Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 grudnia 2005, 10:40

autor: Michał Basta

Vietcong 2 - recenzja gry

Porządnych gier o II WŚ jest multum, natomiast znalezienie grywalnej pozycji o Wietnamie graniczy z cudem. Ostatnio mieliśmy prawdziwy zalew wietnamskich strzelanin, jednak żadna z nich nie wybijała się ponad przeciętność. Może Vietcong 2 to zmieni?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Jak to jest, że porządnych gier o II Wojnie Światowej jest multum, natomiast znalezienie grywalnej pozycji o Wietnamie graniczy z cudem? Ostatnio mieliśmy prawdziwy zalew wietnamskich strzelanin, jednak żadna z nich nie wybijała się ponad przeciętność. Może Vietcong 2 to zmieni?

Pierwsza część tego FPS-a, która powstała ponad dwa lata temu, po prostu wbiła mnie w fotel. Dla wielu może to być dziwne, ponieważ tytuł nie oferował żadnych wielkich fajerwerków, a na dodatek był okraszony sporą liczbą bugów, jednak naprawdę udało mi się wczuć w wietnamski klimat i długo nie zapomnę godzin spędzonych w zdradliwej puszczy. Pomimo sentymentu Vietcong przeszedłem tylko raz i nie miałem ochoty do niego wracać, aby nie popsuć sobie pierwotnych wrażeń (tzw. syndrom starych gier). Coraz bardziej znudzony testowałem kolejne tytuły, aż pewnego pięknego dnia do moich uszu dotarła informacja o pracach nad sequlem Vietcongu. W końcu po kilku miesiącach oczekiwań, wpadł w moje łapki.

Historia przedstawiona w następcy obejmuje dużo mniejszy wycinek czasu niż w poprzedniku i skupia się na (nie)sławnej ofensywie Tet, czyli podstępnym ataku komunistów podczas święta państwowego w 1968 roku – pomimo militarnej klęski ostatecznie prowadzącym do wycofania z Wietnamu sił amerykańskich. W grze mamy możliwość spojrzenia na to przełomowe wydarzenie z dwóch perspektyw – amerykańskiego oficera oraz żołnierza tytułowego Vietcongu.

Nowoczesny taniec maszynowy.

Pierwszy z nich – Daniel Boone – to typowy żołnierz, którego obchodzi tylko jedna sprawa – zwycięstwo. Nie ma żadnych osobliwych pobudek kierujących do walki – otrzymuje rozkaz i stara się go za wszelką cenę wykonać. Podobnie jak w części pierwszej poznajemy naszego bohatera w specjalnej scence, mającej wprowadzić gracza w odpowiedni klimat. Niestety o ile w pierwowzorze wyszło to wręcz genialnie (konwój śmigłowców lecących nad dżunglą), o tyle tutaj jest po prostu nudno. Spotykamy Daniela podczas jego przemyśleń po szybkim numerku z okoliczną panienką do towarzystwa. Następne piętnaście minut to nic innego jak jeżdżenie ze swoim szoferem po mieście, łażenie z przydzielonymi reporterami po bankietach itd. Co gorsza tych przydługawych scen nie idzie w żaden sposób przerwać, a to jest już poważne niedopatrzenie. Wprawdzie akcja przybiera zupełnie inny obrót, kiedy rozpoczyna się wspomniany już szturm, ale nie zmienia to faktu, że wprowadzenie jest po prostu przesadzone czasowo. Drugim z bohaterów jest żołnierz Vietcongu, któremu oddziały z południa spaliły wioskę i zabiły rodzinę. Zdesperowany chłopak ma od teraz tylko jedno zadanie – zemstę.

Dla każdego z bohaterów została przygotowana oddzielna kampania, jednak aby dobrać się do zadań wietnamskich trzeba najpierw ukończyć misje amerykańskie. Jest jedno ale. Kampanie są bardzo nieproporcjonalne i o ile amerykańska (10 misji) jako tako się trzyma, o tyle wietnamska (4 misje) wywołuje co najwyżej uśmiech politowania. Dużym przeobrażeniom uległ teren, na którym przyjdzie nam walczyć. Tym razem zamiast stałej inwigilacji dżungli większość czasu spędzimy w miastach i pałacach – dopiero drugi zestaw misji umożliwi nam poczucie smaku walk w lesie tropikalnym. Penetrowanie starożytnych cmentarzy lub buszowanie po ogrodzie przed luksusową willą ma swoje uroki, tylko że sięgając po ten tytuł liczyłem zupełnie na coś innego.

