Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 lipca 2008, 13:20

autor: Łukasz Malik

Robert Ludlum’s The Bourne Conspiracy - recenzja gry

Czy warto zagrać w Conspiracy dla samej możliwości sprania kilkuset łotrów w niezwykle efekciarski sposób?

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Filmowa trylogia o Bournie z Mattem Damonem w roli głównej to dla mnie swoisty ewenement. Nieczęsto w hollywoodzkiej fabryce snów zdarza się, że poziom kolejnych części pnie się w górę i sequele są czymś więcej niż tylko odgrzewanymi kotletami. Tak przynajmniej jest właśnie z Bourneem: od nieco bezpłciowej Tożsamości po rewelacyjne Ultimatum. Filmy świetnie się sprzedały, zatem nie dziwota, że po 6 latach od premiery pierwszej części posiadacze PlayStation 3 i Xboxów 360 doczekali się Bourne Conspiracy. Nie wnikam w uwarunkowania licencyjne, bo choć gra ma inny tytuł, to tak naprawdę nawiązuje do Tożsamości Bourne’a Douga Limana. Niestety, warstwa fabularna została okrojona do minimum. Oglądamy jedynie kilka krótkich, wyrwanych z kontekstu scenek, praktycznie skopiowanych z obrazu kinowego. Płynąca z nich treść jest znikoma w porównaniu z tym, co oferował film, o książce nawet nie wspominając.

Autorzy zamiast skupić się na opowiedzeniu historii znanej z Tożsamości, dodali także misje z przeszłości Jasona. Z jednej strony mamy zatem więcej różnorodnych lokacji, a twórcy poziomów nie byli niczym ograniczeni, z drugiej – fabuła retrospekcji nijak ma się do głównej osi scenariusza. Gra sygnowana jest nazwiskiem Roberta Ludluma – autora książek o Bournie. Jeżeli łudziłeś się, że spotkasz Abbota, Carlosa, a całość historii to zawiła szpiegowska intryga, to grając w Bourne Conspiracy, przeżyjesz mocne rozczarowanie. Poza postacią Jasona, Marie i głównym zarysem fabuły, gra nie ma nic wspólnego z książką.

Przebieg misji w ambasadzie w Zurychu jest zbliżony do wydarzeń znanych z filmu.

Autorzy przyjęli konwencję zręcznościową i arcade’ową, najbliższą wydanemu w ubiegłym roku Strangleholdowi. Chodzi więc wyłącznie o widowiskową akcję. Mamy zatem krótką, maksymalnie liniową rozgrywkę doprawioną absurdalnymi walkami z bossami oraz niezliczoną ilością minigierek, w których w danym momencie musimy nacisnąć odpowiedni klawisz. W Bourne Conspiracy nie sposób się zaciąć czy zboczyć z wytyczonej trasy. Jakby tego było mało, do naszej dyspozycji oddano tzw. „instynkt Borune’a”, dzięki któremu wszyscy wrogowie i ważne obiekty zostają podświetleni, a na minimapie dostajemy dodatkową wskazówkę, dokąd mamy się udać. Jeżeli jednak przełkniemy i zaakceptujemy konwencję, to tak naprawdę ciężko Borune’owi postawić jakiś poważny zarzut. Gra jest ładna, filmowa i bardzo efekciarska.

Esencją rozgrywki są niezliczone walki wręcz. Ich choreografem był Jeff Imada, który pracował wraz z Damonem na planie trylogii. Niestety, więcej jest do oglądania niż do robienia, a walka sprowadza się do mniej lub bardziej losowego katowania dwu przycisków. Naciśnięcie ich jednocześnie owocuje prostym kombem, a przytrzymanie któregoś dłużej – wykonaniem mocniejszego ciosu. Uniki przydają się głównie na wyższym poziomie trudności oraz podczas walk z bossami. Najbardziej efekciarskie ataki dzieją się już praktycznie bez naszego udziału. Po naładowaniu paska adrenaliny, aktywuje się przycisk odpowiedzialny za akcję specjalną, po jego naciśnięciu pozostaje już tylko podziwiać balet śmierci w wykonaniu Jasona. Gdy naładujemy pasek do pełna, możemy położyć kilku przeciwników naraz, jednak przed zaatakowaniem każdej z osób musimy odpowiednio naciskać przyciski, by nie spalić sekwencji.

