem że to po prostu bagno tak na nas wpłynęło, mgła zmąciła nam umysły, a karmione strachem serca zaczęły panikować bez powodu.
-Mamusiu! Wiecie gdzie jest moja mamusia? -dziewczynka spytała piskliwym głosikiem i spojrzała na nas smutno, wielkimi, brązowymi oczami.
-Wszystko w porządku, zabierzemy cię do domu -odparłem wesoło i uśmiechnąłem się by pokazać że nie musi się nas bać.
Zrobiłem kilka kroków w jej stronę, była samotna i przerażona, kto wie ile czasu spędziła błądząc bo zdradzieckich trzęsawiskach, to cud że udało jej się przeżyć.
-Stój, nie podchodź do niej idioto! -Morrigan krzyknęła, a w jej głosie dało się wyczuć strach pomieszany z irytacją. -Nie widzisz, że to to wszystko jest zbyt podejrzane?
-Zgadzam się -odezwał się milczący dotąd Byk.
Nie bardzo rozumiałem o co im chodzi, to było tylko nieszczęśliwe dziecko, które chciało wrócić do domu. I wtedy właśnie popełniłem najgorszy błąd, którego konsekwencje będą prześladować mnie do końca mego życia. Może byłem zbyt miękki zapomniałem, że to są Bagna Nahashinu, że czai się w nich coś co ciężko pojąć rozumem. A przecież moje podróże powinny były mnie nauczyć, że rzeczy mogą nie być tym czym się nam wydają na pierwszy rzut oka, a zło potrafi przybierać najróżniejsze formy.
Mimo zakazu Czarodziejki poszedłem do drobnej trzęsącej się figurki i objąłem ja ramionami nim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Zdradziecka mgła powoli gęstniała wokół nas, mętne macki próbowały rozpaczliwie dosięgnąć naszych ubrań, rynsztunku i włosów. Z każdą sekundą chrapliwy, zniekształcony chichot plugawych pomiotów zbliżał się coraz bardziej w naszą stronę, otaczając nas w prowizorycznym obozowisku. Przygotowany do nieuchronnej walki, sięgnąłem po Biankę, gdy świat nagle zafalował mi przed oczami i przybladł, a głowę przeszył krótki, lecz obezwładniający ból. Seria chaotycznych, niezrozumiałych obrazów gwałtownie zaatakowała moje myśli: wykrzywiona w gniewie twarz apostatki rzucającej czar na Inkwizytorkę, przerywając zamykanie Wyrwy, skulona w kącie przerażona grupka dzieci, tocząca się po ziemi fiolka z krwią pomiota, budzący grozę cień tajemniczej istoty pochylonej nad nieprzytomnym Blackwallem, pęknięte misternie zdobione lustro.
Okrzyki towarzyszy wyrwały mnie z niepokojących wizji (a może to były wspomnienia?) jak grom z jasnego nieba i osunąłem się bezwładnie na Żelaznego Byka, desperacko próbując złapać powietrze.
- Gdzie… gdzie my jesteśmy? – wycharczałem z trudem, rozglądając się zdezorientowany – Dzieci... dzieci... wciąż szukamy dzieci na Bagnach Nahashinu?
Morrigan natychmiast do mnie doskoczyła, w jej oczach na ułamek sekundy zagościło przerażenie, a Żelazny Byk zaklął siarczyście pod nosem, wciąż mnie podtrzymując. Nie mogłem się jednak skupić, coś dziwnego stało się z moim ciałem - widziałem je, mogłem nim ruszać, ale nie czułem, by należało do mnie. Czułem za to chłód posadzki, choć nie leżałem przecież na ziemi.
- Czy pamiętasz co się wydarzyło przy Jaskółczej Wyrwie? – spytała Morrigan napiętym głosem, jej oczy intensywnie wpatrywały się w moje. Poczułem bijącą od nich iskierkę magii i ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, a świat znów zaczął pulsować.
- Blackwall już nie pamięta, pochłonęły go jego najgorsze koszmary, lecz ty masz jeszcze szansę. – kontynuowała wiedźma spokojnym tonem, kładąc dłoń na moim czole – W rzeczywistości już od dawna nie jesteśmy na Bagnach Nahashinu, a nawet i moja magia tu słabnie, więc wkrótce nie będę mogła nas chronić.
Dotyk chłodnej ręki Morrigan przywołał falę zapomnianych wspomnień pogrzebanych siłą przez to przeklęte miejsce. Znalezienie zagubionych dzieci i starcie przy Jaskółczej Wyrwie, furia apostatki, rozdzierający krzyk bólu Inkwizytorki i ten zimny, nieludzki śmiech demona, gdy więził nas w…
- Pamiętasz… – szepnęła z ulgą Morrigan, w jej głosie słychać było zmęczenie – Tutaj wszystko wypacza wspomnienia, kaleczy myśli i sprowadza koszmary, nic nie jest tu prawdą. To wszystko iluzja.
Gdy otworzyłem oczy świat rozprysł się na tysiące kawałeczków, Bagna Nahashinu i pomioty znikły, a przeklęte miejsce wyjawiło swoją prawdziwą naturę. Kraina tonęła w chorobliwym, zielonkawym świetle, a wysoko nad naszymi głowami wisiało Czarne Miasto - byliśmy w Pustce.
Łudziłem się, że to „niedługo” nastąpi za kilka dni, może jutro. Chciałem odwlec ten moment na później gdy Blackwall i smarkula byliby gotowi do walki. Kiedy nie zostałbym zdany tylko na łypiących na siebie złowrogo qunari i wiedźmę. W takich chwilach drodzy panowie osoba zaczyna tęsknić za starymi dobrymi czasami. Mnie też to nie ominęło. Zabrakło mi Hawka, który potrafił zażartować i zawsze dbał o swoich. Wtedy niestety byłem sam.
Po niezliczonym czasie oczekiwania poczuliśmy ich. Opary już gęsto oplatały nasz obóz. Jako pierwsze usłyszeliśmy szamotanie się Blackwalla. Ocknął się i starał się wyswobodzić z więzów. Byk nie drgnął nawet. Chyba wolał mieć mniej ale pewnych kompanów. Potem był chlupot wody i ponury charkot pomiotów dochodzący zewsząd. Otoczyli nas. Stanęliśmy spięci i niepewni gotowi na to co zaraz się wydarzy. Każdy znajdował się z innego skraju obozu z przygotowaną bronią bądź czarem. Byli już bardzo blisko.
Wtem stało się nieprzewidziane. Za naszymi plecami wybuchła zielona jaskrawa łuna rozjaśniając okolicę. Mieliśmy tylko chwilę na reakcję, gdy ryk pomiotów niemal nas ogłuszył jak ruszyły do ataku. Zerknąłem tylko na moment za siebie. Po środku obozu otworzył się mały ryft. Szalał zielonymi smugami energii a nasza inkwizytorka, leżąc z ręką wyciągniętą w jego kierunku, starała się go zamknąć.
Okrzyk Morrigan odciągnął mnie od tego przerażająco pociągającego widoku. Wycelowałem Biankę w najbliższy pomiot z dziwnym uczuciem na sercu.
- Wracaj skąd przylazłeś - warknąłem przeczuwając, że znów będę miał o czym opowiadać.
86 dzień wyprawy.
Znajdowaliśmy się na Bagnach Nahashinu, każdy z nas stojąc na tych ziemiach był przygotowany na najgorsze. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że wydostanie się Cieni poza osłonę nieba, trwało sporo czasu. Pozostawało nam jedynie czekać w brudnych kałużach, otaczanych poprzez masę ponurych dzrew wyrastających spod wody. W między czasie zauważyłem, że czarodziejka Morrigan zaczęła ze zdenerwowania tupać obcasem swojego buta o kamień, na którym stała. Wydało mi się to dość dziwne, nigdy nie zauważyłem na jej twarzy, choćby oznaki szczęścia, smutku, a tym bardziej zdenerwowania.
Po kilku godzinach jeden z żołnierzy Żelaznego Byka wskazał palcem na gwiaździste niebo. W jednej chwili, wszystkie gwiazdy znikły, a za ich miejsce pojawiły się jedynie zgniłozielone błyski.
Przyglądałem się całemu zjawisku ze strachem, ale z drugiej strony było to nadzwyczaj ciekawe. Poza rozszalałymi Cieniami na niebie, mój wzrok przykuła lady Morrigan, która z każdą sekundą wyglądała na coraz bardziej zestresowaną. Myślałem, że ma tak tylko przed walką, może jej minie. Po chwili ze sklepienia wydostał się czarny dym, kiedy ustał, z tego samego miejsca zaczęły wyślizgiwać się czarne Cienie, przypominające najohydniejsze kreatury na ziemi.
Wszyscy oprócz mnie brali już udział w walce, rozszalałe topory, brzęki oręża, świsty strzał, wszyscy do okoła mordowali zło. Bynajmniej tak mi się zdawało, póki nie spojrzałem na Morrigan, która po sekundzie leżała pod wielkim qunari, przytrzymywał jej szyję swoim potężnym toporem. Duszona przez Żelaznego Byka, próbowała posłużyć się swoją magią, słabe iskry wylatywały spod palców czarodziejki, lecz na nic się to zdało, po chwili leżała już martwa, a z jej ust wylatywał, ciemny jak smoła dym, podobny do tego z kokonu Cieni. Wraz z nim wydobył się piskliwy jęk, który towarzyszył dymowi.
Wszystko stawało się coraz bardziej tajemnicze i nikt nie znał odpowiedzi, dlaczego czarodziejka została zamordowana w takiej chwili...
Poprowadź ich lub giń
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Szybko, więc pochwyciłem Biankę i wybiegłem wprzód, aby zobaczyć ile pomiotów nadchodzi. Lecz ku memu zdziwieniu, i również innych nie były to pomioty…
Byli to templariusze. Nie wiem co tam robili, ale najwyraźniej spotkało ich to samo, co Blackwalla. Ci ludzie wymawiali niezrozumiałe słowa, jakby w jakimś pradawnym języku, ale również krzyczeli jakby coś zadawało im ból, lecz nie miałem pojęcia co.
Nie wiedziałem jak zacząć walkę ,gdyż nigdy nie miałem przyjemności potykać się z oddziałem opętanych templariuszy. Z pomiotami byłoby łatwiej… Z templariuszami nie polegał problem na stylu walki ,lecz z opancerzeniem jaki nosili. Ciężką zbroję trudniej przebić, a ma tylko kilka słabych punktów jak pod szyją lub pod pachami.
Skinieniem głowy dałem znać, że idę na prawa flankę, a Żelazny Byk razem ze swoimi przybocznymi ma mi utorować drogę … Widząc trzech zwartych w szyk qunari ,którzy zabijali bez opamiętania wszystkim czym się dało, brońmi, korzeniami, a nawet swoimi twardymi rogatymi czaszkami. Widok był okrutny, lecz i piękny. Qunari i ja walczyliśmy razem ramię w ramię bez wytchnienia, niczym cztery demony śmierci które wpadły w szał bitewny. Lecz z tego wszystkiego zapomnieliśmy o czarownicy, która strzegła Inkwizytorki i Blackwalla. Po chwili zaszarżowała na nią dwójka opętanych, którzy jakimś cudem nam się wymknęli. Bez zastanowienia rzuciłem Biankę w ich stronę … chybiłem, lecz szybko pobiegłem do nich wyciągając nóż z nogawki. Nagle przede mną stanął jeden z wrogów ,więc szybko wbiłem mu ostrze w gardło ,a ten dławiąc się krwią próbował mnie przetrzymać, ale szybko go odepchnąłem. Biegłem dalej, lecz się spóźniłem ,gdyż jeden templariusz mocno ciął Morrigan w brzuch… Osłupiałem z niedowieżania, ale potem rzuciłem sie ze wściekłością na drugiego templariusza, który stał nad Inkwizytorką i miał zadać ostateczny cios. Wbiłem mu nóż w serce przebijając się przez gruby pancerz, a potem wziąłem jego miecz, by odrąbać głowę temu co zadał cios Morrigan.
Zobaczyłem, że czarodziejka była nieprzytomna i się coraz bardziej wykrwawia. Nagle przypomniałem sobie o mgle, skoro Morrigan była nieprzytomna to kto powstrzymuje mgłę?
- Byku, qunari! Zabierzcie ranną Inkwizytorkę i Blackwalla. Mgła się zbliża!- krzyknąłem z całych sił mając nadzieję, że to usłyszą. Nie wiem czemu mgła budziła we mnie taki strach ,ale wydawało mi się, że słyszę dochodzące z niej szepty. Mgła zbliżała się niczym wielka niszcząca fala podczas sztormu …
Jestem niepewny, czy wysyłać pracę, czy może ją skracać. W tym momencie ma 21 zdań. Czy zaliczyłaby się do tych "około piętnastu"? Ciężko byłoby mi cokolwiek z niej ująć.
Też mam 21 zdań. Mam nadzieję, że wszystko w porządku, bo praca poprzedniego zwycięzcy też miała mniej więcej tyle zdań.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
I jakbyśmy zmizerniali nie byli, jak głodni i spragnieni chwili ucieczki od bagiennej frustracji, tak każdy z nas – każdy z nas zdolny jeszcze do walki, rozumie samo przez się – chwycił towarzyszkę swojego życia w twarde dłonie, wsparł się mocniej na nogach, przygarbił, gotów do wyprowadzenia natychmiastowego ciosu, skądkolwiek ten mógłby nadejść w plugawej mgle.
Jakiż dobry to materiał na historię! Spójrz, wyobraź to sobie drogi słuchaczu. Na środku nosze, spętany Blackwall czasem bełkoczący złowrogo, wkoło ustawieni dzielni mężowie i damy (dla dobra opowieści pozwalam sobie tak nazywać Morrigan, ale gdybyście ją słyszeli, ha!, nie nazwalibyście jej damą), każdy trwożliwie i z determinacją wpatrzony przez siebie, naprężony, otoczony nienawistną mgłą, myślący tylko o tym, by uratować dziećki! Widzicie to? No, mówiłem, dobry materiał na historię, inaczej by was tu nie było.
I w takim momencie, miarujcie sobie, nic się nie wydarzyło.
Nic a nic.
Może poza tym, że przebiegł mnie dreszcz. I wtedy dałbym sobie rękę uciąć, że i Bianka pokryła się gęsią skórką. U licha, kusza?! No widzicie, takie to rzeczy dzieją się w głowach na Bagnach Nahashinu.
- Niebawem uderzą – powtórzyła Morrigan. Blackwall zacharczał, uderzył pięściami w rozmiękłą glebę, przez co odgłos był lżejszy, mniej dudniący, ale nie mniej złowieszczy. Nagle zrozumieliśmy, czemu Morrigan wypowiedziała na głos to, co wszyscy wiedzieliśmy. Mieć świadomość zagrożenia to jedno. Zdawać sobie sprawę z tego, skąd nadejdzie, to zupełnie co innego.
Pierwszy zareagował Żelazny Byk, może dlatego, że Qunari inaczej działają zmysły. Może dlatego, że ich specyficzny kodeks nie narzuca zahamowań, które ma każdy normalny… Ach, niech Pustka pochłonie polityczną poprawność! Rozumiecie, o co chodzi. Jeśli jest ktoś – komu trzeba zadać cios, a każdy krasnolud, człowiek czy nawet elf zawahałby się przed pchnięciem, to Qunari to zrobi. Dla dobra społeczeństwa.
No więc – nie patrz tak na mnie, wiem, że tak się nie zaczyna zdań, ale co mi zrobisz? – Żelazny Byk rzuca się do przodu, unosi swój dwuręczny miecz, Blackwall dalej rzęzi, a rzęzi tak, że nie wiem, czy umiera, czy śmieje się jak jakiś pomiot, ostrze już ma opaść, gdy ten opętany Szary Strażnik pluje krwią. I to pluje tak, że jego gęsta broda natychmiast przybiera kolor brudnego karminu, że cała ziemia obok wygląda jak na pobojowisku, że posoka spływa na oczy Byka, tak że ten chwieje się. A potem ta masa zaczyna krzepnąć, poruszać się, pełzać, jakby była tysiącami małych robaków. Odprawia taniec śmierci, zbierając się w jednym punkcie, pełznąć ku górze, kropla na kropli, aż przybiera formę…
Pomimo, że całe jest czerwone, że patrzy czarnymi oczyma, rozpoznaję kształt dzieciaka Rhegisa.
- Głupcy. – Wierzcie mi, nikt nie potrafi powiedzieć „głupcy” tak, jak Morrigan. Człowiek nie wie, czy wstydzić się, czy przygmocić jej w upudrowane lico. – Od tego były wyrwy, od tego były pieczęcie, gniazdo apostatki i Jaskółcza Wyrwa. A wy… - Unosi kostur do góry. Jedzie po nas jak po łysych kobyłach, jakby nie była wszędzie tam z nami, jakby nic nie było jej winą.
Dzieciak, pomiot, skrzep krwi, robaczywy kształt, czymkolwiek to jest, robi krok do przodu.
Gęstą mgłę przerywa krzyk. Inkwizytorka otwiera oczy.
Żelazny Byk wstał, to było dziwne z jego strony, zdaje się że rzadko przerywał zaplanowany odpoczynek. Spojrzał najpierw na wschód, cicho nasłuchując - kazał nam spać. Trzymaliśmy przy sobie bronie, w takich warunkach to norma, nigdy nie wiadomo czy zza drzewa nie wybiegnie niedźwiedź, czy inne, mroczniejsze stworzenie. Zaczęło się od dziwnych dźwięków, coś piszczało w promieniu kilku kilometrów. Odgłosy i zimno nie dawały mi spokoju, wiatr przełamał nawet drzewną tarczę, przez co trudno było się skupić na naszym zajęciu. W końcu wstałem, czas było zabrać się do roboty. Niedaleko nas było widać blask pochodni, miałem nadzieję że to ludzie, nie myliłem się, ale czy naprawdę tego oczekiwałem ? Paru z nas poszło zobaczyć co się dzieje, przyszły mi na myśl znikające dzieci, wszystko zaczynało się układać. Dawno temu ludzie z wiosek składali ofiary wszystkiemu co im zagrażało, począwszy od pomiotów a kończąc na bytach, o których strach nawet myśleć. Powinniśmy to zakończyć, ale co możemy zrobić kiedy w każdej chwili mogą nas zaatakować ? Te rozdarcie także było nie do wytrzymania, jednak nie wszystkim na tym zależało, problem nie chciał się rozwiązać, tajemnica uciskała nas do samego końca.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Obserwowali uważnie okolicę, czekając na pierwszy ruch wroga.Czuć było, że i oni oczekiwali na nasz krok.Jeden krok. Wiedziałem, że ten stan nie potrwa długo,wszakże każdemu zależało na szybkim wyeliminowaniu przeciwnika. Wiatr przycichł troszkę na jedną chwilę, dając nam sygnał do ataku.
I to nas zgubiło.Nasze przeczucia były słuszne, ale przeciwnik nie był przed nami, a wylewał się z zerwanej zasłony. A Przeciwnik znał nas doskonale. Szybkimi atakami z nieba kładł jednego po drugim, wciągając ich Pustkę. Widok ten przyprawiał o dreszcze. Zrozumiałem, że mieliśmy nikłe szanse na walkę z taką armią. Nawet Inkwizytorka nie miała jak zamknąć zasłonę. Przeczuwaliśmy najgorsze.
Rozglądając się, żeby ocenić sytuację, widziałem, że nie tylko ja mam problemy. Żelazny byk, Morrigan, Inkwizytorka i Ja trzymaliśmy się w blisko siebie. Skłamałbym mowiąc, że bitwa była tylko jednostronna. Mimo naszego wysiłku siły i determinacja kreatur nie malała. Wręcz przeciwnie. Atak ich ciągle narastać dając mało czasu na zastanowienie, kalkulacje czy taktykę. Przyparci do muru czekaliśmy na nieunikniony koniec. I stał się cud.
Z rozdarcia wyleciały duch. Pomyślałem, że nic w tym dziwnego. Tyle, że te duchy nam pomagały. Grom ich ciosów odblokował nas. Zwrot zdarzeń i nadzieja wzmocniły nasz hart ducha i dodała sił. Szaleństwo malało. Byliśmy coraz lepsi. I szybsi. I mocniejsi. Koniec był bliski.
Zasłona nadal była zerwana, lecz monstra zmieniły kurs, wycofywały się. Tak, to był koniec. Ulga i radość były ogromne, choć sił brakowało. Inkwizytorka wydała jedno słowo:
- Dziękuje.
Duch stanął nieruchomo przed nami. I spytał:
- Czy masz siłę zamknąć zasłonę, pani.
Inkwizytorka zebrała w sobie siły i powiedziała:
- Spróbuje, ale dlaczego wy ...
- Nie wszystkie stworzenia pustki są złe - powiedział duch - Nie wszystkie was nienawidzą. Masz dar, który od samego Stwórcy pochodzi. On jest twym przeznaczeniem. Używaj go do naprawy wszystkiego, co zniszczyli moi zdeprawowani bracia.
Po chwili rzekł:
- A wy chrońcie ją, by sił nie zabrakło. Biada wam wszystkim, gdy ten dar przepadnie.
Duch ten ukłonił się i wraz z innymi wrócił do Pustki. Ten widok na zawsze zostanie w mej pamięci. Honor i siła biła z nich. Piękno i blask - tak niezapomniane tutaj.
Inkwizytorka zamknęła zasłonę. Tylko tyle z siebie wyrzuciła. Straciła przytomność.
Musieliśmy wrócić na szlak, iść przed siebie. Do celu brakowało nam dużo. Musieliśmy zdążyć.
W czasie wędrówki nie rozmawialiśmy, nie było o czym. W milczeniu wędrowaliśmy. Nikt nie zadawał pytań i nie dziwiłem się. To prostu zbyt trudne. Czułem, że straciliśmy tu wielu. Nie możemy stracić jej.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Żelazny Byk już nawet nie próbował udawać, że śpi; wstał i chwycił rękojeść swojego dwuręcznego miecza, a dwaj szarżownicy podążyli w jego ślady, czujni i gotowi do walki. Morrigan niestrudzenie mamrotała pod nosem swoje ochronne zaklęcia, jednak nawet ona nie mogła robić tego wiecznie i wkrótce oparła się o głaz wyglądając, jakby lada chwila miała paść przed nami ze zmęczenia.
Mgła wydawała się tylko na to czekać; w chwili trwającej nie dłużej niż parę uderzeń mojego bijącego nienaturalnie szybko serca opary podpełzły do nas i spowiły wszystko całunem bieli, ograniczając widoczność do minimum, przez co mogliśmy jedynie czekać i nasłuchiwać, trzymając broń w gotowości, podczas gdy wokół nas co i rusz dało się słyszeć szmery, szuranie, łamanie gałązek oraz... dziecięcy śmiech? Chociaż nikt nas nie atakował miałem wrażenie, że napięcie rozsadzi mi czaszkę, że jeśli kłębiące się pod skórą emocje nie znajdą ujścia, zaraz oszaleję. Zauważyłem kątem oka ruch i odwróciłem się w tamtym kierunku, jednak moje uszy wypełniała tylko nienaturalna cisza, a ten nagły brak dźwięku w połączeniu z bielą dookoła, podczas gdy powinienem usłyszeć przynajmniej ciężkie kroki Byka lub strudzony oddech Morrigan, był najgorszy; mgła owinęła mnie całego, a ja nie byłem w stanie już z nią walczyć.
Nagle moje ciało przestało należeć jedynie do mnie - było w nim coś jeszcze, co szeptało w mej głowie słodkie słówka, wabiąc, kusząc i obiecując spełnienie wszystkich marzeń jeśli tylko uda mi się zrobić jedną, błahą rzecz - zabić mych towarzyszy. Bianka po raz pierwszy w życiu wyślizgnęła mi się z ręki a ja, niezdolny przeciwstawić się woli nieznanego mi głosu, skierowałem się w miejsce gdzie stał jeden z szarżowników Byka. Niewiele myśląc, bo po prawdzie to dziwna istota myślała za mnie, rzuciłem się na qunari i jedynie dzięki zaskoczeniu udało mi się powalić go na ziemię, gdzie szamotaliśmy się przez chwilę; najemnik miał jednak nade mną przewagę zarówno wagową, jak i bojową, nie mówiąc już o wzroście. Gdy zacisnął mi palce na szyi chcąc udusić szalonego krasnoluda, mogłem wyraźnie ujrzeć swoje wykrzywione gniewem oblicze w jego oczach i raptownie poczułem, że żądza krwi oraz kuszący zew opuszczają mnie w zawrotnym tempie. Zamrugałem zaskoczony i rozejrzałem się by dostrzec, że mgła również zniknęła bez śladu, jakby nigdy jej nie było, a szarżownik widząc, że najwyraźniej doszedłem już do siebie puścił mnie, nieco zdumiony i zażenowany zarazem, i gdy wstałem na nogi by chwycić moją ukochaną Biankę, zobaczyłem ją; stała na uboczu, na granicy światła i cienia, spowita w czarno-fioletowy płaszcz, a jej włosy lśniły czystym srebrem niczym klinga miecza, powiewając lekko na wietrze.
- Czyżbyś stęskniła się za swoją mateczką, Morrigan? - Usłyszeliśmy kpiący głos wiedźmy, który sprawił, że wszystkim bez wyjątku ciarki przeszły po plecach, a zwłaszcza zszokowanej czarodziejce. - Niestety, nie zostanę dłużej by nadrobić rodzinne zaległości, gdyż wzywają mnie inne sprawy, podobnie jak was... Podziękujesz mi za ratunek następnym razem.
- Co to ma znaczyć? - warknął wyjątkowo nieprzyjemnie Żelazny Byk do Morrigan, gdy Flemeth odwróciła się i zniknęła, pozostawiając za sobą jedynie niosący się echem krzyk ptaka, taki sam jak ten, który usłyszeliśmy na początku naszej wędrówki przez Bagna Nanashinu.
Morrigan już otwierała usta by odpowiedzieć, najpewniej w wyjątkowo kąśliwym tonie, gdy przerwałem im unosząc drżącą dłoń do góry by wskazać Bianką na parę zerwanych lin oraz rzucony niedbale knebel. Czarodziejka zaklęła szpetnie, a Żelazny Byk uderzył pięścią w pień wierzby gdy zobaczyli, że Blackwall i inkwizytorka zniknęli.
(...) Nagle Morrigan znieruchomiała, jej twarz stężała a w oku pojawił się błysk ostry niczym brzytwa. Ogarnęła mnie panika, mgła wokół nas zgęstniała tak, że prawie nie widzieliśmy siebie nawzajem. Byk zaskomlał dziwnie i począł gorączkowo szukać toporu, spojrzałem na inkwizytorkę jej ciało wygięło się niczym łuk i z łoskotem uderzało o bagniste podłoże na jakim staliśmy, jej rany zaczęły się otwierać a krew jaka się z nich sączyła była zielona. Nagle poczułem silne uderzenie w skroń, padłem na ziemię, moje czoło zalało się krwią, przez mgłę zobaczyłem Morrigan, która pospiesznie oddalała się w pobliskie zarośla. Obróciłem głowę w drugą stronę i spojrzałem wprost w oczy martwej już inkwizytorki, w jej oczach ujrzałem pustkę, która powoli zaczęła przenikać moje serce, reszty kompanów nie widziałem.
Ocknąłem się dopiero po kilku godzinach bo słońce już powoli zachodziło, omiotłem wzrokiem przestrzeń dookoła mnie i począłem otrzepywać swój kubrak. Morrigan siedziała pod starą olchą a Byk nerwowo szeptał jej coś do ucha, ciało inkwizytorki zostało przeniesione na kamienny głaz, gdzie najpewniej miało już spocząć na wieki. Odniosłem wrażenie, że Blackwall jest mocniej skrępowany a dwóch szarżowników baczniej go obserwowało. Powoli podniosłem swe obolałe ciało i skierowałem się w stronę wiedźmy, zamierzałem ją skonfrontować z tym co zobaczyłem.
- Gdzie byłaś? - Rzuciłem ostro w kierunku Morrigan a Byk spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Nie teraz. -Syknęła Morrigan i wstała jak oparzona. Po chwili przywołała mnie na stronę i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Morrigan wyglądała na wycieńczoną, zmarszczki na jej twarzy zdawały się być głębsze a skóra bardziej spopielała.
- Słuchaj, to nie tak jak myślisz...- Zaczęła dość niepewnie. - Ja chyba wiem gdzie są te wszystkie dzieci. Wiem, kto za tym wszystkim stoi. Tylko musisz mi pomóc swoim milczeniem o nic więcej nie proszę. Nie oczekuję odpowiedzi, najemnik nas obserwuje. Wróć na swoje miejsce i zapomnij o tym co widziałeś.
Tak też uczyniłem, ale od tej pory wiedziałem, że nie mogę już ufać Morrigan, nie mogę ufać nikomu a szczególnie tym co ze mną podróżowali. Prawda już dawno przestała mieć jakikolwiek znaczenie, teraz musiałem zadbać o to, żeby wydostać się z tego Bagna cały i zdrowy. Ciekawe tylko skąd Morrigan wiedziała gdzie są dzieci? Dlaczego oddaliła się wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowaliśmy?
Czekanie na nieuchronne jest jednak koszmarem. Czas upływał powoli, jakby bagna bawiły się naszym kosztem. Nie mogliśmy się rozluźnić, spodziewając się ataku. By nas zaalarmować wystarczył dowolny odgłos tła - czy to złamanie gałązki, czy też plusk nieprzejrzystej brei. Po jakimś czasie wręcz pragnąłem by w końcu z mroku wyszło coś, co można przeszyć bełtem. Jakże głupie zachcianki rodzą się w zmęczonych głowach.
Wpierw ujrzałem na granicy mroku kilka przygarbionych sylwetek rysujących się niewyraźnymi konturami. Otworzyłem usta by zaalarmować resztę, ale okazało się to zbędne. Zarówno Żelazny Byk, jak i Morrigan byli już gotowi. Wyrychtowałem więc Biankę i wycelowałem w jedną z nadciągających postaci. Gdy tylko pierwszy pomiot wkroczył w krąg światła mój palec drgnął lecz nie wystrzeliłem. Nie mogłem. Zdeformowana ciało nie było przygarbiono. Pomiot był po prostu niski. Jedynym elementem który pozostał nietknięty przez skazę była twarz. Niebieskie oczy dziewczynki wpatrywały się we mnie i wtedy dałbym głowę, że czaiła się w nich jakaś niewypowiedziana prośba. Nawet gdy potwór rzucił się w moją stronę, pokonując dzielącą nas odległość szybkimi susami, nie mogłęm się zmusić by wystrzelić. Na szczęście dla mnie, qunari nie miał takich skrupułów. Potężnym ciosem położył pomiot przepaławiając drobne ciało na pół bez większego wysiłku.
- Weź się w garść! - warknął ze skutkiem cucąc mnie z otępienia.
Uniosłem Biankę do strzału i wypuściłem bełt. Starałem się nie patrzeć na ich twarze, ale nie mogłem powstrzymać łez które same napływały do oczu. To było przerażające. Potem zaś wylało się na nas piekło.
- Kto? – wyrwało mi się, język uprzedził ociężały po wędrówce rozum i nie zdążyłem zagryźć pytania w ustach. Odpowiedź była oczywista. Z niechęcią spojrzałem przed siebie, zacisnąłem palce na Biance. Niebawem… minuty, może nawet sekundy.
Wydawałoby się, że w momentach takich jak ta, to cisza jest nieodzownym towarzyszem. Pozwalająca ukoić nerwy, przekazująca swym tchnieniem chwilę spokoju. Dobitnie można jednak się domyślić, że takie przekonania nie są niczym innym jak mrzonką. Wystarczy znaleźć się w odpowiedniej sytuacji. Wtedy cisza nie istnieje, nie jest dane jej zaznać. Ku uszom dobiega najcichszy szmer, nieśmiałe pojękiwanie inkwizytorki, nierówny oddech Morrigan, powarkiwanie Strażnika, napinające się mięśnie qunarich. I, co najważniejsze, nieustający i niemożebnie narastający z każdym drgnięciem powietrza tupot okutych w metal stóp.
Tak… usłyszeć to wszystko i móc o tym wspominać jest ważką częścią tej wyprawy.
Nie oglądając się na resztę, spróbowałem wytężyć zmysły i wyczuć skąd nadchodzą. Głuche dudnienie wręcz onieśmielało, odbierając ochotę na jakąkolwiek reakcję. W gęstwinie, choć oko wykol, nie mogłem nikogo dostrzec. Naraz jednak, spadli na nas niczym grom z jasnego nieba.
- Do tyłu! – zakomenderował Żelazny Byk, wyrwawszy się z letargu. Morrigan prychnęła, ale ja ochoczo przystałem na jego propozycję. Szarżownicy przyjęli postawę defensywną, pozostawiając Blackwalla i inkwizytorkę samym sobie.
Wypełzali z przeróżnych zakamarków otaczającego nas lasu, brocząc po łydki lub kolana w stężałym bagnie. Miarowo stawiali krok za krokiem, sunąc w naszą stronę. Niewiele się zastanawiając wycelowałem i wystrzeliłem w jednego z nich. Pomiot padł jak długi, rozbryzgując błoto na fizys swoich towarzyszy w nierządzie. Wiedźma obejrzała się na mnie z bijącym z oczu gniewem. Nie zważając na to, Byk wraz z kompanami rzucił się w wir walki, młócąc i siekąc swym ostrzem.
Dopiero w tej chwili, gdy uświadomiłem sobie z kim walczymy, kim mogą być pełznący, w odległym zakątku mego umysłu pojawiła się cisza, krępująca moje myśli i ciało.
Ale niedane jej nigdy wykwitnąć, w głuszy metal uderzając o drugi potrafi wydobyć z siebie odgłos w istocie wspaniale rozbrzmiewający. Czarodziejka starała się coś wykrzyczeć, ale jej słowa zanikały w niezrozumieniu. Istniał dla mnie tylko świst wystrzelonych bełtów, i jak mniemam podobne wrażenie musiał odnieść Byk. Kolejne cięte przez niego ciała zwalały się u jego stóp, wręcz piętrząc się. Chociaż śmiem uważać się za najszybszego kusznika, ciężko mi było dotrzymać kroku jego ruchom. Jego ramię pracowało prędzej niż celowało moje oko.
Wtem zatrzymał się wpół kroku, kątem oka dostrzegając skonfundowaną Morrigan.
- My albo oni, czarodziejko! – ryknął w jej kierunku i powrócił do fechtunku.
Nijak nie wpłynęło to na nią, wbiła tylko spojrzenie raz jeszcze w moją stronę. W przerwie między załadunkiem kolejnego bełtu wzruszyłem ramionami, a wtedy świsnęła nad moją głową wiązka wystrzelona z kostura dzierżonego przez czarodziejkę. Odwróciłem się na pięcie i ujrzałem pomiot z wypaloną w środku brzucha dziurą. Pokiwałem głową z uznaniem. Morrigan zgromiła mnie wzrokiem i rzuciła się do pościgu, za czymś, co przemknęło między konarami.
Tymczasem Żelazny Byk przebił ostatniego z wrogów i poderwał z ziemi zranionego szarżownika.
- Dzieci – mruknął.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, wciąż rozbrzmiewało mi w głowie „my albo oni”, a po chwili usłyszeliśmy dobiegający z punktu obranego przez czarodziejkę dźwięk, jakby huk. Trzepot ogromnych skrzydeł.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na
głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Postanowiłem przytulić Biankę. Mogła to być nasza ostatnia
chwila razem. Ucałowałem moje maleństwo i przytuliłem do
piersi. Cała drżała z przerażenia...
Powietrze otaczające obóz zdawało się wibrować. Niepokój
wtargnął się w nasze serca, Czuć było jak dusi nas mordercza
zgroza, zaciskając swą petlę na naszych szyjach. Całe
otoczenie wydawało się być wrogie. Wtem rozległ sie krzyk.
Spojrzałem w stronę spopielonego pnia, przy którym drzemali
Qunari, i zdumiałem się niezwykle.
Oto stał potężny Żelazny Byk.
Przerażony spogląda na swoje otoczenie. Cienie poczęły
żyć włąsnym życiem. Tanczyły i chichotały radośnie wokół nas
jak małe jarmarczne chochliki.
- Do broni! - wykrzyknął. Szarżownicy ocknęli się, spoglądneli
na siebie w zdumieni niecodziennym widokiem i dobywszy broni,
stanęli na flankach.
Nastała cisza. Płomienie ogniaska zaczynały przygasać duszone
atmosferą nadciągającej jadki. Tańczące wokół nas cienie
zamarły.
-Uciekajcie! - wyszeptał cichy, dziewczęcy głos Inkwizytorki -
nie zdołacie pokonać tej istoty.
Mroczna aura zdawała się wyrywać nasze dusze by je splugawić.
Byćmoże ta sama siła sprawiła, że Inkwizytorka odnalazła drogę
z pustki. Jedno było pewne. Ostatni raz czułem takie
przerażenie podczas wizyty w lokalnym domu uciech.
Zaciągnąłem wybuchający bełt i czekałem na rozwój wydarzeń.
Pomyślałem, że mogę nie mieć już okazji by rozkoszować się
widokiem mojej urodziwej Bianki. Łza zakręciła się w oku.
- Ha! Rety, rety! Co ja widzę! Duży, owłosiony bobas. Ha! -zaśmiała się
szyderczo Morrigan
- Krasnoludy nie płaczą. To naturalna reakcja na naszą
wielką, rogatą, śmierdzącą cebulę.
Żelazny Byk groźnie spojrzał w moją stronę.
Z jego oczu błysnął ogień a z nozdży buchnęła para.
Przerażenie i dezorientacja poszły w niepamięć.
"Widać mój wybieg się udał"- pomyślałem.
Zebrałem się w garść i wymierzyłem Biankę w stronę
zbliżającej się czarnej, przerażająćej aury.
-Bianko, kochanie, przedstaw się!
Wystrzeliłem. Wybuch uderzającego o ziemię ognistego grotu,
rozświetlił okolicę. Wrogowie byli wszędzie.
Otaczali obóz szczelnie i zawężali szyki jednocześnie zbliżając się ku nam.
-Nie spieszy im się, chcą się z nami zabawić. - wtrąciła Morrigan
- To ja będę się śmiał ostatni! Czas na kręgle!
Żelazny byk zaszarżował na lewą flankę a za nim dwaj szarżownicy.
Trzej wojownicy sprawiali wrażenie niepokonanych.
Wbili się we wroga z impetem, niczym kombajn w dniu żniw.
Załadowałęm cztery bełty zamrażające i wystrzeliłem tuż przed
Byka i wesołą gromadkę. Zamarznięte Mroczne Pomioty rozprysnęły się
w kontakcie z ostrzem Qunari. W powietrzu unosiły się drobiny lodowych
kryształów.
Walczyliśmy bez tchu. Zdawało się, że im więcej Mrocznych
pomiotów zabijaliśmy, tym więcej wypełzało z tej mrocznej
odchłani.
Nie minęła chwila, gdy obaj tarczownicy polegli.
Czarna odchłań zdawała się ich pożerać. Straciłem ich z oczu.
Wtem usłyszałem za sobą złowrogie charczenie. To była ta chwila,
w której całe życie przelatuje przed oczami.
"Nie zdążę.
Czy to koniec, Bianko?"
(...)
Oblał mnie ciepły przysznic. Odwracam się i widzę bladą ledwie
żywą Inkwizytorkę z ostrzem wtopionym w Mrocznym Pomiocie.
Zdyszana wyciągneła resztkami sił miecz i opadła na kolana.
- Nie damy rady. Jest ich zbyt wiele.
- Zatańcz ze mną, sikorko. Pokażę ci to i owo!
Podałem jej prawicę i dźwignąłem z ziemi.
"Uratowałąś mi życie, ale nie ma czasu na podziękowania. "
Rozejrzałem się wokół siebie. Dojrzałem wyłaniającą się z
cienia smukłą, przerażająca postać. Czarne plugastwa zamarły,
zwracając swoją uwagę na tajemniczego przybysza.
Wycelowałem Biankę i zamarłem w trwodze.
- Ah, więc tutaj jest ta, która zapieczętowuje. - zabrzmiał
niski, przejmujący głos - Niefortunne.
- T..Ty! - wykrztusiła Morrigan. Jej wyczerpana, strudzona twarz
nie ukrywała zdziwienia i przerażenia zarazem. Niczym nie
przypominała już dumnej, pewnej siebie czarodziejki
z Val Royeaux.
- Jestem ... Architekt.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Wiedzieliśmy też, że nie nastąpi to teraz, więc postanowiliśmy odpocząć, a ja pierwszy z Bianką stanąłem na warcie. Nic się nie działo. Rogaty chyba jednak przysnął, Brodaty znieruchomiał, a dziewczyna się uspokoiła.
Po jakimś czasie zauważyłem, że ta wstrętna mgła zaczęła rzednąć.
- Czyżby Morrigan wracała do sił?- zamyślony spojrzałem na nią. Jednak była jeszcze bardziej blada i nieobecna. Zobaczyłem jakiś kształt lecący w stronę naszego obozowiska, zacząłem mierzyć z Bianki.
- Nie strzelaj- powiedziała wiedźma bardziej ożywiona. Okazało się, że to był kruk z listem. Po jego przeczytaniu wewnętrzny ogień Morrigan znowu zapłonął jasno.
- On tu jest! - szepnęła z wigorem. Po czym zmarszczyła brwi mrucząc coś o ognistej dziewczynie mieszającej się w nie swoje sprawy.
Nagle zrobiło się nienaturalnie cicho, a mgła już się na dobre rozwiała. Chociaż jednak nie, słyszę jestem pewien, że słyszę głos Hawka, który mnie wołał! Wiedziałem, że jest to niemożliwe, ale nie mogłem się oprzeć i pobiegłem w jego kierunku, a Morrigan za mną wyzywając od idiotów. Dotarłem do jakiejś polany gdzie stał on. Dalej był w tej swojej zbroi, aczkolwiek było coś z nią nie tak i miał narzucony kaptur na głowę, ale głos był Hawka. Wiedźma zaczęła skandować jakieś zaklęcie więc się na nią rzuciłem. Strumień magii tylko musnął jego kapuzę. Na co cały strój mego legendarnego towarzysza zniknął ukazując demona w starej szacie, który uśmiechnął się drwiącą.
- Wracajcie do swych pięknych rzeczywistości. Dobrych snów – powiedział głosem przesiąkniętym słodyczą. Poczułem się śpiący, czarownica też. – Bianko w co my się wpakowaliśmy?
Usłyszałem jeszcze dziki jazgot dochodzący od strony obozu, po czym osunąłem się w ciemność.
Zgłoszenie pracy do konkursu graficznego
Spędziłem nad nią cały weekend, częściowo dlatego, że w nadchodzącym tygodniu niestety nie znalazłbym na to czasu, głównie jednak dlatego, że po prostu rewelacyjnie się przy tym bawiłem! :)
Ale do rzeczy - W mojej pracy przedstawiłem początek opowiadania w formie komiksu. Całość została narysowana ręcznie, na dwóch kartkach A4 za pomocą czarnych cienkopisów. Następnie, zeskanowana i obrobiona w photoshopie.
Uwierzcie mi, najchętniej zilustrowałbym całą część pierwszą, jednak nie wyrobił bym się w czasie i zdecydowanie przekroczył limit rozmiarowy - 1,1 MB (Moja praca zajmuje 1,04 MB) Dlatego, skupiłem się głównie na zwycięskiej pracy użytkownika Capricornian
Życzę powodzenia wszystkim uczestnikom! :)
EDIT. Edytowałem komentarz i dodałem swoją pracę w nieco mniejszym rozmiarze, aby był bardziej czytelny w waszej galerii. W razie potrzeby, mogę podesłać ją w większej rozdzielczości!
Staraliśmy się nabrać sił, jednocześnie przygotowując na nieuniknione. Wiedzieliśmy, że atak nastąpi, lecz nie byliśmy w stanie przewidzieć jak długo będą z nim zwlekać. Mimo wzajemnej nieufności, musieliśmy współpracować. Szczęściem w nieszczęściu można nazwać fakt, że wspólny wróg jednoczy bardziej niż wspólny cel. Każdy zajął się swoim – czarodziejka starała się odpędzać złowieszczą mgłę, Żelazny Byk ostrzył wielgachny miecz, a ja wypatrywałem miejsc w których można ustawić pułapki. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na podmokły teren, jednakże musieliśmy wykorzystać wszystkie okazje do wyeliminowania chociaż kilku napastników.
Po godzinie rozległ się mrożący krew w żyłach ryk. – Nadchodzą! – Niemal równocześnie zerwaliśmy się na równe nogi. Chwyciłem pewniej Biankę i wypatrywałem skąd nadejdą pierwsze pomioty. Zaczęli się wyłaniać od strony obstawianej przez qunari i jego przybocznych, którzy już czekali w gotowości. Kilku próbowało przypuścić szarżę, jednakże pozostawiona przeze mnie wybuchowa niespodzianka skutecznie wybiła im to z głów. Następni posuwali się ku nam w znacznie ostrożniejszy sposób. Wpakowałem bełty w tych, którzy uniknęli pułapki. Wtem tuż koło mnie wylądowała na wpół przegnita, lecz nadal zabójcza strzała. Ledwie zdążyłem się zorientować, a już w naszym kierunku leciał deszcz następnych. Tym razem popisała się Morrigan - odbiła wszystkie strzały pojedynczym pchnięciem mocy, a następnie posłała niemałą ognistą kulę w kierunku z którego nadleciały. Ryki pełne przerażenia i bólu upewniły nas, że magiczny pocisk trafił dokładnie tam gdzie miał. W międzyczasie jednooki wojownik zdążył rozczłonkować pół tuzina potworów, które podeszły zbyt blisko. Uśmiechnąłem się, wiedząc że wybicie pozostałych to już tylko formalność.
Chwilę później usłyszeliśmy huk przewracanego drzewa i triumfalny okrzyk. „Nie chwal dnia przed zachodem słońca” – pomyślałem. Z mgły wokół nas zaczęły się wyłaniać kolejne zastępy pomiotów, a zaraz za nimi rysowała się olbrzymia sylwetka ogra. Czuliśmy wstrząsy gdy potwór zaczął biec w naszą stronę. Pozostałe pomioty wzięły z niego przykład, a ja z przerażeniem patrzyłem na falę, która za moment nas zaleje. Każde z nas starało się zatrzymać tylu ilu się dało, jednakże wróg miał znaczną przewagę liczebną.
Ogr, mimo kilku zaklęć i kilkudziesięciu bełtów, dotarł do nas pierwszy i swą gigantyczną łapą wziął zamach wymierzony w Morrigan. Ku zdziwieniu zarówno nas jak i ogra, w momencie uderzenia potwora odrzuciła do tyłu potężna moc, niepochodząca jednak od naszej towarzyszki. Za naszymi plecami stała inkwizytorka, na jej skórze jarzyły się magiczne wzory, a oczy emanowały mocą. Widok lecącego w tył ogra sprawił, że pomioty stanęły w miejscu. Nowa sojuszniczka wykonała kilka gestów, a wokół naszego obozu pojawiła się świetlista ściana. Kilka pomiotów próbowało ją sforsować, ale zostali tylko spopieleni przez ochraniającą nas moc. Po dłuższej chwili napastnicy zaczęli się wycofywać, a Morrigan pomogła im kilkoma zaklęciami. W międzyczasie, inkwizytorka zdążyła na powrót stracić przytomność.
Gdy tylko wzeszło słońce, dziewczyna zaczęła się budzić, a bariera słabnąć. Gdy całkowicie odzyskała przytomność, zaczęliśmy rozmowę w celu wyjaśnienia sytuacji. Stwierdziła, że ostatnim co pamięta jest błąkanie się po Pustce, gdzie trafiła na opiekuńczego ducha, który zaoferował jej pomoc w znalezieniu wyjścia. – Nigdy bym nie pomyślał, że ucieszę się na widok krewnego Justyniana.- skwitowałem, mając w pamięci Andersa…
@mycha734 Czy jest to jakimś problemem, że w ciągu 10 minut od wstawienia swojej pracy konkursowej ze trzy razy edytowałem ten komentarz? Musiałem tylko dopasować rozmiar grafiki, także mam nadzieję że nie jest to w żaden sposób wbrew regulaminowi.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Postanowiłem zostać w swojej obecnej pozycji i ocenić nasze położenie. Żelazny Byk okazał się być sprawnym dowódcą i rozstawił swoich szarżowników w strategicznych pozycjach. Morrigan wyglądała jakby toczyła jakąś wewnętrzną walkę. Pomimo zapowiadanego nieuchronnego ataku mijały kolejne godziny, a ten nie nadchodził. Tylko trujące opary bagien Nahashimu zdawały się coraz gęściej oplatać nasze obozowisko.
Brzask miał nadejść lada chwila. Przed nim jednak nastąpił wyczekiwany atak. Zdawało nam się, że byliśmy przygotowani. Nie byliśmy. Jedynym ostrzeżeniem było przebudzenie się Strażnika i jego niemy krzyk zza knebla.
Pierwszy pomiot padł od niemalże spokojnego ataku Żelaznego Byka. Choć ostrze najemnika było większe od waszego pokornego sługi, swoboda i precyzja wyprowadzanych ataków dorównywała szermierskim rapierom. Krzyk pomiotu błyskawicznie postawił wszystkich na nogi. Bianka natychmiastowo zaczęła posyłać bełty jeden za drugim. Pozostali przy życiu szarżownicy eliminowali kolejne pomioty, jedynie czarodziejka siedziała w bezruchu jakby wyczekując czegoś jeszcze.
- Pomóż mi – usłyszałem cichy szept zza pleców, po którym nastąpiło krótkie wyładowanie, które prześlizgnęło się minimalnie obok mnie jeżąc mi włosy na całym ciele.
- Uważaj głupcze! – krzyknęła wiedźma, dla której nagle odnalazłem ukryte pokłady sympatii
Twarz dziecka była wykrzywiona w grymasie bólu, martwa i nie obecna. Nie chciałem wiedzieć jacy bogowie dopuścili by dzieci zamieniono w pomioty.
Chwila nieuwagi kosztowała jednego z szarżowników życie. W trupich oparach skrywał się ogr, który potężnym ciosem maczugi odrzucił quanari na kilka metrów. Swoje kroki kierował w stronę wciąż wijącej się na prowizorycznych noszach smarkuli. Nagle przeszedł mnie dreszcz i zrobiło się jakby zimniej. Otaczające ogra pomioty zastygły w lodowym uścisku czarodziejki, a ogr zdawał się kroczyć jakby wolniej. Dla wiedźmy to zaklęcie okazało się jednak zbyt wielkim wysiłkiem. Wypuszczając bełt za bełtem w kierunku pomiotów, które roztrzaskiwały się niczym kryształowe figurki zobaczyłem jak Morrigan osuwa się na ziemię. Żelazny Byk nie ociągał się i postanowił skorzystać z możliwości danej mu przez wiedźmę rzucając się na spowolnionego ogra tym samym przewracając go i zyskując nad nim przewagę.
Dożyliśmy brzasku. Żelazny Byk zanurzył swoje ostrze w klatce piersiowej olbrzyma. Ten opadł do jego stóp. Pomioty zdawały się być w odwrocie, ja zaś pośrodku przeklętych bagien Nahashimu pozostałem z dwoma najemnymi quanari, smarkatą Inkwizytorką pogrążoną w Pustce, opętanym Szarym Strażnikiem i nieprzytomną wiedźmą, której zawdzięczam swój nędzny żywot, a która to jako jedyna zdawała się wiedzieć gdzie zmierzamy. Andoralskie Pogranicze jeszcze nigdy nie wydawało się tak odległe.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy. Świadomość zbliżającej się potyczki najwyraźniej dodała jej determinacji – w jej oczach pojawił się błysk, a dłonie mocniej ścisnęły magiczny kostur. Spojrzała na Byka, który wstał i gestem przywołał szarżowników, by udzielić im ostatnich poleceń przed walką.
Nieprzytomna dziewczyna oddychała ciężko, a na jej twarzy widać było cierpienie. Czy było związane z jak najbardziej fizycznymi ranami, czy też może doświadczała czegoś w Pustce? Kraina demonów i magii była krasnoludom zupełnie nieznana, co tylko podsycało moją wyobraźnię w kwestii potworności, które mogły tam zachodzić.
Inkwizytorka czuła przemożne znużenie – nie miała pojęcia, jak długo już znajdowała się w Pustce, w której opalizujące niebo nie dawało żadnych wskazówek odnośnie upływu czasu. Eteryczne postaci, które czasem spotykała, nie reagowały na próby rozpoczęcia rozmowy, więc jej zdziwienie było tym większe, gdy nagle usłyszała za sobą kobiecy głos.
- Witaj, ta, która zapieczętowuje – demonica uśmiechnęła się szeroko. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego nie próbuję przybrać innej postaci… szkoda czasu na ceregiele. Mam dla ciebie propozycję.
- A skąd pomysł, że zechcę układać się z demonem?
- Czujesz już coraz większe zmęczenie, prawda? Jak myślisz, ile czasu minie, zanim twoje ciało umrze z głodu? O ile wasz Szary Strażnik nie zabije cię wcześniej. A może Wiedźma z Głuszy będzie bardziej chętna, by ze mną współpracować?
Inkwizytorce zawirowało przed oczami. A więc sprawy miały się aż tak źle? W dodatku po wędrówce przez Pustkę czuła wyraźnie, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z demonem, co znacznie ograniczało jej opcje.
- O czym chcesz porozmawiać? – wycedziła.
- Jak zapewne zaczęłaś się domyślać, te wszystkie dzieci nie zniknęły na zawsze. Wrócą, a ja chcę im przewodzić – tyle, że potrzebuję do tego fizycznego ciała. I tu możesz mi pomóc…
— Niebawem uderzą — odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy..
— Jeśli spróbują najpierw wysłać mniejszy oddział, badający sytuację, to mamy szansę — zauważyłem głupio, ot, tak, by zabić ciszę.
Żelazny Byk prychnął drwiąco pod nosem. Nie miałem o to do niego pretensji. Za to Morrigan niespodziewanie mnie poparła.
— Oddział nie będzie duży — stwierdziła, nie spuszczając oczu z ognia.
Nie zapytałem, skąd to wie. I bardzo dobrze, bo później się dowiedziałem, co podpowiedział jej las: słabliśmy szybciej niż nasi wrogowie przewidywali. Nie zgromadzili jeszcze głównych sił, ale wydawaliśmy się dość apetycznym i wyczerpanym kąskiem, by spróbować wcześniej.
Ano, sami widzicie, taka odpowiedź z pewnością pogorszyłaby nam wówczas morale.
Wówczas czarodziejka wpatrywała się w mgłę. Dzielna albo straszna kobieta. Ja nie odważyłbym się patrzeć tak długo w ten żywy mrok lasu. Naprawdę żywy, ruszający się, wyciągający do nas swoje łapska, oddychający, jak wielkie drapieżne zwierzę.
Morrigan rzuciła dzień czy dwa wcześniej, zbyt wyczerpana, by utrzymywać zwykłą obojętność, że bagna do niej mówią, że obiecują. Oddałbym kiesę pełną złota za to, by nigdy nie dowiedzieć się, co takiego przyrzekały.
Oczywiście, nie miałem tyle szczęścia. Mgła zafalowała nagle, jak szykujące się do skoku zwierzę. Czarodziejka krzyknęła w nieznanym mi języku, mgła cofnęła się o krok czy dwa – a zza mgły wynurzył się pomiot. Z tych większych.
Wszyscy chwyciliśmy za broń. Morrigan błyskawicznie wyciągnęła sztylet i skoczyła – nie, nie w kierunku pomiotu. Do skrępowanego Blackwalla. Znów mówiła w nieznanym, chrapliwym języku, z widocznym wysiłkiem, teraz dłużej, jakby formułując zdania. A pomiot... Pomiot stanął.
Czarodziejka wykonała jakiś gest nad Blakwallem. Magia przepłynęła, mężczyzna w sekundę oprzytomniał nieco, rozejrzał się po obozowisku. Przerażenie na jego twarzy nie zmalało. Wcale się mu nie dziwiłem.
Morrigan nadal mówiła, patrząc pomiotowi prosto w oczy. Za nim zacząłem dostrzegać gromadę kolejnych, ale czarodziejka dała nam gestem znać, byśmy nie zaczynali ataku. Jedną rękę trzymała we włosach Strażnika, gładząc niby to uspokajająco – ale według mnie bardziej przypominała handlarza koni.
Pomiot coś warknął. Morrigan powtórzyła. Blackwell zaczął się nagle ponownie szarpać, widziałem jednak, że jest przytomny. Pomioty wahały się jakby, czekając na granicy mgły, potem wydały z siebie dźwięk chyba aprobujący, a czarodziejka...
Czarodziejka popchnęła w ich kierunku skrępowanego Strażnika. Nawet przez knebel słyszałem jego przerażone jęki. Gromada potworów podchwyciła go, obrzuciła nas nieprzyjaznym spojrzeniem i zniknęła w głuszy.
Morrigan nie musiała się tłumaczyć. Ale najwyraźniej chciała. Może i przed samą sobą.
— Pomioty... rozwijają się. Strażnicy to dla nich ciekawy obiekt do badań, powiedziałam... Powiedziałam, że rzuciłam na niego klątwę i jeśli spróbują nas zaatakować, jego ciało rozsypie się w proch, nic się z niego nie dowiedzą. To nam kupi czas — zakończyła.
— Jak długo? — spytałem głucho, odruchowo.
Uśmiechnęła się. Paskudnie.
— Póki z nim nie skończą. Myślę, że sporo ponad tydzień.
Wyziewy splatały się i rozplatały nad naszą kępą, to przesłaniając, to odsłaniając księżyc, który wydawał się kołysać jak żółta cmentarna latarenka.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Oparłem Blankę o biodro i otarłem czoło z zimnej mgły, która osadzała się w postaci kropel na każdym odkrytym skrawku ciała, wsysając w siebie jednocześnie jego ciepło.
- Zatem przyjmijmy ich godnie – siliłem się na spokój choć nie mogłem liczyć, że ktokolwiek się na to nabierze. Wędrując przez ostatnie kilka dni, czując jak wisi nad nami nienazwane niebezpieczeństwo, korzystałem z każdej okazji by zgromadzić choć namiastki materiałów. Nie było tego dużo, ale i ja nie jestem byle złodziejaszkiem z Kurzowiska, wiedziałem co z tym zrobić.
Żelazny Byk z szarżownikami klęczeli przy ognisku obserwując jak maskuję moje pułapki. I dobrze, byłoby wspaniale gdyby nie zmarnowali ich na własnych cielskach. Dwoje naszych niefortunnych towarzyszy leżało za naszymi plecami jękami jedynie przypominając, że jeszcze żyją. Morrigan szeptała zaklęcia… A może nie? Może mówiła do siebie? Może jedno i drugie. Faktem było, że dzięki jej szeptom Bianka przy dotyku lekko mrowiła w palce.
Czerń nocy zaczynała tracić swą głębię, choć może była to tylko złudne życzenie naszych zmęczonych umysłów. Byliśmy gotowi. Każdy pogrążony w swoich własnych czarnych myślach oczekiwał na postać, w jaką ukształtuje się kłębiąca wokół mgła. Wiedzieliśmy, że nas okrążają, że jest ich dużo więcej niż nas. Ptak krzyknął i pierwsze z nich wstąpiło w krąg światła.
Było ich koło setki. Po wykrzywionych twarzach ciężko było cokolwiek orzec, ale najmłodsze ledwo chodziły, najstarsze w Orzamarze mogłyby już wystąpić w Próbach. Tęczówki miały mdłe wersje poprzednich barw, usta zasiniały, a odzienie ledwo zakrywało wychudzone ramiona czy wystające żebra. Jednak nie to sprawiało, że zimno spływało mi wzdłuż całego kręgosłupa. Te dzieci nie atakowały. Nie były zwykłymi pomiotami, których nie można utrzymać w żadnych ryzach. Nie rzucały nam się do gardeł i to mi nie pasowało.
- Pokaż się matko! – krzyknęła Morrigan, a ostatnie słowo zabrzmiało jak przekleństwo.
- Trochę szacunku dziecko… – głos Flemeth był niewiele głośniejszy od moich myśli, a jednak Morrigan zgarbiła się i uderzyła kolanem o ziemię.
- Nigdy więcej nie będziesz mi mówić, co mam robić. Wiem po co przyszłaś, wiem czego chcesz, ale nie dostaniesz tego. – z każdym słowem podnosiła się z takim trudem jakby na jej barkach siedziała cała nasza trójka qunari.
Flemeth zaśmiała się, a może zaświszczało mi w uszach, tej nocy wszystko wydawało się majakiem.
- Nie? Zobaczymy… Ale najpierw oddasz mi Inkwizytorkę.
I dzieci ruszyły do przodu, a my zacieśniliśmy krąg plecami do siebie i rannej Strażniczki. Bianka już zbyt długo łaskotała moje palce.
O rety, teraz dopiero ogarnąłem, że z prac graficznych tylko projekty na okładkę liczą się w walce o edycję kolekcjonerską na wybraną platformę. Szkoda, bo właśnie z myślą o niej tak bardzo się zmotywowałem do wykonania swojej grafiki...
Krótko po wypowiedzeniu tych słów osunęła się nieprzytomnie na ziemię. Mgła, którą jeszcze niedawno powstrzymywała swoim zaklęciem, nie potrzebowała lepszej zachęty.
Zaczęła obmywać nas niczym woda tonący okręt. Wlewała się do naszych nozdrzy i ust, oddzielała nasze oczy od świata kurtyną mlecznych kłębów. Słyszałem krzyki pozostałych, błądziłem po omacku w stronę skąd zdawały się dobiegać. Rozpaczliwie próbowałem dojrzeć w niej sylwetki towarzyszy, ale na próżno - gdziekolwiek bym nie spojrzał, otaczała mnie nieprzejrzysta zasłona oparów, w której ginęła nawet moja wyciągnięta przed siebie ręka. Im bardziej zbliżałem się w stronę, z której dochodziły gardłowe krzyki Qunari, tym wyraźniej widziałem jasny punkt przebijający się przez gęste jak śmietana wyziewy, w którym upatrywałem ogniska. Cała moja nadzieja uczepiła się tego malutkiego punkciku niczym gromadka wiejskich bachorów wędrownego bajarza. Przebierałem nogami tak szybko, jak mogłem, przeklinając w duchu polujące na moje stopy pieńki, kamienie i Stwórca jeden wie co jeszcze. Światło stawało się coraz wyraźniejsze. Gdy wreszcie było tak silne, że musiałem zamknąć oczy, by nie oślepnąć, moja noga wpadła w zastawioną przez jakiś wyjątkowo podstępny pieniek pułapkę, podrywając resztę kończyn do chwilowego lotu, z którego najmniej była zadowolona głowa waszego pokornego sługi, która zakończyła go lądowaniem na czymś dalece zbyt twardym jak na jej przyzwyczajenia. Nie można mieć więc do niej pretensji, że niczym obrażona dama, odmówiła wszelkiej współpracy, przez co oślepiające światło szybko zaczęło niknąć w oceanie czerni.
Kiedy otworzyłem powieki, świat tańczył mi przed oczami, nijak nie chcąc stanąć w miejscu.
Leżałem na brzuchu i patrząc tępo przed siebie, wyławiałem z kolorowego, wirującego chaosu kolejne elementy krajobrazu. Nieznane mi rośliny o fantazyjnych kształtach, niepokojąco powykręcane skały, fragmenty kolumn, osobliwy pomnik przypominający wyglądem zakapturzoną istotę z rogami i mackami zamiast rąk, a w końcu rozciągający się za tym wszystkim szarozielony horyzont. Wszystko to wydawało się nieostre i rozmazane.
Gdy tak leżałem, próbując zrozumieć co się wokół mnie dzieje, do moich uszu dotarły jakieś słowa, ale mój krzyczący z bólu mózg nie zdołał ułożyć z nich nic sensownego. Głos odezwał się ponownie, tym razem zdradzał ślady zniecierpliwienia.
Sytuacja nie przedstawiała się zachęcająco.
Chwilę po tych słowach mgła zgęstniała, przykryła księżyc na dobre. Z bagiennych połaci dobiegł do nas dziwny syk, nie poruszyliśmy się, zacisnąłem dłoń na Biance gdy nagle rozległ się krzyk inkwizytorki zwieńczony chrapiącym głosem „Gulayg! Hamurm^akham” a wkrótce podobne dźwięki dobiegły ze strony zamglonych bagien. W oddali pojawił się wysoki cień w towarzystwie dwóch mniejszych, kiedy się podnieśliśmy dziewczyna ucichła, leżała jak wcześniej pogrążona w pustce. W jednym momencie usłyszałem dziki świst i wrzask a kiedy odwróciłem się w jego stronę ujrzałem padający trupem pomiot z lotką strzały wystającej z czoła. „Nie stójcie tak, atakują w plecy” Powiedział to człowiek, tak nam się wydaje, w długim płaszczu z kapturem i w masce zakrywającej twarz. Pomioty podchodziły coraz bliżej, dziecięce twarze były porażające. Jednak ich rysy były zniekształcone obrzydliwym ciałem potwora. Nikt z nas nie zauważył gdy Morrigan z niewiadomych przyczyn upadła na ziemie gdyż pomioty skoczyły w naszym kierunku, Żelazny Byk odbił jednego z mojej flanki, a Bianka rozpłatała głowę kolejnego, syk cięciwy i te same, zielono żółte lotki nieznajomego sterczały nad kilkoma martwymi potworami. Jeden z szarżowników nie miał tyle szczęścia i padł z rozdartą piersią obok ogniska. Ogarniał mnie szał ,ciąłem pomioty nie dopuszczając ich do siebie, widziałem jak byk rozbija głowę potwora o kamień, a Morrigan wydaje się że wracała do życia, nieznajomy stał wśród nas tnąc wroga posrebrzanym sztyletem z widocznymi inskrypcjami. Kim był ten człowiek, jaki miał cel w pomocy naszej ekspedycji, może coś wie? Mgła nas blokowała, wielki pomiot pojawił się obok nas, olbrzymi, o trzech twarzach, i wystających kościach na ramieniu. Ogarnęło nas zmęczenie, nacisk przez który nie potrafiliśmy utrzymać się na nogach, upadłem na ziemię, traciłem przytomność, lecz widziałem aurę potwora, mgła wokół niego była coraz ciemniejsza i dotykała nas, zagęszczała się. Gdy zaczął ryczeć zemdlałem, miałem tylko przebłyski świadomości, widziałem płomień, i jak mgła potwora rozwiewa się, a pomiotu nie było śladu, stała tam Morigan o fioletowych oczach i świecącym kosturze. „To jeszcze nie koniec” Oznajmiła.
Siedziałem przy ognisku i wraz z Bykiem i jadłem mięso pająka – nie było zbyt smaczne ,ale w związku z brakiem zapasów nie wydawało się ono złą perspektywą. Mgłą powoli gęstniała i nagle rozległ się krzyk czarownicy :
- Wstawać , pomioty nadchodzą !!!
- Nawet nie dały mi skończyć , niech ja je tylko dorwę ! – wrzasnął ze złością Żelazny byk.
Przeładowałem Biankę i ruszyłem do przodu pomóc wiedźmie , byk i jego szarżownicy ustawili się po boku .Zaczęło się dziesiątki pomiotów o twarzach dzieci , zaczęły na nas napierać , Moriigan zesłała na nie burze ognia , jednak od boku zaczęły nadchodzić kolejne .Zacząłem w nie strzelać jak najęty , jednak to nie wystarczało -potwory powoli się zbliżały, zacząłem więc ostrzeliwać te kereatury podwójnymi strzałami , lecz mimo to nadal nadchodziły.Z boku qunari dali się otoczyć , i próbowali się wydostać z kręgu pomiotów ,a czarnowłosa czarownica z ogromną prędkością miotała kulami magicznej energi . Szeregi pomiotów przede mną zaczęły się przerzedzać i wreszcie pomyślałem ze możemy wyjść jeszcze z tego żywi , lecz chwilę później z za potworów przemknęła biała kula i trafiła Morrigan . Czarodziejka znieruchomiała , a na jej ciele pojawił się szron który po chwili zamienił się w lód . Mieliśmy o jednego człowieka mniej, szansa na zwycięstwo malała z każda sekundą , na domiar złego 1 z szabrowników już nie żył , a drugi był ranny.Podczas gdy ja i Byk walczyliśmy o życie w , od tyłu z za krzaków wyszło kilka pomiotów i zbliżyło się do inkwizytorki i szarego strażnika -jeden z nich chciał odciąć głowę Blackwallowi jednak ten w ostatniej chwili się przewrócił ,a cios przeciął tylko liny którymi był spetany.Wolny wojownik wydał się już normalny – chwycił miecz i od razy zacząl odcinać kończyny wrogą.Gdy przy inkwizytorce było już bezpiecznie pognał pomuc qunari , ja w miedzy czasie przygotowałem płonacy bełt i strzeliłem w zamrożona Moriigan – czarownica lód po chwili stopniał , a czarownica się ocknęła i wróciła do walki.Gdy bitwa była już prawię wygrana zauważyłem w oddali jakąc wysoka smukła postać i która celowała we mnie laską , wten poleciła ku mnie kula mrozu n na szczęście w pore się uchyliłem. Następnie przeładowałem Biankę i strzeliłem w Prost w głowę postaci- reszta walki była już tylko formalnością. Po bitwie wraz z wiedźma pode szlem do zwłok maga który w nas strzelał – był to chudy starzec , jednak nie to było istotne , ważne było to co miał przy sobie.
Oczekiwanie na nieuniknione zawsze jest najgorsze.
Byk warknął coś do pozostałych dwóch Qunari, po czym rozstawili się na obrzeżach obozu. Wiedźma również wstała i zaczęła krążyć wokół ogniska mamrocząc pod nosem zaklęcia.
Nie ruszyłem się z miejsca, siedziałem dalej przy ognisku głaszcząc Biankę, obok mnie leżała inkwizytorka. Strażnik leżał na uboczu, chwilowo zapomniany przez wszystkich.
Minuty wlokły się powoli. Zdawałoby się, że minęła już wieczność, gdy nagle z mgły wyłonili się nasi przeciwnicy.
Qunari ryknęli i natarli na zastępy wrogów. W powietrzu błyskały zaklęcia Morrigan. Przez kilka długich chwil panował całkowity chaos. Wypuszczałem bełt za bełtem. Wiedziałem jednak, że walczymy z zbyt dużymi siłami, by długo stawić im czoła. Jeden z Qunari już został powalony na ziemię, zaś Morrigan zemdlała.
W ferworze walki oddaliłem się kawałek od ogniska, w tej chwili usłyszałem piskliwy, dziewczęcy krzyk dobiegający z tamtej strony. Obejrzałem się i ujrzałem przebudzoną inkwizytorkę, próbującą się podnieść i Strażnika wznoszącego nad nią miecz. „Jak on zdołał się uwolnić?” pomyślałem tylko i skoczyłem w tamtą stronę. Ubiegł mnie jednak Byk. Jednym ruchem podniósł Blackwalla i po chwili zastanowienia cisną nim w nacierające pomioty.
Zgłaszam nową pracę, ponieważ wcześniejsza była kontynuacją jedynie dwóch pierwszych zdań części I, a nie całości (nie zauważyłem, że można rozwinąć tekst). Serdecznie dziękuję organizatorom za wyrażenie zgody.
– Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Przełknąłem ślinę, po czym, oddychając ciężko i nierówno, rozejrzałem się dookoła, jak prawie każdy. Momentalnie zaschło mi w gardle, kiedy dostrzegłem majaczące w białej i gęstej jak zsiadłe mleko mgle niewyraźne, ciemne sylwetki zbliżające się z każdą sekundą. Starałem się ignorować krople zimnego potu, które spływały mi po obu policzkach i kapały na zdrętwiałe – nie wiem, czy z zimna czy ze strachu – ręce.
Krzyki moich towarzyszy i nieludzkie wrzaski pomiotów w końcu przerwały przedłużające się chwile nieznośnej ciszy. Wrogowie nagle wystrzelili w naszą stronę jak pociski wystrzelone z łuku. Jednak żadna ze strzał nie mogła się równać z bełtem. Nacisnąłem na spust i od razu uspokoiłem pogrążone w chaosie oraz dziwnej trwodze myśli, gdy tylko usłyszałem cudowny dźwięk przecinającego powietrze bełtu. Pocisk trafił prosto między oczy najbliższego z pomiotów, który padł jak długi, przy okazji przewracając biegnącego tuż za nim pobratymca.
Wszyscy zebraliśmy się w ciasny szereg i ustawiliśmy tuż przed nieprzytomną inkwizytorką – wszyscy prócz, rzecz jasna, Blackwalla, który zdążył w międzyczasie odzyskać przytomność i teraz dławił się dzikim, stłumionym przez koc śmiechem. Żelazny Byk uspokajał rwących się do walki szarżowników i nakazał wszystkim pozostać na miejscach. Wkrótce do słanych przeze mnie bełtów dołączyły kule ognia Morrigan, a już chwilę później walka rozgorzała na dobre. Szczękom ostrzy toporów i mieczy towarzyszył dźwięk rozpryskującej się krwi. Nawet nie zdążyłem się zorientować, kiedy napastnicy podeszli tak blisko. Znów w serce wkradł mi się niepokój – było ich zbyt wielu.
Zakląłem w duchu i odskoczyłem przed ciosem gigantycznej maczugi, tylko po to, by natychmiast rzucić się na przeciwnika z Bianką i wystającym z niej bagnetem.
Byłem właśnie w trakcie wyciągania broni z przebitej na wylot piersi wroga, kiedy usłyszałem pełen rozpaczy i wściekłości krzyk Morrigan.
– Zaufaj mi, u licha!
Wiedźma darła się na Żelaznego Byka, który walcząc z trzema napastnikami naraz, był w stanie jeszcze łypać na nią nieufnie. Nie wiedziałem, co czarodziejka zamierza zrobić, ale zrozumiałem, że w tak beznadziejnym przypadku magia to jedyny ratunek.
Po uporaniu się z trzema pomiotami qunari skinął powoli głową, dokładnie w tym samym momencie, gdy Morrigan wrzasnęła przeraźliwie i upadła na ziemię.
Zamarłem, bo doszło do mnie, że nie mamy żadnych szans, nadzieja prysnęła jak mydlana bańka.
Dodaje jeszcze raz bo zamiast strzał dalem bełty tak więc taka mała porawka.
Siedziałem przy ognisku i wraz z Bykiem i jadłem mięso pająka – nie było zbyt smaczne ,ale w związku z brakiem zapasów nie wydawało się ono złą perspektywą. Mgłą powoli gęstniała i nagle rozległ się krzyk czarownicy :
- Wstawać , pomioty nadchodzą !!!
- Nawet nie dały mi skończyć , niech ja je tylko dorwę ! – wrzasnął ze złością Żelazny byk.
Przeładowałem Biankę i ruszyłem do przodu pomóc wiedźmie , byk i jego szarżownicy ustawili się po boku .Zaczęło się dziesiątki pomiotów o twarzach dzieci , zaczęły na nas napierać , Moriigan zesłała na nie burze ognia , jednak od boku zaczęły nadchodzić kolejne .Zacząłem w nie strzelać jak najęty , jednak to nie wystarczało -potwory powoli się zbliżały, zacząłem więc ostrzeliwać te kereatury podwójnymi bełtami , lecz mimo to nadal nadchodziły.Z boku qunari dali się otoczyć , i próbowali się wydostać z kręgu pomiotów ,a czarnowłosa czarownica z ogromną prędkością miotała kulami magicznej energi . Szeregi pomiotów przede mną zaczęły się przerzedzać i wreszcie pomyślałem ze możemy wyjść jeszcze z tego żywi , lecz chwilę później z za potworów przemknęła biała kula i trafiła Morrigan . Czarodziejka znieruchomiała , a na jej ciele pojawił się szron który po chwili zamienił się w lód . Mieliśmy o jednego człowieka mniej, szansa na zwycięstwo malała z każda sekundą , na domiar złego 1 z szabrowników już nie żył , a drugi był ranny.Podczas gdy ja i Byk walczyliśmy o życie w , od tyłu z za krzaków wyszło kilka pomiotów i zbliżyło się do inkwizytorki i szarego strażnika -jeden z nich chciał odciąć głowę Blackwallowi jednak ten w ostatniej chwili się przewrócił ,a cios przeciął tylko liny którymi był spetany.Wolny wojownik wydał się już normalny – chwycił miecz i od razy zacząl odcinać kończyny wrogą.Gdy przy inkwizytorce było już bezpiecznie pognał pomuc qunari , ja w miedzy czasie przygotowałem płonacy bełt i strzeliłem w zamrożona Moriigan – czarownica lód po chwili stopniał , a czarownica się ocknęła i wróciła do walki.Gdy bitwa była już prawię wygrana zauważyłem w oddali jakąc wysoka smukła postać i która celowała we mnie laską , wten poleciła ku mnie kula mrozu n na szczęście w pore się uchyliłem. Następnie przeładowałem Biankę i strzeliłem w Prost w głowę postaci- reszta walki była już tylko formalnością. Po bitwie wraz z wiedźma pode szlem do zwłok maga który w nas strzelał – był to chudy starzec , jednak nie to było istotne , ważne było to co miał przy sobie.
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Zatrzymaliśmy się na moment pod wyjątkowo wysoką olchą. Dobyłem Biankę oburącz i wszedłem na niewielkie wzgórze. To co tam zobaczyłem nie mogło się dziać naprawdę. Przy bagiennym jeziorze znajdował się mały obóz, a z jednego namiotu wychodziły cienie towarzyszące Morrigan z dzieckiem na rękach. To była córka jarla! Szybko zorientowałem się, że to jakaś chora wizja, ale nie wystarczająco szybko, aby uniknąć ciosu nadchodzącej pałki, która trafiła mnie w tył głowy. Zostałem ogłuszony, ale miałem wystarczająco dużo czasu, żeby się ocknąć. Usłyszałem dźwięk naciąganej cięciwy, a chwilę potem wystrzeloną strzałę w moją stronę. Zrobiłem szybki piruet podnosząc Biankę, którą wypuściłem z dłoni po uderzeniu, a strzała trafiła w pień drzewa tuż obok mojego policzka. Gdy byłem już gotowy do walki mogłem zobaczyć z kim mam do czynienia. Nie mogłem w to uwierzyć, ale atakowała mnie grupka ghuli, którymi dowodził... Blackwall. Musiałem jak najszybciej skończyć tę walkę, bo niepokoiłem się o pozostałych. Pierwszy z trzech ghuli zaatakował z lewej, a drugi nadchodził od tyłu więc szybka parada wystarczyła, żeby pozbyć się pierwszego ghula oraz szybki przewrót w prawo i proste pchnięcie mieczem, aby załatwić drugiego. Szybko dobiegłem do łucznika, odbiłem się nogą od drzewa i z półobrotu ciąłem go wpół. Zacząłem się niepokoić, bo nigdzie nie widziałem Blackwalla. Nagle moim umysłem zawładnęły jakieś dziwne głosy, które były coraz głośniejsze i nie do zniesienia, opuściłem Biankę, chwyciłem się za głowę i to był mój błąd. Blackwall, który wyglądał jakby przejął nad nim kontrolę jakiś demon stał się bardzo silny i jednym skutecznym ciosem powalił mnie na ziemię. Od razu straciłem przytomność...
Mgła zaczęła rzednąć, wszyscy spośród nas, jak jeden mąż dobyli broni z pochew i ustawili się w szyku obronnym wokół rannych towarzyszy, tworząc okrąg. Od strony, z której mgła robiła się coraz rzadsza, zaczęły nas dochodzić odgłosy, które z chwili na chwilę zaczynały przybierać na sile, a my z coraz większą niecierpliwością oczekiwaliśmy naszych wrogów. Na czele grupy szedł stary mężczyzna o długich, siwych włosach z jeszcze dłuższą brodą, sięgającą prawie kolan, dzierżący w prawej dłoni powykrzywianą, starą laskę, a tuż za nim dwa tuziny chłopów uzbrojonych w widły, kosy i prowizoryczne, drewniane dzidy. Odetchnąłem z ulgą opuszczając Biankę, jednocześnie będąc gotowy na natychmiastowy strzał w razie potrzeby - moi towarzysze uczynili to samo. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że ów starzec to Drummond - druid mieszkający na Bagnach Nahashinu od dziecka, znający je jak własną kieszeń, - a hołota, która z nim przyszła to zbieranina dziadów z okolicznych wiosek, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce - rychło w czas.
Naszyjnik, który druid nosił na szyi okazał się powodem, dla którego mgła rozstępowała się na wszystkie strony, umożliwiając nam obserwacje terenu na znacznie większą odległość niż czary słabnącej Morrigan, która teraz zdawała się być znacznie silniejsza, gdyż nie musiała tracić mocy na walkę z mlecznymi kłębami zalewającymi bagna. Na krótką chwilę przed rozpoczęciem walki, każdy z nas otrzymał po małym łyku dziwnego eliksiru, mającego jakoby wspomóc nas w walce z pomiotami - z całym szacunkiem drodzy słuchacze, ale szanujący się krasnolud nie zwykł pić ludzkich wspomagaczy, nam wystarczy jeden, dobrze przez was znany i przecie równie lubiany - wypiłem, aby Drummonda nie obrazić, w końcu miał chłop dobrą wolę i wcale do nas przyłazić nie musiał.
W powietrzu unosił się niesamowity smród, do którego nozdrza nie potrafiły się przyzwyczaić - taki zapach mają jeno dwie rzeczy: łajno i strach, to pierwsze jeszcze jakoś mogę strawić, ale drugiego nie jestem w stanie. Wszyscyśmy się bali, choć żaden nie dawał tego po sobie poznać, nie licząc chłopów, którzy już dawno narobili w gacie, a spośród nich nynie druid zachował kamienną twarz czego w tamtej chwili zazdrościłem mu jak diabli. Doświadczony Żelazny Byk rozstawił nas w najlepszym możliwym szyku - jam stał na lekkim wzniesieniu, a zadanie miałem proste: wpakować bełt między oczy każdemu pomiotowi, który wejdzie w zasięg Bianki i za wszelką cenę chronić nieprzytomnego Szarego Strażnika i młodej Inkwizytorki; tak też zrobiłem.
Z oddali zaczęły nas dobiegać odgłosy bębnów bojowych, które zbliżały się w naszym kierunku zewsząd - niechybnie byliśmy otoczeni -, nim zdążyłem zebrać myśli, wrogowie wybiegli zza śnieżnobiałych oparów bagna w naszym kierunku, a było ich dużo - za dużo, abyśmy mogli wytrzymać ich natarcie. Rzucili się nas bez jakiegokolwiek szyku, toteż talent dowódczy Byka zrobił swoje i przewagę liczebną wroga zniwelowaliśmy do minimum - nasza kochana apostatka stworzyła naprędce magiczną kopułę, która chroniła nas przed strzałami wroga. W pewnym momencie poczułem paraliżujący ból w okolicach skroni...
"Mów co było potem" - zostałem ponaglony przez najmłodszego z Rady Inkwizycji. Wszyscy czekali na moment, w którym wspomnę o tajemniczym wojowniku, który tamtej nocy uratował nam życie, a był on zaiste wyjątkowy, nigdy żem później drugiego takiego nie spotkał i rad jestem z tego. Miał w ślipiach coś, co przyprawiało krasnoluda o dreszcze...
Jakże w tamtym momencie chciałbym, by była z nami eskorta, z którą rozstaliśmy się przez Morrigan! Bo co zdziałałaby nasza i tak przetrzebiona gromadka przeciwko Mrocznym Pomiotom!
- Tutaj stanowimy łatwy cel. - Sam się zdziwiłem, uświadomiwszy sobie, że to z moich ust padły te słowa, i że wszyscy słuchają mnie z uwagą. Ja zaś odnalazłem w sobie energię, której nie spodziewałbym się jeszcze kilka chwil temu. - Moglibyśmy wrócić do tego jeziorka z wysepką, które mijaliśmy wcześniej, łatwiej byłoby nam się bronić.
Z jakiegoś powodu nikt nie oponował. Żelazny Byk podniósł nosze z inkwizytorką, jeden z trzech pozostałych przy nas jeszcze qunari podniósł Blackwalla i ruszyliśmy. Przede mną szła Morrigan, milcząca jak zawsze, a ja ściskałem w dłoniach Biankę i wypatrując zasadzki. Ale i tak niemal podskoczyłem, słysząc trzask gałęzi za nami. Z mgły wynurzył się jednak nie pomiot, a ledwo żywy zakażony chłopiec o rozbieganym spojrzeniu.
- Pomóżcie, dobrzy ludzie - wychrypiał, wyciągając dłoń w stronę Morrigan.
Ledwie przebrzmiały jej słowa, z mgły wyłoniły się pierwsze stwory. Przynajmniej w jednym czarodziejka nas nie okłamała. Ujrzane wcześniej żałosne pomioty-dzieci bynajmniej nie były najgorszym, co czyhało na nas pośrodku tego zatęchłego bagniska. Podobnych krzyżówek zwierząt i ludzi nie wyśniłbym nawet w najgorszych koszmarach. Wycelowałem Biankę i położyłem potwora o ciele niedźwiedzia, masywnych odnóżach pająka i twarzy nastoletniej dziewczyny. Jego miejsce zajęły natychmiast dwa kolejne – jeden bardziej przerażający od drugiego. Qunari utworzyli zwarty krąg, a Morrigan podpaliła przestrzeń dzielącą nas od wrogów. A raczej usiłowała podpalić. Jej wysiłki w niczym nie przypominały pokazów mocy, które miałem niejednokrotnie okazję podziwiać podczas swych przygód u boku Bohatera Kirkwall.
Minęło może kilkanaście sekund. Wystarczająco wiele, abym zdołał sobie uświadomić, że dysponując jedynie bezużyteczną czarodziejką, krasnoludem z kuszą i niedobitkami kompanii Byka jesteśmy skazani na porażkę.
Mimo to ciosy nie nadeszły. Pomioty otoczyły nas i zamarły w oczekiwaniu. Po chwili go ujrzałem. W podniszczonej, ale nadal wspaniale prezentującej się bogato zdobionej szacie, z łagodnym uśmiechem na przystojnej twarzy nie wyglądał na sprawcę wszystkich tych okropieństw mających miejsce na Bagnach.
– Witam w moich skromnych progach – jego głos brzmiał ciepło i przyjaźnie.
– Po Lordzie Magistrze spodziewałam się bardziej godnego powitania – Morrigan usiłowała zachować rezon, chociaż ledwie trzymała się na nogach. – Miałam nadzieję, że… - kontynuowała.
Nigdy już jednak nie miałem się dowiedzieć, jaką to nadzieję żywiła Wiedźma z Głuszy.
Dziękujemy wszystkim za zgłoszenia do konkursy Dragon Age: Inkwizycja! Od wtorku 30 września do piątku 3 października będziemy podawać wyróżnionych i zwycięzcę tego etapu.
Wciąż czekamy na Wasze prace graficzne ilustrujące początek i pierwszą cześć opowiadania. Można je zgłaszać do 2 października włącznie.
Powodzenia!
Prawie wszystkie fajnie się czyta, zwłaszcza że wiarygodne pociągnięcie wątków nakreślonych przez Autorkę jest imho trudniejsze... straszniem ciekaw zakończenia.
Rysunek przedstawia Morrigan na bagnach. W sumie nic więcej. Odnosi się zatem do tej części opowiadania.Jak widać mgła nadała naprawdę fenomenalnego klimatu i jaszcz ptaki obok wiedźmy.
Astro2199926:
Dzięki za zgłoszenie! Czy mógłbyś udostępnić trochę większą grafikę? Ta jest mała i ciężko dostrzec detale :(
@ Eredin A mnie zdaje się, że pociągnięcie historii jest łatwiejsze. O ile oczywiście uważnie wczytaliśmy się w dotychczasowe fragmenty, bo zdarzają się przecież i prace, których treść w zestawieniu z całością tworzy wewnętrzne sprzeczności.
Czy grafika ma być w formie okładki, czy jakiegos komiksu - jak zrobił to boojan?
Ilustracja to nie komiks. Okładka też jest ilustracją ale rządzi się innymi prawami :D
nie miałem pomysłu jak na tym cieście upiec stosowne twisty fabularne, zwłaszcza że szykuje się scena akcji.
na szczęście ironphirar pod nowym kontem daje radę;
Ehhh ale porażka pomyliłem inkwizytorkę z Blackwallem :(
Nie wiem co mi se pokręciło ze to Blackwall był na noszach :(
haha no i znalazł się winowajca :D
Musiałem wyciąć fragment w którym kładą go na noszach zamiast niej bo teks był za długi :D
Wiem że już za późno na poprawki ale jak by ktoś to czytał to Blackwalla położyli na noszach zamiast niej żeby było wygodniej :)
Nie wiem, czy wpłynie to na werdykt, ale jeśli nie wygram EK to będę płakuniał i grymasił! :D A tak na poważnie, powodzenia wszystkim uczestnikom. Wiele niesamowitych prac przyszło mi przeczytać, a to i tak nie wszystkie jakie się ukazały. Przy tak potężnej konkurencji, nie będzie wstydem przegrać :) Mam swoich faworytów, ale zachowam te nominacje dla siebie i poczekam na wyniki... ;)
Zgłoszenie pracy do konkursu graficznego
Głównym tematem przewodnim i inspiracją mojej pracy były Bagna Nahashinu. Przedstawiłem na niej pierwsze spotkanie Blackwall’a z pomiotem o twarzy i posturze dziecka. Stwór ten jak i sam Blackwall zostali przeze mnie wykreowani na podstawie opowiadań Pani Anny. Dodatkowo wykorzystałem tylko i wyłącznie odcienie szarości, bieli (która dodaje efekt mgły) oraz kolor zgniłej zieleni, by podkreślić mroczny charakter samych bagien (w tym samotność, brak życia, strach, śmierć, poczucie beznadziejność, chłód). Dodatkowo dorysowałem małe drobne detale takie jak na przykład: stada kruków latające nad moczarami czy posąg Andrasty zarośnięty i zapomniany przez ludzi. Wszystkie te elementy zostały przeze mnie narysowane w pierwszym etapie na kartce bloku technicznego, następnie zeskanowałem ilustrację i ponownie opracowałem w oprogramowaniu Gimp. Wszystko zostało stworzone ręcznie.
Życzę powodzenia wszystkim uczestnikom konkursu i trzymam kciuki! :)
PS
Gdybym miał trochę więcej czasu stworzył bym cały las i opracował całą „drużynę” Inkwizytora, ale praca zawodowa wzywa :/ Przepraszam za to edytowanie, ale miałem problem z wstawieniem ilustracji :)
Polecam ilustracje oglądać przy zwiększonej jasności monitora. Kolory ustawiałem pod swój monitor, na każdym innym urządzeniu obraz kolorystycznie będzie wyglądał nieco inaczej.
Ciekawi mnie na ile istotne było dla Autorki trzymanie się 10-15 zdań, bo chyba niewiele osób starało się trzymać tego przedziału.
Ogłaszamy pierwszego wyróżnionego w kolejnym etapie!
Jest nim użytkownik o ksywce FUIN! Serdecznie gratulujemy i zapraszamy do zapoznania się z komentarzem autorki na zakładce WYNIKI.
Po komentarzu Autorki, i zawartej w nim wzmiance o małej dziewczynce, tuszę, że zwycięzcą etapu jest użytkownik pablador. I w głowie pozostaje mi tylko pytanie: po co męczyłem się wciskając wszystko w 15 zdań, skoro zwycięży (najprawdopodobniej) praca mająca ich dwa razy tyle?
Fuin - gratulacje!
Hm, czyli co, mamy w końcu kompletnie olać limit 15 zdań? Z tego co widzę, to zwycięzcy się do niego nie stosują. Mimo że sama się w nim nie mieszczę, to i tak musiałam wyciąć spory fragment o Blackwallu i Inkwizytorce :(
Coś mi się zdaje, że narusza to 14 punkt regulaminu i Zasady Autorki. Bo skoro nie spełnienie warunku jakim było uwzględnienie dwóch z czterech postaci wykluczało pracę, to dlaczego złamanie innej zasady już nie?
Ale tu chodzi o zasady, a nie wydawanie się. Zasady podaje się wprost i nie ma w nich miejsca na domysły. Regulamin mówi 3000 znaków, Zasady Autorki 10-15 zdań. Chcę po prostu. by przestrzegano ustalonych reguł.
A ja fragemnty o Blackwallu i Inkwizytorce wycięłam żeby zmieścić sie w limice, ech. Nie oszukujmy sie, w tak krótkim fragemencie ciężko zawrzeć wszystko. No cóż trzeba się będzie postarać przy kolejnej części.
I żeby być ścisłym: zasady autorki mówią "jakieś 10-15 zdań", a nie "10-15 zdań". To pozostawia pewien luz w obie strony i wszystko tu akurat zależy od jej oceny ;)
Saerwen - chyba nie tylko ty musiałaś coś wyciąć w swoim opowiadaniu.
otnok101 - Autorka konkursu dała nam dość spory fragment tekstu, do którego kontynuacja w postaci 10 zdań mogłaby nie wystarczyć. Wygląda na to, że ważniejsze jest to, by zmieścić się w limicie 3000 znaków. Zresztą wyżej mycha734 napisała, że dla autorki też jest ważna ilość zdań, ale i tak najważniejszy jest pomysł, więc jeżeli przekroczysz nieco te 15 zdań a pomysł będziesz miał dobry to i tak masz szanse.
FUIN - gratuluje wygranej :)
Ale my mówimy o dwukrotnym przekroczeniu widełek, a nie o trzech- czterech zdaniach więcej. Czy jeśli ktoś powie,że ma np. jakieś 15 lat, a ma 30 to mówi prawdę?
Wciąż - mieści się w 3000 znaków. Zresztą mycha wyżej napisała Ci, że to jest główne kryterium.
I do tego nie byłbym tak pewny wygranej tekstu, który Ty obstawiasz. Osobiście obstawiam Teatime, mnie urzekł, a do tego spełnia wymogi :D
To po co była mowa o około 10-15 zdań? Powtórzona dwukrotnie, w zasadach Autorki zarówno do początku i pierwszej części? Dla zabawy? Dla zmyłki? Zresztą chciałbym,by oficjalnie się do tego ustosunkowano.
Dziękuję za wyróżnienie :) :) :) Nie wiem czy się cieszyć - bo widzę, że trwa batalia o ten werdykt ;)
otnok101 - mój fragment ma o 92 znaki (30 słów) mniej niż Twój fragment... Różni nas jedynie liczba kropek. Naprawdę tak bardzo Ci to przeszkadza?
Jedyne co osiągasz, moim zdaniem, to złą atmosferę całej zabawy. A może to właśnie Ty jesteś zwycięzcą tego etapu?
Pozdrawiam. Nie dajmy się zwariować.
Rozumiem tolerancja do 5-10 zdań w jedną czy drugą, ale ok. piętnastu? I to w tak krótkim tekście. Tekst wybitny nie jest i sporo brakuje mu do drugiej epopei. Mimo to czyta się przyjemnie, a całość jest nawet ciekawa gratuluje.
Hehe, wiecie, jest tu pewna ironia. W poprzednim etapie problemy miały osoby, które nie doczytały regulaminu, w tym etapie problemy mają ludzie, którzy zbyt dokładnie go doczytali :P
@Fuin Niestety nie jestem zwycięzcą. W moim tekście nie ma nic o małej dziewczynce, o której wspomina Autorka. Poza tym poświęciłem naprawdę dużo czasu na żonglowaniu słowami, tak, by uzyskać zdania wielokrotnie złożone, które nie są niezrozumiałe. Wszystkie prace wyróżnione w poprzednim etapie mieściły się mniej więcej w widełkach i nie, nie dybię na twoje wyróżnienie (nie bardzo miałbym co zrobić z cyfrową wersją PC).
@Fuin Niestety, jak się odnosi sukces zawsze jest ktoś, kto stara się tą przyjemną chwilę popsuć... ;) Postaraj się tym nie przejmować. Gratuluję ci serdecznie! :)
Zostałem poproszony o powiększenie rysunku, rysowałem i odbijałem go kilka razy zanim skończyłem, a ostateczna kopia została zalana u dołu sokiem więc poprawiłem inny rysunek.Układ na nim jest ten sam: Morrigan, mgła, drzewo, ptaki. Może pióra narysowałem w innych miejscach. Oprócz tego różni się od wcześniejszej pracy kolorami. Mam nadzieje, że moje kolejne zgłoszenie będzie się liczyło za wcześniejsze. Od razu podkreślam, że gdybym nie został poproszony nie wykonałbym pracy po raz kolejny.
Przepraszam, ale głupi ja dodałem obrazem na, którym się wzorowałem. Ten jest już na pewno ostatni. Wszystko przez porypany internet.
Obraz @Astro2199926 to najzwyczajniejszy plagiat: http://wallpaperswa.com/Nature/Trees/morrigan_women_video_games_dragon_age_wizards_artwork_crows_tree_trunk_witches_1920x1080_wallpape_17164
Zalał sokiem? Ciekawe... to chyba monitor do wyrzucenia... :P
Czytam te komentarze ,i tylko jedno słowo mi przychodzi do głowy . MADNESS
Moja praca. Ilustracja nawiązuje do fragmentu:
-Zwiążcie go. – Najemnik nie zwracał się do nikogo w szczególności, ale mógłbym przysiąc, że jego jedyne oko łypnęło właśnie na mnie. – A najlepiej też zakneblujcie, zanim coś nam ściągnie na kark.
Boojan27 tu nie chodzi o to, że ktoś chce popsuć komuś chwilę radości albo dybie na jego wygraną, wszyscy bierzemy udział w konkursie z nadzieją, że coś wygramy i wydaje mi się normalne, że jeśli nam się nie uda to mamy smuteczek :)
Nie chodzi też o to, że ktoś napisał gorzej lub lepiej od kogoś tam. Jurorem w konkursie jest pani Ania i ona wybiera opowiadania, które najlepiej pasują do jej wizji i tego, co najbardziej lubi w fantastyce, skoro Fuin czy ktokolwiek inny został wyróżniony to na to zasługiwał w oczach jurorki i co do tego nikt nie może mieć pretensji, bo każdy z nas będąc jurorem mógłby wybrać inne opowiadanie.
Sprawą dyskusyjną jest tutaj regulamin a dokładniej punkt o ilości zdań, który miesza ludziom w głowach, bo albo mamy regulamin i trzymamy się go albo wprowadzamy limit znaków i dajemy ludziom wolną rękę. Niektórzy tak jak Otok101 starają się przedłużać swoje zdania by trzymać się regulaminu w obawie o nie zaliczenie pracy do konkursu, poza tym takie sztuczne przedłużanie źle wpływa na opowiadanie i jego treść.
Prosiłbym, więc organizatorów by przed następnym etapem konkretnie wypowiedzieli się na temat tego punktu, albo bierzemy ten punkt pod uwagę i sztywno się tego trzymamy, albo wykreślcie go z regulaminu i ułatwcie ludziom życie :)
Duże wymagania jak na kontynuację opowiadania. Zawszeć to wszystko w krótkim kawałku jest ciężkie. Ja na przykład jestem spaczona przez RPG, gdzie to ktoś inny wprowadza wątki i je odkrywa przed graczami, którzy odpowiednio postępują. Także, logiczne jest dla mnie aby to autorka wyjaśniła nam swój pomysł i wizję.
No zobaczymy co tam będzie ja zagrzewam się do zrobienia ilustracji na wszelki wypadek :D
Tak jak pisałam - naszą zasadą jest maksymalny limit znaków - 3000 bez spacji. Prace spełniające tą i resztę zasad regulaminowych wysyłamy do autorki. Ona wybiera prace na podstawie swoich zasad podanych również na stronie. Jeśli dostrzeże dobry pomysł to nagradza również i prace wykraczające ponad 15 zdań.
Nie wiem gdzie widzicie naruszenie tych zasad? otnok101 wytypował sam zwycięzcę, który nie jest jeszcze przez nas ogłoszony i zgłasza swoje pretensje - nie wiadomo tak naprawdę do czego.
Wszystko jest jasne, żadnych zasad zmieniać nie będziemy.
Źle mnie zrozumiałaś Mycha nigdzie nie napisałem że ktoś naruszył zasady czy ze zgłaszam jakieś pretensję [mam ważniejsze sprawy na głowie niż wyliczanie zdań w czyjś opowiadaniach :) ] chodziło mi o to że ten punkt wprowadza troszkę zamętu przynajmniej w moim wypadku bo sam do końca nie wiedziałem czy mam traktować go jako sztywną zasadę czy luźną sugestię. Dzięki twojej odpowiedzi już wiem, to wasz konkurs i wasze reguły mi nic do tego, chciałem tylko uzyskać pewność co do tego punktu i ją uzyskałem :)
@mycha734
Bez urazy dla organizatorów, ja się świetnie bawię. Ale mam wrażenie jakby to był symulator Sejmowy . Ot, taka luźna uwaga. :)
@mycha Zwycięzca nie jest ogłoszony, ale zasugerowany, jak najbardziej - coś takiego nazywamy chyba spoilerem?.
@otnok101 Po znaku zapytania nie stawia się kropki, to po pierwsze. Po drugie - O co ci właściwie chodzi?
