Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 lutego 2009, 15:36

autor: Maciej Jałowiec

Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja gry

Rockstar Games pozwala nam raz jeszcze spojrzeć na Liberty City. Tym razem nie oczami imigranta, a członka motocyklowego gangu. Czy The Lost and Damned utrzymuje poziom podstawowej wersji gry?

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Najwyraźniej powolutku regułą staje się fakt, że seria Grand Theft Auto elektryzuje graczy nie tylko samymi premierami kolejnych odsłon, ale również całą otoczką z nią związaną. Mieliśmy aferę z modem Hot Coffee, kiepską optymalizację GTA IV, a teraz doszła jeszcze irytacja spowodowana tymczasową blokadą regionalną dodatku The Lost and Damned. Przez bite sześć godzin polscy gracze starali się obejść restrykcje, z mniejszymi lub większymi sukcesami. Pierwsze z dwóch zapowiedzianych rozszerzeń jest już, na szczęście, dostępne dla wszystkich Polaków. Korzystamy więc z okazji i testujemy nową produkcję Rockstar Games.

Klebitz jako nowy główny bohater

Historia dodatku rozpoczyna się mniej więcej w momencie pojawienia się Niko Bellica w Liberty City. Główny bohater The Lost and Damned, Johnny Klebitz, jest wiceszefem motocyklowego gangu o nazwie The Lost. Intro pokazuje, jak po okresie samodzielnych rządów Johnny wraz z innymi motocyklistami jadą po swojego szefa, Billy’ego Greya, który właśnie kończy odwyk narkotykowy. Spotkanie przebiega w spokojnej, wesołej atmosferze – wszyscy witają bossa z szacunkiem i radują się z jego powrotu.

Problem pojawia się, gdy Billy dowiaduje się, co działo się z gangiem pod jego nieobecność. Klebitz zawarł sojusze z innymi grupami przestępczymi i sprzedał m.in. motocykl swojego szefa, by ratować gang przed kłopotami finansowymi. Tak właśnie zaczyna się konfrontacja dwóch najważniejszych ludzi w The Lost. Mamy więc Billa, popularnego pijaka, awanturnika i hedonistę, zaś po drugiej stronie barykady stoi nieco żądny władzy i ambitny Klebitz. Człowiek, który nie boi się wyrazić sprzeciwu wobec decyzji swojego lidera – a te wydają się być święte w świecie motocyklistów z Liberty City.

Hardcore’owy motocyklista i stateczny pan we fraku – toż to mieszankawybuchowa w rękach scenarzysty!

Zarówno na bazie tego konfliktu, jak i wydarzeń znanych z podstawki, zbudowana jest fabuła w The Lost and Damned. Choć historie zaprezentowane w GTA IV i TLaD w kilku miejscach pokrywają się, nie można się tutaj nudzić, przede wszystkim za sprawą głównego bohatera, który jest zdecydowanie inny niż Niko Bellic. Imigrant z Bałkan to człowiek, który – wyłączając swojego kuzyna Romana – dba tylko o pieniądze i zemstę, natomiast Johnny Klebitz jest oddany swemu gangowi. To właśnie grupa The Lost i charakterystyczny dla niej system wartości są dla nowego bohatera najważniejsze. Pieniądze, była dziewczyna Ashley czy nawet szef Billy Grey – to sprawy drugorzędne dla Klebitza.

Klebitz jako kolega Bellica

Wszystkie misje, które Niko Bellic wykonywał w podstawce w kooperacji z Johnnym Klebitzem, pojawiają się jeszcze raz w TLaD. Zgodnie z zapowiedziami, Niko nie wypowiada ani jednego nowego słowa – gracz zwyczajnie ogląda jeszcze raz te same wydarzenia, przedstawione z zupełnie innej perspektywy. Widzimy, jak dla Johnny’ego skończyła się pierwsza robota z Belliciem, co stało się z pieniędzmi podczas próby sprzedaży diamentów, a także, jakim cudem kamienie znalazły się w workach ze śmieciami, które Niko musiał zbierać w podstawce. Po zagraniu w TLaD wszystko układa się w logiczną całość – poznajemy motywy, powiązania i odmienne spojrzenie na niektóre elementy fabuły.

