Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

World of Warships Recenzja gry

Recenzja gry 20 września 2015, 12:51

autor: Konrad Kruk

Recenzja gry World of Warships – wrogie okręty w zasięgu dział

Lotniskowce, pancerniki, niszczyciele, krążowniki. Tym razem twórcy World of Tanks oferują dynamiczne starcia pomiędzy okrętami II wojny światowej. Jest moc.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • Klimat;
  • Spora ilość okrętów do odblokowania;
  • Moduły i ulepszenia;
  • Dynamiczne i satysfakcjonujące starcia;
  • Wciąga;
  • Prostota obsługi;
  • Słynne, historyczne jednostki;
  • Bitwy rankingowe;
  • Niezłe udźwiękowienie;
  • Uczy cierpliwości i wytrwałości.
MINUSY:
  • Nie do końca udany balans klas oraz system doboru przeciwników;
  • Mała ilość map;
  • Sporadycznie pojawiające się lagi.

Rozpędzone tryby białoruskiego studia Wargaming.net, którego apogeum popularności nastąpiło za sprawą wydanego w 2011 roku World of Tanks, wciąż wydają się być dobrze naoliwioną maszyną. Nie dość, że nasi sąsiedzi postanowili solidnie odkurzyć legendarną serię Master of Orion, to jeszcze uraczyli swoich fanów kolejnym darmowym tytułem z gatunku MMO, ponownie przenoszącym nas na arenę starć militarnych z czasów II wojny światowej. Jednak tym razem tłem stały się akweny wodne, a głównymi bohaterami potężne okręty wojenne.

World of Warships, bo tak brzmi pełny tytuł najnowszej produkcji Wargamingu, podobnie jak poprzednie odsłony cyklu, oferuje możliwość rozegrania bitew pomiędzy dwiema drużynami w czasie rzeczywistym. Nowością jest tutaj możliwość ostrzelania przeciwnika potężnymi działami super pancernika Yamato, storpedowanie wrogiej jednostki przy pomocy zwinnego niszczyciela czy zbombardowanie wrażego krążownika eskadrą wysłaną z lotniskowca. Każda z tych jednostek ma swoje słabe i mocne strony, każda z nich dysponuje różnym arsenałem, każda z nich potrafi na swój sposób dotkliwie użądlić namierzonego przeciwnika, wreszcie każda z nich jest inna, bo kierowana przez człowieka z krwi i kości. I właśnie to jest najlepsze w World of Warships.

Salwa z baterii dziobowych Pancernika typu Fuso – gracze bardzo sobie chwalą ten okręt.

Dodatkowego smaczku oraz swoistego sznytu historycznego dostarcza fakt, że każdy z okrętów był autentyczną jednostką. Oczywiście część z udostępnionych statków nigdy nie opuściła suchego doku rodzimej stoczni, czy w ogóle nie wyszła poza ramy planów technicznych, niemniej takie kolosy jak pancernik Kongo, wspomniany Yamato, pancernik Nagato, lekki krążownik Phoenix, pancernik North Caroline, pancernik Fuso czy ciężki krążownik Mogami w swoim czasie siały grozę i spustoszenie na wodach Pacyfiku, uczestnicząc w przeróżnych operacjach militarnych, jak choćby walki o Guadalcanal czy w słynnej bitwie u wybrzeży wyspy Leyte. Nie oznacza to oczywiście, że World of Warships będzie oferować tylko przedstawicieli flot walczących ongiś na wodach Oceanu Spokojnego. Wprawdzie na obecną chwilę pełny garnitur jednostek posiadają floty japońska oraz amerykańska, niemniej jednak twórcy obiecali w przyszłości udostępnić graczom komplet jednostek brytyjskich, rosyjskich, niemieckich a nawet włoskich. Oczywiście pojedynczymi przedstawicielami wspomnianych flot, jak choćby rosyjskim krążownikiem Aurora czy niemieckim pancernikiem Tirpitz, można cieszyć się już dziś, jednak takowe należą do grona tzw. jednostek premium, co jak wiadomo wiąże się z uiszczeniem opłaty w realnej walucie.

Ciężki krążownik typu Mogami. Przeciwnik zaczął przejmować jedną ze stref.

