Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 22 października 2010, 13:11

autor: Filip Grabski

Opowieść post-apokaliptyczna

Jak to się stało w Waszym uniwersum? Z nieba spadł wielki kamień, niszcząc wszelkie życie, które nie zdążyło uciec do głęboko ukrytych schronów? A może Wasi naukowcy zbyt gorliwie rozszczepiali jakieś substancje powodując nieodwracalne zniszczenia?

Apokalipsa. Objawienie. Ale i koniec świata. W Piśmie Świętym opisywana jest jako potworny wstęp do Sądu Ostatecznego, na którym zostaną ocenione wszystkie ludzkie uczynki. Nasze postrzeganie rzeczywistości skutkuje pewnym określonym sposobem opisywania zagłady ludzkości. Tematyka to jednocześnie straszna i szalenie efektowna, przez co od dawna bardzo popularna. Najłatwiej przecież filtruje się własne lęki przez ubranie ich w ciekawą opowieść, w której zawsze tli się nadzieja. Takich historii powstało bez liku, również w świecie gier komputerowych. Zapraszam niniejszym na lekko fabularyzowaną wędrówkę po zniszczonej, postapokaliptycznej Ziemi, jaką często oglądamy na ekranach naszych monitorów.

Apokalipsa

Jak to się stało w Waszym uniwersum? Z nieba spadł wielki kamień, niszcząc wszelkie przejawy tego życia, które nie zdążyło uciec do głęboko ukrytych schronów? A może Wasi naukowcy zbyt gorliwie rozszczepiali jakieś substancje powodując nieodwracalne zniszczenia? Ale przecież jest tyle innych opcji. Całkiem prawdopodobne, że cała planeta została uwikłana w wielki konflikt, który zakończył się wojną nuklearną. W zagładzie mogli też maczać palce przybysze z innej planety lub śmiertelny wirus, który wymknął się spod kontroli... Jedno jest pewne: w jakimś momencie historii miał miejsce kataklizm, który obrócił w nicość większość znanego Wam świata. Minęły długie miesiące, często lata (dziesięciolecia?)... Czas odbudować cywilizację, wyjść na zewnątrz i zacząć wreszcie żyć.

Nowy wspaniały świat

Gdziekolwiek żyjecie, gdziekolwiek miała miejsce Wasza apokalipsa, teraz wychodzicie na zewnątrz, pragnąc ujrzeć nowy świat, chcąc go odbudować i na nowo zaludnić. Co się rzuca w oczy jako pierwsze? Kolor żółty i jego wariacje. Taki odcień ma wszystko – od nieba przez horyzont po ruiny budowli i wraki pojazdów. Wydawałoby się, że rzeczywistość powinna mieć ciekawsze i bardziej zróżnicowane barwy, ale poza nielicznymi wyjątkami tu i ówdzie dominuje brudna żółć.

Na obszarze całej naszej jednokolorowej planety w każdym możliwym uniwersum istnieją enklawy zajmujące się różnymi działaniami. Jakoś w końcu trzeba funkcjonować. Gdzieś są ludzie siedzący w tunelach metra, bojący pojawić się na powierzchni. Inna wersja odrodzenia po końcu świata cofnęła ludzkość do średniowiecza. Gdzie indziej z kolei wszyscy starają się jak mogą, by odtworzyć to, co istniało przez kataklizmem. Powstają nowe osady, odbudowywane są drogi, naprawiane samochody. Istnieje handel, prawo (w takiej czy innej formie), rozrywka... A rozrywka w tych niewesołych dla nas czasach to rzecz kluczowa. Jedni uprawiają hazard, inni zajmują się wyścigami, kolejni próbują szukać wartościowych rzeczy do sprzedania, a jeszcze inni stawiają na staroświecką walkę. Bo na pewno wiecie, że walczyć jest z czym. Promieniowanie (albo wirus, albo kosmici) wywarli potężny wpływ na lokalną faunę oraz na tych, którzy się nie schowali. Nowe formy życia grasują po pustkowiach, starając się przeżyć (choć większość uważa, że wszelkie przejawy mutacji trzeba tępić w momencie, gdy padnie na nie wzmocniony optycznym celownikiem wzrok). Jak więc żyjemy?