Moje zgłoszenie na konkurs graficzny.
Nie będę oryginalna:) Varric z bagnem i Morrigan w tle.
Moje zgłoszenie do części graficznej ;)
Praca wykonana czarnym cienkopisem i ołówkiem
Wotson - nie, nie załączył się. Spróbuj jeszcze raz, sprawdź jego rozmiar, maksymalna waga to 1,1 MB.
Ogłaszamy kolejnego wyróżnionego w drugim etapie!
Jest nim użytkownik o ksywce MICHU9212! Serdecznie gratulujemy!
@the_matrix - twoja praca to przecież tylko lekko zmodyfikowany screenshot z gry:
http://dafan.cz/wp-content/uploads/2014/01/Valecny_stul_0.jpg
To prawda, co nie zmienia faktu, że w regulaminie nie jest napisane, że nie można przerabiać istniejących obrazków.
Zauważyłem, że znaczna ilość osób, które złożyły swoje zgłoszenia do części graficznej konkursu, na swoich pracach się nie podpisuje. Dlatego też wysyłam ponownie swoją ilustrację bez podpisu.
Ostatnie dwie, rewelacyjne prace graficzne, rozwiały moje nadzieje na sukces w tym etapie... Ale tanio skóry nie sprzedam, będę walczył aż do ostatniego etapu! :)
"Blackwall ze łzami w oczach stał nad nieprzytomną inkwizytorką z mieczem wymierzonym w jej pierś. Szamotał się gwałtownie, jakby walczył z niewidzialną ręką, która popycha ostrze w dół. Zamarłem ze zdumienia, ale Morrigan jednym ruchem ręki odrzuciła Szarego Strażnika na kilka sążni."
A ja zamiast się załamywać robiłbym swoje - deviantart Twoim przyjacielem;)
No proszę, bardzo miłe wyróżnienie, dziękuję :)
"- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy."
Dzisiaj ogłaszamy kolejnego, trzeciego wyróżnionego w naszym konkursie. Jest to mastji, gratulacje! Komentarz Autorki możecie przeczytać w zakładce Wyniki.
Jutro ogłosimy zwycięzcę tego etapu, więc bądźcie czujni!
Z dotychczasowych prac graficznych najlepsza jest użytkownika @Graphos - najbardziej klimatyczna i bardziej mroczna od niezłej w sumie też pracy @Agi244, która jest jakby ucięta od góry i jak na dark fantasy, zbyt kolorowa wg mnie.
drenz
Moje prace skanowałem na drukarce Hp deskjet. Większość prac umieściłem na kupce, a te, które miałem wyrzucić jak się okazuje uratowały mnie.
Moje zgłoszenie na konkurs graficzny.
"Opętany Blackwall"
" - Oni mnie wołają. - Jego twarz wyglądała jak upiorna maska. - Wołają z Pustki, mówią, że nadszedł mój czas. Nie zamykać wyrw, krzyczą, zabić tę, co zapieczętowuje. Mroczne Pomioty, moi skażeni bracia wołają mnie! "
MCH
Moje zgłoszenie na konkurs graficzny.
"Opętany Blackwall"
" - Oni mnie wołają. - Jego twarz wyglądała jak upiorna maska. - Wołają z Pustki, mówią, że nadszedł mój czas. Nie zamykać wyrw, krzyczą, zabić tę, co zapieczętowuje. Mroczne Pomioty, moi skażeni bracia wołają mnie! "
MCH
Moja wersja opętanego strażnika.
Spodziewałem się, że będzie trudno wygrać. Powodzenia wszystkim!
Ja też się zgłaszam do konkursu.
Jakoś tak postanowiłam, że wolę bardziej przedstawić nieufność Żelaznego byka do Morrigan.
Powodzenia wszystkim.
Oto moja propozycja. Przednia zabawa - prosimy więcej takich konkursów :)
Morrigan, mgła i mrok - oto moje zgłoszenie.
OK, oficjalnie porwałem się z motyką na słońce... :D Moimi faworytami są Graphos i Nerio. Ciekawe, kto zatriumfuje.
"Bo odkąd zagłębiliśmy się w Bagna Nahashinu, coś się w Morrigan zaczęło zmieniać. Coś w jej oczach, w sposobie, jakim ściągała poły płaszcza, kiedy wieczorem siedziała przy ognisku, zawsze samotna, w pewnej odległości od innych [...]"
Nadszedł dzień na który czekaliście!
Zwycięzcą w tym etapie konkursu jest...
Teatime!
Gratulujemy nagrody i jednocześnie informujemy, że jutro zacznie się kolejny etap konkursu oraz podamy zwycięzcę zgłoszeń graficznych! Powodzenia!
Gratulacje!
Gratuluje wygranej!
Chociaż dziwi mnie nieco fakt, że autorka w swoim komentarzu ponownie zachęca do poprawności stylistycznej - przecież robiła to w poprzednim etapie i chyba każdy powinien się z tym zapoznać i się do tego zastosować, a tu wygrywają prace, które i tak nie zastosowały się do podanych wskazówek. Ale no cóż... trudno.
Pytanie do organizatorów: czy będzie możliwe aby ukazała się jakaś lista użytkowników, których prace zostały wysłane do autorki konkursu? Już nie chodzi mi o ten etap, ale o kolejny.
Gratulacje Teatime!
@Eredin - mehehe ;)
Nie ma mojej pracy wśród zgłoszeń graficznych, czy można wiedzieć dlaczego?
Teatime - Gratuluję zwycięstwa :)
Gratulacje!
Czy w następnym etapie to my mamy już dopisać zakończenie, czy zrobi to sama Autorka?
wysłannik: tak, będziemy mogli podać taką listę.
MorningStar: musiałem ją przeoczyć, ale oczywiście jest brana pod uwagę. Niedługo pojawi się na odpowiedniej zakładce ;)
Saerwen: Autorka będzie dopisywać końcówkę.
Ciekawi mnie kto będzie pisarzem zaproszonym do do następnej edycji zabawy. Graphos, Nerio, Agi244 i Sophikar - fantastyczne prace.
Dzwiedziiu dziękuję za odpowiedź. Nie chciałam zabrzmieć jak stara baba :), po prostu myślałam, że ominęłam jakiś punkt w regulaminie i coś zrobiłam źle w mojej pracy.
Dziękuję bardzo za tak miłą niespodziankę i wszelkie gratulacje. Mam nadzieję, że komuś spodobało się moje opowiadanie i jego czytanie sprawiło mu przyjemność. Dziękuję również za wszelkie słowa krytyki i uwagi odnośnie mojej pracy, szczególnie od Pani Brzezińskiej, które na pewno postaram się wziąć do siebie.
Gratuluję, Teatime.
Jeśli chodzi o Twojego powyższego posta - tak, mi się podobało, byłaś jedną z moich faworytek. Możesz być z siebie dumna :)
Mi również się podobało, a przede wszystkim znalazło uznanie Pani Brzezińskiej, także ciesz się zasłużonym sukcesem! No i oczywiście kolekcjonerskim wydaniem Inkwizycji :)
Dziękujemy za wszystkie zgłoszenia graficzne. Zwycięzcą w pierwszym etapie konkursu graficznego jest... Nerio! Serdecznie gratulujemy :) Kolejne ilustracje do części II przyjmujemy do 10 października.
Jednocześnie dzisiaj zapraszamy również do przeczytania II części opowiadania Dragon Age oraz dopisania dalszego ciągu historii. Zgłoszenia przyjmujemy do 6 października włącznie.
Powodzenia!
Nerio jak najbardziej zasłużonym triumfatorem. Sam był moim faworytem, także gratuluję! :)
Noc była ciężka i chociaż spotkałem już wiele dziwactw to jednak nadal czułem przerażenie myśląc o okrucieństwie tych wszystkich istot, zarówno mrocznych pomiotów jak i demonów Pustki. Mimowolnie spojrzałem na Inkwizytorkę, była młoda, zdecydowanie każdy w tej grupie był od niej starszy, Blackwall, Morrigan, Żelazny Byk, ja ale także nasi przyjaciele, którzy zostali w Val Royeaux. Coś jednak się w niej kryło, wiedzieliśmy o jej mocy, sile. Wtedy w siedzibie apostatki pokazała także swoją determinację, była jak Hawke, zawsze w najcięższych momentach jego przywództwo dawało siłę całej naszej grupie. Byli tylko oni, moi kompani, moja rodzina. Brata straciłem, oszalał przez czerwone lyrium. Teraz cały świat stoi na krawędzi katastrofy a wszyscy zachowują się jakby słyszeli ten sam śpiew jaki słyszał mój brat.
Mój wzrok spoczął na Morrigan, ta czarownica mnie przerażała ale czasami na jej twarzy widziałem smutek, jakby tęsknotę za czymś lub kimś. Może chodziło o jej dawne życie? Wiedziałem, że była z pierwszym Szarym Strażnikiem, bohaterem Fereldenu. Nie tylko pomagała mu pokonać Arcydemona ale także łączyło ich coś więcej. Czarodziejka niewiele o tym mówiła, prawie nic. Leliana w tajemnicy powiedziała mi o dziecku wiedźmy. Nikt jednak nie wie gdzie to dziecko jest, gdzie zniknął także Szary Strażnik. Może ona wykorzystała tych dwojga do przedziwnego rytuału.
Wtedy z zamyślenia wyrwał mnie donośny głos Byka.
- Budzi się – te dwa słowa sprawiły, że każdy stanął jakby został sparaliżowany jakimś czarem. Inkwizytorka poruszyła się niespokojnie. Zamknięte powieki drgały, wyglądało to jakby Inkwizytorka rozglądała się w ciemności swojego umysłu. Jej wskazujący palec uniósł się po czym opadł. Walczyła. Chociaż była czarodziejką to jednak w jej sercu widziałem prawdziwego wojownika, postawiłbym cały swój majątek, zapewniam, że nie raz dowiodła, iż mimo młodego wieku, jest silniejsza od niejednego z nas.
Wtem Morrigan zmarszczywszy brwi uniosła resztki swej sukni i podeszła do Inkwizytorki następnie położywszy dłoń na jej czole. Można by nawet stwierdzić, że zrobiła to delikatnie, z matczyną troską. Wszyscy wiedzieliśmy o użyteczności Inkwizytorki w tej misji, misji zażegnania największego konfliktu od lat. Ja jednak wiedziałem swoje, Morrigan przypominała sobie o dziecku. Nikt więcej nie podejrzewał Wiedźmy z Głuszy o taką delikatność.
- Czasami mam wrażenie, że to są tylko sny, te same sny jakie widuję co noc. – Odezwał się nasz kompan, Szary Strażnik. Nie było już tajemnicą jakie brzemię musieli nosić Ci, którzy walczyli z pomiotami, a którzy stanowią zbrojne ramię każdego narodu. Właśnie przez to traktowaliśmy ich jak bohaterów. Tym razem może miał rację? Może to był tylko sen? Może zostaliśmy wrzuceni do Pustki, świata snów?
- Coś jest nie tak – zakomunikowała wiedźma i położyła obie dłonie na skroniach naszej małej bohaterki. Morrigan zamknęła oczy, skupiła się na czymś co sięgało poza zmysły zwykłych ludzi a już na pewno krasnoludów. Zielona energia wyglądająca jak bardzo szybko rozszerzająca się kopuła wokół ciała Inkwizytorki śmignęła przez otaczającą nas przestrzeń…
Miłe zaskoczenie! Dzięki wielkie i powodzenia wszystkim w kolejnych etapach. Nie mogę się doczekać aby zobaczyć co wymalujecie! :)
dodanie Flemeth do opowiadania było świetnym pomysłem :D
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
- Nikt nie mógł - wtrącił nadzwyczaj łagodnie quanari.
- Zmywajmy się zanim ściągniemy sobie na głowę stado genloków - odezwała się inkwizytorka z niekrytym bólem w głosie.
- Nie one są naszym największym zmartwieniem, ruszajmy zanim wyjdzie za nami coś gorszego - Morrigan jakby wyczuwała coś o wiele potężniejszego niż tylko kilka demonów z pustki.
Noc była bezgwiezdna, szliśmy jeden za drugim oświetlani już tylko przez nikłe światło księżyca przebijające zza ciemnych chmur. Każde z nas widziało co najwyżej plecy następnego, z wyjątkiem Blackwalla, on widział wszystko to co dla innych było niewidoczne. Czuł zew demonów. Szedłem za nim od kilku godzin i chyba jako jedyny dostrzegałem jaką walkę toczył on z samym sobą. Mimo, że szedł tyłem do mnie jego postawa i sposób w jaki stąpał po ziemi świadczyły o całym tym cierpieniu jak nosił on w sobie.
W końcu byliśmy zmuszeni zrobić postój Blackwall, Byk, Inkwizytorka, oni wszyscy niebyli w stanie ustać na nogach. Razem z Morrigan postanowiliśmy trzymać wartę, cokolwiek by się stało teraz to my mimo wycieczenia trzymaliśmy w rękach odpowiedzialność za nich wszystkich.
- Demony - nagle donośny krzyk Szarego Strażnika wyrwał mnie ze snu.
- Nie, nie teraz - pomyślałem.
Blackwall miotał się jak w amoku, wszyscy stali w okuł niego jak zaklęci.
- Inkwizytorka - Morrigan jakby tym słowem rzuciła na mnie czar.
Na ustach i ręku kobiety zaczęły pojawiać się rubinowe runy.
- Kiedy to się stało - pomyślałem.
Po chwili widziałem Już wszystko: Inkwizytorkę, Szarego Strażnika, Żelaznego Byka z toporem w ręku i Morrigan, która wyciąga zza szaty nuż z jakiegoś błękitnego kruszcu.
- Co wy chcecie zrobić - wykrzyczałem.
- Ulżymy tym nieszczęśnikom - wyszeptała Morrigan.
(...)
Ta przeklęta noc na Moczarach Nahashin trwała zdecydowanie zbyt długo, co gorsza, jaśniejący srebrnym blaskiem księżyc na usianym migoczącymi gwiazdami firmamencie jak na złość świadczył o tym, że do jej końca wciąż jest dalej niż bliżej. Wreszcie uwolniliśmy się od ciężkiej mgły i duszących oparów, i gdyby nie smród porozrzucanych jak okiem sięgnąć zwęglonych ciał i wypalonego do szczętu fragmentu bagniska gotów był bym pomyśleć, że oto jestem świadkiem tego, co powierzchniowcy zwykli nazywać "pięknymi okolicznościami przyrody". Bez wątpienia, ta noc była piękna: cicha, jasna i spokojna. Była, zapewne tak - dla każdego, oprócz nas...
Wyczerpani, głodni i w większym lub mniejszym stopniu ranni - w tamtym momencie nie widzieliśmy sensu dalszej wędrówki przez mokradła. Wszystko, co do tej pory mogło pójść źle, poszło źle. W milczeniu, razem z Żelaznym Bykiem, pochowałem jego dwóch poległych kompanów, czyli przeniosłem to, co dało się w jednym kawałku donieść do wykopanego przez niego gołymi rękami dołu w szarej, wilgotnej ziemi. Mdły zapach spalonego ciała powodował, że zbierało mi się na wymioty, mimo to z zaciśniętymi zębami dokończyłem swoją robotę, chcąc choć trochę ulżyć w tej ciężkiej chwili coraz bardziej ponuremu kompanowi. Nie liczyłem na podziękowania - i słusznie, bo żadnych się nie doczekałem. Po wszystkim olbrzym stanął przy zaimprowizowanej mogile i począł coś szeptać w swoim szorstkim języku, najpewniej rodzaj modlitwy lub podziękowania. Nie było tam już miejsca dla krasnoluda, skierowałem się więc bez słowa w kierunku zwalonego, ogromnego drzewa, przy którym siedziała ciężko oddychająca Morrigan, pilnująca naszego opatulonego czerwonymi od krwi kocami skarbu - inkwizytorki.
- Popatrz na nią, bez jednego pantofelka i w podartym odzieniu, z poparzonymi aż do łokci rękami i spalonymi włosami - a mimo to w jej oczach wciąż jest ta iskra...ta duma. Cała Morrigan. - zanim pomyślałem, skąd dochodzi i do kogo należeć może spokojny głos rozlegający się w nocnej ciszy, zorientowałem się, że wierna Bianka już celowała w rozlewający się półmrok. To był Blackwall, o którym w całym tym zamieszaniu zapomniałem. Szary Strażnik wyglądał fatalnie, leżał wsparty o zmurszały głaz, a z jego boku wciąż sterczał mój bełt. Twarz miał białą jak śnieg, tylko jego czarne, wciąż bystre oczy świadczyły o tym, że nie przemawia do mnie trup. Schowałem swoją kuszę i sięgnąłem po bukłak, by podać mu wody, jednak on gestem odmówił.
- Wiesz, to zabawne Varricku, ale czuje się teraz najlepiej odkąd weszliśmy w to cudowne miejsce. Miło jest znowu kontrolować swoje ciało, nie słyszeć ciągłego wrzasku w swojej głowie. Choć i taki bełkot pozwala zrozumieć pewne rzeczy. Na przykład to, z czym się mierzymy. - Strażnik spojrzał mi w oczy z pozbawionym radości uśmiechem i dodał: - Pomioty, wiedźma z bagna, Morrigan, Byk, ja i Ty. Wszyscy jesteśmy pionkami, Ona rozgrywa nas od dawna. Pomyśl...Apostatka żądna potęgi, nasza czarodziejka i jej chęć dorównania matce, qunari i jego upór, bezrefleksyjny zapał inkwizytorki, Szary Strażnik, Ty...To szczególny rodzaj... demona, siedzący po trochu w każdym z nas, toczący nas, przybierający różne kształty. Zaiste, mający wielu przyjaciół. Co jeśli spaczona magia może nadać Jej formę? Miecza i magii Ona się nie boi. Wiesz o czym mówię, prawda?
Nie wiedziałem. Kręcąc głową odszedłem bez słowa od konającego Blackwalla, nie świadom tego, że nawet w tamtej chwili dokarmiałem Ją, nie przyznając się przed samym sobą do swojej ignorancji.
- Zabierajmy się stąd, nic tu po nas, wracamy do Val Royeaux, i tym razem wracamy na moich zasadach. - Quanari spojrzał na mnie, a potem na resztę, gwizdnął do swojego podkomendnego, i wydał mu kilka rozkazów. Dwóch zwiadowców poszło dokonać zwiadu drogi powrotnej, trzech innych zaczęło przetrząsać pobojowisko. Morrigan podeszła do inkwizytorki, aby ją zbadać. Poprawiało jej się, oczy przestały być takie mętne jak kilkanaście minut temu, jej oddech się uregulował, a sama zaczęła nabierać kolorków na twarzy. Wierzcie mi drodzy panowie, że dzisiejsza przygoda zapadnie mi w pamięć najbardziej. Ostatni raz kiedy widziałem coś tak szalonego, była wyprawa do więzienia starych strażników z Hawke. Znalezienie Koryfeusza i poznanie jego historii całkowicie zmieniło mój pogląd na świat, i jego historie. Jeszcze była wyprawa na głębokie ścieżki i sytuacja z bratem, ale to jest coś bardziej prywatnego.
- Inkwizytorka się wyliże, to co ją opętało traci wpływy. Pozostałem tylko ja - Blackwall oparł się o pień, jego oczy stały się całkowicie szare, ciało zaczęło blednąć, a z rany po bełcie wylewała się krew o bardzo ciemnym kolorze.
- Dobrze wiesz, co musimy zrobić. - Powiedział bez ceregiel Byk, ale w jego głosie nie wyczuwałem złości, czy grozy. - Jeżeli Cię zostawimy, możesz narobić nam kłopotów.
- Wiem Byku, masz racje. Zwykły pomiot, a pomiot zrodzony z Szarego Strażnika to wielka różnica. Jestem gotowy. Nie chcę stać się powodem do czyiś łez, czy smutku. Zabij mnie, zanim przemiana dobiegnie końca.
Morrigan spojrzała na Byka, i Blackwalla. W jej oczach zauważyłem zrozumienie, skinęła na wznak głową. Inkwizytorka dopiero teraz zrozumiała co się mniej więcej wydarzyło, pokręciła z niedowierzaniem głową, ale nie widziałem żadnych oznak sprzeciwu. Byk podszedł do Blackwalla, uklęknął przy nim. Dotknął palcem jego czoła, i wypowiedział w swoim ojczystym języku słowa, które brzmiały jak pożegnanie, albo namaszczenie. Po tych słowach nastała absolutna cisza, pozostali Quanari, w tym Ci co szukali jakiś śladów przy poległych, uklęknęli w stronę Blackwalla, oddając mu szacunek. Moi drodzy, nigdy w życiu nie widziałem aby Quanari potraktował tak kogoś nieswojej rasy. Było to coś pięknego, a zarazem smutnego, gdyż w momencie kiedy Quanari uklękli, Byk odpiął od pasa długi sztylet, przyłożył ostrzę do serca Blackwalla, i wypowiadając znów kilka nieznanych słów, wbił szybkim ruchem żelazo w serce strażnika. Mężczyzna stęknął, z jego ust wypłynęła strużka krwi. Blackwall wydał z siebie ostatni oddech, i odszedł od nas, na zawsze.
Byk się uniósł, spojrzał na Morrigan, i dodał:
- Morrigan, spodziewałaś się swojej matki?
- Spodziewałam się kogoś potężniejszego niż zwykła wiedźma, ale nie wiedziałam że ona nas tutaj znajdzie. - Morrigan nie oderwała wzroku od inkwizytorki, którą starała się doprowadzić do normalnego stanu.
- Nie wdawajmy się teraz w szczegóły. - szybko rzekłem do nich. Ta rozmowa mogła doprowadzić do mocnej awantury, a nie mieliśmy ani czasu, ani sił. - Flemeth już dała się Morrigan we znaki podczas ostatniej plagi, potem spotkałem ją w Kirkwall. To że ją spotkaliśmy tutaj nie dziwi mnie wcale. Dlatego też proponuje przełożyć tą rozmowę na później. Musimy pochować Blackwalla i zająć się naszą ukochaną inkwizytorką, a potem zastanowić się jak wrócimy do Val Royeux.
Oboje zaakceptowali moje słowa. Morrigan zaczęła czarować zaklęcia uzdrawiające na inkwizytorkę, a Byk wydał rozkaz swoim podkomendnym do przygotowania pochówku. Po niecałych trzydziestu minutach nasz wierny przyjaciel został pochowany, a inkwizytorka była zdolna do stanięcia na własnych nogach, chociaż i tak była dość osłabiona. Byk nakazał swoim ludziom zebrać to co znaleźli, a resztę niezbadanych rzeczy zostawić. Wyruszyliśmy przed zmrokiem, zaraz po wyjściu, Morrigan użyła magii by zakryć wszelkie dowody dzisiejszej bitki. Szliśmy wolniej z powodu inkwizytorki, pytała się naszej magiczki co się z nią działo, ale ta wymijała się z odpowiedzią. Ale ja, moi drodzy, domyślam się co się stało. Widziałem jej oczy, oczy inkwizytorki, żółte i ponure, a także zauważyłem kolor oczu Flemeth przemienionej w smoka, istna żółć. Morrigan też to musiała dostrzec, ale nie chciała nam zrzucać następnych powodów do zmartwień, chociaż i tak kiedy wrócimy do Val Royeaux, będziemy musieli wyjaśnić sobie kilka spraw.
Szliśmy przez całą noc, Byk rzadko kiedy się odzywał, z godziny na godzinę zwiększaliśmy tempo. Inkwizytorka zaczęła iść sama, na jej twarz wrócił ten jedyny w swoim rodzaju uśmiech. Morrigan wyglądała ponuro, a ja sam nie byłem zadowolony z wyprawy. Dziewczyna której szukaliśmy nie żyje, znikąd spadła na nas Flemeth, Blackwall nie żyje, i prawie straciliśmy inkwizytorkę. Nie wiem co będzie dalej, ale chciałbym chociaż raz nie wracać ze złymi nowinami.
Zarządziliśmy postój kiedy zaczęło świtać. Zjedliśmy część prowiantu, i ogrzaliśmy się przy ognisku. Morrigan usiadła przy inkwizytorce by sprawdzić jej stan. Byk nie odezwał się ani słowem, tak samo jak i ja. Bez odpoczynku ruszyliśmy dalej. Nikt z nas nie chciał zostać w tej głuszy nawet na chwilę dłużej. Byk co jakiś czas konsultował się ze zwiadowcami, i z ich raportów nie było czego się obawiać. Z dowodów jakie zebrali jego ludzie nie było nic ciekawego, poza kilkokam nadpalonymi książkami napisanymi w nieznanym języku. Zapewne są to jakieś księgi czarów, czy rytuałów. Kiedy nastało południe widzieliśmy już baszty Vol Royeaux. Uradował mnie ten widok, innych tak samo, nawet Byk się uśmiechał szerzej niż zwykle. Tylko ile potrwa ta chwila? Znaleźliśmy tamtą dziewczynę, ale w postaci hurloka. Co powiemy jej podopiecznym? - Przepraszam mości państwa, ale wasza dziewczynka była pomiotem, urąbaliśmy jej głowę i zostawiliśmy wronom. - Będziemy o tym głowić się potem, jak wyjdziemy z głuszy. Zlecono nam odnalezienie tej dziewczyny, a nie sprowadzenie. Baronowie nie będą mogli mieć nam za złe tego, że dziewczyna nie jest żywa. Do tego sami straciliśmy towarzysza, więc będą musieli zrozumieć że nie było możliwości ratunku. Mam nadzieje, że tylko to zrozumieją.
Pod wieczór doszliśmy do bram. Dwóch strażników stało przy wejściu, kilku na blankach. Jeden na nasz widok coś krzyknął, potem drugi raz. Po kilku sekundach otworzyła się brama, a my przeszliśmy przez mury. Strażnik kazał nam niezwłocznie udać się do sal Barona zamku. Zauważyli że nie mamy ze sobą dziewczyny, ale czy zauważyli że brakuje nam także kompana?
Weszliśmy do głównej hali. Ten kto informował Barona o naszym powrocie, musiał powiedzieć też o tym, że nie mamy ze sobą dziewczyny. Ponieważ kiedy drzwi za nami się zamknęły, w naszą stronę ruszyło kilkunastu żołnierzy z wydobytą bronią.
- Brać ich!! Chcę mieć ich żywych!! - Krzyknął baron.
Zanim straciłem przytomność, moja Bianka tańczyła jak szalona...
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
- Wszyscy ulegliśmy złudnemu wrażeniu - rzekła z goryczą Morrigan. Gdy na nią zerknąłem ciągle miałem przed oczami Flementh.
- Jedno jest pewne - odparłem - musimy dopaść to coś zanim to dopadnie nas.
- On ma rację - powiedział Blackwall, a ja spojrzałem na niego z zaskoczeniem, gdyż nieczęsto się ze mną zgadzał. Nie miał też najwyraźniej do mnie żalu ani o tę cuchnącą derkę, ani o to, iż bełt wystrzelony z mej ukochanej Bianki tkwił mu teraz w ramieniu. - Musicie to zrobić, inaczej cały nasz dotychczasowy wysiłek pójdzie na marne. Ja się wam już do niczego nie przydam, Mrok coraz szybciej bierze mnie we władanie i najpewniej nie dożyję świtu. Gdy będzie po wszystkim przekażcie Szarej Straży wieść o mej śmierci i niewykonaniu powierzonej mi misji, tylko o to was proszę. Żelazny Byku, zrób to co konieczne.
Obaj spojrzeli na siebie z powagą. Wszystko to trwało mrugnięcie oka i już Szary Strażnik zwisał bez życia z rąk qunari. Byk położył jego ciało pod drzewem, odwróciłem wzrok i rozejrzałem się po reszcie. Inkwizytorka majaczyła leżąc na noszach, Morrigan wycieńczona, opierała się o swój kostur, zaś po szarżownikach qunari zostało tylko kilka strzępów nieopodal. W tym momencie szczerze zwątpiłem w to, iż doczekam ranka i będę miał jeszcze okazję wysączyć kufel chłodnego, złocistego, pienistego trunku w słonecznym cieple dnia. Takie myśli w mrocznych, zimnych Moczarach Nahashin wydawały się kompletnie nierzeczywiste. By oderwać się od nich wbiłem wzrok w nieprzeniknioną ciemność. Wydawało mi się, że i tak już gęsta mgła zaczęła gęstnieć jeszcze bardziej. Mlecznobiałe obłoki napierały na nas z coraz większą mocą. Wzdrygnąłem się, ścisnąłem mocniej Biankę, co dodało mi otuchy i spojrzałem pytająco na Morrigan.
- Ten demon, czy cokolwiek to jest, uciekł - powiedziała niechętnie zmęczonym głosem, próbując doprowadzić do porządku swą szatę. - Najwidoczniej zranienie Blackwalla w jakiś sposób go osłabiło. Żebym tylko wiedziała dokładnie z jakiego rodzaju magii korzysta... Z pewnością nie jest to coś z naszego świata.
- Nawet nie wiemy gdzie szukać tej istoty - mruknął ponuro Byk, czyszcząc swój piękny, dwuręczny miecz z czarnej juchy pomiotów.
- Co ty nie powiesz - wycedziła ironicznie czarodziejka. Wyczuwając nadejście jednej z ich kłótni chciałem się wycofać, gdy naszych uszu dobiegł jakiś dźwięk, a raczej głos. Głos dziewczynki.
- Trzeba...odwrócić...rytuał...
Słaby szept dobiegał z ust inkwizytorki.
- I co? Co dalej? - gromadka wnucząt siedzących przed kominkiem z niecierpliwością dopytywała się o ciąg dalszy.
- Późno już. Nie sądzicie, moi mali panowie, że powinniście pójść do łóżek? - zapytał z chytrym uśmiechem Varrik, choć tak naprawdę tylko się z nimi droczył. Nie bez pewnej dumy stwierdził, iż każde jest choć trochę do niego podobne.
- Nie możesz nam tego zrobić! - wywrzaskiwały oskarżycielsko.
- Poprowadź ich lub giń! - przypomniały mu stare krasnoludzkie przysłowie.
- No już dobrze, już dobrze. Na czym to ja skończyłem? - zapytał się drapiąc się w podbródek, choć doskonale wiedział gdzie przerwał swą powieść.
- Na tym jak inkwizytorka zaczęła odzyskiwać przytomność - oznajmił Thorglin, najstarszy z jego wnuków. - A właśnie dziadku, jeszcze nic nam o niej nie powiedziałeś.
- A więc posłuchajcie...
Blackwall zakaszlał, z jego ust chlusnęło kilka kropel bordowej krwi.
– Ale się rozgadaliśmy – wycharczał, uśmiechając się słabo, po czym zerknął ukradkiem na wciąż sterczący mu z ramienia bełt. – Na mnie już chyba czas.
Owładnęła mną wtedy, moi mili panowie, niespodziewana fala politowania i współczucia dla Strażnika, którego przez całą tę podróż – mimo ostatnich wydarzeń, kiedy to postradał rozum – zdążyłem polubić, poprosiłem więc Morrigan, by przy użyciu jakichś czarodziejskich sztuczek zajęła się jego raną. Pewnie was to zdziwi, tak samo jak wtedy zdziwiło i mnie, ale wyobraźcie sobie, że jakimś cudem zdołałem się przebić przez jej barierę i trafić w pokłady człowieczeństwa. Zapewne równie dobrze jak ja wiedziała, że ratowanie Blackwalla przy jego skażeniu to zwykła głupota i że przysporzy nam to tylko i wyłącznie kłopotów, ale uklęknęła nad nim i wyciągnęła ręce w stronę zranionej ręki, mamrocząc zaklęcia. W tej samej chwili Strażnik, stękając z wysiłku, podniósł z ziemi sztylet – pozostałość po jednym z genloków – i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wbił go sobie w lewą pierś.
Skonał szybko, przed śmiercią zdążył jeszcze wysilić się na jeden, ostatni uśmiech.
– Pewnie tak będzie lepiej – odezwał się nagle Żelazny Byk, z uznaniem wpatrując się w ciało Strażnika.
Nie wiem, jak to się stało, może śmierć Blackwalla w jakiś sposób nas pogodziła i wzmocniła łączącą nas więź – wynikającą nie z wzajemnego uznania, a prędzej ze spędzonych wspólnie ciężkich chwil – ale mimo dzielących nas kłamstw doszliśmy do porozumienia i zdaliśmy sobie sprawę, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, ważna jest współpraca.
Dopiero wtedy dostrzegłem, że nacierająca na nas wcześniej mgła zniknęła. Do teraz nie wiem dokładnie, jak to się stało, może wy macie jakąś sugestię, ale podejrzewam, że miało to związek z odejściem bosonogiej dziewczynki.
– Co teraz? – zapytałem, całkowicie zdając się na ich propozycje. Ja nie miałem żadnej.
W oczach Morrigan dostrzegłem niespodziewany błysk – błysk, na który wszyscy tak naprawdę czekaliśmy. Widząc go, zrozumiałem z ulgą, że wróciła do nas stara, dobra Wiedźma z Głuszy, która zawsze miała plan w zanadrzu.
– Znam to miejsce – powiedziała głośno i dobitnie, podkreślając każde słowo. – Bywałam tu kiedyś z moją matką, niedaleko znajduje się chata, w której spędzaliśmy noce.
– Sugerujesz, żebyśmy tam poszli? – wtrąciłem, unosząc brwi. – Przecież właśnie tam będą na nas czekać, chcesz wejść prosto w pułapkę!
Uśmiechnęła się chytre i tajemniczo.
– I właśnie o to chodzi. – Przeniosła wzrok na wciąż nieprzytomną inkwizytorkę. – Pytanie tylko, co z nią?
Wtedy, moi drodzy ziomkowie, stało się coś, czego również do dzisiaj nie potrafię pojąć, jak zresztą wielu innych rzeczy z tamtej nocy, choć podejrzewam, że miało to związek z eliksirem Żelaznego Byka, o którym wcześniej wam wspominałem. Otóż inkwizytorka podniosła się nagle, jakby wywołana przez Morrigan, i stanęła przed nami, dumna i wyprostowana.
– Z nią wszystko w porządku – oznajmiła stanowczym i pewnym siebie głosem. – O nią nie trzeba się martwić.
- Teraz jest już za późno… - powiedziała słabym głosem Morrigan.
- Nie jest za późno. – niespodziewanie do rozmowy wtrąciła się rześka teraz inkwizytorka – Trzeba znaleźć tę dziewczynkę i wykonać rytuał. Odesłać ją w Pustkę.
Spojrzałem na nią nieco zmieszany i pomyślałem, że chyba zwariowała. Dopiero co leżała bez sił i wszyscy myśleliśmy, że zaraz wyzionie ducha, a teraz raptem zagrzewa nas do walki. Wyraziłem swe wątpliwości na głos.
- Nie martw się, Varricu, czuję się dobrze, wiedźma jest osłabiona po walce, czuję to, bo nie jestem już pod jej wpływem. Znajdziemy ją i odeślemy…
- Zaraz, zaraz – przerwał jej Byk – a jak niby chcesz to zrobić? Zostawiła ci mapę do swojej kryjówki?
Zanim smarkula zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwała się Morrigan. Doprawdy zdumiewające, jak te dwie doskonale się rozumiały!
- Blackwall nas zaprowadzi, wyczuwa pomioty. A ona… ona będzie tam, gdzie one.
Wszyscy równocześnie spojrzeliśmy na Strażnika. Nie pamiętam dokładnie jego słów, ale radził nam uciekać, zabić go i zapomnieć o całej sprawie. Twierdził, że nie mamy szans przeciwko tamtej zmiennokształtnej czarodziejce. Zmienił zdanie, kiedy Inkwizytorka podeszła do niego i wyszeptała mu coś na ucho.
Po chwili przemierzaliśmy od nowa Bagna Nahashinu w poszukiwaniu, zdaje się, Flemeth.
Trzeba przyznać, że starucha sprytnie ukryła swoją siedzibę. W gąszczu krzaków, pnączy i porostów znaleźliśmy wejście do jaskini. Szliśmy powoli długim, wąskim tunelem, który po pewnym czasie zaczął rozszerzać się, by stworzyć wielką grotę z licznymi odnogami.
Wiedźma i jej pupilki czekały na nas i zaatakowały błyskawicznie. Flemeth ponownie przybrała postać staruchy- ot, niegroźnej siwowłosej babulinki. Kiedy ona mierzyła się ze swą córką, reszta naszej kompanii zajęła się pomiotami. Żelazny Byk wpadł w furię – najwyraźniej mścił się za swych poległych pobratymców. Inkwizytorka również walczyła z zwarciu, nie chcąc najwidoczniej czerpać ze swej magicznej mocy. Ja i Bianka zaś powalaliśmy hurloki i genloki wystrzeliwanymi pociskami. Zapytacie zapewne, co w tej sytuacji zrobił nasz drogi druh, Blackwall. Zdaje się, że Szary Strażnik stoczył ze sobą jakąś niebagatelną wewnętrzną bitwę. Ostatecznie jednak, rzucił się nam do pomocy.
Naraz grotę wypełnił przeraźliwy krzyk, wydobywający się z dwóch gardeł jednocześnie. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą walczyły Morrigan i wiedźma kłębił się ciemnoszary dym, a kiedy się rozwiał ujrzeliśmy dwa nieruchome ciała.
- Nie! Matko! – krzyknęła rozpaczliwie Inkwizytorka.
-A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
Cisza, jaka zapadła po tych słowach była nieznośnie uciążliwa. Niemal tak mocno jak zmęczenie, które nieubłaganie dopadło naszą kompanię po starciu z tajemniczymi siłami. Siłami, których do końca nie pojmowaliśmy. Tak, moi drodzy, to chyba właśnie to zagubienie i niepewność smakowały nam największą goryczą…
Morrigan zajęła się opatrywaniem ran Blackwall’a. Nie sądzę, by robiła to z litości, bądź sympatii do towarzysza wyprawy, a raczej aby wypełnić tą pustkę, jaka nas ogarnęła… Szepcząc pod nosem starożytne formuły muskała palcami okaleczone ramię Szarego Strażnika, ja zaś przywoływałem w pamięci każdy krok naszej kompanii, od Val Royeaux, aż po piekielne moczary Nahashin, starając się znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie sytuacji, w jakiej przyszło nam się znaleźć. Arlaine bezpowrotnie przepadła, a wraz z nią zdawał się zanikać cel, który przyciągnął nas aż tutaj.
Odpowiedzi znaleźć nie potrafiłem. Jednak nie musiałem, gdyż przyszła do nas sama.
Wyrwany z posępnego letargu Żelazny Byk, zakrzyknął głośno zwracając uwagę nas wszystkich. Podążyłem za jego wzrokiem, by natychmiastowo poderwać Biankę i przycisnąć kolbę do prawego policzka.
-Ona musi umrzeć… - Zimny głos rozbrzmiał w momencie, jak z zarośli wyłoniła się wysoka sylwetka opatulona ciemnym płaszczem. Zdawała się niemal płynąć prze morze mgły w naszą stronę. Dopiero gdy dostrzegłem zniekształcone lico, jakby obite przez Ogra, oraz zdobiącą je wysoką tiarę na czubku głowy, pojąłem z kim mamy do czynienia.
-Nadchodzi burza, którą sami na siebie ściągniecie… Szalejąca na tych ziemiach wojna przebudziła w czeluściach Pustki potęgę, której wielkości sobie nie wyobrażacie. – Ciągnął beznamiętnym głosem Architekt, teraz już będąc zaledwie kilka stóp od nas – A ta, w której widzieć będziecie wybawczynię, okaże się waszą i moją zgubą… Inkwizytorka musi umrzeć. Dla mnie, dla was, dla całego świata… Niechaj pochłonie ją Pustka, nim będzie za późno.
-Chcesz mnie, plugawcu? – Głos niesłyszany od dawna, sprawił iż jak jeden mąż wszyscy podążyliśmy wzrokiem do jego źródła. Dziewczyna podnosiła się na drżących nogach a rękoma nałożyła srebrzysty hełm na głowę.
-Chodź więc – dodała Inkwizytorka mocniejszym głosem. Poderwała z ziemi swój długi miecz a w momencie, gdy jej palce zacisnęły się na rękojeści, klingę błyskawicznie pokryły rozszalałe płomienie.
-Chodź i weź mnie, jeśli zdołasz!
Witam.
Mam małe pytanko z jakiej strony korzystacie, by obliczyć liczbę znaków bez spacji? Ja sprawdzam liczbę znaków w programie Word.
Pozdrawiam
Ja również korzystałam z Worda, patrzyłam żeby nie przekroczyć 3000 znaków bez spacji.
btw. Powodzenia wszystkim w dalszych etapach konkursu;)
Ostatnie wydarzenia odcisnęły piętno na każdym z nas, dlatego musieliśmy zdecydować się na rozbicie obozu i opracowanie dalszej strategii. Żelazny Byk udał się na zwiady, a Morrigarn i Blackwall usiedli obok siebie i bez słowa obserwowali nieprzytomną dziewczynę.
- Nie możesz jeszcze odejść. - zwróciłem się do Szarego Strażnika. - Musimy do końca wypełnić powierzone nam zadanie, a bez twojej mocy wyczuwania pomiotów utkniemy w martwym punkcie.
Po kilkunastu minutach Qunari powrócił i przystanął przy naszej ponurej gromadce. Mój wzrok powędrował za spojrzeniem wojownika i dostrzegłem napływające w naszym kierunku opary gęstej mgły. Nawet w głębokich ścieżkach, gdzie odnaleźliśmy ten przeklęty posążek, nie czułem tak przejmującego chłodu jak tej straszliwej nocy.
- Też cię lubię. - niemal podskoczyłem, kiedy usłyszałem łagodny głos naszej małej Ayari. - Jeśli chcesz zostanę twoją przyjaciółką.
Szybko otoczyliśmy Inkwizytorkę. Blackwall wyciągnął w jej kierunku drżącą dłoń, lecz nim zdołał jej dotknąć zawahał się i cofnął. Nie byłem w stanie sobie wyobrazić, co mógł czuć w takiej chwili. Przez całą naszą podróż traktował ją z niemal ojcowską życzliwością.
- Jesteś taka jak ja. Też byłam samotna. - Ayari usiadła, ale jej powieki pozostały zamknięte.
- To koniec. - Morrigarn przez chwilę wyglądała jak bezbronne dziecko zostawione na pastwę losu pośród dzikich bagien, które tak często pojawiają się w baśniach. Mam na myśli te historie opowiadane przez starych bajarzy i nianie, zsyłające sny pełne niepokojących obrazów i słyszanych gdzieś, na granicy snu i jawy, chlupotów trzęsawisk.
- Weź się w garść! - nasz porywczy Qunari potrząsnął brutalnie ramieniem wiedźmy.
- Jej dusza wciąż błądzi w Pustce, lecz świadomość zaczyna powracać. W dodatku rozmawia z kimś. Nawet taki ptasi móżdżek jak ty potrafi domyślić się z kim.- z obrzydzeniem zrzuciła z siebie dłoń Żelaznego Byka, po czym obdarzyła go pogardliwym spojrzeniem. Ucieszyłem się w duchu. Nasza urocza wiedźma wreszcie przypominała dawną siebie.
- Czas rozpocząć zabawę. - mgła powoli uformowała się w kształt dziewczynki. - Ayari, chodź do mnie kochanie.
Równocześnie na polanę zaczęły napływać hordy pomiotów. Jednak tym razem poruszały się wolniej, a ich postaci zdawały się kołysać. Widocznie efekt zaklęć apostatki zaczynał słabnąć.
Morrigarn zaatakowała kulą ognia, lecz jej zaklęcie zostało odbite w naszym kierunku. Żelazny Byk jak przystało na prawdziwego wojownika szybko przeanalizował sytuację i ruszył do natarcia. Niespodziewanie rozległ się głośny szczęk żelaza, a cios olbrzyma zatrzymała bariera Inkwizytorki. Ayari wyciągnęła swój miecz i otoczyła się niepokojącą poświatą: - Oszaleliście?! Nie możecie zabić bezbronnego dziecka!
Qunari ogarnięty szałem bojowym ponownie wyprowadził cios. Tym razem reakcja inkwizytorki okazała się zbyt wolna. Ostrze Żelaznego Byka otarło się o jej bok, który wkrótce zabarwił się na czerwono.
- Nie! - Blackwall stojący dotąd za Ayarii objął ją i osłonił swoim ciałem.
Zapadłą po słowach Żelaznego Byka ciszę przerwał odgłos gwałtownie wciąganego do płuc powietrza. Z osłupieniem obserwowaliśmy, jak inkwizytorka, która przecież ledwie chwilę wcześniej wciąż pogrążona była w malignie, jednym ruchem zerwała się do pozycji siedzącej. Prawą rękę wyciągniętą miała daleko, przed siebie, zupełnie jakby próbowała uchwycić czyjąś dłoń.
-Solas...- wyszeptała niemal bezgłośnie, między kolejnymi, łapczywie łapanymi oddechami, które w pewien sposób przypominały mi oddechy nowo narodzonego dziecka. Jej oczy wciąż miały lekko nieobecny wyraz, jak gdyby wpatrywała się w coś, co znajdowało się poza zasięgiem naszego wzroku.
-My odwalamy brudną robotę, a ona przeżywa pełne pasji sny z łysolem w roli głównej?- zapytałem, czując potrzebę przerwania napiętej ciszy. Morrigan o dziwo zignorowała mój dowcip, Blackwall zagryzł wargi - jak później utrzymywał, z dezaprobatą, choć wiąż jestem przekonany, że były to jedynie desperackie próby zachowania powagi, a Byk, wbrew wszystkiemu ryknął śmiechem.
-Solas odwiedza pustkę podczas snu w sposób znacznie bardziej świadomy niż zwykli śmiertelnicy- rzeczowy ton wiedźmy, która w skupieniu wpatrywała się teraz w twarz inkwizytorki wcale nie pozbawił mnie ochoty do kontynuowania głupich żarcików - w końcu po całym tym bagnie, ha ha, z pomiotami i smokiem, należało mi się nieco rozluźnienia. Tym bardziej, że przecież wcale jeszcze z owym bagnem nie skończyliśmy.
-A więc łysol, w istocie mógł uratować damę w opresji? Nie wiem jak wy, ale ja wyczuwam w najbliższej przyszłości gromadkę jajogłowych, elfich dzieci... Założę się, że będą paskudne jak...- cichy syk Morrigan sprawił, że urwałem w pół zdania. Młodziutka elfka znów poruszała ustami, z każdym kolejnym słowem coraz przytomniej spoglądając na znajdującą się przed nią wiedźmę.
-"Pustka nie jest już dłużej miejscem, w którym mogę mieszkać. Ten świat jest o wiele ciekawszy." To nie tylko ciekawość, ona NIE MOŻE już tam dłużej mieszkać. Rytuał przyzwania okazał się dla niej wybawieniem, ucieczką, bo jest w pustce coś, co zagraża jej egzystencji. Solas twierdzi, że jeśli w razie kolejnej konfrontacji otworzymy niewielką szczelinę i zwrócimy uwagę większego drapieżnika, a później w porę zamkniemy wyrwę, nasze problemy rozwiążą się same...- wzrok dziewczyny stał się wówczas już całkiem przytomny, a w jej oczach zalśniła determinacja. Westchnąłem ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że cały ten plan był jedną wielką niewiadomą, która mogła zakończyć się katastrofą. Twarze towarzyszy mówiły mi jednak, że chcieli spróbować, a Byk na samą myśl o ryzyku uśmiechał się szeroko.
-Więc musimy jedynie pozwolić większemu szkodnikowi zeżreć mniejszego i nie zginąć od rykoszetów? Już nie mogę się doczekać...- zapewne nie powiedziałby tego, gdyby wiedział co nas czekało, choć z drugiej strony, bitwa przyniosła nam przecież niemałą sławę - w końcu zaproszono mnie tu właśnie po to, bym wam o niej opowiedział.
- Nie wiedzieliśmy – odparłem patrząc w oczy Bykowi. – Ale czy dalibyśmy radę ich powstrzymać ? Czy pozwoliłbyś apostatce zabić z pozoru niewinną małą dziewczynkę ?
- Nie wiem..- odparł Byk marszcząc brwi.
- Nie czas się nad tym zastanawiać.- odparł Blackwall wstając z ziemi i spoglądając na nas z powagą. – Przeszłości się nie zmieni i do niej nie wróci. A przynajmniej nie czas na to. Teraz musimy się zastanowić co dalej.
Spojrzał na Morrigarn. Czarodziejka odwróciła wzrok i spoglądała w rozciągający się wokół mrok. Byłem pewny ,że chce zadać to samo pytanie co ja ,jednak bałem się odpowiedzi. A może ona już ją znała.
- Nie wiem ile czasu mi jeszcze zostało- odparł Blackwall wyprzedzając nasze pytanie i spoglądając na nas wszystkich.- Może to kwestia dni, tygodni, miesiąca. Ale na pewno nie mam go za dużo. Ale nie o mnie teraz mowa. Co robimy dalej ?
- Jak to nie o Tobie ? – przerwał mu Byk patrząc na niego z gniewem.- W każdej chwili możesz się przecież rzucić na nas z nożem i zabić nas ! Nie wiadomo kiedy znowu ogarnie Cię szał!
- Wtedy mnie zabijesz .- powiedział Blackwall spokojnie patrząc Bykowi w oczy.- Chyba, że chcesz to zrobić już teraz. Śmiało..
- Nie ! –rozkazujący ton głosu Morrigarn sprawił, że natychmiast wszyscy na nią spojrzeliśmy. Czarodziejka już nie opierała się o pień drzewa. Z jej postaci emanowała ogromna energia. – Jeszcze go potrzebujemy. A raczej jego umiejętności wyczuwania pomiotów. Jak zacznie się wierzgać to będziesz mógł go zabić ,ale ten czas jeszcze nie nadszedł.
- To co robimy ? –zapytałem chcąc wiedzieć na co mam się przygotować.
- Musimy znaleźć i rozprawić się z tą diabelską dziewczynką a raczej odesłać ją tam gdzie jej miejsce- powiedziała Morrigarn patrząc na leżącą dziewczynę – ale najpierw musimy pomóc wrócić do żywych Inkwizytorce.
-Powinniście skupić wydostaniu stąd – słaby głos rannej dziewczyny przerwał tę rzadką między nami chwilę szczerości. Zastanawiałem czy to że się obudziła oznacza że matka Morrigan uciekła czy że skupiła swoją magię na czymś paskudnym, co zaraz wbiegnie w naszą grupkę.
-Najpierw musicie mnie zabić – ponaglił Blackwall
-Nie, wierzę że dasz radę...
-Nawet jeżeli wrócę z wami to tylko po to by udać się prosto na Głębokie Ścieżki. - przerwał jej szorstko brodacz - Skażenie postąpiło zbyt głęboko. Zostając narażę was tylko na niebezpieczeństwo jeśli wiedźma wróci.
Inkwizytorka tylko smutno patrzyła mu w oczy, by w końcu wyszeptać - Masz rację - i opaść z powrotem na nosze. Zapewne czuła się odpowiedzialna za to co się stało, bo chociaż Strażnik i tak zrobiłby to co postanowił, to jednak ta dziewczyna, formalnie czy nie, była naszą przywódczynią.
-Varricu - Blackwall wyrwał mnie z chwilowej zadumy - chciałbym abyś ty w moim imieniu złożył raport o tym co się tu stało reszcie Szarej Straży. Najdokładniej jak tylko zdołasz.
-Wiesz że uwielbiam kłamać o wydarzeniach takich jak to?
-Cóż - mężczyzna szybko powiódł oczami w kierunku Byka i Morrigan - wydaje mi się że jesteś najlepszą osobą do tego zadania. Po za tym raczej nie odmówisz mi ostatniego życzenia prawda? - chociaż na twarzy malowała się mu już tylko pozbawiona emocji determinacja przysiągłbym że kryła się tam nuta satysfakcji z przymuszenia mnie do tej jednej historii bez upiększeń. Ostatnie małe zwycięstwo.
-Niech będzie, ale dla wszystkich innych padłeś w zwycięskiej walce z ogrem dosiadającym smoka.
-Byku? - Strażnik spojrzał na niego na co ten tylko kiwnął głową - odejdźmy za tamte drzewa - dodał wstając. Po czym obaj bez słowa udali w ich kierunku. Qunari zatrzymał się jeszcze by podnieść jednoręczne ostrze jednego ze swoich martwych towarzyszy. Czyżby jakaś forma skrywanego szacunku nie pozwalała mu po prostu ściąć mu głowy? Qun nie dba o ciała martwych, tyle wiem, głębsze zrozumienie tych szarych gigantów ciągle spełza na niczym.
-W śmierci, poświęcenie - powiedziała do siebie z goryczą Morrigan, która zajęła się sprawdzaniem ran Inkwizytorki.
Mój wzrok utkwił zaś na ciałach pomiotów rozrzuconych bezładnie po okolicy. W mojej głowie zakiełkowała szalona myśl że skoro jeden z tych szczyli był tutaj to może i drugi się znajdzie . Nadzieja szybko stopniała gdy spostrzegłem co smoczy ogień zrobił z potworami. Jedyne co znalazłem to wtopiony albo może raczej wrośnięty w szyję jednego z hurloków medalik. Nawet po opłukaniu w wodzie wolnej od czarnej juchy nie byłem pewien czy jest on - jak mi się początkowo zdawało - krasnoludzki, mimo że powinienem przecież znać się na takich przedmiotach.
Wróciłem do reszty naszej kompani, gdzie Żelazny Byk milcząco wpatrywał się w pozbawioną mgły okolice.
-Skończyłam, powinniśmy ruszać, póki możemy. - Odezwała się czarodziejka.
- To już nie ma znaczenia – odpowiedziałem. – Po prostu się stąd wynośmy.
- Niby dokąd? – wycharczał z trudem Szary Strażnik. Wtedy pojąłem, że jego czas się skończył. Że już nigdy nie porozmawia z nami tak, jak przed chwilą. Jego ciało wygięło się w łuk, nabrzmiałe od trucizny żyły zdawały się przebijać przez poszarzałą skórę i już sam nie wiem, czy z jego ust wypływało więcej piany, czy krzyków. – Ona wszędzie… nas dopadnie! – Zrozumiałem tylko tyle. Potem Blackwall osunął się na spopieloną ziemię, by wśród własnej krwi i odchodów toczyć ostatnią, niemożliwą do wygrania walkę.
Żelazny Byk zareagował, zanim zdążyłem chwycić Biankę.
- Nie! – wrzasnęła Morrigan. Wielki, dwuręczny miecz zatrzymał się w połowie drogi do celu. – Jest nam potrzebny!
Oboje, ja i Byk, popatrzyliśmy na nią, jakby do reszty straciła rozum.
- Blackwall ma rację! – czarodziejka krzyczała, ale jej głos i tak prawie zagłuszały krzyki tego, któremu właśnie odmówiła łaski. – Moja matka nas dopadnie, jeszcze tej nocy! Żeby przeżyć, musimy zaatakować pierwsi!
- Nie myślisz jasno! – odkrzyknąłem, kładąc palec na spuście. – To nie jest Flemeth! Ten demon przybrał jej postać, żeby cię omamić… i najwyraźniej mu się udało! Ile jeszcze żyć poświęcisz, by doprowadzić do tego starcia?
Nagle Byk stanął na linii strzału, zasłaniając konającego Strażnika własnym ciałem.
- Nieważne, czy to Flemeth, czy nie! Musimy walczyć – zagrzmiał, po czym zwrócił się do czarodziejki. – Tylko po co ci Blackwall?
- Jest połączony z tym… demonem – Morrigan mogła już mówić normalnym tonem, bo wrzaski zakażonego słabły. - Kiedy Varrik go zranił, smok też odczuł ból. Inkwizytorka również jest jakoś w to wszystko zaplątana. Musimy wykorzystać te więzi.
- Żeby zabić tę kreaturę? – spytałem z powątpieniem.
- Połączenie nie jest aż tak silne – powiedziała do mnie jak do głupiutkiego dziecka. – Ale możemy ją dzięki nim odnaleźć.
- Po nitce do kłębka – mruknął Żelazny Byk. – Znasz zaklęcie?
- Nie – zaśmiała się Morrigan. – Nie ma takiego zaklęcia, które wymieszałoby prawa świata materialnego i niematerialnego. Które zamieniłoby ślady magii na odciski stóp w błocie… Nie ma takiego zaklęcia. Ale jest miejsce, w którym takie anomalie to codzienność.
Wszyscy trzej spojrzeliśmy na zatraconą w Pustce Inkwizytorkę. I na Blackwalla, który też błąkał się gdzieś poza naszym światem.
- Demon jest potężny, ale i tak tkwi jedną nogą w Pustce? – upewniłem się.
- Zapewne.
- Więc dołącz do nich, Morrigan – powiedziałem, wskazując na nieprzytomnych towarzyszy. - Zróbcie to, czego nie możemy dokonać po tej stronie Zasłony. Poprowadź Blackwalla i Inkwizytorkę.
- Poprowadź ich albo giń – dodał Żelazny Byk.
-Tutaj mam wielu przyjaciół - głos kobiety roznosił się po okolicy niczym dźwięk złota upadającego o ziemię. I nie jest to porównanie wyrwane z kontekstu. Jak stoimy, wszyscy byliśmy niemal wykończeni długą, zdawało by się – niekończąca się podróżą. Widok każdej nowej twarzy, wolnej od skażenia pomiotów niezwykle radował naszą kompanię. Chwilowe zadowolenie szybko jednak ustąpiło miejsce zaniepokojeniu...Nie sądziłem bowiem, że jeszcze kiedyś przyjdzie mi spotkać tę jakże niezwykłą postać. Tymczasem pomiędzy Morrigan a nieznajomą wywiązała się interesująca rozmowa.
Flemeth! Raczysz żartować, nie znam nikogo kto chciałby być twoim przyjacielem. - Na te słowa białowłosa Flemeth roześmiała się głośno, odpowiadając tym samym rozbawionym tonem
Aach... ty za to nie narzekasz na brak towarzystwa. Spójrzcie na siebie: wiedźmy, qunari, krasnoludy, szary strażnik. Czyżby moja droga Morrigan tęskniła za starymi dobrymi czasami, kiedy to stała u boku króla Fereldenu i dzielnego młodego Szarego Strażnika? I proszę, mów mi mamo.
Taaak – ciągnęła cynicznie Morrigan – Stare dobre czasy....Przybyłaś tu by się zemścić za to że kazałam cię zabić? A może staruszka Flemeth, słynna wiedźma z głuszy, Asha'bellanar, marzy o rodzinnym zjednoczeniu?
Wraz z Bykiem stałem w ciszy i zaskoczeniu obserwując tę jakże niezwykłą wymianę zdań. Miało się wrażenie, że większa część rozmowy odbyła tylko poprzez wymianę spojrzeń, jakby słowa miały służyć jedynie wypełnieniu niezręcznej chwili ciszy.
W pewnym momencie Flemeth gwałtownie zerwała rozmowę, obracając się w kierunku moim i Żelaznego Byka. Nawet związany nieopodal brodaty szary strażnik, obserwował wiedźmę w ciszy i spokoju.
To nie czas na tę rozmowę – w tym momencie matka Morrigan zwróciła się do nas wszystkich - Zmierzacie w niebezpieczne miejsce. Świat stoi na krawędzi. Nie było by mnie tutaj, gdyby nie ta jedna leżąca bezwładnie dziewczyna. - mówiąc to przyglądała się spokojnie Inkwizytorce – Tylko z jej pomocą macie szanse na zwycięstwo. Tak to już bywa że w chwilach zagrożenia gdzieś tam zawsze pojawia się jakiś bohater. Czempion w złotej zbroi gotowy oddać życie w imię wolności. Ale tym razem, to ona potrzebuje waszej pomocy. A wy potrzebujecie mojej. -
Mam wrażenie że przyglądająca się matce Morrigan jakby w złości poczerwieniała na twarzy. Ewidentnie nie podobała jej się pomysł korzystania z pomocy białogłowej wiedźmy. Szybko więc poparła swoje przekonanie słowami – Ach tak....a więc zjawiasz się nie wiadomo skąd, oferując zupełnie bezinteresowną pomoc, i co jeszcze? Liczysz na wdzięczność? Po wszystkim po prostu podziękujemy ci i pójdziemy w swoją stronę? Chwała ci! Słynna nieśmiertelna Flemeth niczym święta zstąpiła z nieba by nieść pomoc potrzebującym! Wiecie że jej nie potrzebujemy – rzuciła w naszą stronę jak gdyby oczekiwała chociażby przytaknięcia.
Nie miałem ochoty na podróż u boku kolejnej wiedźmy, i to w dodatku tak potężnej i nieobliczalnej. Odnosiłem także wrażenie, że Żelazny Byk również nie poczuł sympatii do naszego gościa. Białogłowa nie zostawiła nam jednak czasu na debatę. Niezrażona naszym wahaniem ciągnęła dalej.
To nie czas na głupią dumę i arogancję. Czy naprawdę niczego ciebie nie nauczyłam. Spójrz na siebie..Kobieta w sile wieku. Pierwsza Czarownica Cesarzowej upadająca z sił z powodu głupiej mgły i kilku dzieciaków.
A ty krasnoludzie? Pamiętam tą śmieszną zabawkę na twych plecach. Myślisz że Hawke lepiej poradziła by sobie w roli przywódcy? Zapewne tęsknisz za tymi latami beztroski u jej boku. - Jej słowa zaskoczyły mnie zupełnie
Skąd ty? - Nie wiedziałem co chcę powiedzieć. Wiedźma za to zwróciła się w stronę Żelaznego byka.
No i do tego qunari...Taki silny i niepokonany. Teraz upadający pod ciężarem własnej świadomości. Czujesz się słaby? Powiedz mi, o czym myślisz zabijając pomioty o małych dziecięcych ciałach?
Flemeth trafiła w sedno. Zawsze wesoły qunari, jakiego znałem do tej pory, w czasie naszej podróży zmienił się w milczącego, przygnębionego wojownika. Jednak to jego słowa zaskoczyły mnie najbardziej.
Ja..One..Te dzieci...Moj syn... Mój mały wojownik. Nigdy nie miałem dla niego czasu. Zawsze w ruchu. Pijąc i walcząc, tylko tego potrzebowałem. Teraz...masz rację. Wiem jak wiele od nas zależy. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę. -
Chyba nikt, kto choćby krótko znał Żelaznego Byka, nie spodziewał by się tak szczerego wyznania. Nikt prócz Flemeth, która spojrzała przez chwilę na Morrigan. Gdy ta spuściła głowę. Jakby dając za wygraną. Bialowłosa wiedźma podeszła do związanego strażnika, który kołysząc się na boki przyglądał się wiedźmie.
Weź się w garść Szary Strażniku. Inkwizytorka cię potrzebuje. To nie wstyd okazać strach w obliczu niebezpieczeństwa tak wielkiego. Wstań. Wszyscy wstańcie i idźcie w stronę światła. Mgła niedługo opadnie. Tę światło to płonąca osada. W niej znajdziecie pomoc dla waszej inkwizytorki. Spieszcie się jednak, osada nie będzie płonąć wiecznie.
Zgodnie ze słowami wiedźmy, w oddali migotało małe światło. Przez chwilę tylko zastanawiałem się skąd w miejscu tak mrocznym osada, wiedźma ma coś wspólnego z jej pożarem. Jednak długa draga przed nami. Teraz w końcu mieliśmy nadzieję. Koniec błądzenia we mgle.
Flemeth z kolei zbliżyła się do córki, szepcząc jej coś do ucha, na co Morrigan, już na głos odpowiedziała
Zawsze jest jakiś haczyk.
Życie jest jak haczyk. Lepiej go łapcie puki możecie. Zobaczymy się później kochana - odparła Flemeth śmiejąc się głośno. Ostatnim co widzieliśmy to widok olbrzymiego smoka odlatującego w nieznane. Po wiedźmie pozostał tylko roznoszący się głośny śmiech...
Czy tylko mnie szkoda że pani Brzezińska rozpoczęła przygodę z cRPG od Dragon Age? Może jeszcze nabrać przeświadczenia że walka z bossami jest czasochłonna jak mordowanie szpilką słonia, a problemy rozwiązuje się zawsze obuchem topora. A przecież wystarczyłoby sprezentować w. czc. Autorce drugiego Baldura, o Planescape nie wspominając.
Ale dzisiaj drogie dzieci, dobry wujek Varric opowie wam bajkę o dzielnym Komturze Bacy z Siódmego Legionu Morskiego; zacnych dzierlatkach na jego fregacie Ormandia - tak zacnych że kolana powyżej uszu opuszczały jeno za dnia - i krzepkich brodatych bosmanach co w jednej stali kajucie, hej!
Bajka nosi tytuł Wiatr w Trzech Żaglach.
edit: To nie jest zgłoszenie konkursowe!!
@mycha734 > Czy jak jestem niepełnoletni, to mogę wziąć udział w konkursie? Mam 15 lat, a grałem w gry o podobnej tematyce. Bo nie wiem, czy jak uda mi się wygrać to nie dostanę gry, bo jest ona od +18. Proszę o szybką odpowiedź.
P.S.: Co Wy macie za zysk z tych konkursów?
Tak, moi drodzy, sytuacja, mimo wyjaśnienia motywów poszczególnych członków wyprawy, była tragiczna. Pośrodku bagien Nahashinu, pozbawieni głównego celu, osaczeni przez mroczne pomioty pod przywództwem równie plugawej co tajemniczej istoty z Pustki. Jakby było tego mało, nasza nędzna gromadka nie przestraszyłaby najdrobniejszego genloka. Ledwie żywa z wysiłku Morrigan, osmalony Żelazny Byk, nieprzytomna inkwizytorka, wpół-opętany szary strażnik, i ja, nieczujący własnych nóg, poczciwy krasnolud, który powoli zaczynał tracić nadzieję na wyjście żywo z tych przeklętych bagien. No, przynajmniej Bianka, wyszedłszy ze smoczego płomienia bez szwanku, nie wyglądała na zmęczoną. Ani zbierająca siły Morrigan, ani ja, rozmyślający czule o Biance, nie zauważyliśmy zbliżającego się qunari do Blackwalla.
Stanowisz dla nas zagrożenie... Giń! - Byk uniósł błyskawicznie miecz zadając śmiertelny cios, lecz ciszę rozerwał gwałtowny huk a qunari wyładował w kałuży błota, rozbrojony.
Nie tkniesz go - usłyszałem twardy głos wydobywający się z stojącej dumnie postaci inkwizytorki która w niczym nie przypominała powalonej czarem smarkuli jakby nagle przerwane cierpienie przekuło ją w nowy, twardszy materiał.
On jedyny potrafi wyczuć te nowe pomioty - zgromiła wzrokiem próbującego złapać tchu Byka - Tylko zamykając szczelinę i odsyłając rządzące nimi plugastwo, zdołamy opuścić to miejsce!
@Szymon_1904 Za przeproszeniem, ale jaja sobie robisz? W poprzednim konkursie wyzywasz redakcję, oskarżasz o ustawianie konkursów a teraz chcesz brać udział w kolejnym? Pozdrawiam...
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
- A teraz najpewniej zginiemy tu wszyscy – dodał Blackwall, podsumowując naszą sytuację.
Jego przewidywania, jak widzicie, nie sprawdziły się i muszę dodać, że to dzięki temu, co odkrył właśnie wasz uniżony sługa. Kiedy Morrigan odeszła na chwilę, by sprawdzić stan inkwizytorki, dołączyłem do niej i opowiedziałem o tym, jak zareagował smok po zranieniu Szarego Strażnika.
- Jesteś pewien? – zapytała, poprawiając bandaże dziewczyny. – W takim razie musimy gotować się na kolejny atak jeszcze tej nocy. To coś na pewno zorientowało się, że możemy wykorzystać ich więź.
Gładząc kolbę Bianki obserwowałem, jak wyjaśniała Bykowi i Blackwallowi, że być może czeka nas jeszcze jedno starcie… nie wspominając ani słowem o tym, co dostrzegłem w czasie walki. Być może bała się, że potwór może wyciągnąć informacje z umysłu Strażnika.
- Powinniście mnie zabić, zanim zaatakują – w głosie Blackwalla brzmiała desperacja. – Nie będziecie w stanie mnie pilnować, a ja nie potrafię wygrać z zewem Pomiotów. Tak będzie lepiej.
- Nie. Wciąż możesz przydać się w walce. Zostało nas na tyle mało, że jestem w stanie to zaryzykować – czarodziejka była nieubłagana. – A teraz postarajmy się zebrać siły – westchnęła, spoglądając w niebo, które powoli zaczęło nabierać jaśniejszych tonów. – Wszystko się rozstrzygnie zanim nadejdzie świt.
Zgłoszenie opowiadania
Fragment autorki:
Jednak wbrew moim obawom Morrigan nie uniosła się gniewem.
- Wtedy – odpowiedziała niemal łagodnie – wiedziałam już bardzo niewiele. Ale tak, kiedy wyruszaliśmy z Val Royeaux, spodziewałam się, że spotkamy coś potężniejszego niż wiejska wiedźma, która zagustowała w pieczystym z niewinnych dziatek. Tyle że później ta wiedza uleciała mi z głowy. To coś zmąciło mi rozum. Wydawało mi się, że wyczułam moją matkę...
- Ja ścigałem Architekta – wyznał Blackwall.
- Inkwizytorka próbowała ocalić niewinne dziecko przed magią krwi – powiedziałem.
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
Twarz mu się zmieniła: była teraz napięta i czujna. Ogarnął mnie paniczny strach. Poczułem ściskanie w dołku. Znałem to uczucie, dopadało mnie od czasu do czasu nagle i bez uchwytnej przyczyny: wszystko było możliwe w tym świecie, w którym od dawna nie było już nic pewnego.
Nastrój Moczar Nahashinu udzielał się wszystkim, a głód doskwierał niemiłosiernie. Ruszyliśmy dalej – przez pole minionej bitwy mijając kolejne popalone, ranione od broni i pocięte zwłoki – szukając sposobu na zwalczenie naszego obecnie największego wroga – głodu.
Śmierć inny miała zapach na bagnach niż w Kirkwall. W Kirkwall zwłoki także nieraz długo leżały nie pogrzebane, ale słońce szybko operowało. Nocą wiatr przynosił ckliwy, duszący i ciężki zaduch – trupy pęczniały od gazów i unosiły się w świetle obcych gwiazd niesamowicie, jakby jeszcze walczyły, w milczeniu, bez nadziei, każda z osobna, ale już następnego dnia zaczynały się kruszyć – a później były lekkie i wysuszone. To była sucha śmierć – w piasku, słońcu i wietrze. Na bagnach śmierć była mazista i cuchnąca. Spoglądając ukradkiem na Apostatkę można było wyczytać z jej twarzy mniej myśli i emocji niż wcześniej – zmęczenie dawało o sobie znać, a mimo to Morrigan jako jedna z niewielu starała się, swą postawą, wmówić nam , że nic się nie stało – była małomówna, ale to akurat jest w jej zwyczaju, zapewne Flemeth i kłębiące się pytania bez odpowiedzi nie dawały jej spokoju.
Padało od wielu dni, głód się nasilał, a jego towarzystwo wydawało się bardziej meczące niż zwykle. Był wczesny wieczór, a słońce chyliło się ku zachodowi. W końcu na horyzoncie wyłoniły się pierwsze zwęglone dachy pobliskiej wioski. Zwróciliśmy się ku wsi. Aby umożliwić przejście przez strugi wody spływającej ze zboczy, ułożono na drogach belki i deski. Obślizgłe dechy uginały się, gdy po nich stąpaliśmy, a pod nimi chlupała woda. Już przy bramie strażnik wioski wyrobił sobie o nas zdanie po pierwszym rzucie oka na dzierżone miecze i cięcia bitew na ciele. Był to mężczyzna leciwego wieku, ledwo trzymał się na nogach, bełkotał coś pod nosem. Ruszyliśmy w stronę gospody, był to jedyny budynek w zdatnym stanie. Okolica była posępna, jałowa i zdradliwa, światło pochodni zwodziło, to wyolbrzymiało domy, to zacierało ich kontury i nic nie budziło zaufania. Wszystko to było wrogie, zamrożone samotnością, a nic nie dawało oparcia, ni ciepła. Wszystko było bezkresne, obce z wyglądu i ducha.
- Ta przeklęta wioska leży niżej aniżeli wszystko dookoła. – syknął Byk w moją stronę – Może wiesz, co dostaniemy w gospodzie do żarcia?
- Kapustę. Kapustę z wieprzowinką, kalafiorami i winem. – uśmiechnąłem się pod nosem. - Z tym wszystkim to oczywiście bujda. Nie trzeba zasięgać opinii zmarłych, by dojść do wniosku, że w tym miasteczku dzieje się coś potwornego – umiera, gnije od środka ...
Nagle zielony błysk przetoczył się przez środek wioski. Zaczęło się, wyrwa rozdzierała mieścinę na strzępy, taranując i burząc zielonymi kulami pobliskie domy. Nie było już nic prócz deszczu, wycia, nocy, błysków eksplozji i fruwającego błota. Niebo się zawaliło. Z ulewnym deszczem bombardowały meteory zielonych kul, w których gnieździły się najmroczniejsze czeluści z pustki. W błyskach eksplozji spostrzegłem przed sobą hełm, a pod nim szerokie otwarte oczy konającej inkwizytorki – wydawało się, że to zieleń nieba w nich się odbija – rozwarte usta, a wyżej jakby sękaty żywy konar – uniesione ramie. Złapałem dłoń objętą zieloną mgiełką inkwizytorki, uniosłem do góry. Obłok z dłoni strzelił i połączył się z niebem. Wyrwa wybuchła.
Parshaara!- Warknął rozwścieczony wielkolud- Na tym przeklętym kontynencie, dzieją się rzeczy o jakich w Par Volen nie ma mowy. Bas winno się zabijać , tuż po narodzinach...
Wysłuchaliśmy tego monologu, jednak nikt nie miał ochoty przerywać. Zbyt dużo się działo przed kilkoma chwilami aby mieć siłę na kolejny konflikt, nawet słowny. Ja sam zajęty byłem podziwianiem swoich ran i zgniłej skóry . Oczy Morrigan zawieszone były na linii drzew. Pot spływał z jej czoła, przez nos i brodę aż na rozdartą suknię. Nie otarła czoła, nie interesowała się krzyczącym Żelaznym Bykiem, ani mną czy smrodem zwęglonych od smoczego ognia zwłok ,zupełnie niczym, wiedźma oparta o pniak czytała z oparów. Nie mam bladego pojęcia co takiego w tym widziała, i myślę że ona też nie . Zapewne była zmęczona tak jak każdy inny członek tej zapomnianej przez wszystkie bóstwa wyprawy. Sam Qunari nie ujadał tak długo jakby się miało zdawać, legł na ziemie tuż obok martwego towarzysza a jego samego zepchnął buciorem w bagno. Do rany w biodrze przyłożył mały opatrunek, który wyjął z sakwy, medykament zrobiony ze swoich specjałów i niewymawialnych naszym językiem indgrediencji . Normalny człowiek nosiłby tam złoto, ale to jest Qunari. Odwróciłem wzrok w drugą stronę, i zobaczyłem krasnoluda z tą przeklętą kuszą. Doglądał jej jakby mu miała urodzić, ale nie, ona po prostu jest umorusana we krwi pomiotów. Nikt nie zwrócił uwagi na mnie ani Inkwizytorkę. No może , wielkolud. W przerwie przy okładaniu rany spoglądał na mnie , jego przekrwione oczy wręcz mnie pytały ''Czy mogę już cię wykończyć? Będziesz nas spowalniał, sam prosiłeś." Głowa opadła mi na ramie. Z pewnością zaraz stracę przytomność , skażenie jest tak wielkie iż ledwo przewracam oczyma o oddychaniu nie wspominając. Trochę tak jakby Pomiot nie pozwalał widzieć dzieła Stwórcy, ni cieszyć się powietrzem . Panie mój, jeżeli zostanę sługą Architekta, to wiedz ,iż będzie to najlepszy dowcip w dziejach Thedas. Wiem jakim potrafisz być żartownisiem. Ale wiem również ,że potrafisz okazać łaskę, i o nią Cię proszę. Chce aby się to skończyło, jestem ciężarem dla naszej wyprawy. Poświęciłem życie aby walczyć z wynaturzeniem ,które jest twoją karą dla nas. Broniłem twoje dzieci przed mrocznym pomiotem, i wszystko o co cię proszę, to łaska. Niechaj Żelazny Byk zakończy moją opowieść, której nikt nie usłyszy. Tej nocy pragnę ujrzeć koniec.
Poza brudem, to Bianka była cała. Wiecie jak to jest otrzeć się o śmierć, albo prawie stracić przyjaciółkę życia? Ja wiem, panie i panowie słuchacze . A gdy otarłem czoło z potu oraz oczywiście przeprosiłem Biankę za kłopoty w jakie ją wpakowałem , postanowiłem umilić sobie pewny koniec życia , ''zajrzeniem'' jak to moi zacni kompani sobie radzą. Żelazny Byk kończył owijanie biodra opatrunkiem, wiedźma patrzyła w obłoki, nie wiem dokładnie które i jaki cel jej przyświeca, nie interesuje mnie to. Moją uwagę jednak zwrócił Blackwall. Trzymał amulet, chyba zakonny, w prawej dłoni która leżała na czarnej od skażenia klatce piersiowej. Usta lekko się poruszały , biedny drań. Gdybym był kapłanem , albo nie . Gdybyśmy zabrali ze sobą kapłankę, to słuchałbym teraz ostatniego namaszczenia. I kolejny ziomek naszej grupy ratunkowej z uśmiechem opuściłby te bagna. Mnie jednak jeszcze czeka trwanie w naszym świecie, oczekiwanie śmierci, lub co gorsza... Rhegisie jak powiem Ci o twojej stracie? Będziesz chciał mnie wysłuchać do końca? Nie wiem, i chyba nie chce wiedzieć. Pewnym jest jedno: zabijanie pomiotów jest prostsze.
Lecz, choć bardzo tego chciałem, nie potrafiłem przytaknąć słowom qunari. Plułem sobie w brodę, że nie wyczułem niebezpieczeństwa i tak łatwo zdałem się na innych, choć przecież od opuszczenia ostatniej sadyby coś w rozbieganych oczach towarzyszy mówiło mi, że ich umysły coraz bardziej pogrążają się w kipieli snów na jawie.
I kiedy tak zmagałem się sam ze sobą, nieświadomie puszczając rozmowę kompanów mimo uszu, poczułem się jak samotna skała obmywana przez spienione fale. Ale nie była to skała tak samotna jak mi się z początku zdawało - siedziała na niej jedna myśl-mewa, która bezustannie krzyczała:
- Nawaliłeś! Zawiodłeś Rhegisa i drużynę, zawiodłeś nawet Kamień, nędzny powierzchniowcu!
- Rhegis - powtórzyłem w myślach imię przyjaciela i na wspomnienie staruszka żal ścisnął mi serce. Bo choćbym nawet wyszedł żyw z całej tej wyprawy i powróciwszy do Val Royeaux starym swym zwyczajem pozwolił nogom powieść się przez rynek, później przez kuszącą zapachami Ulicą Piekarzy zaraz za delikatnym zakrętem przechodzącą płynnie w dzielnicę nieludzi, cóż bym mu powiedział nagle zorientowawszy się, że stoję tuż pod jego drzwiami? Że gdy zamykam oczy wciąż widzę drobne i nieruchome ciało jego wnuka, jakże mniejsze od ciał ludzkich dzieci leżących przy nim w krwawym pentagramie?
Z zamyślenia na łono dyskusji przywróciła mnie Morrigan.
- Przestań udawać Byku - krzyczała - Przecież widziałam, jak ciągle zwieszasz ten swój rogaty łeb, czemu teraz zapierasz się, że na ciebie te przeklęte moczary nie mają wpływu? Te wyziewy, czy to ze swej natury, czy też za sprawą czyichś czarów sprowadzają na nas półsen, który czyni nas podatnymi na manipulacje umysłu. Ta istota to wykorzystuje, podsyła nam wizje, czyta w nas jak w otwartej księdze!
Odchrząknąłem głośno i pięcioro oczu skierowało się na mnie.
- To nie tyczy się wszystkich.
Oszczędzę wam słuchania o wszystkim cośmy wtedy uradzili. Starczy rzec, że po burzliwej debacie, przerywanej krzykami strażnika, gdy czarodziejka wyrywał mu strzałę, ustaliliśmy, że moja skromna osoba dzięki całkowitej krasnoludzkiej amagiczności jako jedyna jest w stanie opierać się działającej tu sile, po czym ruszyliśmy dalej.
I myślę, że gdybyście nas wtedy ujrzeli, niechybnie dalibyście nam z litości monetę lub dwie, tak, jak ja rzuciłem sztukę złota dziewczynie z Kurzowiska żebrzącej pod waszą karczmą, gospodarzu. Bo wiedzcie, że w nadpalonych ubraniach i umorusani sadzą prezentowaliśmy się doprawdy żałośnie, zdaje się nawet gorzej od wspomnianej dziewki, całej upapranej odchodami bryłkowca.
Po godzinie z nieba spadły pierwsze krople deszczu, bębniąc głucho o pancerz wlokącego się przede mną Blackwalla. Kap, kap, kap - wystukiwały jednostajny rytm, który instynktownie podejmowały moje stopy. Nie wiem ile czasu maszerowaliśmy mijając jednakowo wyglądające kępy łozin i brodząc w wodzie po kostki, gdy wtem wyszliśmy na okrągły spłachetek suchej ziemi. Pośrodku uroczyska, na szczycie omszałego menhiru siedziała nasza znajomo.
- Oddajcie mi tą, którą niesiecie - powiedziała i nie był to już głos małej dziewczynki - Potrzebuję jej, bo ciało do którego mnie sprowadzono jest już zbyt słabe.
Kątem oka dostrzegłem, że mięśnie twarzy Blackwalla napinają się nienaturalnie, a jego sczerniała dłoń niczym pająk pełznie w kierunku miecza inkwizytorki i zaciska się na rękojeści. Ostrze wysunęło się, zadrżawszy lekko, gdy ostatni cal lśniącej stali opuścił schronienie.
- Nigdy jej nie dostaniesz - wychrypiał Strażnik i jednym cięciem pozbawił inkwizytorkę głowy.
Żelazny Byk uniósł wielki miecz, gotów zadać śmiertelny cios Blackwallowi.
- Nie! – Powiedziała oschle Morrigan, ledwo łapiąc oddech po wyczerpującej walce, która przed chwilą miała miejsce. – On może się jeszcze przydać. I tak jest nas zbyt mało.
Qunari spojrzał na wiedźmę z nienawiścią i zarzucił sobie miecz na plecy. Nie odpowiedział jej, tylko prychnął i podszedł do ogniska oglądać swoje rany. Widziałem po nim, że jego lojalność jest na wyczerpaniu. Z pewnością bez zastanowienia przeciąłby Morrigan na pół swoim wielkim mieczem, gdyby tylko miał gwarant opuszczenia bagien cało.
- Co teraz zrobimy? – Spytałem, ale tak naprawdę znałem już odpowiedź.
- Musimy odnaleźć Flemeth i liczyć na cud, który sprawi, że odejdzie z powrotem do Pustki
Nie mogłem winić jej za chęć walki do końca, ponieważ tak naprawdę nie było innego wyjścia. Patrząc na naszą drużynę powoli gotowałem się na swój los. Nasze szanse były mniejsze niż Amarantu podczas inwazji Orlais, czy nawet króla Marica w bitwie pod Ostagarem. Nie pozostawało mi nic innego jak wspominać spokojne wieczory w karczmie w Orzammarze.
Wyruszyliśmy gdy tylko Blackwall stanął na równe nogi i był gotów maszerować. Widziałem jego dłonie i wierzcie mi, nie wyglądały jakby należały to świetnego niegdyś wojownika. Trzęsły się i z pewnością nie był w stanie nam pomóc, nie wiem czemu Morrigan zdecydowała się kontynuować wędrówkę z nim u boku.
Wiedźma straciła wiele energii życiowej, była bledsza niż zwykle, a na głowie pojawiło się kilka siwych włosów. Poruszaliśmy się powoli gotowi na przyjęcie śmierci w każdej chwili, gdy nagle rośliny przed nami poruszyły się i dostrzegłem postać zbliżającą się w naszym kierunku. Był to hurlok w pełnej okazałości. Miał długie czarne pazury, ostre zęby i czerwone oczy, a twarz przypominała mi starego bryłkowca. Wycelowałem w przybysza Biankę, Żelazny Byk rozkazał ostatniemu swojemu podwładnemu przygotować się do walki.
- Nie. Proszę. Nie przybyłem tu żeby walczyć. Ktoś was oczekuje. Musicie mi uwierzyć, ponieważ też chcemy odejścia Flemeth. Chodźcie za mną. – Powiedział mroczny pomiot.
- Wy umiecie mówić? – Spytała z odrazą Morrigan. – Chyba nie mamy wyjścia. Zachowajcie spokój tam z tyłu i róbcie, co każe.
Wiedźma nie była chyba do końca przekonana swoich słów, ale naprawdę nie było innego wyjścia. Qunari zaczęli szeptać coś między sobą z niezadowoleniem, kiedy szliśmy za pomiotem. W końcu na środku bagnistej polany ujrzeliśmy kamienny budynek. Pochodnie przymocowane do ścian dawały tylko trochę światła i nie było widać, co jest na końcu, ale na środku ujrzałem kamienny ołtarz. Weszliśmy do budynku niepewnie oczekując tego, co się zaraz stanie.
- Połóż dalijskie dziecię na ołtarzu dzielny wojowniku. – Rozległ się tajemniczy głos na końcu Sali.
Ku mojemu zdziwieniu Byk, który całą drogę niósł inkwizytorkę, położył ją, a następnie uklęknął wraz ze swoim podwładnym za ołtarzem. Wszyscy byliśmy w szoku. Z mroku wyłoniła się wysoka, opancerzona postać z jakby przyrośniętą do twarzy maską i koroną.
- Tyyyy… - Powiedział ledwo Blackwall i padł na ziemię krztusząc się.
- Mówią na mnie Architekt. – Powiedziała postać. – Nie mamy za dużo czasu, Flemeth może uderzyć w każdej chwili.
- Chyba wszyscy to wiemy. – Rzekła Morrigan. – Słucham zatem, co masz nam do zaoferowania.
- Słyszałaś o moich eksperymentach z pomiotami? – Spytał, ale nie czekał na odpowiedź i kontynuował. – Szary Strażnik pije krew pomiota, aby móc z nimi walczyć, a ja daję pomiotom krew strażników, aby uwolniły się od klątwy i zaczęły rozumieć. Otóż wpadłem na nowy pomysł. Super Przemiana. Polegałoby to na podaniu osobie wymieszanej krwi Szarego Strażnika i „rozumnego” pomiotu. W waszych szeregach jest dalijska księżniczka zabrana z domu jak niemowlę i nauczona inkwizycji. Podanie jej wymieszanej krwi mogłoby wzmocnić niewyobrażalnie jej moc i wydobyć ją z letargu w jakim się znalazła.
- Postradałeś zmysły? – Morrigan wycelowała w Architekta czarem, a ja załadowałem Biankę.
- Zastanówcie się chwilę. To nasza ostatnia szansa. Jeśli tego nie zrobimy zginiemy na pewno, a tak jest szansa. Jeśli się uda zostawię wam inkwizytorkę i odejdę.
Wiedźma ze zrezygnowaniem machnęła ręką i zostawiła pomiotowi wolną rękę więc i ja odstawiłem Biankę. Architekt podszedł z naczyniem, w którym znajdowała się już krew pomiota do Blackwalla i pobrał krew od niego i przystąpił do mieszania. Byłem wściekły, że musimy tak eksperymentować z młodziutką elfką. Wychodziło to poza wszelką moralność. Pomiot posadził inkwizytorkę i przystawił jej naczynie do ust.
@Szymon_1904 Niestety, konkurs jest tylko dla osób, które w chwili zgłoszenia pracy konkursowej mają ukończone 18 lat (pkt 12e regulaminu).
@Suomi, @mycha734 - Chciałem wrzucić pracę drugi raz i mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko. Po prostu spłynęło na mnie nagłe natchnienie, a zauważyłem, że nie wykorzystałem limitu znaków więc mam nadzieję, że mogę to zrobić. W pierwotnym tekście nic się nie zmieni, po prostu dodam ciąg dalszy. Proszę o szybką odpowiedź.
PS. Jeszcze tak dla czystego sumienia zapytam się czy moja praca zostanie dopuszczona do konkursu. :P W regulaminie wyczytałem, że nie mogą w tekście pojawić się narkotyki, wulgaryzmy, intymne części ciała czy alkohol. Trzech pierwszych u mnie nie ma, ale jest zdanie: "W tym momencie szczerze zwątpiłem w to, iż doczekam ranka i będę miał jeszcze okazję wysączyć kufel chłodnego, złocistego, pienistego trunku w słonecznym cieple dnia.". Starałem się napisać to niejednoznacznie i mam nadzieję, iż nikt nie będzie miał nic przeciwko. Przecież nie musi to być piwo, a jakiś inny napój, niekoniecznie alkoholowy w świecie Dragon Age'a albo po prostu najzwyklejszy, świeżo wyciskany sok z jabłek. :) W poprzednich rozdziałach pojawiły się już wzmianki o winie, więc myślę, że nie będziecie aż tak restrykcyjni, tym bardziej, że pasuje to do postaci narratora. Najważniejsze, tak mi się wydaje, są kryteria dotyczące wieku oraz długości tekstu, a te są bez zarzutów. Jeśli jednak będą jakieś wątpliwości to mogę to zmienić.
@sebogothic
Twoja praca zostanie dopuszczona do konkursu. Jak sam napisałeś zostało to określone tak niejednoznacznie, że może chodzić o wszystko :)
Niestety w przypadku wrzucenia tekstu po raz drugi, nie możemy brać go pod uwagę - liczy się pierwsze umieszczone w komentarzu zgłoszenie.
@Suomi - A gdybym edytował tamtego posta posiadając abonament?
@sebogothic
W przypadku edytowania posta (bądź co bądź pierwszego zgłoszenia) praca będzie brana pod uwagę.
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
Po jego słowach zapadła cisza, którą w końcu przerwała Morrigan.
- Musimy zdecydować, co zrobić dalej - oznajmiła, kucnąwszy przed Blackwallem i zaczynając opatrywać jego ranę. - Nie mamy szans w bezpośrednim starciu. Nie pokonamy... tego czegoś, możemy ją jednak odesłać.
- Z magią krwi? - wtrącił oburzony Żelazny Byk. - Nie ma mowy. Czy nie zapłaciliśmy już zbyt wysokiej ceny? - zapytał, wskazując na martwego qunari i widziałem, że śmierć towarzysza, do tego tak brutalna, odcisnęła na nim swe piętno. - Wracajmy i oddajmy tą sprawę komuś innemu. Niech wrócą w większej liczbie.
- Nie mamy na to czasu. Armia pomiotów będzie coraz większa. Odeślemy ją oraz pomioty do Pustki przez wyrwę. Dokończymy to, co przerwaliśmy - oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Czyżbyś tchórzył, Byku?
Qunari poczerwieniał i odpowiedział czarodziejce nie przebierając w słowach, których wierzcie mi, że nie przytaczam tylko z tego względu, iż nie pasują one do naszego zacnego towarzystwa. Najemnik pozostał jednak na miejscu wiedząc, że sam nie ma szans wydostać się z Bagien Nanashinu. Ja z kolei z każdą chwilą traciłem nadzieję na odnalezienie wnuka Rhegisa i odprowadzenie malucha z powrotem do dziadka, by mógł wrócić do Orzammaru w Górach Mroźnego Grzbietu, nie mówiąc już o tym, iż plan czarodziejki również budził we mnie obawy, jeśli nie obrzydzenie. Powiedzcie jednak sami, co mogłem zdziałać przeciwko komuś takiemu jak ona?
Morrigan skończyła opatrywanie rany Strażnika i stanęła nad Blackwallem z ogniem w oczach, zdeterminowana, a jej wyraz twarzy sprawił, że nawet taki dzielny krasnolud jak ja poczuł odrobinę strachu.
- Potrafisz wyczuć pomioty. Wskażesz nam drogę do ich leża. Poprowadź nas - wysyczała - lub giń.
Strażnik spojrzał na nią ze znużeniem i już otwierał usta by odpowiedzieć, nigdy jednak nie dowiedziałem się, co wybrał, bo przerwała mu inkwizytorka; nawet nie zauważyliśmy, kiedy usiadła na swoich noszach, śmiertelnie blada lecz żywa.
- Ja mogę to zrobić - szepnęła cicho, wodząc po nas wciąż nieco nieprzytomnym wzrokiem. - W jakiś sposób potrafię... wyczuć jej obecność. Wskażę nam drogę.
Spojrzałem na dziewczynę krytycznym wzrokiem, nawet się z tym nie kryjąc. Bo też powiedzcie sami, kto uwierzyłby w słowa osoby, która jeszcze przed chwilą umierała na noszach, w dodatku przez swoją własną głupotę? Szaleństwem byłoby ponownie zawierzać jej nasze życia, Morrigan skinęła jednak głową.
- Dobrze. Ruszajmy więc. Pomożesz jej iść - zwróciła się do mnie, bardziej z braku innego wyjścia niż dlatego że uważała, że nadaję się do tego zadania; ani Żelazny Byk, ani tym bardziej Blackwall nie wchodzili w grę. Westchnąłem więc jedynie cicho, tak by nie usłyszała tego Morrigan, i pomogłem wstać smarkuli, obejmując ją jedną ręką w pasie, jako że z oczywistych względów nie mogłem złapać jej nigdzie wyżej. Inkwizytorka wbiła wzrok w moczary przed sobą i rozpoczęliśmy swój pochód - ja na przedzie z uwieszoną na mnie dziewczyną, Morrigan idąca nadzwyczaj sprężystym krokiem jakby poprzednie wydarzenia nie zrobiły na niej wrażenia, nadąsany Żelazny Byk oraz Blackwall; nie wiedziałem, czy dobrze postępujemy zabierając go ze sobą zamiast zabić tak jak groziła mu całkiem niedawno Morrigan, i niedługo miałem się o tym przekonać. Magia krwi zawsze ma swoją cenę. A nic, co dotychczas przeżyliśmy nie mogło przygotować nas na to, co spotkamy wewnątrz tamtej jamy.
@Suomi - Dobra, edytowałem tamten post. :) Ma niemal 3k znaków bez spacji, oczywiście bez pierwszego pogrubionego zdania, które jest końcówką poprzedniej części. Długość sprawdzałem za pomocą tej strony: http://fklar.pl/2013/05/licznik-slow-i-znakow-w-tekscie/
Mam nadzieję, że przy ewentualnym sprawdzaniu długości tekstu nie weźmiecie pod uwagę pogrubionej kwestii oraz że program się nie myli i nie zostanę zdyskwalifikowany za kilka znaków za dużo. :)
Gdy ta szczera rozmowa dobiegła końca, nastała krępująca cisza przerywana jedynie niepokojącym śpiewem lelków. Wokół szalały płomienie, a my staliśmy, patrząc z góry na klęczącego Blackwalla, każdy z nas w lepszym lub gorszym stanie.
Morrigan miała rozciętą wargę i poszarpane szaty, Byk poniósł znacznie większe straty – lewy róg został ukruszony, a z jego ramienia obficie sączyła się jucha. Ze strachem obejrzałem siebie. Mogą sobie państwo tylko wyobrażać moje zdziwienie - przepiękna skórzana kurtka została przepalona; zza koszuli wystawały me, sławne na całe Thedas, włosy klatki piersiowej. Na szczęście Biance nic się nie stało - sprawna i jak zwykle gotowa do działania. Inkwizytorka w dalszym ciągu spokojnie spoczywała na noszach. Zazdrościłem tej małej szpiczastouchej.
Blackwall podniósł głowę, każdego z nas po kolei zlustrował wzrokiem. Gdy tylko jego pełne błagania spojrzenie padło na mnie, szybko odwróciłem się w stronę wiedźmy i popatrzyłem na nią wyczekująco. Każdy z nas dobrze wiedział o co chodziło biedakowi – Strażnik nie miał szans wyjść z tych bagien żywy, a ktoś spośród naszego grona musiał dopełnić jego przeznaczenia. Ciszę przerwała Morrigan:
- Który z Was się tym zajmie, hm? Bardzo mi przykro, ja nie mogę tego zrobić ponieważ… - AH CO SIĘ DZIEJE?!
Niestety nie dane nam było poznać powodów nagłego tchórzostwa czarodziejki, gdyż stało się coś nad wyraz niespodziewanego. W gardło Blackwalla wbił się długi, przeźroczysty szpikulec – sopel. Strażnik zaczął charczeć, usłyszeliśmy obrzydliwy bulgot dobywający się z jego ust a następnie ciało mężczyzny zwiotczało.
Szybkim, zwinnym ruchem dobyłem Bianki, naciągnąłem bełt i odwróciłem się w stronę z której nadleciały śmiertelne, lodowe pociski. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem stojącą na wyprostowanych nogach Inkwizytorkę z wyciągniętymi w naszą stronę dłońmi.
- Nic już nie można było dla niego zrobić. Widziałam go w moich snach. W JEJ snach – wyszeptała dziewczyna.
- Opuść dłonie smarkulo! – krzyknąłem, celując doń z mojej wiernej kuszy.
Posłuchała mnie. Padła na kolana, a z jej wielkich, błękitnych oczu pociekły łzy. Podszedłem do niej, słyszałem ciche kroki Byka za mną – ubezpieczał mnie. Natomiast Morrigan stała w miejscu z rozdziawioną szczęką i szeroko otwartymi oczyma. Po chwili otrząsnęła się z szoku, jakim była nagła śmierć Strażnika i orzekła swym cichym ,lecz donośnym głosem który dodatkowo doprawiony był zaciekawieniem.
- To doprawdy interesujące. Wygląda na to, że Flemeth (zakładam że jako Zaklinacze wiecie kim, a raczej czym, jest ta istota) jest na tyle osłabiona, że nie może utrzymywać klątwy. Jednak mamy jeszcze szansę! Musimy tylko wypocząć i zebrać siły. Chyba wiem, w którą stronę powinniśmy się udać. Co zrobimy ze zwłokami?
- Powinniśmy je spalić. – rzekł Byk – rozpalę ognisko, odpoczniemy i zmówimy modły za duszę Blackwalla.
Nadzieja wróciła do naszych serc. Poczułem nagły przypływ determinacji. Wziąłem pod rękę inkwizytorkę i powiedziałem:
- Chodź, dziecko. Czas położyć temu kres.
(...)
- Inkwizytorka próbowała ocalić niewinne dziecko przed magią krwi – powiedziałem.
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać. A kto zapłacił za to najdrożej? Moi ludzie oczywiście. Dla was to tylko bitewne mięso. - niedbałym gestem wskazał na ciała szarżowników: jedno na wpół pożarte przez genloki, a drugie niemal upieczone przez smoczy ogień. Potem spojrzał na księżyc i dodał cicho:
- Godzina sowy. Dobry czas na oddanie ich ciał Płomieniom.
Popatrzył na Morrigan, a ona skinęła głową.
- Tylko szybko.
Żelazny Byk mruknął potakująco. Dobrze wiedział, że nie ma czasu na przeprowadzenie pełnego Rytuału Płomieni. Zresztą nawet nie znaliśmy go dokładnie, bo Byk nie był skory do dzielenia się tą wiedzą. “Szczegóły niewiele wam powiedzą. To zrozumie tylko qunari. - powiedział - Wszystko co powiem będzie tylko jak domalowywanie na obrazie cieni i refleksów, których i tak nie dostrzeżecie swym niewprawnym okiem.” Było to jedno z wielu stwierdzeń, które powodowały, że o Byku nie dało się myśleć jak o zwyczajnym najemniku, który w ramach odpoczynku od bitwy zajmuje się przepijaniem żołdu i roztrzaskiwaniem czaszek w karczmie.
Dłonie Morrigan zawirowały, a cicho wypowiedziana inkantacja odbiła się głuchym echem. Na ile było możliwe starała się poskładać ciała szarżowników w przypominającą qunari całość. Nie specjalizowała się w magii leczniczej, ale Flemeth nauczyła ją wystarczająco, aby efekt był bardziej niż zadowalający. Byk podszedł najpierw do jednego, a potem do drugiego ciała. Przy każdym zatrzymał się tylko na chwilę. Mówił coś cicho ze spuszczoną głową. Zetknął ze sobą kciuki obu dłoni, a także palce wskazujące. Ułożył je w kształ trójkąta, co symbolizowało triumwirat ducha, ciała i umysłu, najważniejszy element filozofii Qun.
Potem odsunął się, a palce Morrigan wykonały subtelny taniec. Oba ciała zapłonęły złotofioletowym płomieniem, w którym poutykano pomarańczowe i czerwone nitki, grube jak bełt mojej Bianki. Temperatura takiego ognia była ponoć niewiele niższa niż smoczego, choć magia sprawiała, że nie czuliśmy tego nawet stojąc w odległości raptem kilku stóp.
Po chwili ciał już nie było.
