Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 28 kwietnia 2005, 12:53

autor: Paweł Fronczak

Restricted Area - recenzja gry

Rok 2083. Po doszczętnym wyniszczeniu klimatu ludzkość jednak odrodziła się na nowo. Mieszkańcy Ziemi opanowali sytuację i żyją teraz na martwej planecie. Powstał rząd, który jednak nie posiada żadnej realnej władzy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Rok 2083. Świat nie jest już tym, czym był kiedyś. Po doszczętnym wyniszczeniu klimatu ludzkość jednak odrodziła się na nowo. Mieszkańcy Ziemi opanowali sytuację i żyją teraz na martwej planecie. Powstał rząd, który jednak nie posiada żadnej realnej władzy. Wszystkim, co się tu dzieje. kierują megakorporacje. To właśnie one rządzą skupiskami ludzkimi w ogromnych miastach rozsianych po całej Ziemi. Cała reszta – pustkowia, wypalone bezkresy równin – mimo pozornego zwierzchnictwa człowieka, została opanowana przez mutanty.

Nazywam się Johnson. Moja przeszłość nie jest ważna. Starczy Wam wiedzieć, że zaciągnąłem się do wojska. Obiecywano mi góry złota, a wszystko co otrzymałem można rozbić o... ech, nieważne. Zostałem wyrzucony ze służby i wylądowałem w tym parszywym miejscu. Psia krew, gorzej trafić nie mogłem, jednak opowiem Wam wszystko od początku.

Miejsce, w którym się znalazłem było, cóż, dziwne. Przywitał mnie jakiś miejscowy cwaniak. Nazywał się Marc i wyjaśnił mi kilka spraw. Jak się okazało miasto mogło być świetną kryjówką dla nowego mordercy na zlecenie. Miałem pod nosem sprzedawczynię broni, doktorka, u którego mogłem kupić strzykawki z adrenaliną i inne pożyteczne przedmioty. Bez żadnych zahamowań korzystałem też z usług prostytutki. Poza tym jakiś naiwniak wynajmował swój śmigacz, dzięki czemu miałem dostęp do terenów w pobliżu miasta. A gdy z początku narzekałem na brak gotówki mogłem zaciągnąć pożyczkę. Okolica mi się podobała chociaż wszystko była zamknięte na tylko jednej ulicy. Na samym końcu ciemnego zaułka znalazłem gościa w garniturze. Od niego zaczęła się moja praca dla koncernów.

Pierwsza od prawej: Victoria Williams. Moc jest w niej silna.

Na początku gry wybieramy sobie jedną z czterech postaci. Możesz zdecydować się na zabawę typowym osiłkiem (który preferuje broń palną), wojownikiem specjalizującym się w broni białej, młodą hakerką lub kobietą, która posiada zdolności paranormalne (posługuje się mocą psioniczną). Twórcy gry tak obmyślili zdobności i umiejętności postaci, by każdą z nich grało się inaczej (osiłkiem najłatwiej, hakerką najtrudniej). Bohaterowie mają przypisany także pasek energii. Nie tej życiowej, jednak takiej unikalnej, która jest wyjątkowa dla każdego z nich. Wojownik zdobywa ją zabijając przeciwników i dzięki niej może wykonywać specjalne ataki. Natomiast u hakerki zwiększa możliwości bojowe jej drona (robota, który jej towarzyszy), gdyż bez niej mechaniczny towarzysz nie może atakować przeciwników.

Zapowiadało się banalnie. Musiałem odwiedzić jakiś magazyn, zabrać co trzeba i wrócić do miasta. Wynająłem pojazd tutejszej dobrej duszy, Jasona, który zabrał mnie na miejsce (zażądał jednak podziału pieniędzy po powrocie. Trudno, nic nie ma za darmo). Zaraz po wylądowaniu zaatakowała nas masa stworów. Pustkowia to jednak niebezpieczne miejsce. Bez trudu jednak trafiłem do docelowego budynku. W środku też roiły się hordy przeciwników. Mutanty kryły się za każdym rogiem, jednak przy pomocy mojego przyjaciela – pistoletu z nieskończoną ilością naboi – przedarłem się przez chmarę dziwadeł w miarę szybko. Chociaż ten magazyn to prawdziwy labirynt, to jednak znowu z łatwością znalazłem przejście na niższy poziom. Myślałem sobie, że ten ważny przedmiot, który muszę zlokalizować, znajduje się na samym dole tego brudnego budynku. No i się nie myliłem. Skrzynka z mikroprocesorami otoczona była kolejnym legionem potworów. Natrudziłem się, lecz w końcu wszystkie monstra padły. Musiałem tylko ostrożnie stawiać stopy, aby nie pobrudzić sobie butów. Wszędzie leżały flaki mutantów.

