Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 września 2011, 12:18

autor: Przemysław Zamęcki

Kraksa twórców Burnouta - recenzja gry Burnout Crash!

Mistrzowie widowiskowych wyścigów z kraksami w tle przygotowali grę, w przypadku której jedynym adekwatnym określeniem z szeregu powyższych jest słowo... „kraksa”. Grek Zorba powiedziałby – katastrofa.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Studio Criterion od lat dba o odpowiedni poziom adrenaliny u użytkowników swoich dzieł. Produkowana przez Brytyjczyków seria Burnout jest synonimem rozrywki najwyższego sortu. Mam jednak wrażenie, że firma zaczęła ostatnio rozmieniać się na dobre. Po absolutnie fantastycznym Paradise autorzy zajęli się przygotowaniem jednej z części Need for Speed, a teraz serwują coś, co po pierwszym zwiastunie wywołało u mnie uniesienie brwi połączone z cichym, aczkolwiek bardzo niecenzuralnym przekleństwem. „Motyla noga” – pomyślałem – „Panowie raczą oddalić się w sobie tylko wiadomym kierunku”. Grunt to pozytywne nastawienie.

Tak naprawdę jednak w Burnout Crash! wszystko działa jak należy. Gra jest wariacją na temat jednego z głównych trybów słynnej serii (Crash Mode), występującego w niektórych z konsolowych odsłon, a polegającego ni mniej, ni więcej, tylko na robieniu jak najpotężniejszego zamieszania na drodze. I to bynajmniej wcale nie w czasie ścigania się. Wsiadamy w auto i pędzimy na jakąś czołówkę. Im większych strat narobimy innym pojazdom, tym wyższy wynik punktowy. Crash! tym różni się od poprzednich części cyklu, że siejemy popłoch i zniszczenie nie tylko w ruchu ulicznym na skrzyżowaniach, ale też w ich bezpośredniej bliskości, a wszystko to obserwujemy z kamery umieszczonej wysoko ponad ziemią, czyli z tzw. lotu ptaka.

Rozpoczynając każdy z poziomów, widzimy z góry autko, nad przyśpieszeniem którego nie mamy żadnej kontroli. Możemy tylko skręcać. Dojazd do skrzyżowania trwa ledwie kilka sekund, w trakcie których już staramy się coś po drodze zniszczyć, by ostatecznie przywalić z impetem w jadący samochód lub autobus. Do tego miejsca gra się fajnie i widać, że autorzy przemyśleli sprawę.

Po kilku ekscytujących sekundach uderzamy w inny pojazd. Jest to warunek konieczny, gdyż każde walnięcie w cokolwiek innego kończy się porażką. I tu następuje wyczekiwanie połączone z nerwową próbą opanowania pola walki, które zaczyna dominować na ekranie. Z tym, że nasz wrak robi za pijanego i czkającego opancerzonego osiłka, a cała reszta to usiłujące zejść nam z drogi pospólstwo. Osiłek raz na kilka sekund dostaje czkawki (napełnia się wskaźnik crashbreaker i auto może podskoczyć, w tym czasie mamy nad nim ograniczoną kontrolę), my przyduszamy przycisk na padzie, a pospólstwo traci trzos złotych monet. O ile pijany osiłek w kogoś trafi. W międzyczasie kto żyw gna do lasu.

Metafora ta w miarę wiernie opisuje rzeczywistość gry. Celem zabawy jest demolka i zdobycie jak największej ilości kasy. Samochody palą się, wybuchają, fragmenty otoczenia rozlatują i fruwają na wszystkie strony, co na swój sposób jest nawet widowiskowe, i co jakiś czas jesteśmy świadkami jednego z wybranych zdarzeń losowych. A to gdzieś spróbuje się przemknąć auto z forsą z banku, a to pojawi się karetka, którą należy przepuścić, a to nadjedzie policja. A nawet rozbije się samolot, nadleci UFO i wszystko spali czy przejdzie burza z piorunami. Oczywiście do tego często zmienia się mnożnik nabijanych punktów, więc trzeba starać się zachować czujność.