“Życie jest jak płomień świecy. Wystarczy mocniej dmuchnąć i już go nie ma” - przypomniało mi się zdanie dawno temu przeczytane w jakiejś księdze. Rzadko rozmyślałem o kruchości życia, bo zbyt dużo widziałem i wiedziałem, aby tracić na to czas. Ale tym razem nic nie mogłem poradzić i wierzcie mi, że wcale nie chodziło o moją skromna osobę. “Co ja powiem Rhegisowi?” - pytanie zaczęło coraz mocniej tłuc się w mojej głowie. Obiecałem, że przyprowadzę do niego wnuka w jednym kawałku, a tymczasem jakieś jego fragmenty leżą może gdzieś na pobojowisku, które nas otaczało. Wprawdzie nie dostrzegłem twarzy dzieciaka wśród bestii, które nas zaatakowały, ale przecież nie miałem czasu by im się przyglądać. To Bianka im się przyglądała tuż przed wysłaniem swojego pocałunku. Cały czas miałem więc nadzieję… Choć była licha.
Byk zakończył rytuał, a ja spojrzałem na inkwizytorkę. Po raz kolejny zdziwiłem się, że jest z mojej rasy. Krasnoludy nie cierpiały Inkwizycji, a poza tym nie posiadały zdolności koniecznych, by do niej dołączyć. Ta jednak posiadała.
Kim ona była, do diaska, i co tutaj tak naprawdę robiła?
I oto, moi zacni panowie, okazało się, że może doczekam się odpowiedzi na to pytanie. Słów lub czynów. Bo dokładnie w tym momencie Inkwizytorka otworzyła oczy.
PS. Word: 2765 znaków bez spacji
@boojan27 > Za przeproszeniem, nie wzywałem redakcji. Źle zrozumiałeś moją wiadomość. Akurat tak się składa, że dostałem maila z odpowiedziami na moje pytania, i wiem już na ten temat w zasadzie wszystko. Więc to Ty mnie oskarżaj o coś, czego nie zrobiłem. I odwal się odemnie, bo do Ciebie nie pisałem. Pozdro!
Staliśmy tak pośrodku niczego próbując ułożyć wszystkie fakty w logiczną całość, i wtedy to usłyszałem dziecięcy głos, obróciłem się i ujrzałem stojącego za nami chłopca
-Czy to wy zaprowadzicie mnie do mamy ? - odezwał się ponownie
-Kim jesteś chłopcze i jak do licha się tu znalazłeś - spytałem
-Jestem Ronan - odparł malec. A uwolniła mnie ta straszna starsza pani - dodał ocierając nos
Starsza pani ? - spytała z zaciekawieniem Morrigan
Tak - odparł malec najpierw kłóciła się z jakaś dziwną dziewczynką ale kiedy na nia krzyknęła dziewczynka rozpadła się a w jej miejsce pojawił potwór. Z początku myślałem ze to jeden z tych straszliwych stworów jednak nie wyglądał jak oni raczej jak bardzo brzydki człowiek i powiedział:
- Jam jest Nahashin władca tych bagien, najpotężniejszy z magów krwi i jedyny któremu udało się połączyć człowieka z pomiotem
- Tak i jedyny którego wysokie mniemanie o sobie przekracza jego wielka moc - dodałem przerywając malcowi
Moje wtrącenie nie spodobało się jednak wiedźmie która spojrzałą na mnie tak że aż nogi się pode mną ugięły
- Ucisz się krasnoludzie a ty mały mów dalej
-Starsza pani wydawała się lekko przerażona - zaczął ponownie chłopiec
-Myślisz że jesteś w stanie mnie powstrzymać Ta mała gówniara która mnie przyzwała już próbowała, nie wiem w jaki sposób uodporniłaś się na działanie oparów ale masz świadomość że w tej chwili nie poradzisz sobie ze mną -Starsza pani mu przytaknęła i rozpłyneła się w obłoku dymu. Myślałem że to już koniec ale kiedy tylko stwór zniknął starsza pani pojawiła się ponownie, nie lada się wystraszyłem kiedy podeszła do mojej klatki, ale wtedy ona otworzyła klatkę i powiedziała, że ma dla mnie misję, powiedziała że mam was znaleźć, opowiedzieć co widziałem i zaprowadzić w miejsce gdzie byłem zamknięty, a potem podprowadziła mnie aż tutaj i zniknęła mówiąc że musi się przygotować. To wszystko zakończył malec.
-Więc to nie moja matka za tym stoi, ciekawe co tak naprawdę ją tu sprowadza - powiedziała jak by do siebie Morrigan
-Być może staruszka nie lubi kiedy w okolicy pojawia się konkurencja - rzuciłem kąśliwie zwracając jej uwagę na to że również tu jesteśmy
Jednak wiedźma dalej mamrotała pod nosem
-Nahashin. Jaką mocą musi dysponować ta istota, że potrafiła przerazić nawet moją matkę
-Potężną - przerwał jej ledwo przytomna inkwizytorka. Czytałam o nim jeszcze w akademii. Prowadził eksperymenty z magią krwi na tych bagnach, legendy mówią że udało mu się całkowicie połączyć człowieka z pomiotem dzięki czemu zyskał ogromną moc, terroryzował te to miejsce przez bardzo długi czas dopóki nie został schwytany i uwieziony w pustce przez grupę śmiałków, jednak nie do końca im się to udało. Jak już wspomniałam czarodziej posiadał moc którą nie mógł się pochwalić żaden inny czarodziej w tamtych czasach. Nim został wessany w pustkę zdołał rzucić klątwę a wraz z nią pozostawił w tym świecie cząstkę siebie, nie myślałam jednak że ktoś będzie na tyle głupi by go uwolnić.
-A jednak jestem wolny - odezwał się dziwny głos
Spojrzeliśmy w jego kierunku i ujrzeliśmy Blackwalla unoszącego się w nad ziemią
-Jam jest Nahasim, władca...
-Tak wiemy kim jesteś- przerwała mu Morrigan. Czego chcesz ?
-Podziękować wam za uratowanie mnie przed ponownym odesłaniem w pustkę i zaprosić do swojej siedziby, wasz przyjaciel już ze mną jest dołączcie do nas - odpowiedział głos po czym ciało strażnika rozpłynęło się we mgle a ku naszemu zdziwieniu w jego miejsce pojawiła się Flemeth i rzekła do nas z uśmiechem:
- Niegrzecznie było by nie przyjąć zaproszenia. Prawda ?
- Kapustę. Kapustę z wieprzowinką, kalafiorami i winem. – uśmiechnąłem się pod nosem. Jak wykorzystałem słowo winem, to nie robi żadnego problemu? Czy jeszcze raz muszę umieścić treść opowiadania wykorzystując słowo zastępcze?
I naraz, w jednym momencie, popatrzyliśmy wszyscy po sobie nawzajem, na te osmalone i ubłocone twarze, na te zabryzgane krwią i podarte resztki zbroi lub szat, na worki mięsa pokryte ranami i sińcami, które opierały się teraz o pieńki lub leżały bezwładnie na ziemi, które jeszcze parę dni temu dzielnie kroczyły w głąb bagien Nahashin tworząc dumną kompanię obcych i nieufnych względem siebie wojowników. I wtedy, czując jak bardzo wszyscy zostaliśmy oszukani, roześmialiśmy się. Tak moi drodzy słuchacze, nie przesłyszeliście się. Spod bolących żeber, spomiędzy wybitych zębów czy rozciętych warg wydobył się śmiech szczery i naruszający podstawy murów jakie pomiędzy sobą postawiliśmy. Nawet Byk nie miał tak posępnej twarzy jak zwykle. Prawdopodobnie wytworzona wtedy nić porozumienia zaważyła, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej…
Klątwa nie miała zamiaru odpuścić. Do tej pory nikt o zdrowych zmysłach nie opuścił tych moczar i tak miało pozostać na zawsze. Noc przedłużała się nienaturalnie i przestaliśmy wyczekiwać świtu. Wyglądało na to, że sami musimy o niego zawalczyć. Nie mieliśmy czasu, ale równie mało mieliśmy sił. Ustaliliśmy, że Morrigan się prześpi podczas gdy reszta będzie trzymała straż, nie dłużej jednak niż czeka się na jadło w przydrożnym zajeździe, ponieważ nasza mała "przyjaciółka" również regenerowała siły, a tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Gdy czarodziejka obudziła się ze sztucznie narzuconego sobie snu podleczyła magią nasze rany i zregenerowała nieco zapas naszych sił. Iluzja czy nie, zadziałało - nawet Blackwallowi przestały pomioty szumieć w uszach.
Na samym końcu pochyliła się na Leią. Wyciągnęła rękę, lecz natychmiast cofnęła z błyskiem zrozumienia w oczach.
- Ona jest ostatnim dzieckiem podtrzymującym kontakt demona z naszym światem. – czyżby nuta żalu zabrzmiała w głosie czarodziejki? – Demon rzucił przeciw nam wszystkie swoje siły i przegrał. Została tylko ona.
- Na co więc czekamy? – Lubiłem te małą smarkulę, no ale jeśli jej śmierć miałaby zakończyć ten koszmar na zawsze, to pewnie sama by się poświęciła. Gdyby mogła oczywiście… Gdyby nie leżała jak martwa na trawie. Gdyby w tym momencie nie chwyciła Morrigan za gardło…
Blackwall wciąż był szybki. Odciął dłoń Inkwizytorce i odepchnął ją na sporą odległość. Podniosła się błyskawicznie. Ciało Lei było młode i wytrenowane, jak przystało na wychowanicę klasztoru. Otworzyły się jednak stare rany na jej ciele i popłynęły z nich strużki krwi.
- Ja jestem Klątwą Nahashinu. - Żółte oczy dziko błądziły po polu walki. – Pokażcie mi czego boicie się najbardziej…
I wtedy dopiero rozpętało się piekło. Dla każdego inne, jego własne. Morrigan skuliła się na ziemi jęcząc: „Dlaczego to tak boli, mamo? Mamo!”. Blackwall zaciskał swoje ramię, aż paznokcie wpijały się ciało i charczał: „Nie pójdę!”. Byk szukał czegoś gorączkowo w błocie mrucząc „…Valo-kas”. A ja widziałem to wszystko tylko przez sekundę, przez mgnienie pionowej źrenicy na żółtym tle, ponieważ chwilę później opierałem się o konar łykając z haustami powietrza panikę jaka mnie otaczała. Świat zalała ciemność. Najzwyczajniej w świecie straciłem wzrok.
Demon uderzył w nas resztkami swych sił zasilanych furią i nienawiścią. Każde z nas wiło się w swym osobistym koszmarze nie wiedząc, że to tylko wybór naszych własnych umysłów. Blackwall wcale nie był zarażony ani Zew nie śpiewał w jego głowie, ja nie byłem ślepy a Morrigan nie uczestniczyła w krwawym rytuale swojej matki, miecz Żelaznego Byka wisiał cały czas na jego plecach…
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać. Zresztą i tak bym tego nie zrobił - dodał po krótkim wahaniu - Czułem, że jeśli doprowadzę to do końca, to Ben-Hassrath pozwolą mi wrócić na moją wyspę zamiast zmuszać mnie do pracy tutaj, z osobami takimi jak wy. Bez urazy - zakończył z nieprzyjemnym grymasem na twarzy. Niektórzy zdecydowanie nie powinny się uśmiechać.
- Bartrand. Mój brat. Znacie tą historię. - podniosłem głowę, mając nadzieję, że nie da się na niej tak łatwo odczytać bólu, który przeszywał mnie jak rozgrzana włócznia, gdy tylko doganiało mnie to wspomnienie. - Cały czas miałem wrażenie, że jest gdzieś obok mnie. Gdy nie widzieliście, nieraz odruchowo chwytałem Biankę - parsknąłem.
- Zagrała naszymi demonami przeciwko nam - powiedziała Morrigan ze wzrokiem zapatrzonym gdzieś w ciemność. “Gdzieś w tych cieniach znów widzi Flemeth.” - pomyślałem.
Cisza, która zapadła była z rodzaju tych, które potrafią stępić najostrzejszą broń i najmocniejsze charaktery. Ale nie mogłem dopuścić do tego, by dopadło nas zniechęcenie, czy wręcz zaczątki strachu. Mocniej zacisnąłem palce na Biance i wstałem.
Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość. Dość tułania się po bagnie, wilgoci, trujących oparów wyciskających łzy z oczu. Dość podmokłej ziemi, której miękkość nieustannie przypominała nam, że wszystko wokół jest zdradzieckim bagnem. Dość ciszy, która zalegała wokół nas. Braku ochoty na przerywanie jej głośnym śmiechem i rozmowami, jak to miało miejsce na początku wyprawy.
Chciałem, żeby wreszcie ta historia znalazła rozstrzygnięcie.
- Wiecie, że zwykle lubię słuchać swojego głosu - moje słowa bardziej niżbym chciał były przesycone zmęczeniem. - Ale tym razem… Po prostu chodźmy i dokończmy to. Zapłaciliśmy już temu demonowi daninę z trupów. Zapłaciliśmy Bagnom. Słono. Więcej niż ktokolwiek z nas mógł przypuszczać. Pora na odebranie długu.
“W taki lub inny sposób. Śmierć lub chwała i zimny napitek w karczmie”. To dodałem już w myślach, choć byłem pewien, że moi towarzysze wiedzieli co kryje się w mojej głowie. Bo ja dokładnie wiedziałem, co czaiło się w ich duszach. Widziałem to w ich twarzach, po których tańczyło światło księżyca przebijające się z trudem przez mgłę i schorowane drzewa Mokradła. W zaciśniętych jak imadło szczękach Byka, w pełnych skupienia oczach Morrigan, nawet w determinacji umęczonego i na wpół żywego Blackwalla.
Spojrzałem na Inkwizytorkę, której obecność miała być naszym największym atutem, a stała się największym ciężarem. I właśnie gdy po raz setny zastanawiałem się, co mamy z nią zrobić, młoda kobieta otworzyła oczy. Płynnym ruchem podniosła się, tak, jakby po prostu wstała po poobiedniej drzemce, a nie po kilkudniowym zawieszeniu między tym światem, a Pustką. Moje serce zgubiło dwa uderzenia, w czasie których nie byłem pewny czy nas nie zaatakuje. Ale ona odezwała się cichym głosem, który miał w sobie głębię i mądrość godny osoby dwukrotnie od niej starszej. A to co powiedziała, świadczyło, że słyszała wszystko, co mówiliśmy.
- Macie racje. Mnie też przyciągnęła do siebie wykorzystując… moją przeszłość. Chcę ją dopaść, podobnie jak wy. Ale cokolwiek zrobimy, musimy pamiętać, że ona też chce, abyśmy do niej przyszli. Będzie przygotowana i sądzi, że my zupełnie nie wiemy czego się spodziewać. Ale przekona się, jak bardzo się myli...
Żelazny Byk mógł być Tal-Vashoth, który opuścił wyspy Par Vollenu i Seheronu, ale wciąż pozostawał Quanari. Sam wielkolud wielokrotnie oburzał się, że jest Kossith bo nie podąża już drogą Qun, ale odbiegam od tematu. Jeśli przygody u boku Hawke'a i króla Fereldenu mnie czegoś nauczyły to fakt, że wielcy bohaterowie mają zdumiewający pociąg do śmierdzącego feredeńskiego sera i że z olbrzymami nie warto zadzierać. Nie jestem może największym znawcą charakterów, ale sądząc po minie zwykle stoickiego Byka nasza wesoła kompania może się wkrótce rozpaść w dość nieciekawy krwawy sposób. Nie żebyśmy się z Bianką obawiali ewentualnej potyczki, ale czułem, że ta opowieść może być nawet lepsza niż moje najbardziej znane dzieło Hard in Hightown. Nadszedł więc czas na użycie magii nieporównywalnie większej niż magia wiedźmy- mojej charyzmy.
-Zanim zaczniemy zmieniać wystrój tej uroczej dziury na bardziej bitewny z dominującą czerwienią, chciałem zauważyć, że jakiekolwiek różne byłyby nasze cele nadal się potrzebujemy. Choć niektórzy z nas zachowali się jak własne matki – kątem oka widzę malujące się na twarzy Morrigan oburzenie, czyżby czuły punkt?- i zmanipulowali resztę to teraz musimy zacząć grać w jednej drużynie.
-Powiedzmy, że się zgadzam, to nie jest jednak równoznaczne z tym, że o tym zapominam.- wycedził Żelazny Byk, którego twarz przybrała bardziej łagodny wyraz.- Pragnę jednak zauważyć, że nieprzytomna Inkwizytorka, ranny Szary Strażnik, niesamowity Qunari, wredna wiedźma o przydługim języku i dziwny krasnolud z dziwnym upodobaniem do swojej kuszy...
-Bianca nie słuchaj go.
-Jak mówiłem zanim mi przerwano, nasza drużyna może być ciekawą zbieraniną indywiduów, ale jak mamy sobie poradzić z tym demonicznym czymś, które Andrasta wie jak wielką mocą dysponuje. Co więcej, nie wiem jak wy, ale nie mam zamiaru spędzić ani chwili dłużej na tych przeklętych mokradłach niż to konieczne. Innymi słowy potrzebny nam dobry plan i to szybko.
-Morrigan znałem kiedyś pewnego maga, który zanim zaczął bawić się w wysadzanie zakonów był w stanie fenomenalnie leczyć, dałabyś radę zrobić coś podobnego?
-Do pewnego stopnia, będę potrzebować resztek magii na cokolwiek nas czeka.
Nagle z jej rąk wydobywa się błękitne światło, które sprawia, że odczuwam mrowienie na swoim ciele. Sądząc po twarzach moich towarzyszy przynosi im odrobinę ukojenia, choć o całkowitym uleczeniu ran nie ma mowy.
-Czy wiemy cokolwiek o tym czymś? Czy Flemeth naprawdę jest w to zamieszana?
-Przypuszczam, że ta głupia dziewczyna weszła w posiadanie pewnej księgi ...
-Chodzi Ci o Grimoire Flemeth? Nie rób takiej zdziwionej miny, czasami dobra opowieść wymaga przygotowania
-Zadbałam aby księgi matki były bezpieczne, ale nie mogę tego samego powiedzieć o moich siostrach...
-Spotkałem Yavannę i nie mogę zaliczyć naszego małego rande vous do udanych
-Istnieje możliwość, że ta głupia dziewczyna weszła w posiadanie niebezpiecznej księgi, co swoją drogą przy tym całym zamieszaniu z Celene i Gspardem jest niezwykle łatwe. Ewidentnie do końca nie zrozumiała treści i próbując odtworzyć jeden z rytuałów matki ściągnęła coś z za zasłony...
Nagle coś zatrzęsło ziemią wokół nas, wkrótce potem moje ciało przeszył dreszcz gdyż z oddali usłyszałem znajomy mi ryk. Minęło wiele lat, ale takich stworzeń się nie zapomina.
-Na gatki moich przodków nadchodzi Varterral!
Jeszcze dwie luźne uwagi.
Czy dałoby radę po każdym etapie konkursu wrzucić informację, które prace zostały przekazane p. Annie , a które nie i dlaczego (tylko hasłowo, w stylu “zbyt dużo znaków”, “niezgodność z wcześniejszą fabułą”, “użytkownik poniżej 18 lat”, “brak oznaczenia “biorę udział w konkursach”” itp.).
I jeszcze jedno: może przy okazji kolejnych etapów/konkursów warto byłoby sprecyzować w jaki sposób sprawdzać ilość znaków. Ja sprawdzałem na kilka sposobów i za każdym razem miałem inny wynik (Open Office, Word, patrzyłem też na kilku stronach zliczających ilość znaków) ;)
- Kapustę. Kapustę z wieprzowinką, kalafiorami i winem. – uśmiechnąłem się pod nosem. Jak wykorzystałem słowo winem, to nie robi żadnego problemu? Czy jeszcze raz muszę umieścić treść opowiadania wykorzystując słowo zastępcze?
Wydawałoby się, że w tym momencie powinniśmy mieć wyostrzone wszelkie zmysły, prawda? A jednak, odgłos pokasływania dobiegającego zza naszych pleców dotarł do nas dopiero po chwili. Umilkliśmy i spojrzeliśmy się po sobie. Byk chciał jeszcze coś dodać, ale Morrigan uniosła dłoń i zamilkł. Gdybym był w stanie odróżniać poszczególne grymasy qunari, mógłbym przysiąc, że zmarszczył brwi. W tym samym momencie, jak na komendę, po kolejnym kaszlnięciu odwróciliśmy się i ujrzeliśmy inkwizytorkę wyciągającą ramię w kierunku przybrudzonego nieba znajdującego się nad tymi przeklętymi moczarami. Kto pomyślałby, że to czarodziejka pierwsza do niej doskoczy. Żelazny Byk zacieśnił swój uścisk na ramieniu Blackwalla, nie dając mu drgnąć. Ten jednak nie próbował się szarpać i spuścił głowę.
- Przebudziła się? – wyszeptałem w kierunku Morrigan, nie wiedząc, jaka odpowiedź zadowoliłaby mnie najbardziej.
Czarodziejka nuciła coś cichutko, zaraz nad uchem inkwizytorki. Wtem dłoń rannej upadła z głuchym trzaskiem na ziemię. Skrzywiłem się, jednak zaraz znów wzbiła się w powietrze.
Podszedłem bliżej i przełknąłem ślinę, widząc mieniące się oczy kobiety. Morrigan westchnęła, poderwała się z ziemi i kurczowo chwyciła mnie za ramiona.
- Masz lyrium, prawda? – powiedziała grobowym tonem. – Masz?! – powtórzyła głośniej, z większą dawką emocji w głosie.
Nie muszę tłumaczyć jak irytujące są te stereotypy. Krasnolud bez brody, najpewniej bezkastowiec, szmugler, łgarz i stały bywalec… czerwonych bawialni. Niemniej, w tym momencie potwierdziłem je wszystkie. Moc przyzwyczajeń.
Niechętnie sięgnąłem do kieszeni prochowca i wyjąłem kilka flakonów z płynnym lyrium.
- Były u apostatki… - wzruszyłem ramionami i wyszczerzyłem się, dostrzegając piorunujące spojrzenie woja qunari. Zresztą, kto by nie wziął? Pieniądz nie gryzie, nikt się tego nie wstydzi.
- Do… Pustki… - wycedziła przez zwarte zęby inkwizytorka.
- Oszalała – odburknął Blackwall. – Dobijcie nas. - Byk upewnił się, że jego ostrze jest na podorędziu.
- To nasze jedyne wyjście. – Morrigan ujęła w dłonie niebieskawą substancję. Zachowywała się jakby ktoś podwoił jej siły witalne. – Miała kontakt z… tą… dziewczynką, będziemy mogli dojść do źródła.
Na te słowa ożywił się Strażnik. - Szaleństwo! Do Pustki?!
- Ostatnim razem to nie była dla mnie kaszka z mlekiem – dodałem na potwierdzenie jego słów.
Qunari, początkowo obojętny całej tej rozmowie, wbrew wszelkim oczekiwaniom stanął po stronie czarodziejki.
- Ma rację – mełł słowa, niechętnie przystając na tę propozycję. – Żadne stworzenie nigdy nie opuści w pełni Świata Zmarłych. Tylko tam będziecie mogli ją zgładzić.
- Tutaj zawsze nam umknie. – Pojąłem ich tok rozumowania i przestąpiłem z nogi na nogę, czując dziwne mrowienie w całym ciele. Każda wyprawa do Pustki jest nad wyraz ekscytująca. Nie pojmiecie, ludzie. Wy śnicie.
- Przypilnuję was. Wasze ciała. – Byk zgłosił się na ochotnika. – Qun wzbrania mi wstępu do Świata Zmarłych. – Nie zważając na jego słowa, Morrigan odkorkowała flakoniki.
- W ten sposób będziemy mogli wszyscy wyjść z tego cało. – Zabrzmiała wybitnie pragmatycznie, ale już ją poznałem. Znów coś utkwiło w jej świadomości, czego nie chciała wyjawić przed nami.
- Ale niekoniecznie żywi. – Skwapliwie zauważył Blackwall, przyglądając się wręczonemu mu płynnemu lyrium. Nie namyślając się zbyt długo, wszyscy przechyliliśmy flakoniki, a płyn rozlał się w naszych ciałach. Wiedźma zadbała, żebyśmy przeżyli przejście do Pustki.
- Wreszcie! – Ucieszyła się śniąca wersja inkwizytorki.
- Kapustę. Kapustę z wieprzowinką, kalafiorami i winem. – uśmiechnąłem się pod nosem. Jak wykorzystałem słowo winem, to nie robi żadnego problemu? Czy jeszcze raz muszę umieścić treść opowiadania wykorzystując słowo zastępcze? Proszę o szybką odpowiedź, ponieważ w dniu dzisiejszym do godziny dwunastej w nocy kończy się termin przyjmowania zgłoszeń do opowiadania.
- Bo powstrzymalibyście nas mieczem, by nie iść w głąb Bagien? – Z właściwą sobą delikatnością rzuciła Morrigan.
- Nie. Misja. – Qunari wydawał się w ogóle niezrażony kąśliwym komentarzem. Nie miało dla niego znaczenia, czy ktoś mu coś insynuuje czy nie. Misja w jego ustach urosło do rangi świętości.
- Dobrze, panowie i damy… - Któż więc miał zażegnać to tlące się zarzewie konfliktu, który teraz był nam najmniej potrzebny? Odpowiedź jest oczywista. – Po co tu kto przybył, co widział, co słyszał, co myślał i czego nie myślał nie ma znaczenia. Jeśli chcemy dokończyć dzieła, trzeba wytropić tę małą.
Zanim ktokolwiek zdążył mi przytaknąć, niecierpliwą ciszę przerwało chrząknięcie Blackwalla.
- Jeszcze nie. Możesz nam się przydać. – Rozkazała wiedźma. Ja tylko kątem oka dostrzegłem, jak Qunari przejeżdża dłonią po ostrzu swojego miecza, jakby składał cichą obietnicę, że spełni prośbę Strażnika. – Masz więź z pomiotami, a przez pomioty możemy trafić do ich pani.
Pragmatyzm. Phi.
- I poszukamy jej, przebijając się przez gęstniejącą falę tych maszkar? – Żelazny Byk tylko się upewniał. Tonem, który sugerował, że nie ma dla niego znaczenia, że pomioty skrzyżowano z dziećmi.
- Nie. Ja was do niej zaprowadzę.
Wszyscy podskoczyli, choć głos, który wypowiedział te słowa był melodyjny i świeży, jak głos kogoś, kto podniósł się z łoża i z radością wita nowy dzień. Wszyscy spojrzeli na Inkwizytorkę. Ta wygrzebała się z przyczerniałych traw i rozprostowała kości.
Nikt jednak nie spojrzał na nią z takim optymizmem, jakim ona promieniowała.
- Gdzie byłaś? – W ustach Morrigan zabrzmiało to jak oskarżenie. Może dlatego, że oskarżeniem było.
- W Pustce. Odesłała mnie tam pocałunkiem.
- Chciała się ciebie pozbyć? – zapytał Blackwall. Urodziło się we mnie współczucie. Dziewczyna musiała się bronić.
- Nie. Chciała mnie przekonać do swoich racji. Odesłała mnie w specyficzne miejsce. Spotkałam tam dziewczynkę, która wcześniej zamieszkiwała to ciało.
Zapadła cisza. Gdyby nie brak ogniska, gdyby nie poczucie, że wszędzie wokół są pomioty, gdyby nie brak tłustego mięsiwa, ktoś mógłby pomyśleć, że dziewczyna snuje wieczorną gawędę.
- Więcej parszywej magii – prychnął Żelazny Byk.
- Wiecie, co kiedyś wydarzyło się na tych terenach? Jeden z gorszych pogromów w czasie Świętych Marszy. Zginęło wielu elfów. I dzisiaj dziecko, które ma dziwny kontakt z Pustką, skontaktowało się z pewnym bytem. Wielu elfów wierzy, że ich bogowie zostali uwięzienie w Wiecznym Mieście. W Pustce właśnie.
Każdy z nas patrzył na uszy Inkwizytorki, na jej rysy twarzy, jak na ostateczny dowód winy.
- Wiecie, jak mogą się z niego uwolnić? Gdy ktoś odda im ziemskie ciało. Tak jak ta dziewczynka. Andruil. Bogini łowów. Elficka bogini chodzi wśród nas i pragnie oddać swoim dzieciom, elfom czy nawet krasnoludom, wszystkim wyklętym to, co im się należy. Przy pomocy wszelkich możliwych środków.
Nikt z nas nie zapytał, czemu zdradziła swój plan Inkwizytorce. Elfi sojusznik w Inkwizycji był dla niej idealny.
- Więc musimy ją znaleźć i zabić. Tego chciałaby Cesarzowa. – I czy ktoś mógł uwierzyć, że Morrigan nie mówi tego z głębi swojego serca? Wiadomo przecież, że dobro Cesarstwa stawia ponad wszystko inne. – Zaprowadzisz nas do niej?
- Zaprowadzę.
Zapadła cisza. Nikt nie wiedział, czy Inkwizytorka zaprowadzi nas tam na śmierć, czy by zabić boginię w ciele dziewczynki.
Spojrzeliśmy po sobie z goryczą, tracąc jakąkolwiek chęć na rozmowę. I wierzcie mi, moi drodzy panowie, w tym momencie prawie całkowicie straciliśmy resztki nadziei na wydostanie się ze zdradzieckich Moczar Nahashinu, a nasze ciała ogarnęło w końcu znużenie. Wycieńczona Morrigan ze stęknięciem usiadła na przypalonym smoczym ogniem pieńku, mamrocząc coś do siebie o zwodniczych mocach demonicznej dziewczynki. Żelazny Byk pieczołowicie zebrał to, co pozostało z jego kompanów i wbił w grząską ziemię ich ukochane miecze, oddając szarżownikom ostatnie honory. Ja tymczasem bezwiednie trącałem czubkiem butem spopielałą głowę pomiota, obserwując zapomnianego przez resztę Blackwalla, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się z Inkwizytorkę. Jego oczy znów powoli traciły resztki życia, zew pomiotów powracał ze zdwojoną siłą, a ja zdałem sobie sprawę, że Szary Strażnik nie dożyje następnego dnia.
Myślałem już, że to koniec naszej ponurej przygody, gdy niespodziewanie czarnowłosa elfka leżąca na noszach wzięła głęboki oddech, a srebrzysty vallaslin stał się prawie niewidoczny, gdy jej twarz pobladła jeszcze bardziej.
- Fen’Harel powrócił. Straszliwy Wilk uciekł z Pustki i włóczy się znów po świecie żywych. - szepnęła z wysiłkiem, walcząc z koszmarem – Połączony z nim Zakażony musi zostać poświęcony, by bóg stracił ciało. Wtedy ta elvhenan, która go wypuściła, ta, która otwiera i zamyka wyrwy musi zapieczętować go na wieki w Pustce.
Ależ tak, moje panie, nasza dzielna drużyna była tym równie zszokowana. Przeklęta dziewczynka nie była byle jakim demonem, o nie! Nasza droga Inkwizytorka przypadkiem uratowała z rąk apostatki niesławnego dalijskiego boga kłamstw i oszustw, którego jedynym celem jest sianie zamętu i tworzenie iluzji. Gdy zdaliśmy sobie sprawę z kim mamy do czynienia Morrigan poczerwieniała ze złości, odzyskując nagle wigor.
- Cała ta wyprawa była pułapką, intrygą uknutą przez tego przeklętego boga – wycedziła jadowicie przez zęby – Omamił nam umysły twarzą niewinnej dziewczynki, a potem ukrył się za iluzją Flemeth, wykorzystując moją jedyną słabość.
- Bawi się naszym kosztem i kpi z nas! – zagrzmiał wściekle Byk, wbijając czujne oczy w niespokojnie poruszającą się na noszach elfkę – Pewnie chowa się gdzieś rozchichotany za drzewem, gdy my w tym czasie zastanawiamy się nad poświęceniem jednego z nas.
- Wszyscy wiemy o kogo chodzi. – przerwał im zrezygnowanym tonem Blackwall, a jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Skażenie prawie całkowicie pochłonęło Szarego Strażnika – Gdy Varric mnie postrzelił, odczuł to również smok. W jakiś sposób jestem z nim połączony, a więc to o mnie musiało chodzić Inkwizytorce, to mnie musicie poświęcić.
Morrigan i Byk zamilkli zmieszani, nie wiedząc co powiedzieć. Bo wierzcie mi, nie ma niczego podniosłego i wspaniałego w takiej śmierci. Nie bez powodu Szarzy Strażnicy czujący zew Powołania wybierają się samotnie na Głębokie Ścieżki i giną w pełni chwały otoczeni przez pomioty.
- Nie macie innego wyjścia, i tak już właściwie jestem martwy – ponaglił nas Blackwall, w jego oczach zalśniła determinacja – Nie pozwólcie bym zmienił się w plugawego pomiota.
Skóra schodziła mu płatami z twarzy, a oddech cuchnął zgnilizną. Gdy źrenice zaszły mu mgłą, nieprzytomna do tej pory Inkwizytorka niespodziewanie otworzyła oczy i usiadła na noszach.
Niewiele już potem rozmawialiśmy. Szybko postanowiliśmy, że najlepiej odpocząć, póki jeszcze się da – Morrigan w obecnym stanie nie była zbyt przydatna, kilkoro qunari potrzebowało opatrzenia. Blackwella na życzenie Morrigan związał i zakneblował Żelazny Byk, nawet nie kryjąc niezadowolenia. Nie mieliśmy już siły zastanawiać się, czy decyzje, jakie podejmowaliśmy, były naszymi.
Pierwszy objąłem wartę. W ciszy wypatrywałem niebezpieczeństwa, słysząc za plecami moich śpiących towarzyszy – głębokie wdechy qunari, płytkie oddechy wycieńczonej Morrigan i Blackwella. Było to, poza biciem mojego własnego serca, jedyne, co zakłócało nienaturalną ciszę, dopóki głos inkwizytorki nie sprawił, że prawie podskoczyłem.
– Marnujecie czas – powiedziała dziewczyna. Mówiła cichym, słodkim głosem, który dobrze znałem, jednak tym razem była w nim jakaś nowa nuta i nietrudno było zgadnąć, co się dzieje. Zbliżyłem się do niej i przykucnąłem obok.
– Jeszcze żyjemy, zatem ty też. Ciesz się więc nim póki możesz, demonie. – Być może brzmiałem odważnie, ale prawda jest taka, że w tamtej chwili myślałem tylko o tym, żeby nie ujawnić zbyt szybko, że jesteśmy wszyscy u kresu sił. Potwór w ciele inkwizytorki zaśmiał się cicho i kontynuował, tak, bym tylko ja usłyszał:
– Myślisz, że nie zabiłabym was wszystkich z łatwością, gdybym chciała? Nie doceniasz mnie, krasnoludzie. Ale nie wydajesz się tak tępy jak reszta, więc zdradzę ci coś. Co wiesz o Szarych Strażnikach i Rytuale Dołączenia?
Zmarszczyłem brwi. Czemu pytała akurat o coś takiego? Z wysiłkiem przypomniałem sobie kilka zasłyszanych kiedyś opowieści, między innymi o tańcach nago w świetle księżyca i piciu krwi Mrocznych Pomiotów.
Demonica, jakby czytając w moich myślach, zaśmiała się.
Chwilę później leżałem na wznak, niezdolny do najmniejszego ruchu, a ona zaciskała dłonie na mojej szyi.
– Krótka opowiastka do snu, kransoludzie. – Błysnęła zębami. – Żadne tańce nie mają miejsca, ale picie krwi pomiotów jak najbardziej. Widzisz, – kontynuowała, zacieśniając chwyt, – dzięki temu Szarzy Strażnicy mogą wyczuwać Mroczne Pomioty, ale nie tylko. Przede wszystkim daje im to całkowitą odporność na Plagę. Bo i na co komu wojownik, który po najpłytszej ranie zasila szeregi przeciwnika, prawda?
W tamtej chwili zrozumiałem wszystko, choć byłem już wtedy na granicy życia i śmierci. Kiedy wkraczaliśmy na Bagna, myśleliśmy, że przeciwnik czeka naprzeciwko nas.
Tymczasem on maszerował z nami ramię w ramię.
Zacząłem to sobie układać wszystko powoli w głowie. Jak wspomniałem przed chwilą, dziewczynka w jaskini zapewniała inkwizytorkę, że jeszcze się spotkają... i do tego te jej oczy. Wtedy doszedłem do wniosku, że to mogła być Flemeth albo przynajmniej mogła kontrolować dziewczynę. Nawet gdy teraz wam to opowiadam to przechodzą mnie ciarki po plecach. Nie pytajcie mnie jak tego dokonała, to przecież bardzo stara i potężna wiedźma, legendy o niej wcale nie są zmyślone... a przynajmniej nie wszystkie.
- Co się tak patrzycie? Dobrze, że to się tak skończyło – zaczął Blackwall z grymasem bólu na twarzy – Wstąpiłem do Szarej Straży z własnej woli, wiedziałem że mogę tak skończyć. Poległem w walce z pomiotami, z tymi, których poprzysiągłem niszczyć. Lepsze to niż śmierć przez brudnych opryszków w ciemnym zaułku Kirkwall czy Denerim.
Żelazny Byk przykucnął przy strażniku i wyciągnął do mnie rękę – Daj mi swój sztylet, Varric – powiedział. Szkoda mi było strażnika, ale w głębi cieszyłem się, że to nie ja będę skracał jego cierpienia, chyba nie dałbym rady. Sięgnąłem po broń.
- Zamknij się, najemniku – wtrąciła się nagle Morrigan. Przez chwilę myślałem nawet, iż zależało jej na życiu Blackwalla – Strażnik może się nam jeszcze przydać. Wygląda na to, że zagrożenie jeszcze nie minęło, więc odsuń się i daj mi spojrzeć na jego ranę.
Wierzcie, ale ulżyło mi wtedy. Naszą kompanie i tak opuściło zbyt wiele osób.
Szary Strażnik nie protestował, kiedy Morrigan, która ledwo sama trzymała się na nogach, wyszła z inicjatywą pomocy.
- To bez znaczenia, nie przeżyje. Daj mi znać jak skończysz, a dokończę co miałem – odpowiedział Żelazny Byk, zataczając się powoli pod wielki, porośnięty wilgotnym mchem konar, gdzie leżał martwy ostatni z jego oddziału, podczas gdy ja odwróciłem się i skierowałem swe kroki w stronę inkwizytorki. Ale to nie mogło się tak łatwo i przyjemnie skończyć, panowie.
Przy inkwizytorce już stała bosonoga dziewczynka trzymając ją za rękę. Byliśmy tak zajęci konającym Szarym Strażnikiem, że nie wyczuliśmy ruchu za nami, nasze rany i zmęczenie również nam w tym nie pomagało.
Chciałem użyć Bianki, ale raptownie dotarło do mnie, że nie zdążyłem jej przeładować wcześniej. Nie wiedziałem, czy zdążę to zrobić zanim dziewczynka zrobi swój ruch.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, drogie dziecko... - uśmiechnęła się paskudnie wpatrując się w Morrigan.
Na skroni qunari dostrzegłem pulsującą, sinoczerwoną żyłę. Jedno słowo za dużo, jedno złe spojrzenie Morrigan, a z pewnością skończylibyśmy wszyscy jak hordy podmiotów, które miały czelność w przeszłości stanąć na drodze najemnika.
-Szukałeś strażniku Architekta, tak? - jego ręka niepewnie zadrżała na rękojeści topora wykończonej kością wiwerny – Wy i wasze tajemnice jesteście winni śmierci moich pobratymców oraz sytuacji, w której się znaleźliśmy! Bardzo chętnie mogę spełnić twoje życzenie i cię zabić Blackwall, ale co mi to po tym, skoro i tak dalej będziemy tkwić na tych przeklętych bagnach! – Byk energicznie odwrócił się od rannego, splunął na pobliskiego martwego pomiota, po czym spojrzał porozumiewawczo w moją stronę. Tak! On też zauważył tę dziwną więź między Blackwallem a demonem.
-Chyba, mam pewien plan, ale strażnik musi jeszcze trochę pożyć. Wiecie, tak na wszelki wypadek, gdybyśmy w desperacji nie widzieli, co robić- na moje słowa Morrigan zaczęła badać wzrokiem nieprzytomną inkwizytorkę tak, jakby dokładnie już wiedziała o co mi chodziło.
Obawiam się, że to, co postanowiliśmy z naszą wesołą gromadką, może wydawać się dla was moi drodzy, dość dziwnym rozwiązaniem. Musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i nie czekając na kolejny ruch demona samemu zwabić go w pułapkę. Nie było mowy o tym, by wysłać kogoś w pustkę – nie mieliśmy aż tylu zapasów lyrium, by dokonać rytuału, a magia krwi… no cóż… Wątpię, żeby po tym wszystkim Morrigan była w stanie sama zmierzyć się z jakimkolwiek przeciwnikiem, a co dopiero tak potężnym.
Podczas przygotowań z pod drzewa dobiegł do mnie cichy jęk konającego strażnika. Blackwall wydawał się być pogodzony z nadchodzącym końcem- jego spojrzenie było spokojne, skierowane cały czas na inkwizytorkę, oddech ciężki, ale mimo wszystko równy. Czarna, cuchnąca maź, która kiedyś była krwią, spływała po zbroi na ziemię. Miałem wrażenie, że nieszczęśnik wolałby odebrać sobie życie sam, niż patrzeć na wielce możliwą śmierć dziewczyny.
- Jesteś pewien krasnalu, że to zadziała? – qunari nie spoglądając na mnie przetarł kawałkiem znalezionej szmaty zakrwawione ostrze swojego topora.
- Jak nie zadziała, to osobiście – jeżeli oczywiście przeżyję – odnajdę tego blondasa Andersa, a moja kochana Bianka zafunduje mu śliczny bełt wystający z piersi – odpowiedziałem rozstawiając ostatnią pułapkę ze żrącym kwasem.
- Spokojnie Byku, ja też znam tę sztuczkę. Demon będzie bronił swojego nosiciela, nawet jeżeli nie jest on mu całkowicie uległy. A gdy pozbędziemy się już tej kreatury, pomioty z twarzą dzieci nie będą miały kogo słuchać.-Morrigan z tymi słowami wyjęła z sakwy swoje dwie ostatnie fiolki z miksturą z lyrium, po czym jedną z nich wypiła.- Jestem gotowa.
Czarodziejka skierowała kostur w stronę leżącej na noszach inkwizytorce, natomiast ja z najemnikiem stanęliśmy tuż za nią mając cały czas na oku Blackwalla, który po raz krztusił się czarną mazią.
Wymawiając po cichu odpowiednie zaklęcie, kostur Morrigan zaczął świecić, a z jego końca wyleciała nagle wiązka błyskawic.
- Czas najwyższy przełamać klątwę Nahashin i wziąć się w garść. Do tej pory dawaliśmy sobą manipulować. Tym razem świadomie ruszymy ku legowisku zła – powiedziała Morrigan. - Przede wszystkim musimy zdecydować, co zrobić z tobą, Szary Strażniku. - dodała wiedźma dobitnie z obojętnością jak sędzia ogłaszający wyrok.
- To proste! – wtrącił bez namysłu Byk, nie dając dojść do głosu Strażnikowi. – Musimy go zabić. Został skażony i w każdej chwili może rzucić nam się do gardła.
- Spokojnie – wycedziła Wiedźma - To nie takie oczywiste. On może nam się jeszcze przydać.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć, pomimo, że zaledwie chwile temu odpowiedź wydawała się oczywista, gdy strzelałem do niego z bianki. Czy godzi się zabić człowieka niestawiającego oporu - naszego kompana? Po chwili przełamałem się i odezwałem:
- Myślę, że najlepiej będzie jak…
- Ciszaaa! – krzyknął Strażnik. – Mam już dosyć waszego wyliczania korzyści oraz strat, jakie niesie ze sobą moja śmierć. Zabawne, że nikt mnie nie zapyta o zdanie. W końcu to moje życie!
Odetchnął głęboko i uspokoił się. My patrzyliśmy na niego w osłupieniu. Nikt nie ośmielił się wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku.
- Bez obaw – ciągnął - nie zamierzam prosić was o pozwolenie kontynuowania misji przy waszym boku. Było by nierozsądne narażać was na takie ryzyko. Skażenie postępuje szybko i niema dla mnie już ratunku. Chcę odejść z godnością - jako człowiek, nie jako mroczny bezrozumny Pomiot. Uszanujcie więc moją decyzję.
Po tych słowach zapadła ciężka krępująca cisza, którą po wydawałoby się wieczności przerwała Morrigan i powiedziała:
- Dobrze, więc skoro taka jest twoja wola pomogę ci w tym. Znam odpowiednie zaklęcie, aby zakończyć twój żywot szybko i bezboleśnie.
Powoli podeszła do klęczącego Blackwalla i zapytała.
- Masz jakieś ostatnie życzenie?
- Niech bogowie wam sprzyjają. – odpowiedział Strażnik.
Nachyliła się nad nim, objęła delikatnie jego głowę dłońmi, po czym wyszeptała coś niezrozumiale i osunął się na ziemie.
Wydawałoby się jak by po prostu spał. Ściskało mnie coś w gardle, oczy mi się szkliły.
Nagle usłyszałem chlipanie, płacz jakby dziecka. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Morrigan nie wytrzymała, lecz ku ogólnemu zdumieniu tą osobą okazała się nasza śpiąca królewna - elfia inkwizytorka.
- Obudziłaś się! – zawołał wesoło qunari, na przekór sytuacji.
- Głowa mnie boli. Co tu się właściwie dzieje? Dlaczego pozwoliliście uśmiercić Blackwalla? – odezwała się elfka drżącym głosem.
Była zaskoczona i zdezorientowana. Lecz my byliśmy nie mniej zaskoczeni jej nagłym obudzeniem. Jedynie czarodziejka zdawała się tym nie przejmować.
Wszystko ci wyjaśnimy – oznajmiła Morrigan – ale po drodze, w czasie marszu. Musimy wyruszyć na spotkanie z… tym czymś, co nas zaatakowało. Jeśli nie dasz radę iść o własnych siłach Żelazny Byk cię poniesie.
- Dam radę – szybko odparła inkwizytorka, z trudem wstając z ziemi.
- Pytanie tylko jak odnajdziemy tą małą wiedźmę? – zapytałem.
- Chyba wiem kogo szukacie. – odparła elfka - pomogę wam ją znaleźć, słyszę w myślach jak mnie woła. Poprowadzę was.
- Niech tak będzie. - odezwał się qunari. - Pomszczę w ten sposób moich pobratymców. Nie traćmy zatem czasu, szczegóły ustalimy po drodze.
Pobieżnie sprawdziliśmy nasze zapasy i rynsztunek, po czym bez większego namysłu ruszyliśmy przed siebie prowadzeni przez smarkulę. Wtedy wydawało się to jedynym słusznym rozwiązaniem.
Cóż, z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że decyzja ta nie należała do najmądrzejszych, ale za to nie sposób odmówić nam odwagi - prawda panowie?
- Możliwe, że gdyby nie Wy mogło by nas tutaj nie być. - powiedziałem patrząc na Morrigan, która chyba miała za nic ich udział w wyprawie.
- Zatrzymajmy się tu. - odezwała się po chwili milczenia ignorując moje spostrzeżenie - Muszę na chwilę odsapnąć, a wy opatrzcie te rany, bo wyglądacie okropnie.
Wszyscy usiedli i zaczęli się doprowadzać do porządku, a ja podszedłem do Morrigan, która siedziała na małym wzgórzu i przykucnąłem obok Niej.
- Co chcesz teraz zrobić? - zapytałem grzecznie nie licząc na odpowiedź.
Wiedźma patrzyła cały czas w niebo i chyba nie zwróciła na mnie uwagi. Chciałem już odejść kiedy popatrzyła mi w twarz.
- Chce ją na zawsze odesłać z powrotem do Pustki i mieć pewność, że nie wróci. Nie obchodzą mnie teraz inne sprawy, wszyscy możecie odejść.
- Nie, trzymamy się razem do końca. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek poszedł teraz w swoją stronę. - Wiedziałem, że ten plan nie ma racji bytu. Też chciałem już wrócić do domu, zapomnieć o tej wyprawie i porządnie się napić.
Naszą rozmowę przerwał głośny ryk. Ryk smoka, który niszcząc wszystko na swojej drodze sunął po ziemi. Zatrzymał się przed Nami i ryknął ponownie.
- Nadszedł wasz koniec. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo Morrigan. - powiedział smok głosem Flemeth.
Wszyscy stali już na nogach gotowi do walki. Morrigan stanęła za drzewem przygotowując jakieś zaklęcie, a ja szybko rzuciłem się na ziemię, bo smok machnął łapą w moją stronę.
Byk rzucił się na Niego ze swoim wielkim mieczem. Trafił go prosto w wielką szyję, ale bestia miała takie twarde łuski, że Jego potężny miecz pękł, a on sam został odepchnięty przez smoka na wielkie drzewo z taką siłą, że po upadku nie miał siły wstać. To był Jego koniec. Popatrzył się na mnie ze smutkiem w oczach, a ja nic nie mogłem zrobić. Po chwili na Jego miejscu zobaczyłem wielką łapę smoka, która go zgniotła.
Szybko odwróciłem wzrok i ładując Biankę wystrzeliłem kilka bełtów w stroną bestii lecz żaden z nich nie miał prawa się przebić przez te łuski. Morrigan nie mogła naładować zaklęcia, bo smok cały czas ją atakował. Nie mieliśmy szans. Wiedźma nie miała już sił uciekać, a ja i Blackwall nic nie mogliśmy zrobić.
Byłem przekonany, że wszyscy zginiemy jak Byk, kiedy przypomniałem sobie co się stało jak mój bełt trafił Blackwalla w ramię. Popatrzyłem na Niego, a on wyglądał tak jakby ten smok był z nim jakoś powiązany, cały czas trzymał się za głowę, cierpiał. Robił się coraz słabszy z każdym ruchem smoka. Wiedziałem co w tedy zrobić.
Smok dopadł Morrigan leżącą na ziemi. Czekała na swój koniec.
W tym momencie z wielką niechęcią wbiłem sztylet w pierś Blackwalla. Nie wyglądał jakby coś czuł, ale smok głośno zaryczał, a z jego piersi zaczęła płynąć krew. Morrigan widząc to szybko rzuciła zaklęcie na smoka. Bestia zaczęła się spalać, jej ciało wyparowywało, wiedźma odsyłała ją do Pustki.
- Nie! - krzyczała Flemeth - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz córko! Jeszcze się zobaczymy!
Smok zniknął, Blackwall upadł, a Morrigan straciła przytomność. Szybko do niej podbiegłem. Była wyczerpana.
- Co... co się stało? - wymamrotała.
- Udało się nam.
Zapanowała cisza. każdy niezręcznie wpatrywał się w osłupiałych towarzyszy. Nie wiedziałem w jaki sposób mam się odezwać. Pierwszy raz na wyprawie poczułem się przygnębiony całą sytuacją. Lady Morrigan nie powiedziała nam całej prawdy na samym początku, po prostu nie miała do nas zaufania, co było równoznaczne z wrogim nastawieniem.
- Jesteśmy na wojnie. Tu każdy jest twoim bratem i siostrą Czarodziejko - Odezwałem się z niechęcią.
Po chwili wszyscy odwdzięczyli mi się jedynie parsknięciem z nosa. Nic nie wskazywało na to, żebyśmy doszli do porozumienia.
Skupieni czekaliśmy na czyjeś następne zdanie, które jak podejrzewał każdy z nas nic by nie zmieniło. Zza moich pleców usłyszałem cichy odgłos szelestu liści. Instynktownie odchyliłem się w bok. Spod liści wystawał zamszony kamień. Inni nie zwrócili nawet na mnie uwagi. Kiedy podniosłem kamień, okazało się że to nic innego jak jajo. Trzymałem w dłoniach jajo wielkości chleba. Zielone łuski pokrywały część skorupy, pozostała część była oślizgła i przezroczysta. Ze środka wydobywały się jasno-zielone promyki światła. Trzymając przyszłe stworzenie w skorupie takiej wielkości zdążyłem się domyślić, skąd może pochodzić.
Wtem wszyscy oprócz Żelaznego Byka wkuli we mnie swój wzrok. Lady Morrigan wzdrygnęła ze strachu.
- Powinieneś to zostawić na swoim miejscu. - mówiła z przerażeniem w oczach. - To nie jest moc, którą można zawładnąć.
Qunari w końcu poruszył się, a gdy spojrzał w moją stronę, podszedł szybkim krokiem i uklęknął przed moim obliczem.
- Mogę Wam przysiąść, że w bardziej zawstydzającej sytuacji nigdy się nie znajdowałem.
Zwariował. Tak, On na pewno zwariował. Nie wiedząc jak się zachować odrzekłem jedynie by wstał i wrócił na swoje miejsce, lecz ten przykuty stopami do ziemi nie raczył się ruszyć z miejsca nawet na metr.
- Słyszałem jedynie trzy takie historię, gdzie "One" wybierają swoich wybrańców. Niewątpliwie jesteś tą osobą. - odrzekł qunari. - To smocze jajo.
Napisałem w swoim opowiadaniu (numer wątku #498) następujące zdania: - Kapustę. Kapustę z wieprzowinką, kalafiorami i winem. – uśmiechnąłem się pod nosem. Jak wykorzystałem słowo winem (słowo, które może być powiązane z alkoholem) naruszyłem w jakikolwiek sposób regulamin konkursu, przez co zostałbym zdyskwalifikowany? Czy jeszcze raz muszę umieścić treść opowiadania wykorzystując słowo zastępcze? Proszę o szybką odpowiedź, ponieważ w dniu dzisiejszym do godziny dwunastej w nocy kończy się termin przyjmowania zgłoszeń do opowiadania.
PS
Ewentualnie mógłbym zalogować się na swoim drugim koncie, jakie posiadam na stronie gry-online.pl i napisać taką samą treść opowiadania, tylko tym razem zmienię słowo winem na inne.
Nasz szoj prysł szybko niczym senne marzenie. Czas ścigał nas nieubłaganie, a pewnym było, że ścigają nas kolejne grupy pomiotów. Bagna Nahashimu wydawały się nie mieć końca, a mimo to pobiegliśmy za tą dziwną istotą. Gałęzie, błoto czy kamienie nie przeszkadzały mknącemu Żelaznemu Bykowi w torowaniu nam drogi. Gdy zbliżylismy sie na mniej niż sto stóp, ukazała się w pełnej okazałości. Przekrwione kocie oczy, podwójne kły i kończyny niczym konary dębu. To wszystko w rozmiarze trojga qunari. Przerażenie dało sie poznać nawer na Morrigan, jednak podobnie jak poprzednio, nie było na nie czasy. Miałem wrażenie, że Bianka reaguje szybciej ode mnie samego. Dziurawiła obślizgły korpus poczwary równie szybko co lodowe pociski Morrigan. Gdy zaprzestała prób ataku, myślałem, że już po niej, ale wtedy znowu pojawiły sie dzieci-pomioty. Rozprawa z nimi poszła jak bułka z masłem. Niestety było to tylko mięso armatnie, które odciągnęło naszą uwagę. Żelazny Byk w dębowej łapie przeraził mnie do szpiku kransoludzkich kości. W myślach zakłębiła mi się wizja porażki. I wtedy właśnie na grzbiecie potwora pojawił się Blackwall przebijający śmiertelnie jego czaszkę na wylot. Wszyscy trzej runęli na ziemię.
Zapadła grobowa cisza, przerywana tylko od czasu do czasu trzaskiem płonących kikutów drzew. Atak smoka obrócił w czarny, tłusty pył dużą część bagniska, a centrum tej katastrofy stanowiła poobijana, wycieńczona i nieufna sobie nawzajem grupka przybłęd z najodleglejszych krain świata. Wierzcie mi, to był naprawdę żałosny widok. Kto by wtedy przypuszczał, że choć jedna osoba z tej ubłoconej, zakrwawionej zgrai zarozumiałych obdartusów opuści cuchnące Moczary Nahashinu w jednym kawałku, mając przeciw sobie siły, przy których plujący ogniem smok to pestka. Miecz, płonąca kula, kły czy pazury - z tym potrafiliśmy walczyć. Narzędzia zagłady zdolne są jednak przybierać najdziwniejsze formy.
"Zdaje się, że pomioty to teraz najmniejszy z naszych problemów. Nie każdego dnia widuje się smoki." - Blackwall opadł ciężko w mętną płyciznę, opierając się o zwalony pień wielkiego drzewa. Qunari, stojący kilka kroków od rannego Strażnika spojrzał na niego jedynym okiem, w którym teraz odbijał się blask tańczącego nieopodal pożaru, po czym rzekł beznamiętnym głosem, twardym jak trzewia góry "Tak, z pewnością masz inne zmartwienia, człowieku. Może nie jestem najbystrzejszym z was, ale nawet ja dostrzegłem reakcję kreatury, gdy brodaty karzeł uraził cię ze swojej broni. W jakiś sposób byłeś częścią tego przedstawienia i tylko ciekawość tego w jakiej, powstrzymuje mnie od urwania ci łba". Za plecami usłyszałem, jak Morrigan prycha pogardliwie, choć czarodziejka oprócz tego nie odezwała się ani słowem. Blackwall, wyraźnie nieporuszony oczywistą groźbą Byka, odparł nad wyraz spokojnie: " Bełt, który wciąż tkwi w moim ciele, w jakiś sposób przerwał nić łączącą mnie z tą istotą. Nie mam tylko pewności, czy to kwestia bólu, upływającej krwi czy może jeszcze czegoś innego. W tym towarzystwie zdają sie być osoby dużo mądrzejsze od prostego Strażnika, niech one się nad tym głowią. Uwierz mi jednak rogaczu, w tamtej chwili jedynie chciałem umrzeć...". Oczy wszystkich jak na komendę powędrowały w stronę osmolonej Morrigan, która wyraźnie podirytowana już miała rzucić przez zęby jakiś nieprzychylny komentarz. Nie zdążyła, bo z boku dobiegł zupełnie inny, miękki i cichutki głosik: "Tylko tak można to pokonać. Poświęceniem, przyjaźnią, walką ramię". Młoda inkwizytorka niepewnie stanęła na drżących nogach, wspierając się o młodą brzózkę. "Ty Blackwallu, gdy zapragnąłeś swojej śmierci, byle tylko zakończyć opętańczy pościg za życiem nieznanej ci dziewczyny, wykazałeś się uczuciami znienawidzonymi na tych moczarach. Tym samym ugodziłeś w samo ohydne serce bagniska. To przeklęte miejsce, zrodzone z wszystkiego, co najgorsze. Wiedziałam o tym od początku, niestety, dałam się złapać w pułapkę już na samym ich skraju. Przywołana do życia, obleczona w formę mrocznymi rękami apostatki kwintesencja Nahashianu niemal wpędziła mnie do Pustki. Dzięki waszemu oddaniu wróciłam, za co po stokroć dziękuję. ". Inkwizytorka skinęła głową w geście podziękowania, po czym dodała "Strzeżmy się, nasz przeciwnik może przyjąć każdą formę, każdy kształt, byle wzbudzić w nas najgorsze emocje i instynkty. To jego domena.".
Po tych słowach niebo nad nami zawirowało, gęstniejąc i kracząc histerycznie. Ogromne stado czarnych jak smoła ptaków przysłoniło jaśniejący księżyc, po czym rozległ się piskliwy, rozbawiony głos małej dziewczynki. " O tak, mała hipokrytko, łgaj, poprowadź tę zgraję do mnie. Tak jak wtedy. Poprowadź ich lub giń! Tak jak wtedy..."
I w ten sposób Pustka pokonała nas po raz kolejny. Morrigan nic więcej już nie mówiła; nawet nie musiała, bo błysk w jej oku powiedział nam wszystko. Flemeth. Pomijając
zbieraninę pół-prawd i twory pijackich hord nigdy tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się kim ona jest. Hawke znał swoją część prawdy ze smokiem w tle, Morrigan zaś znała tą
gdzie pojawia się Szary Strażnik i ostatnia noc z mrocznym rytuałem. To jednak tylko fragmenty znacznie większej całości. Kiedyś pewnie dowiemy się więcej,
ale nie dziś...
- Pora ruszać - rzuciłem.
Ale twarze wokół mnie spowija grymas niepewności i rozgoryczenia. Zaufanie stało się towarem deficytowym. Magia krwi, Pustka, Flemeth - słowa które wywołują mnóstwo
negatywnych emocji. I ofiary, których być nie powinno. Przegrana nie wchodzi w grę ? Hah.
Morrigan w końcu zdecydowała się przerwać ten krótki moment refleksji.
- Dość. Stało się. Każdy z nas spotkał tutaj dziś demona z którym nie był w stanie wygrać. Nie każdą bitwę można wygrać. Nie każdą bitwę powinno się stoczyć. Ale stało się.
Varrick ma rację - pora ruszać. Na demony jeszcze przyjdzie czas. Ale tym razem na naszych warunkach.
Qunari rzucił tylko jedno krótkie spojrzenie. Blackwell w końcu wstał. Inkwizytorka w milczeniu przyglądała się temu, ale jej spojrzenie mówiło wszystko. To nie był jej dzień. Dała się zwieść jak my wszyscy. Cóż...
Zarzuciłem Biankę na plecy, spojrzałem przed siebie i najzwyczajniej w świecie zapytałem, kierując ku sobie wszystkie spojrzenia:
- To gdzie teraz ? -
-Nic więcej nie wiem -wycharczał Blackwall z trudem łapiąc oddech. -Błagam, zabij mnie teraz, zanim całkiem zawładną moim umysłem.
Skaza pomiotów nie może być wyleczona, wszyscy to wiedzieliśmy. Choć myśl o jego śmierci napawała mnie smutkiem, rozumiałem że najlepsze co możemy dla niego zrobić, to uwolnić go od bólu i cierpienia. Byk zdawał się nie mieć żadnych wątpliwości, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, po prostu podniósł swój ciężki miecz, który zawisł nad drżącym Blackwallem. Morrigan odwróciła wzrok, ale ja patrzyłem. Bo widzicie moi drodzy, czasem choć bardzo chcemy, nie jesteśmy w stanie odwrócić się od tego co nas przeraża. Dopiero gdy rozpędzone ostrze było zaledwie o cal od piersi mężczyzny, zamknąłem oczy. Na pewno nie spodziewałem się usłyszeć trzeszczenia, więc natychmiast podniosłem powieki. Ujrzałem Szarego Strażnika, całego i zdrowego, jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto cierpi z powodu zarazy pomiotów, który wciąż zwijając się z bólu, wpatrywał się w postać nad sobą. Byk zastygł, a jego skóra przypominała kamień.
-Potrzebujemy go! -znałem ten głos, choć nie słyszałem go już od jakiegoś czasu.
Inkwizytorka, to ona rzuciła skamienienie by powstrzymać egzekucję. Stała oparta o jedno z drzew z trudem utrzymując równowagę, była blada jak ściana, ale jej błękitne, elfie oczy błyszczały z determinacją.
-Zabierzcie Blackwalla, czar zaraz minie.
W jej głosie było coś takiego, co kazało mi jej posłuchać, ruszyłem więc do strażnika i mimo jego protestów odciągnąłem go kilka kroków dalej, co uwierzcie, łatwe nie było, bo jakby nie patrzeć był znacznie wyższy i cięższy ode mnie. Dosłownie po chwili, usłyszałem chlupot i przekleństwo qunari, którego z grzeczności przytaczać wam nie będę, gdy jego wierny miecz wbił się do połowy klingi w błoto.
-Wytłumacz się, co robiłaś w Pustce? -Morrigan, kilkoma susami doskoczyła do elfki i wycelowała w nią kostur. -A może nie jesteś inkwizytorką, tylko kolejną iluzją, mająca nas zwieść.
-Rozmawiałam z Nią, próbowała mną zawładnąć, ale ja walczyłam, przez cały ten czas -wyszeptała tak cicho, ze ledwo ja dosłyszeliśmy. -Byłam w Czarnym Mieście. Ona pochodzi z tego miejsca, pragnie się z niego wydostać, w naszym świecie jest tylko jej część. By osiągnąć pełnię sił potrzebuje najsilniejszego maga. Myślała że dzięki mnie zbliży się do ciebie Morrigan, ale nie doceniła mojej siły.
-Jaka Ona, czym jest? -czarodziejka nie rozumiała, dokładnie tak jak ja, o czym dziewczyna bredzi.
-Nie znasz jej, nikt nie zna, wszyscy o niej zapomnieli. Barak'ahn, prorokini Dawnych Bogów, niczym nasza Andrasta wyruszyła swego czasu by nieść ich pieśń, ale nie chciała być tylko ich marionetką, zapragnęła stać się bogiem. Została uwięziona w Czarnym mieście, na wieczność miało być jej więzieniem, ale apostatka którą spotkaliśmy, dostała się do niej i pomogła jej uciec. Jeśli Ona całkowicie opuści Pustkę, na świat spadnie plaga gorsza od wszystkich, które do tej pory splamiły nasz świat.
Zapadło niezręczne milczenie, które po długiej chwili przerwał żałosny głos Blackwalla.
- Chce umrzeć zanim… zanim to się stanie, zabijcie mnie p-póki możecie – Morrigan gorzko skinęła głową, a Żelazny Byk przygotował swój topór.
- Byłeś człowiekiem honoru, więc pozwolę ci zginąć z honorem – powiedział Qunari, po czym ceremonialnie uniósł broń. Szary Strażnik uklęknął, spuścił głowę i dumnie oczekiwał na cios, który miał niebawem nadejść.
Niespodziewanie drgnął, a z jego rany chlusnęła krew, która poszybowała w stronę Byka. Olbrzym złapał się za szyję i trzymając topór w jednej ręce, obrócił się, a potem z krzykiem zaszarżował w stronę nieprzytomnej elfki. Podczas gdy ja stałem zadziwiony cała tą sytuacją, Morrigan zareagowała szybko. Krzyknęła i agresor został sparaliżowany, lecz widać było, że powstrzymywanie go przychodzi jej z trudem.
Gdy czar zaczął pryskać, do akcji wkroczył Blackwall, który z impetem rzucił się na rogacza przewracając go. Do całej zabawy przyłączyła się moja Bianka, dwa bełty natychmiast zatopiły się w jego ramieniu przygwożdżając je do ziemi. Byk wrzasnął, lecz nagle urwał ogłuszony uderzeniem laski czarodziejki po łbie.
Odetchnąłem głęboko. Wierzcie mi, nie chcielibyście stanąć na drodze wściekłego Qunari, który dodatkowo postradał zmysły.
Morrigan z pomocą strażnika przewróciła Żelaznego Byka i zaczęła oglądać jego szyję, a wtedy wybrzuszenie pod rozerwaną skórą poruszyło się obrzydliwie.
- Dziwne… Wygląda zupełnie jak skażenie krwią pomiotów, lecz wydaje mi się, że jest to coś zupełnie innej natury – odezwała się Wiedźma z Głuszy.
- To żyje i żeruje na człowieku jak pasożyt, ale jednocześnie ma silną więź z pomiotami. Z czasem rośnie w siłę, korzystając z energii żywiciela – rzekł Blackwall przyglądając się ranie.
W chwili gdy tych dwoje zastanawiało się nad tym dziwnym zjawiskiem, mój wzrok przykuła leżąca inkwizytorka. Była cała rozpalona, zimy pot skraplał się na jej bladej skórze, targały nią coraz mocniejsze spazmy; zaczęła mamrotać, potem mówić coś w jakimś nieznanym języku, w końcu krzyczeć, aż w swoim szaleństwie przegryzła wargę, z której poleciała strużka świeżej krwi. Smarkula momentalnie uspokoiła się, a powietrze zgęstniało od magii.
Wiedziałem, że to mi się nie spodoba; w tej chwili wstrząsnął mną dreszcz i zapragnąłem znaleźć się gdziekolwiek, byleby jak najdalej od tych przeklętych bagien. Lecz jak wiecie, moi drodzy, pragnienia niekoniecznie się spełniają tak, jak byśmy tego chcieli; często po prostu lubią się z nami droczyć.
Z mgły zaczęła formować się mała, lśniąca zielonkawym światłem szczelina. Rozległ się również jęk Żelaznego Byka, z którego szyi wyskoczyło owo tajemnicze stworzenie i z zawrotną prędkością skierowało się prosto w otwierający się portal. Z Pustki zaczęła się wylewać biała masa; po chwili widzieliśmy przed sobą chudą, wysoką formę człowieka bez twarzy; wyróżniały się u niego tylko jarzące się żółcią ślepia.
Inkwizytorka podniosła się prędko i wyciągnęła swoją lewą dłoń, która rozbłysła powoli zamykając wyrwę. Następnie rozległo się upiorne westchnienie i demon odezwał się.
- Nareszcie całkiem wolny – roześmiał się – lecz gdzie moje maniery? Wybaczcie, zwą mnie Bezkształtnym.
- Saarebas - rzucone w kierunku czarodziejki słowo zabrzmiało jak splunięcie - wszyscyście warci tylko łańcuchów na karku albo ostrza w gardle.
W oczach Morrigan błysnął lód.
- Chętnie popatrzę jak samotnie radzisz sobie z demonem. Ze strachu przed Twą szarżą z pewnością bez walki umknie do Pustki i oszczędzi nam problemu.
Miałem już dosyć tej bezsensownej gadaniny.
- Jeśli dzielni Qunari i potężne czarodziejki raczą choć chwilę umilknąć i się zastanowić, zauważą że osoba, której ta istota najbardziej się obawia leży w tej chwili nieprzytomna.
Jak na komendę wszyscy spojrzeliśmy na inkwizytorkę. Blada, oddychala płytko i nic nie wskazywało by miala w najbliższym czasie odzyskać przytomność.
- Obawia albo... pożąda - wyszeptał Blackwall.
Ciarki przeszły mi po plecach.
Morigan unosła głowę i zdecydowanym tonem powiedziala:
- Musicie za wszelką cenę chronić inkwizytorkę.
- Wybierasz się gdzieś? - spokojny głos Żelaznego Byka zdecydowanie nie szedł w parze z twardniejącym spojrzeniem.
- Sprowadzę ją z powrotem... z Pustki.
Na chwilę zapadła cisza.
- Dasz radę? Ledwo stoisz. - wyraziłem głośno wątpliwość.
- Dam, jeśli zaczerpnę z dodatkowego źródła siły życiowej.
Mówiąc to spojrzała w oczy Strażnikowi.
Blackwall spuścił głowę, ale gdy odpowiedział, głos jego przepełniało zdecydowanie:
- "W śmierci, poświęcenie."
I wiecie co? Pomimo tej całej absurdalnej sytuacji zacząłem się śmiać.
- Nie wiem jak wy ale wolałbym przywrócić do świata realnego naszą słodko śpiącą szpiczasto uszną Inkwizytorkę. W końcu jest nadzieją tego świata. A chciałbym jeszcze wychylić kufla z moimi wiernymi słuchaczami w karczmie pod Wisielcem – zwróciłem się do nich z błyskiem w oku.
Przyznam, że taka skromna osobistość jak ja, po tych słowach zagrzała moich dzielnych towarzyszy. Nawet posępny Byk wykrzywił usta, które prawdopodobnie miały być uśmiechem.
Do tego przyświecał nam jeden główny, wspólny cel. A zwada chwilowo odeszła w zapomnienie.
- A bezczelności tej małej nie mogę puścić płazem – Morrigan powiedziała do nas z dawną nutą arogancji.
- Chodźcie za mną. Myślę, że ten zew, który czuję zaprowadzi nas do jej kryjówki, a jest niedaleko - powiedział Strażnik. Żelazny Byk przyjrzał się podejrzliwie Blackwallowi po czym burknął – ruszajmy.
I ruszyliśmy, przemilczając fakt, że wtedy znów nasza śpiąca królewna się odezwała i próbowała nas ostrzec przed Blackwallem.
Wiecie co moi drodzy? Powinniśmy w tamtym momencie wyspać się i przemyśleć wszystko bo wtedy to zgłupieliśmy ze zmęczenia do reszty.
Zmierzaliśmy wtedy w stronę opustoszałej zrujnowanej chatki. Przedzieraliśmy się przez błotnistą breję, która sięgała mi aż do pasa. Ponoć kompanie się w błocie odmładza, ale ziomy dobrze wam radzę nie próbujcie tego nigdy.
Po tym jak weszliśmy na bardziej pewny grunt Strażnik znowu obnażył swój miecz i spróbował zaatakować nas śmiejąc się opętańczo, ale Byk musiał to przewidzieć bo powalił go jednym ruchem ręki. On to był mocarzem, uwierzcie mi. W tym samym czasie drzwi od chatki się otworzyły i wypadły na nas dziecięce pomioty. Czarodziejka raz zarazem zamrażała je. A moja Bianka śpiewała rześko. Podczas tego całego chaosu zdawało mi się, że zobaczyłem coś żywego związanego wewnątrz schronu.
Słuchajcie mnie teraz uważnie moi drodzy, bo to brzmi jak bajka. Nasza młoda elfka jak nigdy nic wstała i oznajmiła nam wesoło, że jest połączona z demonem i ukazała nam swoją prawdziwą postać, zdaje mi się, że demona pychy. Byliśmy w szachu. Szczerze teraz przyznam, że w takiej postaci nasza Inkwizytorka nadawałaby się do zawierania różnych transakcji. Nikt by się jej nie oparł.
- A niech to. Byku osłaniaj mnie. Mamy dwie możliwości rytuał, albo pustka. W obydwóch przypadkach unieruchommy to monstrum – krzyknęła do mnie wiedźma.
Ponowne zgłoszenie opowiadania ze zmienionym słowem. Jest to mój pierwszy komentarz na tym koncie, więc nie łamię regulaminu.
Fragment autorki:
- Ja ścigałem Architekta – wyznał Blackwall.
- Inkwizytorka próbowała ocalić niewinne dziecko przed magią krwi – powiedziałem.
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
Twarz mu się zmieniła: była teraz napięta i czujna. Ogarnął mnie paniczny strach. Poczułem ściskanie w dołku. Znałem to uczucie, dopadało mnie od czasu do czasu nagle i bez uchwytnej przyczyny: wszystko było możliwe w tym świecie, w którym od dawna nie było już nic pewnego.
Nastrój Moczar Nahashinu udzielał się wszystkim, a głód doskwierał niemiłosiernie. Ruszyliśmy dalej – przez pole minionej bitwy mijając kolejne popalone, ranione od broni i pocięte zwłoki – szukając sposobu na zwalczenie naszego obecnie największego wroga – głodu.
Śmierć inny miała zapach na bagnach niż w Kirkwall. W Kirkwall zwłoki także nieraz długo leżały nie pogrzebane, ale słońce szybko operowało. Nocą wiatr przynosił ckliwy, duszący i ciężki zaduch – trupy pęczniały od gazów i unosiły się w świetle obcych gwiazd niesamowicie, jakby jeszcze walczyły, w milczeniu, bez nadziei, każda z osobna, ale już następnego dnia zaczynały się kruszyć – a później były lekkie i wysuszone. To była sucha śmierć – w piasku, słońcu i wietrze. Na bagnach śmierć była mazista i cuchnąca. Spoglądając ukradkiem na Apostatkę można było wyczytać z jej twarzy mniej myśli i emocji niż wcześniej – zmęczenie dawało o sobie znać, a mimo to Morrigan jako jedna z niewielu starała się, swą postawą, wmówić nam , że nic się nie stało – była małomówna, ale to akurat jest w jej zwyczaju, zapewne Flemeth i kłębiące się pytania bez odpowiedzi nie dawały jej spokoju.
Padało od wielu dni, głód się nasilał, a jego towarzystwo wydawało się bardziej meczące niż zwykle. Był wczesny wieczór, a słońce chyliło się ku zachodowi. W końcu na horyzoncie wyłoniły się pierwsze zwęglone dachy pobliskiej wioski. Zwróciliśmy się ku wsi. Aby umożliwić przejście przez strugi wody spływającej ze zboczy, ułożono na drogach belki i deski. Obślizgłe dechy uginały się, gdy po nich stąpaliśmy, a pod nimi chlupała woda. Już przy bramie strażnik wioski wyrobił sobie o nas zdanie po pierwszym rzucie oka na dzierżone miecze i cięcia bitew na ciele. Był to mężczyzna leciwego wieku, ledwo trzymał się na nogach, bełkotał coś pod nosem. Ruszyliśmy w stronę gospody, był to jedyny budynek w zdatnym stanie. Okolica była posępna, jałowa i zdradliwa, światło pochodni zwodziło, to wyolbrzymiało domy, to zacierało ich kontury i nic nie budziło zaufania. Wszystko to było wrogie, zamrożone samotnością, a nic nie dawało oparcia, ni ciepła. Wszystko było bezkresne, obce z wyglądu i ducha.
- Ta przeklęta wioska leży niżej aniżeli wszystko dookoła. – syknął Byk w moją stronę – Może wiesz, co dostaniemy w gospodzie do żarcia?
- Kapustę. Kapustę z wieprzowinką, kalafiorami i mlekiem. – uśmiechnąłem się pod nosem. - Z tym wszystkim to oczywiście bujda. Nie trzeba zasięgać opinii zmarłych, by dojść do wniosku, że w tym miasteczku dzieje się coś potwornego – umiera, gnije od środka ...
Nagle zielony błysk przetoczył się przez środek wioski. Zaczęło się, wyrwa rozdzierała mieścinę na strzępy, taranując i burząc zielonymi kulami pobliskie domy. Nie było już nic prócz deszczu, wycia, nocy, błysków eksplozji i fruwającego błota. Niebo się zawaliło. Z ulewnym deszczem bombardowały meteory zielonych kul, w których gnieździły się najmroczniejsze czeluści z pustki. W błyskach eksplozji spostrzegłem przed sobą hełm, a pod nim szerokie otwarte oczy konającej inkwizytorki – wydawało się, że to zieleń nieba w nich się odbija – rozwarte usta, a wyżej jakby sękaty żywy konar – uniesione ramie. Złapałem dłoń objętą zieloną mgiełką inkwizytorki, uniosłem do góry. Obłok z dłoni strzelił i połączył się z niebem. Wyrwa wybuchła.
-To ta apostatka! Ma te same oczy! - wykrzyczała przebudzona z transu nasza elfia inkwizytorka.
-I co było dalej? Opowiadaj Varriku.
-Najpierw niech karczmarz wypełni swój obowiązek. Nie będę chyba zdzierał sobie gardła na sucho. Uhmm! Ambrozja! Na czym to ja skończyłem? Ach no tak.
Dalijska elfka przestraszyła nas bardziej od tej dziewczynki. Wiedzieliśmy, że w pełni wróciła do naszego świata, wprost na te posępne mokradła. Zgodnie z jej poleceniem ruszyliśmy za apostatką. Nie mieliśmy wątpliwości co do tego z kim mamy do czynienia. Podczas pościgu zmieniła swoją formę jeszcze z 3 razy lub więcej. Na dodatek Blackwall ciagle utrudniał bieg Żelaznemu Bykowi. Mimo to dogoniliśmy dziewczynkę, tym razem w formie końskiego plugawca. Z rechotem wezwała swoje sługi i dodała:
-Ten świat jest dużo ciekawszy! Hhahha!
Morrigan z refleksem młodej smoczycy unicestwiła jesj slugusów gradem kamieni. Wtedy rzuciło sie na mnie jedno z dzieci-pomiotów. Wnet wszystko ułożyło mi się w logiczną całość. Odrzuciłem stwora i przestrzeliłem Bianką. Elfka, Morrigan i Byk rozprawili się z pozostałymi. Niestety w miedzy czasie, nasza maleficarka zbiegła. Jednak ślady szlamistej krwi jednoznacznie wyznaczyły nasz kolejny kurs.
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
Zapadła cisza, przerywana tylko świszczącym oddechem inkwizytorki. Wszyscy zwrócili wzrok w jej kierunku: kiedy leżała bezwładnie wyglądała jak zwyczajna kobieta. Cały ogień, jaki zradzała jej dusza, a który mieszkał w oczach i sercu, wydawał się nigdy nie istnieć.
Morrigan podniosła się z klęczek i spojrzała w gęstą, cuchnącą ciemność.
- Musimy ruszać - powiedziała stanowczo, po czym chwyciła kostur i robiąc z niego prowizoryczną pochodnię, zaczęła powoli kuśtykać przed siebie.
Powietrze przeszył głuchy dźwięk upadku, któremu zawtórował kaszel połączony z jękami. Blackwall leżał w kałuży błota, wierzgając jak zwierzę, a jego krzyki z chwili na chwilę stawały się coraz mniej ludzkie.
- Przyjacielu, nie poddawaj się! Niewiele nam zostało! - Wrzasnął Byk, który klękając nad jego cierpiącym ciałem wciąż najwidoczniej miał nadzieję, że to jeszcze nie koniec.
Podszedłem i położyłem mu dłoń na ramieniu. - Nic nie możemy dla niego zro… - przerwałem wpół słowa widząc, jak miecz nagle rześkiej inkwizytorki znajduje jego klatkę piersiową i zatapia się w niej jak pazury drapieżcy zatapiają się w ofierze. W jej oczach płonął ogień pomieszany z żalem i ciężko było uwierzyć, że naprawdę jest tak młoda, jak w istocie była. Odwróciła się i przyciskając dłoń do boku, jakby została w niego zraniona, wstała na obie nogi.
- Ruszajmy - zadecydowała, odwracając się plecami - nie pozwolę by jego śmierć poszła na marne.
Dopiero teraz dostrzegłem, że nie mogę drugi raz zamieścić poprawionej propozycji (konwersacja między sebogothic oraz Suomi). Stąd edytowałem pierwszy post (#515), a ten zdublowany (#519) skasowałem. Mam nadzieję, że nie będzie problemu.
Ja nic nie powiedziałem. Żadne słowa nie mogły poprawić naszego położenia, a to co miałem do powiedzenia tylko pogorszyłoby sytuację. Na moment zapanowała cisza, przerywana dźwiękiem tlącego się gdzieniegdzie ognia i cichymi, wypełnionymi bólem jękami Strażnika. Współczułem mu. Szczerze. Trafił mu się paskudny sposób na zejście z tego nie najlepszego ze światów. Nie byłem w stanie mu pomóc. Żelazny Byk raczej też nie. Inkwizytorka sama wymagała ratunku. Morrigan z tą całą jej magią także była bezradna. Żadna z niej uzdrowicielka. Pozostało tylko ulżyć biednemu Blackwallowi w cierpieniach, o czym sam nie omieszkał przypomnieć.
- Zabijcie mnie. Teraz. Dłużej. Już. Nie wytrzymam. - wychrypiał.
Qunari zwrócił się ku niemu, unosząc broń. Nie miałem pewności, ale chyba się uśmiechnął.
- Ja to zrobię. - powiedziałem.
Nie zwlekając uklęknąłem obok Blackwalla. To były paskudne warunki do umierania. Wokół śmierdziało dymem, palonymi ciałami i juchą pomiotów. Wyciągnąłem długi nóż. Już miałem posłać go na tamten świat, gdy powstrzymał mnie głos. Ten słodki, dziewczęcy głos, który znał każdy bywalec orlezjańskich tawern.
- Zaczekaj! - krzyknęła z oddali Leliana.
- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.
Zabawne jak dorosłe osoby mogą unikać się wzrokiem, niczym miejscy strażnicy odwracający spojrzenie od czeladników gildii złodziei. Beznamiętnie kontemplowałem niedostatki garderoby Morrigan, odsłaniające teraz rozstępy i inne objawy macierzyństwa.
- Sam tego nie wyjmę – Przyznał się w końcu Blackwall, obmacując bełt. – Zresztą, nie ma potrzeby. Dobijcie mnie,teraz.
- Zostaw, żelazo weszło głęboko.- Przerwałem bez szacunku dla umierającego. - Skrwawisz się jak bryłkowiec, jeżeli naruszone są tętnice. Może szanowna towarzyszka poratuje zaklęciem leczącym?
Czarownica nie traciła czasu na deklamację - wbiła pięść w bark mężczyzny, drugą ręką wyszarpnęła pocisk, huknęło, strzeliły sine ogniki. Blackwall zaryczał i poturlał się w błocie, skażone ciało zawrzało na plecach.
Morrigan nie zaszczyciła mnie uwagą, kierując swoją wypowiedź w powietrze między moją głową a łokciem najemnika:
- To była flara. Na nic więcej mnie nie stać, nie w tej chwili. Zachowałam na specjalną okazję miksturę z lyrium, ale..
- Będzie nam potrzebna – Ten głos dochodził od strony noszy. Nasza kula u nogi w podziurawionym kaftanie Inkwizycji usiadła, opierając się o pień. – Możemy zapędzić to … to stworzenie z powrotem do Pustki, ale musimy współpracować.
- Musimy najpierw tę pokrakę znaleźć. – Podkreślił Żelazny Byk kręcąc rogatym łbem. – Dziecko, to nie jest zbiegły mag, którego wytropisz z filakterią w garści.
- Nie potrzebujemy filakterii. – Nie myślałem, że zobaczę jak ta smarkula się uśmiecha. Nawet półgębkiem, nie odsłaniając wybitego zęba. - Mamy jego – wskazała na Blackwalla. A potem przedstawiła nam resztę planu.
- Nie ma mowy. To cuchnie praktykami Krwawej Meredith! Ilu magów zamęczono w katowniach pod Kirkwall żeby dowiedzieć się takich rzeczy? – Poderwałem się na nogi i wierzcie mi, przez moment zobaczyłem znowu Żniwiarkę, żywe posągi, opętaną komtur gorejącą na strzaskanym mieczu oraz inne przyjemności, jakie stały się moim udziałem w ostatnich dniach rebelii. Rozważyłem nasze aktualne położenie i prędko usiadłem.
- Właściwie, może się udać –zaoponowała Morrigan. -Chyba nie wycofacie się teraz, szlachetni rycerze, zwłaszcza, że wspomożenie waszego oręża uczyni mnie bezbronną? Synergia magiczna wymaga trafienia celu z kilku źródeł.
- Tylko w walce zwycięstwo, Varricu. – Strażnik doszedł już do siebie i chociaż stracił możliwość władania mieczem i płat skóry na plecach, to wróciła mu determinacja. Popatrzyłem na Żelaznego Byka z nadzieją, że przerwie to szaleństwo i nakaże odwrót.
Nasz pochód kalek maszerował przez mgłę – przodem Blackwell, za nim Qunari wciąż łypiący ponuro na boki, dwie panie i ja w ariergardzie. Jak to się stało, że półprzytomne dziecko zdołało nagiąć nas do swojej woli? Nie mogę mówić za moich towarzyszy, jednak pochlebiam sobie, że już wtedy zorientowałem się, kto trafił z nami na Bagna Nahashanu. Czyją córkę wysłano na wyprawę po chwałę, w towarzystwie potężnej czarodziejki, Szarego Strażnika i pocztu zamorskich kondotierów. W paszczę Bestii.
spoiler start
wow, 3000 znaków i minuty przed czasem.. lepiej już nie dam rady.
spoiler stop
Staliśmy jak wryci, a u naszych stóp leżała nieprzytomna inkwizytorka. Przeżyła nas ledwie garstka: Wiedźma z Głuszy, która w tamtej chwili wyglądała zaledwie jak cień dawnej Morrigan, Żelazny Byk - Qunari, który podczas naszej wyprawy stracił cały oddział najemników. Z ostatnich dwóch zostały dwie kupki popiołu. Byłem jeszcze ja i Szary Strażnik - Blackwall - który jak się wcześniej okazało, był połączony jakąś więzią z Flemeth - smokiem, który o mały włos nie odesłał naszych dusz do Pustki, skazując je na wieczne potępienie. Była jeszcze młoda dziewczyna, na którą zwrócony był wzrok pozostałych przy życiu członków drużyny- inkwizytorka. Dopiero w tym momencie przyjrzałem się jej dokładnie. Miała krótkie, sięgające ledwie ramion blond włosy, wielkie, modre oczy i... była człowiekiem... na pewno człowiekiem, miała okrągłe małżowiny, ale... urodę iście elficką.
Wokół nas było pogorzelisko. W powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa, siarki i wszystkich innych rzeczy, które potrafią przyprawić krasnoluda o mdłości, wierzcie mi - w tamtym momencie to było moje najmniejsze zmartwienie. Z pozostałych na wypalonej ziemi kupek popiołu unosił się delikatny, ledwie dostrzegalny pas dymu. Mgła wokół nas powoli opadała, to był dobry znak. Morrigan opierała się na swoim kosturze, ocierając przedramieniem pot z czoła. Wyglądała na wykończoną, choć robiła wszystko, aby nie dać tego po sobie poznać.
Po jakimś czasie dostrzegliśmy ciemną postać, która z każdą kolejną chwilą zdawała się być coraz bliżej nas... poruszała się szybko, za szybko. Dobyliśmy broni ustawiając się w szeregu. W tym momencie inkwizytorka odzyskała przytomność, uniosła do góry rękę, jak gdyby chciała nas uspokoić. Uspokoiła. Nie wiedzieć czemu opuściliśmy oręż i ze spokojem na twarzy oczekiwaliśmy przybycia nieznajomego. Nie musieliśmy czekać długo. Był wysoki, ubrany w czarną skórę, kapturem narzuconym na głowę i mieczem o dziwnym kształcie przerzuconym przez plecy, schowanym w pochwie spiętej rzemiennym pasem. Nie zwracając na nas najmniejszej uwagi podszedł do leżącej na ziemi młodej kobiety, wlewając jej do ust przeźroczysty płyn. Nie śmieliśmy nawet drgnąć, Byk był dziwnie spokojny.
Inkwizytorka poderwała się na nogi.
- Wypij to - nieznajomy wyciągnął rękę w stronę Blackwalla. W dłoni trzymał podobny flakonik do tego, z którego poił naszą ostatnią nadzieje - powstrzyma na jakiś czas rozwój skażenia.
Blackwall wypił zawartość bez namysłu.
- Nie zostało nam wiele czasu - rzekł po chwili, zimnym, szorstkim jak nieociosane drewno głosem. Jego twarz skrywał cień, który w jakiś magiczny sposób rzucał nań ów kaptur, który miał na głowie - Musimy się śpieszyć.
Było w nim coś, co każdemu z nas dawało nadzieje, na powodzenie naszej misji.
- Kim jesteś? - zapytała Morrigan, która do tej pory nie odezwała się nawet słowem. - Skąd się tutaj wziąłeś? - Wszyscy oczekiwaliśmy na odpowiedź.
- Opowie nam po drodze - Inkwizytorka pozbierała się już do kupy, była gotowa do dalszej drogi.
- Blackwell... - nie musiał kończyć. Szary Strażnik kiwnął potwierdzająco głową na znak, że rozumie.
Dziękujemy wszystkim za zgłoszenia, zamykamy przyjmowanie prac w tym etapie!
Wyniki zaczną pojawiać się jutro - zapraszamy do sprawdzania.
Powodzenia!
Dzwiedziiu - czy w związku z moją niedawną prośbą możecie dać listę użytkowników, których prace zostały wysłane? Czy może wszystkie prace w tym etapie poszły do autorki konkursu?
Wysłannik:
5 prac jest niezgodnych z regulaminem: Boim i Czosnecki napisali zbyt długie zgłoszenia (dużo ponad 3 000 znaków bez spacji), a Czechu62, Crawler oraz Grzyma2408 nie wyrazili zgody na przetwarzanie swoich danych osobowych.
Naprawdę? Są aż cztery tabelki z danymi osobowymi, zaznaczona była jedna, byłem pewien, że to starczy. Smutne.
Żeby zaraz jakiś obrońca moralności się na mnie nie rzucał w nerwach, nie mam do nikogo pretensji, tylko do siebie. Takie małe sprostowanie do powyższego postu ;)
Crawler, mimo że regulamin jest jednoznaczny i jest już po czasie, może po prostu zaznacz co trzeba w ustawieniach konta, a zostaniesz wzięty pod uwagę. Oczywiście, wszystko zależy od dobrej woli Redakcji i samej pani Ani, ale w konkursach takich jak ten chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę. Skoro Twoja praca spełnia wszystkie wymagania merytoryczne, a cały problem sprowadza się do "zaptaszkowania" odpowiedniej opcji w ustawieniach konta, może da się sprawę uratować. Nie wiem jak reszta kolegów i koleżanek z forum, ale ja, jako Twój potencjalny "rywal" w walce o wyróżnienie nie mam nic przeciwko wzięcia, mimo wpadki, Twojej pracy pod uwagę. Może uda się skruszyć lód na zimnym sercu Redakcji ;o). Pozdrawiam.
Dzwiedziiu czy nie da się nic zrobić żeby moja praca poszła do oceny? Mam w zakładce zaznaczone przetwarzanie danych osobowych, nie mam tylko w zakresie newslettera, a tu chyba nie o to chodzi :/ Zależy mi żeby wziąć udział w równej walce :)
Nie będę się o to gryzł mastji, bo i pani Brzezińska musi mieć czas na porządne wykonanie pracy. Ale dziękuję za miłe słowa, oczywiście wszelkie "ptaszki" już zaznaczyłem, zmierzymy się innym razem. ;)
@Czechu62 - Ja też nie mam zaznaczonych kratek odnośnie newslettera. By brać udział w konkursach trzeba zaznaczyć to co jest na samym dole: Chcę otrzymywać specjalnie dla mnie skierowane informacje i promocje oraz brać udział w konkursach [..]
@Crawler - Niestety nie możemy już uznać Twojej pracy. Jest za późno na wprowadzenie zmian, niebawem zaczniemy umieszczać wyniki. Zachęcam jednak do wzięcia udziału w dalszych etapach konkursu - będzie ich jeszcze całkiem sporo więc szanse na wygraną nadal są.
Opcja, którą należy zaznaczyć, by wziąć udział w konkursie to "Chcę otrzymywać specjalnie dla mnie skierowane informacje i promocje oraz brać udział w konkursach [..]", która znajduje się w zakładce "moje gry-online.pl" na górze strony. Umieszczam screenshota po prawej, gdzie znajduje się opcja do zaznaczenia.
Nie ja prosiłem o to, tylko Czechu62, ale i tak miło, że ktoś się tym zainteresował. :)
Ogłaszamy pierwszego wyróżnionego w trzecim etapie konkursu!
Jest nim użytkownik o ksywce GOGETAS! Serdecznie gratulujemy!
Zapraszamy do zapoznania się z komentarzem autorki w zakładce "Wyniki".
Gratulacje! Czytałem komentarz pani Brzezińskiej i wydaje mi się, że EK zwycięży Igniss, który w sumie od początku był moim faworytem.
Ale będzie jeszcze druga cześć konkursu, prawda?
Serdecznie dziękuję za wyróżnienie oraz od razu gratuluję zarówno innym wyróżnionym, jak i zwycięzcy. Cały ten konkurs to wspaniała zabawa i z niecierpliwością czekam na więcej jemu podobnych. :)
Dodatkowo dziękuję pani Brzezińskiej za komentarz dot. mojej pracy i zapewniam, że wezmę sobie do serca jej konstruktywną krytykę.
@Eredin
Tak, po pani Brzezińskiej będzie jeszcze jeden autor - powstanie jeszcze jedno opowiadanie, więc jest jeszcze sporo do wygrania!
Pytanie tyczące się prac graficznych: Powoli już planuję projekt okładki do opowiadania, miałbym jednak małe pytanko. Czy pojawienie się w pracy niewielkich ilości narysowanej krwi, nie będzie w żaden sposób łamało regulaminu? Byłoby jej naprawdę niewiele, a myślę że fajnie podkreślałoby to moją koncepcję. Z góry dziękuję za odpowiedź :)
Uwielbiam Dragon Age Początek, więc nie mogłem przejść obojętnie obok takiego konkursu.
@boojan27 Nie, niewielka ilość krwi o której mówisz nie będzie łamała regulaminu. Spójrz na prace z poprzedniego etapu, choćby Sophikar czy Graphos - jest tam krew i zostały przyjęte do walki o nagrodę :)
@Suomi Ok, to dobrze. Mogę więc kombinować dalej. Dziękuję bardzo za odpowiedź :)
Ogłaszamy drugiego wyróżnionego w trzecim etapie konkursu!
Jest nim użytkownik o ksywce SAERWEN! Serdecznie gratulujemy!
Zapraszamy do zapoznania się z komentarzem autorki w zakładce "Wyniki".
Ojej, ale super, jestem naprawdę mile zaskoczona :D Dziękuję pani Brzezińskiej za cenne uwagi i życzę powodzenia w dalszych częściach konkursu! :)
Mam jeszcze jedno pytanie - w regulaminie jest podane, że nagrody zostaną wysłane w ciągu 2 tygodni po zakończeniu konkursu. Czy to samo tyczy się edycji cyfrowych? Bo fajnie by było pograć sobie już w dniu premiery, czyli 20 listopada :)
Ja również mam pytanie. Wydaje mi się, że ktoś już o to pytał, ale wypadła mi z głowy odpowiedź.
Czy wyróżnieni wciąż mogą starać się o główną nagrodę w drugim etapie konkursu?
Wiesz, jak to mówią ;] Dać palec, weźmie całą rękę.
Naprawdę fajna zabawa, więc dlaczego nie spróbować? :)
Trzecim wyróżnionym w tym etapie jest... Pablodar! Gratulacje!
Jutro poznacie zwycięzcę, który wygrał Edycję Kolekcjonerską Dragon Age: Inkwizycja. Powodzenia!
Odymt, Nennesis i MikeTT - Wasze zgłoszenia są już na stronie!
@Gogetas - możesz próbować dalej, zwłaszcza, że niedługo zacznie się nowe opowiadanie ;)
Moje zgłoszenie do konkursu graficznego:)
Jakby były wątpliwości: to Hurlok, z twarzą dziewczynki. Właściwie wrzucam to tylko dlatego, że jak już namalowałam to wrzucę;)
Astro2199926 ---> Znowu skorzystałeś z gotowych grafik, ale tym razem trochę więcej się pobawiłeś z ich modyfikacją :P
Zgłoszenie do konkursu graficznego- Bosonoga dziewczyna :)
Bez smoka się nie liczy, prawda?
Zgłoszenie do graficznej części konkursu
Zawirowała. Kawałki czarnej skóry oderwały się od jej stroju i przemieniły w chmurę czarnych ptaków, po czym poderwały się z krakaniem, jakby miały nam wydziobać oczy. Odruchowo zasłoniłem twarz ramieniem, a kiedy je opuściłem, zobaczyłem przed sobą smoka.
Przemiana Flemeth w stado czarnych ptaków, a następnie w smoka.
Konkurs związany z moim ulubionym uniwersum a ja jeszcze nie wziąłem udziału. Swoją drogą podobny był kiedyś konkurs przed premierą Dragon Age 2 na facebook'u gdzie trzeba było dopisać historię w oparciu o parę początkowych zdań.
Wszystkie nagrody są jak najbardziej zasłużone. Biją moje ''PRACE"" w każdym aspekcie :). Gratuluje wszystkim łebkom ,którzy zostali wyróżnieni. A samym organizatorom proponuje urządzać więcej takich konkursów , zabawy co nie miara. Przynajmniej dla mnie :P
Moje zgłoszenie. Pozdrawiam
"Poprzez kłęby dymu patrzyłem oniemiały, jak czar rozrasta się błyskawicznie, oplątując potwora ciasną pajęczyną i krępując ruchy, aż wreszcie runął ciężko na ziemię."
Ogłaszamy ostatniego zwycięzcę pierwszego opowiadania!
Kolejnym laureatem w konkursie Dragon Age zostaje użytkownik... IGNISS! Serdecznie gratulujemy wygranej :)
Dziękujemy Wam za wszystkie zgłoszenia do części pierwszej. Frekwencja jest naprawdę ogromna!
Tych z was, którzy nadal chcą wypróbować się w konkursie pisarskim zapraszamy już 17 października. Na stronie ukaże się kolejna historia ze świata Dragon Age.
Jednocześnie przypominamy, że 12 października kończy się konkurs graficzny na ilustracje. Od jutra rozpoczynamy przyjmowanie waszych propozycji okładki obrazującej opowiadanie.
Powodzenia :)
Gratulacje dla zwycięzcy, gratulacje dla wyróżnionych.
Na początku chciałbym pogratulować wszystkim zwycięzcom i wyróżnionym
a sam mam jedno pytanie:
@Suomi - a nie powinno być jeszcze etapu z ilustracją do końca opowiadania? Wydaje mi się, że w regulaminie jest o tym wzmianka (punkt 5b oraz 6f gdzie czytamy : w przypadku zgłaszania grafiki ilustrującej koniec pierwszego opowiadania: od dnia 12 października do godziny 23:59 dnia 18 października 2014)?
Oczywiście okładka już się robi, ale myślałem, że może uda się jeszcze zrobić ilustrację.
@Daygon:
Tak, będzie jeszcze jeden etap konkursu na ilustrację, która będzie przedstawiać końcówkę opowiadania.
To miła niespodzianka, dzięki :)
I gratulacje dla innych wyróżnionych - naprawdę ciekawe teksty. Dziękuję za słowa konstruktywnej krytyki od pani Brzezińskiej i za świetną zabawę w klimatach Dragon Age.
Ogłaszamy zwycięzcę tego etapu konkursu graficznego, jest to Mateusz16b, serdeczne gratulacje!
