Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Lost Ark Opinie

Opinie 27 lutego 2022, 11:35

Szukałem hack’n’slasha, ale w Lost Ark go nie znalazłem

Lost Ark przyciągnął w ostatnim czasie wielu graczy złaknionych przeżyć typowych dla MMO. Ja z kolei zdecydowałem się na tę grę, licząc na choćby odrobinę hack’n’slashowej zabawy. Niestety, tej tutaj nie znalazłem.

Sięgając po Lost Arka, z tyłu głowy miałem nadzieję, że z tego owocu koreańskiej myśli gamingowej uda mi się wycisnąć nieco hack’n’slashowego soku. Niestety, ale pragnienia nie ugasiłem. A było ono spowodowane pewnym niedosytem nowości i względną stagnacją w szalonym światku młocki i sieczki. „Zamieć” podarowała nam niedawno szansę ponownego przemierzenia odświeżonego Sanktuarium w Diablo 2: Resurrected. THQ co rusz pudruje swojego kuśtykającego o lasce staruszka Titana nowym dodatkiem, a Path of Exile i Grim Dawn, pompując się świeżą zawartością, dokładają kolejne cegiełki do i tak sporej bariery wejścia, na którą natykają się nie tylko nowi gracze, ale też ci, którzy wracają po czasie nieobecności (żeby daleko nie szukać – ja). Gdzieś tam po drodze wychodzi Torchlight 3, ginąc w cieniu własnej przeciętności. W oddali majaczy też przepowiednia walki o tron komputerowej rąbaniny między Diablo 4 a PoE 2, ale na razie to pieśń przyszłości. Oto obraz ostatnich miesięcy.

W tych właśnie okolicznościach pojawił się Lost Ark, który po długiej drodze i szumnych zapowiedziach w końcu trafił na pecety zachodnich graczy. Oj, droga ta była baaardzo długa, a niegdysiejsze trailery niemal do momentu premiery odbijały się w mojej głowie echem powtarzającym „hack’n’slaaaash”. Rzeczywistość pokazała, że otrzymaliśmy MMORPG w ogólnym zarysie do złudzenia przypominające typową rąbankę.

Jako zatwardziały „singlowiec”, stroniący od dobrodziejstw rozgrywki multiplayerowej w RPG, zacisnąłem zęby i w myśl starego powiedzenia o bezrybiu i rakach postanowiłem spróbować. W końcu – za darmo to dobra cena.

Początki bywają nudne

W rasowym hack’n’slashu liczą się dla mnie trzy rzeczy: „expienie” i związany z nim rozwój postaci, zbieractwo ton lootu oraz – rzecz jasna – hordy niemilców do szlachtowania w efektowny i satysfakcjonujący sposób. Oczywiście ciekawa fabuła, questy i świat są również ważne, ale w tym przypadku pozostają w cieniu wspomnianej trójcy. Jak na tym polu sprawdził się Lost Ark? „No tak średnio, bym powiedział” – cytując klasyka. Jak się potem okazało, była to konsekwencja mojej naiwności.

Zacznijmy od rozwoju, bo i w tej kolejności jest on serwowany w grze w postaci wyboru klasy. Podszedłem do tego zachowawczo, stawiając wśród licznej grupki archetypów na standardowego wojownika, by zaraz potem w swoistej symulacji otrzymać możliwość przetestowania jego trzech podklas. Sprawdziłem wszystkie z nich wyposażony w komplet ośmiu aktywnych umiejętności i... nie odczułem wielkiej różnicy w ich prowadzeniu. Machnąłem ręką, po czym – idąc za głosem serca – zdecydowałem się na berserka i ruszyłem dalej.

Gdy rozpocząłem właściwą rozgrywkę, uderzyła mnie pierwsza rzecz – grę zaczynamy postacią na 10. poziomie wyposażoną na starcie w sporą liczbę umiejętności. W ręku nie dzierżymy drewnianej pałki, a miecz, który w innej grze nazwałbym mieczem ostatecznej zagłady +100. Na starcie odebrana została mi radość z powolnego progresu, odkrywania postaci, jej możliwości i kolejnych skilli oraz zdobycia pierwszego oręża niebędącego kawałkiem badyla.