Bellic tak naprawdę towarzyszy Johnny’emu przez całą grę. Jeśli nie jest fizycznie obecny, daje o sobie znać poprzez stacje radiowe, w których podawane są wiadomości dotyczące poczynań Niko. Wysłuchawszy kilku komunikatów, przypominałem sobie misje, których one dotyczyły. Warto dodać także, że twórcy puszczają do graczy oko w kwestii pochodzenia naszego imigranta – jak pamiętamy, gra w żaden sposób nie informuje, z jakiego kraju dokładnie pochodzi Niko. Nie wiedzą tego nawet sami członkowie gangu The Lost, którzy w rozmowie na temat Bellica zastanawiają się, czy jest on Serbem, czy też Polakiem. Grając w TlaD, człowiek dochodzi do wniosku, że Liberty City jest tak naprawdę małym miastem – Niko i Klebitz, choć rzadko się spotykają, cały czas oddziałują na siebie nawzajem. Gdyby jednego z nich zabrakło, nagle okazałoby się, że drugi ma znacznie uboższe życie.

Klebitz jako człowiek rozrywkowy

Zarówno Johnny, jak i jego bracia z gangu The Lost to ludzie poważni. To nie na nich opiera się więc humor w TLaD. Nie ma już takich postaci jak Little Jacob, Manny „zbawca ulic” Escuela lub Brucie Kibbutz. Ze śmiesznych bohaterów pojawia się w sumie jedynie Roman Bellic, a i on występuje w TLaD tylko przez chwilę. Tutaj dominuje komizm sytuacyjny i słowny. Najwięcej śmiechu dostarczają sytuacje przedstawione w przerywnikach filmowych, takie jak spotkanie Klebitza z dystyngowanym lokajem czy pojawienie się zniewieściałego prawnika w siedzibie gangu The Lost. Nie należy też zapominać o kongresmenie, który… mówiąc delikatnie, nie ma nic do ukrycia.

Znaczącym modyfikacjom uległ system randek oraz zawierania i podtrzymywania przyjaźni. Tych pierwszych praktycznie nie ma – jedyna licząca się kobieta w życiu Johnny’ego to jego była dziewczyna, narkomanka Ashley. Zamiast typowych przyjaźni z napotkanymi NPC-ami, mamy tutaj do czynienia z rozwijaniem czegoś w rodzaju braterskiej więzi z innymi motocyklistami. Im częściej bierzemy udział w wyścigach i atakach na obce gangi, tym bardziej Johnny czuje się zżyty ze swymi braćmi. Najbardziej zaufani ludzie lepiej walczą i są bardziej odporni na ataki. Jeżeli zginą w trakcie wykonywania jakiegoś zadania, w następnej misji pojawią się nowi bracia, niedoświadczeni i niezbyt zżyci z Klebitzem. Portrety poległych lądują natomiast na ścianie z napisem „Memorial”, znajdującej się w siedzibie gangu The Lost.

Niczym Czterej Jeźdźcy Apokalipsy, Johnny Klebitz wraz z braćmi z ganguThe Lost majestatycznie przemierzają ulice Liberty City.

Jak wynika z powyższych słów, przyjaźni typowych dla GTA IV nie ma w TLaD. Dlatego takie miejsca jak kluby kabaretowe, kręgielnie czy bary nie mają racji bytu w świecie Johnny’ego Klebitza. Zamiast nich pojawia się m.in. uproszczona gra w karty, siłowanie na ręce i wspomniane już wyżej wyścigi motocyklowe. Johnny nie korzysta także z usług sklepów odzieżowych, a skórzana kurtka i dżinsy to stałe elementy jego ubioru.

Klebitz jako członek The Lost

Motocykliści z gangu The Lost to ludzie żyjący we własnym świecie. Pomijając już prowadzoną przez nich działalność przestępczą i zainteresowanie jednośladami, trzeba wiedzieć, że gangsterzy są bardzo do siebie przywiązani. Widać to zarówno w stylu ubierania się, jak i w nazewnictwie (jak pisałem wyżej, członkowie The Lost określają się braćmi). Ponadto cechuje ich niemal bezgraniczne oddanie szefowi i organizacji, do której należą. Wszystko to może wykorzystywać Johnny do realizacji swoich celów. Przykładowo, jeśli bohater potrzebuje jakiegoś środka transportu, wystarczy, że zadzwoni do jednego ze swoich podwładnych, a ten wkrótce podstawi mu motocykl.