Możecie również przeczytać całe opowiadanie, które stworzyliście wraz z Anną Brzezińską. Chciałbym również ogłosić start konkursu na ilustrację do końcówki oraz okładkę opowiadania - powodzenia!
17 października rusza tworzenie drugiego opowiadania, będzie jeszcze więcej okazji do wygrania gry Dragon Age: Inkwizycja. Zapraszamy do zabawy!
Dziękuje bardzo za wyróżnienie i gratuluję pozostałym wyróżnionym oraz trzymam kciuki za wszystkich w dalszych etapach konkursu :)
Dziękuję za wyróżnienie oraz za uwagi krytyczne. Nie mogę się już doczekać 20.11, a żeby czas szybciej mijał, to trzeba będzie zdecydowanie przypomnieć sobie DA 2 :)
Od razu mam też pytanie czy zwycięzcy i wyróżnieni mogą grać dalej?
A właściwie nie grać (bo tego nikt chyba nie zabroni :)) ale wygrać? Czy jak wyślę swoją propozycję do kolejnego etapu, to moja praca pójdzie do Autora do oceny, czy nie pójdzie, czy też pójdzie, ale z 10 "punktami karnymi" na dzień dobry? :)
@pablodar:
Ci, którzy już wygrali mogą dalej startować i wygrywać, bez żadnych "punktów karnych" ;)
Jest już koniec opowiadania, przeczytałem, przyznam z dziką przyjemnością.
gwoli opowiadnia, mam pewna drobną uwagę. Wiecie że we wszystkich przeglądarkach polskie litery mam inna czcionką w opowiadaniu? :)
Zgłoszenie do konkursu na okładkę do opowiadania. Praca została wykonana całkowicie w programie Adobe Photoshop.
Zapraszamy wszystkich do dalszej zabawy, tym razem na Facebooku - trwa tam mini-konkurs, w którym również można wygrać grę!
Po więcej informacji zapraszamy tutaj: https://www.facebook.com/golpl/posts/726053460775484
O, jakie fajne zakończenie.
Gratuluję wszystkim wyróżnionym - i zwycięzcom!
Pytanie do organizatorów, proszę o w miarę szybką odpowiedź:
Czy jeżeli w opowiadaniu został wspomniany alkohol (nawet kilkakrotnie), to narysowanie sceny w której się on pojawia będzie czynnikiem dyskwalifikującym?
Moja praca przedstawia Morrign na tle smoka. Obrazek znalazłem na necie. Usunąłem kolor photoshopem, wydrukowałem i odbiłem bez zbędnych napisów. Następnie wypełniłem go brązową farbą i węglem potem przeskanowałem i dodałem napis. Przy okazji mam nadzieje, że plamy węgla i farby zostaną mi wybaczone. :p
to jest link do obrazka http://dragonage.wikia.com/wiki/Characters_(Heroes_of_Dragon_Age)
Jaki ten świat jest zabawny - atrakcje w opowiadaniu typu szlachtowanie dzieci są w porządku, ale wzmianka o alkoholu jest już niedopuszczalna. Dziwne są to wartości, nasza cywilizacja wlazła w jakiś ślepy zaułek i tkwi tam w błocie po kolana.
Morwen the Proud:
Umieszczenie na pracy alkoholu nie będzie dyskwalifikować zgłoszenia, ale proszę również o umiar - nie może być głównym tematem okładki.
Witam, przesyłam swoją propozycję na ilustrację dla końca opowiadania:
"Qunari podniósł miecz, szykując się do ciosu. Hurlok przewyższał go o dobre dwa łokcie."
Ilustracja przedstawia szarżującego hurloka na Żelaznego Byka. Zaklęcie Morrigan widoczne między postaciami powoli rozbłyska czerwoną aurą. Zaraz olbrzymie cielsko rozpędzonego wroga wpadnie w magiczną piłapkę.
Pozdrawiam
Cześć :D
Przesyłam moją propozycję ilustracji. Przedstawia ona moment zaatakowania Varrica przez krasnoludzkie dziecko (i reakcję Byka ;>).
I jeszcze link do wersji w lepszej jakości:
http://img537.imageshack.us/img537/172/vWpBdZ.jpg
Pozdrawiam!
Witam, czy początek drugiego opowiadania gdzieś już jest, tylko nie mogę go znaleźć czy też jeszcze się nie ukazał?
pablodar, chyba się jeszcze nigdzie nie ukazał, więc wygląda na to, że musimy jeszcze cierpliwie poczekać.
Startujemy z tworzeniem drugiego opowiadania!
Drugim autorem jest Wojciech Chmielarz i to z Nim będziecie snuć opowieść w świecie Thedas. Proszę wszystkich o przeczytanie komentarza autora, regulaminu oraz zaznaczenie odpowiednich opcji w swoim profilu gry-online.pl.
Zgłoszenia przyjmujemy do 19 października włącznie.
POWODZENIA!
A jak tym razem jest z tymi 10-15 zdaniami?
@falka10
Tym razem autor nie wyznaczył takiego limitu, jak można przeczytać w "Zasadach Autora". Nadal jednak prosimy o pracę nieprzekraczającą 3000 znaków bez spacji :)
Witam. Przesyłam moją propozycje ilustracji do końca opowiadania.
@Suomi Ale Zsady Autora zawierają fragment "WY PROPONUJECIE SWOJE ROZWINIĘCIE NA 10-15 ZDAŃ"
Ilustracja do opowiadania
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Tam też miało odbyć się decydująca starcie. Mała wysepka na, której staliśmy kurczyła się z każdą chwilą. Ledwie zdołaliśmy utworzyć niewielki krąg, w którym skrzyżować się miały topory. Wszyscy razem jak i każdy z osobna spoglądał posępnie na rywali, którzy jakby nigdy nic stali i nawet nie zanosiło się, że któryś z nich zada pierwszy cios.
- Kończyć to mamy mało czasu - odezwał się Ogehen i wyszedł na skraj kręgu.
- Tak też będzie. - Zadeklarował Goldern.
- Pokaż na co cię stać złotniku - Odpowiedział Trampeln jak zwykle głośno stukając obcasami.
W końcu jako pierwszy uniósł topór. Przeciwnicy mierzyli się wzrokiem. Obaj byli młodzi i głupi aż dziwiliśmy się, że to właśnie oni mieli iść z nami do podziemnego miasta. Sam byłem ciekaw jak skończy się to starcie.
- Zaczynajcie - burknąłem.
- Jazda - krzykną Goldern i rzucił się na przeciwnika.
Złotnik powalił Trampelna na ziemię i oddał pierwszy cios trafiając go w kolczugę. Kolejny cios wymierzył w tarczę rywala i o dziwo wytrącił mu ją z rąk. Trampeln szybko chwycił topór podniósł się i po omacku zadał drugiemu dwa ciosy.
- Stop - Ogehen ryczącym głosem przerwał walkę. - To miała być honorowa walka głupcy -
- Przyjacielu - odezwał się jeden z wojowników - nie mamy wiele czasu -
- Racja musimy już iść - Odpowiedział Og - Wasz bezsensowny spór dokończycie w środku -
Obaj walczący schowali broń za pazuchę.
- Gotowi - Spytał Og.
Pora była się zbierać. wszyscy zaczęli zbijać się w skromną kolumnę i powoli przeskakiwać na skałkę oddaloną od wysepki niecałe dwie i pół stopy. Powoli cała grupa przeszła na drugą stronę gdy nagle lawa zaczęła podejrzanie buzować, stalagnaty powoli zaczęły kruszeć i po chwili cała nasza grupka poczuła płomienie na całym ciele.
- TO SMOK - wykrzyczał jeden z naszych
- Nikt nie wejdzie do miasta - wszyscy usłyszeliśmy głos skrzydlatego potwora.
Ilustracja do trzeciej, ostatniej części opowiadania. Z Morrigan mi się nie udało ale może Varric z Żelaznym Bykiem przyniosą mi szczęście.
Propozycja okładki
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Ulotny, unoszący się gdzieś na granicy słyszalności,
tembr wszechobecnej ciszy nie zdołał przebić się przez, twarde niczym żelazo, umysłowe bariery Filderberga. Najemnik od lat pełnił
funkcję przedstawiciela Nisselmana, arla Denerim, wszędzie tam, gdzie jego podwładni bali się postawić stopę. Krótki świst i ruch powietrza
splotły się z ochrypłym okrzykiem. Najemnik drgnął, dusząc w zarodku przekleństwo, rozkwitające na jego języku.
- Wybacz Berg! - krzyknął strzelec, walcząc już z kolejnym bełtem.
Ostatni przeciwnik gwałtownie stanął w płomieniach, przywołanych przez najmłodszego członka ekspedycji.
- Dobra robota Nils – stwierdził krótko Filderberg, wycierając zakrwawione ostrze o poły płaszcza stygnącego trupa.
- Krasnoludy, nie pomioty – wyszeptał mag, lustrując z niedowierzaniem liczne, skulone na ziemi sylwetki.
- To nic nie zmienia! Musimy iść dalej – odparował Crosdenyar, wyrywając z najbliższych zwłok zgięty bełt. Po krótkich oględzinach z niesmakiem odrzucił na bok bezużyteczne żelastwo.
- Cros ma rację – podjął Filderberg, wzruszając ramionami. - Możemy chwilę odpocząć, ale potem ruszamy.
Nils nerwowo pokiwał głową obracając w palcach białą kostkę do gry. Z cichym westchnieniem odkorkował niewielką buteleczkę, wypełnioną intensywnie niebieskim płynem.
- Coraz ich mniej – poskarżył się elementalista. - W tym tempie skończą się jeszcze przed tym całym thaigiem...
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy . Szliśmy przed siebie, jakby ścigała nas sama śmierć . Zmierzaliśmy do Okopu umarłych, a dokładnie do Bonamaru, znana również jako miasto śmierci . To starożytna twierdza krasnoludów zaprojektowana przez patrona Caridina . Niegdyś była ona siedzibą legendarnego Legionu Umarłych . Lecz została zaatakowana i przejęta przez mroczne pomioty . Król harrowmont zlecił nam za zadanie odnalezienie tajemniczego artefaktu z tej martwej kasty . Dał nam przewodnika, który był tam i przeżył, nazywa się Oghren . Przez całą drogę raczył nas opowieściami o tym jak rąbał wrogów, ile beczek piwa obalił lub o bardzo jędrnych piersiach Morrigan i Leliany . Cała nasza wesoła kompania berserków lubi jego poczucie humoru . Ja też go lubię puki stoi po zawietrznej . Nasza wyprawa jest pełna niewiadomych, nie wiemy czego dokładnie szukać, gdzie to szukać, a na karku pewnie będziemy mieli armie pomiotów i pułapki Caridina . Te informacje doprawdy napawają wszystkich optymizmem . Im szliśmy dalej w głąb tuneli tym robiło się podejrzanie dziwnie . Idzie nam za łatwo i to mnie bardzo poważnie niepokoi . Aż tu nagle pod naszymi stopami zaczynała trząść się ziemia . Oghren ze swoim śmieszno głupawym uśmiechem na ustach krzykną pomioty !!!
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Mimo, iż każdy z nich był doświadczonym wojownikiem, nie zdawali sobie sprawy, co właściwie rozgrywało się przed ich oczyma. Zaślepieni chciwością gnali na oślep ogarnięci wizją skarbów ukrytych w zapomnianych komnatach Thaigu Hormak, ale każda podróż prędzej czy później dobiega końca, a to, co wydawało się być celem okazuje się być tylko złudnym mirażem. Teraz otaczała ich lawa, a powietrze stawało się coraz gorętsze. Jedyna droga powrotu została odcięta. Mogli tylko przeć na przód zapuszczając się coraz głębiej w porzucone korytarze skrywające koszmary, których nie byłby w stanie wygenerować nawet najbardziej spaczony krasnoludzki umysł.
- To twoja wina. – jeden z żołnierzy Legionu Umarłych wyciągnął topór i skierował go w stronę Oghrena. – Przekonałeś króla, aby wyraził zgodę na tę szaloną wyprawę.
- Nie. – Gerath, ich dowódca, położył dłoń na jego toporze. – Wszyscy ponosimy winę. Wkraczając tutaj zakłóciliśmy spokój naszych przodków. Przebudziliśmy coś, co spało głęboko w kamieniu…
- Brednie. – Alda, najmłodsza z tej jakże wesołej gromadki, bezczelnie przerwała jego wywód. – To wszystko wina pomiotów.
- Nie pamiętam, abym kiedykolwiek słyszał o pomiocie, który mógł zrobić coś takiego. – odezwał się stojący z boku Varrick. To on wzbudził moje najżywsze zainteresowanie. Wyróżniał się nie tylko brakiem brody, ale także w porównaniu do reszty zdawał się być zdolny do racjonalnego myślenia.
- Co ty możesz wiedzieć, powierzchniowcu? – Gerath obdarzył go pogardliwym spojrzeniem.
Byłem tylko skromnym obserwatorem. Nigdy nie wpływałem na bieg wydarzeń, jednak teraz, kiedy znałem imię każdego z nich zaczynała się przede mną rysować wizja interesującej rozgrywki. Prychnąłem lekceważąco. Skierowali wzrok w moją stronę, lecz pomimo iż stali obok mnie żaden z nich niczego nie zauważył. Tam, gdzie ich zmysły okazywały się zawodne, zyskiwał przewagę mój pierwotny instynkt. Blask lawy rozświetlał mrok, lecz tak naprawdę niczego nie odkrywał. Podążając wzdłuż jaśniejącej ścieżki nieuchronnie zbliżali się do kresu swej podróży.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Ciągnące się w nieskończoność korytarze sprawiały wrażenie, jakoby kres podróży miał nigdy nie nadejść. Na każdym kroku czaiło się jakieś niebezpieczeństwo. Byliśmy już wykończeni ciągłymi starciami pośród ciasnych przejść, gdzie każdy nie przemyślany ruch groził zapadnięciem w rozżarzoną lawę. Na przedzie ekspedycji szedł Ogrhen, który dzierżył w dłoniach mapę Głębokich Ścieżek.
- Ma nadzieję, że wiesz dokąd nas prowadzisz. - powiedziałem z ironią.
- Już o to się nie martw. Znam te korytarze jak własną kieszeń. - odparł z uśmiechem krasnolud.
Zbliżało się już rozwidlenie przejścia, gdy nagle Ogrhen zatrzymał się. Na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Daję słowo że nigdy wcześniej nie widziałem żeby tak się czymś przejął. Dalsza część korytarza była doszczętnie zniszczona. Pośród gruzu leżały również martwe ciała. Wśród nieszczęśników, zaledwie jeden zdążył ujść z życiem.
Ogrhen zbliżył się do rannego, który właśnie zdawał się odzyskiwać przytomność. Ja i inkwizytor również dostrzegliśmy wśród rozłożystych spustoszeń pokrzywdzonego.
- Na oddech Stwórcy, co tu się wydarzyło?- zapytał inkwizytor patrząc na ofiary leżące pośrodku jeszcze świeżej krwi. Jego wzrok zasadniczo przykuły ślady wrzącej lawy.
- Kim jesteś? Czemu oni nie żyją? Jak to się stało? – dociekałem z niecierpliwością wskazując na poległych.
Tajemniczy krasnolud ociężale wyciągnął coś z kieszeni. Lśniący kamień przyciągnął nasz wzrok. Ranny przekazał go inkwizytorowi i zatrważająco wyrzekł:
- On musi wrócić na swoje miejsce. Jeśli go nie zwrócicie, nie będzie już odwrotu. Niezależnie od tego, gdzie się udacie ona będzie was ścigać, aż wreszcie dopadnie. Nie zwyciężycie żywiołu, nie powstrzymacie jej gniewu.
Krasnolud zmrużył oczy, zacisnął pięści i wciąż usiłował coś powiedzieć. Tracąc już resztki sił boleśnie wyszeptał:
- Żyjąca w krysztale obecność będzie was prowadzić tam, gdzie ma spocząć. Uważajcie, jednak żebyście nie dali się zwieść marom kryjącym się w poświcie lawy.
Ranny najwyraźniej poczuł, że jego życie dobiegła już końca. Nieśpiesznie osunął się na zimne podłoże i skonał. My zaś uświadomiliśmy sobie, że nie należy już dłużej zwlekać. Zdecydowaliśmy się więc jak najszybciej przerwać oczekiwania i wyjść przeznaczeniu naprzeciw.
- Kolejna szaleńcza wyprawa - pomyślałem i choć zdążyłem już do nich nawyknąć, miałem co do tej złe przeczucia. Domyśliłem się, że będzie ostrożniej trzymać Biance w pogotowiu.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Mroczne pomioty stanowiły ostatnio niewielkie zagrożenie, to tak jakby ucichły na kilka sekund przed burzą. Ekspedycja została przyciągnięta przez coś innego a na czele wyprawy można było dostrzec sylwetkę przyodzianą w szaty podróżnika chociaż stalowe elementy wskazywały, iż nie był to tylko podróżnik. Mężczyzna miał trzydniowy zarost oraz dłuższe, sięgające połowy szyi włosy. Za plecami dostrzec można było połyskujący kryształ umieszczony w starym, dębowym kosturze. Jego płaszcz płynął za nim poruszany oporem powietrza. Miał zaciśnięte usta, jego wzrok był skupiony na jednym punkcie, który to znajdował się gdzieś w mroku za jaśniejącym ogniem.
Za nim szli Szarzy Strażnicy, ubrani w połyskujące zbroje, na ich napierśnikach wymalowane były herby przedstawiające srebrzyste gryfy na granatowym tle. Nie każdy miał jednak ciężką zbroję, jedna z osób, była to kobieta, ubrana była w lżejszy pancerz a na jej plecach skrzyżowane były dwa krótkie miecze, za to przy pasie połyskiwał sztylet. Nie miała hełmu, jej blond włosy upięte były w kucyk, tak aby nie opadały jej na oczy. Poza kobietą, było dwóch mężczyzn, jeden z nich był krasnoludem o długiej brodzie, na której widniały także swojego rodzaju warkoczyki. Dzierżył on w swojej prawicy potężny topór, zaciskał mocno palce na rękojeści swej broni. Najspokojniejszy wydawał się być człowiek. Nie był stary, mógł skończyć zaledwie dwadzieścia pięć lat, wielu zdziwiło to, że został zwerbowany. Na jego twarzy widniał uśmiech a dłoń spoczywała swobodnie na rękojeści miecza.
- Pamiętam jak żem wychodził na powierzchnię. Teraz mam wrażenie, że te wszystkie kamienie spadną na mnie. – Powiedział chrapliwym basem krasnolud aby rozluźnić tą zbyt napiętą atmosferę. Nagle dostrzegł rękę maga uniesioną w geście zatrzymania. To on przewodził tą wyprawą, nie należał do nich ale jednak Komendant Szarych zaufał mu.
- Malcolm, co się stało? – Kobieta podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Miała zmartwioną minę. Chyba coś ją trapiło. Malcolm, bo tak nazywał się mag, nie zwracając na nią uwagi jedynie sięgnął po swój kostur. Nadstawił ucha starając się wychwycić każdy możliwy dźwięk. Z cieni wyłonił się zdeformowana sylwetka, która jednak przypominała trochę człowieka.
- Mroczny pomiot – tylko te dwa słowa oraz grymas krasnoluda wywołały dreszcz na plecach młodego wojownika. Było za późno jednak na jakąkolwiek reakcję. Malcolm wyrwał się Szarej Strażniczce, i uderzył potężnie kosturem o ziemię. Końcówka drewna zapłonęła a ogień przebiegł przez całą kamienną podłogę i sięgnął tą postać. Zaklęcie było silne, płomienie momentalnie ogarnęły potwora, kilka sekund później na ziemi w świetle lawy leżało spalone ciało mrocznego pomiotu. Czarownik wyprostował się i spojrzał się na resztę swej drużyny. Jego wzrok, tak bystry i przenikliwy przeszył duszę każdego z obecnych.
- Prawie jesteśmy – jego wzrok skierował się gdzieś w bok – Leandro.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się wśród Cieni, ale w oślepiającym blasku lawy nie było trudno jej dostrzec. Otoczyli nas na moście, pomioty i demony. Zebraliśmy się w koło, szóstka która ocalała.
- Anders, zrób coś! - krzyknął do mnie Oghren.
Tylko co? Odcięli nas, mimo tego że byliśmy już tak blisko. Zbyt dużo osób oddało życie w swej ofierze, abyśmy tutaj dotarli, i teraz mamy zginąć, będąc tak blisko celu? Co ja mogę zrobić? Pomioty zablokowały tunel z którego przyszliśmy, a z drugiej strony, przy bramach Thaigu, stoją dwa ogry z całą kompanią hurloków i genloków.
- Anders, oni zaraz na nas ruszą! - powiedziała spokojnym tonem inkwizytorka.
Spojrzałem na miejsce z którego przyszliśmy, nie mogę ot tak strzelić wielką kulą ognia, bo pogrzebie nas żywcem. Musimy się przebić do bramy, bez względu na koszty.
- Anders, no, stary druhu, strzel w końcu ze swoich palców. - sapnął się znów Oghren.
- Mam plan! - powiedziałem, chociaż był on dość szalony - Na mój sygnał wszyscy biegnijcie do bram. Oghren, Sigrun, bierzecie jednego ogra. Inkwizytorka wraz z swoim kompanem zajmą się drugim. Velanna otworzy bramę.
- A ty co zrobisz?! - krzyknął Oghren
- Coś bardzo głupiego, a teraz biegiem, do bramy!
Rzucili się pędem zostawiając mnie samego na moście. Spojrzałem w górę, i szybkim złączeniem palców wysondowałem całe pomieszczenie. Powinno się udać. Moi towarzysze już prawie dotarli do bramy, pomioty ustawiły się w pozycji obronnej, nie wchodząc na most. Cała czwórka przebiła się przez mniejsze pomioty, i ruszyła w stronę ogrów, a Velanna dobiegła do drzwi i zaczęła rzucać zaklęcia na wrota.
Teraz moja kolej. To jest jedyne rozwiązanie, sami ich nie powstrzymamy. Utworzyłem w okół siebie małą bańkę ochronną, ponieważ ich łucznicy właśnie zaczęli zajmować pozycje strzeleckie. Rzuciłem spojrzeniem jeszcze raz i byłem pewien, że to jest jedyne rozwiązanie. Odpiąłem sztylet od pasa, przyłożyłem ostrze do otwartej dłoni, i przejechałem ostrzem po skórze. Krew zaczęła płynąć po moim ramieniu, a ja sam poczułem przypływ ogromnej mocy. Uniosłem ręce i zacząłem skandować. Słowa nasuwały się same, jakbym się ich kiedyś wyuczył. Oczy miałem cały czas otwarte więc wszystko widziałem. Na most wdarły się już pomioty, ale dla nich było za późno. Znikąd pojawił się wielki cień który okrył całą ich stronę. Pomioty się nie zatrzymały. No tak, bez Arcydemona były naprawdę głupie. Cień zaczął wchłaniać wszystko co okrył. Pomioty zaczęły wyć i skomleć z bólu, kiedy małe macki cienia wsysały ich pod ziemie. Czułem ból kiedy demon z pustki przesyłał przez moje ciało całą swoją moc w stronę pomiotów, ale wciąż trzymałem go w ryzach. Minęło raptem kilka chwil, a po pomiotach nie został żaden ślad. Zmusiłem się cały i odesłałem demona spowrotem. Gdybym był sam, to demon by mną zawładnął, ale pomagał mi Justynian, któremu zawdzięczam życie.
Odwróciłem się, by zbadać sytuację po stronie bramy. Cała piątka stała pod bramą i patrzyła na mnie jak wryta. No, może poza Oghrenem, bo ten widział nie raz to, co potrafię. Ruszyłem w ich stronę, inkwizytorka zaczęła coś szeptać do swojego kompana, Velanna się nie ruszała, a Oghren gadał coś Sigrun, śmiejąc się do tego. Kiedy tylko zszedłem z mostu, inkwizytorka i jej kompan wycelowali we mnie swoje miecze. Oczywiście, mogłem się domyśleć.
- Wiesz, co zrobiłeś? - rzuciła groźnie inkwizytorka
- Tak, uratowałem nam wszystkim życie. - odpowiedziałem.
- Nie muszę Ci przypominać co inkwizycja sądzi o magii krwi.
- Słuchaj, uratowałem nam wszystkim życie. Jesteśmy już tak blisko skarbca, i odpowiedzi na nasze pytania, że chyba warto wstrzymać się z osądem dopóki nie zakończymy misji.
Spojrzeli na mnie podejrzanie, znów zaczęli szeptać. Oboje skinęli głową i schowali miecze.
- Cóż... okoliczności nam nie sprzyjają, policzymy się z tobą później.
Podziękowałem im sarkastycznym skinieniem, i spojrzałem na Velanne. Brama była wciąż zamknięta, ale przynajmniej nie mamy pomiotów na karku.
- Prawie ją otworzyłam. - Velanna odwróciła się w stronę bramy, wielkiej skalnej ściany z wyrytymi znakami których nie poznaję. Wyciągnęła ręce, które po chwili błysnęły niebieskim światłem. Usłyszałem zwalnianie zamków, gdy po chwili brama zaczęła otwierać się w naszą stronę. Stanęliśmy wszyscy w szeregu przed wejściem, i ruszyliśmy przed siebie. Ruszyliśmy do miejsca, o którym każdy zapomniał. Mam jedynie małą nadzieję, że chociaż jednemu z nas uda się przeżyć.
Mam pytanie do Pana Wojciecha - mianowicie czy limit 10-15 zdań jest u Pana płynny jak w poprzedniej części zabawy, czy prace z 15+ zdaniami są z góry skreślane? Chciałbym tą kwestię wyjaśnić raz na zawsze, bo limit 3000 znaków swoją drogą, a konstruowanie całości fragmentu opowiadania w granicach 15 zdań swoją drogą. Trzeba się nieżle nagimnastykować, by upchnąć wszystko to, o czym chce się opowiedzieć w limicie zdań, pomijając już nawet fakt, że zdania wielokrotnie złożone są mniej dynamiczne i trudniej się je czyta od tych krótkich i bardziej prostych. Pozdrawiam.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Trzeba było uważać by nierozważnie nie stąpnąć na bok, by niechybnie utonąć na dnie wąwozu wypełnionego lawą. Miała to na uwadze grupa towarzyszy, która przemierzała te opuszczone rejony w poszukiwaniu strażników, którzy udali się w ich głąb przed kilkoma dniami. Dowodził nimi krasnolud Monghran, weteran walk z pomiotami, który znał okolice głębokich ścieżek. Miejsce było jednak tak samo zdradzieckie jak elfka w czasie rui, o czym zapewniał na każdym kroku krasnolud. Przy pierwszym rozwidleniu napotkali na strzały wbite w ścianę jaskinii, były to pozostałości po starciu oddziału z grupą hurloków. Na kolejnym zakręcie niespełna dwieście metrów dalej, krasnolud nagle stanął i wpatrując się w mroczną głębię rozkazał – Stać! - omiótł spojrzeniem całą grupę – Varrick i Marlen za mną! Reszta zostaje tutaj i niech nikt się nie wychyla! Trójka ruszyła przodem znikając w ciemności.
Młody chłopak, podopieczny ser Longhearna z niepokojem zapytał: O co chodzi? - Milcz chłopcze, ruszyli przodem bo spodziewają się trafić na zwiadowców, to może przesądzić o przeżyciu naszej grupy. On i czarodziej Qhron czekali cierpliwie na rozwój wydarzeń. Nagle zza rogu rozbrzmiał dźwięk napinanej cięciwy a w ślad za nią z mroku wyłoniła się strzała. Rycerz padł na ziemię osłaniając chłopaka, Qhron wykrzykiwał inkantację, ryk bestii narastał, grupa pomiotów wypadała zza rogu charkocząc i wymachując żelazem. Pierwszego dopadli maga, który nie zdołał osłonić się przed ciosem – topór roztrzaskał mu czaszkę, rzucając bezwładnie na ziemię. Kolejnych dwóch rzuciło się na Longhearna ten jednak zdołał odparować pierwsze ciosy i stawiał zażarcie czoła napastnikom, jego giermek podnosił się już i osłaniał tarczą przed ciosami dwumetrowego hurloka.
Nagle zza wyłomu wyłoniła się postać rzucając inkantację na stłoczonych w walce pomiotów, kolejne blaski ognia rozrywały kończyny od ciała i rozdzierały hurloków, którzy rzucili do odwrotu w głąb jaskinii. Gdy rycerz się obejrzał, spostrzegł kawał żelastwa wystający z piersi chłopaka, z jego ust dochodził cichy jęk...
Ilustracja do opowiadania. Morrigan pod postacią niedźwiedzia.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Już czwartego dnia podróży Torstein utopił w niej znaczną część naszych zapasów. Wymierzyłem młodemu solidne lanie, ale nie zmieniało to faktu, że brakowało nam pożywienia. A stawka była zbyt wielka, aby wracać na powierzchnię. Zresztą, inkwizytor by nam nie pozwolił. Wyniosły elf patrzył na nas z wyższością. Nic nie mówił o celu wyprawy, a my ślepo za nim podążaliśmy, kuszeni perspektywą nieodkrytych skarbów.
Nasza ekspedycja liczyła 19 krasnoludów. Za ostatnie wolne miejsce inkwizytor wręczył Oghrenowi solidną sakiewkę i gorzki uśmiech. Tym samym przejął nad nami kontrolę i decydował o kierunku podróży. Elf od początku wzbudzał moją niechęć. Był podejrzanie zbyt cichy, zbyt zdystansowany. Uspokajała mnie jedynie obecność Bianki.
Wędrówka od początku przebiegała dobrze. Ścieżki były łatwe do przejścia i nigdzie nie było nawet śladu mrocznych pomiotów. Zrelaksowani i pełni optymizmu zanurzaliśmy się w głąb, snując wizje o morzu bogactw rozciągającym się przed nami. A potem ten dureń, Torstein potknął się o coś i runął w przepaść. A wraz z nim wóz pełen pożywienia. Młodego daliśmy radę wyciągnąć, jednak niemal całe zapasy na dwumiesięczną wyprawę przepadły. Przed nami rozpościerały się kilometry podziemnych korytarzy, a nam brakło jedzenia. Po kilku kolejnych dniach całkowicie się skończyło. Pierwszą ofiarą był chyba ten stary krasnolud z Denerim. Osłabł na tyle, że nie dawał rady się podnieść. Inkwizytor kazał go zostawić, a na naszą odmowę pogroził sztyletami. Błysk w jego oku wymusił na nas brak sprzeciwu. Poważnie wątpiłem, czy dalibyśmy mu radę. Nawet Bianka wydawała się niewystarczająca wobec tej siły, którą emanował. Padaliśmy z głodu jak muchy, a pozostająca przy życiu garstka była zakładnikami paskudnego elfa.
Sytuacja wydawała się beznadziejna, jednak inkwizytor nadal nie zezwalał nam na powrót.
Zgłoszenie ilustracji dokońca opowiadania. Inspirowane malowidłami na ścianach Kirkwall.
"I pewnie dlatego nie zauważyliśmy, kiedy krąg Morrigan został zerwany. Dopiero krzyk wiedźmy przykuł moją uwagę. Odwróciłem się z palcem na spuście Bianki. Siedziała, gapiąc się niewidzącymi oczami w Pustkę, a z jej gardła wydobywał się przeraźliwy wrzask."
@ Mam pytanie do Pana Wojciecha - mianowicie czy limit 10-15 zdań jest u Pana płynny jak w poprzedniej części zabawy, czy prace z 15+ zdaniami są z góry skreślane?
Jest istnieje niewielka, ale naprawdę niewielka tolerancja, na dłuższe fragmenty. Proszę pamiętać, że Was jest wielu, ja jestem sam. Nie dam rady przeczytać wszystkich tekstów, jeśli będą za długie. Dlatego jeśli potrzebujesz jeszcze jednego dodatkowego zdania, żeby mieć puentę - ok. Jeśli potrzebujesz dwa, to już jest za długo.
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Przerażenie przed rychłym runięciem w rwący potok żółto-czerwonej masy, sprawiało iż spacer po rozpadającym się moście co raz to zwalniał . Łącznik pomiędzy gruntem był pełen dziur i gruzu, do tego stopnia iż trzeba było poruszać się jeden za drugim . Przewodzący im wszystkim Szary Strażnik który kazał się nazywać Steelman, napotykał to coraz trudniejsze przeszkody w czasie całej podróży , ale ten most jest początkiem problemów. Bo tuż przed nimi dawne krasnoludy już czekały, skryci za skrzyniami i barykadami. Ja sam obserwowałem to wszystko z wysokiego szczytu Thaigu Ortana. Śmiertelnicy z ledwością przekroczyli most, a dawny krasnolud Mardas wyszedł im na przeciw i począł mówić do swojego pobratymca dzierżącego kuszę.
- Przodkowie uśmiechnęli się do nas rodaku, już myślałem ,że to kolejne pomioty. Jesteście wsparciem z Cadash?
Varric, jak go nazywali kompani , był wyraźnie zaskoczony pytaniem. Elf Solas odpowiedział .
- Nie , nie jesteśmy wsparciem duchu. Cadash i Thaig Ortana padły wiele lat temu.
Duch był wyraźnie zaskoczony.
- O czym ty mówisz elfie? Spójrz co stoi za nami.
- Stoją ruiny przyjacielu. Musimy przejść.
- To zwiadowcy pomiotów zabić, zabić wszystkich!- wykrzyczał Mardas, wyjmując z pochwy miecz. Ten zabrzęczał ,i na rozkaz swojego pana poleciał w stronę Elfa. Solas nawet nie drgnął , a sam krasnolud rozpłynął się w powietrzu. Steelman, wypuścił strzałę , jednak ta powędrowała w bramę miasta .
-Solas , co to było? Kim były te krasnoludy?- zapytał przerażony Ogren.
- Obrońcy Thaigu. To obrazy z przeszłości, bitwa o Ortan. Wydarzenia przed samym natarciem będą się powtarzać dopóki Thaig nie zostanie obroniony.
- A ten padł...-wtrącił Strażnik.
- Obrońcy toczą wojnę ,której nigdy nie wygrają. Te obrazy, to symbole upadającej nadziei ,która umiera pod naporem zła. Ale fakt ,że duch zareagował na nas, napawa mnie niepokojem.
-Co masz na myśli?- zapytał Varric.
-Takie obrazy, powtarzają się same , i żyją same z siebie. Nic co śmiertelnik powie czy uczyni nie zmieni biegu historii. Coś jednak zmieniło to , imaginacje rzuciły się na nas , zamiast wyczekiwać pomiotu.
-Może to przez ciebie?- wtrącił Ogren. -W końcu jesteś magiem i takie tam.
-Aby wpływać na takie obrazy, potrzebna jest ogromna ilość energii. Bądź przerwana zasłona.
Elf wypowiadając ostatnie słowa zaczął powoli odwracać się w stronę mojej wieży . Ten mag jest dużo bardziej doświadczony jeżeli chodzi o pustkę i duchy niż ktokolwiek kogo spotkałem. Być może będzie mógł mi pomóc . Wkrótce się ujawnię, jednak najpierw trzeba poznać ich dalsze zamiary. Nie mam wiele czasu, śmiertelnicy ruszyli w stronę bramy. Tam są pomioty, jeżeli ruszą na nich, zepchną ich do rozpadliny. Muszę zareagować.
Ilustracja do opowiadania.
Dlatego też bacznie rozglądałem się dokoła, a moją koncentrację jeszcze wzmagała z trudem tłumiona wściekłość. Choć przyznam, że nie wiedziałem na kogo wściekam się najbardziej: na moją Felsi, syna Odhrona czy na siebie samego. Przecież po pokonaniu Plagi mogłem wieść spokojne życie u boku żony i patrzeć jak mój syn rośnie. No, może od czasu do czasu wyskoczyłbym do karczmy Rodinga, który potrafił sobie znamy sposobami zdobyć co lepsze trunki, a kilka razy piłem u niego nawet Wyjątkowy Napitek Wilhelma, ale poza tym nic, tylko zwykłe, spokojne życie, które przecież należało mi się jak mało któremu krasnoludowi.
Ale nie, to oczywiście byłoby dla mnie zbyt proste, zbyt spokojne i nudne. Durny Oghren musiał dołączyć do Szarych Strażników i dalej uganiać się za pomiotami, hurlokami i temu podobnym plugastwem. I zanim się obejrzałem mój syn dorósł, a że nie było w pobliżu mojej twardej ręki, to oczywiście im robił się starszy, tym... Cóż, tym bardziej przypominał swojego ojca.
No i pewnego pięknego dnia, jak gdyby nigdy nic, Odhron powiedział, że wybiera się do Ścieżek, by odszukać mityczny Thaig High-Mona, o którego bogactwie i tragicznym końcu mówiono nawet w pieśniach. Oczywiście ja zacząłem wrzeszczeć, Felsi darła się jeszcze głośniej, a ten cymbał stoi i się uśmiecha. Po czym stwierdza, że on się już dogadał, umowę podpisał, więc iść musi i nic się nie da zrobić.
Albo inaczej: można było zrobić już tylko jedno. Dołączyłem do tej samobójczej wyprawy, by mieć hultaja na oku i strzec go - jak kilka razy dobitnie powiedziała Felsi - za wszelką cenę.
I oto od 5 dni jesteśmy na Głębokich Ścieżkach: ja, Odhron oraz pięciu innych, podobnych do niego ledwie 30-letnich dzieciaków, którzy wymyślili sobie przejść do legendy.
No i jest jeszcze Varric z Kirkwall. Och, jak ja nie cierpię tego typa!
Wiem wprawdzie, że ja też bywam nieco zadufany, lubię słuchać swojego głosu, a nieraz i fakty w opowieści zdarza mi się nieco ubarwić. Ale gdzie mi tam do Tego z Kitką. Gęba mu się nie zamyka. Cały czas tylko: byłem tu, byłem tam, z tym wieczerzałem, a z tamtym się pobiłem. I dalej: jestem największym przyjacielem Hawke'a, bohatera z Miasta Kajdan; znam Fenrisa, niewolnika, który został bohaterem i Izabelę, najsłynniejszą przemytniczkę w Imperium Tevinter...
Pchch... Niektórzy znali i Pogromcę Plagi, i Stena, i Loghaina, a nawet samego Alistaira, zanim jeszcze został królem, ale wcale nie uważają za konieczne przypominać wszystkim o tym osiemnaście razy dziennie.
I jeszcze ta jego zakichana Bianka. Tego Bianka pocałowała, tamtego Bianka przywitała, a jeszcze innego ułożyła do snu. Noż przecież ona zabójcze bełty wypuszcza, to gdzie tu przywitanie, gdzie pocałunek? Śmiertelna broń, a nie środek na dobry sen. Zresztą on taki dumny z tej Bianki, a ja przecież widziałem kusze i groźniejsze, i ładniejsze, i piękniej nazwane. Jak choćby Tallia i Patrice, którymi wywijali bracia z Brenvinu.
Wracając do naszej wyprawy: nasza Parszywa Ósemka schodziła coraz głębiej i oto zbliżaliśmy się do rejonów, których nie znał nikt z nas. Pozostawało zdać się na mapę, którą za ciężko zarobione pieniądze kupił mój syn i jego przyjaciele...
"Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Mnie jednak ona miała już nie przerażać, miałem nie bać się kresu życia i spotkania ze szlachetnymi przodkami. Słowa sędziwego Olghrina wypowiedziane niby wieczność temu, wciąż rozbrzmiewają w mojej głowie, gdy w ponurym milczeniu, razem z resztą zakutej w szare zbroje kompani idę bez celu nienaturalnie cichymi, cuchnącymi plugastwem korytarzami Ścieżek - Yrrwicku, synu Goldmura, od teraz jesteś martwy. Stare tradycje, honor, półprawdy i jawne kłamstwa uśmierciły mnie dla rodu i Orzammaru, wpychając razem z innymi zatraceńcami w objęcia najbardziej przeklętego ze znanych mi miejsc. Naznaczeni tatuażami, obdarci z przyszłości, mamy spełnić swoją ostatnią posługę, dając się zarżnąć gdzieś w ciemnej pieczarze panującym tu teraz mrocznym istotom. Ujmując rzecz prościej - mój los został przypieczętowany dawno temu, gdy przy zimnych wrotach prowadzących do upadłej dziedziny przodków zmuszono mnie do wstąpienia w szeregi Legionu Umarłych. Nie żyję - dlaczego więc wciąż tak bardzo się boję..?"
- Na litość, szlachetny Yrrwicku, skończ zapisywać tę przeklętą księgę, łap za swój topór i dołącz do nas, bo mam nieliche przeczucie, że zaraz będzie okazja do zrobienia z niego użytku. W tej części głębi coś jest, mało tego, jesteśmy takimi szczęściarzami, że to coś idzie prosto w naszym kierunku, spójrz - wysoki, poorany bliznami krasnolud o przenikliwym wzroku ruchem głowy wskazał w głąb tonącego w pulsującym mroku korytarza, na końcu którego, gdzieś na granicy widzialności, tliła się nikła sugestia światła.
"Nie jestem bohaterem, moim marzeniem nigdy nie było to, by jakiś szalony bard w swych balladach sławił moje wiekopomne czyny i moją, zapewne równie wiekopomną, śmierć. Chciałem żyć wśród kojącego chłodu Kamienia, kochać i kuć najlepszą broń w całym Orzammarze, ale odebrano mi to, wydarto wciąż pragnące bić serce z trzewi i po zapakowaniu w niewygodną, znoszona zbroję wtrącono w gorące, kipiące lawą piekło, gdzie w każdym niepewnym kroku i zbyt długim cieniu znajdowało się śmierć. Czy to, że chcę żyć, że brzydzę się tym, co zgotował mi mój dławiący się swoją własną trucizną ród czyni mnie złym krasnoludem? Jakim mianem w takim razie nazwać kogoś, kto w myśl obłąkanej tradycji skazuje swojego krewnego, swojego syna, męża czy brata na pewną, niczym niezasłużoną śmierć? Mój koszmar ma jednak szansę wkrótce się skończyć, wypełniłem swoją część umowy, a wątły, mlecznobiały blask, zbliżający się niepowstrzymanie ku naszemu obozowi zwiastuje ruch moich wybawicieli - zaczyna się."
Ten, do którego zwrócono się mianem Yrrwicka wstał ciężko, chowając rozpadającą się księgę i powolnym ruchem sięgnął po swoją broń, okrutny, wspaniale zdobiony podwójny topór - pamiątkę z poprzedniego życia. Po chwili światełko, obserwowane w milczeniu przez stojących za prowizoryczną barykadą wojów zakołysało się i zgasło, wypluwając z ciemności falę rozdętych, wyjących wściekle pomiotów. Jeden z krasnoludów, przerażony młodzian o wąskiej twarzy i czarnej bródce podbiegł do Yrrwicka, prosząc o rozkaz do odwrotu, którego nie dane mu było doczekać, bo zamiast krótkiej komendy usłyszał tylko dwa słowa "Wybacz mi", gdy ciężkie toporzysko spadło mu na głowę, w oka mgnieniu kończąc jego służbę na skąpanych we wrzaskach konających Głębokich Ścieżkach.
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY.
Nie sądziłam, że tak prędko przyjdzie mi tu wrócić, nie minęło wiele czasu, od momentu, w którym wyszłam na powierzchnię obiecując sobie, że już nigdy więcej nie powrócę do miejsca, gdzie straciłam ojca, honor i własne życie. Jednak los bywa przewrotny, a pusty żołądek nie pozwala zignorować sakiewki pełnej złota. Sądziłam, że sprawię się świetnie jako najemnik, ludzie w Denerim nie mieli jednak zaufania do krasnoludzkiej kobiety, zwłaszcza takiej, która potrafiła okraść ich z bielizny, w czasie gdy mrugali. Zjawiła się jednak ona, czarodziejka, zamachała mi przed oczami mieszkiem wypełnionym błyszczącymi suwerenami i poprosiła bym została jej przewodnikiem na Głębokich Ścieżkach. Początkowo nie zgodziłam się, ale ona roztaczała przede mną wizję skarbów i artefaktów, jakie mogą się znajdować w miejscu, które pragnie odnaleźć.
Tak więc znalazłam się znów tutaj, tak blisko kamienia, który porzuciłam z własnej woli. Nie znałam tych konkretnych korytarzy, Lirette, która mnie wynajęła, nie zdradziła mi żadnych szczegółów na temat tej wyprawy, miałam ją prowadzić, a nawet nie wiedziałam dokąd zmierza. Dziwne, że nic mi nie powiedziała, zwłaszcza, że usta jej się nie zamykały, była głośna, nadpobudliwa, całkowicie nieostrożna i nie mogła nawet chwili usiedzieć w jednym miejscu. Członek Legionu, który by się tak zachowywał, zginąłby pierwszego dnia po wstąpieniu, i to pewnie z ręki dowódcy, aby nie narażał niepotrzebnie całej reszty i by oszczędzić mu śmierci z rąk jakiegoś pomiota. Za to jej towarzysz był jej absolutnym przeciwieństwem, ponury elf nie mówił prawie nic, odpowiadał krótko i szorstko, cały czas był czujny, nie spuszczał oka z otoczenia i reagował nawet na najcichszy szmer.
Ja spędziłam na Ścieżkach tak wiele czasu, że umiałam odróżnić wycie wiatru od odległego głosu hurloka, któż by jednak narzekał na dodatkowy miecz do ochrony, zwłaszcza tak uważny?
-To jest to, nareszcie! -niespodziewanie czarodziejka klasnęła z zachwytu i pognała do przodu, w stronę posągu majaczącego w oddali, który ja ledwo dostrzegłam.
Przeraziłam się, na swoich długich nogach, nieograniczona ciężkim bagażem, była znacznie szybsza ode mnie. Ruszyłam praktycznie chwilę po niej, jednak prędko się ode mnie oddalała, całe szczęście dla niej, że jej kompan potrafił dotrzymać jej kroku. I wtedy za nami rozległ się potężny ryk, ostatni raz słyszałam go w dniu, kiedy zginął mój ojciec i cały oddział wojowników. Okazało się, że jednak potrafię biec szybciej niż sądziłam, już raz przeżyłam spotkanie z tą bestią, nie miałam jednak zamiaru sprawdzać czy uda mi się to po raz kolejny.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Rozżarzona i gęsta magma, zabulgotała groźnie, gdy Tor potknąwszy się strącił kilka kamieni w dół. Krasnolud otarł pot z czoła i podążył wartkim krokiem za resztą.
-Tu coś jest, mówię wam, – krasnolud złapał prawą ręką za rękojeść swego potężnego topora, z wygrawerowanym runem patrona na klindze – i cały czas nas obserwuje.
-Nie paniku… - Avelle nie zdążyła skończyć, gdy nagle zatrzęsła się ziemia i przed nimi, z objęć lawy zaczął wyrastać monstrualny stwór.
Bohaterowie cofnęli się dwa kroki w tył, gdy bestia zaczęła rosnąć na ich oczach. Czarne połyskujące w świetle lawy ślipia były skierowane wprost na Kerna, ślipia ciężkie i puste zarazem. Swąd siarki unoszący się w powietrzu zdawał się gęstnieć, był ciężki i lepki. Avelle miała wrażeniem że przegryza jej ciało, do kości. Magiczne zaklęcie czarodziejki, filtrujące powietrze, słabło z każdą sekundą , a stwór z odmętu osiągnął już, wielkość niemal 20 stóp. Jego łeb był rogaty, paszcza najeżona milionem ostrych jak brzytwa zębów, a ciało, surowe i ostre.
-Kern, co robić!? – krasnolud przyjął postawę pozwalającą mu wyprowadzić pierwszy cios – Nie chcę psuć nastroju, ale toż to diabelstwo patrzy wprost na Ciebie! - Kern zastygł w oczekiwaniu, oczy przybrały znajomy szmaragdowy kolor, Tor miał wrażenie, że płoną.
- Avelle, przygotuj zaklęcie, Tor, zewrzyj się, zajmiemy jego uwagę, a wtedy Avelle uderzy w sam środek jego rozżarzonego serca. – Kern, nawet nie drgnął, był skoncentrowany i pewny.
- A więc, sławny przez całe Thedas, niepokonany, Kern zawitał do mnie,- Kern rozszerzył źrenice gdy bestia porozumiała się z nim telepatycznie –Twój czas dobiegł końca strażniku, przybywam po twoją, duszę! – Głębokie Ścieżki, wypełnił głuchy śmiech stwora….
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Na środku tego ogromnego jeziora ognia, niczym kamienny kwiat lotosu wyrastał Thaig, którego nazwa dawno już przepadła w mrokach dziejów. Ten majestatyczny widok budził podziw i dziwną tęsknotę w sercach patrzącej nań grupy, której większość członków była krasnoludami. Ubrani w masywne czarne zbroje, przyozdobione tym samym znakiem. Symbolem Legionu Umarłych. Dowodził grupą Stary. Posiwiały już wojownik, który z pomocą swojego nadziaka zabił już liczbę pomiotów odpowiadającą małej armii. Towarzyszyli mu Szach i Mat. Bracia, co było rzadkie w Legionie. Obaj nosili duże prostokątne tarcze naznaczone tak wielką ilością rys i drobnych uszkodzeń, że trzeba by chyba całego dnia, by zliczyć je wszystkie, nie myląc się przy tym. Jedyne co ich odróżniało to broń: Szach walczył masywnym mieczem, a Mat preferował jednosieczny topór. Kolejna była Szmaragd. Najmłodsza z całej grupy właścicielka pięknych, jak kamienie od których wziął się Jej przydomek, oczu była ulubienicą Starego. Nic zresztą dziwnego. Mimo tatuaży i wielu dni spędzonych na głębokich ścieżkach, wciąż wyglądała niczym posąg wykuty rękami najbardziej utalentowanych rzeźbiarzy Orzammaru a do tego niezwykle celnie strzelała. Bełty posłane z Jej ciężkiej kuszy o podwójnym łuczysku bez trudu radziły sobie nawet z pełną płytową zbroją. Ostatnimi szczęśliwcami, którzy załapali się do tej wyprawy byli Solas Elfi Mag, samouk oraz Qunari zwany Żelaznym Bykiem. Jedyni żywi pośród “Umarłych”. Mimo to, z własnej woli dołączyli do tego zakrawającego pod samobójstwo zadania i jak do tej pory spisywali się doskonale. Czarokleta nie wystawiał się na niepotrzebne niebezpieczeństwo, a jego zaklęcia parę razy oszczędziły Legionistom problemów. A olbrzym wprost doskonale spisywał się w wyszukiwaniu nowych przejść. Niezależnie czy miała to być nowa dziura w kamiennej ścianie czy w szeregu przeciwników. Prawdziwe problemy miały się jednak dopiero zacząć. Teraz, gdy stali niemal u celu.
- Widziałem wiele i w wiele gotów jestem uwierzyć, ale to… - Staremu zwyczajnie
zabrakło słów, by opisać to co widzi. - Na co tak właściwie patrzymy?
- Na bardzo stary Thaig. - Odpowiedź Elfa wniosła do rozmowy tak wiele nowego, że
reszta parsknęła głośno. - Nie znalazłem jego nazwy nawet w podaniach, ale jeśli te mają w sobie choć ziarno prawdy, to znajdziemy w tym miejscu klucz do rozwiązania kilku naszych problemów… Albo jedynie śmierć.
- Cóż, my nie mamy już nic do stracenia. - Skwitowali jednocześnie Szach i Mat.
Ruszając w kierunku kamiennego mostu łączącego ten niezwykły twór z brzegiem. Reszta bez zwłoki podążyła za braćmi. Most nie zawalił się pod nimi, ani nie zostali zaatakowani. O ile to pierwsze było dobrą wiadomością o tyle brak choćby paru strażników nie koniecznie, bo Umarli woleli walczyć tutaj. Na równym i odsłoniętym terenie, gdzie nie ma przesadnie wiele miejsca. Niestety to nie oni wybierali miejsce starcia.
- Wyczuwam - Zaczął agent Ben-Hassrath udając, że węszy. - że pozwolą nam wejść a
potem sprawdzą, jak jesteśmy twardzi...
- Racja, bo gdyby wiedzieli jak jesteśmy twardzi, to nie pozwoliliby nam przekroczyć
bramy! - Padła odpowiedź Szmaragd, po której pozostali po raz ostatni pobieżnie sprawdzili ekwipunek i zajęli przydzielone im miejsce w szeregu.
- No to nie pozwólmy dłużej czekać naszym gospodarzom, kimkolwiek są. Naprzód! -
Zabrzmiał rozkaz Starego. I wkrótce potem zaczął się koszmar...
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. A przynajmniej tak od jakiegoś czasu twierdzono. Krasnoludy zarzekały się, że Mroczne Pomioty to już historia, i ogłaszały całemu światu radosną wieść o odzyskaniu swoich ukochanych podziemi.
Zamilkły jednak, zaraz po tym, jak zgłoszono pierwsze zaginięcia. Z czasem wśród gąszczu rozległych korytarzy zaczęło przepadać coraz więcej ich pobratymców. Co najdziwniejsze, poszukiwania i specjalnie zorganizowane ekspedycje badaczy zgadzały się, że to nie sprawka pomiotów. Nigdzie nie znaleziono ani sztuki hurloka czy genloka, nie napotkano również żadnego krasnoludzkiego ciała. Kolejne zniknięcia zgłaszano nie w rzadko uczęszczanych tunelach, lecz tam, gdzie zazwyczaj spotykało się całkiem sporo mieszkańców thaigów. Wkrótce wieść rozeszła się po całym Thedas i Głębokie Ścieżki z powrotem stały się miejscem tajemniczym, pełnym śmierci i niewyjaśnionych zagadek, do którego nikt prócz najgłupszych bądź najodważniejszych nie chciał się zapuszczać.
Wszystkie wejścia do sieci tuneli zamknięto i zapieczętowano, oczywiście zaraz po tym, jak wpuszczono do środka mnie i gromadę pięciu żądnych przygód krasnoludów, którym przewodził Oghren – czyli ten mający moim zdaniem najlepiej z nich wszystkich poukładane w głowie. Początkowo miałem się tam udać z Inkwizytorką, ta jednak została wysłana z tajemniczą misją na Bagna Nahashinu i, o dziwo, nie chciała mnie wziąć z sobą. Wędrowałem więc przez dziesiątki rozległych tuneli, nie wiedząc nawet, czego dokładnie szukać, a krasnoludy wlekły się za mną w pewnej odległości i z każdą minutą stawały się coraz mniej podekscytowane. Błądziliśmy już trzeci dzień, nie potrafiąc odnaleźć choćby najmniejszego śladu, który mógłby pomóc nam w rozwikłaniu zagadki zaginięć.
Przełom nastąpił, kiedy przekraczaliśmy zbudowany z jasnego kamienia most, zwany Przejściem Dorrvikha. Pod nami przepływała szeroka rzeka lawy, jej tańczące bąble raczyły nasze uszy nierówną muzyką.
– Hej, tutaj, zobaczcie! – krzyknął nagle Oghren, wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia.
Widywałem w swoim życiu rzeczy najdziwniejsze z dziwnych, walczyłem z demonami, duchami, smokami i wilkołakami, ale chyba nic z tego nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak widok, który ujrzałem tamtego dnia. O poręcz muru opierał się krasnolud, jednak musiałem naprawdę dobrze się przyjrzeć, żeby upewnić się, że to przedstawiciel tej rasy. Całe jego czarno-czerwone ciało pokrywały ogromne pęcherze. Wyciągnął przed siebie rękę w żałosnym, bezsilnym geście, a jego palce dosłownie rozsypały się w ciemny pył.
Nie mieliśmy czasu dociekać, o co mu chodziło, bo w tym momencie w górę wystrzeliła fala pomarańczowego blasku, nad naszymi głowami zaczęły przelatywać pociski zbitej w małe kule lawy…
Nawet krasnoludy, które w innych podziemnych labiryntach czuły się równie swobodnie jak orzeł szybujący po przejrzystym niebie, tutaj stawały się nerwowe i niepewne. Bo wiedziały, że nawet pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności, pomimo doświadczenia i odwagi, wielu stąd nie wróciło.
Dlatego też nic dziwnego, że Thendirin od razu na początku powiedział jasno: tylko krasnoludy mogą wziąć udział w tej eskapadzie, by - jak sam to ujął "rzucić na szalę swoje życie i choć przez chwilę utonąć w blasku Thaigu Yuliona, najbardziej tajemniczego z krasnoludzkich miast". To właśnie on, jeden z największych bogaczy Kirkwall i największy handlarz bronią w Imperium, był głową tego przedsięwzięcia.
Ściągnął do drużyny dwóch znajomych z czasów, gdy był jeszcze najemnikiem - Erethala oraz Gelophena, którzy byli bardzo sprawni, jeśli chodzi o umiejętność patroszenia wrogów ostrzem topora, ale inteligencją niestety nie grzeszyli. Był też z nami Walughen, największy krasnolud, jakiego w życiu widziałem, o głowę przerastający najwyższego z nas. Niestety jego gabaryty były skutkiem choroby, która wyryła - i to dosłownie - swoje ślady także na jego twarzy: tak brzydkiego krasnoluda jak on też nigdy nie widziałem, a przecież choć wiele dobrego można powiedzieć o mojej rasie, to na pewno nie to, że jesteśmy piękni niczym elfy. Walughen był bardzo małomówny i najmocniej ożywiał się wtedy, gdy zatrzymywaliśmy się na odpoczynek - nucił wtedy coś pod nosem i zapisywał na kartach pergaminu. Pieśni układał czy listy? - może go o to spytam któregoś dnia.
Był wśród nas także słynny Oghren, który walczył z Plagą u boku Szarych Strażników, a potem nawet został jednym z nich. Na żywo nie robił takiego wrażenia, jak w opowieściach - więcej w nim było karczmowego hulaki niż bohatera Fereldenu. No i kilka razy dziennie, gdy zdawało mu się, że nikt nie słyszy, wzdychał z tęsknotą, ale i złością do swojej żony Felsi. To właśnie przez nią znalazł się na Głębokich Ścieżkach - jak przyznał pewnego wieczoru, stwierdziła ona, że wreszcie czas, aby zaryzykował swoje cztery litery oraz wymyślne warkoczyki na brodzie dla czegoś bardziej namacalnego niż sława i chwała.
No i jeszcze Varric, który na początku był duszą towarzystwa i zasypywał nas opowieściami, szczególnie tymi, w których stał u boku Hawke'a, bohatera z Kirkwall. Oj, barwne to były historie - aż sam nie wiedziałem, czy bardziej podziwiam go za to, co w nich robi czy za to jak wspaniale potrafi zmyślać. Ale im głębiej schodziliśmy, tym bardziej zamykał się w sobie, a już od wczoraj niemal stale wlókł się kilka stóp za nami, od czasu do czasu gwałtownie się rozglądając. A tą swoją słynną Biankę ściskał tak mocno, że miałem wrażenie, że połamie się albo ona, albo jego palce.
Ostatnim członkiem byłem ja - ich przewodnik, który jakoś od wczorajszego wieczora nie mógł się przyznać swoim kompanom, że musiał się pomylić na którymś zakręcie i nie był całkiem pewien, gdzie aktualnie byliśmy. Mówiąc wprost: zgubiłem drogę...
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Dokładnie tak było w Thaigu Ortana, grupa krasnoludów, której organizatorem był Gelron, sędziwy i bardzo szanowany członek Skulptorium z Orzammaru a zarazem mój nauczyciel, zatrzymała się kiedy idący na przodzie brygady Oghren podniósł swoją prawą, odziana w płytową rękawicę, rękę. Stanęliśmy na rozwidleniu dróg, przed nami znajdował się solidny kamienny most, przebiegający ponad płynącą w dole lawą, i solidna wyrwa w wschodniej części kamiennej ściany. Nie byłoby to niepokojące gdyby nie fakt, że w ciemnej odnodze leżały zwęglone trzy niewielkie, pasujące do rozmiarów krasnoludów ciała. Hargon, dowódca najemników, wyprzedził Oghrena i trzymając w ręku pochodnie przyjrzał się trupom.
- Jakim cudem twoje zapijaczone oczy zauważyły te kawałki węgla w tej ciemnicy? - zapytał Hargon.
- To kwestia wprawy, odpowiednie trunki potrafią rozjaśnić mój umysł – odpowiedział uśmiechając się lekko i gładząc swoje sumiaste wąsy.
- Wygląda na to, że to część grupy, która ruszyła przed nami, chcieli zbadać tą odnogę i chyba mieli pecha – podsumował dowódca najemników.
- Albo chcieli się tam schować – rzucił jeden z najemników poprawiając zawieszoną na plecach tarczę.
- Niby przed czym? - zapytał kolejny najemnik.
- A bo ja wiem, przecież mroczne pomioty nie podpalają ani nie zwęglają tak ciał, no nie?
- To bez znaczenia, – wtrącił poważnie Hargon, tak jakby los jego krasnoludzkich braci był mu zupełnie obojętny – nie powinno nas to obchodzić i nie powinniśmy przerywać naszego zadania, by szukać reszty oddziału w tym tunelu.
- Coś mi się wydaje, że naszego najemnika ogarnął strach przed nieznanym z ciemności – powiedział Oghren, tylko on mógł wypowiedzieć tak śmiałe słowa do dowódcy najemników, żaden z podwładnych Hargona nie był na tyle głupi albo odważny.
Przywódca najemników zbliżył się do Oghrena na tyle blisko, że ten z pewnością czuł jego mało przyjemny oddech gdy zaczął – Musimy znaleźć grobowiec a w nim amulet, to jest nasze zadanie, to nie kolejna, z góry skazana na porażkę, misja ratunkowa Brandy. Jesteś nam potrzebny, bo już tutaj byłeś i znasz tę część Ścieżek, to twoja szansa na odzyskanie honoru po tym, jak twoja żoncia cie porzuciła. Nie jesteśmy częścią Legionu Umarłych i chcemy powrócić z Głębokich Ścieżek do Orzammaru żywi, dlatego skupmy się na naszym jedynym celu.
- Wystarczy – wtrącił się w końcu Gelron. - Ja też nie wiem, kto lub co mogło tak zwęglić naszych pobratymców, ale wydaje się mi, że to ja tutaj decyduje – kontynuował patrząc Hargonowi w oczy, które i tak były słabo widoczne spod hełmu – i tak się składa, że już zadecydowałem.
Na Głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni,ale w oślepiającym blasku lawy.Błądzili po niekączących się tunelach już wiele dni.Po pięciu dniach stracili rachubę,niekoncząca się podróż i ciągłe walki z Mrocznymi Pomiotami stały się straszliwą codziennością przerażającym i niekończącym się snem na jawie.Nagle cały ich świat skurczył się do tych mroczych,beskresnych korytarzy,i tego co w nich żyło.Gdy zmęczenie i strach brało górę spoglądali na Varrika z wyrzutami,on namówił inkwizycje na tą wyprawę,i to przez niego mieli tu zginąć pożarci przez mroczne pomioty albo po prostu od zmęczenia lub głodu.Pomioty atakowały bez ostrzeżenia w różnym czasie,znienacka wyłaniali się z mroku a wtedy dwaj krasnoludzy przewodnicy Varrik,Leliana i dorian chwytali za broń by je odeprzeć.Z dnia nadzień było coraz gorzej,w końcu blask lawy niewystarczał,mrok wydawał się na nich napierać ze wszystkich stron.W mroku widzieli twarze Pomiotów które szybko się rozpływał.Może oszukiwały ich nawet wyczerpane umysły?Mijali opuszczone thaigi,w których lęgły się zastępy pomiotów,widzieli też ciała na wpół pożarte przez genloki i nieprzypominające żadnych innych,zwęglone ciała.Wrogów wypatrywali w ciemnościach,za każdym zakrętem i w każdej jamie wydrążonej przez pomioty.Nawet niewiedzieli jak badzo się mylili.W nocy kiedy Lelianie przypadła warta został im zwrócony dar snu tak dawno zapomniany przez nich samych,jednak nie na długo.Obudziły ich krzyk krasnoludów przewodników,wszyscy podnieśli się z bronią w ręku wypatrójąc wroga w beskresie mroku.
- POMOCY!POM... - urwał krasnolud by nigdy nie dokończyć
Oblał ich zimny dreszcz strachu.
Varrik unióśł Biankę i wycelował jednak instynk podpowiadał aby nie w mroczny korytarz lecz w strumień lawy płynącej wzdłóż lewej ściany.To co tam ujżeli miało pozostac w ich pamięci jeszcze na długie lata.Z lawy wynużał się ogromny demon gniewu wydawać by się mogło iż sięgał stropu korytarza,jednak najstarszejszy był na wpół zwęglony krasnolud trzymany w dłoni demona.W tamtej chwili nie podziałał strzał z Bianki,ani pocisk wysłana przez Lelianę nawet kula czystej magii Doriana.Drugi krasnolud rzucił się na demona z okrzykiem,w jednej chwili zajeła sie ogniem jego broda potem zbroja i twarz.I w tedy wydarzyło się coś czego żaden z nich nie przewidział,demon zamiast pożreć krasnoluda wydał dziwny odłoś przypominający śmiech, poczym uderzył w ziemię rozpływając się w istną rzekę lawy i ognia.Tak,tamtą chwilę przyjdzie im na długo zapamiętać, jednak to co wydarzyło się póżniej było jeszcze straszniejsze i dziwniejsze.
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Bohaterowie jednak nie byli tu pierwszy raz, pod okiem Oghrena przeczesywali coraz to głębsze zakamarki Głębokich Ścieżek. Drogi były coraz węższe, ciemniejsze i im dalej schodzili tym bardziej odczuwali narastający niepokój wspomagany unoszącym się odorem Mrocznych Pomiotów. Po paru godzinach ku swemu zdziwieniu dotarli to miasta, jednak architektura budynków bardzo różniła się od tych które budowane były przez krasnoludów. W spowitym ciemnościami oraz chłodem miejscu czuć było strach, rozpacz oraz zwątpienie. Bohaterowie zaczęli stopniowo badać miejsce które według teorii Mortrena podopiecznego Ogrena nie było odwiedzane od ponad milenium. Uwagę Szarego Strażnika przyciągnęła tablica na której wyrzeźbiony był Kal-Sharok założyciel imperium krasnoludów, jednak trzymający za rękę z ludzką kobietę. Chwilowe osłupienie bohaterów przerwał krzyk Mortrena któremu przed twarzą pojawiła się zjawa smutnego ludzkiego mężczyzny opancerzonego oraz uzbrojonego w zbroję którą zwykli nosić Szarzy Strażnicy . Całe miasto wypełniło się duchami które szeptały chórem mrożące krew w żyłach słowa:
-Prowadź ich lub giń! Prowadź ich lub giń!
-W mordę Strażniku! To dusze twych pobratymców których strach obleciał podczas swojego ostatniego boju na Głębokich Ścieżkach! – powiedział Oghren do Szarego Strażnika
Walka ze zjawami wydawała się nie rozważna jednak w innym przypadku Bohaterowie musieli skoczyć z urwiska którego z powodu ciemności wysokości nie mogli ocenić. Szary Strażnik zawahał się chwilę po czym wskazał reszcie grupy na urwisko, dobiegając na skraj zbocza Oghren zamarł ,przez chwilę dziwiło go że ucieczka z pola bitwy wymaga od niego więcej odwagi niż walka z upiorami . Zjawy zbliżały się coraz szybciej, od ścian odbijały się echem szepty które wchodziły głęboko w głowę Strażnika , w jednej chwili bohaterowie skoczyli z urwiska w ciemność nie wiedząc jaki czeka ich los. Szary Strażnik nie poczuł uderzenia lecz dziwne zimno
– Czy ja nie żyje?- pomyślał ,jednak gdy się ocknął jego oczom ukazał się spowity ściegiem krajobraz. Jego głowa wypełniła się pytaniami jakim cudem? Jak to możliwe? Jednak na te pytania pozna jeszcze odpowiedz.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
To właśnie on mógł przytępić wzrok i sprawić, że nieostrożni wędrowcy łatwo daliby zaskoczyć się pomiotom, nie mówiąc oczywiście o tym, że ktoś mógł przez przypadek (lub celowo, bo i tacy szaleńcy się tu zapuszczali) zanurkować w magmie i nigdy już się nie wynurzyć. Nie trzeba było obawiać się cieni... a przynajmniej tak myślała grupka krasnoludów, która z każdą minutą zbliżała się do opuszczonego dawno temu, niesławnego thaigu Cadasha.
- Nigdy nie wierzyłem w to, co mówili o tym miejscu - stwierdził cicho Conway do swojego partnera, patrząc kątem oka na okrąglutkiego badacza wysłanego przez Rzeźbiarzy Wspomnień do zbadania pozostałości thaigu, a którego miał ochraniać on razem ze swoim towarzyszem broni. - Te wszystkie plotki o przekleństwie zamordowanych elfów z Arlathanu, krwawych rytuałach czy sekcie czczącej matki lęgu to bzdury.
- Powtórz to, gdy natkniemy się na którąś z tych twoich bzdur - odparował Finn, mimowolnie zaciskając palce na przynoszącym szczęście medalionie od matki; on w przeciwieństwie do Conwaya wolał być ostrożny. Jego spojrzenie spoczęło na młodej asystentce badacza, taszczącej niestrudzenie sporą część dokumentacji oraz przyrządów archeologicznych. - Chociaż zawsze chętnie uratuję damę w opresji.
- Stać - nakazał nagle członek Legionu Umarłych, ponury mruk przydzielony im w charakterze przewodnika oraz zbrojnego wsparcia.
Dopiero teraz Conway zauważył, że temperatura wokół nich spadła gwałtownie, i to tak bardzo, że mogli zobaczyć swoje oddechy przemieniające się w małe obłoczki; było to dość niezwykłe, biorąc pod uwagę żar bijący od strumieni lawy. Krasnoludzica pisnęła cicho i wskazała na coś drżącą ręką, chociaż nikt nie zauważył czegokolwiek niezwykłego. Gdy temperatura ponownie zaczęła się podnosić i wydawało się, że dziwne zjawisko mija, cichy głos zmroził im wszystkim krew w żyłach.
- Ar tu na'din.
- Słyszeliście? - jęknął badacz, chowając się z marnym skutkiem za swoją pomocnicą i rozglądając dookoła w panice. - To był...
- ...elficki, wiem - przerwał mu legionista z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a Conwayowi wydało się, że przez ułamek sekundy dostrzegł cień niepokoju w jego oczach. - Im szybciej zakończymy nasze zadanie i wrócimy do Orzammaru, tym lepiej.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Zamknął oczy, czuł ból i pieczenie, które dekoncentrowało go bardziej niż hałas, krzyki rozpaczy i cierpienia jego towarzyszy. Pomioty, trolle i inne paskudztwa miały być dla nich tylko rutyną.. Na widok stwora wynurzającego się z lawy szybko stracili swoją pewność siebie. Sytuacja zmieniła się diametralnie w ciągu paru chwil. Armia pomiotów szybko stała się armią popiołu i nadpalonych kości. Na tym jednak nie koniec. Sytuacja nie wyglądała ani odrobinę lepiej po drugiej stronię konfliktu, choć sam Sprawca Wypadku wydawał się wyjść z tego bez szwanku i jakiegokolwiek oparzenia. Takie rzeczy się przecież nie zdarzają... Musi iść, uciekać, ratować siebie i swoich najbliższych towarzyszy. Ostatnią siłą woli otworzył oczy i ogarnął spojrzeniem całość pola. Palące się pomioty... paląca się armia ludzi, którzy ogarnięci chęcią bogactwa i sławy zapuścili się na te przeklęte bezdroża. Zaczął się wycofywać. Nawet Szary Strażnik wie kiedy sprawa jest przegrana. Najpierw spokojnie, przesunął się ku ścianom ogromnego karteru w którym byli. Miał nadzieję, że ten kawałek bezpiecznej przestrzeni uratuje go przed podzieleniem losu jego towarzyszy. Szybkimi, choć nieco chaotycznymi ruchami, posuwał się ku otwartej przestrzeni. Wtem usłyszał ciche wołanie. Kobiecy głos przebijające się przez zgiełk rzezi po niedoszłej bitwie. Jęk prośby, smutku i nadziei... Verrenarze... Poczuł że ściska mu się serce.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Pierwszy raz słysząc te słowa, zaśmiałem się pełny pewności siebie, myśląc o tym jak o sposobie na straszeniu żółtodziobach, którzy próbowali zdobyć jedynie sławę. Dzisiaj, po spędzeniu czasu w tych szarych korytarzach, zastanawiam co czeka mnie w dalszej podróży. Spojrzałem na swoich towarzyszy odpoczywających przy ognisku, kiedyś pełni wigoru, dzisiaj beż życia i zniszczeni tą wędrówką. Nic nie można na to poradzić, kiedy widzisz jak z drużyny 25-ciu osobowej przeżywają tylko 5 osób, a ty jesteś wśród nich. Zdrowy rozsądek mówi żeby się wycofać, lecz ja za dużo już straciłem i nie mam zamiaru wrócić z pustymi rękami.
- Dobra, koniec odpoczynku. Zbierać swoje manatki i ruszamy. - Rozkazałem, chcąc jedynie jak najszybciej uciec z tego miejsca.
- Niepotrzebnie. I tak umrzemy. Wcześniej czy później. - Z ponurą miną powiedział Ramvian.
- Jak chcesz to możesz tutaj zostać, ja idę dalej. A ty Ogrehn co o robisz? - Spojrzałem się w niego stronę oczekując odpowiedzi
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. I tym co ów blask ukazał naszym oczom.
Wielkie dwumetrowe, niezasługujące na życie stworzenie o fałdach skóry zwisającej na całej długości oślizgłego, ociekającego lepkim śluzem cielska, o mackach wychodzących z narośli na plecach potwora - oto co na nas czekało na końcu Thaigu Svenjana. Bertrand, najtwardszy z nas, prawdziwy twardziel z południa Fereldenu, na widok tego monstrum, niczym za dotknięciem kostura, zmienił się w oddychający ciężko wrak człowieka. Oczy jego, zawsze niezmiennie zielone, wyglądające groźnie spod opadających powiek, teraz nie wyrażały niczego więcej niż potwornego przerażenia, kolor oczu wyblakł, zostawiając dwie czarne niczym woda w sztolniach kopalnych, ziejące pustką dziury. Mimo iż nie usłyszałem krzyku ostrzeżenia, doskonale wiedziałem co należy uczynić, a raczej czego nie czynić.
Przede wszystkim: nie walczyć. Musieliśmy dostać się do Kara'dum z ostrzeżeniem na ustach i strachem w oczach, inaczej nie uwierzą w to co dziś zawładnęło naszymi zmysłami. Jeśli doszłoby do walki, nie ma wątpliwości, że jeszcze dziś ucztowalibyśmy z Przodkami w Sercu Kamienia. Legion musi poznać prawdę.
Pierwszy do ataku ruszył Vale, śniady elf o lawendowych oczach, którego głowa wyleciała w powietrze zanim zdążył wykrzyczeć nazwę swego klanu. Drugim trupem stał się Bertrand, szukający z dobrym skutkiem śmierci w tych czerwonych czeluściach zapomnienia. Trzecim został Bigby, mój brat, którego znałem dopiero od niedawna, lecz historia ta okazała się kresem naszego krótkiego braterstwa.
Ja uciekłem. Co to za czasy, w których odwaga jednostki w tłumie bohaterów ukazywała się w ucieczce, miast w honorowej śmierci na polu walki?
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Zniszczenie Kowadła było jedyną możliwością powstrzymania magmowych golemów. Inkwizytor podobnie jak ja przeczuwał ich związek z wyłomami, które tak bardzo znienawidziłem. Zgodnie z radą Oghrena postanowiliśmy znaleźć Pergamin Andrasty. To na nim Caridin naszkicował w przeszłości schemat kowadła, co mogło być ważnym tropem w poszukiwaniu sprawcy i nieocenioną pomocą w ostatecznym pokonaniu golemów. Sigrun wiedziała wiele na temat domniemanego celu naszej wyprawy, ale nawet ona nie potrafiła jednoznacznie określić położenia Komnaty z Pergaminem. Zgodnie jednak z wyliczeniami Oghrena, na podstawie daty narodzin Caridina, najbardziej prawdopodobny wydawał się Thaig Octavia. Nir mieliśmy jednak czasu na długie rozmyślenia. Stado golemów podążało naszym śladem, mi kończył sie zapas mikstur many, a Inkwizytor zgubił podczas ucieczki swoje zioła. Jego stan stopniowo sie bez nich pogarszał. Bałem sie że będę musiał się udać po niego w Pustke, co przy braku mikstur many oznaczało tylko jedno. Musiałbym zostać maleficarem, a krasnoludy na pewno nie poradziły by sobie z golemami bez mojej pomocy. Oghren i Sigrun zgrywali twardych, ale wewnątrz czuli to samo co ja i Varric. Głębokie Ścieżki nigdy dotąd nie były tak niebezpieczne.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Odkąd przegraliśmy walkę o nasz dom jej widok nie wzbudza już w nas takiego zachwytu jak wtedy, gdy to miejsce tętniło jeszcze życiem, a jej blask oświetlał wypełnione gwarem sale i korytarze, nie mogliśmy się jednak cofnąć…ja nie mogłem. Była to dla mnie wielka szansa, wiedziałem, że jeśli się wykaże czeka mnie awans, zaś, jeśli poniosę porażkę moja kariera wojskowa na długo utknie w miejscu. Cieszyła mnie bardzo obecność w naszym oddziale mojego mentora Ogrhenema. Trenował mnie od dzieciństwa i zawsze mogłem na niego liczyć w trudnych sytuacjach, dlatego zawsze jest mile widzianym towarzyszem moich wypraw.
- Nie bądź sentymentalny Muradinie – rzekł sędziwy krasnolud siedzący po środku wielkiego stołu a siedzący obok niego przytaknęli mu
- Chcemy wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w tych tunelach – dodał
- Przepraszam wysoki sądzie już mówię. Kilka dni temu mój przyjaciel Varrik dowiedział się, że ktoś handluje na czarnym rynku krasnoludzkimi artefaktami. Z początku myśleliśmy ze to kolejny handlarz rupieciami próbuje wcisnąć klientom marne podróbki, jednakże, gdy weszliśmy w posiadanie jednego z nich okazało się, że są jak najbardziej autentyczne, co więcej pochodzą z dawno zaginionego skarbca Rodu Złotorękich, w którym to znajdowały się jedne z najcenniejszych egzemplarzy, które kiedykolwiek wyszły z pod krasnoludzkiej ręki.
Wniosek był jasny, ktoś musiał odnaleźć skarbiec i bezczelnie okradał nas z naszego dziedzictwa – na dźwięk tych słów w sala wypełniła się gromkim krzykiem wzburzonych krasnoludów.
- Cisza, cisza!!! – Powtarzał starzec waląc młotkiem w stół tak, że ten mało nie pękł. Kontynuuj.
- Tak wysoki sadzie. Niedługo potem nasi zwiadowcy wykryli, że jeden z ośmiobocznych kamieni blokujących dostępu do głębokich ścieżek został otwarty a najwyższe dowództwo wezwało mnie do siebie i zleciło zadanie zorganizowania wyprawy mającej na celu wykrycie sprawcy jak również odzyskanie dawno zaginionych artefaktów. Widząc w tym okazję, na którą tak długo czekałem bez wahania podjąłem się misji, zebrałem doborowy oddział najbardziej zaufanych ludzi i niezwłocznie wyruszyliśmy by spotkać się ze zwiadowcami w ich obozie. Kiedy już dotarliśmy na miejsce wydałem oddziałom, które miały strzec wejścia a razem ze swoja kompanią wkroczyliśmy do ciemnego tunelu, w miarę jak ciężkie masywne wrota zamykały się ciemny tunel za nami nie wydawał się być tak straszny jak to, co czekało na nas w majestatycznie oświetlonych progach naszego dawnego domu, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co to miało być, a ja nie wiedziałem, że już niedługo przyjdzie mi podjąć decyzje, które każą mi wybierać pomiędzy powodzeniem misji a życiem moich towarzyszy.
Zagrzałem moich towarzyszy do walki i śmiało ruszyliśmy by wypełnić nasze zadanie.
Jesteśmy krasnoludami a krasnoludy zawsze stawiają czoła zagrożeniu!
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. I bynajmniej nie miałem tutaj na myśli bujnej brody Ogrhena, która w świetle wiecznego ognia przypominała tańczący, żywy płomień. Świadomość tego, że jeden nierozważny krok mógł skończyć się dla nas kąpielą w ociężałej magmie, przyprawiał mnie o dreszcze. Moje obawy podzielał Ogrhen, który od momentu zejścia milczał i nie przypominał żywiołowego awanturnika z powierzchni. Dlatego niezmiernie zdziwiłem się, gdy usłyszałem zza moich pleców jego głos.
- Mury szepczą wyraźniej. Zbliżamy się!
Odwróciłem się i już chciałem zadać mojemu towarzyszowi kilka pytań, ale jego rozbiegane dotychczas oczy skupiły się na czymś, co było przede mną. Dobyłem szybko Bianki, odskoczyłem na bok i wycelowałem w miejsce, gdzie spoczywał wzrok Ogrhena. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że stałem przed potężnymi, drewnianymi wrotami. Dałbym sobie rękę uciąć, że przed chwilą nie było tam niczego prócz sterty kamieni, przez które przebijały się promienie lawy.
- Chodź – odrzekł krasnolud po czym złapał za metalowe okucie i pociągnął do siebie. Usłyszałem trzask przekładni i wrota, które wręcz wyrosły przede mną, powoli otwierały się, wzbijając w powietrze tumany pyłu i kurzu. Przeraźliwy hurkot i zgrzytanie wrót było jednak niczym w porównaniu z tym, co po chwili ujrzeliśmy. A raczej czego nie zobaczyliśmy, bowiem naszym oczom ukazała się niezmierzona pustka...
Zgloszenie okladki do pierwszego opowiadania. :)
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY.
Plan odbicia Taighu Cadash od początku nie miał szans powodzenia. Pomioty zbyt dobrze znały teren, znikali kolejni żołnierze, wojsko była już na granicy wytrzymałości, zapasy jedzenia się wyczerpywały, a chłód i wilgoć tuneli powodowały błyskawiczne wychłodzenie ciała - nikt już nie myślał o chwale, ale o przetrwaniu. W końcu król nakazał odwrót, Oghren miał nadzieję, że nie za późno, zgłosił się na ochotnika, żeby poprowadzić zwiad - wziął ze sobą Barregha i Villuna, weteranów w królewskiej armii.
Od tamtego momentu minęły dwa dni, przynajmniej tak się wydawało, może to tylko kilka godzin, a może wieczność? Wilgoć przenikała ubranie, nogi odmawiały posłuszeństwa, wzrok zasnuwała już delikatna mgiełka - to brak snu, ale szli, musieli, bo tak nakazywał honor. Na szczęście nie napotykali pomiotów, chociaż dla Oghrena był to raczej powód do niepokoju, coś szykowały, jednak wolał nie straszyć i tak już przerażonych towarzyszy. Grupa trafiła na wąski korytarz, gdy weszli weń, usłyszeli dudnienie, zwiadowcy spojrzeli po sobie, jakby każdy chciał się upewnić, że to nie wytwór jego wyobraźni, nie potrzebowali słów, wystarczyło krótkie spojrzenie w oczy, przerażony i zbłąkany wzrok mówił całą prawdę, wybuchła panika. Ściany zaczęły pękać, a ze szczelin zaczęła wylewać się lawa, która rozświetliła cały tunel, Oghren nakazał ucieczkę, choć nie miało to już znaczenia. Barregh miał najmniej szczęścia, czerwona ciecz wylała się wprost na niego, wydał z siebie tylko zduszony jęk, na szczęście pozostałym dwóm krasnoludom udało się uniknąć poparzeń.
Ocaleni wybiegli z tunelu tylko po to, żeby natknąć się na cały oddział pomiotów:
-To pułapka!!! Jak mogłem ich nie wyczuć - wrzasnął Oghren, jednak nie było wiadomo, czy to okrzyk bezradności i przerażenia, a może wściekłości, może jedno i drugie - nie możemy walczyć, oni na to czekają Villun, nie możemy zginąć, mamy misję, chociaż mam straszną ochotę zatopić mój topór w paru pomiotach. Dalej, musi tu być gdzieś wyjście, przodkowie są dziś z nami!
Łucznicy wroga napięli cięciwy i już celowali, zwiadowcy spojrzeli w lewo, był tam mały tunelik, wyglądał na opuszczony, trzeba było spróbować, więc rozpoczęli rozpaczliwy bieg, mimo całkowitego wyczerpania dawali radę zasłaniać się jeszcze tarczami - determinacja dodawała sił. Udało się im wbiec pierwszym do tuneliku, było tam mniej wilgotno i nawet nie cuchnęło, co było rzadkością na Głębokich Ścieżkach, niestety pomioty nie chciały tak łatwo ustąpić, doganiały krasnoludów.
- Nie damy rady we dwóch, tunel jest wąski, dam radę ich zatrzymać na jakiś czas. Znasz drogę Oghren, wróć i powiedz królowi, że nie zginąłem jak tchórz... - choć Villunowi łamał się głos z przerażenia, w jego oczach malowała się wściekłość i nieokiełznana żądza krwi. Oghren nie miał zamiaru uciekać, ale nie było czasu na kłótnie, misja była zbyt ważna, dowództwo musiało się dowiedzieć co nadciąga. Mimo wszystko jednak, przerażona twarz Villuna pozostała we wspomnieniach krasnoluda do końca życia.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Chcieli uniknąć większych oddziałów pomiotów, więc wybierali węższe, całkowicie zapomniane korytarze. Wystarczył jeden nieostrożny krok, niepewnie postawiona stopa, by roztapiający, płynny żar wziął cię w objęcia. Żar, który teraz oświetlał twarz krasnoluda, rozmawiającego z ludzkim apostatą.
- Oszukałeś mnie. - powiedział z rozżaleniem w głosie krasnolud, gniotąc w dłoni zwój.
- Można tak powiedzieć, ale to nie do końca prawda. Dostaniesz Gundaar, tyle że nieco większym kosztem.
- Większym kosztem?! Chcesz, żebym poprowadził swoich ludzi, jak świnie na ubój. - krasnolud zamachał trzymanym zwojem. Powinien był to przewidzieć. Teraz przyjdzie mu zapłacić za swoje zuchwalstwo.
- Taaak. - odaprł przeciągle mag. - Mnie też się to niespecjalnie podoba, ale co zrobić? Większe dobro wymaga poświęceń. W tym wypadku niestety dość licznych i krwawych.
- Nie zgadzam się na to. Wracamy do Orzammaru.
- Nie ma możliwości, żebym ci na to pozwolił. - sprzeciwił się spokojnie człowiek.
- Bo co? - krasnolud położył dłoń na kolbie przewieszonej przez ramię Bianki.
- Nie bądź śmieszny. Wystarczy jedno moje słowo i jesteś martwy. Poza tym, co ty sobie wyobrażałeś? Że po prostu wkroczymy to wypełnionego pomiotami miasta, wypowiem zaklęcie i wszyscy będą zadowoleni? - wyśmiał go apostata. Niestety w żadnym jego słowie nie było kłamstwa. Mniej więcej na to właśnie liczył, zaślepiony pragnieniem zagrania Orzammarowi na nosie.
- Nie pozwolę byś złożył ich w ofierze dla demona, czy innego plugastwa, które zamierzasz wyciągnąć z Pustki. - nie ustępował powierzchniowy krasnolud, choć jego głos nieco drżał.
- Owszem, pozwolisz. Poprowadzisz ich tam, gdzie ci każę, albo zginiesz.
- Moi ludzie nie pójdą z tobą, jeśli mnie tkniesz.
- Głupstwo. Powiem, że jeden z pomiotów cię zaraził i nie miałem wyjścia. Gwarantuję ci, że potrafię tak urządzić twoje zwłoki, byś wyglądał na ofiarę Plagi. Wtedy dowództwo obejmie ten pijak, Oghren. On jest zbyt głupi, żeby się stawiać.
Varric westchnął, po czym przeniósł wzrok na odpoczywających w obozowisku krasnoludów. Rumiany Oghren wykorzystywał postój tak jak lubił, krzepiąc się zawartością bukłaka. Apostata miał rację, a on sam tymczasem znalazł się po uszy w łajnie. Znowu.
Chciałbym zgłosić poprawki do swojego opowiadania okazał się że zjadłem wyraz a nie chcę wstawiać całego jeszcze raz więc prosił bym by został uwzględniona, mam nadzieje że będzie to możliwe. Chodzi o słowo rozkazy w zdaniu:
Kiedy już dotarliśmy na miejsce wydałem rozkazy oddziałom, które miały strzec wejścia a razem ze swoja kompanią wkroczyliśmy do ciemnego tunelu...
A w przedostatnim zdaniu zamiast towarzyszy ma być kompanów
Czy moje poprawki zostaną uwzględnione czy mam wkleić opowiadanie jeszcze raz ?
Również mam pytanie do Pana Wojciecha. Może być już za późno na uzyskanie odpowiedzi, ale spróbuję. Czy narracja może być prowadzona z perspektywy trzeciej osoby? Wszyscy trzymają się kurczowo narracji pierwszoosobowej, którą narzuciła nam autorka pierwszego opowiadania. Jak to jest teraz?
@Kemoc - Jeśli pierwsze zdanie nie narzuca sposobu narracji wybierz ten, który Ci odpowiada.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Dla tych, którzy się tam znaleźli, stanowiło to odmianę od tego, w jakich okolicznościach zwykła czyhać na nich śmierć. Niezbyt miłą, ale jednak odmianę. Do tej pory oglądali się przez ramię w ciemnych uliczkach, wypatrywali śmierci wśród koron drzew Głuszy czy w goryczy zatrutego kielicha. W końcu należeli do podwładnych króla Alistaira i królowej Anory. Załatwiali sprawy, których nie mogło załatwić wojsko czy oficjalna polityka.
- Na młoty i kowadła, jak ja uwielbiam zapach siarki o poranku. Prawie tak jak zapach…
- Krasnoludzie – napominający szept Belli, szlachcianki wygnanej z Antivy, przerwał poranne wywody Oghrena. Jej głos był ostry, co jeszcze potęgował akcent, ale krasnolud najwyraźniej się tym nie przejął.
- No co, dobrze powitać dzień, nawet jak nie można go odróżnić od nocy. – Podniósł się i rozejrzał wokół. Pozostali jego towarzysze, elfia łotrzyca podzielająca Oghrenową miłość do trunków i młody mag, który jednocześnie pracował dla Wieży i dla królowej, już upakowywali resztki tobołów po obozowisku.
Alara uśmiechnęła się do niego. Widać łączyła ich nie tylko miłość do trunków, ale i podobne poczucie humoru.
- Nasz cel znajduje się na północ, niezmiennie. Zrobiłam jeszcze szybki zwiad – oznajmiła z entuzjazmem nieprzystającym do miejsca. – Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jeszcze dziś dostarczymy Lordowi Harrowmontowi jego zgubę.
Mag i szlachcianka tylko przytaknęli, Oghren ze smutkiem skinął głową i po tym zwyczajowym rytuale ruszyli w drogę. Krasnolud trochę tęsknił za widokiem jakiegoś pomiota. Lawa była dość marnym wrogiem. Nie można było zatopić w niej topora, a przynajmniej nie bez szwanku dla broni. Rytm marszu wśród ciasnych, śmierdzących pajęczyną korytarzy przerywali tylko na zwyczajowe pytania: „czemu królowa wysłała swoich agentów na pomoc Harrowmontowi?”; „jak i po co królowa zapewniła swoim agentom kompanię krasnoludzkiego Szarego Strażnika?”, „czemu krasnoludy same nie rozwiążą swoich problemów?”.
Parę godzin później, gdy przestawali czuć nogi, Maren położył dłoń na ramieniu Alary. Pozostali także się zatrzymali. Mężczyzna, a może chłopak jeszcze, podniósł dłoń ku górze, zacisnął ją w pięść, a z jego garści wypłynęły srebrzyste nici.
- Jest w środku – oznajmił, wskazując na potężne, kamienne drzwi. Wszyscy wzięli oddech. Wszyscy poza Oghrenem, który odruchowo chwycił topór.
- I nie tylko ona, ale jeszcze pomioty. Czuję je. Wreszcie.
- Twój entuzjazm mnie przeraża – skomentowała Bella, wypatrując jakiejś odnogi korytarza, a może wyłomu w ścianie. Na próżno. – Jeśli pociągniemy dźwignię i otworzymy drzwi, od razu ten, kto porwał Gadę Helmi, dowie się o nas.
- Niech się dowie.
- I twój uśmiech. Twój uśmiech też mnie przeraża.
Zbliżali się do celu. Już mieli odnaleźć Gadę Helmi, córkę jednego z krasnoludów najwyższej kasty krasnoludzkiej w Kar’Hirol, przebywającą pod opieką Harrowmonta. Jej wysoka pozycja w thaigu o dużym znaczeniu mogło tłumaczyć zainteresowanie królowej. Było to tłumaczenie naciągane.
Nie mieli wyjścia. Otworzyli drzwi.
Ze zgrzytem, z mrokiem obejmującym wnętrze przestronnego hallu, zobaczyli straszną rzecz. Krasnoludkę zbryzganą resztkami pomiotów, przytłoczoną ich ilością, a jednak w niemal bersekerskim szale torującą sobie drogą w głąb Ścieżek.
- Świetnie, kolejni. Najpierw Harrowmont, potem pomioty, a teraz wy. Czemu aż tylu chce mojej śmierci. – A za wykrzyknik posłużył topór wbity w czaszkę kolejnej kreatury.
Postanowiłem jednak wrzucić poprawioną wersję ponieważ znalazłem jeszcze kilka drobnych błędów przepraszam organizatorów za kłopot i proszę by to ta wersja ostatecznie została wzięta pod uwagę.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Odkąd przegraliśmy walkę o nasz dom widok płynnego ognia nie wzbudza już w nas takiego zachwytu jak wtedy, gdy to miejsce tętniło jeszcze życiem, a jego blask oświetlał wypełnione gwarem sale i korytarze, nie mogliśmy się jednak cofnąć…ja nie mogłem. Była to dla mnie wielka szansa, wiedziałem, że jeśli się wykaże czeka mnie awans, zaś, jeśli poniosę porażkę moja kariera wojskowa na długo utknie w miejscu. Cieszyła mnie bardzo obecność w naszym oddziale mojego mentora Ogrhenema. Trenował mnie od dzieciństwa i zawsze mogłem na niego liczyć w trudnych sytuacjach, dlatego zawsze jest mile widzianym towarzyszem moich wypraw.
- Nie bądź sentymentalny Muradinie – rzekł sędziwy krasnolud siedzący po środku wielkiego stołu a siedzący obok niego przytaknęli mu
- Chcemy wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w tych tunelach – dodał
- Przepraszam wysoki sądzie już mówię. Kilka dni temu mój przyjaciel Varrik dowiedział się, że ktoś handluje na czarnym rynku krasnoludzkimi artefaktami. Z początku myśleliśmy ze to kolejny handlarz rupieciami próbuje wcisnąć klientom marne podróbki, jednakże, gdy weszliśmy w posiadanie jednego z nich okazało się, że są jak najbardziej autentyczne, co więcej pochodzą z dawno zaginionego skarbca Rodu Złotorękich, w którym to znajdowały się jedne z najcenniejszych egzemplarzy, które kiedykolwiek wyszły z pod krasnoludzkiej ręki.
Wniosek był jasny, ktoś musiał odnaleźć skarbiec i bezczelnie okradał nas z naszego dziedzictwa – na dźwięk tych słów w sala wypełniła się gromkim krzykiem wzburzonych krasnoludów.
- Cisza, cisza!!! – Powtarzał starzec waląc młotkiem w stół tak, że ten mało nie pękł. Kontynuuj.
- Tak wysoki sadzie. Niedługo potem nasi zwiadowcy wykryli, że jeden z ośmiobocznych kamieni blokujących dostępu do głębokich ścieżek został otwarty a najwyższe dowództwo wezwało mnie do siebie i zleciło zadanie zorganizowania wyprawy mającej na celu wykrycie sprawcy jak również odzyskanie dawno zaginionych artefaktów. Widząc w tym okazję, na którą tak długo czekałem bez wahania podjąłem się misji, zebrałem doborowy oddział najbardziej zaufanych ludzi i niezwłocznie wyruszyliśmy by spotkać się ze zwiadowcami w ich obozie. Kiedy już dotarliśmy na miejsce wydałem rozkazy oddziałom, które miały strzec wejścia a razem ze swoja kompanią wkroczyliśmy do ciemnego tunelu, w miarę jak ciężkie masywne wrota zamykały się ciemny tunel za nami nie wydawał się być tak straszny jak to, co czekało na nas w majestatycznie oświetlonych progach naszego dawnego domu, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co to miało być, a ja nie wiedziałem, że już niedługo przyjdzie mi podjąć decyzje, które każą mi wybierać pomiędzy powodzeniem misji a życiem moich towarzyszy. Zagrzałem moich kompanów do drogi i śmiało ruszyliśmy by wypełnić nasze zadanie. Jesteśmy krasnoludami a krasnoludy zawsze stawiają czoła zagrożeniu!
Moja propozycja okładki do pierwszego opowiadania.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Ryk mrocznych pomiotów niósł się wąskimi korytarzami, dobiegając do uszu trójki krasnoludów. Na ułamek sekundy zamarli, a ich oddechom towarzyszył jedynie odgłos chlupoczącego bezpośrednio pod ich stopami ciepła.
- Poradzą sobie – zapewnił kompanów Sanroth i postawił stopę na bardziej stabilnym gruncie. W krok za nim postąpił krasnolud z rudymi warkoczami brody, a chwilę potem trzeci z nich, którego ogolony fizys wywoływał mdłości u Sanrotha.
- Zawszone mosty… Jeden z drugim by pomyślał, że budowali coś solidniejszego. - Posapując, Oghren podparł się na toporze i otarł pot z czoła.
- Blisko. – Wytatuowany członek Legionu Umarłych wskazał palcem przed siebie. Przed nimi rozpościerało się morze lawy, nad którą setki lat temu niestrudzeni przodkowie zawiesili kamienne kładki. – Tam powinni czekać.
- Powiedz mi - zaczął wygolony krasnolud zarzucając na plecy swoją kuszę. – Czy wam nie powinno zależeć na tym, żeby właśnie sobie nie poradzić? – Uśmiechnął się drwiąco. Sam nigdy nie wstąpiłby w szeregi Legionu Umarłych, nie miał też zamiaru podziwiać kogokolwiek, kto z utęsknieniem oczekuje śmierci w boju. Sanroth zbył jego słowa głośnym mlaśnięciem, kiedy wkraczali na kolejny z mostów. Wtedy też ustały odgłosy walki, wraz z ostatnim okrzykiem dogorywającego pomiotu. Na powrót zapanowała nieposkromiona cisza, opatulając wędrowców.
- Do Darmallon nielicho daleko – rzucił przewodnik.
- Skąd ten pomysł? – Zdążył wycedzić w odpowiedzi kusznik, zanim trzask kości rozdarł powietrze za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie i poczuł pchnięcie w okolicach barku, zakołysał się i upadł na ziemię. Przewalił się na bok, unikając cięcia spadającego na niego z góry.
Kolejne genloki dzierżące złote ostrza zeskakiwały z ustępów skalnych znajdujących się ponad głowami. Około pół tuzina różnych rozmiarów monstrów otoczyło namiastkę kompanii.
Berserker ujął swój topór w obie dłonie, ryknął i nabierając rozpędu zawirował wśród przeciwników, spychając dwójkę z nich z wąskiego mostu. Legionista dobył ostrzy i doskoczył do znajdującego się wciąż na ziemi. Tnąc na ślepo rozerwał na strzępy kończynę skonfundowanego pomiotu i solidnym kopnięciem pozbawił go równowagi. Nie spoglądając nawet na leżącego ruszył w dalszy bój, manewrując wśród wrogów jak najzwinniejszy akrobata.
Oniemiały krasnolud poderwał się, przywarł do niskiej barierki, przełknął ślinę, załadował bełt i wystrzelił, przebijając dwójkę.
- Do Legionu! – zakomenderował Sanroth pozostałym, ci zaś bez słowa sprzeciwu biegli przed siebie, nie przerywając fechtunku. W oddali zamajaczyła gromada krasnoludów.
Po chwili, która w ich głowach i nogach sączyła się niemiłosiernie, znaleźli się przy brzegu. Odwrócili się i ujrzeli ich przewodnika siłującego się z napastnikiem. Bezkastowiec przyłożył kuszę do oka, wycelował i strzelił. Pomiot zdążył sparować strzał, odbity bełt wzbił się w powietrze i skruszył kawałek nadwątlonego stropu. Legionista wykorzystał moment, aby przeciąć w pół hurloka, po czym okręcił się na pięcie i wyszczerzył zęby.
Wtem wielki głaz naparł na mocowanie mostu, przełamując go wpół.
- On został pochowany już dawno – grobowym tonem zadudnił ktoś za plecami Oghrena. Zbliżył się do ostałej się dwójki i złapał ich za ramiona. – Jestem Volsch. Ty, jak mniemam, to Varric?
- Darmallon - wyszeptał Varric. – Thaig złotem i srebrem płynący.
- Poprowadź nas i zgiń – rzekł Volsch. Zawtórowała mu reszta Legionu Umarłych.