Coraz to nowi przeciwnicy stawali na mojej drodze. Była to prawdziwa mordęga, tym bardziej, że gigantyczne stwory pojawiały się całymi grupami. Czasem wyskakiwały mi nawet zza pleców, z miejsc, w których przed chwilą byłem! Jednak po wielu trudach, wyczyszczeniu dziesiątek pomieszczeń i zabiciu niezliczonej liczby przeciwników wykonałem zlecone mi zadanie. Potem czekało na mnie jednak kolejne. Pójdź, zabij, wróć. A potem kolejne. Pójdź, zabij, eskortuj, wróć.

To nie jest żadna boska poświata. Ani nawet kurz. To po prostu Johson obrywa niezłe baty.

Restricted Area to nieciekawa kopia Diablo, która udaje cRPG tylko na stronie internetowej, w zapowiedziach i na odwrocie pudełka z grą. Nie ma tutaj niestety takiej swobody jak chociażby w grach Knights of the Old Republic, a decyzje „co zrobić” stawiane są przed graczem bardzo sporadycznie. Jednak na fabułę składają się też historie postaci (ten element ratuje stronę fabularną gry), dzięki czemu występują tak lubiane przez wszystkich retrospekcje (które oczywiście sprowadzają się do: przejdź kilka poziomów i wytłucz wszystko co się rusza). Natomiast tak ważne dla cRPG dialogi to kpina. Zdarza się, że wybranie pewnej linii dialogowej (np. numer 3) wywołuje odpowiedź, która wyraźnie była przygotowana dla np. linii dialogowej numer 1! Dodatkowo, jak na produkt „rąb i tnij” przystało jest mini mapka, która pokazuje naszą aktualną pozycję. To narzędzie jest przydatne, gdyż czerwone kropki (zaznaczone na mapie) oznaczają postacie, które pozwolą nam kontynuować fabułę, a niebieskie kropki inne postacie (handlarzy itd.) – faktem jest, że zgubić się nie da. Wszystko to sprawia, że Restricted Area to gra akcji polana bardzo niskokalorycznym sosem cRPG.

Wkrótce stwierdziłem, że te wszystkie mutanty chyba mózgi potraciły. Na przykład dwa stwory blokują się w drzwiach. Owszem, nie mają inteligentnego wyrazu twarzy (o ile trafię na takie potwory, które w ogóle mają twarze) ale... ech, na co ja tu chcę narzekać? Przecież to mi tylko ułatwia zadanie. Innym razem natomiast jakaś paskuda bawi się w niszczenie skrzynek, gdy ja do niej strzelam. To znaczy, no wiecie. Strzelałem do potwora. No cóż, te ścierwa i tak pewnie niczego nie czują.

Ta, no ale gołymi rękami nikt nie sprząta. W mieście mogę zaopatrzyć się w masę sprzętu. Pistolety, śrutówki, bronie szybkostrzelne – jest w czym wybierać. Tym bardziej, że asortyment (implanty jak i bronie) oferowany przez sprzedawców jest inny za każdym razem, gdy wracam do miasta. Nie wiem, skąd oni biorą ten cały złom, ale jest tego imponująca ilość. Zresztą, mutanty też noszą przy sobie sprzęt. Co jakiegoś nie zabiję, to mi zostawia sztuczną rękę, nogę czy oko. Co? Jak to? Nie wiesz co to implanty?

Sztuczne oczy, sztuczne serce! Pełny serwis!

No więc są to takie rzeczy, którymi możesz sobie polepszyć ciało. No wiesz, a to lewa nóżka da ci kopa adrenalinki, że będziesz się szybciej poruszał. A to dzięki nowym, błyszczącym oczom poprawisz swoją celność. I te rzeczy dzielą się na mechaniczne jak i biologiczne. No wiesz, takie metalowe i naturalne. Bez nich w sumie to trudno byłoby przeżyć tam, na pustkowiach. Ale trochę się tego wszystkiego co prawda zbiera. Najlepiej sprzedawać to w mieście, bo kupę forsy można zarobić.

Już na pierwszej misji potrafią wypaść bardzo eleganckie przedmioty. Mogą one poprawić sześć cech głównych (siła, zręczność, motoryka, inteligencja, refleks, siły witalne) lub też te pomniejsze jak na przykład odporność. Jednak nie ma tak dobrze. Istnieje współczynnik Tolerancji, który wyczerpuje się podczas zakładania nowych implantów (każdy przedmiot ma określoną wartość tego współczynnika, która zostaje odejmowana od bazowej sumy, gdy implant zostanie wszczepiony w ciało).

Co by Wam tu jeszcze powiedzieć? No jest tak, a nie inaczej. Od zabijania tych dziesiątek, setek, tysięcy potworów wyrabiam sobie trochę umiejętności. A to sobie wyćwiczę celność, pobiegam trochę więcej dla lepszej kondycji. No i w sumie mi to służy, bo z porządną giwerą w ręku jedynie najpotężniejsze mutanty są dla mnie problemem. Aby ubić takiego muszę, po prostu zażyć trochę więcej treningu. Raz tak miałem. Wróciłem się do miasta, bo mimo ciężkiej bitwy nie dałem rady załatwić tego ścierwa, które mi wyznaczono w zadaniu. Popędziłem jednak migiem w to samo miejsce, ponownie wyczyściłem starą fabrykę z mutantów, dzięki czemu wprawiłem się trochę w obsłudze broni. No i byłem już w stanie poradzić sobie z ostatnim wrogiem. A ten padł po moich kilku strzałach. Jednak zapewniam was, nie był to miły widok.