Flota

Gdy rozpoczniemy po raz pierwszy zabawę, to naszym oczom ukaże się port z zakotwiczoną maleńką jednostką – to nasz pierwszy okręt na drodze do przejęcia steru pływających fortec. Flota została podzielona na cztery główne filary ze względu na klasy jednostek. Mamy zatem do czynienia z niszczycielami, krążownikami, pancernikami oraz lotniskowcami. Natomiast w obrębie każdej z tych klas będziemy mogli odblokować konkretne typy okrętów. W miarę uzyskiwanych postępów wyrażonych uczestnictwem w dziesiątkach batalii, setkach zadanych trafień, obrażeń oraz uszkodzeń czy wreszcie przez posłanie w odmęty wrażych okrętów, system nagrodzi nas określoną pulą punktów doświadczania oraz kredytów. Te z kolei pozwolą na zmodernizowanie i ulepszenie aktualnie dowodzonego okrętu, a z czasem przyczynią się od odblokowania kolejnej jednostki z drzewka floty. To ostanie natomiast zostało podzielone na dziesięć poziomów, odpowiadające każdemu typowi okrętów w ramach każdej z klas. Innymi słowy zaczynamy od krążownika na poziomie pierwszym, gdzie z czasem możemy przeskoczyć na drugi poziom niszczyciela, trzeci poziom pancernika czy czwarty lotniskowca. Wszystko zależy od naszych preferencji, ulubionego stylu gry czy nawet osobistego zamiłowania do takich czy innych rodzajów okrętów.

Pancernik typu Fuso właśnie wyminął salwę torped.

Oczywiście można specjalizować się tylko w jednej klasie i drenować wciąż tę samą gałąź drabinki aż do osiągnięcia poziomu dziesiątego. Jeszcze tylko należy wybrać typ rozgrywki podzielony na bitwę kooperacyjną (przeciwnikami dowodzi komputer), bitwę losową (naprzeciwko siebie stają żywi gracze) lub bitwę rankingową (o czym później) i do boju! W zależności od naszego poziomu oraz wybranego rodzaju batalii, zespoły mogą liczyć od kilku do kilkunastu okrętów. System odpowiadający za proporcjonalny dobór jednostek w obu grupach zawsze stara się by przeciwnicy z grubsza reprezentowali ten sam poziom oraz zbliżony układ w kontekście klas. Krótko mówiąc ilość niszczycieli, krążowników, pancerników oraz lotniskowców zazwyczaj po obu stronach będzie zbliżona. Jednak ten system wciąż nie do końca działa jak należy i mogą się zdarzyć dość znaczące dysproporcje. W każdym razie ekipa Wargimingu nadal pracuje nad optymalnym i nie budzącym wątpliwości rozwiązaniem. Wszak nieustanne dążenie do opracowania idealnego balansu nadal stanowi wyzwanie dla różnorakich produkcji opartych na wzajemnej rywalizacji.

Dowodzenie

Trzeba przyznać, że ilość map, na których przyjdzie nam prowadzić batalię nie powala. Wprawdzie warunki umożliwiające odniesie zwycięstwa na tej samej arenie mogą być różne, jednak w tym momencie liczba teatrów działań zbrojnych nie przekracza nawet dziesiątki. Z drugiej strony takie postawienie sprawy owocuje skupieniem uwagi gracza nie na eksploracji nieznanego terenu ale na jak najszybszym nawiązaniu kontaktu z wrogiem i posłaniu jego floty na dno. Tutaj należy zauważyć, że odniesienie zwycięstwa nie musi być determinowane tylko całkowitym zatopieniem jednostek przeciwnika. Często zdarzają się mapy podzielone na strefy oznaczone kolejnymi literami alfabetu, gdzie kluczem do zwycięstwa jest osiągnięcie określonego pułapu punktowego, będącego następstwem utrzymania pod kontrolą wszystkich stref. Właśnie w tego typu misjach bardzo wyraźnie da się zauważyć poziom zmysłu taktycznego obu drużyn. Nie raz byłem świadkiem, gdy zespół z minimalnymi stratami osobowymi poniósł porażkę, ponieważ niemal cała drużyna dała się wywieźć w pole, a w tym czasie przeciwnik szybko opanował wszystkie strefy.

Eskadra myśliwców i torpedowców zmierza coś upolować. W dole sojuszniczy niszczyciel.