To samo dotyczy broni. Podobnie jak w podstawowej wersji gry w TLaD można wezwać samochód, który jest czymś w rodzaju ruchomego sklepu z bronią palną i materiałami wybuchowymi. Zdobywane w ten sposób uzbrojenie jest bardzo tanie i przeważnie niedostępne nigdzie indziej (w tradycyjnych sklepach nie da się kupić wielu nowych pukawek dodanych do świata Liberty City w ramach omawianego tu DLC).

Jako wiceszef The Lost Klebitz może również wezwać na pomoc swoich braci. Opcja ta dostępna jest stosunkowo rzadko (tylko w niektórych misjach), a gdy już się pojawia, program strasznie nachalnie sugeruje wykonanie telefonu do kumpli. Jak dla mnie lepiej by było, gdyby bohater dzwonił sam, bez interwencji ze strony gracza.

Klebitz jako kierowca i motocyklista

Jak nietrudno się domyślić, nacisk w TLaD położono na motocykle. To na nich Klebitz porusza się przez większość gry. Czasami posiadanie tego typu maszyny jest niezbędne do wykonania misji – wynika to z faktu, że Johnny jako lider gangu musi majestatycznie prowadzić swoich braci, jadąc z nimi w wyznaczonym szyku (widać go na jednym z obrazków w tym tekście).

Fizyka jednośladów została znacząco zmodyfikowana w stosunku do podstawowej wersji gry. Podczas około dziesięciu godzin zabawy wielokrotnie wykorzystywałem motocykle i nie miałem większych problemów z ich prowadzeniem. Przewróciłem się może ze trzy lub cztery razy, a motocyklista ze mnie żaden, zarówno w rzeczywistości, jak i w grach wideo. Zupełnie inne doznania wyniosłem z podstawki – tam postanowiłem porzucić motocykle na rzecz taksówek tuż po zaliczeniu pierwszej wywrotki… a ta nastąpiła po niespełna minucie jazdy.

Podczas tworzenia gry, jej autorzy wielokrotnie muszą iść na pewne kompromisy – w przypadku TLaD ma to związek właśnie z zachowaniem motocyklów na drodze. Zastosowano tutaj wyjątkowo arcade’owy model jazdy na rzecz przyjemności płynącej z rozgrywki. I majestatycznego szyku gangsterów, rzecz jasna.

Wspomniany szyk to nie tylko drobny bajer, którego jedynym zadaniem jest urozmaicenie wyglądu gry. Zachowywanie odpowiedniej prędkości i dostosowanie toru jazdy do innych motocyklistów niesie ze sobą konkretne korzyści. Jadąc w szyku, maszyna Johnny’ego naprawia się sama, a bohater odzyskuje energię (gdy ta jest pełna, regeneruje się pancerz). Choć jest to kompletnie nierealistyczne, bardzo przydaje się w przypadku dłuższych misji. Dodam też, że w czasie zabawy odniosłem dziwne wrażenie, że podczas jazdy w szyku zmniejsza się ruch na ulicach Liberty City. Tak jakby autorzy chcieli zrobić miejsce dla gangu poruszającego się po mieście.

Na uwagę zasługują wyścigi motocyklowe, które opracowano na potrzeby dodatku. Ściganie się nie jest odkrywcze samo w sobie, dlatego twórcy dodali możliwość wykorzystywania kija baseballowego w trakcie jazdy. Jeśli zajdzie taka potrzeba, można trzasnąć w szczękę jadącego tuż obok rywala. W zależności od siły, jaką włożymy w uderzenie (można ją regulować długością trzymania odpowiedniego przycisku), zraniony konkurent może albo chwilowo utracić panowanie nad swoją maszyną, albo wręcz zlecieć z niej, tracąc wiele cennych sekund. Przeciwnicy mogą nam oczywiście odpłacić pięknym za nadobne. Wprawdzie nie można przez nich spaść z motocykla, ale gwałtownie zmienić kierunek jazdy – jak najbardziej. Jeżeli cały ten pomysł przywodzi Wam na myśl grę o nazwie Road Rash, to pragnę pogratulować gustu i pamięci. Zresztą, panowie z Rockstar Games najwyraźniej również znają i lubią RR, ponieważ Johnny Klebitz odnosi się do niej w swoich kwestiach tuż przed wyścigiem.

Misja na lotnisku – choć krótka – potrafi dostarczyć wielu emocji.