Mała liczba etapów jest w pewien sposób rekompensowana przez ich dynamikę (chociaż w porównaniu z CoD 2 nie wypada to już tak miło), a przede wszystkim poziom trudności. Tutaj autorzy chyba trochę przesadzili – przeciwników jest multum, są bardzo celni, a na dodatek wystarczy dosłownie kilka strzałów, abyś zaczął wąchać ziemię. Niby w drużynie jest medyk, który może opatrzyć twoje rany, ale i tak w większości wypadków jeden zły ruch oznacza śmierć. Na polu walki nigdy nie jesteśmy sami, we wszystkich zadaniach towarzyszy nam kilkuosobowy oddział, a czasami pojawiają się również inne sojusznicze wojska. W skład naszej ekipy wchodzą (oprócz nas oczywiście): wspomniany już medyk, inżynier (dostarcza amunicję) i strzelec. Każdemu z podległych nam członków możemy wydawać proste polecenia np. udania się do wyznaczonego miejsca lub ostrzelania przeciwników, jednak podczas gry nie korzystałem z tej funkcji zbyt często. Towarzysze nie powalają na łopatki swoim sposobem myślenia, wprawdzie umieją się dobrze ukryć i z takiej pozycji prowadzić ogień, ale nie brakuje sytuacji, w których niczym dzielny, „stalowy” Sylwester wybiegają na środek pola walki i prują we wszystko, co się rusza. Może miało to wywierać jakiś wpływ na psychikę przeciwników, jednak komputer w takich wypadkach trzyma się twardo i nie zdradza objawów paniki.

Dużo lepiej ma się sprawa z dostępnymi narzędziami mordu, zwanymi potocznie arsenałem. Ilość dostępnych giwer po prostu powala i to zarówno jeśli chodzi o stronę amerykańską, jak i wietnamską. Najbardziej rozpowszechnionymi są oczywiście kałasznikowy, thompsony oraz pepesze, ale nie zapomniano również o egzotykach w stylu: remingtonów, ingramów, degatryevów, nagantów oraz scorpionów. Ba, w niektórych misjach jest dostępna nawet strzelba baikai, która w walce zbyt przydatna nie jest, ale do strzelania w butelki nadaje się idealnie. Nie zapomniano również o całej masie broni dodatkowych, takich jak stacjonarne karabiny maszynowe, różnego rodzaju granaty oraz miny claymore. Za to wszystko należą się twórcom spore brawa, chociaż trochę szkoda, że w przeciwieństwie do poprzednika nie zamieszczono encyklopedii tego całego żelastwa. Swoją drogą to ciekawi mnie jeszcze jedna sprawa, skąd amerykański inżynier ma naboje do wszystkich typów komunistycznej broni? Czyżby zamaskowany członek Vietcongu?

Co jest panowie, przecież mówiłem wyjazd!

Zastanawiam się, czy ekipa z Pterodon, kiedykolwiek robiła beta-testy, przed wydaniem gry. Wnioskując po ilości bugów i nieprzemyślanych elementów, z jaką zetknąłem się w Vietcongu 2, śmiem w to wątpić. Zapewne niektórzy już wiedzą, że jestem przewrażliwiony na punkcie znikających trupów. Po prostu kiedy kończę jakąś ciężką bitwę, to chciałbym zobaczyć jej skutek, a nie puste pole, na którym jak gdyby nigdy nic się nie działo. Kiedy z wolna zacząłem się już przyzwyczajać do tajemniczego wsiąkania wrogich ciał, zostałem poczęstowany ulatnianiem się... zniszczonych pojazdów! Tak, tak tutaj już nie tylko Wietnamczycy znikają, robią to również wraki rozwalonych aut. Rozumiem, że komuniści byli szybcy i przebiegli, ale żeby aż tak?

Kolejna sprawa to kłopoty z przejściami. Chyba dla zwiększenia realizmu postanowiono wprowadzić genialny bajer, czyli drzwi otwierane do środka zamiast na zewnątrz. Że się niby czepiam? A jakie uczucie by Was ogarnęło, kiedy zamiast szybkiego wejścia do pomieszczenia i zrobienia z przeciwników sieczki, uchylone do połowy drzwi uniemożliwiłyby przekroczenie progu? Najbardziej rozczarował mnie jednak widok krwi przypominającej duże, czerwone kwadraty a nie rubinową posokę. Nie lepiej prezentują się ciała przeciwników, mające nietypową zdolność przenikania przez ściany. Powiadam Wam, że najnowsze rag dolle chowają się przy efekcie, jakim jest wystawanie wrogiej głowy przez ścianę, podczas gdy reszta ciała znajduje się w drugim pomieszczeniu. O czymś takim jak niewidzialne ściany oraz blokowanie się żołnierzy w ciasnych przejściach, nie muszę chyba nawet wspominać.