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Nigdy nie sądziłem, że tutaj trafię. Prawdopodobnie myśli tak większość krasnoludów. Całe życie spokojnie przesiedzieć w domu z dala od groźby śmierci z rąk pomiotów albo czegoś gorszego. Większość śmiałków zapuszcza się tutaj w poszukiwaniu bogactw, wiedzy lub są po prostu szaleni. Powód mojej wizyty jest błahy: kradzież chleba. Nagrodą jest uczestnictwo w wyprawie w poszukiwaniu patronki Brandy. Obecnie ciężko znaleźć głupca chętnego na tak arcyciekawą misję, dlatego oprócz wojowników werbowani są też skazańcy do noszenia tobołów. Wybór jest prosty: wyrok albo śmierć na ścieżkach. Naiwnie liczyłem, że uda mi się czmychnąć przy pierwszej okazji jednak straże wykazały się wyjątkową pilnością w obserwacji naszych poczynań oraz używaniu bata. Razem z moim nowym kumplem Brandonem dzielnie znosimy trudy podróży. Po dwóch tygodniach kroczenia w nieprzebytych korytarzach, sielanka miała się skończyć. Głębokie ścieżki odznaczają się wysokimi walorami akustycznymi, o czym się przekonaliśmy słysząc krzyki przedniej straży.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Mimo tej różnicy, była, swoim zwykłym sposobem, nieprzejednana i z każdym kolejnym dniem zabierała któregoś z członków naszej ekspedycji, aby ukołysać go w swoich kojących ramionach, w przepastnych odmętach Pustki. Mayren od dwóch tygodni twierdziła, że wyczuwa rychły koniec naszych problemów i choć zwykle jej prorocze umiejętności nie zawodziły, tak w tamtym momencie sama zdawała się tracić wiarę w ich sens. Varrik z początku pocieszał ją jak tylko mógł, ale i on po pewnym czasie wyraźnie spochmurniał. Jeśli o mnie chodzi, byłem na siebie wściekły, ponieważ myślałem, że moce dziewczyny pomogą nam w jakiś sposób osiągnąć cel wyprawy. Krew mnie zalewała, gdy przypominałem sobie z jakim trudem wyrwałem ją wcześniej Zakonowi, powołując się na niezwykłe okoliczności w jakich znalazł się nasz świat i potęgę Inkwizytorskiego tronu, a na końcu pieczętując kruchy sojusz groźbą wojny z templariuszami, jeśli choć włos spadnie z głowy wcielenia Boskiej Andrasty. I gdy pomyślałem, że to wszystko miało pójść na marne, zaczęła narastać we mnie determinacja by iść naprzód bez względu na cenę, aż do ostatniego tchu. Pamiętam, że dnia, gdy wkraczyliśmy do ruin bastionu Garina-niegdyś pierwszego punktu oporu przed mrocznymi pomiotami w tamtej części Ścieżek, morale drużyny było okropne, z powodu kolejnych dwóch żołnierzy, zabitych w niewiadomych okolicznościach przed paroma godzinami. Sytuacja była o tyle dziwna, że znaleźliśmy jedynie szczątki przedniej straży-fragmenty zbroi i trzewi ofiar rozrzucone na całej szerokości korytarza i nikt z nas nie był w stanie wyobrazić sobie zaistniałych zdarzeń. Bastion wydawał się opuszczony, co również rodziło podejrzenia lecz w tamtym momencie chcieliśmy po prostu odpocząć po trudach wędrówki, więc postanowiliśmy rozbić obóz i ustalić dalszy plan działania. Kapitan Barosh podszedł do mnie przy ognisku, gdzie zanurzony w myślach obserwowałem płomienie pełgające po powierzchni niedymiącego, krasnoludzkiego węgla i poprosił o chwilę rozmowy na osobności.
- Zawracamy – rzekł krasnolud stanowczym tonem – i zanim cokolwiek powiesz, wiedz, że pluję na tą twoją misję, jakkolwiek ważna by nie była. Ja i moi ludzie mamy dość tego wszystkiego, już tydzień temu mówiłem ci, że Przodkowie nas przeklęli i jeśli nie zawrócimy, pewnikiem sczeźniemy w tych tunelach. Jeśli chcecie możecie zostać, ty i ta dziewka, nie powstrzymuję was, wiedz tylko, że wyruszamy tak szybko jak tylko chłopaki odzyskają siły. -po czym odwrócił się i już chciał odejść...
- Stój.- powiedziałem – nigdzie nie odejdziesz. Zostaniesz i poprowadzisz nas dalej w kierunku celu. A jeśli nie...
- To co? – kapitan zmierzył mnie lodowatym wzrokiem, a jego ręka powoli powędrowała do rękojeści topora zasadzonego za pas...
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Tą śmiercią byliśmy my, Legion Umarłych, prowadząc przez oświetlone płynną skałą, Głębokie Ścieżki grupę żywych krasnoludów. Dlaczego żywych? Dla odróżnienia, przecież jako legioniści jesteśmy martwi. Spotkaliśmy ich dzięki hordom mrocznych pomiotów, które ciągnęły w ich kierunku. Po wybiciu plugawców do nogi, w ramach podziękowań dziarski, rudy krasnolud - Oghren - zaproponował nam wspólną podróż do thaigu Darmallon, którego ściany podobno migocą żyłami srebra i złota. Kruszec dla martwych nie ma znaczenia, ale możliwość rozsiekania pomiotów profanujących thaig jak najbardziej. Podróż Głębokimi Ścieżkami jak zwykle zlewała się w jedność, czas nie miał znaczenia, towarzyszyły nam niekończące się rzędy wysokich filarów z wykutymi podobiznami przodków oraz ciągłe ryzyko ataku ze strony pomiotów. Opuszczone miasto powitało nas zdruzgotanymi wrotami skąpanymi w ciemności. Czarne zbroje legionistów zlewały się z otoczeniem, jedynie białe czaszki na napierśnikach zdradzały ich obecność. Wnętrze było nie mniej ponure, żadne rudy złota nie rozjaśniały mroku, co zaniepokoiło jeszcze bardziej naszych żywych towarzyszy, których nerwy i tak były w strzępach. Gdy zagłębiliśmy się w ruiny budynków, usłyszeliśmy dźwięki, których spodziewałem sie od dawna. Trzewia thaigu zacisnęły swą paszczę - nadchodziły pomioty.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Im dalej zagłębialiśmy się w korytarze prowadzące do niedawno odkrytego thaigu, tym bardziej zdawaliśmy sobie sprawę, że fakt, iż żadna wyprawa stamtąd nie wróciła, nie świadczył o lekkomyślności czy nieprzygotowaniu naszych poprzedników. Niebezpieczeństwem były nie tylko pomioty, które na dobre zadomowiły się już w krasnoludzkich budowlach, ale też pułapki pozostawione przez opuszczających thaig – gdyby nie obecność Varrika, kilka razy byłoby z nami kiepsko. Ironią był fakt, że cała nasza drużyna, w tym on, urodziła się na powierzchni i gdyby nie magia, pomagająca mi odnaleźć właściwy kierunek, zapewne zgubilibyśmy się już dawno.
Była nas tylko czwórka – Varric, Blackwall, Cole i ja, inkwizytorka, która z każdym dniem (o ile można mówić o dniach pod ziemią) zastanawiała się, dlaczego daliśmy się na tę wyprawę namówić, zwłaszcza, że po zniknięciu poprzednich grup nikt już nie chciał posłużyć nam za przewodnika.
- Idziemy dalej? – Cole jak zwykle pojawił się znikąd, przerywając moje ponure rozmyślania. Kiedy zobaczył, że zbieram swoje rzeczy, bez słowa skierował się w głąb korytarza, który mieliśmy teraz eksplorować. To ciekawe, ale chłopak najlepiej z nas wszystkich radził sobie na Głębokich Ścieżkach – szedł na przedzie, wypatrując niebezpieczeństw, w walce całkiem nieźle posługiwał się sztyletami, a po skończonej wędrówce zawsze zgłaszał się do pierwszej warty. Chyba po to, by to wszystko zrównoważyć miał też w sobie coś niepokojącego. Nawet Varric nie był w stanie namówić go na zwierzenia, każde nagabywanie zbywane było półsłówkami i obojętnym wyrazem twarzy. Tym większe zaskoczenie, gdy po kilkunastu minutach marszu nagle zobaczyliśmy jak Cole wypada zza załomu korytarza, wyraźnie podekscytowany.
- Są tam jakieś krasnoludy… walczą z pająkami. Musimy im pomóc! – i nie czekając na reakcję zniknął za zakrętem.
Jak się okazało, pośpiech był wskazany – bez naszego wsparcia dwójka krasnoludów mogłaby stać się kolejnymi bezimiennymi ofiarami thaigu. Wydawałoby się, że zwykłe podziękowanie byłoby tu na miejscu, ale tego się po skończeniu potyczki nie doczekaliśmy.
- Co tutaj robi banda powierzchniowców? – zapytał starszy z nich, obrzucając nas nienawistnym spojrzeniem. – Nikt wam nie powiedział, co się tu kryje?
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Nadszedł mój czas. Od dawna wiedziałem, że mój żywot może zakończyć się tylko w tym miejscu. Nie bałem się śmierci, widziałem w życiu tyle, że zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie ona wybawieniem.
Na początku mej wędrówki przez zrujnowane korytarze odczuwałem smutek i samotność. Teraz jednak te uczucia były mglistym wspomnieniem, a jedyne, czego chciałem, to zaspokoić mój Głód. Sądziłem, że pomioty wykończą mnie szybko i ten ból się skończy. One jednak obserwowały mnie z ukrycia, jakby rozbawione moją tułaczką i zagubieniem. Pieśń w mojej głowie była coraz bardziej donośna – tylko ona i ten niewyobrażalny Głód towarzyszyły mej umęczonej duszy.
Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w obszernej cuchnącej zgnilizną i pleśnią jaskini. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność, wiedziałem jednak, że dotarłem do miejsca mego przeznaczenia. Zdecydowanym ruchem wyciągnąłem miecz z pochwy i szykowałem się na przyjęcie ciosu.
- Oczekiwałem cię od dawna, Strażniku. – dobiegł mnie głos z niewiadomego kierunku.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Kilkoro naszych przekonało się o tym na własnej skórze już jakiś czas temu, umniejszając poczet wędrowców. Ta wyprawa od początku była skazana na porażkę. Nic jednak dziwnego, jeśli jej organizatorem i dowódcą był ten stary pijak Ogrhen. Co jednak skusiło mnie- krasnoluda urodzonego na powierzchni- do przyłączenia się do jego drużyny? Oczywiście, przede wszystkim była to chęć zbadania mego dziedzictwa, zobaczenia na własne oczy dorobku przodków, ale też skarby i złoto, jakie mi obiecywano sprawiły, że nie zastanawiałem się długo.
Trzeba przyznać, że w rzeczywistości znaleźliśmy mnóstwo śladów dawnego życia, ba, nawet dawnej świetności krasnoludów. Tylko jaka cenę przyszło nam za to zapłacić…
Przemierzaliśmy Głębokie Ścieżki w poszukiwaniu jednego z najsłynniejszych zaginionych thaigów. Pijaczyna zapewniał, że znajdziemy tam artefakty, które pokażą wszystkim Fereldeńczykom, jakie miejsce należy się naszej społeczności. Drań zapomniał jednak opowiedzieć o swoich dodatkowych motywach do zorganizowania tej ekspedycji. Nie wspominał też o tym, że pakujemy się prosto do siedliska Mrocznych Pomiotów.
I tak, po dwóch tygodniach „wspaniałej” wędrówki przez zapuszczone korytarze, śmierdzące jaskinie i zapomniane komnaty z naszej czterdziestoosobowej kompanii została tylko połowa. Właśnie wtedy po raz pierwszy zaproponowałem powrót. Uważałem, że widzieliśmy i znaleźliśmy już dość, mimo że głównego celu naszej wyprawy nie osiągnęliśmy.
Ogrhen jednak zapewniał, że jesteśmy już blisko i nie zawróciliśmy. Zaraz po tym okazało się, że istotnie byliśmy blisko- wielkiej grupy pomiotów, która nie była nastawiona pokojowa do gości zwiedzających ich tereny.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Krwawa łuna rozgrzanej magmy rozświetlała zrujnowany most i biegnącą po nim trójkę zdyszanych wędrowców. Starożytne krasnoludzkie posągi, które nie mogły powstać bez użycia magii, zdawały się łypać posępnie na nietypową grupkę podróżników. Jako pierwsza do wrót świątyni dobiegła kamienna golemica, ciskając w ścianę potężnym głazem, by zrobić prowizoryczne wejście dla siebie i swych towarzyszek z Szarej Straży.
- To nie było konieczne. Wystarczyło tylko popchnąć drzwi. – Sigrun mruknęła rozdrażnionym tonem i przeszła nad rozłupanym kamieniem, wchodząc do pierwszej komnaty.
- Strażniczki mogłyby wybrać wejście, gdyby nie zgubiły małego podopiecznego – zakpiła Shale, jej basowy głos rozniósł się po olbrzymim pomieszczeniu aż zadrżały ściany.
- Walczyłyśmy z przeklętymi pomiotami i straciłyśmy go z oczu tylko na sekundę. A Sandal w tym czasie zdążył już zniknąć! – warknęła zdenerwowana krasnoludka.
Trzecia kobieta milczała zadumana, wspominając swoją ostatnią, nieprzyjemną wizytę w Prastarym Thaigu, prehistorycznym mieście krasnoludów, które przeczyło wszystkim ich Wspomnieniom. Gdy Inkwizytorka kazała wrócić Bethany do miejsca, w którym kiedyś skażenie pomiotów prawie całkowicie ją pochłonęło, maginka po raz pierwszy chciała odmówić wykonania rozkazów. „Gdyby moja droga siostra i Anders nie znaleźli Szarych Strażników, to zginęłabym w tym piekielnym thaigu” pomyślała z niepokojem dziewczyna, nieufnie rozglądając się wokół. Lecz tydzień temu w progach Podniebnej Twierdzy zjawił się nagle uśmiechnięty Sandal, wieszcząc powrót trzeciego rodzaju lyrium. Bethany nie mogła już więc uciekać, bo pamiętała z Kirkwall jaką tragedię może sprowadzić takie odkrycie.
Przepychanki słowne Shale i Sigrun przerwał nagle przedziwny, dziecinny śpiew dobiegający z sąsiedniej komnaty. Trójka podróżników spojrzała po sobie z niepewnością i ostrożnie skierowała się w stronę złowróżbnego głosu.
- Szafir dla dotkniętych Pustką, by magia ich rozkwitła. Rubin dla zazdrosnych krasnoludów, by śnić i posmakować innej magii. Szmaragd, przez elfy utracony, nieśmiertelne życie podaruje. Lecz każdy z nich, och, każdy z nich i tak cię zdradzi – śpiewał radośnie cienki, niewinny głosik.
W komnacie w samym sercu Prastarego Thaigu siedział Sandal otoczony trupami pomiotów. Z jego twarzy i ubrań spływała gęsta posoka potworów, a chłopak ze skupieniem bawił się jakimś małym przedmiotem, nucąc pod nosem. Gdy trójka jego opiekunów weszła do pomieszczenia, krasnolud podniósł zakrwawioną głowę, uśmiechnął się promiennie i krzyknął:
- Zaklęcie!
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Jej lśnienie hipnotyzowało, dawało wytchnienie i ułudne wrażenie spokoju. Niosło jednak kres życiu tym, którzy zanurzyli się w jego czeluściach. To mrok był sprzymierzeńcem pomiotów, dzięki któremu skryci w jego głębi mogli skupić się na swym odwiecznym zadaniu. On wzywał ich wszystkich, by Go odnaleźli i uwolnili. Trwająca nieprzerwalnie Pieśń była jednocześnie bezkresnym bólem i niewypowiedzianą rozkoszą i nic, zupełnie nic nie mogło jej zakończyć.
Złączeni we wspólnym życiu, wspólnym celu i wspólnym Głodzie czuli, że dzień wybawienia nadchodzi. Pragnęli odnaleźć swego Pana- tego, który zaspokoi ich Głód. Tego, którego istoty ludzkie zwały Arcydemonem.
Grupa hurloków, obserwująca od pewnego czasu kolejną krasnoludzką ekspedycję, dotarła za nią do ogromnego, niemal całkowicie zniszczonego thaigu. Zachowanie krasnoludów wyraźnie wskazywało na to, że odkryli coś niewiarygodnego. Brodacze byli poruszeni i zaniepokojeni. To, co odkryli, musiało im się bardzo nie spodobać.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Płynąca wzdłuż tunelu w nieokiełznanym tempie magma coraz częściej syczała i bulgotała tworząc pękające w milczeniu pęcherze. Rozgrzane niczym wulkaniczny pył powietrze boleśnie wdzierało się do płuc przy każdym oddechu utrudniając swobodne oddychanie. Najwyraźniej sieć wentylacyjna w tym miejscu, mimo geniuszu jej konstruktorów, uległa awarii. Skąpane w migotliwym świetle lawy masywne, pokryte runami ściany niknęły gdzieś na wysokości kilkudziesięciu stóp, tworząc ledwo widoczne sklepienie. Niegdyś tętniąca życiem i budząca zachwyt plątanina krasnoludzkich korytarzy łączących thaigi stanowiła teraz opustoszały i zapomniany przez wszystkich labirynt jaskiń i porzuconych fortyfikacji. Odkąd wejścia do Głębokich Ścieżek w Orzammarze zostały zamurowane w obawie przed mrocznymi pomiotami, zapuszczali się tutaj tylko nieliczni. Ci pozbawieni rozumu i ci należący do Legionu Umarłych.
Przed nami rozstaje, ruszajcie się! - Rzucił grzmiącym głosem przez ramię idący na czele kolumny krasnolud z ohydną blizną. Szpecąca jego oblicze szrama wydawała się być jeszcze świeża, lekko brocząca krwią i opuchnięta. Osłaniający głowę czarny niczym smoła kapalin miał pęknięte tuż nad okiem rondo, tak jakby potężny cios rozerwał hartowaną blachę i poszarpał skórę jego twarzy. Zdobiące jego lico rytualne tatuaże nabyte jeszcze kilka dni wcześniej przed zapuszczeniem się tutaj urywały się w miejscu nowej rany. Błękitne, wyzbyte lęku zimne oczy krasnoluda bacznie obserwowały otoczenie w poszukiwaniu zagrożenia. A może nowego wyzwania?
Oddział Legionu Umarłych ruszył w kierunku północnym, a towarzyszący temu metaliczny chrzęst i łoskot ciężkich zbroi nabierał na sile z każdym włączającym się do dalszej wędrówki krasnoludem. Dźwięk przypominał odgłos toczącej się machiny wojennej. Ubrani w czarne, złowieszczo połyskujące w blasku lawy zbroje płytowe oddalali się maszerując wolnym krokiem przed siebie. Ponura kompania złodziei, oszustów, morderców i ochotników przybyła tutaj, by odzyskać honor, spłacić swój rachunek i dostąpić odkupieńczej śmierci zabierając ze sobą ile się tylko da mrocznych pomiotów. Aż do ostatniej kropli krwi. Ostatni marsz w samobójczej misji do Bownammaru.
Poszli już? - Łagodny głos kobiety wydobył się zza jednego z posągów, zupełnie przerywając panującą teraz grobową ciszę.
Po chwili drugi, tym razem męski tubalny głos odpowiedział - Wiedziałem, że się natkniemy na nich. Zanim się tu zapuściliśmy, kilka nocy temu, obchodzili swoje obrzędy rytualne.
Ruszajmy prędko, musimy się ich trzymać w bezpiecznej odległości. Gdyby doszło do walki z pomiotem, na pewno ich pomoc nam się przyda. - Dodał męski głos.
Bez powodu lepiej nie wchodzić im w paradę. My mamy co innego do zrobienia tutaj. - Kontynuował ten sam głos.
To straszne, że oni muszą tutaj zginąć, przecież.. - Zaczęła wolno kobieta.
Oni i tak już nie żyją. Daj spokój. - Przerwał pospiesznie tęgi krasnolud wychodząc z kryjówki i otrzepując swój płaszcz z czarnej sadzy. Poprawił nasunięty na głowę srebrzysty czepiec kolczy i sięgnął ręką w stronę nadal skrytej w mroku osoby. Nie minęła chwila gdy obok niego z trudem wygramoliła się szczupła kobieta. Ostre światło rzucone przez płynącą w zagłębieniu magmę w mgnieniu oka oświetliło ich postacie. - Każdy z nich ma coś na sumieniu, a to ich ostatnia szansa na oczyszczenie. - Dodał spoglądając za majaczącymi w oddali cieniami legionistów.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Toksyczne opary lyrium, topiącego się w rozgrzanych strumieniach ciekłego metalu, unosiły się ku górze, uniemożliwiając oddech. Rzeczywistość powoli wykrzywiała swe oblicze pod ciężkim butem halucynogennej mgły, wypełniającej ciasne korytarze.
Kapitan Rhatogen dowódca elitarnego oddziału berserkerów eskortującego dalijskiego opiekuna i jego ucznia, przemierzał mozolnie niebezpieczne jaskinie. Rozkaz pochodził bezpośrednio od samego króla Orzammaru. Chronić tych dwoje, nawet za cenę własnego życia. Młodszy nie mówił wiele. Raczej piszczał jak świeżo wykluty bryłkowiec.
- Tak, tak! – skrzeczał – Kamień śpiewa, woła, mówi! Haha! Już blisko, już blisko!
- Lyrium uderzyło mu do głowy. Jeśli się nie pośpieszymy, to straci coś więcej niż zmysły. Na ścieżkach roi się od pomiotów. – powiedział Rudobrody krasnolud, cuchnący jakby dopiero wyszedł z karczmy.
- To nie lyrium. – skwitował Opiekun. Wiedział więcej, niż raczył się podzielić.
Młody kontynuował swoje histeryczne wrzaski. Wyraźnie działał na nerwy towarzyszom Rhatogena, zwłaszcza Rudobrodemu, który coraz częściej testował ostrość swego topora przejeżdżając nim po policzkach jak brzytwą.
Karawana kierowała się coraz głębiej tunelami za niepoczytalnym młodym elfem, który swoim wyciem odstraszył chyba wszystkie pomioty w okolicy. Niepokojące. W dodatku, że tunel którym podążali nie widniał na żadnej mapie, skopiowanej ze Skulptorium.
Rhatogen nerwowo obserwował młodego trzymającego się za głowę, powłóczącego niezgrabnie nogami w dziwny, taneczny wręcz sposób. Nigdy nie widział kogoś tak niezgrabnego i zgrabnego za razem.
- Opiekunie! – elf tylko przechylił głowę w stronę Rhatogena, nadstawiając spiczaste ucho – Myślę, że należą nam się jakieś wyjaśnienia! Po co tu jesteśmy?
- Nie jesteście tu od myślenia. – krótko uciął elf. Ostatnia osoba, która odezwała się w ten sposób do Rathogena musiała szukać swoich zębów w rynsztoku Kurzowiska. Po chwili jednak dodał lekko roztrzęsionym głosem - Kapitanie, mój uczeń igra z potężną siłą. Tylko ja jestem w stanie utrzymać go przy… jakichkolwiek zmysłach. Święte Drzewo umiera, a wraz z nim mój lud. Jedyną szansą na ocalenie jest ten dzieciak – łza spłynęła mu po policzku, po czym Opiekun odwrócił wzrok.
- Głupie krasnoludy! Haha! Zabić, zabić! Tak! Taaak! Nie? Nie, nie, nie! Dobre krasnoludy, dobre!
Rhatogen obserwował skupioną minę opiekuna, który marszczył czoło z wysiłku. Teraz wszystko zaczynało mieć sens. Może z wyjątkiem elfa podskakującego wesoło po głębokich ścieżkach, grożącego śmiercią oddziałowi krasnoludów.
-POMIOTY! – wydarł się Rudobrody. Nie trzeba było powtarzać, oddział berserkerów już zatapiał ostrza w ciałach demonicznych istot. Rhatogen wraz ze swym olbrzymim toporem przypominał rozmyty wir. Rozrywał przeciwników jeden po drugim, zaś ich krew spowiła go niczym całun. Młody elf tylko skakał, śmiał się i klaskał, a za nim ukazały się pierwsze odnogi korzenia…
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Gdy tocząca ogień miast wody podziemna rzeka przecięła nasz szlak, blokując przejście, Oghren uniósł opancerzoną dłoń.
- Golemy na czoło – zakomenderował, po czym splunął zalegającą w gardle flegmą prosto w płomienie.
W kontakcie z niewyobrażalnym gorącem plwocina natychmiast wyparowała, a powstały z niej kłębek gazu pomknął w górę, aż pod sklepienie. Teraz do skwaru, który czułem nawet przez grube podeszwy butów, dołączyło drżenie ziemi, wzmagające się w miarę zbliżania się ku nam kamiennych gigantów. Jeden z nich stanął tuż przy mnie i zastygł bez ruchu - tylko pałające bladoniebieską poświatą oczy zdradzały, że nie jest zwykłą statuą. Bałem się go, bo choć golemy ślepo wykonywały wszystkie nasze rozkazy, zdawało mi się, że dostrzegam w ich wzroku iskierkę inteligencji, która przebudzona mogłaby skierować przeciw nam niszczycielską siłę.
- Panowie, rozkazy były jasne – odpieczętowujemy ten tunel i sprawdzamy, co jest na jego końcu. Tak było, hę?
- Taaa jest – krzyknęliśmy do Oghrena chórem.
- To na Kamień, nie zatrzyma nas ta nędzna strużka. Chłopcy, ładujemy się na grzbiety tych kloców – powiedział, stukając w udo jednego z kolosów obuchem młota.
Dwójkami usadowiliśmy się na barkach naszych „wierzchowców”, one zaś rozpoczęły powolny marsz ku przeciwległemu brzegowi. W pewnej chwili zauważyłem, że na prawo ode mnie golem niosący Farknira i Gotranda potknął się, zachwiał i runął, jak długi. Gdy wstał, ociekając magmą, na jego ramionach nie było już jeźdźców, my zaś mogliśmy tylko mocniej przylgnąć do potężnych, skalnych cielsk.
Kiedy w końcu giganci postawili nas na ziemi przed wlotem dalszej części tunelu, z oszołomieniem odcyfrowałem wyryte na kamiennym portalu słowo: Kal – Sharok.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Wydawać by się mogło, że wrodzone umiejętności w połączeniu z perfekcyjnym, wieloletnim wyszkoleniem bojowym i dozą niezachwianej, niemal graniczącej z arogancją pewności siebie pozwolą sprostać wyzwaniom czyhającym w labiryntach korytarzy, odbijających echem wrzaski splugawionych istot. Że znane nazwisko, budzące jednocześnie zachwyt i przerażenie, osłoni go potężną tarczą ochronną, zbudowaną z historii przodków i legend bohaterskich dokonań. Wmawiał sobie, iż paraliżujące przerażenie stanowi iluzję zmysłów, ostrzeżenie, ale i szept niewidzialnego wroga, towarzyszącego mu bezustannie od dnia, w którym został wydany na świat. Tutaj strach nabierał formy fizycznej. Oddzielał się od imaginacji, stawał tuż obok, wśród odoru zgnilizny, krwi, pyłu. I żaden pancerz nie był w konfrontacji z nim wystarczająco wytrzymały.
Trwając w zimnych objęciach niepewności dzierżył w dłoniach miecz – ostrze odbijało strzelające ku górze języki płomieni, sprawiające wrażenie szykujących się do ataku i mimo dumnie uniesionej głowy słyszał swój ciężki oddech oraz bolesne, przyspieszone uderzenia serca, pulsującego niemal na całym ciele. Wykrzywione w radosnych uśmiechach twarze przyjaciół migały mu przed oczami, uporczywie rozpraszając skupienie, by pchnąć umysł ku rozpaczy. Potępianej powszechnie oznace słabości. Nie mógł się przecież załamać, nie mógł się poddać, nie teraz, kiedy pozostał sam i był jedyną osobą, która mogła opowiedzieć, co się wydarzyło.
Czuł się osaczony, niczym szczur zapędzony w kąt. Obserwowany. Bezbronny. Czy mogło istnieć coś gorszego od śmierci w pierwszym, poważnym boju? Coś gorszego od okazania się bezużytecznym?
„Otwórz oczy. Co widzisz, gdy spoglądasz w ogień, wojowniku?”
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Zdarza się, że kostucha obserwuje cię złowrogo z ciemności, uśmiechając się lekko i wlepiając w ciebie zimne spojrzenie, którego możesz się tylko domyślać, ale wyraźnie czujesz je na swoich plecach. Tu, pod ziemią, przybiera zupełnie inną formę. Zrzuca swój utkany z cieni płaszcz i staje prosto przed tobą, szczerząc się skalistymi zębiskami i liżąc cię jęzorem płomieni. Patrzy się prosto w twoje oczy, rzucając ci nieme wyzwanie, dobrze wiedząc, że musisz jej ulec. Odwzajemniałem jej spojrzenie, zastanawiając się w krótkich, coraz rzadszych chwilach pełnej świadomości, na ile to, co widzę jest prawdą, a na ile wytworem mojego powoli gasnącego umysłu. Po wielu dniach forsownego marszu prosto w gardziel Mrocznego Pomiotu niepokój moich kompanów zdążył praktycznie wyparować i przemienić się w obezwładniające znużenie, które zdawało się siadać ciężko na ich barkach, spowalniając kroki i sączyć w zmęczone umysły upojne wizje odpoczynku. Na szczęście moi towarzysze nie poddawali się im łatwo: dziesięciu krasnoludzkich wojowników osławionego Legionu Umarłych oraz mój najwierniejszy druh Oghren nie wypowiedzieli ani jednego słowa skargi, choć dobrze wiedziałem z jak wielką radością zzuliby ciężkie buciory i odpoczęli choć trochę. Chciałbym spełnić ich pragnienie, ale teraz liczyła się każda chwila. Stukot naszych stalowych butów rozbrzmiewał w upiornie cichych salach opuszczonego thaigu. Na samym czele tej kompanii straceńców kroczyłem ja, Berthold Cousland, Szary Strażnik, komendant Twierdzy Czuwania, Pogromca Arcydemona, Zbawca Fereldenu, Ostatnia Nadzieja Amarantu. W ciągu swojego zbyt krótkiego życia dorobiłem się wielu imion. A teraz, w czterdziestym czwartym i jednocześnie ostatnim roku mojego życia, o swoją część chwały zaczął dopominać się mój stary towarzysz, bez którego nie osiągnąłbym żadnej z tych rzeczy - Skażenie, które oplatało moje myśli mackami urojeń i gotowało krew w żyłach. Ścigaliśmy się teraz, ono i ja, w szaleńczym wyścigu z czasem, który tak czy inaczej zakończy się moją śmiercią. Resztką sił broniłem więc murów mojej jasności umysłu, szturmowanych bezlitośnie przez obłęd i cały czas zadawałem sobie pytanie czy będąc już na wpół obłąkany, zdołam domknąć ostatnią niedokończoną sprawę w swoim życiu i zabić Architekta zanim Skażenie do reszty zniszczy mój umysł?
Leniwie płynąca pomarańczowa rzeka pod stopami kilkuosobowej grupki zakapturzonych przybyszów, na powierzchni której z ohydnym mlaskiem pękały kolejne bańki magmy, zdawała się wypływać z samego serca najgorętszego z piekieł. Obezwładniające ciepło tego miejsca powodowało, że powietrze falowało, każdy oddech palił płuca a zbroja robiła się nieznośnie ciężka i niewygodna. Nie mieli oni jednak wyjścia, ich kolejny przystanek znajdował się za mostem, gdzie w kolejnej zatęchłej jamie swój obóz rozbił stary Zehgram Obijacz i jego banda szaleńców z Legionu Umarłych. Niepokojące informacje, które rzekomo miał posiadać na stary rębajło, pchały garstkę ciężko oddychających, mokrych od potu postaci przez kolejne niegościnne zakamarki legendarnych Głębokich Ścieżek .Od czasu opuszczenia Orzammaru niemrawo pokonujący most pielgrzymi skutecznie unikali śmierci, która jednak im głębiej człowiek zapuszczał się w stracone dziedzictwo krasnoludów, pełzała korytarzami w coraz to bardziej podstępnych formach.
"W porządku, most pokonany, broda nadpalona, chęć do dalszej wędrówki żadna - a będzie już tylko gorzej!" - niski, przysadzisty krasnolud o zmierzwionej fryzurze i opasce na oku wyszczerzył w zawadiackim uśmiechu żółte zęby, ścierając brudnym rękawem pot z czoła. "Humor jak zwykle ci dopisuje Fralghanie, nawet gdy wędrujesz po przedsionku samego piekła - godne pochwały. Zastanawiające, jak w takim mikrym ciele mieści się tyle buty i zuchwałości." - głos wysokiej kobiety o wielkich, migdałowych oczach odzianej w szkarłatną szatę był spokojny i pewny, a drwiący ton tylko lekko wyczuwalny - "Wciąż żywię nadzieję, że wykupienie cię z lochów w Orzammarze było dobrym pomysłem i że jednak jesteś najlepszym przewodnikiem po tym przeklętym miejscu, choć nadzieja ta z każdym krokiem okazuje się być płonną". Słysząc te słowa jednooki krasnolud wyszczerzył się jeszcze bardziej, ruchem głowy wskazując w głąb korytarza, na którego końcu dało się dostrzec blask dużego ogniska i wędrujące wokół niego krępe sylwetki -"Czcigodna Mearielo, światłości rozświetlająca moją butną duszę, zaraz poznasz Zehgrama i zapewniam cię, wtedy zatęsknisz za moją mikrą osobą" Tłumione śmiechy reszty drużyny nie ucichły aż do momentu, w którym wędrowcy dotarli do szarego, cichego obozu Legionu Umarłych, skrytego w mroku potężnego pomnika przedstawiającego jednego z krasnoludzkich opiekunów.
"Kto wy?" - chrypliwy głos krasnoluda o białej brodzie sięgającej do kolan rozdarł ciszę, gdy jego właściciel, ważąc młot w dłoni, wyszedł z rozlewającego się wokół ogniska cienia - "Zabłądziliśta, łeb na karku wam nie miły, czy skarby przodków miłe aż za bardzo?" Gdy wzrok ponurego Legionisty padł na Fralghana i niesiony przez niego glejt, ten skrzywił się tylko, splunął w ognisko i dodał - "Naprawdę, żle się dziać musi w Orzammarze, skoro Rada wysyła kogoś takiego jak wy w odpowiedzi na nasze problemy, ale to nie moja rzecz - patrzta". Krasnolud cisnął w mrok jedną z pochodni, która upadając na kamienną posadzkę oświetliła wysuniętą barykadę, na której rozciągnięte były dziesiątki ciał zmasakrowanych pomiotów i innych podziemnych kreatur. "Skubańce szarżują na nas, gdy nie mają szans, małymi grupkami, czasem pojedynczo - jakby zupełnie ogłupiały. I widzita, my tu wszyscy myślimy, że one nas nie atakują - one uciekają, albo, co gorsza..." - w oczach starego wojownika zatańczył płomień z ogniska - "...boją się tak bardzo, że szukają śmierci."
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Ktoś co chwila kasłał i przecierał załzawione oczy, bowiem z licznych jam wydobywały się drażniące i niezwykle nieprzyjemne w zapachu opary. Już od kilu dni nasza kompania maszerowała przez Głębokie Ścieżki, przynajmniej kilka razy na dobę atakowana przez grupki hurloków i genloków; jednak Legion Umarłych przecinał ich obrzydliwe ciała z taką łatwością, jakby kroili ser ostrym nożem. Ser… bardzo brakowało mi sera, warzyw i innych powierzchniowych towarów.
- Kiedyś było ich zdecydowanie więcej Młodziku. Podczas plagi to żeśmy ich wyżynali całe setki, jeśli nie tysiące. Ja, Morrigan, Leliana, Alistair i… Atargurth- powiedział rudy krasnolud, będący moją osobistą ochroną.
Może i Oghren był potężnym wojownikiem, który lata temu wraz ze Szarym Strażnikiem pokonał Arcydemona, a mojemu ojcu pomógł zdobyć tron, nie zmieniało to jednak faktu, że go nie cierpiałem: grubiański, nieobyty i w dodatku te jego świńskie, wiecznie zapijaczone oczka.
Co ja tutaj właściwie robię? Ja Frar Harrowmont, książę Orzammaru, syn króla, wysłany na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę.
W zeszłym miesiącu w Kurzowisku ktoś wysadził bramę do Głębokich Ścieżek, przyczyniając się do śmierci około setki bezkastowców z rąk mrocznego pomiotu.
Dopuścił się tego kartel zwany Srebrną Dłonią. Pewnie nikogo by to nie obeszło, gdyby nie fakt, że w jego działanie zaangażowane były elfy i to dość plugawe trzeba przyznać, bo parające się magią krwi. Trop prowadził do jednego z thaigów, ojciec utworzył więc grupę uderzeniową mającą owych terrorystów powstrzymać. Dostałem rozkaz by do nich dołączyć, chciałem zaprotestować, ale ojciec tylko powiedział: „Obyś wrócił mądrzejszy”.
- Ojcze czyż mało czasu spędzałem w Skulptorium na studiowaniu pism?
- Znowu zastanawiasz się po co tu jesteś Frarze? Może po to by dotrzymać mi towarzystwa? Z tymi wojakami ciężko uciąć pogawędkę- to był na szczęście Varrik, jedyna sensowna osoba w tym towarzystwie. Zawsze miał specyficzny błysk w oku, był sprytny to pewne, miałem tylko nadzieję, że nie przebiegły. Dołączył do nas wraz Vivienne- orlezjańską zaklinaczką. Rozmawiając zostaliśmy nieco z tyłu grupy, przed nami widać było tylko kurz unoszący się z pod opancerzonych butów Legionu Umarłych.
Na moim ramieniu poczułem coś chłodnego, a potem nagłym szarpnięciem coś powaliło mnie na plecy, krzyknąłem. Nade mną stał jednoręki Hurlok. Zamierzył się, celując w moje gardło. W tym momencie jego korpus przeszył bełt, to był pocisk z kuszy Varrika. Nie wiem kiedy i jak to zrobiłem, ale dobyłem przypasanego sztyletu i wbiłem w jego udo, następnie uderzyłem tam gdzie powinno być serce. Pomiot osunął się bezwładnie na ziemię.
- Niemożliwe! Ubił Hurloka! Może jeszcze coś z niego będzie!- wykrzykując zbliżał się do nas chwiejnym krokiem Oghren- Ziomkowie jesteśmy na miejscu.
Przed nami faktycznie majaczyły dwa wielkie posągi, a między nimi wejście.
-To Thaig Aeducana, zapraszam do środka, opijemy tę wspaniałą walkę.
Wciąż zszokowany ruszyłem do starodawnego miasta.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Od momentu kiedy zeszliśmy na te przeklęte, odrażające Głębokie Szlaki, tułamy się po zdradzieckich, starożytnych korytarzach i nie zapowiada się abyśmy prędko się stąd wydostali.
-Mogliśmy ich pokonać, poczekajmy na nich. Ha, nawet nie dorastają mi do pięt, a wzrostem nie grzeszę – parsknąłem.
-Musimy dostać się do Orlais niepostrzeżeni. Prędzej padłbyś zanim dotarłbyś do nich - powiedziała Siostra Słowik.
- Prędzej padnę z braku trunku - odpowiedziałem z niesmakiem.
Im głębiej wchodziliśmy, tym bardziej wszystkich spowijał całun ciszy, nawet Szary Strażnik i co zgroza, mój twórczy rodak też zamilkł. Wiedźma też sposępniała, a od początku strzelała fochy, hmm, zdaje mi się, że coś jednak we mnie widzi. Dotarliśmy do rozwidlenia, wyryte runy były niewyraźne więc wybraliśmy drogę na oślep, a raczej ten szlak, który mniej „cuchnął” pomiotami, według Blackwall'a. Dla mnie obydwie drogi tak samo zalatywały.
Nasza ścieżka zaczęła się coraz bardziej poszerzać, ba nawet pojawiły się mistyczne kolumny, które w niczym nie przypominały starożytne dzieła krasnoludów, magiczne ogniki nawet zbladły z lekka. Na brodę, zrobiło mi się coś nieswojo.
Morrigan krzyknęła ostrzegawczo, dając nam parę sekund przewagi, w zorientowaniu się w sytuacji. Zaczęło się, zaatakowały nas pokraczne, splugawione pająki, powietrze stężało aż od zaklęć wiedźmy, a ze strażnikiem odgrywaliśmy taniec śmierci w akompaniamencie gwizdu strzał.
- Ogień, potraktuj ich ogniem – krzyknął Varrik do czarodziejki.
Zdawało mi się, że zaoponuje, ale jedynie niechętnie odkrzyknęła - padnijcie. Po ataku ogniowym, zaatakowała nas chmura kurzu, która była do tej pory nietknięta, mimo, że zaklęcie Morrigan rozpraszało ten pył wokół nas, instynktownie wycofaliśmy się w pobliskie odnogi.
W tym całym zamieszaniu zdawało mi się, że usłyszałem gadające pomioty, heh przysięgam, że więcej już nie będę pić. Kiedy sytuacja się uspokoiła, część z nas poszła w stronę słabego światła, które okazało się grzybami fluorescencyjnymi na kolejnym rozstaju dróg. Okazało się też, że zniknął Blackwall i Morrigan, a Leliana miała głęboką ranę ciętą, przyznam, że coraz bardziej zacząłem wierzyć w te gadające pomioty. Mimo to nie mogłem pozwolić tej damie się wykrwawić, a co dopiero zostawić, z rodakiem opatrzyliśmy w miarę możliwości ognistą dziewczynę.
Jeden z tych korytarzy prowadził do Kal-Sharok.
- Idźcie, dogonię was, musicie jak najszybciej dotrzeć do Orlais i dostarczyć ważną wiadomość inkwizytorowi, a ja was jedynie spowolnię... – powiedziała z trudem słowik.
Pomimo jej próśb i gróźb nie mogliśmy zostawić naszej damy na pewną śmierć. Ba, zagubionych towarzyszy też nie.
Minęło już równo piętnaście dni odkąd zapuściliśmy się w tajemniczą część Głębokich Ścieżek, które znajdowały się pod Twierdzą Czuwania, a przynajmniej zdawało mi się, że tyle właśnie minęło.
Tej części nie było na żadnych zapiskach Orzammaru, a przestudiowałem je bardzo wnikliwie. Miałem przeczucie, że korytarze za poczwórną masywną bramą prowadziły do Pradawnego Thaigu, który według krasnoludzkich legend był pierwszym krasnoludzkim miastem. Jeśli moje przeczucia by się sprawdziły to odnalazłbym najwspanialsze artefakty, a może nawet o zgrozo zaginioną cywilizację.
Na moje ogłoszenie o ekspedycji odpowiedziało wielu łowców nagród, ale ja potrzebowałem krasnoludów, dlatego byłem prze szczęśliwy kiedy dołączył do mnie Oghren - krasnoludzki Szary Strażnik, który może i był tępy jak na mój gust, ale za to znał się jak nikt na ubijaniu Mrocznych Pomiotów, dołączyło też dziewięciu doświadczonych członków krasnoludzkiej Gildii Kupieckiej i uznałem wtedy, że taka ekspedycja będzie wystarczająca.
Kiedy uzgodniliśmy warunki wyprawy i byliśmy gotowi do zejścia przybył jeszcze tajemniczy wojownik okuty w lekki czarny pancerz i uzbrojony w dwa przesiąknięte magią miecze. Nie wzbudzał mojego zaufania gdyż na twarzy miał czarną, aksamitną maskę z którą wydawał się nie rozstawać, a na szyi nosił złoty symbol Inkwizycji.
- Nie będę wam przeszkadzał w waszej wyprawie. - Zapewniał. - Poluję na Architekta i mam podejrzenie, że tam będę mógł go znaleźć gdyż po zdobyciu Twierdzy Czuwania przez wojska Matki rolnicy widzieli tajemniczą postać znikającą w wejściu na Głębokie Ścieżki. Wierzcie mi poza tym, że doskonale władam moimi ostrzami i przyda wam się moja pomoc.
- Skoro umie ubijać przeróżne bestie niech idzie! - Krzyknął wtedy rześko Oghren.
Reszta krasnoludów podzieliła zdanie naszego zabijaki, więc nie miałem większego wyboru i wyruszyliśmy dwunastoosobową wyprawą wraz z moją Bianką u boku.
Już pierwszego tygodnia straciliśmy trójkę kompanów za sprawą dziwnych pułapek takich jak, zapadliny w podłodze, strzały wypluwane ze ścian czy uderzenia magią. Droga przed nami była naszprycowana niebezpieczeństwami, więc na końcu wyprawy musiało znajdować się coś, co zasługiwało na ochronę.
Rozmawialiśmy ze sobą mało, ponieważ nie byliśmy gromadką przyjaciół, ale każdy miał swój interes w tym, aby przeżyło nas jak najwięcej, bo to zwiększało nasze szanse na przeżycie. Jedyną rozrywkę dawał nam Oghren, który na postojach pochłaniał swoje ulubione trunki i robił z siebie Orlezjańskiego błazna.
Piętnasty dzień był inny. Gdy przebiliśmy się przez morze lawy ostrożnie stąpając po wystających skałkach dotarliśmy w końcu do murów, którymi obłożone były ściany tuneli. Na ziemi zauważyliśmy jakąś czarną ciecz, do której zbliżył się tajemniczy wojownik.
- Pomioty. - Westchnął, a ja poczułem pewnego rodzaju ulgę, ponieważ nie napotkanie żadnej z bestii przez taki czas było co najmniej dziwne. - Tak przy okazji... Mówcie mi Zal'Rash.
Wojownik mówił coś jeszcze, ale już go nie słuchałem. Moją uwagę przykuł złoty napis wyryty w ścianie, który wydawał się dziwnie znajomy aczkolwiek nie potrafiłem go odczytać i sprawiał wrażenie drogowskazu. Wpadliśmy na trop czegoś, co zostało zapomniane wieki temu. Nagle z mroków tunelu usłyszałem zbliżające się szybko kroki.
- Przygotujcie się. - Rzekł Zal'Rash i chwycił za rękojeści sowich ostrzy.
Załadowałem Biankę z uśmiechem na ustach. Wyprawa wydawał się rozkręcać na dobre.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Gdyby nie nakładające się na siebie donośne okrzyki bandy brodatych krasnoludów, dźwięki obijających się o siebie części płytowych zbroi i oręża, nie licząc ciężkich, wojskowych butów, które z każdą chwilą wydawały się powodować większy rumor - w korytarzu panowałaby niemal zupełna cisza. Tygodnie spędzone w podziemnych korytarzach odcisnęły swoje piętno na członkach ekspedycji.
Z początku wydawało się, że wyprawa nie potrwa dłużej niż kilka dni. Po kilku dniach Oghren zaczął zapewniać swych kamratów, klnąc się przy tym na wszystkie znane mu bóstwa, że nim się obejrzą, wrócą do Orzammaru i za pieniądze obiecane im przez Inkwizycję, resztę życia spędzą w karczmie. Po kilku tygodniach sytuacja wydawała się być beznadziejna, a grupa brodaczy licząca dwa tuziny zaczęła domagać się od przewodzącego im młodego Inkwizytora swojego wynagrodzenia, na domiar złego zapasy wody i jadła były na wyczerpaniu. Wiadomo bowiem, że nic nie wzmaga pragnienia i niezadowolenia tak, jak pełna bądź częściowa prohibicja.
Weszli do pomieszczenia, którego punktem centralnym było jezioro lawy. Z jeziora powoli zaczął wyłaniać się niematerialny stwór, na którego niematerialne cielsko składał się sam ogień.
- Ifryt - odparł niewzruszony wysoki mężczyzna, nieśpiesznie wyjmując z pochwy przerzucony przez plecy miecz - Przez niektórych mylnie zwany Demonem Gniewu, w praktyce jedyną rzeczą, która ich łączy to głupota.
- I to - wtrąciła jasnowłosa czarodziejka, pieszcząc swym melodyjnym głosem uszy kompanów -, że nie przychodzą na nasz świat same od siebie, chociaż bardzo tego chcą, ktoś musi je do nas zaprosić, zgodzisz się ze mną Reqel?
Ifryt - już w całej swej okazałości - unosił się nad powierzchnią lawy, był wielki jak diabli.
- Co to jest do cholery... - wymruczał pod nosem Varrik, dobywając kuszy podtrzymywanej do tej pory na plecach rzemiennym pasem - ...do broni chłopy, do broni!
Stwór nie był zwrócony w stronę Feainne - czarodziejki czy Inkwizytora, a w stronę Reqela, którego miecz zaczął emanować delikatną, szafirową poświatą, ujawniając przy tym wyryte na klindze prastare runy.
"Poprowadź ich lub giń!" - wszyscy usłyszeli ten głos - wszyscy zwróceni byli w stronę Reqela, wszyscy z otwartymi ustami czekali na jego reakcje, na jego odpowiedź, która miała zmienić życie ich wszystkich...
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY.
Bijące od bulgoczącej magmy gorąco stawało się już nieznośne, a Inkwizytorka byłaby w stanie przysiąc, że oddychanie stało się znacznie trudniejsze.
-Gdybym opowiedział ludziom, że uwielbiana przez nich, nieustraszona wojowniczka ma gorszą orientację w terenie niż pozbawiony zmysłów bryłkowiec, bez wątpienia dostałbym w twarz zgniłym pomidorem...-podjęta przez Varrica próba obrócenia obecnej sytuacji w żart sprawiła, że towarzysząca mu elfka lekko się skrzywiła.
-Oh zamknij się...- mruknęła jeszcze gniewnie, zatrzymując się przed kolejnym rozgałęzieniem drogi. Kilka godzin wcześniej niespodziewany atak pomiotów niezwykle skomplikował ich podziemną ekspedycję. W chaosie walki, wśród wąskich korytarzy grupa podzieliła się. Inkwizytorka zamknęła oczy i odetchnęła głęboko przywołując w pamięci obraz ciskającego zaklęcia Solasa, osłanianego przez raz po raz opadający miecz Cassandry.
-Poradzą sobie, muszą...- wyszeptała do siebie niemal bezgłośnie, wybierając korytarz, który w jej odczuciu był odrobinę chłodniejszy.
-Założę się, że gdybym powiedział, że nie spotka nas już nic gorszego od zgubienia drogi i wlezienia w okolicę, która cholernie przypomina wnętrze wulkanu, nieszczęścia zaczęłyby sypać nam się na głowy...-krasnolud westchnął mimowolnie, zastanawiając się, czy mimo wszystko swoim gadaniem nie skusił losu.
-Cicho!-nagłe zatrzymanie się elfki i jej zdradzająca napięcie postawa powiedziały Varricowi, że tym razem powodem dla którego kazano mu się uciszyć nie była irytacja. Posłusznie zacisnął więc usta i zaczął nasłuchiwać. Dźwięki zaczęły docierać do niego z opóźnieniem, nieuchwytne, widmowe, wywołujące dreszcz niepokoju szepty w bliżej nieokreślonym języku.
-Powinniśmy zawrócić...- głos inkwizytorki był zdecydowany. Varric nerwowo przełknął ślinę i wyciągnął przed siebie dłoń, wskazując wgłąb korytarza.
-Wierz mi, posłuchałbym cię z największą przyjemnością, ale zdaje się, że pojawiły się komplikacje...- inkwizytorka utkwiła wzrok we wskazanym przez krasnoluda punkcie i zaklęła lekko. W pobliżu, na ziemi, leżała tarcza Cassandry...
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Takie słowa kazałam wyryć na pomniku upamiętniającym wydarzenia, jakie miały miejsce w thaigu Agmarrak. A wszystko to zaczęło się od raportu agentów Inkwizycji dotyczącego niespodziewanej aktywności Venatori w Orzammarze. Nie wiem, co mnie napadło, żeby osobiście zająć się tą sprawą. Widocznie mam talent do pakowania się w kłopoty. Misja nie obyła się bez odpowiedniej obstawy – wraz ze mną do podziemi wyruszyło piętnastu krasnoludzkich wojowników króla Harrowmonta oraz Cassandra Pentaghast, Varric Tethras i Szary Strażnik Oghren. Mieliśmy zmieść rzekomo nieliczne siły Venatori i odzyskać ukradzione zapasy lyrium. Lecz zawsze coś musi być nie tak jak powinno, a o tym przekonaliśmy się, gdy zobaczyliśmy pierwszą z tych maszyn.
- Panno Trevelyan! Teren zabezpieczony, żadnych oznak obecności wrogów! – zaraportował jeden z krasnoludów wykonujących zwiad.
- Dziwne, jak do tej pory natrafialiśmy na ciągłe ślady Venatori, które nagle urwały się, gdy przekroczyliśmy bramę thaigu – powiedziała Cassandra.
- Śmierdzi mi tu pułapką, beeeek! – odezwał się Oghren bekając donośnie.
Po chwili wkroczyliśmy do ogromnej komnaty, w jej centrum znajdowała się studnia czerwonego lyrium, która mieniła się słabym, szkarłatnym blaskiem. Jeden z żołnierzy podszedł do maszyny, a zaraz potem zachwiał się i chwycił za gardło, z którego trysnęła krew. Obok zmaterializował się Venatori, który wrzucił krwawiącego krasnoluda do studni. Już szykowałam zaklęcie, gdy poczułam nagłe ciepło z tyłu głowy. Zdążyłam tylko zobaczyć uśmiechniętą Cassandrę z rękojeścią miecza wymierzoną w moją stronę, zanim ogarnął mnie mrok.
Czy tym razem moja praca się dostała? :) Myślę, że zmieściła się w limicie i w ogóle ciężko jest stworzyć coś ciekawego na wyraźnie mniej niż 3 tyś znaków.
@ Reaper23
Nie wklejaj. Zostanie uwzględniona.
@ narracja trzecioosobowa
Jak najbardziej jest dozwolona
Proszę o nieprzesyłanie już kolejnych tekstów. Przeczytam wszystkie, które zostały napisane do tej chwili i w przeciągu kilku godzin poinformuję o wyróżnionych i zwycięzcy. Ale od razu powiem, że zaskoczył mnie wysoki poziom. Świetna robota! Dziękuję!
@Czechu62
Dostała się i została przeczytana :)
Zgłoszenie na projekt okładki do pierwszego opowiadania :)
@wysłannik:
Nie, 6 osób nie miało zaznaczonej odpowiedniej opcji w panelu administracyjnym, a jedna praca była za długa.
Ogłaszamy zwycięzcę konkursu na ilustrację do końcówki pierwszego opowiadania! Jest to Magianna! Serdecznie gratulujemy!
Zapraszamy wszystkich do dalszej zabawy - jest jeszcze sporo do wygrania.
Powodzenia!
Gratulacje dla zwycięzcy :) Widzę, że głównym kryterium, na który zwraca jury uwagę przy wyborze ilustracji jest, by obrazek był czarno biały, możliwe dlatego, że potem to ładnie i spójnie wygląda przy podsumowaniu konkursu. Do czterech razy sztuka, powodzenia dla innych :)
O matko, ale się cieszę, dziękujęęę~ ;_____;
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY. Walące się korytarze mogły nas zepchnąć prosto w objęcia płynnego ognia. Wystarczył jeden nieostrożny ruch by zakończyła się ostatnia z moich historii. Jakby tego było mało, zewsząd słychać było nawoływania głębinowców. Wydawało si,ę że rozmawiają ze sobą planując atak. Oghren nie przejmował się tym. Jedynym problemem tego brudnego, śmierdzącego alkoholem krasnoluda był brak gorzałki. Ów osobnik często nabijał się z mego braku brody, co było nieco irytujące. Lecz przyznaję, mógł mi się trafić gorszy towarzysz. Oghren był naprawdę wyśmienitym wojownikiem. Walka była dla niego rodzajem zabawy, która nigdy mu się nie znudzi. Ponad to znał głębokie ścieżki i wiedział jak wydostać się z tego labiryntu.
- Doganiają nas – powiedział Oghren stając w miejscu.
- Skąd to wiesz? – spytałem.
- Głębinowce ucichły, coś je przepłoszyło – krasnolud dobył topora. – Nie ma sensu uciekać, skończymy z nimi szybko i będziemy mogli dalej szukać wyjścia.
- Raz się z tobą zgadzam – westchnąłem, wyciągając broń – Bianko, czas się zabawić!
Moje zgłoszenie na konkurs na okładkę do pierwszego opowiadania. :) Chciałam nawiązać stylistyką do kart tarota z gry.
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. Nienawykły do podróży nimi powierzchniowiec pomyślałby – przecież to są szerokie trakty, od których krawędzi każdego odgoni żar magmy. Wojownicy nie są chyba w stanie wpaść w szał bitewny tak zaciekły, by cofnąć się te parę kroków zbyt daleko i runąć wprost w ciekły ogień, prawda? Dowódca oddziału Szarych Strażników czasem zastanawiał się, zwłaszcza po przebudzeniu się z kolejnego koszmaru pełnego szeptów i lepkiego mroku, ilu Strażników podążających za swym Powołaniem zrezygnowało po kolejnej bezsensownej bitwie i nie ukróciło swych cierpień schodząc z bruku Mrocznych Ścieżek prosto w potok gorącej krwi Kamienia.
Po prawdzie, sam to teraz rozważał.
– Czemu mielibyśmy wam ufać? – pyta młoda czarownica, kruczoczarne włosy zlewają się z mrokiem korytarzy. Jej Rytuał Przyłączenia miał miejsce ledwo parę miesięcy temu, być może dodatkowe zmysły jeszcze nie działały w takim stopniu, by natychmiast wyczuła skalę zagrożenia. A może ją zignorowała? Pierwszy trefny krok został już zrobiony – słysząc wołanie z głębi korytarza nie zrobili zwiadu, lecz, mówiąc słowami majtka z Antiviańskiego okrętu, zbaranieli i bezmyślnie poszli prosto w nieznane, zupełnie jak neofici Qunari po pierwszym wydanym im rozkazie. W cieniu kryły się istoty zapewniające o dobrych zamiarach i proszące o niewiele, naprawdę niewiele, słowami zbyt jasnymi i logicznymi by dowódca oddziału, prócz zwykłych w kontakcie z Pomiotem mdłości, nie czuł narastającego w nim przerażenia.
Żaden Pomiot nie powinien umieć mówić.
– Wasza komendantka, el falon Surana, zaufała nam – mówi śliczna elfka; nawet ślady postępującego spaczenia nie zaburzyły jasności jej uśmiechu i blasku cery. – Dzięki niej uleczyliśmy tu obecnych Szukającego i Tropiącego. – Para szarloków kłania się niezgrabnie, błyskają upiornie rozumnymi oczami w twarzach zbyt dzikich, by ich posiadaczy posądzać o posiadanie samoświadomości.
– Do lekarstwa dużo nie trzeba – mówi jeden z nich, gardłowo i niewprawnie. Dowódca czuje, jak serce chce mu się wywrócić na drugą stronę przy każdych warkotliwym "a" wydobywającym się z paszczy stwora. – Mała rana, ciach! – wrzeszczot macha dłonią, – i już. Parę kropel, i już. Jedna rana i nawet trójka przestaje słyszeć pieśń i zaczyna słyszeć siebie.
- I jest wolna. – dodaje drugi z szarloków, głosem dziwnie delikatnym, jakby skradzionym zjawie.
– Ale to magia krwi – mruczy czarodziejka z powątpiewaniem, rozgląda się po upstrzonych blaskiem lawy twarzach pozostałych Strażników.
– Podobno Bohaterka Fereldenu to też mag krwi. Magom krwi wszystko jedno, z kim paktują, pomiot, demon, duch, jedno licho. – Burczy niechętnie któryś z łotrzyków, chyba jeden z tych, którzy zostali zwerbowani spośród templariuszy wydalonych z Kirkwall jeszcze przed atakiem Qunari.
Czarodziejka kiwa z głową, ale już widać blask ciekawości w oczach. Oferta ją kusi.
- A jeśli nie będziemy chcieli współpracować? – pyta dowódca, ruszając swoim gęstym, krasnoludzkim wąsem. Drugi z ghuli – zasuszona, starsza już krasnoludka – uśmiecha się. Dotąd nie wypowiedziała ani słowa, nie wydała najmniejszego dźwięku, zupełnie jakby pozbawiono ją mowy.
- To poszukamy innych argumentów! – śmieje się jeden z sharloków; dowódca już wie, że śmiech ten będzie go prześladował do końca jego dni.
Dowódca szacuje szanse. Nie jest ich wielu, ledwo pięcioosobowy oddział zwiadowczy złożony głownie ze Strażników z krótkim stażem, wysłany w ten odcinek Głębokich Ścieżek pod Starkhaven by sprawdzić, czy nadal nie ma w nim śladu bezmyślnych hord pomiotu. On sam został mianowany dowódcą ledwo parę dni temu, ledwo zdążył wysłać list bratu, że w końcu stał się godzien swoich orzamarskich Przodków z kasty wojowników... Zatem pięcioro przeciwko... ilu? Dwójka ghuli, dwójka sharloków, genlok trzymający parę szklanych flaszek, w jakiś sposób uchronionych przed szlamem spaczenia, i nieprzebrana rzesza Pomiotu, którą wyczuwał gdzieś w głębi korytarza. Pięcioro rozumnych na niemożliwą do oszacowania siłę istot, zapewne równe sprytnych co przeciętny rzezimieszek w Dolnym Mieście Kirkwall. To co innego, niż likwidowanie bezrozumnej tuszy wyżynającej wszystko na swej drodze. To co innego niż walka z bandytami. Nie mieli szansy przebić się przez Pomiot ani uciec przed nim na powierzchnię. Zostaną schwytani, a ich krew – kto wie, czy nie cała? – użyta w przedziwnym rytuale przez Architekta czy Murarza czy innego Dekarza. To – dowódca przełknął ślinę – prawie jak Powołanie.
Prowadź ich w ramiona wroga lub skacz do lawy, ha? – pomyślał dowódca oddziału Szarej Straży i ponownie zerknął w dół, w ciepłą poświatę.
Kusiła.
_____________________________________
Przypis – el falon wg. wiki powinno znaczyć "nasz przyjaciel"
Gratulacje Magianna :) powodzenia życzę również wszystkim, którym udało się stworzyć ilustracje dla okładki.
Projekt okładki do opowiadania.
Narysowane w Photoshopie, logo pobrane.
Ogłaszamy pierwszego wyróżnionego II części konkursu Dragon Age!
Cyfrowa Edycja Specjalna gry Dragon Age: Inkwizycja wędruje do użytkownika… BASZSZ!
Serdecznie gratulujemy. Już jutro ogłosimy kolejnego wyróżnionego. Jednocześnie przypominamy, że do 22 października przyjmujemy zgłoszenia na okładkę pierwszego opowiadania. Życzymy powodzenia!
Propozycja okładki pierwszego opowiadania. Zainspirowane stylem z "Dragon Age Keep" :)
Zgłoszenie do konkursu na okładkę do I opowiadania
Witam. Zaprojektowałem całą okładkę dla opowiadania. Składa się ona z:
+ okładziny tylnej (przedstawiłem na niej Blackwall’a; płonący las; dwa, moim zdaniem, ważne zdania przedstawiające zarys Inkwizycji, czym ona jest dla bohaterów opowiadania; podpis),
+ grzbietu okładki (umieściłem tytuł opowiadania; płonący las; symbol inkwizycji),
+ okładziny przedniej (zilustrowałem na niej rozszalałego smoka palącego cała okolicę; tytuł opowiadania oraz autorów).
Białe linie na ilustracji oznaczają załamanie okładki. Inspiracją do wykonania pracy konkursowej było spotkanie Blackwall’a z rozwścieczonym smokiem (Flemeth), który to palił i niszczył wszystko wokół. Wykonanie całego projektu zajęło mi ponad dwa tygodnie. Cała praca konkursowa zostało odpowiednio skompresowana do wielkości 1,1 MB. Pozdrawiam wszystkich i życzę powodzenia :)
PS
Okładka w rzeczywistości ma wielkość 15,1 MB, jednak ze względu na ograniczenia projekt jest dość mocno skompresowany.
Zgłoszenie do konkursu na okładkę do I opowiadania.
Minimalistyczna wersja wersja okładki, oczywiście w razie potrzeby zostanie stworzony rewers oraz grzbiet.
Proszę moją propozycję jako okładkę do I opowiadania. Napis "Dragon age" specjalnie nie jest monochromatyczny ze względu na to iż uważam, że powinien pierwszy rzucać się w oczy
Trafiłem na konkurs późno, więc miałem tylko jeden dzień.
Ogłaszamy drugiego wyróżnionego II części konkursu Dragon Age!
Cyfrowa Edycja Specjalna gry Dragon Age: Inkwizycja wędruje do użytkownika… STILLER666!
Serdecznie gratulujemy, a już jutro ogłosimy następnego wyróżnionego. Jednocześnie przypominamy, że do godziny 23:59 dnia dzisiejszego przyjmujemy zgłoszenia na okładkę pierwszego opowiadania. Kto jeszcze nie zdążył umieścić swojej pracy, niech lepiej się pośpieszy :)
Życzymy powodzenia!
@arlekin - >.< Skąd ty się urwałeś, że w 1 dzień coś takiego zrobiłeś? :D
@ Mateusz - ale ekstra =) prosto na półkę z fantastyką
projekt okładki do pierwszego opowiadania
Cześć! Tak (mniej więcej) wygląda moja wizja okładki :D
Dobrej zabawy! Bardzo przyjemnie czytało się całość powstałego opowiadania.
Witam :) Chciałbym zapytać czy moja okładka została wzięta pod uwagę, ponieważ nie ma jej wśród zgłoszeń na stronie konkursu, a została umieszczona w komentarzu 19.10.2014
FrayInGame - mój problem to nie szybkie rysowanie, tylko wykańczanie pracy i dłubanie przy szczegółach (brak mi cierpliwości czasem; szybko się nudzę, ale pracuję nad tym) :)
Oto moja propozycja okładki. Inkwizytorka oraz jej towarzysze w szponach tajemniczego demona z Pustki.
Pracę wykonałam akwarelami, napisy dodałam w Gimpie.
Czcionkę znalazłam na: http://www.dafont.com/augusta.font?fpp=100&l
Okładka do I opowiadania. Inspiracją były oczywiście karty tarota z Dragon Age'a ;D
Ilustracja przedstawia Pięć Mieczy, czyli smak porażki, wstydu i zemsty
Moja propozycja okładki do I opowiadania. Inspirowana oczywiście kartami tarota do Dragon Age'a.
Ilustracja przedstawia wpływ istoty na Blackwall'a. Znaczenie karty to Pięć Mieczy - smak porażki, wstydu i zemsty
Dziękuję serdecznie za wyróżnienie . Nigdy w życiu niczego nie wygrałem :( . A wszystkim uczestnikom mówię, bawcie się opowieścią :) Dodam również ,że wezmę się za moją formę wypowiedzi.
Moje zgłoszenie. Pozdrawiam wszystkich uczestników konkursu i życzę powodzenia!
Propozycja okładki.
Tutaj lepsza jakość: http://pics.tinypic.pl/i/00588/lm1id7d0a4n4.jpg
Leeedwo zdążyłam przed północą! :)
Czechu62, FrayInGame ---> Dziękuję bardzo za ciepłe słowa. Takie komentarze bardzo cieszą i dają mnóstwo pozytywnej energii.
Powodzenia wszystkim :)
@Insorin, widzę, że twoja okładka jest ładnie wzorowana na stylu z Claymore ; u ;
darkus1994:
Wybacz, musiałem przeoczyć Twoją pracę. Niebawem pojawi się wśród innych zgłoszeń!
Ciekawiło mnie kiedy zostaną ogłoszone wyniki z konkursu na okładkę więc zajrzałem do regulaminu. Natknąłem się na datę 22 października, gdzie ostateczny termin na zgłaszanie prac był ustalony na 23:59 22 października. Czyżbym wyczuwał błąd? :)
Ogłaszamy trzeciego wyróżnionego w tym etapie, jest to... FrayInGame! Gratulujemy! Jutro ogłosimy zwycięzcę początku drugiego opowiadania. Zapraszamy również do zapoznania się z komentarzami autora, które są dostępne na zakładce "Wyniki".
darkus1994:
Twoja praca jest już na stronie Zgłoszenia.
Nerio:
Faktycznie, jest to błąd w regulaminie. Dlatego chciałbym wszystkim zakomunikować, że zwycięzca zostanie ogłoszony w sobotę, 25 października. Serdecznie przepraszam za tą nieścisłość.
:D Ekstra. Bardzo dziękuję. Podobnie jak u Stillera to moja pierwsza wygrana w jakimkolwiek konkursie ;) Mam pytanie. Napisano, że udział w jednym etapie nie dyskwalifikuje udziału w kolejnych. Czy mogę wziąć udział w kolejnym etapie? ( tzn czy jest możliwość że moja praca zostanie kontynuacją opowieści? oczywiście wykluczając ( tak mi się przynajmniej wydaje ) kolejne nagrody ).
@FrayInGames - Kiedyś już była o tym mowa. Możesz brać udział w dalszych etapach, a jeśli Twoja praca zwycięży lub zostanie wyróżniona dostaniesz kolejną nagrodę. Gratuluję sukcesu.
Chciałbym zapytać organizatorów, czy jest to ostatnie opowiadanie czy będzie może trzecie?
Ogłaszamy zwycięzcę pierwszego etapu konkursu.
Zwycięzcą w pierwszym etapie konkursu Dragon Age został użytkownik... MUSICH!
Serdecznie gratulujemy.
Przypominamy, że już jutro startuje drugi etap, a także przedstawimy Wam zwycięzcę w konkursie na okładkę!
Zapraszamy do dalszej zabawy.
@Kemoc - Obecne opowiadanie jest już ostatnim na tej stronie.
Po tylu próbach wreszcie się opłaciło!
Bardzo się cieszę, tym bardziej, że z tego tekstu z moich konkursowych jestem chyba najbardziej zadowolony. Choć oczywiście dziś już widzę rzeczy, które mógłbym w nim poprawić. Dziękuję konkurencji za rywalizację i Wojciechowi Chmielarzowi za docenienie! Strasznie się cieszę. Właściwie w podobny sposób z nagrody, jak i z samego komentarza :D
Tylko teraz dostrzegam ból pisania pierwszej części - postaci zaczęły żyć w mojej głowie, a teraz ktoś przejmie moje marionetki. Co to będzie, co to będzie?!
Będę wypatrywał dalszych części i z radością przyglądał się kontynuacji! Powodzenia pozostałym!
Cholera, znowu nic... Wydaje mi się, czy zwycięska praca przekroczyła nieco limit 15 zdań? Ja naliczyłem ich 43 bodaj. Wiem, że niektóre są krótkie, ale 15 to chyba 15. Znów okazało się prawdziwe 3000 znaków i niepotrzebnie kasowałem niektóre zdania i znaki interpunkcyjne, by zmieścić się w wymogach. Z resztą nie tylko ja pewnie. I do tego ta wypowiedź Pana Wojciecha...
Tak, to jest lekki "ból dupy", bo niektóre prace były naprawdę niezbyt dobre i brzydkie pod względem estetycznym (nie mówię tylko o tym etapie).
Niemniej jednak gratuluje zwycięzcom!
@wysłannik
Masz racje. Są osoby, które starają się nie przekraczać tych 15 zdań, skracają swój tekst do granic możliwości, a tutaj co? Pan Wojciech pisał, że dwa zdania ponad limit to za dużo, a tymczasem... Tymczasem wygrywa praca, która przekroczyła limit przynajmniej trzykrotnie. To samo było w poprzednim opowiadaniu. Szkoda.
Tak czy inaczej dobrze wiedzieć. W kolejnym etapie nie popełnię tego samego błędu, nie będę się trzymał kurczowo tych 15 zdań i maksymalnie wykorzystam limit 3000 znaków.
Gratuluje zwycięzcom i zwyciężonym.
Tak, ja też mam prośbę do autora - jurora: szanujmy się. Na mój post gdzieś wyżej, odnośnie liczby znaków vs liczba zdań wyrażnie napisał Pan, że limit 15 zdań z JEDNOZDANIOWYM okładem jest wszystkim, na co pozwolić mogą sobie uczestnicy, po czym nagradzane są prace z liczbą zdań powyżej 40. Ręce opadają, rozumiem, zabawa zabawą, ale jak człowiek dopytuje się o zasady i dostaje jednoznaczną odpowiedż to oczekuje, że reguły będą takie same dla wszystkich. Forumowicz "wysłannik" ma rację, dużo trudniejsze jest pisanie fragmentu, mając z tyłu głowy obowiązujący (teoretycznie...) limit zdań. Przebudowywanie całości tak, by miało to ręce i nogi w wyznaczonym obrębie wymaga zachodu. Irytującym jest, że człowiek po fakcie dowiaduje się, że spędził kawał czasu nad modyfikacją swojej pracy niepotrzebnie.
Zgadzam się z przedmówcami - szanujmy się, szanujmy swój czas, bo jeśli ktoś stosuje się do zasad autora, który sam stwierdził, że 15+2 zdania to max a wygrywają prace 3 razy dłuższe, to jednak jest to nie fair. Owszem wyróżnione dzieła fajnie się czyta, są naprawdę dobre, ale zasady to zasady... W końcu też zapytam - ostatecznie stosujemy się do zasad redakcji czy zasad autora? Nie chciałbym tym razem napisać fragmentu na 3000 znaków a potem się jednak okaże, że będą brane pod uwagę te z max 15 zdaniami...
Identyczna dyskusja była podczas pisania pierwszego opowiadania. Uzgodniliśmy, że nie ma żadnego limitu zdań, tylko limit znaków bez spacji. To samo tyczy się drugiego opowiadania.
Wyczuwam soczysty ból dolnej części pleców. Nie sądzicie, że w całym konkursie chodzi głównie o dobrą zabawę? W tym momencie odnoszę wrażenie, że część z was odczuwa zawiść do osób, których pomysł okazał się być najlepszy.
Ja natomiast gratuluje obecnym wygranym i życzę pozostałym dobrej zabawy :D
@Nennesis -"najlepszość" jest rzeczą względną, zależy od gustu. A tak w ogóle całe zamieszanie z liczbą zdań świadczy o nieprofesjonalności organizatorów, nie wiem też czemu Autor wprowadził ludzi w błąd pisząc w komentarzu o tych zdaniach. I jest różnica między przegraną w uczciwej walce, a tym że wiele osób nie mogło popuścić wódz fantazji i zrealizować wszystkich pomysłów. I czemu, na Boga, mielibyśmy żyć w kąciku wzajemnej adoracji?
@Saerwen Jeżeli nie widzisz różnicy między notką p. Brzezińskiej w zasadach autora o "około 15 zdaniach", a jasnym limicie 15 zdań u drugiego autora plus dobitne potwierdzenie tego warunku w poście na forum to przykra sprawa. Z pełną premedytacją dopytałem o to u samego żródła, otrzymałem jasną i czytelną odpowiedż i się do niej zupełnie niepotrzebnie zastosowałem. Moje pytanie i odpowiedż autora nie pozostawia miejsca na interpretacje, tyle.
@Nennesis Ja przez "dobrą zabawę" rozumiem chyba coś innego niż Ty. Nie wiem, dlaczego inni mają mieć łatwiej, olewając zasady autora, które miały być jednym z kryteriów oceniania całości pracy. I zauważ łaskawie, zanim zaczniesz pisać farmazmony o "bólu dolnych części pleców", że każdy z tu piszących ma pretensje nie o treść, styl czy jego brak prac zwycięskich, ale o jawne łamanie przez oceniającego zasad zabawy, które sam ustalił.
@otnok101 Organizatorzy formułę konkursu i zasady moim zdaniem przygotowali bez zrzutów, zawalił człowiek spoza redakcji.
Właściwie jak już jesteśmy tak dokładni: autor nie pisał o absolutnym zakazie przekraczania 15 zdań, tylko o niskiej tolerancji na dłuższe opowiadania. Górną granicą wg regulaminu pozostaje 3000 znaków bez spacji. Jasne, lepiej zmieścić się w mniejszej liczbie i być wyrozumiałym dla jurora. Ale piętnaście zdań piętnastu nierówne. Myślę, że zdrowy rozsądek i pewne wyczucie dynamiki są tym, czym przede wszystkim trzeba się kierować. I regulamin. Ten jest dość jasny.
Co innego, gdyby autor napisał: nie wygra praca powyżej 15 zdań. Ale takie słowa nie padły. Wskazano optimum.
A jeśli te zdania są tak ważne i tak skrupulatnie je liczycie: weźcie napiszcie jedno na 3k znaków. Zmieścicie wszystko! Są książki, które udowadniają, że tak się da ;)
Proponuję unieważnić konkurs! Oczywiście gratuluję wszystkim!
@Musich @ Mam pytanie do Pana Wojciecha - mianowicie czy limit 10-15 zdań jest u Pana płynny jak w poprzedniej części zabawy, czy prace z 15+ zdaniami są z góry skreślane?
Jest istnieje niewielka, ale naprawdę niewielka tolerancja, na dłuższe fragmenty. Proszę pamiętać, że Was jest wielu, ja jestem sam. Nie dam rady przeczytać wszystkich tekstów, jeśli będą za długie. Dlatego jeśli potrzebujesz jeszcze jednego dodatkowego zdania, żeby mieć puentę - ok. Jeśli potrzebujesz dwa, to już jest za długo.
Da się to zinterpretować inaczej, niż info, że 16+ zdań to automatyczny błąd skreślający pracę? Autor napisał, że praca powyżej 15 zdań nie wygra, koniec kropka. Nie pisz więc proszę bzdur.
Ludzie, dajcie już spokój z tym liczeniem zdań. To jest konkurs literacki/artystyczny a nie matematyczny :P te 40 czy tam ile zdań Musicha czyta się szybciej i przyjemniej niż co poniektóre 15 zdaniowe teksty. Dajcie zwycięzcy nacieszyć się wygraną !
@mankiet
Nagroda i tak już przyznana. Nikt nie przeczy, że ten tekst czyta się ekstra. Problem tkwi w tym, żeby przed następnym etapem jasno sprecyzować wymagania =) 15 zdań i 3000 znaków to nie to samo co 3000 znaków.
@FrayInGame
Dokładnie.
Bawmy się, ale wszyscy na jednakowych zasadach.
@FrayInGame
Wydaje mi się, że mastji nie po to pytał Pana Wojciecha przed wysłaniem swojej pracy o 15 by dopiero na kolejnym etapie dowiedzieć się jak to dokładnie działa.
@mankiet
Tu nie chodzi o to czy się dobrze coś czyta czy nie. Chodzi o to, że miało być w pracy maksymalnie 16 zdań, jak sam Pan Wojciech napisał, a tu takie coś...
Jak tu się dobrze bawić, skoro czytasz regulamin ze zrozumieniem, tworzysz prace trzymając się przedstawionych w nim wymagań a i tak okazuje się, że część zasad jest warta tyle co garść piasku na pustyni i wygrywa praca z 40+ zdań.
Czuje się oszukany.
@wyslannik - posłuchaj, nie masz co jątrzyć i wygłaszać oczywistych stwierdzeń. Stało się i tyle. To oczywiste, że doszło do sprzeczności, ale to przecież nie koniec zabawy. Myslę, że kolega spróbuje jeszcze raz i tyle =)
Tak po prawdzie to bezsensem było ustalenie limitu 15 zdań bo zdanie zdaniu nierówne. Jeden napisze 15 zdań na 3000 znaków inny zawrze się w 1000. Dlatego nie wiem czemu miało służyć nałożenie takiego limitu. Chyba tylko temu aby utrudnić wam pisanie i tu przyznam wam rację, że możecie czuć się oszukani co nie zmienia faktu, ze zwycięska praca była bardzo dobra i zasłużyła na wygraną.
W zasadzie jedyne co mnie teraz interesuje to czy to oznacza, że jeśli w przyszłym etapie wyjdzie mi 40 zdań ale będzie zachowany limit 3000 znaków, to nie będę musiała ciąć na siłę, żeby się dopasować do limitu. :P Bo już nie wiem w końcu. xD
@Glandire - wszystko wskazuje na to, że 3000 znaków to jedyne obostrzenie.
@Glandire
To oznacza, że możesz pisać tyle zdań ile Ci się żywnie podoba, byleby nie przekroczyć limitu 3000 znaków bez spacji. Na to bynajmniej wygląda.
To może niech wypowie się autor albo organizator w tym temacie, bo jak się okazuje ograniczenie do 10-15 zdań było niczym innym jak wprowadzeniem użytkowników w błąd.
Czy to nie dzisiaj miał startować kolejny konkurs?
Prezentujemy Wam kolejny etap konkursu na opowiadanie. Zgłoszenia przyjmujemy do 23:59 27 października, powodzenia!
Zwycięzcą konkursu na okładkę do pierwszego opowiadania jest użytkownik Graphos! Gratulujemy!
Jednocześnie startuje konkurs na ilustrację do pierwszej części drugiego opowiadania, zgłoszenia przyjmujemy do 31 października.
Do wszystkich mających pytania:
Autor wybiera ostatecznych zwycięzców z puli zgłoszeń które spełniają nasze wymagania (zgoda na konkurs + mniej niż 3 000 znaków). Rozumiemy wasze zastrzeżenia, dlatego skontaktuję się z Autorem, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Dziękujemy za waszą cierpliwość.
Dziękuję, bardzo się cieszę! :) Poziom był naprawdę wysoki, powodzenia wszystkim w następnych etapach :)
@Dzwiedziiu - Hmm, czy w opowiadaniu Alara nie zmieniła się przypadkiem nagle w Arlenę? ;)
Powiem szczerze, że jestem dość mocno zaskoczony wynikiem konkursu na okładkę. Nie mam nic do Graphosa (jego okładka jest dobra), ale moimi faworytami byli Mateusz16b i arlekin7. A dlaczego jestem zaskoczony? Wygrana okładka nie spełnia wymogi bycia okładką - nie ma wymienionych autorów. Wiem, że to jest ocena dość subiektywna, ale szkoda mi osób, które faktycznie trzymają się zasad konkursu (podobnie w przypadku liczby znaków czy zdań), a nie są wyróżnione (tylko jedna nagroda w przypadku prac graficznych, a są one naprawdę dobre). Z resztą okładki (chyba nie tylko moim zdaniem) Mateusza16b czy arlekina7 są po prostu lepsze.
@Dzwiedziiu
Jednocześnie startuje konkurs na opowiadanie do pierwszej części konkursu, zgłoszenia przyjmujemy do 1 listopada.
Mógłby mi ktoś wyjaśnić o co chodzi? Nigdzie nie widziałem wzmianki o tym. Można prosić o więcej informacji ew. o podanie miejsca, w którym można się na ten temat czegoś dowiedzieć?
@Saerwen
Faktycznie, już napisałem o tym autorowi. Dzięki za info!
@Kemoc:
Mój błąd, powinno być do 31 października, wg regulaminu. Już zmieniam poprzedni komentarz.
Kolejny EDIT: Już wszystko poprawiłem, chodziło mi o konkurs na ilustrację do początku drugiego opowiadania. Przepraszam za zamieszanie.
Gratulacje dla Graphosa, jak dla mnie całkiem zasłużona wygrana! :)
Co się tyczy tego, że niby nie spełnił wymogów bycia okładką: w regulaminie nie było powiedziane w jakiej formie mają być przedstawione. Ba, jest nawet napisane, że mamy całkowitą dowolność, więc to, czy ktoś wypisał wszystkich autorów, czy nie to błahostka i myślę, że raczej nie to było najważniejszym kryterium przy ocenianiu :)
@Dzwiedziiu masz tam chyba zamienione słowa, zamiast konkurs na opowiadanie powinien być konkurs na ilustrację i w regulaminie widziałam datę 31 października, chyba że coś się pozmieniało? ;)
@polak13 - W wielu antologiach, książkach w których jest wiele opowiadań różnych autorów nie ma ich wymienionych na okładce. Ewentualnie są wymienieni na drugiej stronie. Tak więc nie muszą być wymieniani autorzy, nawet nie musi być tytuł, wystarczyłby pewnie sam obrazek, bo wszelkie tytuły dodaje się na samym końcu. Poza tym jeśli chodzi o okładkę - nie ma żadnych warunków i wszystkie okładki trzymały się zasad, bo nigdzie nie ma informacji, co takowa okładka powinna zawierać (całkiem inny przypadek niż z regulaminem konkursu tekstowego, gdzie podano dwie rozbieżne reguły), oprócz tego, że powinna być klimatyczna. Prace Graphosa takie były, sam był moim faworytem do konkursów na ilustrację, ale wygrał na okładkę. Jest wiele okładek dobrych, moimi faworytami były prace arlekina7, Graphosa i Sophikara. Wg mnie praca Mateusza16b jest przeciętna, ale to nie ja funduję nagrody i ogłaszam zwycięzców. Dla jednego lepsze jest to i tamto, kwestia gustu/poczucia estetyki i każdy ma swoich faworytów. Zresztą szanse na wygranie jeszcze będą dla rysowników :)
Okej. Mam jeszcze pytanie odnośnie opowiadania, które dopisał Pan Wojciech.
Złodziejka, psia jej mać.
Na cycki mojej matki!
Ha! Nie tak łatwo ze mną zdradliwe suki!
Ale przecież krzyczała o Harrowmoncie na wszystkie piwa tego świata!
O żesz w dupę - jęknął krasnolud
Czy my możemy używać tego typu zwrotów? Pytam, ponieważ nie chciałbym, aby w przyszłości prace, w których jeden czy dwa wyrazy tego typu się pojawią zostały zdyskwalifikowane.
11. W pracach konkursowych nie można używać nawiązań do intymnych części ciała, alkoholu i narkotyków, a ponadto przekleństw i słów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Niedopuszczalne jest także umieszczanie tych słów w wersji ocenzurowanej. Nie spełnienie tego wymogu oznacza automatyczną dyskwalifikację nadesłanej pracy.
Naprawdę chyba macie problemy z organizacją tego konkursu.
Proponuję sprawdzić pracę Pana W. Chmielarza pełno w niej literówek.
..ALE OSTRZE WĘDROWAŁA DALEJ..
..BYŁ WOLNIEJSZYCH OD ELFKI..
..SZARY STRAŻNIK SAPNĄŁ Z SATYSFAKCJĘ..
Ok. Jestem zagubiony =) Czy oficjalnie już nadeszła informacja o zniesieniu limitu 15 zdań? Czy pkt 11 regulaminu obowiązuje?
Akurat te literówki to bzdury, które zdarzają się każdemu, łatwo można to naprawić. Martwi tylko trochę łamanie zasad Organizatorów przez p. Chmielarza oraz to, że w kolejnym opowiadaniu będzie trzeba taszczyć za bohaterami nieprzytomną postać. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ja osobiście nie jestem fanem kilku uber-mocnych bohaterów, rzezających tłumy oponentów na lewo i prawo.
Zastanawia mnie szczerze powiedziawszy, czy mam dopisać ciąg dalszy do zdania, które zostało wyróżnione na tej stronie, czy do zdania kończącego całość tej części opowiadania? "Zobacz całość" wprawiło mnie w zakłopotanie, bo nie wiem teraz już czy tworzymy opowiadanie wspólnie, czy po prostu rzucamy swoje propozycje?
Oghren stał, i patrzył się na próby odratowania Gady. Nic nie wskazywało na to aby Maren i Bella mogli ją uzdrowić. Pomimo swoich prób, Oghren nie był przekonany co do chęci magików.
- Jak myślisz, odratują ją? - spytała Arlena, która usiadła na skale obok krasnoluda.
- Wydaje mi się, że częściowo. Ustabilizują jej stan na tyle, aby można było ją nieść, a kiedy wyruszymy dalej, znajdą powód dla którego się wywiną od winy.
- Przecież to twoja wina.
- Dupa tam, a nie moja. Widziałem trzy pomioty, tylko cholerny arcydemon wie skąd się znalazł tam ten czwarty. Do tego widziałem jak celowała z łuku w Gadę, nie w pomiota. Dobrze wiesz Arleno, że cała ta sprawa śmierdzi próba zabicia Gady.
- Wiesz że jestem z tobą, krasnoludzie? Poza tym musimy trzymać się razem, jeśli mamy stąd wyjść.
- Tak, tak, na cycki Andrasty, w ogóle nie powinienem się godzić na tą wyprawę.
Parę minut później podszedł do nich Maren, na jego twarzy nie widać było, aby się zmęczył rzucaniem czarów.
- Zrobiliśmy co mogliśmy, aczkolwiek ostrze było zatrute, i jeśli Gada nie znajdzie szybko w rękach prawdziwych uzdrowicieli, to nie przeżyje tego.
- Kłamiesz! - rzucił Oghren - Łżesz jak pies, któreś z was potrafi uleczyć Gadę, ale nie chce tego zrobić. Nie będę pił przez tydzień jeśli się mylę.
- Krasnoludzie, naprawdę nie wiem o co Ci dokładnie chodzi. Bella jest uzdrowicielką, to fakt, ale nie potrafi wyleczyć trucizny.
- W takim razie czemu wysłali z nami ją, a nie kogoś kto by się znał na magii lepiej? - wtrąciła się elfka
- Nie wiem elfko, ale daję wam moje słowo, że gdybyśmy mogli ją odratować, to byśmy to zrobili.
Oghren spojrzał wrogo na Marena, a potem na Belle która klęczała przy Gadzie, rzucając zaklęcia. Podniósł się, oparł topór o ziemię, skinął głową w stronę Arleny.
- Zabierajmy się stąd, Arleno, przygotuj nosze z Marenem. Bella niech dokończy swoje nieudane czary, a ja pójdę sprawdzić tunel. Z wami magikowie policzę się później, kiedy wrócimy do Orzammaru.
Krasnolud podszedł do rannej towarzyszki. Była cała blada, a oczy przybrały mętną, mglistą formę. Nie chcąc przeszkadzać Bellie, ruszył do tunelu, jedynej drogi prowadzącej w głąb ścieżek, i trzymając topór w ręku, zaczął się oddalać od grupy.
Szedł stanowczo, stawiając pewnie kroki zaczął przemierzać korytarz w poszukiwaniu jakiegoś rozwidlenia. Nie minęły cztery minuty od zapuszczenia się w głąb tunelu, a już zaczęły się kłopoty. Dotarł do końca tunelu i od razu pożałował że z niego wyszedł. Natknął się na grupę pięciu pomiotów, która od razu rzuciła się na krasnoluda. Oghren stanął przy jednej z kolumn podpierających salę w której się znalazł, i czekał na atak. Otoczyli go, ale nie tak jakby oni sami tego chcieli, ponieważ krasnolud miał zasłonięte plecy.
- Prędzej dupa mi się urwie, niż zdołacie pokonać potężnego Oghrena! - z rykiem rzucił się na jednego z genloków, i ciął go w kolano, przecinając mu całą nogę. Tym uderzeniem przeszedł za grupkę pomiotów, i korzystając z impetu, od razu zamachnął się toporem w drugiego genloka, wbijajac ostrze toporu w plecy. Genlok zawył, gdy topór połamał mu kręgosłup, i runął na ziemie. Oghren przyjął obronną pozycję, gdy jeden z pozostałej trójki rzucił się na niego. Szybko sparował jedno uderzenie, a potem zablokował cięcie drugiego przeciwnika. Nie czekając na atak trzeciego, ten ruszył rzucił się w bok, próbując przeciąć jednego z napastników. Uderzenie było tak potężne, że topór przełamał miecz pomiota, i wbił się prosto w czaszkę genloka. Topór wszedł tak głęboko, że minęło kilka sekund, zanim krasnolud zdołał go wyciągnąć. Zajęło mu to sekundę za długo, bo poczuł ześlizgujące się po jego ramieniu ostrze. Ogren uderzył łokciem w genloka, i zamachnął się na niego, ścinając mu głowę.
Ostatni genlok, stał pięć metrów od niego. Nie atakował, tylko patrzył w gniewne oczy Oghrena. Krasnolud nie czekając na zaproszenie, zrobił kilka sporawych susów, i prostym silnym uderzeniem zabił Genloka, zanim ten zdołał zareagować. Oghren dopiero teraz mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu w którym się znalazł. Była to wielka sala, po środku stały cztery kolumny, z jednej strony były masywne metalowe drzwi, a po przeciwnej stronie znajdował się tunel z którego wyszedł.
- Rozbijemy tutaj mały obóz. - Ogren przycupnął na skale, i otarł swoją twarz. Był wykończony, wędrówka trwała już od dłuższego czasu, a częste walki z pomiotami szybko go wykańczały. Oghren był bardzo doświadczonym wojownikiem, lecz długie lata wędrówki i batalii nie zadziałały na niego najlepiej. Krasnolud wstał, i ruszył w stronę metalowych drzwi, gdy nagle usłyszał czyiś krzyk.
Oghren przystanął, nasłuchując otoczenia. Nie mógł powiedzieć skąd dobiegał krzyk, do kogo on należał, czy tylko się przesłyszał. Drugi krzyk, teraz wyraźniejszy, krasnolud nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Zaczął biec w stronę tunelu z którego wyszedł. Pędził co sił, trzymając topór w wygodnej pozycji. Po dwóch minutach dobiegł do pomieszczenia w którym zostawił swoją gromadkę, i przeklął sam siebie za głupotę jakiej popełnił. Marena i Belli nie było, kamienne drzwi zostały wyłamane, a przy zimnym ciele Gady siedziała Arlena, trzymająca się za zakrwawione udo.
- Oghren! Miałeś rację, te dwie żmije to zdrajcy, nie pracują dla królowej!
- Cii, spokojnie. - Oghren otworzył swój mały tobołek który zostawił przed wyruszeniem w tunel, i wyjął z niego długi i gruby bandaż. Zaczął obwijać udo elfki. - Powiedz mi, co się stało, od początku.
- Po paru minutach jak nas opuściłeś, Maren i Bella zaczęli się dziwnie zachowywać. Mówili coś o tobie, że się zorientujesz, że nie gdybyś nie odbił strzały, to już by wracali do domu. Podeszłam do nich pytając się o co im chodzi, chyba nie wiedzieli że elfki mają o wiele lepszy słuch. Maren rzucił się na mnie ze sztyletem, przeciął mi udo, a Bella poderżnęła Gadzie gardło. - do oczu elfki napłynęły łzy - Nie mogłam nic zrobić, rzucili na mnie jakieś zaklęcie. Nie mogłam się poruszyć, byłam tak jakby zamrożona, ale widziałam co robią. Maren podbiegł do drzwi i rzucił na nie jakieś zaklęcie, dość potężne ponieważ drzwi od razu rozpadły się na najmniejsze kawałki. Uciekli przez nie, a kiedy czar który na mnie rzucili przestał działać, zaczęłam wołac o pomoc.
Oghren wstał, i podszedł do Gady. Wyglądała tak jak przed wyjściem, z tą różnicą, że teraz miała wyraźny ślad cięcia na szyi.
- To moja wina, nie powinienem ruszać sam. Mogłem temu zapobiec, mogłem poprosić Arlene aby poszła sprawdzić tunel. Obiecuje Ci moja kruszynko, że tamci dwaj magicy zapłacą za to co zrobili. A teraz żegnaj moja droga, odpoczywaj w pokoju.
Oghren poklęczał tak chwilę, kiedy poczuł dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Elfka spoglądała na niego ze smutkiem. Wyciągnęła do niego dłoń, a Oghren z chęcią ją złapał.
- Nie idziemy głębiej. Wracamy do Orzammaru, królowa musi się o tym dowiedzieć co się tutaj stało. Jesteś ze mną elfko?
- Nikt mnie tak nigdy nie upokorzył jak oni, poza tym, lubiłam Gadę, więc tak, jestem z tobą.
Spakowali wszystkie niezbędne przedmioty, i po ostatecznym pożegnaniu się z Gadą, ruszyli przez kamienne drzwi, nie wiedząc jakie pułapki przygotowali na nich magicy. I tak rozpoczęła się jeszcze większa przygoda, o której Oghren i jego towarzyszka nigdy nie zapomną.
Kolejny już etap konkursu, a wciąż przez niektórych regulamin jest olewany po całości... Naprawdę, jest to nie do pojęcia...
Bzdury, nie bzdury. Zamieszczając treść, sprawdza się jej poprawność.
6041 chyba Cię poniosło.
Nie słuchaj ich =) 15 zdań zostało zniesione to i z 3k znaków damy sobie radę ;P
- Ty gnido... - wyszczerzyła przez zęby Gada. Chwilę po, straciła przytomność, ręce zaciśnięte na bandażu opadły bez więdnie na kamienistą posadzkę. Mag podniósł powieki rannej. Złapał za rękę i sprawdził puls.
- Jest gorzej niż myślałem. Ruszajmy
Oghren kiwnął głową w stronę przejścia - No to jazda
Chwilę później, maszerowali przez gruzowiska . Dźwięk kroków niósł się echem w tunelu odbijając się od pokrytych kurzem i śluzem ścian. Co jakiś czas stawali w miejscu, by sprawdzić stan Gady, ten ciągle się pogarszał . Czarodziej i krasnolud trzymali nosze Helmi a Antivanka szła kilka metrów z przodu. Czasami przyspieszała i znikała aby następnie błyskawicznie wrócić. - Zwiad- powtarzała.
- Nie da rady, ona już umiera... perma...nen...tnie- Dyszący mag w końcu nie wytrzymał ciężaru i wypuścił z rąk nosze, ranna uderzyła z pełną siłą o posadzkę . Oghren stracił równowagę , głośnym tąpnięciem wylądował obok Gady Helmi. Jej powieki były podniesione ,oczy miała blade jak mleko. Krasnolud wpatrywał się w martwe ślipia podczas gdy czarownik z wbitym wzrokiem w sufit, łapał oddech.
- Musimy iść dalej- wydobył z siebie Maren
- Moment...
- Musimy iść dalej- powtórzył stanowczo-, nie oczekując na odpowiedź czarodziej wstał z podłogi, strzepał kurz z płachty i ocierając pot z czoła odezwał się ostatni raz.- Idziesz czy nie? Jej już nie pomożemy.
Kiedy już miał wstać z zimnej podłogi , przecinająca powietrze z zabójczą prędkością strzała przebiła gruby pancerz bersekera i utkwiła w prawym ramieniu. Z krzykiem krasnolud ponownie wylądował na ziemi. Mag zdążył rzucić na siebie czar ,zanim kolejny pocisk uderzył. Tym razem rozbił się w drzazgi o kamienną skórę. Pewny siebie chwycił kostur i cisnął przed siebie kulę ognia i poprawił kinetycznym pociskiem. Grzmot eksplozji rozrzucił grupę napastników we wszystkich kierunkach.
- To nie pomioty- powiedziała Helmi- leżący tuż obok czerwonobrody krasnolud nie dowierzał w to co widzi.
Maren słysząc te słowa przeraził się i przestał zwracać uwagę na walkę.
- Ty umarłaś!- wrzasnął czarownik.
- Chciałbyś zasrańcu.- syknęła, po czym z uśmiechem odparła- orientuj się.
W tym momencie potężna włócznia przebiła na wylot uzdrowiciela. Nawet ochronny czar nie wytrzymał takiego uderzenia kiedy z brzucha zwisały jelita a po ubraniu spływała krew. Opadając na kolana mag, spojrzał przed siebie, wtedy kolejna strzała przebiła gardło i w konwulsjach ciało osunęło się na ziemię.
- Za ten pocisk powinnam ci urżnąć łeb magu!- głos był wyraźnie kobiecy, donośny a zarazem przerażający.- Elfka i cała reszta tej bandy również padła trupem, zadbałam o to, żaden apostata mnie nie przechytrzy.
Oghren ze strzałą ramieniu chciał sięgnąć swój topór, kiedy Helmi powoli wstawała na nogi.
- Kim jesteś?- zapytała
- Wybacz strzałę krasnoludzie , nawet templariusz może czasami spudłować. - kobieta była odziana w zbroję płytową. Na głowie miała czerwony kaptur a na klatce widniał znak słońca.- Jestem komtur Meredith , przewodzę sługom Stwórcy w Kirkwall.
- Czego służebnica zakonu szuka na głębokich ścieżkach?
- Ciebie moja droga.
- Co tu się dzieje?- nie wytrzymał Oghren.
- Spokojnie strażniku, jeszcze pożyjesz. Głupi król Fereldenu myśli ,że coś złego dzieję się w Orzammarze.- templariusz uklękła obok krasnoludów- Ale my dwie wiemy ,że tak nie jest. Prawda?- uśmiech zniknął z twarzy komtur tak szybko jak się pojawił- Strażnik mnie nie interesuje w przeciwieństwie do ciebie, tylko dlatego wasza dwójka żyje . Zapytam raz , nie próbuj kłamać. Gdzie krasnoludzie jest Idol?
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że regulamin pozwala wyróżnionym i zwycięzcom na branie udziału w kolejnych etapach. Dasz takiemu palec, weźmie całą rękę.
Oghren skrzywił się i skinął ponuro głową.
– To niezbyt przyjemna perspektywa – mruknął, bardziej do siebie samego niż do Alary.