World of Warships to gra zespołowa. Nie może być mowy o sukcesie jeśli członkowie zespołu nie będą ze sobą współpracować, wspierać się nawzajem, a przede wszystkim przewidywać ruchu sił nieprzyjaciela. Jeżeli ktoś sądzi, że może sobie pozwolić na samotny rejs, gdyż siedzi za sterem potężnego pancernika, który teoretycznie ma wytrzymały pancerz i mocne huknięcie z dział, to jest w głębokim błędzie. Nawet najmocniejsza jednostka danej klasy nic nie wskóra w pojedynkę i prędzej czy później spocznie na dnie akwenu. Należy jeszcze wspomnieć o osobie kapitana. Otóż każda jednostka ma swego dowódcę, a takowy dysponuje własnym drzewkiem rozwoju. W miarę odnoszonych sukcesów na polu bitwy, nasz kapitan będzie awansował, a nam w udziale przypadnie obdarowanie go jednym z kilku perków. Takowe zwiększają wartość bojową okrętu, jak również dają pewnego rodzaju bonusy, w postaci jeszcze szybszego przeładowania baterii czy zachowaną zdolność mobilną mimo uszkodzonych śrub i silnika. Teoretycznie do każdego okrętu przyporządkowany jest jeden kapitan, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by wraz z kupnem nowego okrętu, umieścić na mostku doświadczonego dowódcę, który szlify zdobywał na innej jednostce. Szkoda tylko, że każdy kapitan, bez względu na klasę przyporządkowanego doń okrętu dysponuje identycznym drzewkiem umiejętności.

Pancernik typu New Mexico w płomieniach. Właśnie posłał na dno lekki krążownik typu Kuma. W tle pancernik typu Kongo.

Wilki atakują

Niszczyciele. Niech nikogo nie zmyli drobny wygląd tych jednostek. Wprawdzie na tle byle pancernika, niszczyciele przypominają raczej kutry rybackie, jednak we wprawnych rękach są prawdziwą maszynką do eliminowania wrogich okrętów i to bez względu na ich typ oraz klasę. Mimo posiadania broni pokładowej w postaci działek małego kalibru, głównym żądłem każdego niszczyciela są jego torpedy. Wypuszczone z niewielkiej odległości, tuż zza skały czy cypelka małej wyspy potrafią elegancko wbić się w całą długość burty nieuważnego krążownika czy jakiejkolwiek innej jednostki. Następują eksplozje, przebicie poszycia, uszkodzenie modułów, zalanie pokładów a energia nieszczęśnika skurcza się grubo o ponad połowę. Niszczyciel natychmiast znika, czeka na ponowne załadowanie wyrzutni torped i przystępuje do kolejnego ataku.

Za chwilę Pancernik typu Myogi zostanie storpedowany.

Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego. Nic z tych rzeczy. Kierowanie oraz walka niszczycielem nie należą do najłatwiejszych. Po pierwsze, to bardzo krucha jednostka. Niewiele potrzeba by została rozerwana na strzępy pociskami wystrzelonymi z innych okrętów. Po drugie, zasięg wystrzelonych torped nie jest za duży. Innymi słowy niszczyciel często musi zbliżyć się do swej ofiary i liczyć, że przez takową nie zostanie zauważony, a przynajmniej, że nie nastąpi to zbyt wcześnie. Tutaj atutem jest jego prędkość, zwrotność, kamuflaż, możliwa do włączenia zwiększona moc silnika oraz zasłona dymna. Dzięki temu ostatniemu zabiegowi niszczyciel, jak i inne jednostki, które akurat znalazły się w obłokach gęstej pary, są dla oponenta niewidoczne. To idealna okazja do ucieczki, zmiany kursu czy wypuszczenia kolejnej salwy torped. Nie da się ukryć, że niszczyciele są nieodzownym elementem taktyki każdego zespołu i prawdę mówiąc trudno sobie wyobrazić efektywną walkę bez ich wsparcia. Zazwyczaj to one pierwsze odsłaniają pozycję przeciwników, skutecznie potrafią wytrącić wrogie okręty z szyku samą tylko swoją obecnością (przeciwnik wie, że zbyt długie utrzymywanie stałego kursu i prędkości jest idealnym prezentem dla torped niszczyciela), a przede wszystkim są w stanie szybko pokonać nawet najtwardsze okręty - szczególnie gdy wataha tych maluchów dopadnie osamotnioną ofiarę.