Sam system rozwoju w porównaniu z tym, co zaserwowały wspomniane wcześniej Grim Dawn, Path of Exile czy choćby nawet Titan Quest (system dwuklasowy), wydaje się dość ubogi i sterylny, szczególnie dla gracza takiego jak ja, który nie szarżuje w stronę endgame’u, a stara się cieszyć zabawą bez udziału w tym całym „MMO”. Z ręką na sercu – kolejne odblokowywane umiejętności niczym się dla mnie nie różniły z wyjątkiem animacji i sposobu aktywacji tudzież obszaru rażenia. Fajnie wyglądały i tyle.

Loot nad gniazdem potworów

„Fajnie” to nieco za mało powiedziane. Walka jest bardzo efektowna, wręcz efekciarska. Skoki, wymachy, podrzucanie przeciwników, wbijanie ich w ziemię i rozrzucanie po całym ekranie – wszystko to sprawia sporą frajdę, tym bardziej że rodzajów oponentów jest zatrzęsienie. Szkoda tylko, że mimo tej mnogości oraz ich często ciekawych i dopracowanych modeli przeciwnicy wydają się być jedynie wariantem jednego, odzianego w różne szaty pierwowzoru. Brak im charakterystycznych cech, właściwości, umiejętności. Przyczepiłbym się też do ich liczby – relatywnie rzadko mamy okazję pokazać swoją potęgę, zmiatając z planszy całe hordy maszkar. Częściej mierzymy się z ich pojedynczymi grupkami.

Największym zawodem był dla mnie jednak system lootu. Podczas mojej niemal 40-godzinnej przygody z grą ani razu nie poczułem mocniejszego bicia serca, obserwując to, co los wyrzuci z mobków, skrzyń, a nawet z bossów. Spragniony nowych znajdziek wyczekiwałem każdego przedmiotu jak kania dżdżu, a otrzymywałem jedynie krople. Dość powiedzieć, że dzierżony miecz podczas mojej przygody zmieniłem raptem cztery razy. O pozostałych elementach ekwipunku nawet się nie wypowiem, bo o ile ich typów jest sporo, tak twórcy niespecjalnie zachęcili mnie do tego, by zwracać uwagę na cokolwiek innego niż strzałka przy ikonie przedmiotu informująca, że jest on potencjalnie lepszy od posiadanego aktualnie, oraz licznik item levelu, czyli średni współczynnik jakości naszego sprzętu. Zupełnie straciłem też zainteresowanie wyglądem prowadzonego herosa, gdyż zmiana zdobywanego wyposażenia wpływała na to w bardzo niewielkim stopniu.

Powrót do przeszłości

Eksperyment powiódł się połowicznie. Grać w pojedynkę oczywiście się da i można, co potwierdzam z całym przekonaniem. Nie interesują mnie PvP, rajdy, gildie, wspólne dungeony czy choćby wykonywanie questów – i bez tego miałem co robić. Jednak, jako gra gatunkowo stojąca w rozkroku między hack’n’slashem a MMORPG, Lost Ark zawiódł mnie niemal na każdym polu, na którym Diablo 3 czy Path of Exile się sprawdziły. I nie na darmo przywołuję ponownie te tytuły, gdyż w ich przypadku multi ominąłem tym samym, równie szerokim łukiem co w grze Smilegate. Różnica była taka, że w tamtych produkcjach bawiłem się świetnie, mimo singlowego osamotnienia.

Rafał Sankowski

Rafał Sankowski

Para się publicystyką; jego teksty ukazują się zarówno na GRYOnline.pl, jak i na łamach CD-Action. W grach ceni przede wszystkim uniwersa, których może stać się częścią i uwierzyć w ich autentyzm. Patrzy na świat z dystansem. Gdy nie gra, spaceruje po lasach, śpi pod namiotem, słucha muzyki Jeremy’ego Soule’a i narzeka, że w lesie nie podają ramenu, za którym przepada.

więcej

Lost Ark

Lost Ark

W hack and slashach najfajniejsze są początki
W hack and slashach najfajniejsze są początki

Wiecie, co jest najlepsze w hack and slashach? Początki. To może umknąć, gdy gonimy za dopełniającym build Ostrzem Ostatecznej Zagłady, ale przypomniał mi o tym dopieszczany we wczesnym dostępie Last Epoch.