Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Przed premierą 20 maja 2016, 12:40

autor: Maciej Żulpo

Graliśmy w Niffelheim – Nordycka przygoda w czyśćcu - Strona 2

Przetestowaliśmy Niffelheim, dwuwymiarową produkcję Ellada Games aspirującą do miana epickiego erpega z otwartym światem. Czy tułaczka samotnego wikinga po skutej lodem krainie ma jakąkolwiek szansę zapaść graczom w pamięć?

Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.

Wrogowie – pomijając wygląd – na dobrą sprawę różnią się od siebie wyłącznie wytrzymałością na ciosy. Wilk, pająk czy troll – nie ma to żadnego znaczenia, bo każdy z nich padnie (i wyrzuci z siebie surowce) po odpowiedniej liczbie kliknięć. Fakt ten jeszcze bardziej podkreśla monotonię rozgrywki – brak magii, ograniczony ekwipunek i typowy, liniowy rozwój bohatera sprowadzają podróżowanie po niffelheimskich krainach do stopniowego zdobywania kolejnych poziomów tylko po to, by coraz wyraźniej czuć się niepokonanym. Jako że przeciwnicy nie skalują się wraz z progresem postaci, szybkie osiągnięcie absolutnej dominacji wydaje się mało skomplikowane. Obawiam się, że takie podejście może w przyszłości poskutkować niską żywotnością produkcji i skazaniem jej na szybkie zapomnienie.

Niffelheim w wersji pełnej zawierać będzie kilka elementów rozgrywki, które w obecnej fazie produkcji nie zostały zaimplementowane. Wspomnieć warto chociażby o trybie areny, gdzie przetestujemy nowy rynsztunek i zmierzymy się z innymi uczestnikami gry. Na chwilę obecną w fazie planów pozostaje również tryb multiplayer, który umożliwi współpracę lub prowadzenie potyczek z innymi graczami.

Im dalej w las

Trudno byłoby stworzyć poświęconą wikingom produkcję, w której zabrakło miejsca na eksplorację. Z podobnego założenia (choć traktując je z pewną ostrożnością) wyszli programiści z Ellada Games, oddając w ręce graczy ograniczoną, ale dobrze przemyślaną i zagospodarowaną sieć lokacji. W obecnej fazie gry odwiedzić mogłem pięć krain, spośród których cztery stanowiły podobne do siebie skrawki lądu, a jedna – miasto – umożliwiała dostęp do sklepów, gdzie można zakupić surowce, elementy ekwipunku i wszystko to, na co pozwalamy sobie, mając dużo złota i mało ochoty na crafting. Główną atrakcję wspomnianych krain – oprócz przygotowanej na ścięcie flory i ostrzącej sobie na nas zęby fauny – stanowią lochy wypełnione przeciwnikami i skrzyniami. Możemy znaleźć się w nich na życzenie własne bądź zleceniodawcy: questy w Niffelheimie ograniczają się bowiem obecnie do wysyłania nordyckiego herosa na podziemne wyprawy celem pozyskania odpowiednich surowców i – sądząc po zapowiedziach twórców – przyszłość nie przyniesie w tej kwestii wielkich zmian.

Nawet „śmierć” staje się w Niffelheimie pretekstem do dalszej podróży – dusza bohatera (gdy jej właściciel padnie martwy) musi przebyć drogę, dzielącą ją od zwłok. Osiągnięcie celu najzwyczajniej w świecie prowadzi do zmartwychwstania wikinga. Ten tylko pozornie casualowy zabieg ma stanowić istotny element rozgrywki w przyszłości, kiedy rozwinie się tryb multiplayer. Choć w chwili obecnej serwery świecą pustkami, twórcy liczą, że z czasem gracze będą toczyć ze sobą bitwy (prowadzące do podbijania obcych krain) lub nawiązywać korzystną dla obu stron współpracę, testując nowe rodzaje oręża czy efekty nieznanych mikstur.

Klasą wykonania zauroczyła mnie oprawa wizualna Niffelheima. Ręcznie rysowany świat – konsekwentnie stroniący od efektownych fanaberii w postaci trójwymiarowych efektów cząsteczkowych czy zbędnego postprocessingu – przywodzi na myśl baśniowe Machinarium i nie ustępuje mu ani trochę pod względem jakości. Na szczególną pochwałę już teraz zasługuje projekt lokacji, a ściślej – jego spójność i zróżnicowanie; każdej z pięciu krain udaje się bowiem jednocześnie zachować artystyczną odrębność i utrzymać wyraźnie nordycką stylistykę. Dodatkowo mój podziw wzbudziło to, jak pieczołowicie wykonano poszczególne elementy graficzne (rysowane tekstury powtarzają się niezwykle rzadko, a dbałość, z jaką do ich stworzenia podszedł mały zespół, zasługuje na szacunek) i smaczki pokroju zmieniających się dynamicznie efektów atmosferycznych, nie tylko wyglądających dobrze, ale i mających wpływ na motorykę bohatera.

Swoją cegiełkę do budowania nastroju dokłada również bez wątpienia stonowana, zmysłowa warstwa dźwiękowa o prawdziwie nordyckiej duszy. Muzyka Niffelheima koi słuch szczególnie podczas zwykłej tułaczki, której nie towarzyszy nieprzyjemny trzask miernych efektów akustycznych.

Powiedzieć o Niffelheimie, że sprawia wrażenie rozbudowanej gry flashowej, byłoby lekko krzywdzące, natomiast nazwanie go pełnokrwistym, klasycznym erpegiem 2D – grubą przesadą. Projekt studia Ellada Games określiłbym raczej mianem przemyślanej, dobrze wykonanej, podporządkowanej swojemu settingowi przygodówki akcji. Jakiegokolwiek przełomu nie należy zatem od Niffelheima oczekiwać, tym niemniej bez wątpienia stanowić będzie łakomy kąsek dla każdego, kto albo lubi dawać szansę wszystkim produkcjom niezależnym, albo od zawsze chciał wejść w skórę siekającego olbrzymie pająki i trolle wikinga.

Graliśmy w Escape from Tarkov – to nie jest gra dla słabych ludzi
Graliśmy w Escape from Tarkov – to nie jest gra dla słabych ludzi

Przed premierą

Escape from Tarkov zapowiada się na najbardziej realistyczny symulator przebywania na nieprzyjaznym terenie. Mechanizmy zabawy są bardzo proste – największe przeszkody czają się zupełnie gdzie indziej.

Widzieliśmy gameplay Beyond Good & Evil 2 – oto 5 najważniejszych cech BG&E2
Widzieliśmy gameplay Beyond Good & Evil 2 – oto 5 najważniejszych cech BG&E2

Przed premierą

Drugi rok z rzędu Ubisoft pokazuje na E3 świetne trailery Beyond Good & Evil 2. Problem polega na tym, że to czyste CGI, na podstawie którego nie da się niczego powiedzieć o samej grze. My mieliśmy możliwość zobaczenia gameplaya z BG&E2.

Szok w systemie - trudna walka o przetrwanie serii gier System Shock
Szok w systemie - trudna walka o przetrwanie serii gier System Shock

Przed premierą

Choć obie części System Shock zyskały uznanie krytyków, żadna z nich nie okazała się komercyjnym hitem. Trudno więc dziwić się, że niewielu chciało zainwestować w jej kontynuację. Teraz, po kilkunastu latach, zapomniany cykl wreszcie powraca do życia.