Głos mają wielkie działa

Pancerniki. Potężne okręty, dysponujące nietuzinkowym pancerzem mogącym przyjąć na siebie naprawdę solidne obrażenia. To jednostki będące w swoim czasie wyznacznikiem potęgi całej floty. Nie ze względu na własne gabaryty czy grubość poszycia ale ze względu na ponad przeciętny kaliber zamontowanych na pokładach baterii dział. World of Warships oferuje przejęcie steru m.in. nad autentycznymi legendami w tym zakresie. Dość wspomnieć japońskie Nagato, Kongo czy Yamato. Przystępując do rozgrywki te klasy okrętem należy sobie uzmysłowić jedną rzecz. Naszym głównym atutem jest siła ognia oraz skuteczny zasięg ostrzału. Dlatego tego typu jednostkami należy operować na dystans, trzymać się z tyłu, by mieć pewność, że okręt, który właśnie wzięliśmy na muszkę, nie będzie w stanie odpowiedzieć nam ogniem.

Niemiecki pancernik Tirpitz atakowany przez bombowce torpedowe. Tirpitz jest jak na razie jedynym okrętem tej klasy dysponującym torpedami.

Pancerniki siłą rzeczy tworzą ostatnią linię obrony i często w sytuacjach krytycznych są w stanie pociągnąć resztę zespołu do zwycięstwa. Bez problemu potrafią zatopić jedną celną salwą okręt innej klasy tego samego lub nawet wyższego poziomu. Kluczem jest tutaj odpowiednia technika ostrzału. W momencie gdy to my przejęliśmy inicjatywę z racji „złapania” przeciwnika w zasięg naszych dział, należy uruchamiać wszystkie baterie – dziobowe oraz rufowe. Słowem – zatop przeciwnika zanim takowy zdoła odpowiedzieć Tobie ogniem. Dodatkowo pancerniki, celem zwiększenia skuteczności ostrzału, mogą dysponować samolotami zwiadowczymi. Dzięki temu będziemy mogli zwiększyć precyzję celowania, zwłaszcza do okrętu chowającego się za wzniesieniem wyspy czy innej przeszkody terenowej. Oczywiście i ta klasa ma swoje słabe strony. Zaliczyć do nich należy niewielką prędkość poruszania się, bardzo wolno obracające się baterie oraz relatywnie niską zwrotność. Dlatego pancerniki powinny operować na otwartych akwenach i za wszelką cenę unikać wąskich cieśnin oraz skupisk wysepek. To idealne żerowisko dla niszczycieli.

Konie pociągowe floty

Krążowniki. To bardzo specyficzne jednostki. Stanowią kręgosłup naszego zespołu i potrafią być doskonałym wsparciem dla niszczyciela, pancernika oraz lotniskowca. Właściwie można by je określić mianem jednostki wielozadaniowej. Oferują mniejszy kaliber dział, ale za to nienaganną zwrotność oraz dość dużą prędkość poruszania się. Dodatkowo wszystkie japońskie jednostki tej klasy wyposażone są w torpedy, co w jeszcze większym stopniu podnosi ich wielozadaniowy walor. Potrafią skutecznie operować na całej połaci pola bitwy, dobrze się nadają do związania przeciwnika wymianą ognia, podczas gdy bratni niszczyciel pośle wiązkę torped. Krążowniki, szczególnie te wyższych poziomów, świetnie radzą sobie z nalotami wrogich samolotów za sprawą wzmocnienia skuteczności obrony przeciwlotniczej. Doskonale spisują się w duecie z pancernikiem. Krótko mówiąc, nadają się zarówno do działań stricte ofensywnych, jak i obronnych. Największym atutem krążowników jest bardzo wysoka częstotliwość oddawania strzałów. Żadna inna klasa nie ma tak niskiego czasu przeładownia dział względem ilości wystrzelonych pocisków. Minusem jest niestety pancerz. Poza tym krążowniki nie są tak zwrotne i szybkie jak niszczyciele.

Port, widok na moduły oraz ulepszenia. Na pierwszym planie lekki krążownik typu Cleveland.

Mam was wszystkich na widelcu

Lotniskowce. Okręty tej klasy prezentują zupełnie inny model rozgrywki. Jak nie trudno się domyśleć, naszym orężem nie są działa lecz samoloty. Maszyny pokładowe dzielą na myśliwce, torpedowce oraz bombowce nurkujące. Dodatkowo prowadzenie do boju lotniskowca podlega zupełnie innej mechanice niż ma to miejsce w przypadku krążownika czy niszczyciela. Otóż od samego początku mamy wgląd w całą mapę, gdzie niczym z obrazu satelitarnego, możemy obserwować ruchy naszej floty oraz okrętów przeciwnika. Tak naprawdę lotniskowiec pełni rolę mobilnego hangaru, a nasza uwaga przede wszystkim skupia się na operowaniu eskadrami. Wypatrujemy przeciwnika, posyłamy samoloty i przystępujemy do ataku zrzucając torpedy czy bomby. Mogło by się wydawać, że to łatwizna. Nie do końca. Przeciwnik może dysponować solidną obroną przeciwlotniczą, a poza doskonale widzi, że zbliżają się samoloty wroga i będzie się starał nas zmylić poprzez zmianę kursu, zmniejszenie prędkości itp. Wbrew pozorom skuteczne storpedowanie w takiej sytuacji nie jest wcale takie łatwe.