W TLaD pojawia się kilka nowych pojazdów, zarówno wielo – jak i jednośladowych. Tak się jednak składa, że motocykle są do siebie raczej podobne, a z większych maszyn uwagę przykuwa tylko więzienny autobus, który odgrywa niebagatelną rolę zarówno w trybie dla pojedynczego gracza, jak i w multiplayerze.

Klebitz jako człowiek czynu

Przejście samego głównego wątku w The Lost and Damned zajmuje około sześciu godzin (dla porównania, w podstawowej wersji GTA IV trzeba było poświęcić na to około doby). Nie brzmi to zatem zbyt zachęcająco. Na pocieszenie dodam, że w DLC wyeliminowano jedną z poważniejszych bolączek serii i umieszczono checkpointy w większości misji. Nie marnuje się zatem czasu na jazdę od pracodawcy do miejsca realizacji zadania. Te sześć godzin gry to czas w całości przeznaczony na samo sedno rozgrywki.

Wraz z rozpoczęciem zabawy okazuje się, że cały obszar Liberty City jest odblokowany. Twórcy najwyraźniej wyszli z założenia, że w TLaD grać będą ludzie, którzy są dobrze zaznajomieni z podstawką – głupotą byłoby więc blokować niektóre wyspy. Dzięki temu założeniu autorzy mogli sobie również odpuścić misje instruktażowe, w których gracz zapoznaje się z opcjami i układem ulic w mieście. Już pierwsze zadanie w dodatku rzuca gracza na głęboką wodę i każe uczestniczyć w nielichej strzelaninie.

Misje polegające na wymianie ognia są najpopularniejsze w TLaD. Dla kogoś, kto ceni sobie strzelanie w serii GTA (i pamiętny napad na bank w zadaniu „Three Leaf Clover”), jest to prawdziwa gratka. Pozostali mogą poczuć się nieco zawiedzeni – nieszablonowe zlecenia (takie jak zabójstwo prawnika w „Final Interview”) trafiają się tutaj zdecydowanie zbyt rzadko. Co więcej, TLaD nigdy nie zmusza gracza do dokonywania wyborów wpływających w dużej mierze na dalszy przebieg fabuły gry. Ciężko to jednak uważać za wadę – poprzednie części, jak np. Vice City czy San Andreas również obyły się bez tego typu wynalazków.

W wykonywaniu nowych zadań Johnny może posłużyć się powiększonym arsenałem. Z najważniejszych i najciekawszych typów broni warto wymienić granatnik (rewelacyjna i stosunkowo tania alternatywa dla wyrzutni RPG) i strzelbę DAO-12. Na wyróżnienie zasługuje również obrzyn – choć jego skuteczność bojowa jest raczej wątpliwa, nie należy zapominać, że można go używać podczas jazdy.

Klebitz jako eksplorator

Grając w TlaD, co chwilę odczuwałem zaskoczenie. W świecie GTA IV spędziłem wcześniej około stu godzin i zdobyłem osiągnięcie przyznawane za ukończenie gry w stu procentach. Mimo to już na samym początku dodatku zdziwiłem się, że projektantom znów udało się wycisnąć z Liberty City coś jeszcze. W ramach TLaD odwiedziłem kilka zaułków, o istnieniu których nie miałem wcześniej pojęcia. Dialogi natomiast pozytywnie zaskoczyły mnie swoją błyskotliwością i pomysłowością. Co więcej, znawcy gry z pewnością zauważą, że niektóre pomysły na misje wciąż nie zostały wykorzystane (do tej pory nie było wymagane korzystanie z wozu strażackiego). Nie da się ukryć, że Liberty City wciąż może się podobać. Przypuszczam także, że przy okazji premiery drugiego DLC Rockstar również nie zrealizuje wszystkich pomysłów, jakie tylko mogą przyjść do głowy.

Wyścigi z użyciem kijów baseballowych najlepiej organizować w małejgrupce, do dziesięciu osób.

Klebitz jako meloman

Do znanych od dawna utworów nadawanych przez stacje radiowe w Liberty City doszło kilka dodatkowych, wartych uwagi kawałków. Oprócz takich wykonawców jak Bathory i Busta Rhymes (o których informowaliśmy w połowie lutego), pojawiają się także Motley Crue, Iron Maiden i Ath the Gates. Najbardziej wzbogaciły się stacje Liberty Rock Radio oraz Liberty City Hardcore. Jak można wywnioskować ze spisu wykonawców oraz nazw stacji, TLaD oferuje mocne brzmienia, zdecydowanie kojarzące się z surowym i twardym trybem życia prowadzonym przez motocyklistów z The Lost. Oprócz muzyki można posłuchać także nowych reklam i rozmów z zaproszonymi do radia gośćmi.