Zmierzył wzrokiem wciąż nachylających się nad Gadą Marena i Bellę. Mag skończył rzucać zaklęcia i teraz z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w krasnoludkę. Wydawało się, że nawet nie oddycha, a myślami błądzi gdzieś wyżej, poza Głębokimi Ścieżkami. Z kolei szlachcianka wykrzywiała usta w grymasie wściekłości, co rusz rzucając czarodziejowi spojrzenia pełne pogardy i cichej nienawiści. Jednak w tym samym momencie trzymała dłoń na ręce Gady, a między złymi emocjami wypełniającymi jej oczy dało się znaleźć również zatroskanie. Oghren pokręcił głową. Nie potrafił ocenić, które z nich coś ukrywało.
– To co? Idziemy dalej? – zapytał krasnolud głośno, chcąc przerwać nieznośną ciszę, którą zakłócał tylko jego donośny oddech. – Stercząc tutaj, niczego nie zdziałamy.
– W jaki sposób chcesz iść dalej? – odpowiedziała pytaniem Bella, uśmiechając się drwiąco. – Gdybyś nie zauważył, jest wśród nas nieprzytomna, a nie mamy noszy.
– Nie możemy tu tak stać – sprzeciwił się Oghren.
– Rozdzielmy się – zaproponowała nagle Alara.
– Nie, to nie jest dobry plan. Uwierzcie mi, tutaj, na Głębokich Ścieżkach nie warto…
– Pozwól, Oghrenie, że od teraz będziemy ignorować twoje pomysły, dobrze? – Bella wstała i przyjrzała się swojemu łukowi. – To ty nas w to wszystko pakowałeś.
Krasnolud zaklął pod nosem, ale nie odważył się na głos powiedzieć, co w tej chwili pomyślał o szlachciance.
– Rozdzielimy się – powiedział z naciskiem Maren tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ja zostanę tutaj z Alarą. Zaopiekujemy się Gadą, a wy pójdźcie w głąb tego korytarza. Znajdźcie wyjście, znajdźcie pomoc. Zróbcie cokolwiek. – Wzniósł oczy ku gęsto pokrytemu stalagmitami sufitowi. – Mam dość tego miejsca.
Bella prychnęła i ostentacyjnie odwróciła się na pięcie.
– Chyba nie myślisz, że z nim pójdę?
– Tak, tak właśnie myślę! – krzyknął czarodziej. Spod jego cienkich brwi wypływała fala irytacji. – No, idźcie!
Przynajmniej ją będę miał na oku, pomyślał Oghren, podchodząc do szlachcianki. Raz jeszcze obrócił się i spojrzał na Alarę. Ruchem oczu wskazał jej Marena. Zrozumiała. Skinęła głową i podeszła do maga.
Krasnolud westchnął ciężko i wbił wzrok w ledwo widoczne w ciemności spiralne schody. Jego palce zatańczyły na rękojeści topora, kiedy postawił nogę na pierwszym stopniu.
Korytarz, do którego trafili, zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Oghren błądził po omacku, wystawiając ręce przed siebie i starając się dostrzec w mroku cokolwiek. O obecności Belli świadczyły tylko jej ciche kroki. Kiedy tunel skręcił, a w oddali pojawiły się smugi pomarańczowego światła, chrząknął głośno i spojrzał na kobietę badawczo.
– Wiem, że coś ukrywasz, Bello – powiedział prosto z mostu.
– O czym ty mówisz? – zdziwiła się szlachcianka.
– Myślę, że jesteś uzdrowicielką, tylko się do tego nie przyznajesz. Powiedz mi, po co tak naprawdę tutaj jesteś.
Bella łypnęła na niego spode łba.
– Postradałeś zmysły? – warknęła. – Nie masz prawa. To wszystko twoja…
– Przyznaj się!
– Nie wiem, o czym mówisz – syknęła. Ruszyła w głąb korytarza, nawet nie oglądając się za siebie. – Nie potrzebuję twojej pomocy. Nawet nie próbuj za mną iść.
Oghren parsknął szyderczym śmiechem, postępując krok do przodu.
– Chyba cię… – zaczął, ale natychmiast urwał, zmuszony do okrzyku bólu, kiedy poczuł ostry ból w ramieniu. Chwycił się za rękę. Po palcach spływały mu strugi ciepłej krwi. Nawet nie zauważył, kiedy Bella posłała strzałę, słyszał tylko jej świst.
W tym czasie młody mag już skończył opatrywać rany Gedy:
-Ona sama nie wstanie, nie mówiąc już o chodzeniu, ktoś ją musi nieść.
Wszyscy skierowali wzrok na Oghrena, w końcu był najsilniejszy z nich wszystkich, a Geda , widać bardzo lubiła jeść:
-Ale na czym, to kawał baby, przez ramię jej nie przełożę przecież!
-Krasnolud ma rację, nie mamy noszy, a przenoszenie jej za nogi i ręce może jej tylko zaszkodzić. Nie lubię tego mówić, ale trzeba będzie ją tu zostawić, wrócimy tu z pomocą, to zaklęcie powinno na jakiś czas uczynić Gadę niewidoczną dla pomiotów. - odrzekł mag, zacisnął dłoń, zaświeciło i krasnoludka znikła.
-To zaklęcie nie działa wiecznie prawda? Proponuję, żeby Oghren, jako winny zamieszania został i bronił jej, w końcu masz jakiś honor krasnoludzie, hę? - Alara uśmiechnęła się tak szyderczo, Oghren przez chwilę miał nadzieję, że twarz jej pęknie.
Po kilkunastu minutach w korytarzu zniknęły ostatnie blaski pochodni i umilkły dźwięki.
-A jednak sobie poszli, psia mać, chociaż byście pochodnie mogli zostawić – przeklęci powierzchniowcy.
Nikt nie umiałby powiedzieć ile czasu upłynęło w ciemnościach, najpierw Oghren usłyszał huk, potem jakieś wrzaski w oddali, po chwili kroki, pomieszczenie zajaśniało ciepłym blaskiem pochodni. Krasnolud zmrużył oczy, przyzwyczajał się do nagłego błysku światła.
-Gada???? Co ty... ja... tego... przecież..., ale... - zaskoczony Oghren rozejrzał się po komnacie, podłoga była czysta, nie dostrzegł nawet martwych pomiotów.
-Nie ma czasu na gadanie Oghrenie, drzwi są otwarte, szybko, zaraz się zrobi gorąco!
Oghren zastanowił się nad słowami Arleny. Sytuacja faktycznie wyglądała kiepsko. Jeśli członkini rodu Helmi teraz umrze to reszta drużyny obwini o to właśnie Jego. Na pewno nie wyjdzie to także na plus reputacji Szarych Strażników. Oghren potrafił sobie wyobrazić krzykaczy na placach Kar'hirol i w Sali Kongresowej Orzammaru - Szara Straż przyczynia się do śmierci członkini rodu Helmi!
- Skończone - z zamyślenia wyrwał go głos maga - Zrobiłem co mogłem, ale nie wygląda to za dobrze. Jest nieprzytomna i póki co jej stan jest stabilny, ale nie obędzie się bez uzdrowiciela.
- Nie ma żadnego wyjścia - rzuciła Arlena - Nie wrócimy tą samą drogą.
- Lepiej sprawdzimy dokładnie jeszcze raz, może coś przeoczyliśmy - Odezwała się Bella - Może jest jakiś mechanizm.
Oghren zauważył, że twarz Gedy jest blada, a Ona sama ciężko oddycha. Nie było czasu na niezdecydowanie i szukanie przycisków i ukrytych dźwigni psia ich mać! Osobiście wolał stawić czoła bandzie pomiotów, niż godzinami szukać tajemnego przejścia, które może w ogóle nie istnieć.
- W takim razie ruszajmy jak najszybciej do jasnej cholery! - wrzasnął Kransolud i wskazał drogę w głąb komnaty.
Towarzysze popatrzyli na Niego. Bella otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale widocznie zmieniła zdanie. Popatrzyła jeszcze raz na ranną Gedę i kiwnęła głową na zgodę.
Czy to możliwe, że wszystko było ukartowane? Królowa nie przepadała za Szarą Strażą po tym jak pokrzyżowała Ona plany jej ojca Loghaina podczas Plagi. Czyżby Bella spodziewała się, że krasnolud zdoła zniszczyć strzałę w locie? Czy otrzymała instrukcję od Anory? Nie, to zbyt mało prawdopodobne. Tak, czy inaczej ktoś z Nich musi być uzdrowicielem. Tylko jak sprawić, aby się ujawnił? Oghren postanowił, że nie pozwoli tknąć nikomu innemu krasnoludki, póki nie dowie się kto z kompani jest oszustem. Podszedł do Gedy, ale kiedy chciał ją podnieść Maren go powstrzymał.
- Poczekaj, rzucę zaklęcie, które zmniejszy jej wagę - Wykonał dłońmi skomplikowany gest, a kiedy między nimi pojawił się błysk ciało Gedy rozbłysło - Nie wiem ile zdołam utrzymać to zaklęcie, ale przez jakiś czas będzie nam lżej.
Oghren kiwnął głową na znak podziękowania i podniósł krasnoludkę umieszczając ją na swoich plechach i przywiązując do siebie rzemykami jej zbroi. Faktycznie wydawała się niezwykle lekka jak na krępą krasnoludzką wojowniczkę. Nie oglądając się za siebie ruszył przodem w ciemność Głębokich Ścieżek, a za Nim podążyła reszta grupy.
Oghren jak obiecał, tak poniósł na swoich plecach niemałe ciało nieprzytomnej krasnoludki.
- Mam nadzieję, że rana nie została skażona krwią pomiota, wtedy wróciłaby do kamienia zanim opuścimy te przeklęte ścieżki - sapnął szary strażnik.
- Pewnie na to liczysz, co? - syknęła Bella.
Oghren posłał jej ponure spojrzenie.
- Nieprzyjemna sytuacja, nieprawdaż? - zapytała złodziejka jak gdyby nigdy nic z figlarnym uśmiechem malującym się na ustach.
- Ciągle w dobrym humorze? Jak ty to robisz? Czy może powinienem zapytać co takiego popijasz ukradkiem i dlaczego nie dzielisz się z towarzyszem niedoli? - zaniósł sie śmiechem krasnolud, z którego twarzy spływały krople potu. Mag i szlachcianka popatrzyli na niego z dezaprobatą. Godziny ciągnęły się Oghrenowi niemiłosiernie, a Gada wraz z czasem wydawała się przybierać na wadze. Wreszcie zatrzymali się na spoczynek. Maren sprawdził stan krasnoludki i założył świeży opatrunek.
- Źle z nią. Nie widać skażenia krwią pomiotów, ale trucizna postępuje - stwierdził mag.
- Może nie powinniśmy zatrzymywać się na noc? - zapytała Bella.
- Musimy odpocząć. No, przynajmniej ja muszę, nie dam rady nieść jej choćby na końcu drogi czekał na mnie dzban najznamienitszego piwa - oznajmił Oghren, którego twarz była równie czerwona co broda. - Ale mogę czuwać podczas psiej wachty.
- Żeby wykończyć Gadę Helmi kiedy wszyscy będą spać? - zapytała głosem pełnym jadu łuczniczka.
- Daj spokój - przerwał mag widząc wściekły grymas strażnika - Oghrenie myślę, że to świetny pomysł, wszyscy musimy zregenerować siły, by Gada miała cień szansy na przeżycie, a ty jesteś przyzwyczajony do snu pod ziemią.
Gdy przyszła pora na Oghrena by czuwać, krasnolud usiadł w miejscu w którym mógł widzieć wszystkich członków wyprawy, szczególnie krasnoludkę oraz wszystkie odnogi Głębokiej Ścieżki. Gdy wszyscy posnęli, Ogrhen skradając się zaczął przeglądać torby towarzyszy w celu odkrycia kto jest zdrajcą. Wewnątrz torby Alary zauważył dziwny zwitek szmat.
- Zaliczka... - szepnął zduszonym głosem krasnolud widząc srebrną sztabkę wytwarzaną przez krasnoludzką gildię kupiecką. Już miał się podnieść, by wszcząć raban gdy poczuł eksplozję bólu w potylicy.
- Wiedziałam że on jest zdrajcą - usłyszał głos Belli leżąc na ziemi.
- Zwiążcie go nim dojdzie do siebie - rozkazał głos, chyba Marena, szary strażnik nie potrafił stwierdzić przez huk tysiąca młotów w jego czaszce - Zostawimy go tutaj, by pomioty zżarły przeklętego zdrajcę żywcem - mimo ogłuszenia wiedział że ten słodki ton należał do Alary.
No kurczę. Nie moja to wina. Jak się rozpiszę to już nie mogę zatrzymać palców. Naprawdę się staram zmieścić w trzech tysiącach, ale jak znajdę jakiś pomysł i go rozwinę, to bardzo ciężko jest mi go pociąć. I tak nie napisałem wszystkiego, co chciałem wdrożyć. :(
Krasnolud spojrzał na nią zszokowany. – Ratowałem ją… Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakbyście obie – ty i Bella – chciały ją zabić.
- Jeśli nie mylisz się co do tego, że jedno z naszych towarzyszy kłamie, to jak myślisz, kogo obarczy winą za śmierć Gady? – zapytała szeptem, wskazując głową w stronę pochylonych nad poszkodowaną ludzi.
Oghren westchnął tylko i pokręcił głową.
Tymczasem Maren zakończył wreszcie swój leczniczy rytuał i oznajmił, że trzeba przygotować nosze dla rannej kobiety. Alara i Szary Strażnik pospiesznie wykonali prowizoryczne przenośne posłanie, a następnie ułożyli na nim nieprzytomną podopieczną Harrowmonta.
- Musimy jak najszybciej wydostać się na powierzchnię – stwierdził to, co i tak było oczywiste Maren.
Zaraz po jego słowach drużyna na nowo podjęła marsz w głąb Głębokich Ścieżek, który od tej chwili stał się jeszcze trudniejszy. Grupa posuwała się naprzód wolnym krokiem, starając się czynić jak najmniej hałasu. Dwoje z niej na zmianę niosło nosze z nieprzytomną dziewczyną, co wykluczało ich z początkowego etapu ewentualnej walki z pomiotami. Towarzysze stali się niespokojni, za każdym zakrętem, w każdym zakątku spodziewali się napotkać przeciwnika, który przecież gdzieś się czaił. W rzadkich chwilach wytchnienia, podczas postojów, niewiele zamieniali ze sobą słów. Każdy pogrążał się w swoich własnych myślach. I w swoim własnym szaleństwie. Po tak długim czasie spędzonym na Głębokich Ścieżkach, w członkach ekspedycji zaczęły budzić się ich najgorsze oblicza. Ścieżki mamiły i wodziły za nos tych, którzy nie byli dość silni, by się im przeciwstawić.
Pochłonięty swoimi myślami i podejrzeniami o zdradę Oghren bacznie obserwował swych kompanów. Teraz był pewny jedynie wierności własnego topora, w przeciwieństwie do grupy wyrzutków, z którymi przyszło mu podróżować. Podczas każdego postoju nadzorował Marena odnawiającego lecznicze zaklęcia nad ciałem krasnoludzkiej kobiety. Ponieważ nie mógł mieć do niego zastrzeżeń, skupił się na obserwowaniu Belli.
Kiedy przypadkiem obudził się w czasie jej warty z zaniepokojeniem odkrył, że szlachcianka pogrążona jest w błogim śnie. Odruchowo zerknął w stronę nieświadomej Gady. Przerażony dojrzał nad jej ciałem elfkę, której nigdy nie posądziłby o taką nieuczciwość. Dziewczyna trzymała w dłoni buteleczkę wypełnioną do połowy jakimś dziwnym, krwistoczerwonym płynem.
W porządku, w ruch poszły klawiatury kolejnych uczestników, czyli zamieszanie z poprzednią częścią konkursu należy jak najszybciej zapomnieć, tak? Szkoda, że nikt z redakcji, a tym bardziej sam autor, nie ustosunkował się do tego wszystkiego, o czym była mowa przez ostatnie kilka dni. Podsumowując: jedynymi obowiązującymi zasadami są te odnośnie ilości znaków bez spacji, o alkoholu, "dupach', "cyckach" etc jednak pisać można (bo nie widzę powodu, dla którego używać ich może tylko p. Chmielarz), a podpunkt nazwany "Zasadami Autora" to tak naprawdę "Lużne wskazówki autora, stosować wedle uznania"? Tak czy inaczej, dobrej zabawy i powodzenia wszystkim uczestnikom.
@mastji
Świetnie to podsumowałeś, mości mastji. Żeby ostatecznie nie okazało się, że wszystkie prace z "cyckami", "dupami" i alkoholem zostaną zdyskwalifikowane, bo jakby nie było regulamin zakazuje tego rodzaju praktyk.
Oghren wziął na siebie trud dźwigania krasnoludki. Nie chciał nawet na chwili spuścić jej z oczu. Słowa elfki dały mu do myślenia. Ten, kto chciał śmierci Gady postarał się, aby wszystkie podejrzenia zostały skierowane przeciwko niemu.
- Mam pytanie. - Bella zwolniła i zrównała swój krok z tempem Szarego Strażnika. - Tutaj w Głębokich Ścieżkach zawsze jest ciemno. To jak właściwie wy, krasnoludy, wiecie kiedy jest dzień?
- Mamy zegary. A poza tym thaigi zwykle znajdują się blisko powierzchni, więc... - Oghren urwał tknięty nagłą myślą.
- Tak myślałam. A ten thaig jest blisko powierzchni?
- Tak.
- Czy ja dobrze słyszę? - do rozmowy wtrącił się Maren. - Gdzieś tu blisko jest wyjście, a mimo to my wciąż krążymy po omacku?
- To nie takie proste. Nie znam się na krasnoludzkiej architekturze, a wy z kolei nie znacie się na poszukiwaniu ukrytych drzwi i tajnych przejść. Uprzedzając pytania. Zrobiłam zwiad i mogę stwierdzić, że z całą pewnością nie ma tu głównego wejścia. - Alara jak zawsze pojawiła się znikąd. Poruszała się bezszelestnie jak cień, dlatego nie zdał sobie sprawy z jej obecności dopóki się nie odezwała. Elfka z całą pewnością była profesjonalistką. Dorównywała zapewne słynnym Antiviańskim Krukom. Krasnolud mimowolnie zadrżał. Znowu Antivia.
Kolejne godziny marszu zlewały się w ciąg nieustannych westchnień, prychnięć i ukradkowo rzucanych podejrzliwych spojrzeń. Zadanie, którego realizacja powinna ich zjednoczyć okazało się źródłem podziału. W końcu zdecydowali się na odpoczynek w jednej z opuszczanych komnat.
- Gada prawdopodobnie niedługo się przebudzi. - słowa maga były niepokojąco ciche. - Sądzę, że jednak lepiej będzie jak utrzymamy ją w śpiączce.
- Co?! Dlaczego?! - krzyk skrytobójczyni odbił się echem od ścian pustej komnaty.
- Moje zaklęcia spowalniają działanie trucizny. Jednak jeśli zacznie chodzić, krew zacznie szybciej krążyć w jej żyłach i rozprowadzać ją do wszystkich narządów. Ponadto nie wiemy jak się zachowa.
- Masz rację. Co na to pozostali? - Szary strażnik spojrzał na kobiety, które skinęły głowami.
Zmęczony oparł głowę o ścianę i zaczął wpatrywać się w nieruchome ciało krasnoludki.
- Dziwne. Nic tu nie ma. Żadnych skarbów, a nawet ciał. - Alara wypowiedziała swoje słowa tak obojętnym tonem, że dopiero po chwili Oghren dostrzegł ich złowrogi sens. - W każdym razie znalazłam coś ciekawego.
Łotrzyca podeszła do jednej ze ścian i wskazała na coś ręką.
"Pierwsze jego słowo przebudziło ziemię. Trwogą zadrżała jej pierś. Drugie jego słowo otworzyło nasze oczy. Kamienne serca zabiły. Trzecim swym słowem okaleczył naszą matkę. Z rozdartego ciała wypłynęła lawa."
Wojownik poczuł się nieswojo. Ciemność spowijała nie tylko pozostałości krasnoludzkiego miasta, ale również jego historię. Nikt nie wiedział co doprowadziło do jego upadku. Choć wyryte zdania zdawały się nie posiadać żadnego sensu, było w nich coś złowieszczego. Coś, co czaiło się zawsze na granicy podświadomości wędrowców błądzących w mroku.
- To tylko słowa. Nie zawierają żadnej klątwy. - Maren przesunął dłonią po ścianie. Równocześnie rozległ się dźwięk działającego mechanizmu.
Cienie wypłynęły spod posadzki sali. Powoli formowały się w humanoidalne kształty. Oghren i Bella zareagowali błyskawicznie - ostrze topora zanurzyło się w cienistej masie, a powietrze przecięła strzała.
- Przestańcie! Tu nikogo nie ma! - do zamglonego umysłu krasnoluda ogarnięto berserskim szałem dobiegł głos Alary. Jego ton zdawał się być wyższy niż zazwyczaj. Po chwili przerodził się w dziki wrzask.
Ogrhen skrzywił się, nie chciał już dłużej ciągnąć tego tematu. Zgoła śledził każdy, nawet najmniejszy ruch Marena, który wciąż starał się uzdrowić Gadę. Nie przynosiło to jednak oczekiwanych efektów, a raczej miał wrażenie że z każdą chwilą jej stan się pogarsza. Szary strażnik nerwowo zaciskał pięści czując, że nic nie może zrobić. Wciąż wzbraniał się przed poczuciem winy. Myśl ta była dla niego nieznośna, jak koszmar z którego nie sposób się obudzić.
- Nie sądzisz że powinniśmy się wreszcie zająć czymś bardziej pożytecznym, niż snuciem absurdalnych oskarżeń. - przerwała ciszę Alara tonem nie znającym sprzeciwu. - Musimy iść dalej w głąb ścieżek, może uda nam się gdzieś natknąć na jakieś wyjście.
Krasnolud zmarszczył brwi odrywając wreszcie swój wzrok od maga.
Elfka odwróciła się na pięcie i ruszyła co prędzej przed siebie. Chwyciła za sztylety zagłębiając się w cieniu mglistego przejścia. Po jakimś czasie dała znak, że droga jest wolna. Ogrhen wziął na ręce Gadę i pośpiesznie zaczął się zbliżać w głąb ścieżki. Zaczynali właśnie przeprawę wzdłuż Okopów Umarłych. Idąc tak natknęli się na obszerną dziurę w ścianie. Wychodzące z niej promienie światła częściowo rozjaśniły spowity mrokiem tunel.
Weszli przez nią do środka i rozejrzeli się wokół. Na końcu pomieszczenia znajdowały się potężne żelazne wrota. Podróżni nie zauważyli uśpionych golemów, które od wieków strzegły tego miejsca.
- Coś mi tu śmierdzi.- zaczął Ogrhen. - żadnego plugastwa? - ledwo zdążył to wypowiedzieć usłyszał głośnie uderzenie kamiennej pięści wymierzonej wprost na Alarę. Elfka zdążyła zwinnie uskoczyć i zadać pierwszy cios. Reszta grupy pośpiesznie wyciągnęła broń.
- Ogrhen! Wycofaj się! Nie możemy narażać Gady! - krzyknęła łotrzyca. Bella zdążyła już w tym czasie wystrzelić kilka celnych strzał. Maren użył łańcucha błyskawic, by zwrócić na siebie uwagę bestii. Golem teraz owładnięty zabójczym szałem zbliżał się uderzając na oślep. Łotrzyca wykorzystała brak czujności rozwścieczonej bestii i rzuciła się pędem na jej grzbiet. Po krótkim czasie seria ciosów Alary rozłożyła w drobny gruz przeciwnika. Drugi golem zaś zbliżał się już w stronę Belli. Kamienny strażnik bezlitośnie niszczył każdą napotkaną przeszkodę. Bestia chwyciła za dużą część zburzonej kolumny i rzuciła ją w kierunku łuczniczki. Tymczasem Bella cudem zdążyła uskoczyć na ziemię. Golem jednak wciąż szarżował zbliżając się do niej, aż wreszcie stanął tuż nad nią. Dziewczyna zamarła z przerażenia. Bestia zdążyła już przygotować się do wymierzenia ciosu. Reszta drużyny nie zdążyła ani drgnąć, gdy niespodziewanie zza pleców golema dobył się potężny huk. Bestia runęła z głośnym trzaskiem. Ku ich zdziwieniu z gęstego pyłu wyłoniła się ludzka postać.
Nie ma powodu do obaw - jeśli w opowiadaniu autora pojawiły się zwroty jak 'cycki' czy 'dupa', to żadne z opowiadań nie zostanie zdyskwalifikowane z powodu użycia ww. słów. W tym konkursie żadne opowiadanie nie zostało wykluczone z powodu języka użytego w zgłoszeniu.
Co do ilości zdań- nie dostałem jeszcze odpowiedzi od Autora, prawdopodobnie z powodu weekendu.
Pierś Gady unosiła się niespokojnie, a każdy kolejny wdech zdawał się być wewnętrzną walką, którą musiała toczyć sama ze sobą. Mimo że Oghren na sztuce leczenia nie znał się w ogóle, zdawał sobie sprawę, że stan krasnoludki pogarsza się z każdym momentem przebywania w mrocznych otchłaniach tuneli i zaułków.
Maren i Bella skonstruowali nosze, na których umieszczono Gadę. Oghrenowi zdawało się, że na jej twarzy, teraz wymęczonej i poplamionej krwią pomiotów, widać wyrazistą zaciętość.
- Nie możemy tu zostać - oznajmiła stanowczo Bella, rozglądają się dokładnie, jakby pragnęła dostrzec każdy szczegół, który znajdował się na wyburzonych ścianach i zawalonych kamieniach.
- Na Caridina! Głębokie ścieżki i ciemność, lepsze bajki to mi nawet ciotka Alma nie opowiadała! - podsumował Szaty Strażnik, po czym sprawdzając topór, zaczął wycierać go o szmaty jednego z pomiotów.
- Chodźmy - zadecydowała stanowczo Alara - Nie mamy czasu do stracenia.
Maren, który jako jedyny znał sztukę magii, szedł jako pierwszy, oświetlając im drogę. Starali się zachować ciszę, z rozwagą stawiając każdy krok. Zdawali sobie sprawę, że na razie nie mogą pozwolić sobie na potyczkę z jakimkolwiek przeciwnikiem.
- O ile dobrze się orientuję, przejście powinno znajdować się na wschód - stwierdziła elfka.
Najgorsze były sny.
Widmo koszmarów nocnych nie potrafiło go opuścić, jak najbardziej uciążliwe fatum. Budził się pośrodku palców mroku, które przyprawiały go o dodatkowe dreszcze. Nigdy nie pamiętał wiele. Zdawał sobie sprawę, że tylko jedno wiedział na pewno - czuł dotyk czegoś złego. Czegoś, co budziło w nim przerażenie. Był pewny, że inni odczuwają to samo, ale nikt się do tego nie przyznawał.
- Stójcie - rozkazał nagle Maren, kiedy kontynuowali jedną ze swoich wędrówek.
Mag ostrożnie rozejrzał się, a następnie spojrzał na ziemię. Lekko uniósł stopę, a czerwona substancja spłynęła z podeszwy na ziemię.
- Czy to... - zaczęła Bella.
- Krew - dokończyła Arala, ale w jej głosie nie był ani jednej nuty zaskoczenia, jakby już od dłuższego czasu była na to przygotowana.
- Jest wszędzie, na Andrastę! - żachnął się Oghren.
- Dajcie mi chwilę, jak tylko... - zaczął mag, pogrążony w jakimś uśpieniu, po czym skierował się do przodu. Pochłonęła go ciemność.
- Maren! - odezwała się zdecydowanie szlachcianka, ale zanim zdążyła cokolwiek uczynić, zatrzymała ją ręka elfki.
- Słyszycie? - zapytała.
Jęki.
Kolejny dźwięk był równie niespodziewany. Huk przemierzył każdy zakamarek ich ciał. Ciemność rozświetlił nagły wybuch, który rozjaśnił otoczenie.
- Maren - szepnęła Bella i nie zważając na słowa towarzyszy ruszyła przed siebie.
Złodziejka przeklęła pod nosem, a następnie chwyciła sztylety, które miała za pasem.
- Chodź - warknęła do Szarego Strażnika.
- A co z Gadą? - sprzeciwił się.
- Myślę, że mamy teraz ważniejsze problemy, nie sądzisz?
Gdy dotarli na miejsce, zauważyli gruzy kamieni i odłamków, które zakrywały przejście - ich jedyną drogę ucieczki.
- Plugawy mag! - krzyknęła i obdarzyła go nienawistnym spojrzeniem. Mężczyzna leżał nieprzytomny, lecz powoli odzyskiwał świadomość.
- Nie mógł tego zrobić - odparowała elfka - Nie jest na tyle silny.
- Nie? - żachnęła się - W takim razie jak jesteś w stanie to wytłumaczyć?!
Arala spojrzała na zachód. Malowały się przed nimi monumentalne wrota, zza których wydobywało się granatowe światło.
Nie musiała mówić tego na głos, ale wszyscy wiedzieli.
Mieli ruszyć w stronę, która przyprawiała ich o dreszcze i niespokojne bicie serca.
W stronę, gdzie niemal palcami można było wyczuć zło.
Po kilku chwilach po tym jak już Oghren doszedł do tego co się przed chwilą stało postanowił że poszuka jakiegoś wyjścia z tej całej sytuacji ale Oghren jak to Oghren nie wymyślił oczywiście nic a nic ,a do tego jeszcze sięgnął do kieszeni po browara z nadzieją że jak się upije to lepiej będzie mu się myślało. Ale w tym czasie Bella powiedziała
- Jak ty do cholery możesz pić w takim momencie. Gada umiera a ty chlejesz.
Lepiej chodź poszukamy jakiego wyjścia z tego cholernego miejsca
-No dobra ale nie wydaje mi się żebyśmy coś znaleźli - odpowiedział z oburzeniem Oghren
Ale jak przystało na głębokie ścieżki po kilku minutach szukania znaleźli wejście do ukrytego thaigu więc wrócili do Arlena i Alary i im o tym powiedzieli i parę minut po tym jak Arlen skończył leczyć Gade Oghren wziął ją na plecy i poniósł do opuszczonego thaigu. No ale oczywiście w thaigu roiło się od mrocznych pomiotów więc uradowany Oghren zapomniawszy o Gadzie rzucił się na nie i rozcinając jednego za drugim przebijał się przez thaig a w tym samym czasie Arlen wziął Gade i razem z Bellą i Alarą ruszył bokiem thaigu z daleka od walki szukali wyjścia z thaigu weszli do dziury w skale i znaleźli tam szkieleta jakiegoś człowieka przy którym znaleźli notatkę na której było napisane jak użyć bardzo potężnego zaklęcia leczniczego jako iż było to w tej chwili bardzo potrzebne to Arlen wziął notatkę i zaczął ją czytać gdy już skończył powiedział:
- Niby to nie jest zbyt skomplikowane zaklęcie ale by je wykonać potrzebowalibyśmy bardzo dużo czystego lyrium ale jak na tą chwile nie mamy go ani trochę więc mamy dwa wyjścia pierwsze szukamy wyjścia z głębokich ścieżek i znajdujemy uzdrowiciela który ją ocali albo zejdziemy dalej w głębokie ścieżki i szukamy czystego lyrium.
-No nie wiem moim zdaniem powinniśmy poszukać wyjścia z głębokich ścieżek bo znalezienie czystego lyrium w takim miejscu jest mało prawdopodobne - powiedziała Bella
- Ale jednak powinniśmy poszukać tego czystego lyrium mamy na to takie same szanse jak na znalezienie wyjścia - odpowiedziała Alara - tak i na nasze nieszczęście Oghren ma decydujący głos a w tej chwili jest on nieco zajęty - dodała
W tym czasie Oghren rozwalił już ostatni łeb pomiota i poszedł szukać towarzyszy . Po kilku minutach szukania w końcu ich znalazł a oni od razu wyjaśnili mu jaki mają plan i że ma decydujący głos do tego co zrobią.
- Tak . Powinniśmy iść dalej i zrobić pierwszą z tych rzeczy gdy tylko będzie na to okazja jeśl najpierw znajdziemy wyjście z głebokich ścieżek to znajdziemy uzdrowiciela i on uzdrowi Gade a jeśli najpierw znajdziemy lyrium to Arlen wykona to swoje zaklęcie i uleczy ją.
- Nie spowiedziałabym się takiej odpowiedzi od Oghrena bo to jest nawet mądre - powiedziała Bella
- Tak zdecydowanie - odpowiedziała Alara i się zaśmiała
-Dobrze w takim razie ruszajmy - oznajmił Arlen
Ja rozumiem że ilość znaków ma zapobiec opowiadaniom na 10 kartek A4. Aczkolwiek ciężko jest napisać opowiadanie składające się z tak małej ilości znaków. Powinien zostać zrobiony osobny konkurs, dla osób które lubią przesiedzieć nad takimi rzeczami, nawet jeśli piszą bzdury.
Stary wyga Oghren, sławiony przez bardów Szary Strażnik, weteran niezliczonych krwawych bitew i senny koszmar większości właścicieli gospód na zachód od Orzammaru, nagle poczuł się bardzo zmęczony. To nie tak miało być. Ci, którzy mieli być zdrajcami, okazali się być tymi dobrymi, ten dobry, który ostatkiem sił miał uratować niewinną ofiarę, okazywał się być tym złym. Wszystko stanęło na głowie, w efekcie czego w całkiem sporej już kałuży krwi leżała Gada Helmi, którą nakazano im uratować. Oghren, milcząc ponuro, spojrzał na uwijające się nad krasnoludzicą dwie postacie, coraz ciężej oddychające i mokre od potu. Czy to wszędobylskie, obezwładniające ciepło tak wyczerpało czarownika i szlachciankę, czy to, z jakim zapałem starali się oni wydrzeć dla rannej jeszcze trochę czasu? Doświadczony wojownik zdawał się znać odpowiedż, choć wcale mu się ona nie podobała.
- Może to się do czegoś przyda - Alara rzuciła Oghrenowi pod nogi dużą, powgniataną tarczę, która musiała należeć do jednego z zabitych pomiotów. Huk zaśniedziałego metalu uderzającego o kamienną podłogę wyrwał krasnoluda z zadumy - Może nie pobierałam nauk u uczonych, pachnących kurzem dam i mężów, ale nawet ja potrafię rozpoznać kogoś, komu zbyt dużo krwi w żyłach nie pozostało. I jak dla mnie, nasza księżniczka w potrzebie jest już jedną nogą w lepszym miejscu. Przywiążmy ją do tej tarczy i jak najszybciej poszukajmy wyjścia z tego cudownego, niewątpliwie gościnnego miejsca, gdzie plugastwa tyle, co pcheł w brodzie krasnoluda... bez urazy. Tu ani jej, ani sobie nie pomożemy.
- Ona ma rację, bez pomocy zdolnego uzdrowiciela los Gady jest przypieczętowany - Maren odszedł od bladej krasnoludzicy, wycierając perlące się od potu czoło rękawem szaty - Dodatkowo, panujące tu ciepło zwiększa tempo, w jakim trucizna pustoszy jej ciało. Musimy działać, jeżeli chcemy ją uratować. Bo chcemy, prawda? - pozornie znużony, ale niezmiennie przenikliwy wzrok młodego maga padł na Oghrena, który doskonale wyczuwając niewypowiedziane oskarżenie poczerwieniał z wściekłości. I gdy kilku chwil brakowało, by szlachetna matka Marena zyskała od rozjuszonego krasnoluda kilka nowych, niezbyt pochlebnych mian, rozległ się ogłuszający, trzęsący chyba samymi trzewiami Głębokich Ścieżek ryk - ryk okrutny, pierwotny, zatrzymujący na moment bicie serce u wszystkiego, co żywe. Kompania spojrzała po sobie, by po chwili jak na komendę przenieść wzrok w głąb tonącego w nieprzebranym mroku korytarza prowadzącego w dół, ich jedynej drogi, a zarazem miejsca, z którego dobiegło mrożące krew w żyłach zawołanie.
- Z każdą chwilą coraz lepiej. Na wpół martwa pannica do targania, gorąco, cuchnąco i na dodatek wygląda na to, że coś bardzo dużego i podirytowanego przed nami. Jeszcze jeden zwykły, nudny dzień na szlaku. - złodziejka jak zwykle starała się pozować na niewzruszona i pewną siebie, choć akurat w tej chwili słabo jej to wychodziło.
- To nie koniec złych wieści, podejdżcie - klęcząca przy rannej Bella nawet nie starała się ukryć
podniecenia. Gdy skąpana w pomarańczowym blasku płynącej nieopodal lawy drużyna stanęła nad nieprzytomną Gadą, szlachcianka delikatnie zdjęła jej czerwoną od krwi kolczugę. - Co wy na to? - spytała łuczniczka, po kolei patrząc każdemu prosto w oczy. Maren odwrócił się powoli, Alara uśmiechnęła szyderczo, a Oghren splunął sobie pod nogi, cedząc przez zaciśnięte zęby - Ech, wy kobiety i wasze zabawne wyczucie czasu. Zaprawdę, słabą sobie chwilę wybrałaś na bycie w ciąży, dziecino...
No dobra, czyli kolejna część regulaminu poszła się rzygać, skoro można pisać o dupach i cyckach.
Wiem, że gra Dragon Age jest od 18 lat, ale myślałem, że ten konkurs będzie nieco bardziej... łagodny? Ale ok... skoro sam autor nie trzyma się regulaminu, to my chyba też nie musimy.
Sens słów Alary uderzył go niczym odór kilkutygodniowego łajna bryłkowców. Czy to możliwe, że jest zamieszany w większy spisek? Jeśli było to z góry zaplanowane? Mógłby przysiąc, że Bella celowała w Gadę. Coś było nie tak. Zamierzał dość do prawdy za wszelką cenę.
- Nie umrze, a Ty ostroucha pomożesz mi zdemaskować kłamcę.
Elfka przyjrzała mu się dokładnie po czym lekko drwiącym głosem powiedziała:
- A jakiej to pomocy oczekujesz ode mnie i skąd pewność, że to ja nie jestem oszustem?
Wyraz twarzy krasnoluda zdradzał jak bardzo intensywnie myśli. Po przedłużającej się ciszy, wyraźnie się rozluźnił i stwierdził:
- Jesteśmy podobni i potrafię Cię przejrzeć. Mogę Ci zaufać. Tyle wiem.
Zakłopotana Alara roześmiała się, odeszła kilka kroków i kierując się w stronę pozostałych członów drużyny rzuciła przez ramię.
-W życiu nie słyszałam gorszego komplementu.
Załadowali Gadę na prowizoryczne nosze i pełni obaw zagłębili się w otaczającą ich ciemność. Wędrówka była żmudna, długa i bardzo powolna. Byli świadomi tego, że nie mogą sobie pozwolić na walkę, nie z nieprzytomną krasnoludką, którą trzeba było ochraniać. Wędrowali w ciszy co jakiś czas zmieniając się przy noszach. Nawet Oghren przycichł, co było do niego niepodobne i tylko od czasu do czasu wydawał krótkie rozkazy.
Pomimo ostrożności kilka razy natrafili na nieduże grupy pomiotów. Każda walka ich osłabiała. Podczas kolejnego już odpoczynku Geda zaczęła się miotać i majaczyć. Szary Strażnik zbliżył się i nachylił nad spierzchniętymi ustami Gedy.
-Zdrajcy! Harromont! Zabiją! Nie pozwolę! Zdrajcy! – tylko tyle potrafił zrozumieć.
Tylko tyle i aż tyle.
Jej słowa utwierdziły go w przekonaniu, że pora działać. Podszedł do wyczerpanych towarzyszy, zastanawiając się jak to rozegrać. Nigdy nie był dobry w planowaniu. Jego rolą była walka i to wychodziło mu najlepiej. Z rozmyślań wyrwało go pytanie Merana:
-Czy my w ogóle stąd wyjdziemy? Co nam da schodzenie w dół skoro powierzchnia jest na górze. Zginiemy tu przez ta kobietę. Z wycieńczenia bądź z głodu… Chociaż nie, prędzej rozszarpią nas pomioty!
- Meran ma rację -powiedziała Bella. – Myślę, ze powinniśmy ją tu zostawić i zatroszczyć się o własne życie. Daleko z nią nie zajdziemy;
-To prawda rzekł Oghren. –Nie zajdziemy nigdzie póki jej nie uleczycie.
Rozwścieczona Bella wstała i wyciągając ręce w stronę krasnoludki krzyknęła:
- Nie dociera do Ciebie po ludzku tępy pijaku, że nic więcej nie zrobimy!? Nie potrafimy!
-Potraficie. I skoro tak uparcie nie chcecie jej pomóc to może mój topór was do tego przekona. Nie wiem które z Was kłamie, ale Macie wybór: jej życie bądź wasze.
Zdziwienie jakie malowało się na twarzach całej trójki utwierdziło go w przekonaniu, że dokonał właściwej decyzji.
-Oszalałeś krasnoludzie! – rozgorączkowała się Bella. Naprawdę uważasz, ze masz jakiekolwiek szanse przeciwko naszej trójce?
- Dwójce- poprawiła ją Alara.
Oghren prychnął.
-Walczyłem z arcydemonem. Myślicie zakłamane ścierwa,że jesteście dla mnie wyzwaniem? Jednym ruchem mogę …
Jego słowa przerwał głośny, chrapliwy i przerażający ryk.
- Niemożliwe – ryknął krasnolud.
Albo coś bardzo chciało ich śmierci albo mieli bardzo zły dzień. Z głębi korytarza coraz wyraźniej i głośniej słychać było wielkie i ciężkie kroki. Mag puścił kulę świata nad ich głowy, a to co zobaczyli było najgorszym koszmarem jaki mogli sobie wyobrazić.
Wielki, paskudny i rozwścieczony ogr szarżował wprost na nich.
- Nie żartuj sobie, elfia dziewucho – wysyczał przez zęby krasnolud. – To przecież mroczne pomioty ją zabiły, spóźniliśmy się.
- Ja to wiem, ty to wiesz i oni to widzą – elfka machnęła ręką na pozostałą dwójkę towarzyszy – ale jeśli kongres albo albo Lord Harrowmont nam nie uwierzy i nasz los będzie niepewny, to wtedy możesz zostać wskazany ty, bo gdybyś nie machał tym mieczem...
- I co mi mogą zrobić – przerwał jej nagle Oghren. – Wyrzucić z kasty? - uśmiechnął się parszywie – Ośmieszyć? Zrobić ze mnie obiekt do śmiania? Już to ze mnie zrobili. Jedyne co teraz mam to Szara Straż, a z niej mnie wyrzucić nie mogą.
- Przestańcie mówić o Gadzie tak jakby już była martwa – wtrącił Maren. – Zaraz zaczniecie się zabijać i okaże się, że niepotrzebnie, bo ona przeżyje – jego słowa wydawały się wtedy jedynym głosem rozsądku.
- Jak w ogóle te drzwi mogły same się zamknąć? - zapytała Bella wyciągając z jednego z genloków swoją strzałę.
- Nie patrz tak na mnie Alara. Może i stałem z tyłu ale byłem zajęty wspomaganiem was zaklęciami a nie obserwowaniem drzwi.
- Pieprzycie jak bryłkowce po ciemku – rzucił Oghren. – Wezmę ją na plecy, wy ruszycie przodem a Maren będzie strzegł tyłów.
- To dobry pomysł. Nie wiem jak długo dam rade wytrzymać w otoczeniu tych trupów. Ten smród... - powiedziała Bella ruszając do przodu razem z Alarą. Szły kilkanaście metrów przed Oghrenem i Maren.
Szli wgłąb tuneli. Na ich szczęście nie mijali zbyt wiele odnóg, dzięki czemu mieli wrażenie, że ciągle idą główna drogą, albo przynajmniej czymś na jej kształt. Światło, jakie dawały pochodnie, było wystarczające by iść bezpiecznie i nie wpaść w jakąś dziurę czy wyrwę w skale.
- Powinniśmy na nie uważać – rzucił cicho do Oghrena czarodziej. - Nie wiem jakie plany mają, ale w obu mi coś nie pasuje.
- Cholernie odkrywczy jesteś – odparł sarkastycznie krasnolud. - Gdy Alara ruszyła do przodu zaraz po otwarciu bramy, miałem wrażenie, że jej jedynym celem jest zabicie Gady. Tylko dlaczego do jasnej cholery miałaby to robić? - zapytał poprawiając leżąca na plecach krasnoludkę.
- Najwyraźniej jej cele nie pokrywają się z naszymi... - skończył gdy zobaczył, że kobiety zbliżają się w ich stronę.
- Co jest grane tym razem?
- Spokojnie krasnoludzie. Po prostu uznałyśmy, że czas odpocząć i coś zjeść.
- W końcu dałaś dobry pomysł.
- Twierdzisz, że twój pomysł osłaniania genloków przed morderczymi strzałami naszej towarzyszki był genialny?
- Zaraz ci przypieprzę, suko.
- Uciszcie się – warknęła podirytowana Bella , wyszło jej to sztucznie, zupełnie nie pasowało to do niej – Słyszycie? Przed nami. Odgłosy jakby mowy. Ludzkiej? - nasłuchiwała. Oghren i Alera uciszyli się.
- Maren, słyszysz to? - zapytał Oghren samemu nic nie słysząc i nie dowierzając szlachciance - Maren? Gdzie się on do cholery podział?
Witam, dostałem odpowiedź od Autora:
"Hej,
odnosząc się do waszych wątpliwości:
- zmiana imienia w moim tekście to niestety mój błąd. Imię powinno brzmieć tak, jak w oryginalnej pracy. Bardzo was przepraszam.
- słusznie zwracacie uwagę na moją niekonsekwencję. Zasugerowałem się, że limit 15 zdań, to limit regulaminowy. Dopiero potem dowiedziałem się, że w regulaminie akcji jest 3 tys. znaków. Ponieważ zdecydowana większość z Was trzymała się tego limitu, to nie chciałem już robić większego zamieszania. Przepraszam Was i informuję, że trzymamy się ograniczenie do 3 tys. znaków.
Pozdrawiam i raz jeszcze przepraszam
Wojciech Chmielarz"
Słowa Alary ukłuły go boleśniej, niż mogły tego dokonać ostrza któregokolwiek z pokonanych wrogów. Pomiot – jak dziwnie by to nie zabrzmiało – jest uczciwym przeciwnikiem. Rzuca Ci wyzwanie, na które jesteś w stanie odpowiedzieć mieczem i toporem. Człowiek, elf, czy krasnolud – to już zupełnie inna opowieść…
- Oghren, ruszamy! – z drugiego końca pieczary dał się słyszeć, silący się na determinację głos Belli - Na przemyślenia czas przyjdzie później … miejmy nadzieję.
Po dłużej chwili grupa zebrała się u wylotu niewielkiego, spowitego w ciemnościach korytarza.
- Maren musi oszczędzać energię, jeśli dziewczyna ma jeszcze kiedyś zobaczyć ojca. To powiedziawszy elfka owinęła sękatą pałkę fragmentem tkaniny.
- Zatem szykuje się przeprawa w starym stylu. Trzymajcie się światła - skwitował strażnik - czeka nas długie zejście w mrok…
Schodzili od ponad dwóch obrotów, wciąż niżej i niżej, a wylot tunelu, który zdążył zakręcić co najmniej kilkanaście razy – wciąż pozostawał poza zasięgiem ich wzroku. Krasnolud przez moment zatęsknił za jarzącą się żółto-czerwonym blaskiem lawą, która chociaż zabójcza – oświetlała im uprzednio drogę. W porównaniu z nią dogasające pochodnie wyglądały jak świetliki, tańczące nad kurhanami w noc Funalis. Z świętem zmarłych mimowolnie kojarzyła się również grobowa cisza, otaczająca wędrowców ze wszystkich stron, niczym duszący nadzieję, niewidzialny przeciwnik. Jak się okazuje nie jedyny, w tej zapomnianej przez bogów czeluści …
Jako pierwsza usłyszała go Alara, jeszcze nim zielony rozbłysk oślepił ich na ten jeden, krytyczny moment. Szept. Niosący się echem przez kręte odnogi tunelu. Cichy, klarowny, przypominający bajkę czytaną na dobranoc, a zarazem potężny i nęcący niby uderzenie dzwonu zwołującego na ucztę. Oghren - nim przestał widzieć cokolwiek poza zielonym światłem - zdążył jedynie pomyśleć, że za nic w świecie nie chciałby zobaczyć gospodarza tej wieczerzy.
Przez krótką chwilę wydawało mu się, że to koniec - odejdzie w morzu zieleni kołysany hipnotycznym głosem. Wtem poczuł na swej ręce uścisk i szarpnięcie. Otwarł oczy – Alara pochylała się nad nim – w jej oczach malowała się zarówno troska, jak i przerażenie.
- Wróć do nas Oghrenie, wracaj! – Głos elfki wydawał się dobiegać z oddali, a on sam czuł się jak gdyby dopiero co opuścił Pustkę.
Niechętnie przerwał spojrzenie, nerwowo rozglądając się po nadal jaśniejącej, lecz w tej chwili znacznie przyjaźniejszej dla wzroku pieczarze. Od skalistego podłoża po najeżony stalaktytami strop, wypełniał ją blask jarzącego się nefrytu. Każdy kształt i szczegół pożerała jadowicie rozlewająca się poświata gigantycznego kryształu. Na jego tle majaczyła sylwetka w powłóczystej szacie, przez chwilę zawahał się, lecz wysiliwszy zmęczone oczy rozpoznał w niej Marena.
- Trafiliśmy tu z tunelu, to ta sama pieczara? Ile czasu minęło? Czy Bell…
Strażnik urwał pytanie w pół słowa, w tym momencie jego wzrok napotkał szlachciankę. Blada niczym pergamin elfka leżała z szeroko rozwartymi oczyma. Nie oddychała, lecz nie sposób było wywnioskować przyczyny, czy chociażby faktu zgonu. Starając się opanować narastające emocje Oghren, wyksztusił długo powstrzymywane pytanie:
- Alaro. Gdzie jest Gada?
Twarz elfki przeszył grymas bólu i bezsilności.
- Gada zniknęła strażniku. Myślałam, myślałam, że może Ty ją spotkałeś. Wiesz, tam – po drugiej stronie …
Maszerowali w ciszy, którą przerywały jedynie trzy rodzaje odgłosów: miarowe echo ich kroków, szuranie płóciennych noszy o posadzkę i przywodzące na myśl opróżnianie kowalskich miechów sapanie Oghrena. Nim wyruszyli w dalszą drogę w głąb Ścieżek, Bella zszyła razem kilka tobołków, tworząc płachtę materiału zdolną utrzymać ciężar Gady. Oghren zgłosił się do jej ciągnięcia tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zresztą, nikt i tak nie zamierzał się kłócić. Wojownik był z nich najsilniejszy, takie rozwiązanie nasuwało się więc samo. Dla krasnoluda ważniejsze było jednak to, że poniekąd czuł się odpowiedzialny. Nie, to nie było dobre słowo. Uważał się za winnego tego, co się stało. Chciał więc zrobić wszystko, co mógł, żeby poprawić sytuację.
Ich cichy pochód otwierali Bella i Maren. Mag niósł przed sobą kulę światła, która wypełniała tunel cieniami. Oghren mógłby przysiąc, że kilka razy wymienili ze sobą ukradkowe spojrzenia. Alara podążała kilka kroków za nimi, gibka jak kot, i równie czujna. Od niedawnej walki z pomiotami, atmosfera między towarzyszami stała się gęsta jak fereldeński gulasz.
-Widzisz to? – Alara znalazła się przy jego boku cicho jak cień. Oghren, który akurat spuścił wzrok z towarzyszy, o mało nie krzyknął.
-Na gacie mojej matki, kobieto – syknął. –Prawie podlałem zbroję. Zarezerwuj to całe zakradanie dla Pomiotów. – Zwolnili lekko kroku, zwiększając dystans od pozostałej dwójki. –Masz na myśli to, jak na siebie zerkają? Może się zakochali?
Alara błysnęła zębami. Kiedy się uśmiechała, przypominała lisicę.
-Tak, gołąbeczki – zrobiła słodką minę, po chwili jednak jej twarz stężała. –Albo spiskowcy. A może jedno zaczyna podejrzewać drugie? Mówię tylko, żebyś uważał. Strasznie łatwo się do ciebie podkraść. Dobrze chociaż, że do nich też – puściła do niego oko i wróciła na swoje miejsce w szeregu. Oghren poczuł, że przydałby mu się łyk solidnej brandy.
Maszerowali tak długo, dopóki ich nogi same nie zaczęły wymagać ciągnięcia na noszach. Od jakiegoś czasu tunel robił się węższy. Oghrenowi przyszedł do głowy sprośny komentarz, był jednak zbyt zmęczony, żeby go wypowiedzieć. Był to dla niego niezawodny znak, że czas na odpoczynek. Weszli akurat do dużej hali, której ściany i strop niknęły w ciemnościach. Oghren zatrzymał się u wylotu tunelu.
-Na litość Kamienia, postój. Chyba, że ktoś chce mnie pociągnąć na noszach.
Bella zmierzyła go z góry na dół swoimi chłodnymi, migdałowymi oczami.
-Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Rozbijmy obóz przy jednym z filarów. Nie będę dźwigała krasnoluda.
Alara uśmiechnęła się szeroko do Oghrena. Maren zaś zgodziłby się teraz na wszystko. Miał bladą, zmęczoną twarz.
-Możemy tu odpocząć. Chciałbym zbadać Gadę.
Oghren odetchnął z ulgą.
-Rozłóżcie się pod tym filarem. Zaraz ją tam przytacham, tylko odcedzę kartofelki.
Maren spojrzał na niego pytająco, unosząc brew.
-No co? Mogę robić przy świadkach różne rzeczy, ale sikać nie da rady.
Mag westchnął ze znużeniem i zostawił Oghrena samego w ciemności. Ten zaś zamierzał już opróżnić pęcherz, gdy nagle od strony noszy dobiegło głębokie westchnienie.
-Harrowmont mnie zabije – syknęła Gada drżącym szeptem. Mówiła szybko, jakby już od jakiegoś czasu czekała, aż zostaną sami, i nie mogła stracić ani sekundy więcej. –Zginę na Ścieżkach. O to chodzi. Harrowmont przekona Kal’Hirol, że nie można dłużej zwlekać z odbiciem ich z rąk Pomiotów. Mając Ścieżki… Orzammar znowu będzie potęgą. O to chodzi. Połączenie…
Oghren miał wrażenie, że jego żołądek zamienił się w kamień. Po nodze spłynęła mu ciepła stróżka moczu.
Oghren rzadko zapominał języka w gębie, ale tym razem go zatkało. Zdał sobie sprawę, że Alara ma rację. Jeśli Geda umrze, a oni wydostaną się na powierzchnię, to z pewnością dojdzie do śledztwa i wtedy nikt nie uwzględni jego dobrych intencji, ale suche fakty. To on strącił strzałę Belli, to on przeszkodził Alarze - widzieli to wszyscy. Nerwowo spojrzał na nieruchomą Gedę.
"Trzymaj się, dziewczyno. Dla siebie i dla mnie.".
Kompania przygotowała prowizoryczne nosze i ruszyła dalej, głębiej w buchające smrodem, ciemne korytarze. Już w poprzednich dniach podróż była niełatwa, ale teraz przedzieranie się przez zdradliwe, kamieniste, pełne zamkniętych odnóg tunele było drogą przez mękę. Krasnoludzkie kobiety nie były wiele lżejsze od mężczyzn, więc każdy pokonany korytarz kosztował ich wiele wysiłku. Zamiast jednego postoju musieli w trakcie umownego dnia zrobić ich aż pięć, a gdy postanowili rozbić wreszcie obóz, wszyscy byli do cna wyczerpani. Sił nie dodawała im świadomość, jak mało przeszli oraz fakt, że nie pojawił się nawet cień nadziei, że znajdą drogę na powierzchnię.
Posilili się niemal w całkowitej ciszy, a potem Maren ponownie użył swojej magii, by choć trochę pomóc Gedzie. Ta nawet nie jęknęła, podobnie zresztą jak przez całą dzisiejszą drogę. Alara rozstawiła pułapki, a mag rzucił zaklęcie alarmujące. Ogromne zmęczenie spowodowało, że zasnęli błyskawicznie.
Rano czekała ich niespodzianka.
Alara miała najlżejszy sen - w Mrokowisku mówiono, że kto nie śpi z jednym okiem otwartym, ten jakby sam sobie wbijał nóż w serce. Słysząc szelest podniosła się płynnym ruchem i zamarła.
- Ej, wstawajcie - powiedziała głośno. - Ona się obudziła.
Pozostała trójka również poderwała się z miejsc. Siedząca ze skrzyżowanymi nogami Geda popatrzyła na nich spokojnym wzrokiem i całkiem normalnym głosem powiedziała:
- Pamiętam potyczkę, waszą pomoc i ból. Potem już nic. Minęło dużo czasu?
- Nie - odpowiedziała Bella - to było raptem wczoraj.
Geda skinęła głową:
- Rozumiem. A raczej... nie rozumiem. Obejrzałam ranę. Nie wygląda dobrze. Ranni w ten sposób zwykle w ogóle się nie budzą. A już na pewno nie następnego dnia...
- Uzdrowiciel - wpadł jej w słowo Oghren, powoli spoglądając w twarze swoich towarzyszy.
Teraz już nie miał wątpliwości, że jego podejrzenia były słuszne. Ktoś z nich jest mistrzem w leczeniu, ale nie chce się do tego przyznać. Niby byli zespołem do zadań specjalnych, niby długo się znali i ufali sobie. Ale... Każdy miał jeszcze jakieś własne, ukryte cele. Maren oficjalnie pracował dla Wieży i dla królowej, więc nieoficjalnie zapewne jeszcze dla kogoś. Im bardziej Bella się wściekała, że nie ma nic wspólnego z Horrowmontem, tym bardziej należało w to wątpić. Alara? Krasnoluda i elfkę łączyło wprawdzie poczucie humoru i zamiłowanie do napitków, ale to że ją lubił nie zmieniało faktu, że ufał jej tylko o przysłowiowy włos z krasnoludzkiej brody bardziej niż pozostałym. Jest złodziejką? Skrytobójczynią? Może i uzdrawiać umie?
Przecież nawet Oghren, choć na pewno nie był uzdrowicielem i nie postawił Gedy na nogi, miał jako Szary Strażnik swoje tajemnice i zadania, o których nie mógł powiedzieć nikomu...
Wyglądało na to, że jeden z tych sekretów przynajmniej na razie był bezpieczny.
Geda ani słowem, ani gestem nie zdradziła się, że dobrze zna stojącego przed nią krasnoluda.
- Nie musisz mi przypominać. – odpowiedział ze złością i rozejrzał się po komnacie, w której się znaleźli. – Pospieszcie się z tym leczeniem, wyczuwam w pobliżu pomioty. Musimy się spieszyć.
Krasnolud szybko odnalazł swój topór i wytarł go z zasychającej już krwi genloków. Zręcznym ruchem podniósł Gadę i umieścił sobie na plecach – okazała się być zadziwiająco lekka, a może to jemu złość dodała siły. Wolną ręką wskazał kierunek przeciwny do tego, z którego przyszli i powiedział – Ruszajmy. Trzeba znaleźć jakieś wyjście z tego labiryntu, zanim ona umrze.
Pozostali posłusznie, bez słowa sprzeciwu ruszyli za Strażnikiem. Tylko Alara przewróciła dwa razy oczami i kpiąco się uśmiechnęła, zanim założyła swój plecak i poszła w ślad za resztą grupy.
Podczas wędrówki Oghren miał dość czasu, by zastanowić się nad motywami swych towarzyszy i przede wszystkim, ich zleceniodawców. Kto mógłby chcieć śmierci podopiecznej Harrowmonta? Czyżby sam Lord? A może królowa, która ściągnęła tu tę niewdzięczną zgraję? Czy raczej Wieża, z którą współpracował mag?
Kto z nich kłamie – niedoświadczony, nieporadny Maren czy kłótliwa, pewna siebie Bella? Przecież ani królowa, ani Harrowmont nie wysłaliby ekspedycji na Głębokie Ścieżki, nie zapewniwszy jej opieki medyka! Chyba, że chcieli się pozbyć kogoś jeszcze. Krasnolud zastanowił się nad swoim położeniem. Czy mogło chodzić o upozorowanie śmierci nie jednego, lecz dwóch krasnoludów?
Z zadumy wyrwał go niepokojący dźwięk, dochodzący z głębi korytarza po prawej stronie. Wojownik przystanął i dał znam pozostałym, żeby uczynili to samo i dobyli broni.
Ledwie sam zdążył ułożyć na ziemi ranną Gadę, kiedy z korytarza wylazły cztery ogromne, plujące kwasem pająki.
- Jeszcze i was tu brakowało – powiedział pod nosem, zanim rzucił się w wir walki.
Krasnolud spojrzał na elfkę. Wydawało się, że jej śmiałe słowa były prawdą. Gdyby nie zatrzymał strzały, to Gada miałaby się dobrze. Ale skąd mógł wiedzieć? Przecież nie widział tego genloka, to naprawdę wyglądało jakby Bella chciała ustrzelić Gadę Helmi, a przynajmniej w oczach Oghrena.
Nie do końca wiedział co robić dalej. Nie wiedział czy może im ufać i nie wiedział czy oni ufają jemu.
- Raczej nie ma co tu siedzieć – przerwała chwilę ciszy Arlena. - Gdybyśmy mieli jakieś nosze... - zaczęła rozglądać się po otoczeniu. Wokół były tylko skały, liczne truchła mrocznych pomiotów i lawa w dole. Nic przydatnego.
- Zrąbałem robotę, więc pomęczę się i wezmę to babsko na plecy, jednak wcześniej ktoś musi wziąć jej rzeczy z zbroją włącznie – zaoferował się Oghren. To było jak najbardziej stosowne w jego sytuacji. Może Bella chciała ustrzelić Gadę a może nie, nie miał dowodu i nie chciał jeszcze bardziej poróżniać drużyny.
- W porządku, ja wezmę jej toboły – zaproponowała szlachcianka.
- A ty weź moją torbę z żarciem – rzucił do Marena Oghren.
Podróż w głąb tuneli nie poprawiała nikomu nastroju. Ciężko było stwierdzić jak daleko mają do wyjścia i czy w ogóle dobrze idą. Było ciężko zarówno Oghrenowi, który cały czas dźwigał na swych plecach wcale nie lekką krasnoludkę, jak i Arlenie, która ze względu na swą bystrość w oku szła pierwsza, lekko wyprzedając resztę drużyny. Optymizmem nie napawał również fakt, że w ciele rannej krasnoludki cały czas rozprzestrzenia się trucizna. To sprawiało, że krasnolud pocił się jeszcze bardziej.
- Musicie to zobaczyć – powiedziała idąca na przodzie elfka.
Zbliżyli się do niej, a u jej stóp leżało ciało, ciało człowieka.
- Człowiek, tutaj? Nie spodziewałbym się – powiedział wyraźnie zdziwiony chłopak.
Ciało mężczyzny odziane było w skórzaną zbroję, niezwykle misternie wykonaną, nie miało więcej niż parę godzin, o czym świadczyła wypływająca ciągle krew z zatkanych strzałami ran. Strzały sterczące w plecach nieszczęśnika były dwie, i na pewno nie zostały wykonane przez mroczne pomioty.
- Widziałem kiedyś takie lotki. To elfickie strzały – stwierdziła elfka.
- A więc to robota cholernych elfów – rzucił gniewnie krasnolud.
- Tego nie można stwierdzić – wtrącił się czarodziej. - Strzały mogły zostać zrabowane i wykorzystane przez kogokolwiek. Elfka przytaknęła tylko głową na słowa Marena.
Tylko Bella nic nie mówiła. Po jej twarzy nie było widać ani żadnego zatroskania ani zdziwienia, ani nawet złości. Wydawało się, że trup jest jej zupełnie obojętny, mimo tego, że przez chwilę wbiła w niego swój wzrok.
Szli przez kolejnych parę godzin. Zmęczenie podpowiadało, że czas na odpoczynek.
- Już nie mogę – sapnął ciężko Oghren kładąc ostrożnie krasnoludkę na ziemi.
- Wystawimy warty, bo nigdy nic nie wiadomo – zaproponowała Bella.
- Mhm, ja stanę jako pierwszy – odezwał się Maren.
- Ja druga, Arela będziesz kolejna a ty Oghren – spojrzała na krasnoluda, który leżał wygodnie na ziemi i chrapał już. - Zadziwiające – powiedziała pod nosem szlachcianka.
- Wstawaj, pijaku! - budziła Oghrena kopiąc go po napierśniku Arlena.
- Co się dzieje, kutwa – odparł krasnolud.
- Bella zniknęła a z nią nasze zapasy jedzenia i ranna Gada.
@wysłannik
Akurat pisanie o dupach i cyckach wbrew pozorom nie jest wcale takie złe. Jeżeli zaś chodzi o łagodność konkursu dla osób, które mają skończone 18 lat... Nie powinno być ograniczeń typu: zakaz pisania o alkoholu, narkotykach czy rozsławionych już dupach i cyckach.
Krasnolud smętnie pokiwał głową, bo zdał sobie z tego sprawę już dobrą chwilę temu, gdy tylko posoka pomiotów przestała na nich bryzgać. Pozostało mu mieć nadzieję, że Gada przeżyje, bo jeśli nie, to konsekwencje mogły być dla niego bardzo nieciekawe.
- Trzeba zmontować jakieś nosze - zarządziła Bella. I dodała nieco zbolałym głosem: - Ona szczupła nie jest. Plus zbroja. Trzeba będzie ją ciągnąć na zmianę.
Maren uśmiechnął się pod nosem:
- Mam inną propozycję. O ile was nie przerazi. Jak wspomniałem nie jestem uzdrowicielem, ale może TO będzie pomocne...
Podniósł wysoko dłonie i wykonał nimi skomplikowany, ale płynny gest. Powietrze wokół zachrzęściło i rozległo się cichy łoskot, jakby dobiegające z bardzo daleka echo burzowego grzmotu. Ziemia przed Marenem rozbłysła na moment, a gdy wszystko ucichło, a światło zamarło i ponownie spojrzeli w to miejsce, cała trójka jak na komendę cofnęła się o dwa kroki. Przed nimi stał wielki, owłosiony pająk-gigant, w nienaturalnym, jaskrawozielonym kolorze. Rozglądał się powoli wokół, nieśpiesznie poruszając szczękoczułkami.
Maren był wyraźnie rozbawiony ich reakcją i niespecjalnie się z tym krył:
- Spokojnie. To mój twór i całkowicie mi posłuszny. Wystarczy wrzucić na niego Gadę. Nawet jak nie lubi pająków, to przecież jest bez znaczenia, bo jest nieprzytomna. A jakby się obudziła, to też się od razu nie przestraszy, bo będzie jej miło i miękko - przecież widzicie, jaki jest włochaty - mag zachichotał złośliwie, jako jedyny rozbawiony własnym dowcipem.
Pozostała trójka spojrzała po sobie.
- Niespecjalnie mi się to podoba - Bella była wyraźnie poirytowana, przez co jej ciężki akcent niemal ciął słowa na sylaby. - ale rozwiązanie jest praktyczne. Jeśli zajmiemy się taszczeniem jej na noszach, to będziemy się przemieszczać znacznie wolniej, a nasze zmęczenie będzie rosło. A nie wiemy jak głęboko będziemy musieli zejść, zanim odnajdziemy drogę na powierzchnię. I co spotkamy w trakcie podróży. Niech tak będzie - skinęła głową.
Maren usiadł na płaskim jak stołek kamieniu i z założonymi rękami oraz uśmiechem przylepionym do twarzy obserwował jak pozostali przygotowują konstrukcję, którą założono na stojącego bez ruchu pająka. Następnie delikatnie położyli na niej Gadę. Wtedy Maren podszedł do niej i raz jeszcze spod jego dłoni wydobyło się delikatnie niebieskie światło, w dziwny sposób rozsiewające wokół uczucie spokoju i bezpieczeństwa. Potem położył dłonie na ośmionożnym monstrum i wyszeptał kilka słów. Wściekle pulsujące zielone fale przemknęły z jego rąk do pajęczego głowotułowia.
Uprzedzając pytania towarzyszy mag wyjaśnił:
- Teraz nie tylko będzie ją niósł, ale i jej bronił. Bronił za wszelką cenę.
Jakby chcąc potwierdzić słowa swojego stwórcy, zielony stwór zatrzepotał nogogłaszczkami, co spowodowało, że Oghren, Alara i Bella poczuli jakby całe armie jego malutkich kuzynów urządziły gonitwę po ich plecach i karkach. Chcąc rozluźnić nieco atmosferę i odpędzić niemiłe skojarzenia krasnolud sięgnął po zasoby swojego rubasznego, choć niestety nie zawsze błyskotliwego, humoru:
- Tak, tak. Włochaty pająk odda życie za drogocenną Gadę i może dostanie nawet medal.
Spojrzał z nadzieją na Alarę, ale widać nawet ją niespecjalnie to ubawiło, bo tylko uśmiechnęła się krzywo.
Maren popatrzył gdzieś w ciemny korytarz, który mieli przed sobą.
- To nie żyje, więc życia oddać nie może. Ale istnieje i dopóki nie zostanie unicestwione, będzie broniło Gady. Nie tylko przed pomiotami. Także przed nami...
W bezkresnych korytarzach Głębokich Ścieżek czuć było tylko odór krwi i spalonych zwłok pomiotów. Od czasu do czasu w oddali tliły się ogniki gorącej lawy, która bez ostrzeżenia buchała z płomiennych rzek. Oghren i jego towarzysze po kilkunastu godzinach wędrówki zatrzymali się na końcu jednego z tuneli. Gada była coraz słabsza, z resztą wszyscy potrzebowali odpoczynku. Krasnoluda ze snu wybudziły ciche szepty Belli i Marena, dobiegające z oddali. Zapewne byli przekonani, że Oghren będzie spał jak zabity, jednak sen Szarego Strażnika zawsze jest czujny, a słuch wyostrzony.
- Nie dyskutuj – syknęła szlachcianka, a jej twarz skrzywiła się w grymasie gniewu. – Znasz rozkazy. Pamiętaj komu służysz.
-Pamiętam, ale ona umiera. Musisz jej pomóc.
- Jej śmierć jest komplikacją, na którą możemy sobie pozwolić. Z kolei Ty mnie prawie wydałeś.
Mężczyzna przez chwilę milczał, potem jednak ściszył głos na tyle, że do Oghrena docierały tylko pojedyncze słowa, których sensu krasnolud nie był w stanie dostrzec. Na brodę mojej matki, pomyślał, wiedziałem, że coś ukrywają! Wiedział też jednak, że bezpieczniej będzie milczeć. „Niech inni myślą, że grasz w ich grę, gdy Ty ukradkiem będziesz zmieniać jej zasady” – słowa, które usłyszał kiedyś z ust Morrigan, w trakcie wędrówek u boku Bohatera Fereldenu, zdawały się idealnie pasować do tej sytuacji. Przez kilkanaście minut udawał jeszcze, że śpi po czym zarządził wymarsz. Oghren rozkazał Alarze ruszyć przodem, by ta rozejrzała się po okolicy, podczas gdy oni szli ścieżką, którą Maren rozświetlał swoją magią. Elfka wróciła po kilkunastu minutach wyraźnie podekscytowana.
– Prędko! Musicie to zobaczyć! – zawołała, ciągle truchtając w miejscu.
- Uspokój się spiczastoucha! – odparł Oghren, czując że oddech Gady, którą nosił na plecach jest coraz płytszy. – Co mamy zobaczyć?!
- Nie ma czasu! Pokażę Wam! – zawołała z szaleńczym uśmieszkiem Alara, po czym poprowadziła ich w jeden z korytarzy. Nie minęło kilka chwil, gdy stanęli u progu wielkiego kamiennego placu. Był szeroki na kilkadziesiąt metrów, cały brukowany krasnoludzką, czerwoną cegłą. Na jego końcu w kamiennej ścianie znajdowały się gigantyczne, wysokie na około 8 metrów stalowe wrota, zdobione runami z czystego lyrium.
- Niech mnie Andrasta w tyłek kopnie – wyszeptał z niedowierzaniem Oghren, przyglądając się pięknym wrotom.
- Hamuj się krasnoludzie – odparła podirytowana Bella. Jeżeli widok tych drzwi poruszył ją tak samo jak całą resztę, to szlachcianka dobrze to ukrywała. Podeszła bliżej, mijając stosy martwych pomiotów, po czym zaczęła czytać. – „Pokłoń głowę przed Thaigiem Primeval”
- Najstarszy krasnoludzki thaig – dodał Oghren, gdy nagle Gada Helmi zaczęła głośno krzyczeć. Krasnolud natychmiast ściągnął ją z pleców i położył na ziemi. Jęki kobiety były coraz głośniejsze. Maren spojrzał na Oghrena ze zrezygnowaną miną – Gorączka narasta, jej trzewia trawi trucizna. Nie uratujemy jej. – Krasnolud mógłby przysiądź, że czarodziej wymówiwszy te słowa na ułamek sekundy zwrócił wzrok w stronę Belli.
- Ona musi przeżyć! Toż to Gada Helmi! Helmi! – krzyknął Oghren, uderzając pięścią w kamienną posadzkę. Poczuł, jak ogarnia go bezsilność, gdy nagle coś sobie uświadomił. Sięgnął szybko do swojej sakwy, by spomiędzy różnej maści trunków wyciągnąć małą fiolkę
- A to co? – zapytała zaciekawiona Alara, przyglądając się fiolce.
- Mój dobry przyjaciel, Bohater Fereldenu dał mi trochę tego eliksiru, gdy przeszedłem swój Rytuał Dołączenia. Teraz ten sam Rytuał jest jedyną szansą dla Gady Helmi.
Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jeżeli nie o pieniądze, to o władzę. A bardzo często o jedno i drugie. Oghren dobrze o tym wiedział. Nie jako Szary Strażnik, ale jako krasnolud. W Orzammarze coś wisiało w powietrzu, niechybnie jakaś afera polityczna, w którą jest zamieszany ktoś z zewnątrz. No bo przecież ktoś musiał ich tutaj wysłać... Nie kto inny jak sama królowa Anora, która pomaga Harrowmontowi. W takim razie kto jest zły i jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Gada Helmi? Oghrenowi nie mogło to dać spokoju.
Rozpalili ogień. Nie mogli iść dalej. Gada potrzebowała odpoczynku. Maren nie odchodził od niej na krok, zmieniając co jakiś czas opatrunki i szepcząc pod nosem swoje zaklęcia. Asystowała mu Bella. Po uporaniu się z trupami Pomiotów, Oghren dosiadł się do siedzącej przy ognisku Alary, która skończyła akuratnie grę w "Podrzuć kamień" wymyśloną naprędce, dla zabicia czasu.
- To na pewno ona - powiedział krasnolud przyciszonym głosem, wpatrując się w Belle, która właśnie nakrywała kocem nieprzytomną Gade - To na pewno ona - powtórzył z wyrzutem, kończąc wypowiedź głębokim westchnieniem.
Alara nie spojrzała nawet na Oghrena. Była zajęta czymś innym - zastanawiała się ile lat ma Maren? Młodo wygląda, ale... Na pewno nie mniej niż pięćdziesiąt. Magia działa cuda.
- Stała najbliżej Drzwi - kontynuował Szary Strażnik, nie zwracając najmniejszej uwagi na fakt, iż Alara w ogóle go nie słucha - Zamknęła je zaraz po tym jak odbiłem jej strzałę mieczem. - Miał do siebie żal. Dlaczego nie przejrzał jej wcześniej?
Belle trafiał szlag na samą myśl, że musi teraz pomagać śmierdzącej krasnoludce. W końcu przyszła tutaj po to, żeby ją zabić. Jej tajemniczy zleceniodawca nie będzie zadowolony z niepowodzenia misji, a kto wie - być może Bella po powrocie przypłaci swą niekompetencje życiem. Nie mogła się zdradzić, musiała wyczekać lepszy moment. Gdyby nie ten tłusty krasnolud, już byłoby po wszystkim.
Po skończonej robocie Maren i Bella wrócili do głównego ogniska, dosiadając się do Oghrena i Alary. Gada leżała nieco dalej przy mniejszym palenisku, nakryta wieloma warstwami skór i koców. Majaczyła. Wyglądała gorzej niż na początku, ale mag zarzekał się, że jej stan jest stabilny, a on sam zrobił wszystko co w jego mocy.
- Sama nie zwalczy trucizny... - magowi załamał się głos, przygryzł wargi spoglądając na Szarego Strażnika, który z nienawiścią w oczach patrzył spode łba na fałszywą uzdrowicielkę, która widząc to, poczerwieniała na twarzy i spuściła głowę - Musimy ruszać w dalszą drogę. W tej komnacie nie czeka nas nic prócz śmierci.
Zbierali się w milczeniu. Ciszę zakłócały trzaski palącego się drewna i kroki krzątających się po komnacie osób. Oghren z Alarą naprędce skonstruowali prymitywne nosze, a Maren przy użyciu zaklęcia telekinezy ułożył na nich ranną Gadę. Bella była nieustannie obserwowana przez krasnoluda co doprowadzało ją do szału.
Przed opuszczeniem hallu zatrzymali się. Mag zwrócony w stronę zebranych na kupę zmasakrowanych ciał Pomiotów wykonał skomplikowany gest, wymawiając przy tym niezrozumiałą dla reszty formułę. Ciała zapłonęły żywym ogniem.
Nikt nie wiedział, że w grze, której oni są jedynie pionkami, jest jeszcze trzeci gracz. Tym bardziej nie mogli wiedzieć, czy jest po ich stronie. Niebawem mieli się jednak przekonać, o co w tym wszystkim chodzi. Kto jest dobry, kto jest zły i dlaczego któryś z nich chce śmierci Gady. Odpowiedzi na ich wszystkie pytania, miały przyjść wraz z nadejściem tajemniczego mężczyzny, który był już blisko.
Oghren nic nie powiedział, znalazł tylko swój topór i nakazał reszcie przygotować się do wymarszu. Po chwili ruszyli.
Wleczenie za sobą nieprzytomnej dziewczyny nie ułatwiało wędrówki. Po kilku dniach bezowocnej tułaczki i paru spotkaniach z pomiotami, w czasie jednego z postojów niespodziewanie Bella podeszła do Gady i obejrzała jej zaognioną ranę:
- Musimy ją zostawić – oznajmiła bez gródek – Spowalnia nas i osłabia. Ona nie ma szans na przeżycie, a my tak. – dodała mocnym głosem.
- Jak możesz o tym w ogóle wspominać!? Zostaliśmy tu wysłani z misją odnalezienia jej i odprowadzenia do domu i to właśnie uczynimy. – oburzył się Maren.
- Bella ma rację. Gada nie wyjdzie z tego w jednym kawałku. A ja nie zamierzam tracić życia w imieniu jakiejś misji, za którą nie dostanę nawet złamanego grosza.
Oghren podniósł leżący przed nim topór i zamachnął się nim. Broń wbiła się w ścianę, tuż przy lewym uchu szlachcianki.
- Jeśli chcecie, uciekajcie i szukajcie wyjścia same. Ja nie zostawię tej dziewczyny w miejscu, gdzie będzie pożywką dla pomiotów. Dopóki Gada oddycha, ma szansę przeżyć. A my, zamiast tracić czas na bezsensowne spory, powinniśmy wracać do poszukiwań wyjścia z tego miejsca!
Z tymi słowami przyklęknął obok Gady i czułym, niemal ojcowskim ruchem podał jej wodę do picia.
- Przepraszam, Strażniku, jeśli cię uraziłam. Czuję się tutaj nieco zagubiona. Wiem, że to musi być nasza wspólna decyzja, dlatego zostanę z wami do końca.
- Dobrze, że się opamiętałaś, Bello. – rzekł z nieśmiałym uśmiechem mag i delikatnie ścisnął jej dłoń. – Odpocznijcie, dziś ja obejmę pierwszą wartę.
Alarze i Belli nie trzeba było tego dwa razy powtarzać – obie kobiety zasnęły niemal od razu kamiennym snem. Oghrenowi jednak niespieszno było udać się w ślad za nimi. Przewracał się z boku na bok, rozmyślając nad sytuacją, w której się znalazł. Zastanawiał się, dlaczego Alara poparła szalony pomysł łuczniczki i zaczął wątpić w jej lojalność. Był też coraz bardziej przekonany o kłamliwości Belli. Szlachcianka zdecydowanie nie chciała pomóc Gadzie. Oghren podejrzewał, że to właśnie ona posiadała umiejętności lecznicze, których jednak nie miała zamiaru wykorzystać. Z tą myślą zapadł w niespokojny sen.
Kiedy się obudził, kącikiem oka dostrzegł Marena, który błyskawicznym ruchem przebił serce Gady mieczem Belli. Krasnolud krzyknął, ale nie zdążył dobyć topora, gdyż unieruchomiło go zaklęcie. Zaalarmowane krzykiem Strażnika łuczniczka i skrytobójczyni szybko poderwały się ze swoich posłań. Nie na tyle szybko jednak, aby wyrządzić Marenowi jakąkolwiek krzywdę. Zdrajca uciekał.
Oghren zmarszczył brwi. Na łajno bryłkowców, młoda miała rację! Nie sądził, by uwierzyli mu gdyby powiedział, że wszystko było przypadkiem.
- Zrobiłem, co mogłem. Chodźmy - odezwał się Maren. - Kto ją poniesie?
- Zróbmy nosze z koców - zaproponowała Bella. - Krasnolud i Alara ją zabiorą.
- Szlacheckie rączki zbyt delikatne? - burknął Oghren, zirytowany sytuacją.
- Tak - syknęła kobieta, mrużąc oczy. Alara wzruszyła ramionami. Było jej to obojętne.
Ruszyli przed siebie, uważając na pomioty. Nosze z nieprzytomną Gadą były nieporęczne i humor Oghrena znacznie się pogorszył. Tym bardziej, że ranna nie zamierzała zamknąć jadaczki, majacząc w gorączce.
- Harrowmont... nie ufać... złoto... thaig... magia... Anora...
- Nie znasz zaklęcia, by ją uciszyć? - warknął do Marena. Prychnął, gdy mag pokręcił głową. Był równie przydatny co pusta piersiówka.
Kanaliki lawy wokół nich stawały się coraz szersze. Teraz magma płynęła już rzekami. Nie trzeba było długo czekać, aż stanęli nad urwiskiem. W dole można było znaleźć tylko śmierć, a przetrwanie jawiło się jedynie w postaci kładki na drugą stronę.
- Po prostu idealnie - mruknęła Bella.
- Boisz się, jaśnie pani? - prychnął Oghren z wrednym uśmiechem.
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła szybko i pierwsza weszła na kładkę, stukając butami jakby chciała dodać sobie animuszu.
Nagle ciszę przerwał Maren.
- Powiedz, Bella, dlaczego wygnano cię z Antivy?
- Nie twoja sprawa - odburknęła. Jej bladość można było wziąć za przejaw strachu przed wysokością... lub przeszłością.
- Słyszałem plotki. - Maren nie wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią. - Podobno zabiłaś jakiegoś szlachcica i cię na tym złapano.
- A nawet jeśli, co z tego?
- Nie masz wyrzutów sumienia?
- Nie. Zrobiłam, co należało. Wykonywałam rozkazy.
- Jakie to uczucie, zabić człowieka? - drążył dalej mag. Z jakiegoś powodu bardzo zależało mu na tej wiedzy.
- Normalne. W środku jesteśmy jedynie mięsem. Mięso, kości i krew. Różnimy się tylko opakowaniem. To tak, jakbyś zabił kurczaka.
- Ciekawy pogląd, jak na szlachciankę - zauważyła dotychczas milcząca Alara, patrząc bystro na Antivankę. - Nie spodziewałam się.
- Ja tak - dorzucił swoje trzy grosze Oghren.
- I nie masz wyrzutów sumienia? - upewnił się mag. Zerknął na nieprzytomną Gadę.
- Mówiłam. Zrobiłam, co należało. Nie będę mieć wyrzutów sumienia przez obowiązek.
Maren nie wyglądał na przekonanego, nic jednak nie powiedział.
Koniec kładki okazał się wielką ulgą dla Belli, nawet jeśli starała się tego nie okazywać. Teraz jednak korytarz rozgałęział się i trzeba było wybrać drogę.
- Ja to sprawdzę - zaoferowała Alara, porzucając jakby nigdy nic swój obowiązek i biegnąc do pierwszego korytarza. Gada prawie sturlała się z noszy w przepaść pełną lawy.
Dopiero gdy oba tunele zostały sprawdzone, stanęła przed nimi wyprostowana na baczność.
- Tunel po lewej zdaje się wspinać do góry. Strzelam, że na powierzchnię - oznajmiła, jakby składała raport, chociaż uśmiechała się szeroko. - Prawy biegnie prosto, i są na nim znaki. Jestem pewna, że dojdziemy do Orzammaru.
- Wobec tego idziemy w prawo - odparł od razu Maren, nadzwyczaj zadowolony. - Zaniesiemy ją królowi i po sprawie.
- Nie - sprzeciwiła się Bella. - Nie wiemy, czy Harrowmont rzeczywiście nie chce jej śmierci. Proponuję udać się na powierzchnię i szukać pomocy u królowej Anory.
- A co z jej stanem? Jeśli jej nie wyleczymy na czas...
- Znajdziemy pomoc w okolicznej wiosce.
- Kto wie, gdzie wyjdziemy? O ile w ogóle wyjdziemy?
- Podejmę to ryzyko - oznajmiła Bella z błyskiem w oku. - Nie wiem, czy możemy ufać Harrowmontowi. Krasnoludzie - zwróciła się nagle do Oghrena - to ty będziesz niósł nosze. Zależy ci na przeżyciu Gady. Kłótniami wiele tu nie zdziałamy. Którego z nas poprzesz?
I proszę cię – ton jej głosu stracił wszelką przyjazną barwę - nie rzucaj nigdy więcej toporem w moją stronę, uwierz mi, tak będzie dla ciebie dużo lepiej – wycedziła elfka, ruszając w stronę jedynego korytarza wychodzącego z sali.
Maren, jak skończysz z krasnoludką, idź i sprawdź czy nie zdołasz za pomocą magii otworzyć drzwi – rzuciła Bella, kończąc opatrywanie Gady – A Tobie Oghren… proponuje otrzeźwieć i to szybko, jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse na powrót do Orzammaru.
Szary strażnik szybko zmielił przekleństwo w ustach, nie czas teraz na słowne potyczki. Czuł, że nie zaufa już Belli, ale wiedział, że ma niestety rację. Mag raczej nie otworzy drzwi. Technika dawnych krasnoludów była na to zbyt dobra, a to oznaczało wyrąbanie sobie drogi powrotnej przez cienie skrywające Głębokie Ścieżki. Podźwignął swój topór i poszedł zobaczyć czy wszystkie pomioty na pewno nie żyją. Jednego był pewien, musi za wszelką cenę zapewnić bezpieczeństwo Gadzie.
Szybko okazało się, że Oghren miał rację, jedyna droga jaka im pozostała to samotny korytarz, z którego musiały przybyć pomioty. Mimo zmęczenia, trzeba było jednak szybko opuścić miejsce bitwy, nie mogli ryzykować stoczenia kolejnej potyczki w miejscu, gdzie mają zablokowaną drogę ucieczki, Głębokie Ścieżki zbyt rzadko wybaczają takie błędy. Po krótkiej krzątaninie udało im się skonstruować dla Gady prowizoryczne nosze z tarczy Genloca i ruszyć dalej.
Minęły godziny uciążliwego marszu, za nim natknęli się na większą salę. Oghren padł ciężko na ziemie, to on głównie ciągnął za sobą nieprzytomną Gadę. Maren przystanąwszy, wyciągnął rękę w górę i szybko wymawiając słowo zaklęcia, wypuścił białą kulę światła oświetlając salę.
-Dwie drogi – rzekł spokojnie mag – jeśli mamy wrócić do Orzammaru to musimy…
Magiczne światło momentalnie zgasło. Maren krzycząc upadł na kolana. W chwiejnej poświacie pochodni, dostrzec można było wystający z jego dłoni bełt kuszy.
- Oghren!!! – wrzasnęła Bella, momentalnie napinając łuk. - Durniu, dlaczego nas nie ostrzegłeś!
- To nie są pomioty – odkrzyknął nadal ciężko oddychający strażnik – nic nie wyczuwam, ktoś inny strzelał.
Kryjcie się, leci kolejny – szybko ucięła dyskusje Arlena – ktoś zasadził się na wschodniej ścieżce.
Pocisk odbił się tuż obok nieprzytomnej Gady. Dużo nie myśląc, Oghren schwycił ją i odciągnął za skalny załom. Kątem oka zauważył, że Maren zdołał odczołgać się już po za pole ostrzału. W tym czasie Arlena schwyciła mocno trzonek pochodni i cisnęła ją z całych sił w ciemność korytarza. To wystarczyło, aby strzała Belli zatopiła się w głowie napastnika. Szary strażnik odczekał chwilę i ruszył w kierunku jeszcze drgającego trupa.
Rudobrody zasępił się na chwilę. Jego pomarszczona gdzieniegdzie fizys zdradzała oznaki silnego myślenia.
- Kutwa – w jego czaszce rozbrzmiało echo przekleństwa – Przecież ja tylko chciałem ją uratować. Jeśli opacznie zrozumiałem to wszystko, jestem skończonym idiotą. Ale jeśli się nie mylę i ktoś chce śmierci Gady... To oznacza, że nienaumyślnie pomogłem mu osiągnąć cel. I gdy wygrzebiemy się z tego bryłkowcowego łajna, będę doskonałym kozłem ofiarnym. Powiedzą Harrowmontowi, że to przeze mnie, a on obedrze mnie ze skóry na głównym placu Orzammaru. Ich pewnie wygna z miasta. Ten od czarnej roboty zostanie obsypany złotem za sprawne rozwiązanie problemu. Pytanie tylko, które z nich jest tym zdrajcą i kto jest zleceniodawcą? Harrowmont, czy może... Anora? Jaki interes mogłaby mieć królowa w zabójstwie Gady? Ech, to nie na moje nerwy. Podsumowując, jestem w czarnej dupie. Co by nawet pasowało, zważając, że to Głębokie Scieżki...
- Hej wy tam, pozwólcie już do nas, jeśli łaska – z zamyślenia wyrwał go ostry głos szlachcianki.
Spojrzał na Alarę, która wciąż stała obok, przyglądając mu się z posępną miną.
- Chodźmy więc. Nie ma co czekać, aż Przodkowie się o nas upomną.
- Skoro tak mówisz... – rzuciła elfka, wpatrując się w niego przenikliwie swymi ciemnymi jak antracyt oczami.
Poczuł się nieswojo pod ciężarem tego spojrzenia, więc postanowił jak najszybciej ruszyć w stronę pozostałych członków drużyny. Skrytobójczyni z ociąganiem ruszyła za nim.
Szlachcianka i mag stali nad ranną, która teraz wyglądała dużo lepiej i zdawała się spać, zapewne w wyniku czarów Marena.
- O co chodzi? – spytał krasnolud.
- Nie możemy zdecydować się w której karczmie podają najlepsze piwo w Orzammarze. – wyartykułowała Bella z przesadną emfazą – może taki koneser jak ty jest w stanie nam coś poradzić w tej kwestii?
Piwo? - Oghren zrobił głupią minę, nie wiedząc co ma powiedzieć.
Jesteśmy gotowi do drogi – rzucił szybko młodzieniec, uprzedzając Antivankę, która już szykowała się do wygarnięcia Strażnikowi – opatrzyłem rany jak tylko umiałem i skleciłem prowizoryczne nosze. Jak pamiętam zaoferowałeś się, że poniesiesz Gadę. Powinieneś więc brać się do roboty, bo im dłużej tu zostajemy tym mniejsze mamy szanse na przeżycie.
Krasnolud bez zwłoki złapał z jednej strony za rączki noszy i pociągnął ranną w głąb korytarza, gdzie udała się już pozostała trójka. Ruszyli, powoli zatapiając się w mroku.
„No to żem narobił”, pomyślał krasnolud, ładując na własne barki konkretne gabarytowo ciało Gady. „Trza było się powierzchni trzymać, niech mnie bronto kopnie, wymyślić jakąś kolkę, może ulałoby się ze dwa razy i cacy. A ja, idiota, nic, tylko topór wziął i pod ziemię”.
– Minę masz nietęgą, Oghren – mag zmierzył wojownika ciekawym spojrzeniem.
– Za to babę na plecach tęgą – mruknął krasnolud i ruszył przed siebie.
Głębokie Ścieżki były głębokie, to nie ulegało wątpliwości. Były też mroczne, śmierdzące i pełne tajemnic. Można się było przebić przez gruz, czy utorować sobie drogę przez trupy pomiotów, ale bez pewności, że na tym wyzwania się skończą. Tam, gdzie od stuleci nie zaglądało światło pochodni, czaiła się groza.
Oghren nie miał pojęcia, jak długo szli. Sądząc po jego zmęczeniu, kilka ładnych godzin.
– Dajcie odsapnąć, bo wykituję.
Alara spojrzała z dezaprobatą, ale zarządziła odpoczynek. Przy Gadzie uklęknął Maren, po czym zaczął magicznie majstrować przy jej ranie. Bella usiadła na kamieniu by, z wdziękiem właściwym szlachciance, założyć nóżkę na nóżkę. Wyjęła ze skórzanej sakwy kawałki suszonego mięsa i, nim rozpoczęła konsumpcję, badawczo się im przyjrzała.
– Co jest, panienko, jedzonko za twarde? – elfka uśmiechnęła się zjadliwie.
– Ja ci do zapasów nie zaglądam – odwarknęła kobieta. – Co robię ze swoimi, to już nie twoje zmartwienie – i jakby na potwierdzenie słów wyrzuciła za siebie, najwyraźniej niespełniający jakiejś normy mięsny pasek. Tyle, że kawałek pożywienia nie spadł na posadzkę, lecz został pochwycony przez masywne szczęki, które wyłoniły się z ciemności. Przerażenie całej grupy zbiegło się z oszałamiającą ciszą, ale moment sparaliżowania minął, gdy Alara krzyknęła:
– Głębinowce!
Poderwali się w jednej chwili, otoczyli leżącą Helmi i, odwróceni do niej plecami, spoglądali na wciąż zbliżające się, świecące w mroku pary oczu. Było ich wiele.
– No i po ptokach – westchnął Oghren, świadom marnej szansy na ujście z życiem przed hordą krwiożerczych stworzeń. Splunął w masywne ręce i mocniej ścisnął trzon topora, gdy nagle pojawiło się oślepiające światło. Krasnolud zamknął oczy i zasłonił uszy, nie mogąc wytrzymać rozdzierającego wycia głębinowców. Krótki wybuch, jeszcze więcej krzyku i smród spalonego mięsa. Po chwili wszystko ucichło, a światło nie kłuło zza powiek, więc Oghren otworzył oczy. Widok zwęglonych stworów był niepowtarzalny.
– Zaklęcie! – zabrzmiało gdzieś obok.
Wszyscy odwrócili głowy. Z kłębów dymu wyłoniło się dwóch krasnoludów. Jeden z nich był ledwie chłopcem, a Oghren przysiągłby, że skądś go zna. Drugi, natomiast, wyróżniał się brodą. A raczej jej brakiem.
– Uszanowanko – nieznajomy zbliżył się do grupy. – Zapewne stała tu niegdyś tabliczka z napisem: „Nie karmić głębinowców”.
– Kim wy jesteście? – zapytał Maren.
– Wasza towarzyszka wam nie powiedziała? Jest tutaj z tego samego powodu, co ja – rzekł krasnolud, wyciągając z podręcznej torby szkatułkę. Ostrożnie otworzył wieko, a ze środka wydostało się wściekle czerwone światło.
– Nie rozumiem – pokiwała głową Bella. – Po co bogata znajoma Harrowmonta miałaby się uganiać za świecidełkami?
– To czerwone lyrium – odrzekł nieznajomy, chowając szkatułkę. – A ja nie mówiłem o tej leżącej damie, tylko o elfce.
Wszyscy spojrzeli na pobladłą z gniewu Alarę.
– A teraz – krasnolud sięgnął za plecy i wyciągnął gotową do strzału kuszę – albo wyjaśnisz mi kilka rzeczy, albo przywitasz się z Bianką.
- W mordę bryłkowca. – Tylko to zdołał odpowiedzieć Oghren, był to jeden z niewielu momentów w jego życiu kiedy nie potrafił rzucić kąśliwej uwagi. Jego niewidoczne spod gęstwiny rudej brody usta, przestały się ruszać a wzrok skupił na Gedzie. Kobieta miała spokojny wyraz twarzy a jej duch uchodził między kamienie, tam gdzie kryje się dusza krasnoludów.
Na czole Marena pojawiły się krople potu, przez zaciśnięte zęby syczał inkantacje a dłonie nerwowo przesuwały się nad ranami. Nie było tylko jednej rany, niektóre zrastały się wolno, te były większe, małe zadrapania znikały niemalże od razu. W momencie kiedy Bella założyła opatrunek, jeden z wielu, chłopak opadł pośladkami na pięty.
- Właśnie dlatego wolę magię żywiołów, nie wymaga takiej delikatności. – Zgarnął z czoła mokrą od potu grzywkę.
- Nie marudź, Ty przynajmniej znasz się na magii. – Odparła Bella wiążąc ostatni supeł. Wiedziała jak przetrwać. Maren tylko zmarszczył brwi, zauważył tą sprawność jaką szlachcianka z Antivy wykazała się w zakładaniu opatrunków.
- Mówiłaś, że nie znasz się na magii ale przecież aby zostać uzdrowicielem nie potrzebna jest magia. – Jego dłoń momentalnie zajaśniała, energia w niej zebrana powoli kształtowała się w zaklęcie. Na szczęścia elfka szybko doskoczyła między tych dwojga.
- Ej, przestańcie! – Wycelowała ostrza sztyletów zarówno w gardło Belli jak i Marena. Oghren był nieco zagubiony, nie spodziewał się takiej sytuacji. Ta sytuacja go chyba zaczęła przerastać. „Szlag, toporem po pysku zawsze jest łatwiejsze”.
- Co to się tak tam świeci? – Jego wzrok przyciągnął słaby blask kryształu. Wyglądało jak lyrium jednakże nie zgadzał się jego kolor.
Słowa Alary podziałały na Oghrena jak kubeł zimnej wody. Osłupiały krasnolud wytrzeszczył oczy i poczerwieniał na twarzy, a pulsująca na jego skroni żyła niebezpiecznie napęczniała. Sytuacja z minuty na minutę coraz bardziej się komplikowała, dezorientując i mącąc mu w głowie, przez co nie wiedział już co się właściwie dzieje i komu ufać. „Na brody Przodków, jestem tylko prostym wojownikiem.” - jęknął w duchu - „Intrygi i zagadki nie są moim mocnym punktem, wolę rozwiązywać problemy toporem”.
Bella i Alara zastygły w bezruchu, powoli sięgając po bronie, a ich nieufne oczy czujnie obserwowały każdy ruch krasnoluda. Tymczasem kościsty mag wciąż pochylał się nad nieprzytomną Gadą, jego przydługie mysie włosy zasłaniały usta, gdy szeptał pod nosem inkantacje i przywoływał kolejne fale kojącego, zielonego światła.
- A po kiego głębinowego grzyba Szary Strażnik miałby zabijać jakąś tam krasnoludkę? – warknął wyczerpany Oghren, zaciskając tłustą dłoń na rękojeści topora – Nie wplątujemy się w żadne polityczne gierki i nie bawimy się w skrytobójców jak co poniektórzy tutaj.
- Prawie odrąbałeś mi ramię, gdy broniłam ją przed genlokami, a masz jeszcze czelność mnie o coś obwiniać? – syknęła jadowicie Alara, wyciągając sztylety. Bella spojrzała na nią ostrzegawczo i elfka z niechęcią schowała ostrza.
- Odkąd znaleźliśmy Gadę, to oskarżasz wszystkich naokoło niczym niespełna rozumu idiota – odparła zimnym tonem szlachcianka. Z każdym słowem jej ciężki akcent stawał się wyraźniejszy, zdradzając zdenerwowanie kobiety. – Nie wiem czy to głupota, czy świadomie próbujesz nas skłócić, ale nie chcę ryzykować życiem Helmi.
Zmierzyli się przeciągle wzrokiem, próbując odgadnąć swoje zamiary. Nie zauważyli jednak w porę, gdy spowijające pomieszczenie zielonkawe światło magii leczniczej zmieniło się w szkarłatną łunę bijącą z rąk Marena. Chłopak klęczał na popękanej posadzce i kołysał się na piętach, wpatrując się jak zahipnotyzowany w nieprzytomną Gadę. Krew ciekła z jego dłoni, szare włosy przykleiły mu się do twarzy, a młodzieniec mamrotał pod nosem niezrozumiałe formuły.
- Maren… - sapnął oszołomiony Oghren. Nie mógł się ruszyć, jego ciało po raz pierwszy w życiu skamieniało i wojownik miał wrażenie, że zamienił się w jeden z krasnoludzkich posągów, które mijali po drodze.
