Polskie aktorstwo, czy godne światowego kina?
Macie jakiś ranking, ulubionych polskich aktorów? Kto z Polski nie powstydził by się, i poradził sobie ze swoim talentem, umiejętnościami w Hollywood i nie tylko?
Według mnie takich osób które możliwe że by się nadawały na zagraniczne kino idzie policzyć na palcach może dwóch rąk. Może ktoś taki by wyeksportował i zaczął coś działać na zagranicznej scenie kinematografii? Ale chyba nikt polaków nigdzie nie chce... Nie żebym się czepiał, ale polskie kino jest po prostu już kiepskie, i to chyba nie jest wina aktorów, tyle co scenarzystów, reżyserów.
Jakoś tak teraz kino polskie omijam daleko, ostatnio bardziej podobają mi się filmy robione przez francuzów, mają wiele dobrych filmów, choć już też brak im pomysłów na scenariusz.
Godne [kogo czego]
Aktorów zdolnych mamy sporo, tyle, że w gównie ciężko się rzeźbi - branża jest skostniała i nie ma na siebie pomysłu, lektury powoli się kończą, PISF nie ma kasy, scenarzyści są zapatrzeni na zachodnie wzorce sprzed dekady a pierdzące grzyby które uczą w filmówkach i wyznaczają wciąż kierunek polskiej kinematografii widziały na zywo braci Lumiere.
To nie jest (całkowita) wina aktorów, że polska kinematografia wieje chujem. Tyle, że nie ma kogo wysyłać na eksport (chyba, że do ruskich, w sowieckich wypierdach nasi akurat parę razy zagrali w ostatnich latach) to już kwestia prozaiczna - na zachodzie też są ludzie zdolni, którzy nie są schowani za barierą językową i nie trzeba ich importować. Jeden Olbrychski w Salt wiosny nie czyni, podobnie jak Rosatka, która jest Jonaszem srebrnego ekranu - w czym nie zagra, to ją wytną albo zawieszą produkcję.
Za dawniejsze role trzeba na pewno cenić Kondrata, no i fantastyczne role miał Franciszek Pieczaka. obecnie z tych młodszych aktorów, to na pewno Więckiewicz trzyma wysoki poziom.
Sprawa nieznajomości angielskiego zabija wszystko. Polscy aktorzy podobają się w US ale wcale niekoniecznie są to ci sami aktorzy którzy podobają się w PL
Problem z polskimi aktorami jest taki, że mnie jest trudniej ich zrozumieć mówiących po polsku, niż amerykańskich mówiących po angielsku. Zawsze mi się wydawało, że w szkołach teatralnych uczą dykcji, ale widać, a raczej (nie)słychać, się myliłem.
Skandynawowie, których w Hollywood sporo, są od naszych aktorów przystojniejsi i mówią z nienagannym akcentem. "Nasi" wyglądają, jak to Słowianie, jak przepici żule w kożuchach, a nie nordyccy bogowie, i mówią z akcentem pijanego czerwonoarmisty, więc mogą grywać jedynie epizody charakterystyczne, np. pijanych czerwonoarmistów, lub żuli w kożuchach.
Przy dzisiejszych standardach w Hollywood to i aktorzy Dlaczego ja by sobie poradzili... Czasy wybitnych aktorow juz dawno mineły, ci ostatni jeszcze są do czegoś brani, ale hollywood zmienilo sie jak MTV - teraz obsadza sie tylko ladnych co zagrają w kolejnym komiksie. Dobrych aktorow trzeba importować - np Waltza z Austrii..

Gimby nie znajo... ---->
A tak poważnie to z uwagi na akcent i język, możemy co najwyżej grywać rosyjskich szpiegów. Co jest wyjątkowo smutne, bo mamy świetnych aktorów.
@[10]
Czy to nie ty jesteś tym specjalistą od kinematografii, który ogłosił upadek kina, bo "Avengers" byli słabi?
koobun => przykro mi to pisać ale coś masz w sobie z faszysty. Twoim guru A. Schopenhauer? Możesz się zacząć wypierać...
Czasy wybitnych aktorow juz dawno mineły
Nie do konca sie z tym zgadzam, ale i tak rzemieślnik z holyłudu jest z reguły lepszy niż polski 'artysta'.
Koob -> Poblem z tym, ze polskich aktorów nie da się zrozumieć to w sporej mierze wina dźwiękowców - mam wrażenie, że nagrywania i montażu dźwięku w każdym polskim filmie dokonuje się w zamkniętym kiblu 2x2 metry. Udźwiękowienie filmów to jest tak ogólna chujoza w naszej kinematografii, że już nawet nikt z tym nie walczy, a jak się pojawi jakiś tytuł w którym tło nie zakłóca dialogów, to oceny od razu idą o 4 gwiazdki w górę, bo można zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w fabule.
DM -> Czasy wybitnych aktorow juz dawno mineły
Nie.
Yogh -->
No tak, udźwiękowienie polskich filmów to dramat, którego nie da się objąć rozumem (studia za miliony złotych, dźwiękowcy niby kształceni i doświadczeni, a dalej wali grzybem), ale to wciąż nie jest pełnia problemu. Aktorzy bełkoczą, sapią, cedzą przez zęby, jakby wszyscy należeli do jakiegoś podziemnego, ursynowskiego, składu hiphopowego z połowy lat '90.
O Lindzie, który jest tak zblazowany, że mówiąc nawet nie sili się na otwieranie ust, nie wspomnę.
Ostatnio oglądałem sobie serial "Pakt" (co uświadomiło mi, że mam niestety skrzywienie masochistyczne, bo serial ten jest gównem nieprawdopodobnym), a w nim Dorocińskiego, który przecież nie jest złym aktorem. A jednak gość przez tych kilka godzin materiału snuje się po ekranie ze zbolałą miną, na przemian swoje kwestię wyjękując i wysapując jakby cierpiał na gigantyczne, kilkuletnie zaparcie.
Chciałbym go zobaczyć w jakiejś szekspirowskiej roli wygłaszającego monolog tak, by usłyszała go i zrozumiała babcia siedząca w ostatnim rzędzie Teatru Narodowego.
Koobun - nie jestem widzem docelowym Avengersow i nigdy ich nie widziałem, wiec coś mylisz :)
Jasne, ze wyjatki są, ale czasy gdy dobry aktor to byl ktos klasy Pacino, hoffman, de niro, hackman czy chocby hanks mijają. Teraz film musi mieć Pratta czy innego kapitana Americe czy kogos z Gry o Tron - a ich kunszt niestety jeszcze raczkuje.
Pewnie zostane uznany za dinozaura ale dla mnie mistrzem z polskich aktorów był np. Bronisław Pawlik - w każdą rolę wcielał sie tak, ze mozna bylo zapomniec jak sie naprawde nazywa