Gra oferuje kilkanaście skrzyżowań, a każde możemy przejechać w jednym z trzech trybów. Pierwszym jest Road Trip, w którym zmagania kończą się, jeżeli pięciu pojazdom uda się umknąć naszym niszczycielskim zapędom. W drugim o nazwie Rush Hour mamy tylko półtorej minuty na poczynienie jak największych szkód. Kiedy minie czas, punkty są podliczane i kończymy zabawę. Ostatni tryb to Pile Up. W nim liczba pojazdów na każdym z poziomów jest ściśle ograniczona, więc aby zdobyć jak najwięcej punktów, warto rozwalić absolutnie wszystko, co się rusza. Co nie rusza zresztą też i dotyczy to wszystkich trybów. Za niszczenie stojących przy skrzyżowaniach domów, supermarketów, terminali lotniskowych czy stacji benzynowych również dostajemy pieniądze. I gwiazdki, dzięki którym odblokowujemy kolejne skrzyżowania i samochody. Gwiazdek można zdobyć maksymalnie pięć w każdym z trybów na danym poziomie – trzy z nich bazują na wyniku punktowym, dwie pozostałe otrzymujemy, gdy uda nam się wykonać zadanie specjalne. Na przykład uszkodzić trzy samochody, którymi przemieszczają się dostawcy pizzy.

W Burnout Crash! znalazł się także Autolog, czyli bardzo użyteczne narzędzie pozwalające na porównywanie wyników punktowych, rywalizację i rzucanie wyzwań innym graczom.

A zatem – powyższy opis brzmi interesująco, na ekranie zawsze dużo się dzieje, więc czemu się czepiam? Z kilku powodów.

Jeden z nich dotyczy trybu Road Trip. Z całą pewnością to najbardziej frustrująca część nowego Burnouta i – co gorsza – zawsze w każdej z nowych lokacji musimy zaliczyć ją jako pierwszą. Możemy przepuścić tylko pięć aut, o co bardzo łatwo. Za dużo w tym trybie losowości, zwykłego przypadku. Nawet jeżeli uda się spowodować dużą kraksę, w pewnym momencie samochody najprawdopodobniej wybuchną. Eksplozja rozrzuci je na wszystkie strony, odblokowując drogę. De facto jesteśmy więc karani za dobrą grę.

Kolejnym jest mechanika. Autorzy starali się, jak mogli, by ją maksymalnie urozmaicić. Stąd wybuchy czy koło fortuny wyskakujące po trafieniu rozwoziciela pizzy i wywołujące najróżniejsze zdarzenia losowe. Teoretycznie więc wszystko wydaje się być w porządku. Jednak nie jest, bo tak naprawdę jedynym zadaniem gracza okazuje się wciskanie przycisku i próba sterowania podrzucanym samochodem. Coś, co świetnie sprawdzało się w normalnych odsłonach serii, bo było bardzo widowiskowe, tutaj przez większość czasu nuży i wkurza. Bo albo musimy starać się przejść frustrujący Road Trip, albo mamy zaledwie półtorej minuty prawdziwej zabawy w Rush Hour, albo nudzimy się jak mopsy w Pile Up, czekając, aż jakiś pojazd raczy zbliżyć się na odpowiednią odległość. Autorzy popełnili więc błąd już na etapie planowania gry.

Tak naprawdę wydaje mi się, że nic by się nie stało, gdyby Burnout Crash! nigdy nie powstało. Chyba, że mamy do czynienia z reklamówką, przypomnieniem tytułu serii przed zbliżającą się zapowiedzią kolejnej dużej części. W każdym innym przypadku można sobie tym dziełkiem nie zaprzątać głowy. Owszem, jest schludne i widać, że gry nie przygotował byle jaki zespół. To jednak za mało, bo cała reszta to pomieszanie nudy i frustracji. I choć to odczucia wyjątkowo subiektywne, to jednak najlepiej oddają wrażenia towarzyszące mi podczas testowania tego tytułu. Burnout Crash! to idealna gra dla nikogo, bo nie jest w stanie zainteresować ani fana serii (a za takiego się uważam), ani zwykłego gracza. Autorzy zwyczajnie nie wyrobili na zakręcie.

g40st

PLUSY:

  • schludna i dobrze działająca gra;
  • Autolog.

MINUSY:

  • frustrujący tryb Road Trip;
  • nudziarski tryb Pile Up;
  • błędy koncepcyjne;
  • nieokreślony target.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Kraksa twórców Burnouta - recenzja gry Burnout Crash!
Kraksa twórców Burnouta - recenzja gry Burnout Crash!

Recenzja gry

Mistrzowie widowiskowych wyścigów z kraksami w tle przygotowali grę, w przypadku której jedynym adekwatnym określeniem z szeregu powyższych jest słowo... „kraksa”. Grek Zorba powiedziałby – katastrofa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.