Najpopularniejsza forma egzystowania w zniszczonym świecie to odgrywanie ról. Ci, którzy przeżyli, starają się jak mogą wrócić do dawnego porządku. Oczywiście w świecie pozbawionym normalnych rządów musi dojść do walki między przeróżnymi frakcjami chcącymi raz na zawsze umieścić władzę we własnych brudnych (od piasku, oczywiście) łapskach. Najwięcej miejsca do odgrywania ról jest na terenie byłych Stanów Zjednoczonych. Tam jak grzyby po deszczu wyrastają miasta z dodatkiem „New” w nazwie. Pełno złomowisk, podrzędnych spelun, obsypanych piachem osad i schronów. To tam poukrywała się większość ocalałych i stamtąd pochodzą najbardziej znane osobistości. Znacie tę historię, w której jakiś biedak musiał łazić po pustyni, żeby znaleźć nowy chip do komputera odpowiedzialnego za recycling wody? Naprawdę świetna opowieść. Istny dreszczowiec. Podobno prawdziwa, ale sami wiecie, jak to jest. Każda historyjka przekazywana z ust do ust lubi przybierać niespotykane rozmiary, pełne coraz to nowych miejsc i postaci. Ktoś musiał usłyszeć od rodziców o pewnym starym filmie – Mad Max się chyba nazywał – bo od razu w tej słynnej opowieści pojawiły się detale w rodzaju kurtki bez rękawa i wiernego czworonożnego towarzysza... Większość psów niestety zdziczała albo zginęła, więc to musi być czyjś wymysł. A co powiecie na to, że ta sama historyjka w pewnym momencie doczekała się dalszego ciągu? Poważnie. Tym razem jednak pojawiły się w niej wątki religijne. Bohater musiał odtworzyć Ogród Edenu. Ech, za długo na słońcu siedział ten, kto ją wymyślił. Na pustkowiu nie ma czasu na pierdoły. Tu trzeba uważać na każdym kroku.

Na pewno nie uważali bohaterowie innej postapokaliptycznej legendy. Mówię „legendy”, choć są tacy, którzy zarzekają się, że ich dziadkowie widzieli przejęcie maszyn przez terrorystów na własne oczy. Jakich maszyn, pytacie? Podobno było to tak, że przed startem rakiety, mającej dostarczyć terraformujące roboty na Marsa, wpadły one w niepowołane ręce. Efektem tego aktu było wydostanie się do atmosfery dużych ilości CO2, co tak dramatycznie zmieniło klimat panujący na Ziemi, że oto przed oczami mamy to, co mamy. Że to właśnie w ten sposób wszyscy znaleźliśmy się na pustyni bez opieki rządów, a nie dlatego, że wybuchła wojna nuklearna. Myślcie, co chcecie. Ja swoje wiem. Było tak jak w tym starym filmie – Księga Ocalenia. Ziemię spaliło światło tysiąca słońc, a wszyscy bili się o Biblię. W sumie to nie widziałem żadnej religijnej książki już od dawna... Hmm, może zatem w tej historii o Edenie było ziarnko prawdy?

Słyszałem natomiast, że gdzieś daleko, w innym kraju, mieszkają ludzie, którzy czczą Słońce. Zupełnie ześwirowali. W ich ojczyznę uderzył meteor, wszystko pokrył pył i zostali odcięci od świata. Nikomu nie udało się wydostać i musieli uwierzyć, że wszystkich innych spotkało to samo. W każdym razie – Słońce stało się ich bogiem, bo w ciemnościach rzekomo czaiły się potwory.

Dotarły do nas wieści o Arkhanie, biednym chorym facecie, któremu udało się ocalić część krajan od zagłady. Ale słuch o nich zaginął. Sam więc nie wiem, czy to prawda, czy nie. W tych czasach ciężko o popartą faktami informację. Niekiedy jednak dowiadujemy się o życiu za oceanem. Gdzieś wśród ruin europejskich miast. Wiecie, że w jednej ze zniszczonych metropolii podobno są ludzie, którzy całe życie spędzają pod ziemią, w tunelach metra? Boją się promieniowania (w Europie też trwała nuklearna wojna) i potworów. Ja sobie nie wyobrażam egzystowania z tysiącami innych osób na tak małej zamkniętej przestrzeni. To już wolałbym, tak jak ci słynni kolekcjonerzy, łazić po pękniętym sarkofagu elektrowni atomowej. Prawdziwi słowiańscy twardziele szukający artefaktów. U nas brakuje takich ludzi. Tutaj to tylko schrony, tunele, konspiracje i mutanci. Całe watahy wrednych mutantów. Ech, jak ja nie lubię tych niesymetrycznych dziwaków. Kolega opowiadał mi kiedyś, że jakiś czas temu organizowały się regularne oddziały Ocalonych (czyli podobnych nam ludzi ze schronów – sami tak siebie nazwali... oryginalnie, nie ma co!), którzy budowali rozległe bazy celem starcia mutantów z powierzchni ziemi. Co prawda do konfliktu dołączyły się zbuntowane maszyny rolnicze (nie bujam... tak mi mówił), ale to oznaczało tylko więcej problemów dla tych obleśnych wybryków ewolucji. To chyba działo się w Australii, bo u nas ciągle spotyka się jakieś dziwadła...