Alara pierwsza podbiegła do maga i odepchnęła jego wątłe ciało od jęczącej Gady. Krwawy blask zgasł, lecz krasnoludka nie przestała majaczyć i rzucać się na ziemi. Nagle otworzyła swoje rozgorączkowane oczy i wbiła je w zszokowanego Oghrena.
- Szary Strażniku… - wycharczała z bólem w głosie, pomimo cierpienia była zaskakująco przytomna. – Proszę cię, podejdź do mnie. Muszę… muszę ci coś wyznać na osobności.
Bella i Alara spojrzały na siebie niepewnie, przytrzymując podejrzanie spokojnego Marena. Chłopak nie próbował się wyrwać ani uciekać, stał odprężony przy dwóch kobietach, uśmiechając się łagodnie do krasnoludki. Wciąż zdumiony swoją chwilową bezsilnością, Oghren na lekko chwiejnych nogach podszedł do Gady i kucnął przy jej głowie.
- Bliżej… proszę, nie mam siły mówić głośniej – szepnęła z wysiłkiem ranna.
Gdy Szary Strażnik przybliżył się do twarzy Helmi, w jej oczach zalśniła nagła determinacja. Wtedy za plecami usłyszał ostrzegawczy krzyk Belli, a kątem oka w ręku krasnoludki dostrzegł czerwony sztylet.
Podróż przez wąskie, ciemne jak diabli korytarze, śmierdzące stęchlizną, zgnilizną i strachem wydawała dłużyć się w nieskończoność. Przynajmniej do momentu, w którym byli o krok od dotarcia do rozdroża. Nim zorientowali się, że coś tutaj nie gra, że jest zbyt cicho - było już za późno. Równocześnie z obu stron wybiegły dwie grupy ciemnych postaci okutych w żelastwo, wzrostem dorównujących Oghrenowi. Maren odruchowo wystrzelił w górę łunę białego światła, która rozświetliła najbliższą okolicę. Bella, która szła nieco oddalona od reszty grupy miała czas na wyciągnięcie pocisku z kołczanu i oddanie strzału. Tuż przy uchu Alary coś świsnęło, a ułamek sekundy później grot strzały wbił się z chrzęstem w oczodół jednego z napastników. Elfia piękność stała jak wryta ze swoim charakterystycznym, szelmowskim uśmiechem na ustach, nie wysilając się nawet na dobycie sztyletów z pochew. Oghren już dawno opuścił nosze z Gadą, które z łoskotem uderzyły o zdezelowaną marmurową posadzkę, trzymając w dłoniach obusieczny topór był gotowy do odpierania ataków, które o dziwo nie nadchodziły. Maren obejrzał się przez ramię. Zobaczył leżącą na wznak Antiviankę z rozbitą na dwie części czaszką i wystającym z niej toporem. Zaklął najplugawiej jak potrafił by sekundę później stracić grunt pod nogami.
Oghren obudził się z przeszywającym na wskroś bólem potylicy. Podnosząc się niespiesznie na nogi dotknął wielkiego guza, który wyrósł mu z tyłu głowy, stwierdzając, że zabije mende, która mu to zrobiła. Rozejrzał się. Stał pośrodku wielkiej komnaty, przypominającej te z Orzammaru. Różnica polegała na tym, że ta była o stokroć starsza i wyglądała jakby przeszedł przez nią huragan. Gruba warstwa kurzu maskowała podłogę, a pajęczyny i wszelkiego rodzaju robactwo począwszy od pełzającego a skończywszy na latającym, nadawało sali tronowej (albo temu co z niej zostało) niepowtarzalny klimat speluny z dzielnicy biedoty.
- Jam jest król Glungar, ostatni z rodu Thretromów - powiedział krasnolud siedzący na kamiennym tronie. Jego głos był monotonny, przesiąknięty smutkiem - Witam cię w moim Thaigu - Król nie musiał podnosić głosu. Echo roznoszące się po komnacie robiło swoje.
- Rad jestem... - rozpoczął Szary Strażnik i wnet poczuł jak trzonek czyjegoś topora obija mu łeb, a guz wzrasta dwukrotnie.
- Zawrzyj gębę barani łbie - odrzekł pryszczaty krasnolud zza długim nosem i dziurą po strzale w lewym oczodole, wysadzając mu oszczędnego kopa w zad na znak, że ma podejść bliżej tronu.
Przed tronem czekali już na niego Alara i Maren. Bez guzów, co oznacza, że im się upiekło. Na ustach elfki malował się cyniczny uśmiech. Nawet w niewoli trzyma fason, taka jej mać.
- Jesteśmy przeklęci - kontynuował król niemodulowanym głosem - Nie możemy zginąć, dopóty Czarnoksiężnik żyje. Nieśmiertelność to nasze przekleństwo. Konsekwencja obietnicy złożonej przed wiekami. - Oghren na chwilę przysnął. Obudził go podniesiony głos króla Glungara, aczkolwiek dla pewności zakrył ręką potylice w obawie przed ciosem. Obiecał sobie, że pryszczaty za to beknie.
...tak więc to wy musicie go dla mnie zabić - władca Thaigu mówił dalej - W zamian za waszą pomoc Gada Helmi zostanie uzdrowiona, a wy opuścicie Ścieżki cali i zdrowi - Gada... kompletnie o niej zapomniał. Magowi trzęsły się z podniecenia ręce.
Naturalnie, Oghren nie mógł wiedzieć, że jego zacna elfia kompanka podczas swoich rutynowych zwiadów spotykała się z posłańcami króla. Miała w tym swój cel - broń wykutą na Kowadle Pustki, która daje osobie, która ją dzierży ogromną moc.
Krasnolud splunął siarczyście na truchło jednego z pomiotów, patrząc niepewnie wprost w wielkie, czarne jak dwa węgle oczy elfki - Nikt mi tu nie zginie, złodziejko. Gdy Oghren wstępuje na Głębokie Ścieżki, jego stara kochanka kostucha wskakuje na plecy Pomiotom! Im i tylko im. Taka kobieta, taka wojowniczka jak Geda Helmi zabita jednym, marnym ciosem podrzędnego genlocka? Niedoczekanie! - choć bardzo chciał, Oghren tą tyradą nie podniósł na duchu nawet samego siebie. Nie zdziwił sie więc, gdy Alara kręcąc głową ponownie powędrowała ku zatrzaśniętym wrotom, mrucząc coś pod nosem o szaleństwie zapijaczonego krasnoluda. Stojący teraz w milczeniu pośród zmasakrowanych, sączących czarną posokę ciał pomiotów Oghren z każdą chwilą czuł się coraz bardziej zagubiony i samotny. Czy może być gorzej? - zapytał sam siebie Szary Strażnik zapominając, że nigdy nie należy prowokować losu takimi pytaniami.
- Zrobiłem, co mogłem, czyli niewiele...- Maren wstał znad nieprzytomnej Gedy, wspierając się delikatnie na ramieniu Belli. - Jeżeli chcemy wyciągnąć ją ze Ścieżek żywą, nie mamy czasu do stracenia. Oghrenie, rozumiem że twoja deklaracja tycząca się gotowości poniesienia rannej jest wciąż aktualna? Razem z Bellą opatrzyliśmy ją, zdjęliśmy zbroję i większość żelastwa. Za nic na świecie nie możemy tylko odebrać jej tej starej, małej tarczy, przytroczonej do ramienia. Nawet w gorączce i majakach nasza mała kobietka zdaje się jej trzymać, jakby to była jedyna pewna rzecz na tym świecie. Nie ma chyba sensu dalej się siłować, niech póki co ją zatrzyma. Taki nędzny, dodatkowy ciężar nie powinien być dla ciebie problemem, siłaczu. A teraz ruszajmy... Alaro, zostaw te wrota, naszą jedyną drogą zdaje się być teraz ten cuchnący korytarz po drugiej stronie sali. Ktoś najwyrażniej nie chce, byśmy zbyt szybko opuścili ciepłe progi tego miejsca. A może po prostu mamy pecha...- młody czarodziej uśmiechnął się, choć w tym uśmiechu więcej było troski, niż radości.
Nie minęło zatem więcej niż chwila, gdy pierwsze trzy postacie zatopiły się powoli w mroku skrywającym korytarz i strome schody prowadzące gdzieś w głąb legendarnej, prastarej krasnoludzkiej dziedziny, zwanej Głębokimi Ścieżkami. Oghren obserwował odchodzących kompanów w milczeniu, zastanawiając się w duchu, jak długo będzie w stanie maszerować po nieprzystępnych korytarzach zarówno za siebie, jak i za Gedę. Jako że wynik obliczeń nie zadowolił brodacza, ten tylko zaklął szpetnie i sapiąc jak kowalskie miechy przerzucił sobie nieprzytomną krasnoludkę przez ramię. Gdy układał sobie dziewczynę do dalszej drogi, przez poszarpaną szatę ujrzał on plecy rannej. Plecy sine od krwiaków, poorane głębokimi, ledwo zagojonymi bliznami. Zbyt starym wygą był Oghren, by o zadanie tych okrutnych ran podejrzewać Pomioty. Nie, to musiało się stać dużo wcześniej. Ranili tak, żeby nie zabić. Czyżby...Nagły, metaliczny, rozdzierający wszędobylską ciszę huk wyrwał krasnoluda ze snucia kolejnych domysłów. Dzierżony przez Gedę puklerz spadł na kamienną, popękaną od gorąca posadzkę i po chwili znów zrobiło się cicho. Niepokojąco cicho. Gdy złorzeczący na czym świat stoi Oghren schylił się po małą tarczę, zauważył on, że upadek oderwał od jej wewnętrznej części płat rdzy i starej farby. Pod spodem coś było.
- Mapa? Po co ktoś miałby ryć w tarczy fragment mapy i ukryw...- krasnolud nie zdążył dokończyć pytania, czując na grdyce chłodny pocałunek stali.
- Nie powinieneś był tego zobaczyć - głos Gedy Helmi był cichy i słaby - Tak jak ja tamtej nocy...
Brwi krasnoluda ściągnęły się nadając jego twarzy wyrazu głębokiego skupienia. Trybiki w jego mózgu przesuwały się powoli, w próbie zrozumienia tego, co właśnie zasugerowała mu Alara. Ostatecznie z gardła Oghrena wydobył się pełen poirytowania warkot.
-Że niby na mnie chcą zwalić winę?! Podstępy, szpiegostwo i inna zaraza. Tfu! Trach toporem w czaszkę jednemu i drugiemu i po kłopocie. Nie będę pionkiem w gierkach inteligentów, psia ich mać! Niech no tylko...-urwał, kiedy dłoń Alary boleśnie zderzyła się z tyłem jego głowy.
-Opanuj się! Wiem, że to bardzo po krasnoludzku rozrąbać każdy problem, ale zapominasz o najważniejszym. Jeśli obydwoje zginą, zginie i Gada. Nasz przebiegły uzdrowiciel to teraz jej jedyna szansa...- to powiedziawszy elfka lekko przygryzła wargę, pokrzepiająco klepnęła krasnoluda po ramieniu i ruszyła ku pozostałym członkom drużyny. Wyglądało na to, że miała jakiś plan...
.
Podróż przez głębokie ścieżki nigdy nie należała do łatwych. Teraz jednak, przy konieczności transportowania Gady, kiedy zmuszeni byli do kierowania się w nieznane sobie rejony, poprzedni etap ich wędrówki wydawał się ledwie igraszką.
-Jak wy wytrzymujecie te temperatury?- spocona do granic możliwości Bella, po raz wtóry odgarnęła pot z czoła. Pradawny thaig, który właśnie przemierzali był częściowo zrujnowany przez rzekę gorącej lawy, która wyrwała się sztucznie wyznaczonemu jej torowi.
-Jeszcze narzekasz? Może dla odmiany to Ty poniesiesz teraz naszą krasnoludkę? Wtedy poznasz co to znaczy gorąco!- poirytowanie w głosie Marena było aż nazbyt wyraźnie. Próbował wcześniej ochłodzić się jednym ze swoich zaklęć, ale kąśliwa uwaga Alary o tym, że wolałaby by zachował swoje sztuczki na pomioty skutecznie powstrzymała go od kolejnych prób.
-Zamknijcie się obydwoje, jeśli zaraz czegoś... Jeśli...- słabnący głos łotrzycy sprawił, że wszyscy skupili na niej swój wzrok. Elfka zachwiała się lekko, po czym opadła na kolana, głęboko łapiąc powietrze.
-To nie tylko gorąco... To opary, trujące... Śmierć kryje się w blasku lawy, tak tu mawiają...- Oghren podrapał się leniwie po łepetynie. Przysiągłby, że nigdy wcześniej nie słyszał o niczym podobnym. W dodatku czuł się znakomicie. Zamierzał już nawet coś na ten temat powiedzieć, ale właśnie wtedy wydało mu się, że elfka puściła do niego oko.
-Co za bzdura z tymi oparami, pierwsze słyszę!- w głosie młodego maga pojawiła się panika. Również twarz antivańskiej szlachcianki zdradzała niewypowiedziane napięcie.
-Naprawdę sądzisz, że wszystkie trupy na głębokich ścieżkach zawdzięczamy pomiotom?- w cichym głosie Alary dźwięczało znużenie. Bez wątpienia była dobrą aktorką.
-Oghren?- piskliwy głos Belli domagał się odpowiedzi, a krasnolud najwyraźniej awansował teraz do rangi eksperta.
-Nie moja wina, że wasze chucherkowate ciałka nie wytrzymują jak lawa czasem pierdnie gazem. Rzadko się zdarza, ale się zdarza. Padacie wtedy jak muchy bez tego waszego magicznego bełkotu.- Zapadła pełna napięcia cisza, przerywana jedynie urywanymi oddechami członków drużyny. Alara nieznacznie uniosła kącik ust ku górze. Była więcej niż pewna, że w tej sytuacji kłamca podejmie desperacką próbę ocalenia siebie.
----
Mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam, że te znaki mają być bez spacji, bo bez spacji jest ich 2705, a ze spacjami już ponad limit. :D
Chociaż Oghren najchętniej spłukałby z siebie poczucie winy ciepłą krwią pomiotów, musiał na chociaż tę chwilę opanować się i, nieważne jak przykre to było, zacząć planować.
Ci, którzy nigdy nie byli w Głębokich Ścieżkach często myśleli, że największym zagrożeniem jakie na niech tam czeka są chmary pomiotu, czyhające w ciemnościach na naruszających ich domenę intruzów. Prawda była inna. Najgorszym, co mogło się zdarzyć, było zgubienie się. Niegdyś dobrze oznaczone trakty obecnie wiodły do zawalonych korytarzy i holi, a po kamiennych płytach walały się dawno rozbite kierunkowskazy. Przed przepadnięciem na zawsze w domenie Kamienia mógł ustrzec tylko fart, posiadanie aktualnych map lub obecność kogoś, kto dobrze orientował się w tym zdradliwym labiryncie. Obecność Szarych Strażników w drużynie znacznie zwiększała szanse przetrwania.
A raczej zwiększałaby, gdyby rzeczony strażnik miał trochę lepsze wyczucie kierunku.
Oghren przesunął się odrobinę, by blask lawy lepiej oświetlił mapę. Pospiesznie naniósł na nią adnotację o zawalonym przejściu i spróbował dojść do tego, gdzie znajduje się północ. Szlag, nigdy nie był dobry w czytaniu map, planów i w innych takich. Obok niego Alara pospiesznie próbowała zbudować nosze z tego, co znaleźli w thaigu i we własnych zapasach, zaś Maren doglądał nieprzytomnej szlachcianki.
- Jak mamy dalej iść, Strażniku? – spytała Bella, wysokie sklepienie odbiło jej dźwięczne antivianskie „r”. Krasnolud rozłożył mapę na kolanie i puknął w nią osłoniętym stalą palcem, błagając w duszy przodków, by jego słowa nie mijały się za bardzo z prawdą.
- Tu jesteśmy, w strażnicy tuż pod Thaigem Gurrmenash. Możemy próbować iść w głąb i przebić się przez thaig, albo okrążyć go szlakiem handlowym i iść korytarzami na wschód. Odległości... - zamilkł i wpatrzył się w mapę na tyle intensywnie, że szlachcianka zastanowiła się, czy krasnolud na pewno umie z niej korzystać - ...odległości te same.
- Co bezpieczniejsze?
- Nooo, i tu sporo rąbanki i tam sama młócka – uśmiechnął się krzywo – ale na wschodzie wyjdziemy niedaleko brzegu Dane, na północ od zgliszcz Lothering. Iluśtam strażników zawsze tam jest, patrole chodzą, uzdrowiciela też będą mieć.
- Zatem dalej korytarze – podsumowała Bella i odwróciła się do pozostałych agentów. – Co z ranną?
Mag delikatnym gestem zakończył zaklęcie, wstał i podszedł do nich, rozmasowując dłonie.
- Jest...jest lepiej niż się spodziewałem – wydukał niepewnie, wyraźnie zaskoczony. – Zaklęcia lecznicze mało dały, ale spróbowałem rzucić na nią wyssanie energii i... póki co działa. To jej nie wyleczy, ale póki w okolicy będą jakieś truchła, jest trochę więcej czasu na znalezienie kogoś kompetentniejszego niż ja.
- Truchła? Wyssanie czego? - ryknął Oghren. – Co żeś na nią rzucił?! – Nim się obejrzeli, krasnolud zerwał się na nogi i już sięgał po topór. Przed nim oto błyszczało potwierdzenie jego podejrzeń, jasne jak lawa w dołach na skraju traktu. – Miałeś ją uzdrowić, ty nugolubco, a nie do cna życie wyssać!
- A czy ty mając u pasa topór walczyłbyś na sztylety? – zirytował się mag. – Nie da się być dobrym w każdej szkole magii. Ja knocę wszystkie zaklęcia ze szkoły tworzenia trudniejsze niż proste czary uzdrawiające, za to nie mam sobie równych przy magii ducha. Będzie wysysać entropię... energię rozkładu z trucheł pomiotu czy innych podziemnych szczurów. Tyle. Robię co mogę, Strażniku - warknął, zezując na nadal leżącą na płytach dawnego traktu broń, - a to i tak więcej niż ty jesteś w stanie uczynić.
- Ej! – krzyknęła znad skończonej już konstrukcji Alara, przerywając pełną napięcia ciszę. – Idę zrobić zwiad, a wy ułóżcie tę herod babę na noszach i zabierajmy się stąd póki wasze krzyki nie zwabiły więcej potworów, co?
Oghren szedł na tyle kolumny, ciągnąc przymocowany do jego placów ni to wózek, ni to taczkę. Demony wiedzą gdzie elfka znalazła do niego części i skąd wiedziała jak je złożyć by wytrzymały niemałą przecież wagę przytroczonej do niego, wciąż nieprzytomnej krasnoludzkiej wojowniczki. Strażnik bacznie obserwował idących na przedzie agentów, wypatrując śladu fałszywego ruchu. Bella i Maren wpatrywali się czujnie przed siebie, oboje gotowi razić strzałą bądź piorunem niespodziewanie wyłaniającego się z ciemności wroga. Sięgnęli po broń, widząc wątły cień rosnący aż ku sklepieniu, lecz po chwili rozpoznali w nim zarys łotrzycy.
- Główny korytarz przed nami pusty - zameldowała, zrównawszy się w marszu z Bellą. – Nie ma żadnych odnóg, z których coś mogłoby wyskoczyć i łby nam odgryźć. Będzie trzeba zrobić przystanek na rumowisku, nosze tamtędy nie przejadą.
- No! I niech żadne z was nie skomle, że Oghren was wiedzie na zgubę! – wyszczerzył wszystkie nadkruszone po tysiącu walk zęby w uśmiechu.
- Póki nie próbujesz nikogo bronić – sarknął pod nosem mag.
- Na wszystkie kufle Orzamaru! – huknął Oghren, z chrzęstem metalu zaciskając pięści. – Bez tego pantofla Alistaira by mnie głów –
Bella odwróciła się gwałtowanie i powiedziała stanowczo, wskazując łukiem po kolei obu mężczyzn:
- Uciszcie się, nim czegoś na siebie nie ściągniemy!
Przytaknęli niechętnie i maszerowali dalej w pełnym napięcia milczeniu. A niech oni wszyscy się do nogi wybiją, pomyślał krasnolud, i tak będzie dobrze. Póki co ich trasa zgadzała się z tym, co na wpół odczytał, na wpół odgadł z mapy, powinni mieć przed sobą jeszcze parę godzin marszu, nocleg i najszybsze możliwe wyjście na powierzchnię. Gada, babka twarda jak sam Kamień, przeżyje, a on będzie mógł odpokutować swój błąd. Do tego nie wyczuwał pomiotów. O ile nie przegapi niby zabłąkanego grota czy kulki ognia, to na klejnoty jego przodków, musi być dobrze.
W nierealnej ciszy słychać było tylko syk lawy, stukot butów i skrzypienie wózka podskakującego na bruku Ścieżek. Minęły godziny wędrówki, przerywanej jedynie oczekiwaniem na powrót Alary ze zwiadu, poprawienie luzujących się mocowań trzymających nieprzytomną Gadę na noszach, lub sprawdzenie, czy za zakrętem nie czają się jakieś niespodzianki. Przed kolejnym wypadem elfka nieznacznie zwalniała krok aż zrównała się z Oghrenem. Zostali parę kroków za resztą drużyny, dość daleko, by być poza zasięgiem ich uszu.
- Nadal uważasz, że to któreś z nich? – zagaiła.
Oghen zarechotał ponuro. Już otwierał usta by wypuścić kolejną barwną krasnoludzką wiązankę, gdy dosłyszeli szept:
- Oghrenie, jesteś z Orzamaru, prawda?
Oghren spojrzał przez ramię, tłumiąc w sobie okrzyk zaskoczenia. Gada nadal leżała na noszach niczym martwa, z zamkniętymi oczami, lecz jej usta poruszały się nieznacznie. Alara podniosła wysoko brwi, zerkała na zmianę to na szlachciankę, to na przód kolumny.
- Jako i ojciec mego ojca i matka mej matki – krasnolud burknął półgłosem. Gada syknęła, zbity z tropu zerknął na elfkę, ta po chwili nasłuchiwania skinęła nieznacznie głową. – Nie żebym tam ostatnio był czy miał tam czego szukać, wszyscy tam gnidy i Kurzalce zawszone.
Gada wydusiła z siebie śmiech, który jednak szybko zmienił się w jęk bólu.
- Nie jesteś powierzchniowcem – stwierdziła. – Pewnie wiesz chyba jak wygląda polityka między thaigami?
- Wielkie śmierdzące guano głębinowca.
- I zepsute jaja bronto. Moi mieli na mnie czekać na powierzchni, w ruinach La... Lo... tej zniszczonej wioski na południe od rzeki Dune. Jeśli mnie tam dostarczysz, wdzięczność Kar’hirol...
- A co będziemy mieć ze złamania naszych rozkazów? – przerwała elfka. Gada skrzywiła się, dociskając nieznacznie ramię do ranionego boku. Niezależnie od tego, co na temat jej stanu mówił mag, wydawała się być już jedną nogą być z powrotem w Kamieniu. Po chwili zdołała, nie bez rozbawienia, odpowiedzieć:
- Poczucie spełnienia dobrego uczynku i satysfakcja z popsucia planów tego padalca Harrowmonta. Możemy dorzucić dożywotni zapas najlepszego krasnoludzkiego piwa.
- Słaby argument.
- Inne dojdą, o ile dojdziemy do porozumienia.
- To nadal... – elfka przerwała nagle i siarczyście zaklęła. Dopiero teraz Oghren zauważył, że łuczniczka i mag już zamarli w pozycji bojowej.
Może z trzydzieści sążni przed nimi, pośrodku zwężającego się korytarza, stał oddział krasnoludów. Na zbroi każdego z wojowników wyryte były insygnia Harrowmonta, w dłoniach dzierżyli topory błyskające runami straży królewskiej.
- Stójcie! – rozkazał jeden z nich. – I oddajcie nam Gadę Helmi.
- Tylko wiesz Oghren – zaczęła ostrożnie – Póki co, jeśli Gada umrze, to osobą, która najbardziej przyczyni się do jej śmierci, będziesz ty.
- Psiakrew i dobre chęci na nic – mruknął zmieszany krasnolud, myśląc dalej o czwartym genloku. Mimo wszystko nie mógł się z zaistniałą sytuacją pogodzić. Bo co jeżeli, tak naprawdę pod jednego z towarzyszy broni ktoś się podszywa? Ta nagła myśl była niepokojąca.
Alara i Oghren przygotowali nosze dla poszkodowanej. Po czym kompania ruszyła w głąb otchłani pozostawiając za sobą woń krwi i swąd spalonych ciał, zapach śmierci.
Po kilku godzinach marsz okazał się morderczy, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Każdy z kompanów rozglądał się nerwowo po usłyszeniu podejrzanych szelestów z różnych mrocznych odnóg szlaku, którego się trzymali. Rosnące napięcie stawało się do niewytrzymania, a opary siarki i zgnilizny coraz bardziej mąciły w umysłach.
- Mam już tego dosyć. Chodźmy szybciej – warknęła zdenerwowana Bella - Oghren co się tak wleczesz, wykorzystaj tą swoją kupę mięśni.
- Ta masa służy do zabijania i przyswajania dużych ilości procentów, nie do chodzenia za dwóch. Możemy potem sprawdzić kto jest bardziej wytrzymały – odgryzł się krasnolud.
- Jestem za – powiedziała ożywiona Arlena.
- To nie czas na żarty, swoją drogą to twoja wina... - odpowiedziała.
- Uspokójcie się – warknął mag.
Niewiele po tych słowach drużyna usłyszała pajęczy klekot, odgłosy szarpaniny i skrobania i bardzo odległy ryk nieposkromionej bestii z niewidocznego końca głównego szlaku.
- Przysięgam na odchody bryłkowca, że tam roi się aż od pomiotów – oznajmił podekscytowany Oghren.
- Za mną – syknął mag. Po czym skręcił z Alarą w boczny szlak. Coś jest z nimi nie tak - pomyślała zmęczona Bella.
Zbliżali się do zrujnowanego, pustego Thaigu o zapomnianej nazwie, któremu jedynie dotrzymywały towarzystwa nietknięte pokłady pyłu i kurzu, które miały zostać naruszone. Ten widok zrobił na nich wrażenie, wywołał uczucie nostalgii, a od ścian odbijało się echo dawnych lat świetności i potęgi. Mimo to wkroczyli na teren Thaigu z pokornie opuszczonymi głowami i rozbili skromny obóz.
Maren sprawdził stan Gedy i użył paru zaklęć po czym pokręcił ze smutkiem głową oświadczając, że stan poszkodowanej się pogorszył. A następnie łotrzyca rozdzielił skromnie żywność między towarzyszami. Mag skądś zgarnął drugą rację żywności tłumacząc się tym, że używa magi. Wspominając też o poważnym zużyciu zapasów napitków przez krasnoludy. Ogłosił też, że za to stanie pierwszy na warcie.
- Przestań się drzeć, tyy chole.... - miał już dokończyć Oghren kiedy zdał sobie sprawę z sytuacji w której znalazł się ze szlachcianką. Znajdowali się dalej w thaigu, tylko że już usłanym martwymi pomiotami powalonymi przez Bellę. Po czym zaczął wtórować przeklinającej szlachciance.
Zostali sami ze swoją bronią, bez środków, które mogłyby zapewnić im przetrwanie.
- To jakiś żart, nie wierzę, żeby mogli nas od tak zostawić – mruknęła Bella.
Oghren podniósł powoli swój topór, kurczowo zaciskając palce na stylisku. Gniew, który z początku go dusił, zaczął ustępować pola smutkowi. On, szary strażnik, nie mógł bardziej zawieść Gady. To w końcu od nędznego ostrza pomiotu, krasnoludka z każdą chwilą traciła szanse na przeżycie. Intuicja nigdy go wcześniej nie zawiodła, czuł, mimo bitewnego szału, że to nie pomioty stanowiły prawdziwe zagrożenie dla Gady Helmi. Zawiódł. W tym czasie Maren powoli wstał z kolan, widać było, że z jego dłoni znika magiczny blask.
- Moja magia już teraz nie pomoże – otrzepał tunikę Maren – trucizna jest zbyt silna, a ja nie jestem uzdrowicielem. Jedyne co możemy zrobić to skrócić jej męki, lub patrzeć jak umiera.
- Nie stać nas na towarzyszenie krasnoludzce w jej ostatniej drodze – rzekła ze stoickim spokojem Bella – nie otworzymy drzwi, musimy jak najszybciej opuścić to miejsce, za nim zjawi się więcej tego plugastwa.
- Ma racje, okażmy Gadzie miłosierdzie, zbierzmy graty i wynośmy się z tej śmierdzącej nory – rzuciła Alara siedząc na martwym truchle pomiota.
- Oghren, gdzie jesteś? Nie masz nic do powiedzenia?! W końcu to twoja wina! – Krzyknęła w głąb sali Bella.
Krasnolud wiedział co musi zrobić. Kiedyś nie wahał by się, a natychmiast skorzystał z okazji i jak najszybszej powrócił do najohydniejszej karczmy w Orzammarze, aby przez kolejne dni nic nie robić po za stopniowym upadlaniem siebie. Te dni minęły, zaufano mu, a on nie zamierzał znów zawieść swoich braci. Wyjął sztylet i odciął martwemu pomiotowi dłoń. Krew jeszcze nie zdążyła zakrzepnąć, jeszcze nie straciła swojej złowieszczej mocy. Nakierował kikut nad manierkę. Świeża krew uzupełniła miksturę , którą kiedyś też musiał wypić.
- O, znalazł się nasz strażnik – łuczniczka prychnęła na nadchodzącego Oghrena – słyszałeś rozmowę, nic tu po nas, musimy ruszać dalej.
Oghren zbliżył się do umierającej i zaczął powoli unosić jej głowę.
- Szara straż uratowała mnie kiedyś – rzekł ze spokojem. – Mam nadzieje, że i ciebie będzie potrafiła uratować. - Po czym przechylił manierkę i wlał krew pomiotu w usta Gady.
W tym samym czasie, rudowłosa skrytobójczyni obserwowała uważnie całą piątkę, z bezpiecznej odległości. A więc, to tak załatwia się sprawy z niewygodnymi dla korony osobami. Anora miała nosa, - pomyślała i powróciła do szpiegowania.
- Czas nas nagli. Jeśli chcemy, by Gada dotarła na miejsce żywa, musimy natychmiast ruszać. – Oghren czuł, że musi coś zrobić. Powietrze znów zaniosło się smrodem pomiotów.
- Jak, mości strażnik sobie to wyobraża? Weźmiesz ranną przez ramię i przebiegniesz dziesiątki mil w poszukiwaniu innej ścieżki? – Bella wyraźnie zapominała o panowaniu nad własnym akcentem, gdy wpadała w złość.
- Zapominasz o magicznych talentach naszego drogiego Marena. Wyczarowanie magicznych noszy nie stanowi chyba dla Ciebie żadnego problemu, prawda chłopcze? – Oghren odnalazł wzrokiem czarodzieja i skierował się ku niemu.
- Istotnie, to żadne wyzwanie. – Maren spojrzał znacząco na niższego o dwie głowy krasnoluda.
- Wobec tego, sprawę rannego mamy załatwioną. Pozostaje jeszcze kwestia drogi, którą zamierzamy się udać. – Alara nie pierwszy już raz, w trakcie tej wyprawy, popisała się trzeźwością umysłu.
- Znam ten Thaig, jak własną kieszeń. Przed laty, zakatrupiliśmy tu, z innym szarym strażnikiem nie jednego pomiota. – Oghren dumnie wypiął pierś i zaprezentował szelmowski uśmiech.
W praktyce jednak okazało się, że krasnolud przy każdym rozwidleniu polegał na magicznych sondach Marena, które prowadziły drużynę ścieżkami wolnymi od pomiotu. Oghren starał się tuszować, swój brak orientacji w terenie wspomnieniami wątpliwego pochodzenia.
Skrytobójczyni była zmuszona obmyślić nową strategię. Miała nadzieję, że odnalezienie Gady pobudzi do działania podwójnego agenta, myliła się. Odnaleziona krasnoludka była ranna i nieprzytomna. Idealna sytuacja – pomyślała dziewczyna. Ten kto był zdrajcą, z pewnością wiedział doskonale co robi, prowadząc ekspedycję w sam środek ogniska pomiotów. - Czekała na odpowiedni moment.
- Dziwne, prawda? – Oghren zrównał się krokiem z Alarą. – Zastanawia mnie to, że minęło już sporo czasu, a Gada, rzekomo ugodzona zatrutym ostrzem, nie zwija się w gorączce ani w bólach. Nie raz, widywałem już osoby dotknięte jadem pomiotów i zapewniam Cię, straszny to widok.
-W takim razie mamy szczęście, że Gada jest taką twardą sztuką. – W głosie elfki zadźwięczały chłód i obojętność.
- Alara, ktoś tu wyraźnie chce coś zataić przed nami. -Krasnolud nie dawał za wygraną. - Nie widzisz tego? Po co, Harrowmont kieruje prośbę o pomoc do Anory? Po co Anora prosi o pomoc szarą straż? W jakim celu Gada postanowiła nagle, o zmierzchu opuścić pałac i wraz z piątką towarzyszy powrócić do Kal’Hirol? Co Wy, tu robicie, z Bellą? Odpowiedz.
- Dobrze Oghren, czas odpowiedzieć na pewne pytania.– Elfka potarła skroń. - Jesteśmy tu, z Bellą, aby dopilnować, by Gada przeżyła tą przeprawę. Mamy ją transportować do… Denerim.
-Na trzewiki Andrasty! W co Anora gra? W co gra Harrowmont? – Złość i niedowierzanie targnęły krasnoludem. – W jakim celu… - Strzała świsnęła między nimi i z łoskotem roztrzaskała się o ścianę. Oghren dobył topór, a run wyryty na klindze natychmiast zajaśniał niebieskim płomieniem.
- Myślałam, że strażnicy wyczuwają pomioty, z odległości mili! – Bella układała właśnie strzałę na cięciwie swego dębowego łuku.
- A ja myślałem, że drużyna wysyłana na głębokie ścieżki, to nie banda amatorów! – Oghren był czerwony ze złości i wysiłku. Pierwszy pomiot leżał już w kałuży krwi.
- Biegiem! – Maren wrzasnął i ruszył ścieżką prowadzącą w dół rozpadliny. Pod skalnym mostem wrzała gorąca lawa, a zapach siarki wypełnił im nozdrza.
Oghren stanął jak wryty, a krew zmroziła mu się w żyłach. – Nie! – krzyknął, a echo poniosło się w głąb ścieżek. – Ta droga, prowadzi do Okopu Umarłych! Już pamiętam! Maren, gdzie Ty nas wiedziesz?!
- Nie mamy wyjścia, to jedyna droga. - Młody czarodziej zagrodził drogę towarzyszom – Nie możemy zawrócić.
- Odsuń się, bo rozbiję twoją czaszkę o ten kamień. Dosyć już kłamstw i tajemnic. Ta droga zaprowadzi nas jedynie w otchłań. - Strzała nabrała prędkości i wbiła się kolejnemu genlokowi w czaszkę. Powietrze zasyczało, a Maren zepchnął dwa kolejne pomioty w odmęty lawy.
- Skończycie to później, czas nagli. Oghren, znasz inną drogę? – Alara bezbłędnie wyczuła moment, po czym wbiła sztylet w biegnącego stwora.
- Tędy. Biegiem! – Cała trójka puściła się pędem za krasnoludem, który kierując się w wąski korytarz osłaniał Gadę. Magiczna powłoka, którą otoczona, była krępa kobieta odbiła kolejną strzałę.
Tymczasem, rudowłosa dziewczyna zasztyletowała kolejnego pomiota, po czym zerknęła w dół urwiska. Maren najwyraźniej stracił panowanie nad sytuacją.
– Więc to czarodziej okazuje się być agentem Harrowmonta,- Dziewczyna szepnęła do siebie.
Na nieszczęście maga, w wyprawie wziął udział właśnie Oghren. Anora, jednak wiedziała co robi prosząc go o eskortę – skrytobójczyni uśmiechnęła się lekko do siebie i ruszyła śladem drużyny.
-Dalej, dalej, już niedaleko. Tam na pewno było wyjście. – Oghren nerwowo spoglądał przez ramię, ale nie dostrzegł pomiotów. Dziwne, ale zdawało się, że darowały sobie pościg.
-Stać! – Maren krzyknął gniewnie. Towarzysze skierowali zdziwione spojrzenia w stronę maga. Wszyscy stali i patrzyli pytająco na Marena, jedynie w oczach Oghrena widać było gniew.
– Wiedziałem, że obecność szarej straży w drużynie ekspedycyjnej będzie problemem, - podjął chłopak po chwil- jednak nie spodziewałem się, że, zniweczysz wszystkie moje wysiłki, krasnoludzie.
-Co Ty pleciesz Maren? – Bella spojrzała podejrzliwiej na czarodzieja.
- To, nie ważne, na szczęście Harrowmont miał plan B. – Maren uśmiechnął się z przekąsem i spojrzał w kierunku zaciemnionej części groty.
Dopiero teraz widać było wyraźnie, że ktoś stoi w objęciach mroku . Tajemnicza postać zbliżyła się nieznacznie, pozostając w ukryciu.
-A więc, czarodzieju, zadanie znowu Cię przerosło. – Maren zesztywniał gdy usłyszał, kąśliwy damski głos. - Lord Harrowmont, byłby zasmucony twoim kolejnym niepowodzeniem. – Kobieta nie starała się ukrywać swojego orleziańskiego akcentu.
- Kim wy u licha jesteście!? Co się tu do diabła dzieje? – Oghren wycedził prze zęby. Nie wytrzymał napięcia i chwycił za rękojeść topora.
Skrytobójczyni, nie zwracając uwagi na wojowniczego krasnoluda, postąpiła kolejny krok do przodu. Rude włosy zafalowały gdy dziewczyna odrzuciła głowę w tył, odsłaniając swoją twarz.
-Leliana?! Co Ty tutaj robisz? Anora słowem nie wspomniała, że będziesz pomagała nam w eskortowaniu Gady do Denerim. – Bella, chyba po raz pierwszy straciła kontrolę nad tym co mówi.
-Leliana, witaj. – Maren skłonił się lekko w udawanej uprzejmości. - Miałaś mnie wesprzeć z ukrycia. Ty zaś wspaniałomyślnie postanawiasz odkryć wszystkie karty przed… ekspedycją. Czyż Harrowmont w rozmowie z Tobą, nie zaznaczył wyraźnie, naszych priorytetów? – Mag wyzywająco spojrzał w oczy dziewczyny.
-To już koniec twojej misji, Maren. Mam co do Ciebie wyraźne instrukcje… - Leliana błyskawicznie chwyciła ukrytą w rękawie małą kuszę i zwolniła cięciwę. Czarodziej zwalił się na ziemię, z bełtem wbitym w serce. Tumany kurzu wzniosły się w powietrze.
W sam środek pomyślał Oghren. Nie był zaskoczony.
Ciszę otulającą pogrążone w mroku korytarze, zakłócało jedynie skwierczenie lawy, której blask uparcie walczył z wszechobecną ciemnością. Oghren wzdrygnął się, po raz kolejny doświadczając jękliwego protestu obolałych mięśni. Ponuro łypnął na niesioną w ramionach Gadę. Każdy kwadrans był tu na wagę złota, a zablokowana droga powrotna stawiała kompanię w dramatycznej sytuacji. Zmuszeni do podążania naprzód liczyli na cud i bezustannie wypatrywali światełka w tunelu. Niezadane pytania zawisły w powietrzu niczym stado sępów wpatrujących się w krasnoluda łakomym wzrokiem. Oghren zdawał sobie sprawę, co pomyślą ci na górze. Nagle jego kolano eksplodowało bólem. Powietrze podjęło płaczliwą nutę zwalnianego spustu kuszy, a krasnolud zawył, osuwając się na twardy grunt. Na chwilę wszystko straciło ostrość. Łapiąc łapczywie powietrze, Oghren zogniskował wzrok na dwóch cieniach zbliżających się do grupy.
- Co do … - głos uwiązł mu w gardle, gdy dojrzał pierwszą brodę. Gwałtowny rozbłysk bólu i ciemność zlały się w jedno, odbierając Strażnikowi świadomość.
***
- Ale ja mam …
- A ja swoje i gówno mnie obchodzi, co powiesz tej swojej królowej.
Czaszka boleśnie łupała zalewając krasnoluda falami mdłości. Oghren smakował brud i kurz, starając się zrozumieć, co zaszło. Trochę jak po trzydniowej uczcie, ale to nie było to. Próbował się podnieść, ale jedynie kolejna błyskawica bólu w lewej nodze odpowiedziała na jego wezwanie. Szok podziałał lepiej niż wiadro zimnej wody. Zasadzka, Gada, zdrajcy … Oghren nie po raz pierwszy odniósł ranę. Ból raz za razem eksplodował w miejscu trafienia. Bełt wciąż sterczał z ciała. Wyglądało na to, że przytomność stracił zaledwie na kilka chwil. Ostrożnie uchylił powiekę, lustrując, tańczące niczym narowisty koń, otoczenie. Bella czerwona na twarzy górowała nad krasnoludem uparcie gestykulując rękoma. Oszukali ją. Oghren był tego pewny. U jej stóp spoczywało nieruchome ciało Marena. Wyglądało na to, że on także oberwał. Szklane oczy nieruchomo spoglądały w kierunku Strażnika. Żywy, czy martwy? Lewą rękę miał okrutnie poparzoną.
- Ten śmieć zostaje tutaj.
- Ale...
- Dwóch chłopaków ubił – wydarł się krasnolud, miotając w szlachciankę gradem krasnoludzkich obelg. - Poczekaj aż Harrowmont się dowie. Z nim się będziesz targować, bo jak ci zaraz płazem przez łeb przejadę, to tyle będzie z umowy.
Bella cofnęła się o krok, a na jej twarzy duma walczyła z przerażeniem. Coś poszło nie tak. Oghren przeniósł wzrok na połowicznie zwęglony korpus, spoczywający tuż obok. Gada jęknęła cicho, gdy odziany w płaszcz krasnolud powlókł ją w kierunku krawędzi ścieżki. Lawa zabulgotała radośnie, wyczuwając kolejną ofiarę. Strażnik zawył, prostując ręce. Szkarłatne płaty przysłoniły mu wzrok.
Czuł na sobie martwe spojrzenie Alary. Jego topór wciąż leżał obok.
-Poczekaj na swoją kolej – znajome, piwne oczy, ciagnącego krasnoludkę oprawcy sparaliżowały Oghrena.
Na Głębokich Ścieżkach śmierć czai się wszędzie.
- Doskonale o tym wiem – warknął Oghren, a jego wzrok mimowolnie powędrował w stronę nieprzytomnej Gady. Wątpił, żeby status Szarego Strażnika uchronił jego głowę przed katowskim toporem, jeśli krasnoludka umrze. A i to przy założeniu, że wydostanie się z Głębokich Ścieżek. W oczach całej reszty to on przecież był najbardziej podejrzany. Dla prawdziwego zdrajcy zaś jego śmierć z rąk towarzyszy była na rękę.
Bo czy którekolwiek z nich miało podstawy, by mu ufać?
- Oghren, Alara, chodźcie tu! Chyba znalazłam przejście! - głos Belli wyrwał go z rozmyślań. Alara stała jeszcze przez chwilę obok, jakby czekając, aż coś powie, zaprzeczy niewypowiedzianemu oskarżeniu, ale nie doczekawszy się czegoś więcej potrząsnęła głową i zostawiła go samego pod kamiennymi drzwiami. Podążył za nią dopiero po chwili.
Znaleźli Bellę w najciemniejszym kącie, oświetlającą wyrwę w ścianie, za którą rozpościerała się ciemność jak z najgorszego snu. Wydawała się wręcz pożerać światło pochodni.
- To jedyne wyjście z pomieszczenia poza tym, którym przyszliśmy – powiedziała z nutą niepokoju w głosie szlachcianka. Oghren nie dziwił się jej strachowi. Czerń, jaką miał przed sobą, zbyt łatwo przywodziła na myśl śmierć i koszmar.
Z bronią w pogotowiu zbliżyli się do wyrwy. Wtedy udało się wreszcie oświetlić to, co kryło się w mroku.
Schody.
Widzieli tylko kilka najwyższych stopni, ale Oghren bez trudu rozpoznał krasnoludzką robotę. Bardzo starą kransoludzką robotę, być może z czasów pierwszych thaigów. Antyczność pieczołowicie wykutych schodów jarząco kontrastowała z resztą pomieszczenia.
- To krasnoludzkie – poinformował swoje towarzyszki.
- Masz jakikolwiek pomysł, dokąd to prowadzi? - spytała Alara, przyglądając się stopniom z nieufnością.
- W dół – odparł. - Poza tym, wiem tyle samo co ty. To jedyna droga, jaką możemy iść.
- Powinniśmy przemieszczać się w górę, nie w dół – mruknęła Bella, ale po tonie jej głosu zorientował się, że pogodziła się już z nieuniknionym.
Kiedy tylko Maren dał znak, że stan Gady jest stabilny, Oghren zarzucił ją sobie na barki i w milczeniu grupa zagłębiła się w ciemność. Prowadziła Alara, oświetlając drogę przed nimi i wypatrując pęknięć w skądinąd doskonale zachowanych stopniach, za nią szła Bella, trzymająca łuk w gotowości, potem Oghren, zastanawiający się, czy arystokratka trafi w cokolwiek w tych ciemnościach. Pochód zamykał Maren, zerkający cały czas za siebie.
Każdemu wydawało się, że tylko ono słyszy szepty.
Niestety miała rację, co wprawiło Oghrena w paskudny nastrój, choć do tej pory Arlena wydawała mu się świetną kompanką, to nawet na nią spoglądał teraz z nieufnością. Mógł być nigdy nie trzeźwiejącym opijusem, bez zasad moralnych, ale do cholery, raczej nie trudno rozpoznać, gdy ktoś próbuje zabić drugą osobę. To taki błysk w oczach, charakterystyczny ruch, tego nie ujrzysz podczas walki ze zwykłymi pomiotami. Krasnolud zdawał sobie jednak sprawę z tego, że brak mu wystarczających dowodów, więc pozostała mu tylko obserwacja i nadzieja, że Gada jakoś przetrzyma drogę powrotną bez uzdrowiciela, o ile w ogóle uda im się stąd wyjść.
-Myślę, że nie pozostaje nam nic innego jak ruszyć dalej i mieć nadzieje, że trafimy na jakąś ścieżkę, którą będziemy mogli wrócić, a jeśli nie, no cóż, mam nadzieję że macie twarde zęby, bo naszą jedyną szansą będzie przegryzienie się przez skałę.
Elfka cicho zachichotała, ale szybko ucichła czując na sobie lodowaty wzrok Belli, miała rację, ich sytuacja była zbyt beznadziejna na głupie żarty.
-Nie potrafię bardziej jej pomóc -Maren wstał otrzepując swoja szatę. -Na razie to musi wystarczyć.
Dla Oghrena jednak krasnoludka nie wyglądała wcale lepiej, powiedziałby nawet że gorzej, bo jej skóra przybrała zielonkawy odcień.
-Widzicie tu coś co nadaje się na nosze?
-Sprawdzę czy przed nami nie ma nic interesującego, nie ruszajcie się stąd póki nie wrócę.
Krasnoluda znudziło już stanie w jednym miejscu, więc zarzucił topór na ramię i ruszył przed siebie pragnąc choć na chwilę oddalić się od towarzyszy, wobec których z każdą chwilą narastała jego nieufność.
-Tylko nie odchodź za daleko, musimy pamiętać że porywacze Gady wciąż mogą gdzieś tutaj być -zza pleców doszedł go antiviański akcent.
-Oczywiście mamusiu, będę ostrożny i nie będę rozmawiał z nieznajomymi-pomachał ręką nawet się nie odwracając.
Kilka kroków dalej ujrzał coś majaczącego w oddali, małe błękitne światełko otoczone przez niewyraźne, nieruchome kształty i choć wiedział że to nie pomioty, i raczej nic żywego, chwycił swój wierny oręż w obie ręce i ostrożnie ruszył do światła.
-Na tyłki przodków...
Blask wydobywał się z niewielkiego kamienia leżącego na środku hallu, wokół niego leżało kilkadziesiąt szkieletów, krasnoludzkich, zapewne tak starych jak same ścieżki.
Uff, zdążyłam:) Ale widzę, że nie tylko ja pisałam do ostatniej chwili.
Dziękujemy wszystkim za zgłoszenia! Od jutra będziemy ogłaszać wyróżnione przez Autora prace. Powodzenia!
wysłannik:
Nie, kilka prac było za długich, inni nie mieli zaznaczonej zgody na uczestnictwo w konkursie.
Ja w swojej pracy miałem 3209 znaków tyle że ze spacjami, więc to jak najbardziej przeszło?
Pytam bo napisałem nieco dłuższą prace niż zwykle i wolę mieć pewność.
@RoC8 - nie, bo przekroczyłeś limit 3000 znaków bez spacji. Twoja praca miała ponad 6000 znaków bez spacji.
Wysłannik: liczone są znaki bez spacji. Twoje zgłoszenie ma 2 675 znaków, więc praca jest zakwalifikowana.
RoC8: Niestety, Twoja praca jest za długa.
Jest możliwość wypisania wszystkich osób, których prace się nie dostały?
Ogłaszamy pierwszego wyróżnionego, jest nim... Mastji! Gratulujemy!
Komentarz Wojciecha Chmielarza możecie znaleźć na zakładce Wyniki. Jutro ogłosimy kolejną nagrodzoną osobę.
Kemoc: Mogę napisać, że Twoja praca się zakwalifikowała.
Yazeva: W takim razie zapraszamy do kolejnego etapu, konkurs wciąż trwa!
Ilustracja do opowiadania
Tak btw nagroda jest wysyłana na maila w dniu premiery, czy jak to działa?
Wysłannik tak drugie :)
FrayInGame: Kody do Edycji Cyfrowych i Kolekcjonerki będziemy wysyłać po zakończeniu konkursu.
@wysłannik - Tak, w części konkursu z panią Anną też mi się udało. Trzeba walczyć do końca, bo jak normalnie Edycje Kolekcjonerskie jakoś nie wzbudzają we mnie większych namiętności, to akurat ta od Dragon Age wygląda bardzo sympatycznie. Niestety, w walce o nagrodę główną na razie są lepsze prace :o).
Mi tam zależy na samej grze, nie na dodatkowych bajerach, co oczywiście nie oznacza, że kolekcjonerką bym pogardził :) Gdybym nie wygrał żadnego klucza to wiesz... masz dwa... może jeden ci niepotrzebny :)
Moje zgłoszenie na ilustrację :)
Ogłaszamy drugiego wyróżnionego!
Jest nim użytkownik... Glandire! Serdecznie gratulujemy!
Komentarz Wojciecha Chmielarza do dzisiejszego, wyróżnionego fragmentu, a także poprzedniego możecie znaleźć na zakładce Wyniki. Już jutro ogłosimy ostatniego wyróżnionego w tym etapie, a 1 listopada zwycięzcę!
Moje zgloszenie na ilustracje do opowiadania
Zgłoszenie do graficznej części konkursu (opowiadanie początek oraz część pierwsza)
ZBLIŻALI SIĘ DO CELU. JUŻ MIELI ODNALEŹĆ GADĘ HELMI, CÓRKĘ JEDNEGO Z KRASNOLUDÓW NAJWYŻSZEJ KASTY KRASNOLUDZKIEJ W KAR’HIROL, PRZEBYWAJĄCĄ POD OPIEKĄ HARROWMONTA. JEJ WYSOKA POZYCJA W THAIGU O DUŻYM ZNACZENIU MOGŁO TŁUMACZYĆ ZAINTERESOWANIE KRÓLOWEJ. BYŁO TO TŁUMACZENIE NACIĄGANE.
NIE MIELI WYJŚCIA. OTWORZYLI DRZWI.
Ilustracja przedstawia czworo bohaterów zmierzających do wejścia komnaty, w której to mieli odnaleźć Gadę Helmi. Całość dzieje się w Głębokich Ścieżkach, które zostały wykreowane przez moje wyobrażenie o tym miejscu.
Dziękuję! Cieszę się niezmiernie, że moja pisanina została doceniona. :)
Wszystkim tym, którzy bawią się nadal życzę powodzenia.
Ogłaszamy ostatniego wyróżnionego drugiego etapu!
Jest nim użytkownik... Ytseman! Serdecznie gratulujemy!
Komentarz Wojciecha Chmielarza do dzisiejszego, wyróżnionego fragmentu, a także poprzednich możecie znaleźć na zakładce Wyniki.
Już jutro ogłosimy zwycięzcę etapu drugiego!
Moja propozycja ilustracji do opowiadania.
Witam,
Przedstawiam propozycję ilustracji.
Sytuacja w której Genlock pomylił się co do "bezbronności" Oghrena :>
Moje zgłoszenie na ilustrację do opowiadania. Trochę szkoda mi było, że wojownicza kransoludka tak szybko została pozbawiona przytomności, więc póki jeszcze mogę, narysowałam ją w trakcie walki.
Ogłaszamy zwycięzcę drugiego etapu!
Jest nim użytkownik... Grzyma2408! Serdecznie gratulujemy!
Komentarz Wojciecha Chmielarza do pracy zwycięzcy, a także wyróżnionych fragmentów możecie znaleźć w zakładce Wyniki.
Ogłaszamy kolejny etap konkursu Dragon Age!
Na głównej stronie możecie znaleźć nowe rozwinięcie opowiadania pisanego przez Wojciecha Chmielarza oraz Was, użytkowników GOLa. Zapraszamy do wzięcia udziału w następnym etapie i dopisywania dalszej części historii.
Zgłoszenia przyjmujemy do 4 listopada włącznie. Powodzenia!
Do końca dzisiejszego dnia podamy również wyniki konkursu graficznego na ilustrację do początku i I części opowiadania!
O której pojawi się II część opowiadania?
EDIT:
Wygląda na to, że pisałem post w tym samym czasie co Suomi ^^
Zgodnie z obietnicą podajemy zwycięzcę konkurs na ilustrację do początku i pierwszej części drugiego opowiadania. Jest nim użytkownik... MASZQA! Gratulacje!
Wraz ze startem tego etapu możecie zacząć zgłaszać swoje prace do drugiej części opowiadania. Powodzenia!
Dziękuje serdecznie za takie wyróżnienie, życzę powodzenia wszystkim walczącym dalej o kolejne nagrody :)
- Jak mam się z tym mierzyć? - Wykrzykną OGHREN.
- Cóż jest piękniejszego niż śmierć z ręki BOGA? - Niskim głosem wysapała Bella.
- Kogo!? - odpowiedział mag
Od tej chwili nikt nie miał już odwagi wydać z siebie choćby jednego słowa. Nikt nie mógł uwierzyć w to co się dzieje.
Bestia miała co najmniej 15 metrów. Stała na wielkich tylnych łapach, które lekko podnosząc się i upadając kruszyły skały.
- Podziwiajcie dzieło stworzenia! - Wyrzuciła z siebie Bella
- Co ty gadasz? - Szepną mag
- Dość tego jeśli nikt nic nie zrobi... to ja... przełupię mu czaszkę toporem. - Wycharczał Oghren.
Monstrum lekko pochyliło łebsko.
- Koniec z tym Gdyby chciał nas pozabijać dawno by to zrobił. - Powiedział mag. - Daj nam przejść potworze! Słyszysz?!
- Gada. - Potwór cicho wypowiedział imię krasnoludki po czym wyprostował masywne cielsko i zaraz w swojej wielkiej paszczy trzymał jakiś błyszczący przedmiot.
- Kochany ja... - W tym momencie głos Gady ustał.
Bestia wypuściła z pyska owy przedmiot i o cofnęła się o krok po czym powoli zaczęła się zanurzać w gęstej lawie.
Bella stała ze wzrokiem wpatrzonym na znikające stworzenie i wyprostowała lewą rękę.
- Co to miało być do ch... - Wykrzyczał na całe gardło Oghern, ale nie skończył bo zaraz przerwała mu Bella.
- Milcz idioto masz w ogóle pojecie czego byłeś świadkiem.
- Nie, a morze ty wiesz?
- Tak właśnie byłeś świadkiem stworzenia czegoś pięknego.
- Pięknego?!
- Tak czy tylko ja to czułam, czy tylko ja jestem świadoma tego co tu zaszło?
Bella była jakby w amoku ciągle jako jedyna stawiała opór rzeczywistości i zdarzeniu, którego właśnie była świadkiem. Oghern spojrzał na ziemię. Na zakurzonych kamieniach były tylko resztki złotego pyłu jeden rzut oka dalej i za siebie tyle wystarczyło mu żeby podjąć decyzją. Ponownie uniósł topór i z całej siły zamachną się na łuczniczkę.
- I CO ŻEŚ NAROBIŁ - Wykrzyczał Maren
Wojownik nie odpowiedział i rzucił tęsknym spojrzeniem na Belle.
- Spójrz co trzyma w ręku.
- Nie dość zła wyrządziłeś.
- PATRZ! - rykną krasnolud.
Krasnoludka topiła się we własnej krwi jasne było, że zaraz odpłynie. Dziwne było to co trzymała w ręku. Była to mała bursztynowa buteleczka. Oghern kucną i kaprawym wzrokiem spojrzał na maga.
-Już wiem kto miałby ją uzdrowić. - Wyburczał wojownik.
Oghren ścisnął topór, i zrobił kilka kroków do przodu, obok niego stanął Maren, i Bella.
- On nie może go dostać, dziecko musi przeżyć, to, jedyna nadzieja... - jak przez sen gada wyszeptała ostatnie słowa, po czym straciła przytomność.
Bestia wpiła wzrok w gromadkę, zaryczała głośno, a jej ryk zmienił się coś w rodzaju śmiechu, a chwilę potem przemówił do nich o dziwo, ludzkim głosem.
- Oddajcie mi dziecko, a daje wam słowo, że umrzecie szybką śmiercią.
Cała trójka stała jak wryta, z wielkim zdziwieniem na twarzy, Oghren jako pierwszy się opanował, i wrzasnął na bestie.
- Czym ty w ogóle jesteś, hę? I nie myśl sobie, że ot tak oddamy Ci Gadę.
Bestia zaryczała w śmiechu.
- Jestem Vertemor, sługa mego pana Koryfeusza, jednego z najstarszych, i przybywam po moje dziecko, aby oddać je przeznaczeniu, patrzcie na mą chwałę, ponieważ będzie to ostatnie, co w życiu ujrzycie.
Bestia ruszyła na nich pędem. Maren odskoczył w lewą stronę, Bella w prawą, Oghren ruszył pędem na bestie, dzierżąc topór. Zanim bestia zdążyła sięgnąć krasnoluda, dostała potężne magiczne uderzenie od magów, którzy zaczęli ciskać najpotężniejszymi zaklęciami jakie znali. Oghren wykorzystał sytuację, i kiedy bestia zrobiła unik przed czarami, ten zamachnął się toporem w płomienną nogę Vertemora. Ten zaryczał, i skoczył w bok, rzucając się na maga.
To co dawało im przewagę, była przestrzeń. Sala w której się znajdowali była duża, ale Vertemor nie mógł sobie pozwolić na pełną swobodę działania z powodu swojej skali. Maren szybkim zwinnym ruchem uniknął śmiertelnej łapy, i pobiegł w stronę Oghrena. Bestia odwróciła się, ale znów musiała się uchylić przed deszczem zimna zesłanym przez Belle. Oghren nie czekał na zaproszenie, rzucił się w stronę bestii, gdy nad głową przelatywała magia w pełnej okazałości. Vertemor zaryczał wściekle, i skoczył na Oghrena. Krasnolud zakręcił się w bok, i wykorzystując impet uderzył toporem w drugą nogę Vertemora. Potwór zaryczał, ale nie zatrzymał się, ruszył w stronę maga.
Maren nawet nie zdążył się uchylić, bestia potężnym uderzeniem odrzuciła go na kilkanaście metrów. Mag uderzył o ścianę, i upadł na ziemie, nie dając znaków życia. Potwór zaryczał z lekką dozą triumfu. Bella wydarła z siebie najgorsze przekleństwa, ciskając w bestie czarami, ale potwór nie robił sobie z nich większego problemu.
Ale to nie Bellą powinien się przejmować, ponieważ Oghren był już przy nim. Zamachnął się toporem, wbijając ostrze z całych sił w ognistą łapę bestii. Potwór zaryczał z bólu, a krasnolud szybkim ruchem wyszarpnął topór, co jeszcze bardziej rozwścieczyło bestie. Krasnolud był przygotowany, zrobił potężny obrót toporem, i trafił tam gdzie się spodziewał. Prosto w głowę Vertemora który z wściekłości rzucił się na krasnoluda. Potem było słychać tylko ryk, ryk bestii, jak i Gady, która darła się razem z Vertemorem. Oghren wyszarpnął topór, i patrzył jeszcze przez długą chwile, jak bestia wydaje z siebie ostatnie oddechy. Kiedy ryk bestii ucichł, tak samo ucichła i gada.
Oghren od razu znalazł się przy Marenie. Nie odezwał się ani słowem. Bella klęczała przy jego ciele, płacząc. Krasnolud uklęknął przy kobiecie, i położył rękę na jej ramieniu.
- Oddał życie, abyśmy my mogli żyć. - głos Oghrena wydawał się spokojny
- To wszystko moja wina!
- Nie, nieprawda, nie wiedziałaś co się wydarzy. Maren zginął honorowo, musimy już ruszać, Gada nie przeżyje długo.
Bella skinęła głową ze zrozumieniem. Wstali oboje i ruszyli w stronę miejsca, w którym zostawili Gadę. Oboje się bardzo zdziwili, ponieważ znaleźli tylko puste prowizoryczne nosze. Krasnoludka zniknęła.
KONIEC.
Oghren zaczynając wpadać w berserkerski szał, już szykował się do szaleńczej szarzy na piętnastokrotnie większego przeciwnika gdy zatrzymał go głos Gady:
- Nie krzywdźcie go!
- To coś zaraz skrzywdzi nas! - wrzasnął blady niczym kość Maren
Bestia jakby potwierdzając zaryczała straszliwie.
- Schowajcie broń! - zażądała krasnoludka - Zachowujcie się spokojnie a wszyscy wyjdziemy z tego cało.
Oghren miał większe problemy z opanowaniem zdumienia niż gniewu. Odkładać broń przed takim monstrum?
Proszę - coś w głosie Gady Helmi przekonało wszystkich by schować broń. Bestia nadal wyglądając jakby szykowała się do ataku, ruszyła powoli w stronę rannej dziewczyny. Gdy krasnoludka znalazła się w zasięgu łap potwora, Oghren myślał że to szaleństwo zakończy się gwałtowną śmiercią Gady lecz olbrzym niczym pies zaskowyczał żałośnie na widok krwi ciężarnej krasnoludki i zdawał się tym smucić.
- Oto Batrak Adrat, mój ukochany, zamieniony potężną klątwą w bestię dlatego że jest bezkastowcem a ja podążając za głosem serca wybrałam go jako swego małżonka.
Krasnolud uwięziony w ciele potwora zaskomlał przytakując dziewczynie.
- Harrowmont wynajął zdegenerowanych apostatów by wykonali ten podły czyn ale ja się nie poddałam, nie ugięłam. Gdy Batrak w postaci bestii i w szale zbiegł w Głębokie Ścieżki ja podążyłam za nim. Potem wy się napatoczyliście a ja zostałam ranna.
- Ty... - Bella chciała coś powiedzieć ale widok potulnej bestii zapierał jej dech w piersiach.
- Rzeczywiście, tym mariażem nie tylko złamałabyś krasnoludzkie tradycje ale także plany Harrowmonta wobec twojej przyszłości małżeńskiej. Ciąża z bezkastowcem to nie problem, kasta dziecka zależałaby od jego płci, ale związanie się z takowym... niewyobrażalne - stwierdził Oghren patrząc nieufnie w stronę Batraka-potwora.
- Jedynie na powierzchni możemy znaleźć pomoc dla ciebie, Gado, i dla twego kochanka. Dla niego wyjście na powierzchnię nie ma znaczenia, niemożna stracić czegoś czego się nie posiada, ale ty jesteś szlachcianką - stwiedził mag ze zmęczoną miną.
- I tak nie mogłabym żyć w Orzammarze z Batrakiem, wolę utracić kastę ale żyć w zgodzie ze swym sercem.
- Więc ruszamy - zarządziła Bella - Ty Baraku, czy jak ci tam, poniesiesz nas wszystkich na swych plecach na powierzchnię, inaczej twoja ukochana zginie od trucizny.
Bezkastowiec ochoczo nadstawił olbrzymi grzbiet na którym wspólnie umieścili Gadę oraz sami się usadowili.
- Ale będzie jazd... - gwałtowny start bestii wepchnął z powrotem w gardło słowa Oghrena.
Oghren wyciągnął topór, ona majaczy, pomyślał. Spojrzał na towarzyszy, Bella nie dawała niczego po sobie poznać, naciągnęła łuk, mierzyła przeciwnika, stała w takim bezruchu, że można było ją pomylić z marmurowym posągiem. Za to Marren był już blady, ręce mu się trzęsły, próbował inkantować jakieś zaklęcia, pewnie ochronne, ale co chwila się jąkał lub łamał mu się głos. Bella wystrzeliła, strzała ze świstem pomknęła prosto w coś, co przypominało głowę. Jednak przeciwnik okazał się niebywale zwinny, zdążył się uchylić i złapać pocisk w locie. Ogrhen nie czekał, w tym momencie był już przy bestii, uniósł topór i wtedy stało się coś dziwnego. Z tyłu błysnęło niebieskobiałym światłem, po czym wszystko ogarnęła błoga ciemność...
Szary Strażnik leżał na twardej i kamienistej posadzce, nigdzie nie miał swojego topora, z trudem spróbował się podnieść, wtedy poczuł, że świat wiruje - sądząc po ogromnych siniakach, przeleciał dobre kilka metrów. Obok niego leżała Bella z rozwaloną głową, a przed nim stał Marren, jednak wyglądał, jakby, jakby starzej...
-Długo musiałem być nieprzytomny – Oghren sam nie wiedział, skąd u niego jeszcze chęć do żartów.
-Oszukał mnie - mag miał łzy w oczach - obiecał wieczną młodość i wielką potęgę, nie rozumiesz?
-Czego nie rozumiem, co się dzieje? Ty jesteś zdrajcą, tak? - krasnolud normalnie czułby niewiarygodną wściekłość, ale teraz był tak wyczerpany, że potrafił się wysilić tylko na chłodną rezygnację.
-Za to co zrobiłem, czeka mnie śmierć, dorwą mnie templariusze, umrę tutaj z szaleństwa i głodu albo z twojej ręki, co za różnica? To, ten stwór to, to demon i jest tu od dawna, bardzo dawna, chciał się uwolnić, znaleźć sposób, żeby na zawsze przeniknąć do naszego świata... Ja, ja obiecałem, że przyprowadzę mu płodną kobietę, najlepiej wysokiego rodu, a potem... Jednak krasnoludy musiały, musiały go odnaleźć, a Gada uciekła, więc kiedy usłyszałem o tej wyprawie, ja, ja zgłosiłem się, Alara musiała mnie widzieć, jak ja, jak ja się z nim kontaktuję...
Dziękuję za wyróżnienie i miłe słowa od p. Wojciecha. Rozumiem, że teraz czekam na kontakt mailowy z dalszymi instrukcjami? :)
Cała trójka odwróciła się gwałtownie w jej stronę, starając się jednocześnie nie tracić
z oczu bestii. Gęstą atmosferę w końcu przecięło pytanie, które wydusiła z siebie Bella,
a które kołatało się w głowach całej trójki:
- Jak... jak to możliwe?
- Ty, zdaje się, jesteś magiem, więc pewnie miałbyś kilka pomysłów - odpowiedziała Gada
uważnie spoglądając na Marena. Słowo "mag" wykrzywiło jej usta, jakby właśnie ktoś
wepchnął jej w usta cytrynę.
- To nie najlepsza pora na egzaminy - odparł czarodziej oschle - Ale... Możliwa jest
zmiana kształtu. Albo odpowiednie zaklęcie. Albo, jeśli on jest tym, czym myślę -
pojawił ci się we śnie.
Oghrenowi i Belli od razu coś w tym zdaniu nie pasowało, choć przez chwilę nie wiedzieli
co. Dopiero po kilku sekundach do nich dotarło - powiedział "on", zamiast "to".
Gada skinęła głową:
- Tak, to był sen. Oczywiście wyglądał w nim inaczej niż w rzeczywistości. Choć i tak
czułam w nim jakiś mrok, obcość, coś niekrasnoludzkiego... Potem przez kilka dni było ze mną fatalnie, a sen ciągle do mnie powracał, ale potem poczułam się oczyszczona i przestałam w ogóle o nim myśleć. Dopiero po miesiącu zauważyłam, że jestem w ciąży, choć nie miałam prawa być. Bałam się zwrócić do kogokolwiek z rodziny. Pomógł mi dopiero mój dobry przyjaciel, Sevran. Znasz go, magu?
- Bardzo nieprzystępny człowiek, ale wybitny czarodziej.
- Wybitny - przytaknęła Gada. - Odszukał w swojej bibliotece księgę "Dziecko Ścieżek".
Wszystko się zgadzało. W szczególności fragment, który mówił o tym, że on, nazwany tam
Strażnikiem Ścieżek - skinęła głową na stwora, który bezgłośnie i niemal bez ruchu
przysłuchiwał się ich rozmowie - może mieć... hmm... dostęp tylko do osób, które wyrażą
na to zgodę, wypowiadając pół-życzenie, pół-zaklęcie oraz podzielą się z nim krwią.
Wtedy uświadomiłam sobie, że kilka dni przed koszmarnym nie-snem poproszono mnie o
złożenie przysięgi wierności, którą miałam potwierdzić kilkoma kroplami swojej krwi oraz
wypowiedzeniem paru tajemniczych słów...
- Harrowmont... A to menda - wycedził Oghren.
- A któż by inny? - roześmiała się cynicznie Gada. - Przecież niedawno przegrał walkę o
koronę z Bhelenem i stracił większość swoich wpływów? A po co? Oczywiście dla pieniędzy
i władzy! Strażnik Ścieżek żyje tysiące lat, zna drogi do thaigów, o których mówi się
już tylko w legendach, i do takich o których już całkiem zapomniano. A te thaigi
istnieją i kryją niewyobrażalne bogactwa. Harrowmont za pomocą mego dziecka - głos Gady
załamał się na moment, z jej gardła wyrwało się echo szlochu, ale szybko się opanowała -
chce zyskać kontrolę nad Strażnikiem. Uciekłam mu, by odnaleźć go pierwsza - może da mi
spokój, gdy oddam mu potomka...
Przerwała, bo stwór poruszył się lekko, zwracając łeb w stronę korytarza z którego
wyszli. Gada spojrzała na niego, po czym powiedziała:
- Nie tylko was poszczuł na mnie Harrowmont. Zbliżają się następni.
Stwór podniósł łapę i wykonał drobny ruch, jakby odganiał od siebie muchę. Niebieskawa
poświata wokół jego palców na moment stała się oślepiająco jaskrawa, niemalże biała.
Korytarz za nimi zamknął się z cichym mlaśnięciem, ale nie tak, jak przemieściłyby się
kamienie, ale jakby poruszyły się jakieś ukryte pod skałami mięśnie. W tej samej chwili
po przeciwnej stronie otworzył się inny korytarz, którego przed momentem nie było.
Gada zrobiła dwa kroki w jego stronę:
- To ich spowolni, ale jeśli mają ze sobą maga, to pewnie znajdą inną drogę i dalej będą
nas ścigać. Decydujcie...
Jej czoło nadal szkliło się gęstymi kroplami potu od walki z gorączką, ale za to oczy patrzyły na ohydne monstrum z zadziwiającą trzeźwością.
- Ojciec chciał tronu, a ja byłam w jego chorym umyśle tylko drogą do celu – widać było, jak Gada z godną podziwu silną wolą walczy o każde wypowiedziane przez siebie słowo – Zawarł pakt, moje dziecko w zamian za władzę. Uciekłam, ale było już za późno – wyszeptała daremnie starając się podźwignąć z noszy.
W tym czasie monstrum zdążyło wyprostować się i wyciągnąć swoje powykręcane dłonie w kierunku wyjścia z komnaty. Z jego gardła wydobył się obrzydliwy skrzek, jakby we wnętrzu obdzierano kogoś żywcem ze skóry. Momentalnie jedyna droga ucieczki z komnaty została zagrodzona przez ścianę buchających płomieni, na której straży stał żywy koszmar.
- To ci przyjemniaczek. A ja myślałem, że nic brzydszego od pomiociej matki nie zdołam ujrzeć w swoim życiu –Oghren mocno ścisnął stylisko swojego topora i rzucił się w dziką szarżę w kierunku ojca dziecka Gady. Jedne było pewne, nie wyjdą stąd żywi, jeśli nie pokonają wroga, który przybył do nich najprawdopodobniej z najgłębszych czeluści głębokich ścieżek.
Jakby słysząc szydercze słowa krasnoluda, bestia obnażyła jeszcze bardziej swoje ohydne zęby i charcząc zionęła w strażnika strugą płynnego ognia. Oghren momentalnie, z szybkością zadziwiającą jak na wojownika w pełnej zbroi, odskoczył spod zasięgu płomieni. Kątem oka zauważył, że plan się udał. Bella i Maren szybko odgadli jego zamiary i wykorzystując dany im czas zaszli potwora z dwóch stron szykując się do ataku z zaskoczenia. Musiał dać im jeszcze chwilę spokoju. Przerzucił topór za plecy, przygiął nogi w kolanach i wziął ogromny zamach pozorując ciśnięcie podwójnego ostrza. W tej samej chwili Bella zwolniła cięciwę łuku, a Maren skończył inkantację, po której z jego dłoni wyleciał skoncentrowany promień czystego lodu zamrażającego wszystko na swojej drodze. Obydwa ataki dosięgły bestię, jak ta szykowała się do kolejnego plunięcia w stronę Oghrena. Szlachcianka już wcześniej pokazała się jako doskonała łuczniczka, dlatego jej strzała pewnie trafiła w plugawe oko rozbryzgując krwistą masę po pobliskich skałach, a czar młodego maga całkowicie zamroził łapę najeżoną czarnymi pazurami. Szary strażnik nie zamierzał zmarnować tej chwili, skierował broń w środek splecionego cielska licząc, że uda mu się wymierzyć cios w samo serce bestii, po czym uderzył z całej siły, zatapiając ciężki dwuręczny topór w przeciwniku. Przez krótką chwilę cała drużyna zamarła.
Płomienie nie gasną! – krzyknął Maren wskazując na wejście do komnaty, gdzie ognista burza tylko przybierała na sile.
- Wasza śmierć, moje życie – ku zaskoczeniu Oghrena słowa te padły z zakrwawionych ust bestii – Nie zabije mnie żaden z waszego rodzaju – wywrzeszczał potwór, po czym jego ciało zaczęło falować i wchłaniać zarówno oręż strażnika jak i strzałę Belli. Jednocześnie zamrożona ręka z niesamowitą szybkością trafiła krasnoluda w sam środek tułowia, wgniatając zbroję i odrzucając go pod boczną ścianę komnaty. Nigdy w swojej karierze nikt mu tak mocno nie przyłożył, nawet w najgorszej krasnoludzkiej karczemnej burdzie, większość żeber trzymała się tylko przez wzgląd na sztywny metal zbroi.
- Tylko nie umieraj mi tutaj szary strażniku, nadal musimy zabić kilka pomiotów przed wyjściem na powierzchnię –pewnie rzekła Gada patrząc na powalonego Oghrena, a w jej dłoni lśnił mrocznym światłem runiczny sztylet zdobiony godłem klanu Helmi.
– Twoim… – Język Oghrena na krótki moment zesztywniał. – Co?! – Szary Strażnik zamrugał powiekami, nerwowo ściskając trzon topora. Był przekonany, że się przesłyszał. – Ty… z takim czymś?
Krasnoludzica z trudem przełknęła ślinę.
– Przecież nie zawsze był taki, głupcze – warknęła gniewnie. Zakaszlała ciężko. Nagły wybuch złości musiał kosztować ją zbyt wiele energii. – Chyba nie myślisz…
Z osłupienia wyrwał Oghrena Maren, a dokładniej – jego otwarta dłoń, która spotkała się z policzkiem krasnoluda.
– Skup się, Oghren! – krzyknął czarodziej, przerywając Gadzie w połowie zdania. – Potem sobie porozmawiacie. Na razie mamy większe problemy.
Mag pchnął Strażnika mocno ku ścianie korytarza. W tym samym momencie bestia uniosła kciuk, jakby od niechcenia rzucała monetą. Spomiędzy jej palców wystrzeliła wiązka niebieskiego ognia, która przeszyła powietrze. Oghren zadrżał, kiedy poczuł na karku jej ciepło. Gdyby nie interwencja Marena, twarz krasnoluda nabrałaby barwy popiołu i zapachu spalenizny. Schował broń, kucnął i chwycił za nosze z wciąż jęczącą z bólu Gadą. Kolejny płomień śmignął mu obok ucha, wcześniej podpalając rąbek ubrania Belli. Szlachcianka burknęła pod nosem przekleństwo i szybko zażegnała mały pożar.
Zanim Oghren zaczął się choćby zastanawiać, w którą stronę uciekać, Maren prowadził ich już przez niezauważony dotąd korytarz. Tunel zionął ciemnością, lecz płonące palce goniącego ich monstrum oraz ogniste pociski rzucane raz za razem w ich kierunku skutecznie odpędzały mrok. Szary Strażnik na ułamek sekundy spojrzał za siebie. Potwór ledwo mieścił się pod sklepieniem, ale nieustannie parł do przodu, tłukąc łapami w ściany. Pył i odłamki skały sypały się z sufitu jak przy prawdziwym trzęsieniu ziemi.
Oghren omal się nie poślizgnął, kiedy śladem Marena gwałtownie skręcił w lewo. Czarodziej czekał na nich za masywnym posągiem krasnoludzkiego wojownika i nawoływał ich chaotycznymi gestami. Pół uderzenia serca po tym, jak biegnąca jako ostatnia Bella skryła się za rzeźbą, Szary Strażnik ujrzał potwora, biegnącego dalej i znikającego za zakrętem. Mimo że bestii nie było już widać, wciąż dało się usłyszeć i poczuć głośny łoskot jej stóp.
Oghren delikatnie opuścił nosze.
– Teraz powiedz, o co chodzi – szepnął, nachylając się nad Gadą.
– Powiedz wszystko – dodała z naciskiem Bella.
Krasnoludzica długo zwlekała z odpowiedzią.
– Będąc w Orzammarze, poznałam krasnoluda Auwyra – zaczęła w końcu. – Był on jednym z wyżej postawionych służących Harrowmonta. – Wypowiadając nazwisko swojego opiekuna, Gada skrzywiła się, jakby przełykała sok z cytryny. – Od samego początku nie podobało się to szanownemu lordowi Pyralowi, który twierdził, że ma wobec mnie inne plany. Ale nic sobie z tego nie robiliśmy, aż w końcu… cóż, skończyłam z brzuchem.
Bestia zaryczała gdzieś w oddali, okolica znów zatrzęsła się w posadach.
– Harrowmont wpadł w szał i kazał jakimś swoim znajomym magom ukarać Auwyra. – W oczach Gady pojawiły się łzy, jej głos załamywał się przy co drugim słowie. – Ten potwór. To jest on… Auwyr. Rzucili na niego klątwę i zesłali na Głębokie Ścieżki.
Maren westchnął ciężko, wyglądając przez nogi posągu.
– A tobie zachciało się ratować kochanka? – spytał.
Krasnoludzica nerwowo pokiwała głową.
– To chyba nie znaczy, że Harrowmont chce twojej śmierci – stwierdził Oghren.
– Chyba sama to sobie dopowiedziałam.
Ni stąd, ni zowąd Bella zerwała się z miejsca i wyszła na środek korytarza.
– Co robisz? – Gada zmarszczyła brwi.
– Ojciec czy nie, ten potwór nam przeszkadza. A my mamy misję do wykonania.
Oghren po raz pierwszy zupełnie nie wiedział co ma robić. Z zadumy wyrwał go dopiero krzyk Gedy.
-Na co czekacie?! Pomóżcie mu!
Tym razem cała trójka zdębiała. Krasnolud poczuł, że zaistniała sytuacja przewyższa jego zdolności logicznego myślenia. Jednak zanim doszedł do wniosku, że całkiem zwariował, za wielkim stworem zauważył poruszające się cienie. Oghren rozpoznał dość niskiego, jasnowłosego krasnoluda posługującego się kuszą oraz elfkę z tatuażami na twarzy, która była magiem. W głębi pomieszczenia leżały jeszcze dwa ciała.
Było jasne, że tamta grupa podjęła walkę z potworem, lecz wyglądało na to, iż zbytnio im się nie powodziło.
-Więc te przeraźliwe ryki to były odgłosy walki…-Szepnął pod wąsem Szary Strażnik.
Stwór widząc krasnoludkę na noszach nieco się uspokoił i przyglądał się obu grupom. Rozmowę rozpoczął łotr z kuszą.
-Jestem Varric Tethras!-wykrzyczał z drugiej strony pomieszczenia- Przybyliśmy tu tylko po tę kobietę, nie szukamy kłopotów. Mamy bezpośredni rozkaz od lorda Harrowmonta!
-To ludzie, o których wspominałam na początku- powiedziała Geda- przyszli mnie zabić, a gdyby nie mój mąż...
-Mąż! Ten olbrzym jest twoim mężem?!-Wrzasnęła nie kryjąc zdumienia Bella.
-On jest...był krasnoludem. Kazał mi stąd uciekać. Przebijałam się przez pomioty dopóki nie spotkaliśmy się w tamtym korytarzu.
-Przecież to Harrowmont wraz z królową Anorą nas wynajęli aby Cię wyciągnąć!-Przerwał jej Maren.
Varric zainteresował się rozmową. Wraz ze swoją elfią towarzyszką zaczęli zbliżać się do grupy bohaterów.
-Nie chciałbym przerywać waszej konwersacji, ale bylibyście łaskawi wyjaśnić co tu się właściwie dzieje? – zapytał krasnolud dzierżąc w rękach swoją ukochaną Biankę. -Nasza czwórka została tu zesłana przez Lorda aby pozbyć się Panny Helmi, w czym przeszkodził nam ten wielkolud. W odróżnieniu od was nie mieliśmy tej zacnej-tu Varric ledwo powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem- przyjemności współpracy z samą królową.
Nikt z obecnych na sali nie wiedział co odpowiedzieć. Narastająca cisza budziła niepokój u Oghrena. Niespodziewanie głos zabrał „wielki potwór”.
-Zanim się nawzajem pozabijacie przydadzą się wyjaśnienia.- Rzekł donośnym głosem.- Jeśli można, zacząłbym od samego początku. Odkąd patron Caridin zaczął tworzyć wielką armię golemów za pomocą swojego kowadła pustki zaczęto prowadzić eksperymenty. Zastanawiano się czy można wzmocnić samego krasnoluda bez poświęcania jego życia. Gdy okazało się, że duża ilość osób ginęła w wyniku badań, zaniechano ich kontynuację. Aż do czasu, gdy Harrowmont zaczął się tym interesować, chcąc zbudować sobie prywatną armię. Oczywiście wszystko było trzymane w tajemnicy, gdyż zaszkodziłoby to jego opinii publicznej. Ja jestem jednym z nich - Pobudzonych. Niestety, zabrali mnie siłą od małżonki i przyszłego dziecka. Wtedy razem postanowiliśmy uciec. Nic dziwnego, że Lord chce nas widzieć martwych. Ja jestem żywym dowodem jego zbrodni. Wymyślił historyjkę o porwaniu Gedy przeze mnie i poprosił królową o wsparcie. Wiedział, że tylko wojownik pokroju szarego strażnika może stawić czoło takiemu „monstrum”. Oczywiście nie mógł was poprosić o zlikwidowanie naszej pary na oczach Anory, więc w tajemnicy wysłał drugi oddział. Dla pewności.
-Na Kamień! To by wyjaśniało czemu nie wysłali z nami uzdrowiciela. Chciał żebyśmy tu zginęli zacierając po nim ślady. No i jeszcze ta zabójczyni Alara.– podsumował Oghren.
Przerwał mu gwałtownie Varric.
-Niestety, ale do mnie przemawia tylko moja zapłata, a ona mówi – zabić…
Wszyscy zamarli. Głos Gady jeszcze przez chwilę dźwięczał w uszach Oghrena, po czym zapadła głucha cisza. Nikt nie ważył się drgnąć, a nawet zaczerpnąć głębszego oddechu. Bestia wpijała swój dziki wzrok w przerażonych towarzyszy. Nagle stwór poruszył się. Wyszczerzył zęby i naprężył mięsnie. Skoczył, a podmuch powietrza wywołany jego gwałtownym ruchem powalił Szarego Strażnika.
- Kaven, stój! Już wystarczy! - Gada stanęła pomiędzy istotą, a pozostałymi. Krople potu spływały z jej czoła, a przez całe ciało przebiegały dreszcze. Oddech dziewczyny stał się szybki i urywany. Po chwili opadła na kolana.
Potwór zatrzymał się. Powietrze zawirowało, a jego miejsce zajął wysoki ciemnowłosy elf. Podbiegł do dygoczącej Helmi i ułożył jej głowę na swoich kolanach.
- Nie bój się, kochana. Za chwilę będzie po wszystkim. - dłonie, którymi gładził ją po twarzy pokryła zielona poświata.
Bella uklękła obok niego i wyszeptała jakieś niezrozumiałe słowa. Z jej dłoni również wypłynęły strugi światła.
Bella jest uzdrowicielką, ta myśl niczym siarczysty policzek uderzyła zdumionego krasnoluda. Po chwili Antivianka i nieznajomy zakończyli swoje działania. Elf zdjął z pleców płaszcz, który rozłożył na ziemi, po czym usadowił na nim Gadę.
- Sądzę, że powinienem wyjaśnić wam sytuację. - ciemne oczy elfa zatrzymały się kolejno na każdym z towarzyszy.
- No raczej. - Oghren prychnął. - Zacznijmy od tego dlaczego nas zaatakowałeś.
- To nie był atak, lecz zwykła iluzja. Chciałem zobaczyć, czy będziecie chronić Gadę, czy raczej porzucicie ją by ratować własne życia. Nie zostawiliście jej , więc sądzę, że mogę wam zaufać. Jestem magiem. Apostatą. Choć właściwie apostatą zostałem całkiem niedawno. Kilka miesięcy temu wysłano mnie z rozkazu Kręgu Magów na badanie lyrium w Orzamerze. Tam poznałem Gadę.- kiedy wypowiedział imię krasnoludki obdarzył ją czułym spojrzeniem. - Od początku była dla mnie bardzo miła. Nie osądzała mnie tak jak inni i nie gardziła mną. Nawet nie zauważyłem kiedy stała się dla mnie wszystkim. Jednak jak możecie się domyślić nie mogliśmy być razem. Byłem magiem, w dodatku elfem, a ona jedyną szansą na przetrwanie rodu Helmi. Początkowo chciałem odejść i pozwolić jej na odnalezienie innej drogi do szczęścia, ale wtedy dowiedziałem się o jej ciąży. Jej rodzice nie chcieli pozwolić dziecku przyjść na świat, dlatego wysłałem wiadomość, aby udała się tutaj. I miałem rację. Harrowmont wysłał za nią zabójców. Tak, ta wasza porywcza elfka była Antiviańskim Krukiem.
- To ty zamknąłeś za nami te przeklęte drzwi? - głos Marena był wysoki, niemal piskliwy.
- Tak. Potrzebowałem czasu, aby wszystko przemyśleć. Ponadto wiedziałem, że zabójca nie pozwoliłby wam opuścić ścieżek z żywą Gadą.
Krasnoludka jęknęła przez sen. Widząc, że potrzebuje odpoczynku Oghren zaproponował rozbicie obozu. Po chwili podeszła do niego Bella.
- Muszę Ci o czymś powiedzieć. Harrowmont nie chciał śmierci Gady. Wysłał nas, abyśmy zabili apostatę. Zwlekałam z jej wyleczeniem, gdyż sądziłam, że to wywabi go z ukrycia. On rzucił na nią urok. Spodziewał się, że jeżeli pokocha go któraś z wysoko postawionych dziewcząt to krasnoludy wezmą go w opiekę, a młoda i niewinna Gada była łatwym celem. Chciał uciec z Kręgu. Gdy jego plan się nie powiódł przekonał ją, aby uciekła. Ale to nie koniec. Któregoś razu, gdy Alara ruszyła na zwiad do jednego z tuneli, udałam się za nią. Miała mapę, ale ukrywała ją przed nami. Słyszałam także strzęp rozmowy, prawdopodobnie z Kavenem. Powiedział jej, że któreś z nas jest zabójcą nasłanym na krasnoludkę.
Nie wiedzieli, co zaskoczyło ich najbardziej - widok stwora, nagłe ozdrowienie Gady czy jej wyznanie - ale nie był to koniec niespodzianek. Krasnoludka wstała i chwiejnym, ale zdecydowanym krokiem zbliżyła się do potwora. Ten cofnął się nieco, jakby nie był pewny, czego ma się spodziewać. Gada jednak uśmiechnęła się smutno i powoli wyciągnęła rękę w jego kierunku. Bestia opuściła łeb i dała się delikatnie pogłaskać - niebieskawe płomienie błyskające między jej palcami przygasły, a ciało potwora przeszył delikatny dreszcz ekstazy.
- Oczywiście poznałam go, gdy... miał inny kształt. Nazywa się Raxghathon. Przyszłam tu, żeby mnie zabrał. Nie idźcie za nami, bo w tym labiryncie nigdy nas nie znajdziecie. To jego królestwo. - cicho powiedziała Gada, nadal łagodnie pieszcząc stwora. Ten mruknął i szybko, ale delikatnie chwycił ją w prawą łapę. Spojrzał na stojącą przed nim trójkę, jakby miał nadzieję, że go zaatakują, ale nic takiego nie nastąpiło. Zanim odwrócił się, by zniknąć w ciemności Gada zawiesiła jeszcze swoje spojrzenie na Oghrenie i powiedziała:
- Miłości siła jest wszechmocna, w przedziwny sposób bywa owocna...
Jeszcze przez chwilę było słychać leniwe kroki bestii zabierającej ze sobą tą, którą mieli uratować. A potem została tylko cisza.
- Ohyda! - wykrzywiła się Bella. Maren nic nie powiedział, ale miał taki wyraz twarzy jakby znienacka wrzucono go do wypełnionej lodowatą wodą balii. Krasnolud natomiast zmarszczył brwi, wyraźnie starając się sobie coś przypomnieć.
Po chwili odezwał się robiąc krótkie przerwy co dwa, trzy wyrazy:
- Czasem wzniesie cię na gór szczyty,
budząc radość, nad światem zachwyty.
A czasem, gdy uśpi słodycz uczucia
rozsądku ściany padają bez kucia
i bywa, że smutek lub śmierć to przywieje,
gdy boski wiatr znienacka zawieje.
Maren i Bella spojrzeli na Oghrena - deklamujący wiersze krasnolud to już było dla nich zdecydowanie za wiele jak na jeden dzień. Szary Strażnik pokręcił głową i wycedził:
- No co? Myślicie, że my tam pod ziemią tylko kilofami wywijamy? Że pod tymi brodami nie kryje się czasem bardziej utalentowana dusza? Mamy lepsze pieśni i poematy niż moglibyście podejrzewać, tylko po prostu nie wycieramy sobie nimi gęby przy byle okazji! - prychnął i kontynuował już spokojniej. - Te wersy pochodzą z jednego z najsłynniejszych poematów naszej rasy. Gada wiedziała, że muszę go znać oraz że wy go na pewno nie znacie. Uznała pewnie, że sam mam podjąć decyzję czy wyjaśnić wam, o co chodzi. Mam nadzieję, że nie zrobiłem błędu - popatrzył wymownie na swoich towarzyszy - Usłyszeliście te wersy czy tylko ich słuchaliście?
Na kilka uderzeń serca zapadła cisza, a potem odezwała się Bella:
- Gada chce go zabić. Zeszła tu, żeby go przywabić, żeby jej zaufał, żeby uśpić jego czujność. Wtedy go zaatakuje.
- I liczy się z tym, że może przy tym zginąć - wtrącił się Maren - Albo nawet ma na to nadzieję.
- Tak - kiwnął głową Oghren - A powiedziała mi to, bo potrzebuje naszej pomocy.
- Pomocy? Sama przecież powiedziała, że nie damy rady ich odnaleźć! - wykrzyknął Maren. Bella poprzestała na wzruszeniu ramion.
Oghren podszedł do worka, w którym upchnęli zbroję Gady i zaczął w nim grzebać.
- Kolejne linijki są takie:
"Zakuć więc swe serce w zbroję musisz,
nim z mroku złe moce skusisz."
Podniósł się z triumfem w oczach oraz owalnym kamieniem w dłoni. W chwili, gdy skierował rękę w kierunku korytarza, w którym zniknęła Gada, kamień zaczął delikatnie świecić, tak, jakby w środku zapłonął rozchwiany płomień świecy.
- Kamień poprowadzi nas do Gady. Przeżyjemy czy zginiemy - to już zależy od nas.
Słowa odbiły się echem w umysłach trójki bohaterów. Bella zacisnęła nerwowo dłonie na łuku, cięciwa napięła się do granic możliwości grożąc pęknięciem. Głuchy stukot zwrócił uwagę także oniemiałego Oghrena, to był kostur, opuszczony z wrażenia przez młodego maga. Płomienie buchnęły na szponach bestii, blask lawy wydawał się słaby kiedy niebieski ogień rzucił swe światło na szare ściany. Maren syknął i dotknął skroni, z jego nosa uleciała strużka krwi.
- Wygląda na Pychę ale… jest w nim coś innego, wydaje się potężniejszy niż z tym, którego pokonałem w Katordze. – Wyszeptał czarodziej po czym podniósł swój kostur. Cały czas miał zmarszczone brwi, na jego twarzy pojawiła się determinacja. Przecież to była tylko kolejna Katorga, musiał się przygotować na walkę z demonami.
- Skutwiały demon, oberwie ze dwa razy po łbie toporem i się nauczy nie brzuchacić krasnoludzkich kobiet. – Mocniej zacisnął duże dłonie na swym toporze ale bestia zaledwie machnęła swą łapą aby unieruchomić całą trójkę. Sytuacja nie mogłaby się bardziej skomplikować aczkolwiek niezbadane są wyroki Stwórcy. Potężny krzyk, kobiecy krzyk mógłby niemalże poruszyć głazy. Gada złapała się za brzuch i skuliła na twardej posadzce.
Przerażenie malowało się w oczach całej trójki bohaterów. Nawet bestia szybko się odwróciła spodziewając się zagrożenia. Czarodziej zwrócił swoje spojrzenie ku bestii, w jego oczach kryła się furia, gniew a te w umyśle maga były niebezpieczne.
- Nie będę… twoją… marionetką! – Krzyknął i nagle z jego ciała wydobyła się niebieska energia. Oghren, Bella i sam Maren upadli na kolana. Czarodziej nie spodziewał się, że uwolni jedno z najpotężniejszych zaklęć magii ducha… Jego silna wola pozwoliła mu jednak rozproszyć działanie wrogiej magii. Podniósł szybko swój kostur i spojrzał na Oghrena.
- Odciągniecie jego uwagę i pozwólcie mi działać! Trzymajcie go jak najdalej ode mnie! – Krasnoludowi nie trzeba było powtarzać, rzucił się od razu na nogę stwora tnąc potężnie w jego goleń. Niewiele to zrobiło demonowi, ostrze zwyczajnie odbiło się od grubej skóry bestii. Bella za to odskoczyła ku Marenowi i wycelowała strzałę w oko bestii. Ryk jaki wydał potwór wstrząsnął pomieszczeniem. W tym samym momencie Maren wycelował kostur w stwora i po wypowiedzeniu odpowiedniej, skomplikowanej inkantacji, zamknął bestię w kurczącej się klatce. Jak się okazało, to nie był koniec tego czaru. Wokół dłoni maga pojawiło się czerwone światło. Niewidzialne dłonie chwyciły bestię i rozerwały ją na pół obryzgując wszystkich czarną cieczą. Maren po tym zemdlał, stał się całkiem biały na twarzy. Bella rzuciła się od razu ku Gadzie ignorując wycieńczonego maga. Oghren za to czym prędzej udał się ku magowi. Chciał go ocucić jednakże w pewnym momencie ujrzał stróżkę krwi pod dłonią Marena. Wyprostował się i z kamienną twarzą przyjrzał się młodej magowi krwi.
Gada poroniła, nie urodziła demonicznego dziecka. Była jednak silna, parła do przodu nie odzywając się przez całe trzy tygodnie. Maren obudził się dopiero w drugim tygodniu powrotu. Zarówno Bella jak i Oghren obiecali zachować w tajemnicy jego umiejętności. Wszakże nie każdy mag krwi musi być złym człowiekiem. Gada została otoczona opieką przez króla Orzammaru. A później… wszyscy rozeszli się w swoje strony. Mimo wszystko w pamięci każdego zachowała się ta dramatyczna podróż.
KONIEC
Oghren czuł dwie rzeczy. Po pierwsze, jego skądinąd wytrzymały żołądek kiepsko sobie radził z wizją krasnoludki splątanej w pościeli z zaślinioną, rogatą potwornością, na którą patrzyli. Po drugie, Felsi mogła jednak trafić o wiele gorzej.
-Ojcem. – Maren omal nie zadławił się tym słowem. Twarz miał białą jak kreda. Bella szybko odczytała jego myśli.
-Maren. To nie jest demon pychy.
-Ogólcie mnie i nazwijcie bryłkowcem! – wychrypiał Oghren. –Mój tyłek, nie demon pychy. Nie widzicie tego? – Oczy krasnoluda zwróciły się w stronę Gady. Jej twarz nie wyrażała niczego. –Arcydemon. No, może jego niedorozwinięty kuzyn, którego nie zaprasza się na święta. Ale w tym jest Arcydemon, niech mnie Kamień pochłonie. Coś ty zrobiła kobieto?
Gada zmarszczyła brwi, z wysiłkiem wspierając się na łokciu. Drugą rękę wyciągnęła pewnie w stronę stwora, a kiedy ruszył ku niej, trójka towarzyszy błyskawicznie sięgnęła po broń. Stworzenie zwróciło na nich swe żółte, pełne upiornej świadomości ślepia. Oghren poczuł, jak włoski stają mu dęba na karku. Z prawej strony dobiegł go cichy szept naciąganej cięciwy, z lewej – elektryczne iskrzenie magii. Byli gotowi na wszystko. Kiedy jednak monstrualna sylwetka przysunęła się do Gady, nie było w niej nic z potwora. Była kochankiem. Rogaty pysk, przywodzący na myśl tyleż smoka, co demona pychy, otarł się o twarz krasnoludki z widoczną czułością, spragniony pocałunków. Gada witała go z radością. Trwało to tylko chwilę, ale na ten moment oboje wydawali się zagubieni w czasie. Oghren nawet nie zauważył, kiedy opuścił topór.
-Niech mnie Kamień pochłonie - powtórzył.
-Pani – odezwała się Bella. Łuk spoczywał teraz bezpiecznie na jej ramieniu. –Wyrażę myśli nas wszystkich, kiedy powiem, że rozpaczliwie potrzebujemy wyjaśnienia.
Gada powiodła po nich zmęczonym wzrokiem. Spróbowała usiąść, ale podrażniwszy ranę z jękiem opadła na nosze. Bella zrobiła krok do przodu, aby jej pomóc, bestia jednak zatrzymała ją pomrukiem. Miękkim ruchem stworzenie ułożyło się za plecami krasnoludki, dając jej podparcie. Gada z wdzięcznością pogładziła jego bok.
-Oboje się mylicie, i oboje macie rację – zaczęła głuchym głosem. –Ojciec mojego dziecka to Arcydemon… ale i demon mojej pychy. – Stworzenie zamruczało miękko. Jego oczy wędrowały od twarzy do twarzy, a kiedy Oghren skrzyżował z nim spojrzenia, przeszedł go dreszcz. W tych ślepiach było coś niemal znajomego. –To ja go tak skrzywdziłam. Zanim zaczęłam na nim eksperymentować, był krasnoludem i moim ukochanym, Tuvinem. Szarym Strażnikiem.
-Jakie eksperymenty zmieniają krasnoludy w coś takiego? – Oghren nie był pewien, czy w głosie Marena więcej było obrzydzenia, czy fascynacji. Jemu samemu zrobiło się nagle przenikliwie zimno.
Gada uśmiechnęła się smutno, gładząc Tuvina po pysku.
-Z krwią Arcydemona. I skazą Szarych Strażników – jej oczy na jedno mgnienie spoczęły na Oghrenie. –Pracowałam nad lekarstwem na jej efekty uboczne. Bezpłodność. Rychłą śmierć. Królowa Anora gorąco wspierała moje eksperymenty, przez wzgląd na swojego męża. Miałam zostać Patronką…
-A Harrowmont chciał cię powstrzymać. Żeby Orzammar znowu nie został sam, przeciwko Pomiotom na Głębokich Ścieżkach. Żeby królowa nie zyskała tak potężnych sojuszników, mających wobec niej dług. – Dźwięk elementów układanki, wpadających na miejsca w umyśle Belli był niemal fizycznie słyszalny.
