Recenzja gry Deadfall Adventures - Indiana Jones i Uncharted w jednym
Twórcy Painkillera HD wzięli na warsztat przygodowy klimat rodem z filmów Spielberga i zaprezentowali go w formie ładnej strzelaniny FPP. Czy wnuk Allana Quatermaina ma coś do powiedzenia w obecnych czasach?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- sympatyczny, filmowy klimat wielkiej przygody;
- dający się lubić główny bohater;
- dość urozmaicona kampania;
- śliczne lokacje.
- sporo technicznych i projektowych niedoróbek, w tym drażniące doczytywanie tekstur;
- głupi przeciwnicy;
- słaba interakcja z otoczeniem.
Deadfall Adventures, niegdyś znane jako The Adventurer, to nowa propozycja twórców NecroVision i Painkillera HD. The Farm 51 znowu serwuje strzelaninę FPP, ale po raz kolejny stosuje „atmosferyczną woltę” i zaprasza graczy to świata zupełnie innego od tych z poprzednich dzieł studia. Lata trzydzieste, potężny artefakt, naziści, piękna kobieta, pyskaty główny bohater i egzotyczne lokacje. Z czymś się to Wam kojarzy?
Nazywam się James Lee Quatermain i wierzcie mi, gdy mówię, że moje nazwisko znaczy wiele w światku poszukiwaczy przygód i skarbów – wszak jestem niefortunnym spadkobiercą sławy samego Allana Quatermaina. Burzliwe życie zawadiaki zaprowadziło mnie w niejedno (nie)ciekawe miejsce i skrzyżowało drogi z wieloma indywiduami. Jednak to wszystko było niczym wobec wydarzeń, które zostały niedawno spisane (z wielką wprawą, wszak sam to zrobiłem!) pod szyldem Deadfall Adventures. Wydarzeń, które mogły doprowadzić do końca świata, gdybym tylko nie zdecydował się pomóc pewnej atrakcyjnej damie imieniem Jennifer. Oczywiście muszę napomknąć, że równie atrakcyjna była suma, którą proponował nowy zleceniodawca i w sumie teraz już sam nie wiem, co przyciągnęło mnie bardziej. Ale po kolei.
Mimo wykorzystania twórczości H. Ridera Haggarda i uczynienia z głównego bohatera wnuka słynnego Allana Quatermaina 90% odbiorców gry będzie miało w głowie Indianę Jonesa i jego filmowe przygody. Skojarzenie proste i przyjemne, a we wzorowaniu się na najlepszych nie ma przecież niczego złego. Szczególnie jeśli efekt końcowy należy do całkiem udanych. Główny bohater jest wygadany, sypie czerstwymi one-linerami, przekomarza się z towarzyszącą mu podczas przygody koleżanką, ma skłonność do kolekcjonowania wszystkich błyskotek, na jakie natrafi, a przy tym cały czas sprzyja mu niezwykłe szczęście. Wypisz, wymaluj doktor Jones (nawet kapelusz noszą podobny), choć nie wątpię, że deweloperzy obejrzeli uważnie także dwie pierwsze części Mumii z Brendanem Fraserem w roli głównej.
Wiecie już więc, że punkt wyjścia dla tego całego zamieszania jest bardzo fajny, zwłaszcza że gier w awanturniczych klimatach mamy raczej niewiele – ostatni warty uwagi wirtualny Indiana Jones (nie licząc jego przygód w wersji LEGO) pojawił się 10 lat temu, zaś uznana seria Uncharted dzieje się współcześnie, więc jej odbiór jest nieco inny. Prezentowana historia koncentruje się na artefakcie znanym jako Serce Atlantydy i zmusza bohatera do podróżowania po całym świecie, bowiem różne części tego przedmiotu leżą na innych kontynentach, a tylko połączone w całość sprawią, że będą działy się cuda. Oczywiście tego samego poszukują również opętani manią okultyzmu naziści, nasłuchacie się więc sporo niemieckich okrzyków oraz angielskich tekstów mówionych z cudownym, twardym akcentem.