Każda z czterech postaci zdobywa punkty doświadczenia i awansuje na nowe poziomy. Wtedy można porozdzielać punkty pośród umiejętności (piętnaście ogólnych i kolejne piętnaście stworzone dla konkretnej postaci) oraz rozłożyć je wedle uznania w cechach postaci.

Tym pojazdem można dotrzeć do miejsca, które zostało ustalone w zadaniu.

Na koniec jeszcze wspomnę o stronie technicznej gry. Do muzyki nie mam żadnych zastrzeżeń, wręcz muszę ją pochwalić. Podczas zwiedzania lochów przygrywają „ciężkie” kawałki metalowe, innym razem zabrzmi trochę techno. Grafika jednak to inna sprawa. Gracz obserwuje wszystko w rzucie izometrycznym. To jednak nie sprawia, że Restricted Area jest brzydka. Owszem, dbałość o wykonanie np. twarzy nie jest perfekcyjna. Sama grafika całościowo również nie powala na kolana, lecz też nie zniechęca.

Gorzej jest z systemem sterowania. Zastosowano tu typowe „klikasz i idziesz” Problemy jednak są podczas walki. Gdy używasz broni palnej, postać obraca się jak robot w różne strony, żeby trafić potwora. A za cel także potrafi wybrać sobie innego przeciwnika niż tego, którego wskaże się kursorem. Potyczki nie są rozgrywane w systemie turowym, więc wszystko dzieje się bardzo szybko. Nie istnieje jednak możliwość włączenia aktywnej pauzy, co wprowadza nieco chaosu podczas zwiedzania piwnic pełnych mutantów.

Innym udziwnieniem jest zapis gry. A właściwie jego brak. Istnieje jedynie opcja ”zapisz i wyjdź”. Natomiast podczas rozgrywki nie da rady zapisać aktualnego stanu gry. Nie ma też tutaj żadnych punktów kontrolnych. Na szczęście śmierć naszej postaci nie oznacza końca gry (no, chyba że wybierze się najtrudniejszy poziom rozgrywki).

Ciemna dzielnica jest klimatyczna tylko na obrazkach. Mrok podczas gry nie dodaje niestety oczekiwanego i zapowiadanego klimatu rodem z „Matrixa” czy „Łowcy Androidów”.

Mimo tego, iż gra ma potencjał, jest bardzo uproszczona. Restricted Area stworzona została tak, że trzeba wracać do miejsc, które się już raz „wyczyściło”, by nabić odpowiedni poziom do wykonania zadania głównego. Na szczęście później można chwytać się zadań pobocznych, by zdobyć więcej doświadczenia. Dobrze przynajmniej, że lokacje są generowane losowo, co chociaż trochę poprawia grywalność. Lecz niestety nie na tyle, bym mógł te grę polecić większemu gronu graczy, niż tylko fanom rasowych hack’n’slashy.

Tak właśnie to życie Freelancera wygląda. Dostaję zlecenie, idę, zabijam i dają mi forsę. Czasem kogoś muszę uratować, innym razem wysadzić jakiś budynek w powietrze czy po prostu zdobyć jakieś informacje. W mieście natomiast zajmuję się też paroma sprawami. Ludzie mają dużo problemów, a ja jestem po to, aby je rozwiązać. I tak jednam ze sobą ludzi, pomagam źle traktowanym ladacznicom, a i jeden kredycik dla bezdomnego zawsze w kieszeni znajdę. Wszystko to sprawia, że cały czas staję się jeszcze lepszą maszyną do zabijania. A z czasem stanę się tak potężny, że wszyscy się będą bać czarnego luda!*

*autor nie miał żadnych obraźliwych intencji pisząc to ostatnie zdanie. Jest to jedynie jedno z powiedzonek, którymi bohaterowie raczą nas podczas wybijania tryliardów przeciwników (czarny lud = Johson). Padają jak dla mnie stanowczo zbyt często (powiedzonka jak i przeciwnicy).

Paweł „HopkinZ” Fronczak

PLUSY:

  • muzyka;
  • cztery różne postacie do wyboru;
  • mnogość broni, implantów.

MINUSY:

  • wtórność;
  • (bardzo) nużące mordowanie potworów;
  • tylko dla miłośników rąbanek z widokiem izometrycznym.
Restricted Area - recenzja gry
Restricted Area - recenzja gry

Recenzja gry

Rok 2083. Po doszczętnym wyniszczeniu klimatu ludzkość jednak odrodziła się na nowo. Mieszkańcy Ziemi opanowali sytuację i żyją teraz na martwej planecie. Powstał rząd, który jednak nie posiada żadnej realnej władzy.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.