autor: Luc
Recenzja gry Punch Club – symulator Rocky’ego kończy walkę przed czasem
Na rozpoczęcie kariery bokserskiej dla większości z nas jest już za późno. Marzenia o założeniu rękawic i powalczeniu o pas mistrzowski możemy jednak zrealizować w Punch Clubie – niezależnej produkcji, która szturmem podbija Steama i AppStore.
- wielowarstwowy rozwój bohatera;
- emocjonujące potyczki;
- mnóstwo humoru na każdym kroku;
- szereg odniesień do kultowych filmów i postaci;
- dobrze odtworzony klimat retro w oprawie graficznej;
- obecność syndromu „jeszcze jednej walki” – po prostu wciąga!
- po pewnym czasie zabawa staje się powtarzalna;
- problemy z balansem rozgrywki w końcowej fazie;
- uboga ścieżka dźwiękowa.
Boks to jeden z tych sportów, które od zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie. Nie chodzi jedynie o samą koncepcję, ale przede wszystkim o to, jak wiele trzeba poświęcić, aby dojść na szczyt. Choć można to powiedzieć niemal o każdej dyscyplinie, boks wydaje się pod tym względem wyjątkowy – historie największych mistrzów wagi ciężkiej to w końcu doskonały materiał na hollywoodzkie scenariusze, w których pełno jest wyrzeczeń, bólu, marzeń, ulicznych dramatów i brutalnych zderzeń ze światem wielkich pieniędzy. Choć niezmiennie podziwiam tych, którzy tę drogę przeszli, chyba nigdy do końca nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo bywa ona trudna i wyboista. Punch Club stara się to nam w nieco uproszczony sposób uświadomić i mimo że nie spodziewałem się po nim niczego specjalnego, okazuje się w tym zaskakująco dobry.
Pierwsza zasada Podziemnego kręgu
Na wstępie wyjaśnijmy od razu jedną rzecz – Punch Club to nie żadna gra akcji, w której wduszamy tysiące przycisków przekładających się na ciosy podczas walki. Produkcji tej znacznie bliżej do tworu łączącego cechy strategii, RPG oraz sportowego menadżera, co w dużym skrócie przekłada się na coś, co można by określić symulatorem kariery bokserskiej. Naszego bohatera poznajemy, kiedy jest jeszcze małym, niewinnym brzdącem – wychowywany przez lubującego się w walce ojca, w pewnym momencie zostaje osierocony. Po dorośnięciu nie pozostaje mu nic innego, jak odszukać mordercę i dokonać zemsty – aby to jednak osiągnąć, musi najpierw nauczyć się walczyć.
Na dobrą sprawę zaczynamy więc od zera – poznając nowe osoby oraz doskonaląc swoje umiejętności, z wolna pniemy się ku górze. Podczas tej „wspinaczki” dowiadujemy się jednak o kilku dodatkowych elementach naszej tragicznej historii z dzieciństwa – czym był Punch Club, jaką rolę pełnią pewne tajemnicze amulety, co stało się z naszym bratem... Niestety, cała fabuła jest dość mocno naciągana, podobnie jak finalny zwrot akcji, i pod tym względem gra nikogo nie zachwyci. Na szczęście w produkcjach tego typu nie to jest ważne. Widujemy różne postacie, rozmawiamy z nimi w kółko o tym samym, modląc się przy tym, by jak najszybciej skończyły swoje opowiastki, pozwoliwszy nam przejść do tego, co naprawdę istotne – obijania twarzy kolejnym przeciwnikom i trenowania.
Sam mechanizm rozwoju bohatera w teorii wydaje się stosunkowo prosty. Mamy łącznie cztery parametry: zdrowie, głód, energię oraz zadowolenie, o które musimy na bieżąco dbać, a także trzy główne atrybuty definiujące naszego wojownika. Siła, zwinność i szybkość decydują o tym, w jaki sposób walczymy w ringu, ale ich skuteczne trenowanie wymaga utrzymywania poprzednich czterech czynników na odpowiednio wysokim poziomie. Żeby tego dokonać, zapewniamy bohaterowi rozrywkę, kupujemy mu jedzenie i wykonujemy jeszcze szereg innych czynności, które niestety kosztują oraz zabierają sporo czasu. Balansowanie między obowiązkami a przyjemnościami w rzeczywistości okazuje się skomplikowanym procesem, a upływający pomiędzy walkami czas także odbija się na protagoniście – koniec doby oznacza spadek naszych umiejętności. Doprowadzenie do tego, aby ciągle je rozwijać, a jednocześnie nie zostać bez grosza przy duszy i dbać o pozostałe aspekty życia jest w praktyce szalenie trudne i zanim udało mi się wypracować odpowiedni „schemat działań”, minęło naprawdę sporo czasu.
Być jak Tyson, Ali albo Kliczko
Rozwijać się jednak trzeba, bowiem tylko w ten sposób możemy zapewnić sobie sukces w czekających nas walkach. W końcu to na nich cały Punch Club się opiera i mimo że element ten funkcjonuje całkowicie inaczej, niż się tego spodziewałem, akurat w tym miejscu gra pokazuje swój prawdziwy charakter. Wszystkie potyczki prowadzone są automatycznie i nie mamy wpływu na wykonywane przez wojownika ruchy. Możemy jednak zadecydować o tym, z jakich umiejętności nasz bokser będzie korzystać, a to wprowadza zaskakująco dużo głębi do tego aspektu rozgrywki. Dobieranie ich w taki sposób, by wykorzystać wszystkie słabości przeciwnika, sprawia sporą frajdę, ale nie tyle, ile obserwowanie skuteczności wybranej taktyki w praktyce. A im bardziej rozwinięta jest nasza postać, tym więcej wyborów nas czeka. W tym miejscu muszę jedno Punch Clubowi przyznać – chociaż podczas walk jesteśmy jedynie widzami, każdym starciem emocjonowałem się równo mocno co prawdziwymi zmaganiami wagi ciężkiej. Gra fantastycznie oddaje charakter pojedynków i właśnie dzięki temu niesamowicie wciąga, wywołując tym samym syndrom „jeszcze jednej walki”. Naprawdę nie pamiętam żadnej innej produkcji w ostatnich latach, przy której zdarzało mi się wymachiwać rękoma przed ekranem bez spoglądania na zegarek – a dokładnie tak w tym przypadku było.