Prawie jak F-16.

Wśród entuzjastów World of Warship trwa zażarta dyskusja czy aby lotniskowce w obecnym kształcie nie mają negatywnego wpływu na balans klas. Wszak często się zdarza, że nie do końca sprawny system losowania drużyn, może tylko jedną z nich obdarzyć „mobilnym hangarem”, a trzeba wiedzieć, że lotniskowiec z doświadczonym kapitanem na mostku, potrafi w relatywnie szybkim czasie skutecznie osłabić flotę przeciwnika. Dodatkowo operowanie tą klasą okrętu, szczególnie na wyższych jej poziomach, wymaga sporej podzielności uwagi. Raz, że musimy mieć baczenie na lotniskowiec, aby nie dostał się w zasięg ostrzału wroga, po drugie, należy pilnować by nasze samoloty nie wpadły nagle na skomasowany ostrzał przeciwlotniczy wrażych okrętów, a po trzecie należy kalkulować, która jednostka przeciwników powinna być wyeliminowana jako pierwsza.

Free to Play? Raczej Pay or Prey

Podobnie jak to miało miejsce w przypadku World of Tanks, World of Warships jest grą darmową. Ze strony producenta pobieramy instalator, zakładamy konto i po zaktualizowaniu klienta gry do najnowszej wersji, możemy przystąpić do zabawy. Uczestniczymy w bitwach, zdobywamy punkty doświadczenia oraz kredyty. Uzbierawszy określoną ich pulę kupujemy lepszy okręt i zabawa zaczyna się na nowo. Oczywiście z każdą kolejna odblokowaną jednostką koszty kupna następnej dramatycznie idą w górę, osiągając w pewnym momencie kwotę rzędu dziesiątek tysięcy punktów doświadczenia oraz milionów kredytów. Chcąc przyspieszyć proces wystarczy wykupić dostęp do konta premium. Takowe może działać od 24 godzin do nawet całego roku. Jest to spore ułatwienie, gdyż mimo obciążenia własnego portfela, użytkownicy premium po każdej stoczonej bitwie uzyskują o 50% więcej kredytów oraz punktów doświadczenia. Jeśli do tego weźmie się pod uwagę codzienne jednorazowe zwiększenie mnożnika, to profity uzyskane za wygraną stają się znacznie większe niż w przypadku zwykłego konta.

Wschód słońca nad oceanem.

Nie trzeba chyba specjalnie tłumaczyć jakie to ma przełożenie w kontekście odblokowywania kolejnych okrętów i czasu poświęconego na tego typu działanie. Słowem, użytkownik konta premium ma po prostu łatwiej. Szybciej uzyska dostęp do lepszych jednostek oraz szybciej zmodernizuje już posiadane okręty, a im wyższy poziom statku, tym większe koszty serwisowania, ulepszeń oraz modułów. Te ostatnie dwa elementy są bardzo istotne. W wielkim skrócie – podnoszą wartość bojową naszego pupila. Potrafią wzmocnić pancerz, dołożyć więcej dział do baterii, zwiększyć zasięg ostrzały, zmniejszyć czas przeładowania dział, zmniejszyć ryzyko wystąpienia pożaru czy wzmocnić działanie obrony przeciw lotniczej. To wszystko kosztuje. Oczywiście posiadając zwykłe konto prędzej czy później uzyskamy dostęp do jednostek z najwyższego poziomu, jednak zajmie nam to znacznie więcej czasu. W szybszym zdobywaniu kredytów oraz punktów doświadczenia pomagają również tzw. okręty premium, czyli specjalne jednostki niedostępne (a raczej niemożliwe do odblokowania) w drzewku rozwoju floty. Można je nabyć za realną gotówkę, przy czym koszt takiej łajby jest relatywnie wysoki, a do tego taka jednostka nie zawsze będzie spełniać nasze wymogi, choćby w kontekście zasięgu ostrzału czy siły ognia.