Autorzy nie zapomnieli o multiplayerze, w którym jednocześnie może zmierzyć się do 64 zawodników. Na początku musimy ustalić wygląd naszej postaci, czyli wybrać twarz, nakrycie głowy i inne bajery w stylu okularów słonecznych. Następnie decydujemy się na jedną z plansz i wyruszamy w bój. Mapy nie stanowią żadnej rewelacji, chociaż trzeba przyznać, że w porównaniu z singlem pojedynki są dużo ciekawsze. Nie ma tutaj miejsca na nudę i monotonię zadań, zamiast tego trzeba stale mieć oczy dookoła głowy, bo nie wiadomo, gdzie może czaić się wrogi snajper. Zmartwią się jednak wszyscy ci, którzy liczą na jakieś niesamowite innowacje. Tryby gry to standard znany z wielu podobnych produktów, więc coś dla siebie znajdą zarówno fani totalnej rzeźni (deathmatch, team deathmatch), jak i ludzie wolący trochę pogłówkować (capture the flag, assault). Ciekawostką jest cooperative przeznaczony dla ośmiu osób, bardzo rzadko występujący w innych FPS-ach. Dobrym posunięciem jest wprowadzenie ośmiu (na stronę) różnych klas, co jeszcze bardziej urozmaica rozgrywkę. Dzięki temu możemy sprawdzić nasze umiejętności wcielając się w: żołnierza, medyka, inżyniera, strzelca, marines, komandosa lub snajpera. Każda z postaci dysponuje innymi umiejętnościami oraz unikalnym sprzętem, więc wszyscy wybiorą coś dla siebie.

Jeden z licznych, wietnamskich zabytków.

Grafika w Vietcongu 2 jest, mówiąc prosto z mostu, słaba. Odkąd pojawił się Far Cry, wszystkie gry rozgrywające się w otwartym terenie porównuję do tego niedoścignionego wzoru. W tym przypadku słowo „niedoścignionego” jest jak najbardziej na miejscu. Momentami tekstury prezentują się wprost ohydnie, co najłatwiej jest zauważyć w zamkniętych budynkach. Dżungla natomiast jest jakaś statyczna i nieżyciowa, a sztuczność czuć dosłownie na kilometr. Od tego obrazu nędzy i rozpaczy nie odstępują również modele postaci, które niejednokrotnie przypominały mi oddział klonów, a nie zorganizowane armie. Jest to o tyle dziwne, że pod względem graficznym poprzednik trzymał się naprawdę nieźle. Oprawa dźwiękowa także nie powaliła mnie na kolana, wprawdzie całkiem nieźle brzmią dialogi prowadzone w ojczystym języku żołnierzy Vietcongu, ale z odgłosami strzałów i eksplozji jest już dużo gorzej. O dziwo całkiem dobrze została wykonana muzyka. W przeciwieństwie do np. Battlefield Vietnam nie są to popularne kawałki z lat 60 i 70, tylko oryginalna ścieżka dźwiękowa, łatwo zapadająca w pamięć. Jej jedynym mankamentem jest bardzo krótki okres trwania, co dosyć szybko prowadzi do monotonii.

Po przejściu kampanii możemy obejrzeć film, pokazujący jak autorzy bawili się podczas tworzenia gry – skaczący aktorzy z czujnikami ruchu, odwiedzanie egzotycznych miejsc, robienie fotek, strzelanie z broni itd. Szkoda, że nie przełożyło się to na efekt końcowy, ale może w przyszłości ekipa weźmie się w garść i zamiast wypuszczać na rynek półprodukt, trochę nad nim przysiądzie i w końcu zrobi porządny tytuł o Wietnamie. Poczekamy zobaczymy, ja wracam do partyjki w F.E.A.R.

Michał „Wolfen” Basta

PLUSY:

  • tryb cooperative;
  • dużo broni;
  • dwie kampanie.

MINUSY:

  • sztuczne zawyżanie trudności;
  • słaba oprawa graficzna;
  • nieproporcjonalne i niezbyt długie kampanie;
  • masa bugów.
Vietcong 2 - recenzja gry
Vietcong 2 - recenzja gry

Recenzja gry

Porządnych gier o II WŚ jest multum, natomiast znalezienie grywalnej pozycji o Wietnamie graniczy z cudem. Ostatnio mieliśmy prawdziwy zalew wietnamskich strzelanin, jednak żadna z nich nie wybijała się ponad przeciętność. Może Vietcong 2 to zmieni?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.