Gada pokiwała głową z gorzkim uśmiechem na ustach.
-Niemal mu się udało. Ale lekarstwo już istnieje. –Pogładziła z czułością wypukłość swojego brzucha. –Jest w naszym dziecku.
Oghren nie wiedział już, co zaszokowało go bardziej: stojący nieopodal potwór, czy wyznanie Gady. Jedno i drugie było nieprawdopodobne. Zanim jednak padły jakiekolwiek pytania, stwór zawył rozdzierająco:
– Gaaadaaaa!
Oghren tchórzem nie był, a jednak ciarki przeszły mu po plecach. Kątem oka dostrzegł Marena i Bellę, którzy unieśli swe bronie drżącymi dłońmi. Z czym, właściwie, mieli się zmierzyć? Kim był prawdziwy wróg? Jak wygląda ich zadanie?
Być może kiedyś Oghren po prostu ruszyłby na bestię, wątpliwości pozostawiając na później. Kiedyś, lecz nie teraz, nie po tym, czego doświadczył w czasie walki z Plagą. Nie po tym, czego nauczył się od Bohatera Fereldenu.
Obrócił się błyskawicznie, podbiegł do Gady i przyłożył jej ostrze do gardła.
– Ani kroku, potworze, bo, jak mamcię kocham, twoja droga Gada pożegna się z życiem.
Stwór ryknął tak, że ze stropu zaczął sypać się pył. Tupał i machał kończynami w niewysłowionej groźbie, ale nie ruszył z miejsca.
– Co ty wyprawiasz? – Bella, totalnie zdezorientowana, celowała raz w potwora, raz w Oghrena.
– On ma rację – powiedział nagle Maren. – Czegoś nam nie powiedziano, a Gada zna prawdę.
W stężałym, wypełnionym kurzem, pyłem i oparami siarki powietrzu, uniósł się cichy, niebezpiecznie brzmiący śmiech.
– Bawi się wszystkimi. On, na pozór szlachetny i dobry król. Przywdziewa maskę, występuje przed światem, kryjąc swoje zepsucie – Gada zaniosła się kaszlem. Gdy uspokoiła oddech, na jej twarz powrócił kpiący uśmiech. – Kiedy powiedziałam, że ojcem mego dziecka jest Nelet, mag, przybysz z powierzchni, Harrowmont znalazł się w trudnym położeniu. Był moim opiekunem, zastanawiał się, co zrobić, by odzyskać krasnoludzki honor, zarazem nie narażając na szwank stosunków z Powierzchnią. I wiecie, co wymyślił?
Nikt nie próbował zgadywać, więc dokończyła:
– Kazał Neletowi ruszyć na Głębokie Ścieżki i posłużyć się magią, by znaleźć złoże lyrium. Gdyby mu się powiodło, mógłby mnie poślubić i zostać w Orzammarze, w razie porażki czekała go śmierć. Harrowmont przydzielił mu, rzekomo do pomocy, kliku osiłków, a na odchodnym rzekł: „Poprowadź ich lub zgiń”. Wyglądało to na uczciwy, w naszym, krasnoludzkim mniemaniu, układ. Król dał szansę powierzchniowcowi na wykazanie się, na zdobycie ręki wysoko urodzonej Gady Helmi. Jakże to szlachetne z jego strony i jakże rozważne, godne sprawiedliwego, łagodnego władcy…
Oghren przełknął głośno ślinę.
– To on, Nelet, prawda? – krasnolud wskazał kciukiem stwora.
– Zmusili mnie do tego! – ryknęła kreatura, skupiając na sobie przerażone spojrzenia. – Nie chcieli znaleźć lyrium, to była pułapka! Przyjąłem oferowaną mi z Pustki moc, a oni dostali to, na co zasłużyli.
– To plugawiec – syknął Maren.
– A ty czułaś, co się stało i uciekłaś Harrowmontowi, by odnaleźć kochanka – wyszeptał do Gady Oghren. – Alara miała do tego nie dopuścić, broniła honoru króla.
– On nie ma honoru! – wrzasnęła ranna kobieta. – A wy… wy jesteście tylko pionkami, którymi się gra.
Zanim Oghren zdążył zareagować, Gada kopnęła go z całej siły w kolano. Krasnolud upadł na kamienną, błyszczącą w błysku lawy posadzkę. W tym momencie rozbłysło wściekle niebieskie światło, a jakaś moc przygniotła go do ziemi. Po jękach słyszanych tuż obok rozpoznał, że to samo spotkało Marena i Bellę.
– A teraz, krasnoludzie – rozległ się chrapliwy głos plugawca – poprowadzisz nas ku powierzchni lub zginiesz.
Oghren spojrzał krasnoludce prosto w oczy. Zmieniły się. Wcześniej piękne bursztynowe, które wyglądały jeszcze piękniej w blasku lawy. Teraz białe. Całe białe. Może trucizna zaczynała coraz bardziej działać.
- I czego chce to... bydle? - zapytał zaniepokojony krasnolud zaciskając jednocześnie mocniej dłonie na toporze. Szary Strażnik wiedział co się zaraz wydarzy, wiedział, że dojdzie do walki. Nie mógł pozwolić by takie monstrum chodziło bezkarnie po Głębokich Ścieżkach, a do tego czuł, że to będzie nie lada wyzwanie.
- Swego dziecka – powiedziała ciągle słaba Gada.
Bella cały czas trzymała łuk w ręku i wydawało się, że w ułamku sekundy wyciągnęła strzałę z kołczanu na plecach, naciągnęła cięciwę i wycelowała w potwora, ale nie odważyła się atakować jako pierwsza. W jej głowie rodziły się różne pytania. Jak takie coś mogło zostać ojcem normalnej, porządnej krasnoludzkiej kobiety? Kiedy i jak? Czuła obrzydzenie.
Maren, mimo tego, że był szkolony przez bardzo utalentowanych magów, nie miał aż takiej siły woli by opierać się przerażeniu. Miał ochotę zostawić to wszystko i uciec. Nie wyobrażał sobie walki z taką bestią, i to we trójkę.
Wtedy odezwała się bestia. Jej głos był potężny, dudnił niczym grom w ciemnych korytarzach Głębokich Ścieżek. Odbijał się jakby podwójnym echem od kamiennych ścian.
- "Pierwszego dnia przybywają i wszystkich chwytają. Drugiego dnia nas biją, niektórych zjadają. Szóstego dnia śnimy i jej wrzaski słyszymy. Dziewiątego dnia zabija braci i uśmiechu nie traci. Teraz ucztuje jak zmora, gdyż zmienia się w potwora."
Oghren wbił swój wzrok w bestię. - Już słyszałem kiedyś te słowa w podziemnych halach Okopów Umarłych. A niech mnie... - krasnolud spojrzał na Gadę – Jest krasnoludzką kobietą, jednocześnie kimś kto może rodzić dla mrocznych pomiotów armię genlocków! Chcą z niej zrobić Matkę Lęgu! Na przodków... - Szary Strażnik ruszył bez dalszego zastanowienia na bestię. Szarżował ile sił w nogach, kiedy to poczuł przeszywający ból w prawej nodze, coś go ukuło z tyłu. Wyrżnął się upuszczając swój topór, który zatrzymał się dopiero pod nogami bestii. Spojrzał na swoją nogę. W łydce sterczała mu strzała.
- Co ty robisz! - wykrzyczał Maren łapiąc się za głowę. Bella w tym czasie wyciągnęła kolejną strzałę.
- Harrowmont nie może umocnić jeszcze bardziej swojej pozycji. Bestia musi zabrać Gadę – Bella odpowiedziała z niezwykłym spokojem w głosie.
- To ty jesteś uzdrowicielem! Cały czas mogłaś jej pomóc! Dlaczego? - Maren stracił resztki wiary w człowieczeństwo.
- Mogłam. Ale moi pracodawcy chcą by to skończyło się mniej więcej w taki sposób. Poza tym gdybym jej pomogła byłoby o wiele mniej zabawnie – wytłumaczyła wciąż zachowując spokój.
- Zabawnie?! To cię bawi? Jesteś szaloną, zdradziecką, kłamliwą...
- Milcz! - w końcu podniosła głos szlachcianka. - Wygląda na to, że bestia nie pragnie niczyjej śmierci, a przynajmniej nie teraz. Chce tylko Gady i tego co jest w niej, więc lepiej pomóż swojemu krasnoludzkiemu towarzyszowi i wynoś się stąd nim zabierze i was.
- A kto tu jest tak naprawdę bestią? - zapytał załamany chłopak. Bella nie odpowiedziała.
Wszyscy popatrzyli na nią zszokowani.
- Zwariowała - zawyrokował Oghren, równocześnie już szykując topór. Niemożliwe przecież, by ojcem dziecka był...
- Gada! Na piaski! W końcu!
Z grzbietu stwora, zwinnie niczym wiewiórka, zeskoczył krasnolud w lekkiej zbroi. Wyminął wszystkich i podszedł do noszy z uśmiechem pełnym troski. Dopiero teraz Oghren zauważył charakterystyczny symbol na jego zbroi oraz tatuaże. Członek Legionu Umarłych.
- Kim jesteś? - zapytał nieufnie Maren, wciąż zerkając na potwora, który usiadł teraz na ziemi niczym posłuszny piesek.
- Przed moim pogrzebem zwano mnie Ragnar Aeducan, bratanek zmarłego króla Endrina Aeducana.
To jedno zdanie wystarczyło, by wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
- Dziedzic tronu - wychrypiał Oghren, patrząc na Gadę i jej brzuch. Nawet pomimo wstąpienia ojca do Legionu Umarłych, dziecko Ragnara mogło zagrażać Harrowmontowi jako Aeducan i zebrać wokół siebie wielu zwolenników starej władzy, zwłaszcza jeśli byłoby chłopcem. Nic dziwnego, że nie chciał do tego dopuścić. Od samego początku chodziło jedynie o politykę.
- Co ci się stało, kochanie? - zapytał tymczasem Ragnar, widząc ranę krasnoludki. Nie czekając na odpowiedź, wyciągnął z kieszeni czerwony kamień. - Zaraz to naprawimy.
Przedmiot w ręku Ragnara rozbłysnął jasno i dotychczas spokojny stwór potrząsnął łbem, warcząc. Od jego cielska do Gady popłynęła błękitna mgiełka i zanim ktokolwiek zdołał zareagować, spowiła ją całą. Gdy zniknęła, po ranie nie było śladu.
- Jak...?
- To stworzenie zrodzone z magii, chłopcze, odkryte jakiś czas temu przez Legion. Świetny tropiciel i obrońca. Jeżeli ma się smycz, można nim sterować. - Podrzucił w dłoni kamień. Gada podniosła się ostrożnie z noszy, trzymając za brzuch. Uśmiechnęła się do Ragnara z wdzięcznością.
- Co teraz będzie? - zapytała.
- Zabierzemy cię do królowej Anory - odpowiedziała od razu Bella. - Ona się tobą zaopiekuje.
- A potem wykorzysta ciebie i dziecko, by obsadzić na tronie Orzammaru marionetkę - prychnął Szary Strażnik. - Zabierzemy cię w inne, bezpieczniejsze miejsce.
- W jakie? Nigdzie nie będzie tak bezpieczna jak tam.
- Dziękuję, ale chciałabym zostać z Ragnarem - wtrąciła Gada, stając obok krasnoluda. - Legion Umarłych mnie ukryje. Dam sobie radę.
- Głębokie Ścieżki to nie miejsce dla dziecka. A ja miałam przyprowadzić cię do Anory - zaprotestowała Bella, marszcząc brwi. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, doskoczyła do Ragnara, wyrwała mu z ręki kamień i uniosła go do góry. Bestia ryknęła, a błękitne płomienie odrzuciły wszystkich do tyłu. Potwór doskoczył do Gady w jednym skoku, złapał ją ostrożnie w paszczę i zawrócił.
- Nie zamierzam zawieść! - zawołała Bella, wdrapując się nadzwyczaj szybko na stwora. Posłała kilka strzał, które nie sięgnęły celu, zatrzymane przez tarczę maga. Ściskając w dłoni klucz do posłuszeństwa podziemnego potwora, Antivanka pomknęła korytarzem razem z Gadą, zostawiając wszystkich w tyle.
-No to masz naprawdę popaprany gust -rzucił Oghren stając pomiędzy krasnoludką, a stworem.
-Oddajcie mi ją, a nie stanie wam się krzywda -do ich uszu dobiegł niski głos, który zjeżył krasnoludowi włosy na karku.
-Nigdy! -Bella jednym skokiem znalazła się tuż przy monstrum i zatopiła miecz w jednej z jego powykręcanych nóg.
Jego oczy zabłysły z wściekłości. Jednym machnięciem, zakończonej potężnymi pazurami ręki, posłał kobietę na ścianę. Odbiła się od niej jak szmaciana lalka i nieprzytomna opadła na podłogę.
Przerażony Oghren chciał pobiec do szlachcianki, wiedział jednak, że jakikolwiek ratunek będzie musiał poczekać, jeśli w ogóle uda im się przeżyć. Widział, że Maren walczy ze sobą by nie rzucić się na pomoc, lecz strach wziął nad nim górę, gdy rozsierdzona bestia pomknęła w jego stronę. Rzucił zaklęcie, lodowe języki ześlizgnęły się jednak po kościanym pancerzu, cholerstwo było najprawdopodobniej odporne na magię. Czarodziej stał więc na linii ciosu i rozumiał że nie ma dokąd uciec, w akcie desperacji po prostu rzucił się przed siebie. W pierwszym momencie Oghren był pewny, że przyparty do muru chłopak postanowił wykonać ostatni heroiczny wyczyn i zaatakował napastnika pięściami. On jednak wykonał całkiem efektywny obrót, jak na faceta w kiecce, i przeturlał się pomiędzy jego nogami. Krasnolud nie czekał dłużej, nawet jeśli musiał za wszelką cenę uchronić Gadę, to pozostawienie całkiem bezbronnego towarzysza samemu sobie, nie leżało w jego naturze. Nim stwór się odwrócił, dopadł do jego pleców i toporem oderwał jedną z kościanych płyt, która z hukiem upadła tuż obok jego stóp. Bestia ryknęła, a korytarz zatrząsł się tak mocno, że Oghren stracił równowagę i upadł na pośladki, z sufitu posypały się kawałki skał. Jeden z większych głazów przytrzasnął Marenowi szatę i teraz rozpaczliwie starał się ją rozerwać.
-Nie zdąży -ta myśl zmroziła szarego strażnika kiedy dźwigał się na nogi.
Bestia było zaledwie o cal od maga, gdy do ich uszu dobiegł cichy głos.
-Przestań -Gada leżała na podłodze spory kawałek od noszy, ścieżkę, którą się czołgała, znaczyła smuga krwi.
Nie była w stanie wstać, więc ostatkiem sił podźwignęła się na rękach.
-Pójdę z tobą, tylko ich nie krzywdź. Nie chce by jeszcze ktoś zginął z mojego powodu.
-Moja... Ukochana... -uspokojony potwór zbliżył się do niej, wyciągając niezgrabnie szponiaste dłonie. Z czubków palców uwolnił srebrne światło, które otoczyło kranoludkę i natychmiast zasklepiło jej rany.
-Będziemy... Rządzić razem.
Oghren nie miał jednak zamiaru poddać się tak łatwo, miał zadanie, przyprowadzić Gadę, i miał zamiar je wykonać. Zajęta bestia przestała zwracać na niego uwagę, stała teraz odwrócona plecami. Pozbawione w jednym punkcie ochrony, stanowiły idealny cel. Nie zastanawiał się dwa razy, krew w nim zawrzała, poczuł przypływ nieposkromionej siły. Zaszarżował i zamachnął się. Z rany trysnęła czarna krew, zalepiła mu oczy i paliła żywym ogniem. Ryk, który doszedł do niego przez ból, był potężniejszy niż cokolwiek co do tej pory słyszał. Ziemia znów się trzęsła, ale tym razem silniej. Oghren nie należał do sentymentalnych mężczyzn, ale w tamtym momencie naprawdę pożałował, że tak rzadko odwiedzał Felsi i ich synka.
- Niesamowite... – wyszeptał Maren chwiejąc się lekko. Gada na jego oczach znów straciła przytomność.
- Niesamowite, to zbyt łagodne określenie. Na zapchlonego bryłkowca, ta wyprawa, niech ją otchłań pochłonie, to jedna wielka katastrofa.- Oghren zmarszczył brwi i znów powoli skierował swą prawicę w stronę rękojeści topora.
-Stój! -Bella powstrzymała krasnoluda gestem dłoni. - Ten stwór to coś potężnego. Nie pokonamy go w ten sposób.
- To prawda. Nie pokonacie. - Z za stwora mierzącego przeszło 10 łokci wyłoniła się smukła postać o ludzkiej sylwetce.
- A Ty kim znów u diabła jesteś? Pokaż swe oblicze. - Napięcie towarzyszące słowom Oghrena było gęste jak lawa, której koryta podążały za drużyną przez całą wyprawę.
-Jestem Architektem. Witajcie intruzi. - Postać ukazała się drużynie. Głowa, choć kształtem przypominała ludzką, zwieńczona była powykrzywianą koroną. Oczy stwora zostały zakryte złotą maską połyskującą w blasku lawy. Długa tunika ozdobiona kościanym napierśnikiem okalała szare ciało, a ręce Architekta były nienaturalnie długie z równie nienaturalnie długimi palcami, zakończonymi długimi i ostrymi paznokciami.
-Architekt... czy my już się czasem nie spotkaliśmy?
- To prawda. Natknąłem się na was, strażników w przeszłości, tamte wydarzenia były dość, niefortunne. - Architekt zaskakująco dobrze posługiwał się ludzką mową zważając na fakt, że był to jednak pomiot.
-Pamiętam, jak chciałeś nami manipulować. Nie zjawiłeś się tu jednak by powspominać stare czasy, prawda?. Czego od nas chcesz? - Oghren splunął w stronę lawy. Ślina zmieniła się w ulotną parę.
- Prawda. Macie coś niezwykle cennego dla moich badań. Ta kobieta nosi w sobie klucz, do wyzwolenia pomiotów od zewu dawnych bogów. Pragnę odzyskać to co sam stworzyłem, dzięki poświęceniu tej krasnoludzkiej kobiety.
- O jakim poświęceniu pleciesz? Namieszałeś jej w głowie! Gada twierdzi, że to bydle za Tobą, jest ojcem dziecka. - Bella dała upust drzemiącej w niej złości mieszającej się z niedowierzaniem.
-Istotnie, jest tym, za kogo uważa go ta kobieta. Jak już mówiłem, ja stworzyłem to dziecko. Powstało z Uldenrotha najstarszego z pomiotów i z waszej krasnoludzkiej kobiety. Postępowałem wedle jej woli. – Na wspomnienie swojego imienia, stwór stojący za Architektem zawarczał z przekąsem.
- Bredzisz. Gdyby to monstrum rzeczywiście było pomiotem, poczułbym to. – wtrącił krasnolud.
- Uldenroth jest wyzwolonym pomiotem. Dzięki mojej pracy. Mej obecności również nie wyczułeś.
-Jak śmiesz! Zginiesz z mojej ręki, obiecuję Ci to. - Maren poczuł, że nie wytrzyma słów pomiota ani sekundy dłużej.
- Milcz Maren. - Oghren uciszył czarodzieja. - Czy Alara również była twoim dziełem? A może wspaniałomyślnie pomagała, z własnej woli?
- Elfka była narzędziem. Miała przyprowadzić dziecko do mnie, a was się pozbyć. W obliczu jej niepowodzenia jestem zmuszony interweniować. Niefortunne.
-Co masz na myśli? – Oghren uniósł prawą brew.
- Chcę wam złożyć ofertę. Zależy mi jedynie na potomku. Puszczę was wolno i wskażę drogę na powierzchnię, jednak zrobię to tylko jeśli zwrócicie mi mój twór.
-A, w przeciwnym razie? - Oghren trzymał swój ogromny topór już obiema rękami.
- W przeciwnym razie każę Uldenrothowi was usunąć. - każde słowo Architekta, zostało wypowiedziane z chłodną obojętnością. Przypominał przy tym wyciszonych, z Wieży Magów.
- Jedno trzeba przyznać... walisz prosto z mostu. – Oghren obrócił się lekko w stronę leżącej na ziemi Gady. Wyglądało na to, że Krasnoludka przebudziła się na dobre. Najwyższy czas, pomyślał.
Oghren, w swoim stosunkowo krótkim pół-hultajskim pół-szlachetnym żywocie, przetrwał wiele. Był świadkiem niezwykłych zdarzeń, które przyprawiały go o dreszcze, a zarazem wyzwalały ogień w jego wnętrzu. Był również trzecim uczestnikiem podań, przekazywanych z ust do ust przy kuflach i dzbanach, które jarzyły się w blasku karczmarskich świec. Mimo ogromu doświadczenia fala szoku był zbyt ogromna, aby można ją było przyjąć natychmiastowo.
Spojrzał ukradkiem na towarzyszy. Istotnie, oni również znajdowali się w podobnym marazmie.
- Czy to jest możliwe? - Bella cedziła przez zęby każde pojedyncze słowo, jakby już sam ich wydźwięk był zbyt absurdalny do zrozumienia.
- Pozwólcie mi wytłumaczyć.
Gada resztkami sił próbowała podeprzeć się łokciami o tarczę, na której była umieszczona. Bella natychmiastowo znalazła się koło niej i ułożyła ją do pozycji półsiedzącej. Krasnoludka oddychała nierówno, wydawało się, że każdy wdech sprawiał jej niewyobrażalny ból. Zacisnęła zęby, a następnie spojrzała na rzekomego "ojca" swojego dziecka.
W jej oczach można było dostrzec cierpienie, które nie miało nic wspólnego z fizycznymi mękami. To jeszcze bardziej zaintrygowało Strażnika. W jego głowie kłębił się ogrom myśli i wspomnień, obecnych od momentu pożegnania blasków słońca, aż po wstąpienie do podziemnej krainy mroku. Co się właściwie wydarzyło?
- Aron - szepnęła krasnoludka - On ma na imię Aron. I nie zawsze taki był - zrobiła pauzę. Przegryzła wargę, aby następnie skierować wzrok ku Marenowi - Powstrzymaj swoje popędy i schowaj broń. On nic ci nie zrobi.
- Nie byłbym tego taki pewny - Maren spojrzał na cielsko bestii i mocnej zacisnął dłoń na drewnianym kosturze - To ''coś" nie ma nic wspólnego z żywą istotą. Czuję to. Coś wynaturzonego, potwornego.
- Maren - głos szlachcianki ciął jak miecz. Nadal pochylona nad krasnoludką, miała przymknięte powieki i toczyła ze sobą walkę, lecz mimo to stanęła w obronie Gady - Daj jej dokończyć.
W tym momencie bestia zniknęła w jednym z mrocznych zakamarków. Gada otworzyła bezgłośnie usta, zdając sobie sprawę, że już nic nie może zrobić. Odnalazła siłę, aby kontynuować.
- Byliśmy razem szczęśliwi - mówiła - Darzyliśmy się prawdziwą miłością. Lecz ostatnio Aron zaczął zachowywać się tajemniczo. Odrzucił mnie, wiedząc, że oczekuję dziecka. Jest z niskiej kasty, nie mógł znieść świadomości, że podziały nas ograniczają. I wszystkich innych. A Harrowmont... - przerwała - To tradycjonalista. Nie przyjmuje do świadomości jakichkolwiek zmian. I to przerodziło się w nienawiść. Aron zaczął pałać chęcią zemsty. Zniknął w Głębokich Ścieżkach. Poddał się krwistym rytuałom, zaczął współistnieć z tutejszymi kreaturami. A ja musiałam uciekać, bo... - jej głos się załamywał - Harrowmont naprawdę chce mnie zabić. I dziecko, które mogłoby stać się symbolem.
Nie potrafiła wypowiedzieć kolejnych słów, ręką otarła krople srebrzystych łez, które zaszkliły się jej w kącikach oczu.
- Symbolem? - Bella podjęła temat.
- Symbolem nadziei, jeśli Aronowi się nie uda. On pragnie przeprowadzić rebelię - wyznała - Pragnie obalić wszystkich zwolenników tradycji i samego Harrowmonta. Chce kontrolować stworzenia Głębokich Ścieżek, które miałyby mu pomóc. Aby to osiągnąć musiał stać się jednym z nich. A ta elfka, która jest z wami...
- Była - poprawił ją Oghren. I wszystko nagle stało się jasne - Alara była na usługach Harrowmonta. Miała nas poprowadzić - przypomniał sobie jej słowa - Poprowadzić na śmierć. Lub zginąć.
Co? - wrzasnęła przerażona Bella. Dziewczyna głośno przełknęła ślinę i rzuciła spojrzenie w kierunku Gady.
Masz na myśli tą przerośniętą kreaturę? - dodał Ogrhen.
Mierzący blisko trzydzieści łokci stwór zbliżał się w ich stroną. Był już w zasięgu oręża, gdy nagle zatrzymał się. Jego zachowanie sprawiało wrażenie wewnętrznej walki.
- Nie róbcie mu krzywdy. - wyrzekła rozpaczliwym głosem Gada.
- Powiedz to temu ścierwu, zanim przerobi nas na kotlety - krzyknął Ogrhen gotując się do wymierzenia ciosu.
-Czekaj. On chyba nie zamierza nas zabić. - wyrzekł Maren uważnie obserwując bieg zdarzeń.
Szary strażnik powoli rozprężył palce zaciśnięte na rękojeści topora. Naglę rozległ się świst wypuszczonych strzał. Pociski siarczyście zagłębiły się w ciele besti. Potwór wydał z piersi przerażający ryk, po czym zniknął w ciemności.
- Uciekł? - spytał zdziwiony Maren
- Nie sądzę. Jeszcze tu wróci. - oznajmił krasnolud.
- Idioci. - syknęła Bella - Mieliście szansę go zabić. Następnym razem możemy już nie mieć tyle szczęścia.
- On nie jest bezmyślną bestią - odezwał się cichy głos Gady.
Maren zbliżył się do rannej, chwycił jej dłoń i w ciszy wyrzekł zaklęcie.
- To ją wzmocni. - powiedział.
- Tairon w rzeczywistości jest krasnoludem. Musimy tylko jakoś zdjąć tę klątwę. - głos Gady zabrzmiał wyraźniej niż poprzednio.
- Klątwę? powtórzył Maren - a więc, to dzieło maga krwi?
- Tak, a my musimy działać nim będzie za późno.
- Jedyne co możemy zrobić, to ukręcić mu łeb, reszta nie zadziała. - powiedział wątpiąco Ogrhen, który na sam dźwięk słów ,,magia krwi" przeczuł, że znajdują się w wyjątkowo beznadziejnej sytuacji. Zdarzało mu się już wcześniej walczyć z różnymi przeciwnikami, jednak demony, cienie i plugawce nie należały do tych najmilej wspominanych.
- Magia krwi jest bardzo potężna, wątpię żebyśmy mogli coś zrobić- bezsilnie pokręcił głową Maren.
- Nie! Thaig Erion - musimy go odnaleźć. - powiedziała stanowczo Gada.
- Skąd pewność, że on w ogóle istnieje? - spytał Ogrhen.
- Bo Harrowmont zaciekle go szuka. Legendy mówią że przodkowie do dziś czujnie strzegą tego miejsca. Powiadają, że ich duszę kryją się pośród lawy i że czyhają na życie każdego, kto zakłóci ich spokój.
- Wiesz jak się tam dostać? - spytała wyraźnie zaciekawiona Bella.
- Tak, udało mi się wykraść mapę. Król już z pewnością zauważył jej brak.
- Ale jak to pomoże zdjąć tę cholerną klątwę? - wtrącił Ogrhen.
- Ponoć w świątyni przebywa magiczna runa. Patroni uważali, że może ona przekazać posiadaczowi tajemną moc. Mag, który ją posiądzie będzie mógł udaremnić każde rzucone zaklęcie. - Gada powoli zaczęła tracić siły. Jej powieki stawały się coraz cięższe a głos znów począł słabnąć.
- Musi odpocząć, to pomoże jej nabrać sił. - oznajmił Maren, po czym zamyślił się i odwrócił wzrok na Ogrhena i Bellę. - Krasnoludy nie posiadają zdolności magicznych, runa jest więc dla Harrowmonda bezużyteczna.
- Nie koniecznie, być może stary wyga boi się, że ktoś inny ją znajdzie. - powiedziała Bella. - Możliwe, że to wyjaśnia, dlaczego królowa posłała nas do niego.
Ogrhen w tym czasie wyciągnął z kieszeni Gady nie wielki zwój. Mapa wydawała się bardzo stara, a cel podróży był już blisko.
Po słowach Gady całej drużynie włosy na karku dęba stanęły. Ale nikt nie próbował pytać jak to możliwe, że ojcem jeszcze nie narodzonego dziecka Gady była taka bestia.
- Chyba nie wyszło tobie uciekanie przed tą bestią – odezwał się Oghren, wciąż niepewny sytuacji. Bestia gapiła się na nich, nie ruszała się. Ciężko było powiedzieć czy zaraz nie ruszy na nich i w morderczym szale nie zacznie ich wyrzynać.
- A kto powiedział, że uciekam przed nim? - zapytała Gada. Nie czuła się specjalnie lepiej, ale resztkami sił dawała radę odpowiadać.
- A dlaczego Harrowmont pragnie twej śmierci? - zapytał skołowany obecną sytuacją Maren.
- Proszę was... - Gada zakaszlała. – To długa historia, na którą nie mam teraz sił. Mówiąc krótko – nie chciałam bawić się w polityczne gry Harrowmonta, co mu się bardzo nie spodobało.
- A dlaczego, psia jucha, twój chłopaczek wygląda jak... - Oghren zatrzymał się na chwilę by znaleźć odpowiednie słowo – jak wygląda?
- Chyba ja wiem – wtrącił się Maren. - Opętanie, być może też mutacja bądź ingerencja jakiś przedmiotów wyjątkowo plugawych.
- Obawiam się, że młody ma rację – powiedziała Gada, zaciskając zęby z bólu, który towarzyszył jej przy każdym bardziej gwałtownym ruchu. - Nie zawsze taki był. Czasami udaje mu się przejąc kontrolę nad demonem, jeśli w ogóle można tak powiedzieć, i woła mnie.
- Te ryki, to zawołania? - spytała jak dotąd milcząca Bella.
- Tak. Muszę mu pomóc, chociaż jeszcze nie wiem jak. Nie jestem pewna jak doszło do opętania. Raczej nie można o to winić Harrowmonta, do czegoś takiego nawet on by się nie posunął.
Bestia wpatrywała się w ich czwórkę kręcąc od czasu swą ogromną głową. - Sami widzicie, że potrafi oprzeć się siły demona. Tak jak teraz.
Oghren uspokoił się nieco. Odwagi nigdy mu nie brakowało, bo miał jej tyle co szaleństwa i woli walki, jednak zdawał sobie cały czas sprawę, że taka kupa mięśni nie będzie byle bryłkowcem, jak zwykł mawiać.
- Ja chyba znam jeden sposób – odezwał się ponownie Maren, tym razem ciszej, jakby niepewny czy może się odezwać. - Jednak może się ona wam nie spodobać – Gada wbiła w niego swój wzrok, dostrzegł w nim jakąś radość z nowiny, nadzieję. - Do tego potrzeba sporej ilości lyrium i... - zamilkł na chwilę, by przemyśleć czy aby na pewno może zaproponować to przy Szarym Strażniku – magi krwi.
Wszechogarniająca cisza była jeszcze gorsza niż dźwięk słów. Stali tam wszyscy - Oghren, Maren i Bella, patrząc na rozpostarty przed nimi obraz bestii, jak się zdawało - na finałowy akt ich wędrówki. Szary Strażnik nie był do końca świadom swoich czynów, ale zanim zdał sobie z tego sprawę, trzymał w dłoni swój topór, podobnie jak swoją broń trzymał mag i szlachcianka.
- Nie! - zawołała Gada.
Oghren skierował na nią swój wzrok, zastanawiają się, czy krasnoludka nie majaczy. Trawił ją ból, ale wzrok zdawał się być przytomny i przejrzysty.
I stało się coś niespodziewanego. Mimo ogromu przeżytych wrażeń i nieprzyjemnych doświadczeń, Oghren nie potrafił zrobić nic innego, jak śmiać się. Czuł, że tego wszystkiego jest po prostu zbyt wiele. Ten gest sprawił, że gęstniejąca atmosfera stała się jeszcze bardziej absurdalna i przerażająca. Poczuł dłoń Belli, która gruchnęła na jego głowie.
- Krasnoludzie! - rzuciła wściekle - Czy nawet w takiej chwili wszystko jest dla ciebie zabawne?!
Tymczasem bestia napięła swoje cielsko, co szybko przywołało ich do stanu gotowości. Nie zdołali zrobić nic więcej, gdyż Gada, która mimo przeżywanej męki, uzyskała siłę, aby wstać i skierować się do przodu. Maren podał jej ramię, na którym mogła się wesprzeć. Zatrzymali się, gdy dzielący ją od potwora dystans wynosił zaledwie kilka stóp.
Gada uniosła swój przemęczony wzrok. Można było w nim dostrzec czułość i barwy uczucia. Bella znalazła się tuż obok dwójki, a dłonie trzymała blisko kołczanu ze strzałami, poruszając nad nimi delikatnie palcami, jakby odprawiała niemal magiczne rytuały.
- Bemi jest przeklęty - Gada nie odwracała wzroku od bestii - Co jakiś czas musi uciekać z Orzammaru na Głębokie Ścieżki, gdy zbliża się jego czas. Czas przemiany - dodała - To klątwa, która ciąży od pokoleń na jego rodzie. A wszystko ma swoje źródło w czasach, kiedy nasz świat toczył pierwsze zaciekłe walki o władzę. Do czasu, kiedy narodziły się pierwsze rody, aby następnie stać się królewskimi. Gahraldowie zdobyli wtedy panowanie w Orzammarze, lecz ich przeciwnik i zacięty rywal zaczerpnął pomocy u maga, który na jego rozkaz stworzył to przekleństwo. To sprawiło, że został pozbawiony tronu.
Wyciągnęła dłoń przed siebie, aby delikatnie, opuszkami palców dotknąć ciała ogromnej bestii.
- Poznałam go niedawno. Wytłumaczył mi wszystko, całą jego historię, lecz mimo to pokochałam go, bez względu na to, czym jest. Nie spodobało się to Harrowmontowi. Próbował mnie przekonać, zmienić, lecz nic nie można zniszczyć tego uczucia - stwierdziła - A krasnoludce o podobnym rodowodzie nie przystoi, aby związała się z kimś takim. Kimś, kto budzi nienawiść ludu.
Gada zdawała sobie sprawę z powagi wyznania, które wypowiedziała i jaki wpływ wywarło ono na postacie znajdujące się wokół niej.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jak ta sytuacja musi wyglądać w oczach Harrowmonta? - w głosie młodego maga można było wyczuć nutkę złości - Pojawienie się prawdziwego potomka, który może objąć tron?
- Nie - zaprzeczyła - To nie tak. Nam nie zależy na władzy. Chcemy po prostu stworzyć rodzinę - następnie dotknęła czule swój brzuch - A nasze dziecko może złamać klątwę.
W wyzierających spod poskręcanej masy ciała oczach istoty błyszczała nienaturalna, złowroga inteligencja. Korytarze Ścieżek ponownie wypełnił ryk potwora, łacno siejący trwogę w sercach. Gdyby Oghrenowi zdarzało się śnić, być może słyszałby ten wrzask w jakimś koszmarze. Ale koszmar rozgrywał się naprawdę. Monstrum poderwało opalizującą dłoń do góry rozlewając wokoło chorobliwie błękitną pożogę. Krasnolud tylko częściowo zdołał uskoczyć, gdy jęzory płomieni liznęły jego pancerz wydał z siebie berserkerski okrzyk. Bella choć uratowała siebie, z przestrachem spoglądała na swój zwęglony cisowy łuk. Maren stał w miejscu wyciągając ręce przed siebie, eksplozja ominęła go całkowicie, podobnie jak Gadę. W tym momencie zgroza schwyciła każdego z drużyny za gardło, a wojownik zastanawiał się czy w chwili próby ostatni towarzysze go nie opuszczą.
-Maren zajmij go czymś na Kamień! – Wycharczał Oghren i w bitewnym szale zaszarżował na bestię. Widział jak uderza ją idący z wiatrem w zawody kamienny pocisk stworzony przez maga . Tuż przed celem obrócił się i ciął ścięgna kreatury. Stwór nie tracił ferworu, zamierzył się pięścią szybciej niż krasnolud był w stanie dostrzec, mocarnie ciskając nim o ścianę. Oghren widział tylko jak obmierzłe ciało istoty napina się jak struna, a ta wyciąga łapy w stronę jego i Marena. W jednej chwili rozpostarła się przed nimi ściana ostrych jak brzytwy lodowych odłamków, które przebiły ramię maga na wylot, choć nie uszkodziły berserkera i leżącej na noszach Gady.
Bella. Zapomnieli o Belli.
Kuliła się w rogu, nie mając żadnej drogi ucieczki, szeptają modlitwy do Stwórcy. Pomimo że poczwara potrafiła być szybka, celowo zwolniła kroku, czerpiąc perwersyjną przyjemność z pierwotnej paniki ogarniającej Bellę. Oghren chwycił za topór i niewiele myśląc zaczął rąbać lodowe sople, łudząc się że ma szansę ocalić łuczniczkę. Potwór zamachnął się i wtedy wszystko zwolniło do uderzeń umierającego serca.
Włosy Belli unosiły się jak zanurzone w wodzie. Jej sylwetka rozmazywała się i migotała zielonożółtym blaskiem, emanowało z niej uczucie spokoju, wytchnienia, Nadziei. Swoją błyszczącą dłonią zatoczyła okrąg nad głową, a salę w okamgnieniu wypełniło ciepłe żółtawe światło, przybyłe zza Zasłony. Lodowy mur pęknął z trzaskiem, krusząc się na przezroczyste drobinki. Rany, doskwierające im wszelkie poparzenia i wstrząśnięcia, zniknęły jak ręką odjęte. Demon zatoczył się jak uderzony młotem i złapał za głowę. Oghren wykorzystał okazję jaka mu się nadarzyła. Chwycił topór i podrywając się do biegu wskazał Marenowi bestię. Zbroja dźwięczała, krew buzowała mu w żyłach, a topór świszczał tnąc powietrze. Gdy niemal sięgał celu, mag wywołał falę mocy prującą prosto na demona, ten zachwiał się a Oghren wyskoczył i odmierzył dobijający cios. Z rozpłatanego czerepu trysnęła krew, a z równie zdeformowanych jak zewnętrzne organów powoli sączyły się inne płyny. Bestia padła.
-Mówiłaś, że nie jesteś uzdrowicielką – Krasnolud ozwał się poważnie znad truchła, gdy minęła chwila ciszy.
-Bo nie. Nie panuję nad tym. Jestem jakby plugawcem. –Zwiesiła głowę.
-On też był. Plugawiec Pychy, aż przypomina mi się ten kurzalec Uldred. –Oghren splunął w bok. –Żesz w dupę, Gada nosi w sobie dziecko plugawca.
-Jeżeli dziecko w końcu się urodzi –odezwał się Maren –Może być niewyobrażalnie niebezpieczne. Dlatego Alara mówiła, że musi zginąć.
W tym momencie ich wzrok spoczął na leżącej na noszach Gadzie Helmi, która już uzdrowiona, gładziła się po brzuchu. Liczyło się jedynie dziecko.
- O kutwa... z czym jeszcze przyjdzie się nam zmierzyć?-warknął Oghren. - Lyrium, wyraźnie je wyczuwam -szepnął Maren. Wyczerpany ciągnięciem noszy krasnolud, sięgnął po swój topór. - Zaczekaj Oghrenie, Gada, proszę Cię, musisz wyjaśnić nam o co tu chodzi, twierdzisz, że to jest ojciec twojego dziecka?! - zapytała roztrzęsiona Bella. Zapadła pełna napięcia cisza, słychać było jedynie przyśpieszone oddechy i sapanie bestii. -To, to nie jest takie proste - powiedziała - wybaczcie, że wam nie powiedziałam... - głos jej się załamał. - Nieważne, powiedz nam czy mamy z nim walczyć? Czy da się z nim jakoś porozumieć? - syknął Maren. - Nnie, on.. on nie jest sobą, obawiam się, że to koniec a byliśmy tak blisko celu... rzekła zrezygnowana Gada. - Poprowadź ich lub zgiń. - Ich uszu dobiegł głos, z pewnością ludzki, ktoś stał za nimi. Cała drużyna odwróciła się jak na komendę. Stał przed nimi mężczyzna, odziany był w zbroję komendanta Szarej Straży, a w ręku dzierżył pięknie rzeźbiony kostur. Oghrenowi serce skoczyło do gardła - to niemożliwe... strażniku, myślałem, że nie żyjesz... - nie tak łatwo mnie zabić przyjacielu, ale ty jak widzę znów wpakowałeś się w niemałe tarapaty. - Kto to jest? - spytała Gada. -To długa historia - odparł Oghren. - A niech mnie, a co z bestią? - dodał. - Spokojnie jest pod moją kontrolą, obserwuje ją już od dłuższego czasu, jest inna niż reszta żniwiaży... - odpowiedział strażnik. Maren, Bella i Gada stali do tej pory i zapartym tchem słuchali rozmowy strażników. Wreszcie Maren postanowił się odezwać -Żniwiarze? Chyba nie masz na myśli mitycznych stworów z thaigu Amgarrak! - Właśnie o nie mi chodzi - odparł strażnik tonem tak zimnym, że mag nie kontynuował dyskusji. - I co teraz? - zapytała Bella. Nie pytajcie mnie za n im odpowiem chcę usłyszeć odpowiedzi na moje pytania -odparł strażnik - myślę jednak że wasza towarzyszka ma nam sporo do powiedzenia, prawda Gada? Oczy wszystkich zwróciły się na krasnoludkę. - Pozwólcie, że zacznę od początku...
Oghren zainkasował pierwszy. Łapa wielkości tarczy z ogromną siłą uderzyła krasnoluda w klatkę piersiową, robiąc w zbroi wgniecenie, a jego samego odrzucając kilka sążni dalej. Bella dobywszy łuku wypuściła w stronę stwora strzałę, która odbiła się od niego jak od ściany. Nim zdała sobie sprawę, że tym sposobem raczej nic nie zdziała - olbrzym był już przy niej. W jednej chwili wyrwał jej z dłoni łuk i złamał w pół odrzucając jego części w dwie przeciwne strony. To dało Marenowi czas na wyskandowanie zaklęcia. Jego palce zaiskrzyły, a w dłoni zmaterializował się piorun kulisty, którym cisnął bez namysłu w potwora. Mag w ostatniej chwili zasłonił się magiczną tarczą przed swym własnym zaklęciem, ale mimo to, siła uderzenia była na tyle duża, że Maren wykonał co najmniej dwa salta w powietrzu nim upadł tyłkiem na kamienną posadzkę.
Gada straciła przytomność. Było z nią coraz gorzej. Leżała nietknięta, tak jak ją zostawili. A przy niej klęczała bestia. Niebieskie płomienie tańczące dotychczas wokół pokracznych palców kolosa, oplątały ciało krasnoludki i uniosły je nieznacznie w górę. Gada wygięła się do tyłu w konwulsyjnym skurczu, a na jej twarzy zawitał niemiły grymas bólu, przeszywającego całe jej ciało. Szary Strażnik, mag i łuczniczka, pozbierani już do kupy obserwowali kazus z nieukrywanym zaciekawieniem, zachowując przy tym odpowiedni dystans od potwora. Nie mogli uwierzyć w to co widzą. Krasnoludka o własnych siłach podniosła się z noszy, nie mniej jednak nim stanęła na nogach, upadła boleśnie kilka razy.
- Zdążyłam zapomnieć jaką przyjemność może sprawić poruszanie się o własnych siłach - Gada z niepasującym do sytuacji entuzjazmem zaczęła otrzepywać ubrania z kurzu, kontynuowała - Poznaliście już mojego męża? - uśmiechnęła się szczerze do całej trójki, jednocześnie poklepując męża-olbrzyma, na co ten zareagował gromkim okrzykiem radości.
- Tak... jakby - jedynie Oghren zdobył się na odpowiedź. Maren i Bella stali jak wryci.
- Musicie mu wybaczyć, pewnie wziął was za pomioty - Bestia podniosła się, odwróciła w stronę grupy i ukłoniła przesadnie w przepraszającym geście - Ostatnio stał się bardzo nerwowy. Rozpalmy ogień i zjedzmy coś. Zasługujecie na odpoczynek i... wyjaśnienia.
Gada opowiedziała swoim kamratom o klątwie rzuconej na jej męża, niegdyś zamożnego szlachcica ze średniej kasty, później nędznego rzezimieszka z Mrokowiska. Harrowmont jak się okazało, był jej wujem, który obiecał ojcu Gady przed jego śmiercią, że zaopiekuje się nią i wychowa jak własną córkę. Tak było do momentu, w którym nie związała się z Garinem. Związek ten był Harrowmontowi nie na rękę, psuł mu reputacje. Ponadto kochanek Gady miał dowody obciążające jej wuja. Ten na ujawnienie ich nie mógł sobie pozwolić, toteż początkowo Garin został pozbawiony tytułu i majątku, a gdy to nie wystarczyło - Harrowmont najął magów krwi i rzucił nań klątwę... Którą może odczynić jeno prawdziwa miłość i... I koniecznie dziecko.
Myśleli, że niebezpieczeństwo jest za nimi. Mylili się - zbiry Harrowmonta już tu były. Niepowodzenie misji nie wchodziło w grę.
Monstrum zaśmiało się okrutnie, krążąc wokół zastygłej w szoku grupki wędrowców. Wbiło swe żółtawe ślepia w leżącą na ziemi krasnoludkę, a ich spojrzenia spotkały się. Twarz Gady natychmiast wykrzywiła się w nieukrywanej odrazie, lecz hipnotyzujące oczy potwora przygwoździły ją do miejsca, nie pozwalając zerwać kontaktu wzrokowego.
- A niech mnie bryłkowce kopną… - szepnął z niedowierzaniem Oghren. Krępa dłoń krasnoluda zacisnęła się na rękojeści topora, szukając w nim odrobiny normalności w tym przeklętym miejscu. – Co się tobie stało, dziewczyno?
Stwór ryknął mrożącym krew w żyłach śmiechem, a filary komnaty aż zadrżały od jego nieludzkiego głosu.
- Harrowmont jej się stał, mój ty naiwny Szary Strażniku – odparł kpiąco potwór, wlokąc się na grubych łapach do Helmi i wpatrując się w nią znacząco. – Czyż nie tak, najdroższa?
Tym razem Gadzie udało się odwrócić od niego wzrok i zdeterminowana zacisnęła usta w niemym sprzeciwie. Paskudny pysk stwora jeszcze bardziej zniekształcił się w nagłym napadzie gniewu i krasnoludka niespodziewanie zawyła z bólu, rzucając się na noszach jakby ktoś przebił ją ostrzem. Bestia wpatrywała się w nią z fascynacją, przysłuchując się przeszywającym wrzaskom rannej.
- Nie bądź nieuprzejma dla naszych gości, kochanie – rzekła istota krzywo się uśmiechając - Podzielmy się z nimi historią naszej wielkiej miłości.
Gdyby nienawiść mogła zabijać, Helmi tańczyłaby teraz w krwi potwora i robiła naszyjnik z jego wnętrzności.
- Tak jak wspomniał mój… ukochany, lord Harrowmont odpowiada za mój obecny stan – powiedziała z ledwie ukrywaną wściekłością Gada – Gdy Bhelen doszedł do władzy, poplecznicy Horrowmonta zaczęli go opuszczać, a on powoli tracił wpływy i szacunek w Orzammarze. Zdesperowany zdał sobie sprawę , że może utrzymać swoją pozycję tylko jeśli zostanie Patronem. Jego ego tak się wtedy rozrosło, że ubzdurał sobie, iż to on przywróci magię krasnoludom. Magię, dacie wiarę? – parsknęła śmiechem – Ja też temu nie dowierzałam, a przecież wraz z moją przyjaciółką Dagną studiowałam magię w Kręgu Maginów zanim je wszystkie szlag trafił! Mój ród jako jedyny wspierał jeszcze Harrowmonta, kiedy odnalazł on starożytny rytuał wezwania demonicznej bestii z czeluści Głębokich Ścieżek i dobił z nią targu – towarzyszka życia za możliwość odzyskania magii.
Maren poruszył się niespokojnie na wzmiankę o Kręgu Maginów, przybliżając się de Belli jakby próbując się za nią schować.
- I tak nieświadoma tego, co mnie czeka, Harrowmont wybrał mnie – kontynuowała z goryczą w głosie Gada – Zmusił mnie do uczestnictwa w jakimś rytuale i oddał mnie w ręce tej istoty, a gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży, uciekłam, narażając się tym samym na gniew Harrowmonta. Ten płód… nie jest normalny – szepnęła z przerażeniem w głosie – Gdy przyjdzie na świat przywróci krasnoludom magię, owszem, ale…
- … ale jednocześnie ich splugawi – przerwała jej bestia, uśmiechając się paskudnie.
Bella chwyciła swój łuk, nałożyła na niego strzałę i napięła cięciwę. Dyszała głośno, na jej twarzy widać było wyraźne zdenerwowanie.
- To po ciebie wysłała nas królowa Anora – powiedziała z niepokojem – Wiedziała, że na Głębokich Ścieżkach pojawiła się jakaś mroczna siła i gdy tylko dowiedziała się, że w Orzammarze znikła szlachcianka, od razu ofiarowała swoją pomoc w odnalezieniu jej. Harrowmont nie mógł odmówić, wyglądałoby to podejrzanie – wycelowała w Gadę – To dziecko jest zagrożeniem.
- Nie spuszczajcie go z oczu! – krzyknął Oghren do towarzyszy, po czym odwrócił się do Gady. - O czym ty bredzisz? Majaczysz, dziewczyno!
Krasnoludka tylko potrząsnęła głową z dziwnym smutkiem wymalowanym na bladej twarzy.
I wyciągnęła dłoń.
Fala energii uderzyła w Oghrena i odrzuciła go do tyłu. Z pozostałej dwójki tylko Bella zdążyła się odwrócić, zanim i oni zostali powaleni na ziemię i przygnieceni niewidzialna siłą.
- To niemożliwe! - wykrzyknął Maren, bezskutecznie próbując się oswobodzić. - Jesteś krasnoludką, nie jesteś fizycznie zdolna do używania magii!
- Ja nie – Gada uśmiechnęła się zimno i położyła dłoń na brzuchu. - To całe szczęście, że moje dziecko nie odziedziczyło po mnie tej cechy, prawda?
I zanim sens tych słów zdołał do nich dotrzeć, skinęła głową dotychczas stojącej bez ruchu bestii. Potwór zamachnął się i świat Oghrena utonął w ciemności.
Ocknął się w zalanej bijącym od lawy światłem dusznej komnacie. Obok niego budził się Maren. Miał na czole wielkiego siniaka i Oghren domyślał się, że sam nie wygląda lepiej. Bella z kolei była już na nogach.
- Zabrali nam nasze rzeczy – poinformowała ich, nawet nie odwracając głowy. Ze swojej pozycji na posadzce Oghren widział tylko jej plecy i nerwowe ruchy rąk, jakby próbowała coś otworzyć.
- Oczywiście, że zabrali - mruknął kransolud, siadając i rozglądając się po pomieszczeniu. Komnata była bardzo stara i na wpół zalana przez lawę. Jedyne wyjście prowadziło przez zamknięte masywne drzwi. - Jakiś pomysł, czemu jeszcze żyjemy?
- Potrzebują więcej dzieci – wyjaśniła Bella, podnosząc się wreszcie i odwracając do nich. Oghren zauważył, że twarz patrzącej na wszystkich z pogardą szlachcianki została zastąpiona przez determinację, jakiej nie widział od czasów Plagi. W dłoni trzymała szklaną fiolkę z bulgoczącym przezroczystym płynem. - Z jednym niemowlęciem niewiele zdziałają. Tych bestii musi być w okolicy więcej, zrodzonych z innych matek. - Kobieta westchnęła. - Oni planują zdobycie powierzchni. Jakimś sposobem są w stanie stworzyć maga krasnoluda przez krzyżówki z tym... czymś. Cesarzowa wysłała mnie, żeby ich powstrzymać. - Zamilkła, jakby w zamyśleniu. - Poprowadź ich lub zgiń, powiedziała. Zabawne, że rozkaz Alary brzmiał tak samo.
Wtedy szczęknął masywny, pradawny zamek w drzwiach. Oghren zaklął, rozglądając się za jakąś bronią. Maren wyczarował barierę pomiędzy nimi a wrotami. Bella zaś po prostu ruszyła w stronę wrzącej niewzruszenie lawy.
- Bella, co ty... - zaczął Oghren, po czym dostrzegł wyłom w ścianie, prowadzący prawdopodobnie do leża głębinowców albo czegoś podobnie paskudnego, ale z dala stąd. - Przejście, tamtędy!
- Biegnijcie – powiedziała Bella, nic sobie nie robiąc z ich zdziwionych spojrzeń. - W tej fiolce jest bomba, jeżeli wrzucę ją do lawy, bardzo zwielokrotni swą moc. Nie udało mi się nikogo poprowadzić, więc muszę zginąć – powiedziała z goryczą w głosie. - Ale kupię wam trochę czasu. Biegnijcie i powstrzymajcie ich, już!
Raczej dziś powinno pojawić się potwierdzenie, że prace zostały wysłane do autora i jutro ukaże się pierwszy wyróżniony.
Autor ma jeden dzień na sprawdzenie prac. Dopiero potem są podawane wyniki.
Ja bym prosiła o napisanie, czy moja praca się tym razem dostała. Nie chcę się obudzić po konkursie z ręką w nocniku, że cały czas coś robiłam źle... :)
Lepiej napisać, które prace się nie dostały, będzie szybciej, ponieważ takich prac zapewne jest mniej, albo nawet i wcale.
Już piszę, proszę się nie martwić ;)
Pierwszym wyróżnionym przez Autora jest YTSEMAN, gratulacje!
Komentarz do całego etapu możecie przeczytać na zakładce Wyniki.
Przez kolejne dni będziemy podawać wyróżnione prace, a w niedzielę poznacie Zwycięzcę, powodzenia!
Yazeva: Twoja praca została wysłana do Autora.
Jak już takie pytania padają, to ja też -jeśli można- chciałbym się dowiedzieć czy moja praca została wysłana.
RoC8: Niestety, nie wyraziłeś zgody na udział w konkursie na stronie https://www.gry-online.pl/moje-gry-online.asp
Miki131196: Twoja praca została wysłana do Autora.
Myślałem że zaznaczenie zgody na przetwarzanie danych osobowych. Rozumiem że nie ma możliwości doslania mojej pracy?
Niestety, nagrodzone osoby są już wybrane. W tym konkursie są jeszcze szanse na nagrodę, więc zapraszamy do dalszego uczestnictwa. Jeśli nie ten konkurs, to kolejny - na pewno będzie ich więcej ;)
Następną nagrodzoną osobą jest... Yazeva! Gratulacje! Warto też zapoznać się z komentarzem Autora ;)
Jutro podamy trzecie wyróżnienie, a w niedzielę zwycięzcę.
Stay tuned!
O matko, dziękuję, strasznie się cieszę! Aż wylałam wodę jak zobaczyłam swój nick :D
Moja ilustracja do II części opowiadania
Ilustracja do drugiej części opowiadania
Nie wiem, gdzie indziej mogłabym coś takiego napisać, więc napiszę tutaj. Jestem panu Chmielarzowi niezmiernie wdzięczna za jego słowa w komentarzu do mojego tekstu. Cały dzień byłam nimi poruszona. Dla aspirującej pisarki to wiatr pod skrzydła. Bardzo dziękuję.
Zapewne moje gratulacje nie przystają do tych od pana Wojciecha ale po koleżeńsku gratuluję Ci wyróżnienia ;) . Świetnie napisane i jak stwierdził sam autor ile przestrzeni z opowieści ukradło :D . Ryzykowny był zabieg doplecenia arcydemona do opowiadania bo w poprzedniej części Oghren nie wyczuł żadnej skazy. Takie kruczki często wpadają w prace, (np. YtseMan - krasnoludy w tym Gada raczej nie śnią, są odcięte od Pustki) ale jak wiadomo pisarz jest władcą absolutnym na swych włościach ;) .
Zgłoszenie do graficznej części konkursu (II część opowiadania)
Ilustracja została wykonana w oparciu o następujący fragment opowiadania:
"... SŁABŁA DOSŁOWNIE Z KAŻDĄ SEKUNDĄ. I ZDAWAŁA SOBIE Z TEGO SPRAWĘ. KIEDY DOTARŁA NA GŁÓWNY KORYTARZ, STANĘŁA. WYCIĄGNĘŁA SZTYLETY. ODWRÓCIŁA SIĘ, CELUJĄC OSTRZAMI W MAGA I SZAREGO STRAŻNIKA. ZA PLECAMI MIAŁA RÓW Z LAWĄ.
- ANI KROKU – OSTRZEGŁA.
- NIE WYGŁUPIAJ SIĘ. NIC NAM NIE ZROBISZ. ZA CHWILĘ SAMA PADNIESZ – POWIEDZIAŁ KRASNOLUD.
OGHREN MIAŁ RACJĘ. NIE WIEDZIAŁ, JAKIEGO ŚWIŃSTWA ELFKA DOLAŁA MU DO WODY, ALE BYŁO ONO PRZERAŻAJĄCO SKUTECZNE. ZŁODZIEJKA CAŁA DRŻAŁA JAK W FEBRZE. JEJ TWARZ BYŁA NIENATURALNIE ŚCIĄGNIĘTA, BLADA, WYKRZYWIONA BOLESNYM GRYMASEM.
- DLACZEGO TO ZROBIŁAŚ? – ZAPYTAŁ KRASNOLUD.
- ONA MUSI ZGINĄĆ, OGHREN.
- ALARA, OPUŚĆ SZTYLETY. POMOŻEMY CI! – KRZYKNĄŁ MAREN – MASZ ODTRUTKĘ?
- NIE, NIE. NIE ZBLIŻAJCIE SIĘ.
- ALARA, PROSZĘ.
- NIE ROZUMIECIE. POPROWADŹ ICH... – ZAKRZTUSIŁA SIĘ - POPROWADŹ ICH LUB ZGIŃ, POWIEDZIAŁ."
Dzięki shiza :) Każde dobre słowo jest wartościowe, zwłaszcza od innych piszących ludzi. Co do Arcydemona, to wyobrażałam sobie raczej, że Tuvin ma jego cechy fizyczne, niż że jest nim w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale pewnie mogłam to lepiej zaznaczyć :)
Ogłaszamy ostatnie wyróżnienie w tym etapie - nagroda idzie do... Ziralea! Gratuluję i polecam przeczytać komentarz Pana Chmielarza ;)
Jutro ogłoszony zostanie zwycięzca, powodzenia!
Gratulacje Ziralea! Twoje opowiadanie najbardziej mi się spodobało. Miałem podobny koncept ale ty go o wiele lepiej przedstawiłaś.
Ilustracja do II części opowiadania
Dzięki Tyr/Tiwaz :) Cieszę się ci się podobało, tak samo jak Panu Chmielarzowi. Strasznie się cieszę, chociaż wciąż nie wierzę, że rzeczywiście dostałam wyróżnienie za swoją pisaninę :D Dziękuję jeszcze raz, to bardzo motywujące!
Moja najlepsza i najbardziej wymagająca praca od ogłoszenia konkursu. Włożyłem dużo pracy, aby narysować tryskające strumienie lawy, których zresztą nie dokończyłem. Stworzyłem własną wersję spotkanie krasnoludów z bestią pełną strachu i ekspresi, i niestety plam po nie do końca wytartej elfce. Po dodaniu odpowiedniego efektu w photoshopie wynik jest świetny. W mojej wizji przedstawiłem wszystko co chciałem łącznie ze strażnikiem unoszącym topór z którego jestem najbardziej dumny.
Dziękuję za wyróżnienie! :)
Bardzo się cieszę, chociaż odrobina goryczy też się pojawia, bo szkoda, że nie udało się sięgnąć po nagrodę główną - chętnie zamieniłbym dwa egzemplarze cyfrowej edycji na jedną EK :)
W każdym razie konkurs był świetny - zarówno część literacka, jak i graficzna (tam szybko stwierdziłem, że jestem za cienki w uszach, bo niektóre prace były wprost kapitalne :)) Wielkie dzięki za wspólną zabawę dla organizatorów, dla p. Anny oraz p. Wojciecha, no i dla wszystkich uczestników. We kolejnych "rundach" pełno było znakomitych i niesamowicie pomysłowych tekstów - myślę, że obu Autorom było naprawdę trudno wybrać te najlepsze.
Mam wielką nadzieję, że podobne konkursy się jeszcze nieraz na GOLu pojawią. Wkrótce zresztą okazja najlepsza z możliwych. Może przy okazji Dzikiego Gonu udałoby się zorganizować podobną zabawę z p. Andrzejem Sapkowskim jako jurorem-autorem?
@shiza100
Według mojej (nazwijmy to z przytupem :)) wizji Strażnik nie miał być związany z Pustką. To raczej taka potężna, przedwieczna istota, mroczna, ale będącą ponad podziałami dobro-zło. Trochę klasycznego fantasy, trochę "Dziecka Rosemary", trochę "Historii Lisey" Kinga ;)
A co do braku snów u krasnoludów, to jakoś nie kojarzę takiego wątku? To było w grze czy w książkach ze świata DA?
@w.chmielarz
Dziękuję za analizę, uwagi oraz włączenie do grona wyróżnionych. Co do królowej, to miałem wstępnie koncepcje, żeby jej postać byłą przeciwwagą dla knowań Harrowmonta, ale żeby to wszystko jakoś zgrabnie poukładać potrzebowałbym pewnie dalsze 1000-1500 znaków. Jak się zaczyna pisać, to te regulaminowe 3 tys. wydaje się dużą ilością, ale potem jedno zdanie za drugim, tu korekta, tam poprawka, a tu jeszcze fajne zdanie do wstawienia etc. i wychodzi 4 albo 5 tysięcy ;) No i trzeba kasować.
Witam, oto moja propozycja ilustracji.
Nie mogłam się zdecydować czy chcę przedstawić moment śmierci elfki czy może spróbować moich sił w stworzeniu monstrum, które wyłania się pod koniec.
Skomponowałam więc oba tematy gdyż to pierwsze wydarzenie wydawało się mi zapowiedzą tego kolejnego.
Pozdrawiam :>
@EDIT: Dla zainteresowanych link do pracy w oryginalnej, lepszej jakości: http://pics.tinypic.pl/i/00595/cil7tq5wyv1c.jpg
Ilustracja do opowiadania :)
@YtseMan - magia pochodzi z Pustki, a więc tylko rasy, które mają z nią połączenie mogą być magami. A Pustka to miejsce, do którego wędrują dusze, gdy śpią lub umierają. Jako że krasnoludy tysiące lat wcześniej straciły swoją łączność z Pustką, to nie mogą być magami i nie śnią :)
Nadeszła chwila ogłoszenia zwycięzcy tego etapu: jest nim... pablodar! Nasze serdeczne gratulacje! Skontaktujemy się z Tobą mailowo.
Jak zwykle, zapraszamy wszystkich do zapoznania się z komentarzem autora i tworzenia prac graficznych. Niebawem rusza konkurs na okładkę!
Gratuluje zwycięzcy i wyróżnionym.
Tyle z konkursu... aż ciężko mi uwierzyć, że żadna moja praca, która pokazywała się już od samego początku, nie podobała się.
Nie macie żadnych nagród pocieszenia dla wytrwałych? :) Chociaż zwykła cyfrowa edycja :)
Nie mam dostępu do komputera a nie cierpię pisać z telefonu więc na razie bardzo krotko: wielkie dzięki!!!
Prezentujemy Wam końcówkę drugiego opowiadania, zapraszamy do przeczytania o losach drużyny!
Jednocześnie otwieramy zgłoszenia na ilustrację do ostatniej części oraz na okładkę drugiego opowiadania. Powodzenia!
PS. Jeszcze dzisiaj podamy wyniki konkursu na ilustrację do drugiej części.
No, to oznacza, że to już ostatni etap. Jeszcze chwila i zakończenie konkursu i potem te dwa tygodnie, w czasie których nadejdzie upragniona nagroda. Prawie że skreślam dni w kalendarzu :D
Zwycięzcą w konkursie na grafikę jest... hitoshi_ ! Gratulujemy :)
Tak jak pisałem wcześniej - zapraszamy do zilustrowania końcówki opowiadania oraz stworzenia okładki - nagrody wciąż na Was czekają :)
Przepraszam bardzo, ale dlaczego w konkursie na ilustrację wygrywa praca, która łamie prawa autorskie?
tutaj link do oryginalnego zdjęcia http://identifyed-khaos.deviantart.com/art/Magic-Potion-266047974
Ja rozumiem, że mogliśmy używać wszelkich technik, ale łamanie praw autorskich jest niesprawiedliwe
Praca została narysowana w oparciu o zdjęcie, mam pokazać cały plik z Photoshopa z warstwami jako dowód? Całość narysowałam od podstaw sama więc nie uważam aby łamało to prawa autoskie
Zgadzam się z Nennesis...
Również spodobała mi się praca hitoshi, jednak sprawdziłam ją wyszukiwaniem obrazem z google i trochę ochłonęłam. Każdy korzysta z pomocy przy swoich rysunkach. Ale kopiować coś kreska w kreskę?
Dla mnie to trochę niesprawiedliwe, że pracując nad rysunkiem 3 dni, dopracowując WŁASNY pomysł jestem sądzona gorzej od kogoś kto po prostu skopiował zdjęcie, w większości pomysł kogoś innego. I przyrzekłam sobie, że wypowiem się w tym temacie jak ta praca wygra.
Nie wiem, to już rozstrzygną organizatorzy a ja się dostosuję, mam plik z Ps z warstwą po warstwie i spędziłam przy rysowaniu tego kilkanaście godzin, zawsze mniej lub bardziej staram się patrzeć na zdjęcia aby elementy były poprawnie anatomiczne itp, ale w takim razie czekam na głos organizatorów i prosiłabym bez hejtów w moją stronę :)
Moim zdaniem praca Hitoshi_ jest zdecydowanie najlepsza. Serio ludzie ta praca to absolutnie nie jest naruszenie praw autorskich. Żeby na podstawie takiego zdjęcia stworzyć taką pracę potrzeba masy wkładu własnego i nie jest to takie łatwe jak się wam może wydawać. Ochłońcie. Zwycięzcy serdecznie gratuluje
Seriooo...? Wyborem pracy hitoshi właśnie udowodniliście wszystkim, że nie warto się starać rysować czegokolwiek :/ wystarczy pobrać zdjęcie z devianta, przerobić i gotowe. Zwyczajnie mi smutno ... trzeba było napisać, że nagradzacie fotomanipulację, to może wielu by teraz nie czyło takiego niesmaku.
Jak już pisałam, to nie jest takie "pobrać, przerobić i gotowe", zdjęcie były tylko moim wzorem do poprawnej anatomii, tak samo jak napisałam, że dostosuję się do wszelkich dalszych wyborów organizatorów więc znowu prosiłabym o komentarze bez hejtu w momencie gdy też długo pracowałam nad pracą. Dla większości jest to "o pobrała, zajęło jej to 2 minuty" itp, ale tak to nie wyglądało. Dodatkowo podziwiam wkład włożony w inne prace, chociażby wyżej komentujących więc prosiłabym bez wprowadzania negatywnej atmosfery, to naprawdę nie jest konieczne :)
Użytkownik zgłaszając pracę akceptuje Regulamin i zgadza się przestrzegać jego zapisów, w tym zapis o prawach autorskich.
W środę skontaktuję się z przedstawicielem EA, z którym ostatecznie rozstrzygnę tę sytuację - do tego czasu proszę o niezaognianie dyskusji.
Zdecydowanie zgadzam się z Nennesis, Martii-chan oraz MorningStar. Przykro mi to mówić, ale im dalszy etap prac graficznych, tym bardziej nie rozumiem wyboru jury.
Pozdrowienia dla wszystkich zdolnych i wytrwałych. Będą inne konkursy :)
Śledzę ten temat od jakiegoś czasu i w końcu chyba muszę się odezwać, bo sprawiedliwości musi stać się zadość.
Cytując Pannę hitoshi_ : "Zawsze mniej lub bardziej staram się patrzeć na zdjęcia aby elementy były poprawnie anatomiczne". Naturalnie, chyba każdy tak robi, lecz Pani praca to coś więcej niż "patrzenie" :) Pozwoliłem sobie zrobić gifa, który porównuje pracę Pani i zdjęcie z deva. Wątpliwa jest ta "długa praca" :)
-----> http://pics.tinypic.pl/i/00595/6ff9kwpdbz8o.gif <-----
To ja też chciałbym pochwalić wytrwałych, podobają mi się prace np Nennesis, która trzyma poziom ;) Martii-Chan i Darkus1994 też kawał dobrej roboty :) Należą im się słowa uznania. W ogóle szacunek dla tych, którzy poświęcili dużo czasu na wykonanie ilustracji. Tylko jeszcze wtrącę Mateuszu16B - skoro mowa tu o korzystaniu z innych prac, zgrabnie umieściłeś w swojej pracy zdjęcie Charlize Theron : http://www.overtice.com.br/wp-content/uploads/2012/03/snowwhite-evilqueen.jpg Nie żebym się czepiał, po prostu ładnie się komponuje z resztą obrazka (tak jak Twoje całkiem fajne grafiki z poprzednich etapów) ;)
Pozdrawiam :)
Matt_Erac, wciąż mam plik z Ps z warstwami gdzie widać, że całość narysowałam sama, ale jak już mówiłam nie zamierzam się z nikim kłócić, praca zostanie odrzucona? Okej, wolę to niż niekończący się hejt :)
Ludzie OGAR! też jestem zażenowany i zniesmaczony z dwóch powodów. Po pierwsze prace, w które inni wkładają więcej serca i oddania nie są nagradzane. To jednak mogą zrozumieć, ale to, że po niezależnym werdykcie jury wylewa się fala krytyki przeciwko zwycięzcy?! Nie rozumiem tego, zwycięzca morze być w tym przypadku tylko jeden i jest nim hitoshi_.
Graphos ---> Dzięki Graphos :) Faktycznie wykorzystałem twarz Charlize Theron (tym razem poruszyłem tematykę fotorealizmu w mojej ilustracji :). Według mnie Charlize idealnie pasowała do akurat tej bohaterki powieści, dodatkowo jej twarz w doskonały sposób pokazuję emocję towarzyszące scenie samobójstwa i szaleństwa. Bardzo lubię robić grafiki o nieregularnych kształtach, ostrych zakończeniach, które nie są idealnie wykończone, czyli np. często umieszczam różnego rodzaju linie i załamania, nie wypełniam niektórych obiektów kolorem (bardzo zwracam uwagę na pomysł i emocje, jakie dana grafika ma wzbudzać na obserwatorze). I w każdej pracy staram się wykorzystać i próbować ujęcia w inny sposób tematu ilustracji (np. obrazy statyczne, dynamiczne, monumentalizm, fotorealistka). Uważam też, ze im mniej kolorów, tym bardziej jesteśmy w stanie odczytać przekaz, emocję, jakie w danej ilustracji zawarł autor. Bardzo mnie cieszy uznanie moich prac i dziękuje wszystkim za takie opinie, jednocześnie chciałem przeprosić za użytkownika polak13 (nie wiem skąd on się wytrzasnął) za jego niesprawiedliwe osądy w stosunku do niektórych uczestników. Dziękuję, że mu się podobało, ale również gratuluję Graphosowi wykonania bardzo dobrej okładki (widzę na niej małe inspirację moją ilustracją opowiadania; smok zbudowany z kruków ;)
Tu nawet nie chodzi o krytykowanie zwycięzcy, a o dopuszczenie do sytuacji w konkursie gdzie wyrywa plagiat i wyboru dokonuje ktoś kto miał mieć nad tym pieczę, a zignorował stawiane przez siebie warunki. " Plagiat (łac. plagium – kradzież) – pojęcie z zakresu prawa autorskiego oznaczające skopiowanie cudzego utworu (lub jego części) wraz z przypisaniem sobie prawa do autorstwa poprzez ukrycie pochodzenia splagiatowanego utworu. "
Jedynym problemem jest tutaj fakt, że autor zdjęcia najprawdopodobniej nie został zapytany o pozwolenie. Są w internecie zdjęcia umieszczane specjalnie do przeróbek i wzorowania się na nich, ale to nie wygląda na taki przypadek.
Tak więc do samej pracy nic nie mam, bardzo mi się podoba i wiem, że zapewne wymagała jednak troszkę więcej wysiłku niż to się niektórym wydaje, tylko szkoda, że wyszło jak wyszło. Następnym razem może spróbuj sama zrobić zdjęcie i rysuj na nim, wtedy nikt nie powinien się czepiać. :)
Glandire dzięki za zrozumienie. Tak zamierzam w przyszłości robić aby nie dochodziło do podobnych nieporozumień :)
Glandire - proszę spojrzyj na poprzednie etapy - narysowałam niejedną pracę do tego konkursu. Praktycznie w każdym etapie. Ale po konkursie na okładkę zrezygnowałam, bo właśnie nie pojmowałam kolejnych wyborów.
Tak jak pisałem wczoraj - jutro sytuacja zostanie rozwiązana (byłaby dzisiaj, ale jest dzień wolny od pracy).
Mateusz16B - dzięki za uznanie, cieszę się, że Tobie się podobała praca :) Tak, smok z kruków wydawał mi się idealny do zilustrowania okładki, tak, żeby jeszcze była utrzymana w klimacie okładki z gry :) MorningStar, mogę chyba zachęcić Cię do nie poddawania się, mi samemu udało się dopiero za czwartym razem (łącznie spędziłem przy nich kilkadziesiąt godzin), więc rozumiem uczucie rozczarowania, ale za to będziesz mieć fajne prace do portfolio :)
Szkoda tylko, że nie ma komentarzy do wygranych ilustracji. Wiedzielibyśmy co ewentualnie dopracować, poprawić, na co zwrócić uwagę tworząc kolejną pracę :) A tak z ciekawości, jeżeli ktokolwiek byłby zainteresowany to prosiłbym o właśnie taki komentarz dotyczący moich wykonanych prac. Która według Was jest najlepsza, dlaczego, która najgorsza, która z technik wykonania najbardziej przypadła Wam do gustu, a która ma potencjał.
Pozdrawiam wszystkich i życzę powodzenia w tym i innych konkursach :)
MorningStar - Przepraszam, ale co to ma teraz do rzeczy? Nie rozmawiamy teraz o subiektywnych wyborach jury w poprzednich etapach ani o tym kto ile prac zgłosił. Wyraziłam swoją opinię o pracy, która zwyciężyła w tym etapie i tyle. Według mnie, bardzo dobrze spełnia ona zadanie ilustracji do opowiadania. Minimalistyczna i treściwa. Jedyny zgrzyt to właśnie prawa autorskie, ale przecież wspomniałam o tym w swoim powyższym poście.
Glandire - Dla mnie prawa autorskie to "jedyny" i najważniejszy problem. Nikt nie chce, ale ktoś "podbierał" jego pracę i opisywał jako własną, ani ja, ani jak się domyślam ty także. Osoby które tworzą wiedzą bardzo boleśnie jak bardzo bywa to nieprzyjemne, kiedy ktoś inny podpisze się pod twoją ciężka pracą. Natomiast o tym że praca została "wzorowana" na postawie czegoś, zwłaszcza tak mocno należało wspomnieć przy publikacji pracy.
Witajcie,
W związku z zastrzeżeniami, postanowiliśmy nagrodzić inną pracę - autorstwa Martii-chan. Gratulujemy!
Ponadto, dziękuję za Wasze zaangażowanie w konkurs. Mam również nadzieję, że dalsza część konkursu przebiegnie bez zakłóceń.
@Dzwiedziiu - kiedy dokładnie zostaną przesłane kody do wersji cyfrowych? Wiem, że w regulaminie jest podane "2 tygodnie po zakończeniu konkursu", ale to raczej tyczy edycji kolekcjonerskiej. Czy byłaby szansa przesłania kodów do wersji cyfrowej wcześniej?
@Saerwen
Wszystkie kody będą wysyłane do wyróżnionych oraz zwycięzców, gdy otrzymamy je od EA. Może to nastąpić nawet dzień po zakończeniu całości konkursu, niekoniecznie "do 2 tygodni". Prosimy o cierpliwość :)
MorningStar - Po prostu nie rozumiem co usiłujesz mi wytłumaczyć. Czy w którymkolwiek miejscu napisałam, że plagiat jest ok? Nie. Napisałam jedynie, że doceniam technikę fotomanipulacji i nawet poleciłam autorce kontrowersyjnej pracy, żeby na przyszłość pokusiła się o zrobienie własnego zdjęcia, na którym mogłaby pracować. Tak więc zakończę dyskusję, bo po co się kłócić, skoro na dobra sprawę się zgadzamy. :P
@Suomi
ale pewnie nie przed jego zakończeniem, no nie? Na 20 listopada nie ma co liczyć, a może jednak? :D
Dziękuję, chciałam tylko powiedzieć, że słowa niektórych z Was naprawdę dodawały otuchy w tym wszystkim :) Kurczę, dziwna i dobijająca była ta cała sytuacja, ale koniec końców dobrze, że się wyjaśniło. Pozdrawiam! :)
Gratuluję Martii-chan, uważam że Twoja praca była najlepsza z tych tutaj :)
Raz jeszcze dziękuję za docenienie mojej pracy i miłe słowa od p. Wojciecha. Patrząc całościowo była to naprawdę świetna, ale i dość wymagająca zabawa - oby nie był to ostatni raz ;)
Dla rozluźnienia przyciężkawej atmosfery związanej z zawirowaniami w konkursie graficznym mam jeszcze jeden temat. We wcześniejszej fazie konkursu udało mi się wygrać cyfrową edycję specjalną i wtedy obiecałem sobie, że jeśli wygram kolekcjonerkę, to edycję cyfrową oddam komuś z forumowiczów. Kto pierwszy skreśli maila na mój adres [email protected] dostanie kod, jak tylko sam go otrzymam od organizatorów konkursu.
Proszę o NIE wysyłanie maili przez osoby, które były zwycięzcami lub wyróżnionymi w konkursie!!!
KRASNOLUD ZROZUMIAŁ. CHWYCIŁ MOCNIEJ DRZEWIEC BRONI. ZŁAMANE ŻEBRA ZABOLAŁY, JAKBY KTOŚ WŁAŚNIE MIAŻDŻYŁ JE W IMADLE. ZIGNOROWAŁ JE, ZACISKAJĄC ZĘBY. ZAKRĘCIŁ SIĘ I Z CAŁEJ SIŁ CISNĄŁ SWOIM TOPOREM.
Nie wiem czy opowiadanie do epilogu jest ważne, także dopisuje się jeszcze. Przepraszam za błędy, pisałem to trochę niewyspany. ^^
- Oghrenie, dziękuje wam za wszystko. - powiedziała im jeszcze raz Gada - zadbam o to, aby przy waszej wędrówce nic wam nie przeszkodziło.
Oghren skinął głową ze zrozumieniem, i ruszył w stronę maga, który czekał już przy jednym z korytarzy. Mag uśmiechnął się do Krasnoluda, ten odwzajemnił mu uśmiechem swoich żółtych i spitych zębisk, i obaj weszli w korytarz.
Podróż na zewnątrz nie zajęła im dużo czasu. Raptownie po niecałym dniu znaleźli już wyjście. Oghren zaczął się cieszyć, gdyż nie było to wejście, którymi wszedł wcześniej. Szybko przeszli na zewnątrz, Oghren rozejrzał się dookoła, pochłaniając świeże powietrze i zapach lasu, który go otaczał. Nagle zaczął się śmiać, głośno śmiać, na tyle na ile pozwalały mu połamane żebra.
- Z czego się śmiejesz, co?! - powiedział dosyć zdziwiony Maren
- Harrowmont i wasza Królowa poczeka sobie na nas! Jesteśmy w Dalii, tak długo wędrowaliśmy, że przeszliśmy pół Fereldenu!!
Mag rozejrzał się dokładniej, i rzeczywiście miał racje. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz zaczął rozpoznawać gatunki drzew, które nie rosną w zwykłych sadach na dworach. Dodatkowo las był tak gęsty, że nie mógł dokładnie rozeznać się w którą stronę mają iść. Maren podszedł szybko do Oghrena, starając się go uciszyć.
-Cicho bądź! Jeżeli niedaleko mieszkają Dalijczycy, to mamy przerąbane. Dobrze wiesz jakie oni mają stosunki co do ludzi, i krasnoludów.
- Spokojnie Magu. Pomogłem kiedyś Dalijczykom zdjąć klątwę, do tego pomogłem w Orlais innym elfom, także wiem jak wykaraskać się z jakiejś pułapki. Chodź, ruszamy.
I tak dwójka bohaterów którzy ocaleli z wielkiej wędrówki, która okazała się jedną wielka pułapką, ruszyła w stronę gór. Zaraz po wyjściu z lasu znaleźli przydrożnych kupców, u których nabyli trochę opatrunków. Oghren dostał antałek gorzałki, choć musiał się sporo nagadać aby ją dostać. Połatani i szczęśliwi, ruszyli traktem w stronę Denerim, by uzupełnić zapasy. Tam się rozdzielili, gdyż Maren musiał stawić czoła królowej, a Krasnolud chętnie by uciął pogawędke z Harrowmontem, i swoim toporem. Ostatnią wspólną noc spędzili w karczmie, pijąc za Bellę i nawet elfkę, która skoczyła do lawy.
Rankiem, pożegnali się jak bracia. Maren ruszył na miejsce spotkania z królową, Oghren obrał szlak do Orzammaru.
Kooooniec! ^^
Czy zgłoszenia na okładkę opowiadania również zgłaszamy poprzez komentarz tutaj?
Czy ktoś jeszcze będzie tak miły, dobry i uprzejmy jak pablodar i rozda drugi klucz? Wiem, że są osoby, które mają po dwa klucze :)
Niestety nie dysponuję ani umiejętnościami, ani odpowiednim sprzętem, ale okładkę jakoś wyciąłem. Typowy minimalizm, bo na wiele mnie nie stać - ale szansa zawsze jest, co nie? :)
Okładka do całości części drugiej ->
Ale bubla walnąłem w tytule okładki. Powinienem dodać raz jeszcze z poprawką, czy może zostać? Zamiast "giń", jest "zgiń" - coś mnie przed chwilą tknęło i rzeczywiście, dałem ciała. :/
Sethlan, nie powinieneś się przejmować takim małym błędem, w poprzedniej edycji też było czasami "zgiń" :) Co jak co, ale bez przesady, żeby taka pierdółka wpływała na ocenę ;D Jest dobrze.
witam moja praca gotowa na okładkę wyrobiłem się parę godzin poszło myślę ze było warto
poprawka
FrayInGame, nie. Przeczytaj post wyżej nad tym "Kod rozdany" i się wyjaśni o co chodzi ;)
Marethari - Bardzo podoba mi się Twoja praca. Podejrzewam, że gdyby ktoś wysłał mi ten rysunek mówiąc, że to oficjalny concept art głębokich ścieżek, to bym uwierzyła. :)
Ilustracja do końca drugiego opowiadania :)
Glandire cieszę się, że Ci się podoba...i że widać, że to Głębokie Ścieżki :).
Ilustracja do końca opowiadania
Jak wszyscy to wszyscy. Marethari, naprawdę zarąbista praca. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to do tego, że chciałabym oglądać ją w trochę większej rozdzielczości *-*
Hihi, dzięki za miłe słowa. Obiecuję wrzucić link do high res po ogłoszeniu wyników :).
Pomyślałam, że skoro jest jeszcze trochę czasu, to zgłoszę jeszcze ilustrację do końca opowiadania. Trzeba próbować szczęścia póki wena (jako taka) jest ;).
-Plugawe zaklęcie Raxghathona-
Ilustracja do końca drugiego opowiadania
Pomyślałem, że może i ja spróbuję :) Jest to ilustracja do końca drugiego opowiadania.
Zgaduje, że gdzieś złamałem regulamin skoro mojej pracy nie ma w zgłoszeniach. ^^ Można wiedzieć, który dokładnie? Chyba, że projekty okładek i fragmentów zakończeń liczone są jakoś oddzielnie.
Zgłoszenia na okładkę a zgłoszenia ilustracji to dwie różne rzeczy i nie są pokazywane razem...
Z okładką jest czas do 20 listopada, później jakoś wrzucają zgłoszenia na stronę, poniżej jako zapewne OKŁADKĘ DRUGIEGO OPOWIADANIA.
Petterly:
Zgłoszenia na okładkę pojawią się już wkrótce, po ogłoszeniu wyników konkursu na koniec opowiadania - nie masz powodów do obaw ;)
A rzeczywiście, mój błąd. Dopiero teraz zauważyłem, że nawet nie zaznaczyłem do której kategorii zalicza się moja praca.
Ogłaszamy zwycięzcę konkursu na ilustrację do końcówki opowiadania, jest nim... Matt_Erac! Gratulujemy!
Wciąż trwa konkurs na okładkę całego drugiego opowiadania - zapraszamy wszystkich do udziału, do wygrania Edycja Kolekcjonerska!
Powodzenia!
@ wysłannik
@ all
Przyznaje się bez bicia, że mi też udało się wygrać dwie cyfrowe edycje specjalne. Nadprogramowy egzemplarz miał wprawdzie przytulić mój kolega w zamian za zestawik JD dla spragnionych:) ale coś wzięło go na edycję kolekcjonerską, więc...
W związku z tym chętnie sprzedam Edycję Specjalną komuś z forumowiczów (chyba, że organizator konkursu będzie miał jakieś obiekcje w tej kwestii). Jeśli ktoś byłby chętny, to proszę o kontakt na adres mailowy [email protected] Cena oczywiście znacznie niższa od standardowej, ale prosiłbym o rozsądne propozycje ;)
Najwcześniej na kod można liczyć od 22 Listopada do dwóch tygodni? Czy jakieś zmiany były?
StillerR666 -> mycha pisała na poprzedniej stronie, że kody będą rozsyłane, jak tylko otrzymają je od EA. Czyli może być szansa i na 20 :D
@YtseMan
Myślałem, że może znajdzie się ktoś tak wielkoduszny, dobry i miły jak pablodar i odda swój drugi klucz :)
Tym bardziej, że tak się starałem, bo brałem udział od początku do końca i nic mi nie wyszło -_- Przegrałem z lepszymi ode mnie.
@Musich
Tak, "pisałam", że kody będą rozsyłane, gdy otrzymamy je od EA :)
Właśnie dzisiaj do nas dotarły, powoli będziemy zaczynać wysyłkę na wszystkie potwierdzone maile. Jeśli nie potwierdziliście, prosimy o sprawdzenie maili. Laureaci, którzy wciąż czekają na wiadomość prosimy jeszcze o chwilę cierpliwości :)
@Suomi
! Najmocniejsze przeprosiny, część dobrze zapamiętałem, ale już tego, kto pisał, nie ogarnąłem dobrze. Wybacz!
@Suomi
Potwierdzone maile? Chodzi o to, że przyszedł do mnie mail z potwierdzeniem, czy miałam coś odpisać i potwierdzić? I czy w takim razie, jeśli głupia ja się nie spytałam wcześniej pomimo wątpliwości i nie odpisałam, to jest już za późno? :(
Z tego co zrozumiałam, dopiero mamy dostać wiadomości, które mają zweryfikować nasze maile. No my maszqa wygrałyśmy dość niedawno, więc pewnie jeszcze nie dostałyśmy takowych :) Ohhh, za dużo emocji, proszę bez tego poczucia niepewności! xD
Znaczy, ja dostałam maila w stylu: Gratulacje! itd. ale nie wiem czy mieliśmy na nie odpowiadać, że tak, to nasz mail?
"32. Zwycięzcy konkursu muszą w ciągu 7 dni od jego rozstrzygnięcia potwierdzić poprawność danych adresowych w sekcji "moje gry-online.pl" poprzez wysłanie stosownego e-maila na adres [email protected] lub odpowiedź na mail przesłany przez Organizatora, o którym mowa w punkcie 20. W przypadku niewywiązania się z tego obowiązku przez użytkownika, Organizator ma prawo wyłonić innego zwycięzcę."
Najlepiej po prostu napiszcie na wskazany adres, ja bardzo szybko dostałem odpowiedź :)
@maszqa
Należy odpisać na maila, byśmy mogli go potwierdzić. Oczywiście możesz wysłać do nas jeszcze odpowiedź, nie jest za późno :)
@Martii-chan
Mail powinien przyjść jeszcze dzisiaj. Staramy się weryfikować poczty jak najszybciej, jednak jest Was tu troszkę :)
"Zwycięzcy konkursu muszą w ciągu 7 dni od jego rozstrzygnięcia potwierdzić poprawność danych adresowych w sekcji "moje gry-online.pl" poprzez wysłanie stosownego e-maila na adres [email protected] lub odpowiedź na mail przesłany przez Organizatora, o którym mowa w punkcie 20. W przypadku niewywiązania się z tego obowiązku przez użytkownika, Organizator ma prawo wyłonić innego zwycięzcę."
Znaczy jak dla mnie to 7 dni minęło, ale wiadomości od Organizatorów nie dostałam więc polecam (właśnie to robię) samodzielnie napisać na podany email kim się jest, kiedy się wygrało i że się potwierdza dane ;) Przyanjmniej oszczędzimy roboty.
@EDIT: A, dziękuję bardzo za odpowiedź Suomi, na wszelki wypadek i tak wysłałam samodzielnie wiadomość o potwierdzeniu xD I widzę, że się powtórzyłam z wiadomością po Musich'u no trudno XD
Ok :) Dzięki @Musich :) mam tylko nadzieję, że sobie tego nie schrzaniłam, pisząc do nich dopiero teraz :/ przepraszam za zamieszanie...
@Suomi dzięki :) właśnie wysłałam :)
Ja wygrałem w pierwszej części II etapu. Jeżeli miał przyjść jakiś mail w stylu '' Proszę o potwierdzenie danych'' To takowy nie przybył . Tyle co , gratuluję wygranej itp, itd. Mam napisać maila ,że dane są poprawne?
@StilleR666
Wysłaliśmy do Ciebie maila, dokładnie 22 października, jednak nie dostaliśmy potwierdzenia :)
@Martii-chan
Dziękujemy za maila w takim razie :)
Na tego maila miałem odpowiedzieć? 0_0 , niech mnie piorun strzeli , ale nie odpisałem. Mimo ,że mail jest mój na 100%. Jest już za późno na potwierdzenia danych?
@StilleR666
Oczywiście, na tego maila należało odpowiedzieć :) Czy mogłabym w takim razie poprosić dodatkowo o potwierdzenie mailowe? Z góry dziękuję.
Wysłałem na ten adres [email protected] maila. Chyba nawet dwa razy. Doszło? To jest wp.pl więc dziadostwo idzie wolno.
Też nie miałem żadnego maila o potwierdzenie danych... Jedynie ten z gratulacjami przez co myślałem, że na niego miałem odpisać.
Będą przez to jakieś problemy?
Brałem udział w pierwszym etapie na ilustrację.
@StilleR666
Dostaliśmy maila, dziękujemy :)
@Nerio
Dostaliśmy odpowiedź na naszego maila jeszcze podczas trwania konkursu z pierwszym opowiadaniem - uznaliśmy to za potwierdzenie go :)
@Suomi
To super. Przed chwilą jednak wysłałem dla pewności jeszcze raz. Dzięki za potwierdzenie. :)
To ja dziękuję i przepraszam za takie kretyńskie gradobicie z mojej strony. Osiadłem na laurach.
@Suomi
Odpisałam na tego maila co dostałam, ale też bym chciała się spytać czy doszedł? Czy ewentualnie pisać jeszcze na ten [email protected]?
Tak samo jak Stiller, wysłałem maila na [email protected] Nie mogę nawet znaleźć tego maila w skrzynce O.o Dotarł bezpiecznie na miejsce?
Dzięki wielkie :) Ulżyło mi.. i jeszcze raz przepraszam za zamieszanie ;)
Suomi ---> Z tego co pamiętam to już wysłałem maila potwierdzającego zaraz po otrzymaniu wiadomości z gratulacjami i informacji o wygranej. Pani Iza potwierdziła otrzymanie wiadomości jak dobrze pamiętam.
Pozdrawiam :)
Zdobyłem wyróżnienie w pierwszym etapie pierwszego opowiadania. Pani Iza prosiła o potwierdzenie danych. Maila wysłałem, lecz odpowiedzi czy dotarł już niestety nie otrzymałem. Czy wszystko jest ok w moim przypadku?
Pozdro :)
Chciałbym tylko zapytać czy i w moim przypadku wszystko się zgadza. Odpowiedziałem na maila jakiś czas temu :)
O ile to nie problem, to również chciałbym się dowiedzieć czy wszystko ok z moim potwierdzeniem. Pozdrawiam :)
Ja dopiero dziś dostałam maila, na którego jak najszybciej odpowiedziałam. Wcześniej niczego nie dostałam, a skrzynkę pocztową mam otwartą prawie 24/7. Mam nadzieję, że nic się nie stało i wkrótce otrzymam kod? :)
Już nieważne, kod dotarł i działa. Przepraszam że zawracałem głowę. Pozdrawiam :)
Już mam i zasysam, dziękuję Wam za szansę zagrania! Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia w świecie DA :)
AAAA!!! Jest! :):):) Dziękuję!!! Pozdrawiam!!
Również kod odebrany.
Coś się kończy: oczekiwanie. Coś się zaczyna: jedna z najwspanialszych przygód RPG ostatnich lat :)
Moja propozycja okładki opowiadania. Stylizowana na ekrany ładowania DAII :)
Kod odebrany, szybka wysyłka; 0% bullshitu; polecam tego alllegrowicza ...
Też już dostałam, bardzo, bardzo dziękuję. Nie mogę się doczekać, żeby zagrać :D I powodzenia dla wszystkich, którzy dalej walczą o wygraną :)
Hehe, tyle zadowolonych osób w jednym miejscu. Bawcie się dobrze ;). Ja czekam dalej...
Już dostałam, bardzo dziękuję!! :) A teraz zniknę na kilka miesięcy z prawdziwego życia :P
Moje zgloszenie na okladke do opowiadania :)
A ja ciągle nie dostałem kodu. Martwić się, że czegoś nie dopatrzyłem, ewentualnie coś wrzuciło do spamu czy może po porostu nie przyszła jeszcze moja kolej na rozesłanie? :)
Moja propozycja okładki :)
Oto moja okładka uff zdążyłem ;]
Generalnie podczas czytania właśnie najczęściej miałem takiego umęczonego Oghrena przed oczami ;d
dziękuje bardzo za zauważenie
Na ostatnią chwile. Jeszcze moja propozycja okładki :)
A ja dla rozluźnienia :) mam pytanie techniczne. Niestety gra nie chce mi się odpalić. Wyskakuje komunikat: "Your computer does not meet the minimum requirements for playing this game. Intel HD Graphics GPU does not support DirectX 10.0 which is required." Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o to, że gra uruchamia bez karty NVIDIA. Zainstalowałem nowy sterownik NVIDII i dalej nic. Klikam na skrót i wybieram "uruchom z procesorem->procesor NVIDIA" i też nic. Karta to GeForce GT 520 M i jest 1 GB, a na minimalnych ustawieniach miało wystarczyć nawet 512 MB. Pozostałe parametry mój komputer spełnia. Czy karta graficzna jest niekompatybilna? Jakieś pomysły jak z tego wybrnąć?
@YtseMan - moja się dopiero ściąga i podejrzewam, że jeszcze trochę to potrwa, ale specyfikację sprzętu mam chyba identyczną i teraz trochę mnie zmartwiłeś. Jeśli natkniesz się na rozwiązanie lub na jakieś wpadniesz, będziesz tak uprzejmy, żeby się podzielić?
btw zaktualizowałeś stery do najnowszych?
http://boblea.deviantart.com/art/Warrior-Dwarf-187526745 Z góry przepraszam jeśli się mylę, acz jako stały użytkownik Deviantarta od razu rozpoznałem jedną z powyższych prac. Jeśli ty jest boblea to przepraszam za swoje przypuszczenia co do plagiatu, w innym razie...
Wysyłam jeszcze raz moje zgłoszenie, ponieważ zauważyłem małą literówkę w tytule.Chciałbym zapytać cz poprawka zostanie przyjęta? (biorąc pod uwagę że została wstawiona dopiero teraz), a jeśli nie, to czy okładki z nieprawidłowością w tytule są brane pod uwagę przy wyborze zwycięscy? Pytam bo nie chciałbym, żeby moja praca poszła na marne z powodu dwóch liter.
@Petterly jeśli chodzi o postać na deviancie to owszem był nieco inspiracją ale pracę wykonałem samodzielnie od postaw tak jak w przypadku pierwszej okładki najpierw zrobiłem szkic na kartce a później to przerabiałem, malowałem itp. w Photoshopie i dorobiłem w nim też tło.
http://bankfotek.pl/view/1819040 - to jest wspomniany szkic.
Czy moja praca się dostała? bo nie ma jej na stronie konkursu. :/
Jeśli moja okładka nie jest w ogóle brana pod uwagę to uważam że jest to nie fair, ponieważ to nie jest jedyne zgłoszenie które jest zainspirowane inną pracą. W konkursie na okładkę do 1 opowiadania niektórzy uczestnicy dodawali prace które były na czymś wzorowane i każda była zatwierdzana jako zgłoszenie na stronie konkursowej jak pozostałe. Sądzę że sprawiedliwie było by ocenę pozostawić jury, żeby każdy miał szansę się sprawdzić bo w gruncie rzeczy każdy z nas włożył dużo pracy w swoją okładkę. Ja osobiście nie mam nic do innych uczestników ale np. praca Sethlana też jest wzorowana na innej i znalazła się wśród zgłoszeń. Więc proszę mi powiedzieć czemu jedni mogą a inni nie? Uważam że to nie jest w porządku i tyle. Petterly - sorry ale widzę że szukasz tylko sposobu by pozbyć się konkurencji. W każdym razie wszystkim uczestnikom życzę powodzenia i pozdrawiam.
@Musich
Niestety z tego co sprawdziłem sprawa nie wygląda dobrze (przynamniej dla mnie :( )
Znalazłem takie strony:
http://www.game-debate.com/games/index.php?g_id=1883&game=Dragon%20Age%203:%20Inquisition
http://www.game-debate.com/games/index.php?g_id=1883&canMyGpuRunIt=Dragon%20Age%203:%20Inquisition
i wygląda na to, że karta GT520M w ogóle nie obsługuje DA:I. Ale jeśli masz nie tą samą, ale podobną - to jest szansa: już 550-ki powinny działać.
Ja będę próbował jakoś "oszukać system", ale nie wiem co z tego wyjdzie.
Jak jest u Ciebie? Daj znać - mój mail: [email protected]
Gdyby ktoś inny mógł coś pomóc, to też będę wdzięczny...
A ogólnie to jestem w szoku. Mój komputer ma te swoje 3 lata, więc byłem nastawiony, że przyjdzie mi grać na najniższych detalach i/lub zmniejszoną rozdzielczością. Ale że w ogóle nie odpali, to się nie spodziewałem... :(
Na Dziki Gon mam marne widoki :(((
Nie muszę się martwić o konkurencje bo wiem, że przegrałem o.O mam co najmniej dwóch faworytów więc naprawdę nie nastawiłem się na nic. Przepraszam, acz wpierw myślałem że po prostu nałożyłeś filtr na rysunek ;___;
Ogłaszamy ostatniego zwycięzcę w konkursie Dragon Age: Inkwizycja! Jest nim... RudyKojot! Gratulujemy! Tym samym kończymy naszą wspólną przygodę z bohaterami opowieści stworzonych przez Annę Brzezińską i Wojciecha Chmielarza. Mamy nadzieję, że dobrze się bawiliście oraz zapraszamy na kolejne konkursy! Na pewno będzie się działo.
darkus1994: tak samo jak w przypadku poprzedniego etapu (hitoshi_), Twoja praca nie została zakwalifikowana, przykro nam.
ooo, jak miło, dziękuję!! <3
Gratulacje!
Teraz żałuję, ze próbowałem tylko dwa razy - brakowało mi motywacji, a przedsięwzięcie tego wszystkiego na GOLu zasługuje na gromkie brawa. ;)
Wymień używane klocki LEGO na gotówkę!
Serwis skupujemyLEGO.pl to największy skup klocków LEGO w Polsce. Działamy w całym kraju.
Klocki są bezpośrednio odbierane od Ciebie, a płatność jest dokonywana w ciągu 24h.
Po więcej szczegółów zapraszamy na naszą stronę internetową:
http://www.skupujemylego.pl/