Dla lekkiego krążownika typu Phoenix nie był to dobry dzień. Przebity pancerz, uszkodzona śruba silnika, poważne uszkodzenia.

Tylko dla orłów?

W World of Warships, poza bitwami z udziałem sztucznej inteligencji oraz tych z udziałem żywych graczy, pojawił się również tryb będący w jakimś sensie uzupełnieniem tego drugiego wariantu. Mowa tutaj o bitwach rankingowych. Sami twórcy określają ten pomysł mianem pilotażowego, zatem póki co badają grunt by z jego ostatecznym kształtem wstrzymać się przynajmniej te pierwsze sześć tygodni. W bitwach rankingowych brać mogą udział gracze dysponującymi okrętami na poziomie szóstym oraz siódmym oraz dysponującymi kontem gry na poziomie dziewiątym. Dlaczego akurat takie a nie inne wymogi? Wargaming mówi krótko: chodzi nam o graczy mających juz doświadczenie z naszym tytułem, znających niuanse rozgrywki, wiedzących jak grać by wygrać, a z drugiej strony zabiegamy o to, aby relatywnie spora liczba użytkowników miała dostęp do tego rodzaju starć. Z racji eksperymentalnego charakteru batalii rankingowych, na ten moment wiadomo, że za każde zwycięstwo jest przewidziana nagroda w postaci wyższej rangi (porażka lub remis oznacza degradację) oraz pewnej puli znaków sygnałowych (zamontowane na nadbudówce redukują koszty naprawy, zwiększają przyrost kredytów czy eliminują ryzyko wybuchu magazynu z amunicją). Jednocześnie twórcy nie są zamknięci na znacznie zacniejsze profity.

Myśliwce startują z pokładu lotniskowca.

Do diabła z torpedami! Cała naprzód!

Czy warto sięgnąć po World of Warships? Zdecydowanie tak. Wprawdzie trudno jeszcze określić, czy najnowsza produkcja osiągnie tak oszałamiający sukces jak World of Tanks, jednak już teraz widać spore zainteresowanie tym tytułem i to zarówno wśród weteranów „czołgów”, jak i zupełnie nowych graczy, dla których choćby marynistyczny sztafaż stał sie bodźcem do wypłynięcia na szerokie wody World of Warships. Podobnie jak w przypadku World of Tanks, magnesem stała się prostota obsługi, intuicyjna mechanika, dreszczyk rywalizacji, historyczny oręż wojenny oraz najzwyklejsza w świecie satysfakcja z odnoszonych sukcesów.

„Arcade'owy” styl rozgrywki w swej prostocie udowodnił, że operowanie pojazdami czy akurat w tym przypadku okrętami, nie musi być wcale domeną symulatorów. Zresztą World of Warships, podobnie jak i wcześniejsze produkcje ekipy Wargaming.net, wcale nie pretenduje do tej roli. Jednocześnie nie da się oprzeć wrażeniu, że w gruncie rzeczy ta produkcja jest dość złożona. Niby nic wielkiego, niby można sobie postrzelać do innych okrętów, a jednak rozgrywka za każdym razem będzie inna, gdzie na nasz sukces bądź porażkę, składa się cała masa drobnych elementów nie zawsze ściśle od nas zależnych. Tutaj należy wspomnieć o jeszcze nie do końca ukształtowanym balansie klas oraz typów okrętów. W mojej opinii jest to pierwszy palący problem World of Warships. Dlatego twórcy zamiast ogłaszać pojawienie się kolejnych linii okrętów, powinni przede wszystkim skupić się na dopieszczeniu już istniejących oraz być może urozmaicić rozgrywkę o faktycznie interesujące tryby zabawy. Mimo tych mankamentów World of Warships prezentuje się bardzo dobrze. Dodatkowo produkcja w jakimś stopniu niesie ze sobą walor edukacyjny, gdyż niewykluczone, że co poniektórzy gracze zechcą poszerzyć swe horyzonty w kontekście historii okrętów wojennych czy dziejów II wojny światowej w ogóle. Wargaming.net kolejny już raz stworzyło doskonałego pożeracza czasu.

Recenzja gry World of Warships – wrogie okręty w zasięgu dział
Recenzja gry World of Warships – wrogie okręty w zasięgu dział

Recenzja gry

Lotniskowce, pancerniki, niszczyciele, krążowniki. Tym razem twórcy World of Tanks oferują dynamiczne starcia pomiędzy okrętami II wojny światowej. Jest moc.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.