Multiplayer w stylu Klebitza

Tryb wieloosobowy w The Lost and Damned zwyczajnie mnie zawiódł. Większość nowych trybów to mało odkrywcze wariacje na temat tego, co już pojawiło się w podstawce. „Witness Protection”, „Own the City” oraz „Club Business” to w gruncie rzeczy lekko zmodyfikowane tryby „Cops ‘n’ Crooks”, „Turf War” i „Mafiya Work”.

Denerwować może także multiplayerowy wyścig na motocyklach. Najlepiej rozgrywać go w wąskim gronie (znajomi przypisani do GamerTaga, przybywajcie!), by na torze nie panował nadmierny chaos. Niestety, w większości rozrywek FFA nie ma o czymś takim mowy. Gdy na tor wpada jednocześnie kilkunastu graczy okładających się baseballami i uniemożliwiających normalną sportową rywalizację, kompletnie odechciewa się grać. Do tego dochodzą okazyjne problemy techniczne – lagi podczas gry z wieloma ludźmi i rozłączenia tuż przed przystąpieniem do zabawy.

Na szczęście, multiplayer w TLaD ma kilka mocnych stron. Wszystkim tym, którzy opanowali pilotaż w GTA IV, polecam tryb „Chopper vs. Chopper”. Tutaj jeden gracz jedzie na motocyklu przez kolejne punkty kontrolne, a drugi siedzący za sterami uzbrojonego helikoptera musi mu pokrzyżować plany. Ten rodzaj zabawy wymaga dość dużych zdolności, niezależnie od tego, czy jest się łowcą, czy uciekającą zwierzyną. Sporo frajdy dostarcza również „Lone Wolf Biker”, w którym wszyscy gracze polują na jednego z uczestników zabawy. Przed udostępnieniem dodatku w Polsce miałem okazję przeczytać na naszym forum następujące słowa: „z konkretną ekipą będzie konkretna zabawa”. Doprawdy ciężko o trafniejszą przepowiednię. Szkoda tylko, że nowe tryby tak mocno przypominają stare.

Klebitz – zapomniany i przeklęty?

Tytuł dodatku sugeruje różne fatalne rzeczy. Wbrew nazwie, ciężko doszukiwać się poważnych wad w The Lost and Damned, nie licząc kilku niedociągnięć w multiplayerze. Scenariusz, projekt, wykonanie artystyczne – wszystko to zostało świetnie zrealizowane. Rockstar stanął na wysokości zadania i ani trochę nie żałuję wydania 1600 MS Points. Dodatek wciągnął mnie bez reszty, i to nie tylko dlatego, że produkcja jest dobra sama w sobie, ale również dlatego że GTA IV i TLaD to najmniej każualowe gry akcji ostatnich paru miesięcy. Teraz z niecierpliwością czekam na kolejny DLC. Myślę, że o jego jakość nie musimy się martwić.

Maciej „Sandro” Jałowiec

PLUSY:

  • klimat adekwatny do poruszanego tematu;
  • humor sytuacyjny i mnóstwo różnego rodzaju smaczków, nawiązań do filmów itd.;
  • wyborne przerywniki filmowe;
  • świetnie poprowadzona fabuła dodatku;
  • sprytnie wplecione powiązania z wydarzeniami z podstawowej wersji gry;
  • ulepszony arsenał, dużo strzelanin;
  • pełne akcji misje;
  • wysoka grywalność, nie sposób się nudzić przy TLaD;
  • 1600 punktów to uczciwa cena;
  • checkpointy w misjach!

MINUSY:

  • niezbyt odkrywczy multiplayer;
  • problemy techniczne w trybie multiplayer;
  • drobne problemy z płynnością podczas większych zadym;
  • TLaD koncentruje się na motocyklach, a to może wielu ludziom nie przypaść do gustu;
  • zdecydowanie nie dla osób, którym obca jest podstawowa wersja gry.

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej

Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja gry
Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja gry

Recenzja gry

Rockstar Games pozwala nam raz jeszcze spojrzeć na Liberty City. Tym razem nie oczami imigranta, a członka motocyklowego gangu. Czy The Lost and Damned utrzymuje poziom podstawowej wersji gry?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.