Walki z bossami są identyczne jak z szarymi chłopcami do bicia, jednak żywotność tych pierwszych została podniesiona do granic absurdu, przez co potyczki trwają w nieskończoność i wyglądają po prostu komicznie. Po walce z ostatnim bossem byłem zniesmaczony – koleś wytrzymał kilka magazynków z karabinowego maszynowego w głowę, a potem ładnych kilka minut musiałem okładać go pięściami, żeby w końcu odszedł na tamten świat i pozwolił mi obejrzeć film końcowy.

W Bourne Conspiracy nadarza się też niejedna okazja, by postrzelać. Jason może nosić przy sobie dwa typy broni i zamieniać je na żelastwo pozostawione przez zabitych wrogów. Autorzy postawili na sprawdzony model prowadzenia ognia zza osłon, który po premierze Gears of War staje się już powoli standardem w trzeciosoobowych grach akcji. Co ważne, większość osłon ulega zniszczeniu i chowanie się za samochodem czy drewnianą skrzynią nie jest najlepszym pomysłem. W celowaniu niezwykle pomocny jest „instynkt Bourne’a”, za który na wyższych poziomach trudności płacimy punktami adrenaliny. Wrogowie są wówczas podświetleni, a celownik wędruje automatycznie na najbliższego z nich. Możemy się także skradać, ale nie ma to najmniejszego sensu. Po pierwsze żadna z misji tego nie wymaga, a po drugie walka wręcz to najmocniejszy element Conspiracy, więc po co odbierać sobie przyjemność, zabijając gościa w dwie sekundy.

Po naładowaniu paska adrenaliny do pełna z łatwością położymy kilku przeciwników.

Najgorszym momentem gry jest scena pościgu w Paryżu. Nie dość, że model jazdy jest koszmarny, to ulice zabarykadowane są półprzezroczystymi ścianami. Wszystko świeci się jak choinka, a drogę wskazują snopy światła z nieba. Grze wyszłoby na dobre, gdyby tej misji nie było wcale. Reszta zabawy to minigierki polegające na naciskaniu klawiszy. Sami nie mamy szansy nawet postrzelać ze snajperki, dostajemy tylko sygnał, w którym momencie trzeba nacisnąć spust, reszta robi się już sama. Jakikolwiek wysiłek ze strony gracza ograniczono do minimum. O ile automatyzacja prostych, powtarzalnych i kontekstowych czynności jest pozytywnym trendem, o tyle autorzy Bourne’a poszli o krok za daleko.

Z oprawy audio-wideo na plan pierwszy wybija się muzyka. Autorzy skorzystali z doskonałej ścieżki dźwiękowej (z filmowej Tożsamości Bourne’a) autorstwa Johna Powella, wzbogacając ją aranżacjami znanego DJ’a i producenta muzycznego Paula Oakenfolda. Kompozycje tych dwóch panów w połączeniu ze świetnym systemem dostosowywania muzyki do tego, co dzieje się na ekranie, dają fenomenalny efekt. Grafika, choć w zasadzie nie ma powodów do zachwytu, to poza wspomnianym pościgiem w Paryżu, trzyma przez całą grę wysoki poziom.

Bourne Conspiracy rozczarowuje konwencją. Fani książki śmiało mogą nazwać ją profanacją dzieła Ludluma, jednak w żadem sposób nie przekreśla to jej jako solidnie wykonanej gry akcji. Dla samej możliwości sprania kilkuset łotrów w niezwykle efekciarski sposób warto w Conspiracy zagrać. Jeżeli jednak oczekujesz od gier czegoś więcej niż bezmyślnego naciskania przycisków, poczekaj na Alpha Protocol lub Splinter Cell: ConViction.

Łukasz „Verminus” Malik

PLUSY:

  • szybka i widowiskowa rozgrywka;
  • choreografia walk wręcz;
  • świetna muzyka.

MINUSY:

  • Bourne w konwencji Johna Woo;
  • zero swobody, zero myślenia.
Robert Ludlum’s The Bourne Conspiracy - recenzja gry
Robert Ludlum’s The Bourne Conspiracy - recenzja gry

Recenzja gry

Czy warto zagrać w Conspiracy dla samej możliwości sprania kilkuset łotrów w niezwykle efekciarski sposób?

Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców
Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców

Recenzja gry

V Rising po dwóch latach opuścił Early Access. Wampirzy survival kusi soczystą rozgrywką, klimatem oraz elementami sieciowymi. Nie jest to jednak tytuł dla samotnych krwiopijców, tylko dla całych klanów gotowych na żmudny grind oraz wymagających bossów.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.