No dobrze, piszę tutaj o jakichś wymyślonych lub nie historiach, ale przecież najważniejsza jest rozrywka, prawda? No, może nie najważniejsza, ale gdy Twoje miasto zamienia się w pustynię, to mimowolnie szukasz sposobów na rozluźnienie się. Tak, takich też – wiem, o czym myślicie. Ale zdziwicie się, gdy powiem Wam, jaki jest najpopularniejszy sport w świecie, którzy przeżył apokalipsę. Wyścigi samochodowe. Naprawdę. W niezliczonych wariacjach, czasem takich, że aż się za głowę można złapać. Wiecie, że gdzieś w Kanadzie (albo w innym zdziczałym kraju, ale co ja tam wiem) jeździ się naszpikowanymi kolcami wozami i przejeżdża ludzi? Ma się rozumieć tamtejsza władza twierdzi, że to nie ludzie, tylko chodzące trupy. Zupełnie jak w tych filmach z serii Resident Evil. Dziadek opowiadał mi, że były oparte na grach komputerowych. Szkoda, że sam nie mogę już w nic pograć, ale tak czy siak... Gdyby nie koniec świata, to przemysł wycieraczkowy by kwitł. Samochody biorące udział w tych zwyrodniałych wyścigach to istne potwory na kółkach, choć oczywiście i tutaj nie obeszło się bez inspiracji tym Mad Maksem, co to o nim już wspominałem. Malowanie aut na modłę filmowych wozów policyjnych i inne takie akcje. Niepokojące, ale szalenie efektowne. Nic dziwnego, że się o tym mówi. Oczywiście mamy też bardzie cywilizowane zawody, nie myślcie sobie. Śmiałkowie przemierzają setki kilometrów gdzieś przez środek byłego USA, walcząc o paliwo – stało się ono taką nieformalną walutą, sami rozumiecie. I nie straszna im szalejąca pogoda (a musicie wiedzieć, że od kilkunastu lat dzieją się za oknami takie rzeczy, że szkoda gadać). Taki kierowca przejedzie nawet przez tornado, byle zdobyć kilka kanistrów ekstra. Świetnie się to ogląda, a jeszcze lepiej bierze w tym udział. Szkoda, że nie wszyscy załapują się do zespołów startowych.

No i już widzicie, jak nam się tu żyje. Nie jest wcale tak strasznie, a już na pewno lepiej, niż gdybym np. miał być ostatnim człowiekiem na Ziemi walczącym z wampirami albo gdyby świat został zatopiony po stracie czap lodowych na biegunach. To oczywiście się nie stało i mam nadzieję, że nigdy się nie stanie, ale podobno kiedyś ktoś wymyślał tego typu opowieści. W starych filmach, tych sprzed wojny. Ale najważniejsze w tym momencie jest jedno – niedaleko otworzyli prawdziwe kasyno. Takie wielkie, niczym przed laty w Las Vegas. Idę.

Filip „fsm” Grabski

Konkurs! Jak już się zapewne zorientowaliście, w niniejszym tekście pojawiło się wiele nawiązań do popularnych gier i filmów. Waszym zadaniem będzie rozszyfrować ich dokładne tytuły, a następnie przesłać e-maila z odpowiedziami pod adres uvi (małpa) gry-online.pl. Najlepsi otrzymają od nas nagrody niespodzianki (jeśli liczba laureatów będzie większa zarządzimy losowanie). Odpowiedzi można udzielać do dnia 27 października, do godz. 9 rano.

Filip Grabski

Filip Grabski

Z GRYOnline.pl współpracuje od marca 2008 roku. Zaczynał od pisania newsów, potem przeszedł do publicystyki i przy okazji tworzył treści dla serwisu Gameplay.pl. Obecnie przede wszystkim projektuje grafiki widoczne na stronie głównej (i nie tylko) oraz opiekuje się ciekawostkami filmowymi dla Filmomaniaka. Od 1994 roku z pełną świadomością zaczął użytkować pecety, czemu pozostaje wierny do dzisiaj. Prywatnie ojciec, mąż, podcaster (od 8 lat współtworzy Podcast Hammerzeit) i miłośnik konsumowania popkultury, zarówno tej wizualnej (na dobry film i serial zawsze znajdzie czas), jak i dźwiękowej (szczególnie, gdy brzmi ona jak gitara elektryczna).

więcej