Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 września 2007, 09:35

autor: Radosław Grabowski

Heavenly Sword - recenzja gry

Każdy posiadacz PS3, chcący koniecznie powalczyć w zwarciu z hordami wrogów, jest na razie skazany na Heavenly Sword. I tak lepsze to, niż Genji: Days of the Blade.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3.

W kinematografii z początku XXI wieku próżno już szukać monumentalnych obrazów pokroju Ben-Hura z Charltonem Hestonem czy Doktora Żywago z Omarem Sharifem, na których obejrzenie trzeba było poświęcić dobrych parę godzin i co najważniejsze nie uznawało się tego czasu za stracony. Obecnie reżyserzy coraz częściej serwują widzom seanse w okolicach stu minut, a właściciele kin dokładają do tego jeszcze jakiś kwadrans hollywoodzkich zwiastunów, reklam batoników czekoladowych etc. Problem wyraźnego skracania się dotyczy nie tylko filmów, ale również gier – zarówno komputerowych, jak i konsolowych. Gdy w niedzielne popołudnie zasiadłem przed telewizorem LCD, podłączonym do PlayStation 3, aby zagrać od początku w pełną wersję Heavenly Sword, to wczesnym wieczorem tego samego dnia oglądałem już zakończenie. Dodam, że wcale się nie spieszyłem, a i tak trwało to około pięciu godzin. Szumnie zapowiadana pozycja Sony, mająca wedle pierwotnych założeń przyciągnąć do PS3 mnóstwo nowych klientów, jest więc dość krótka. A jaka poza tym?

Nariko przed skokiem w ogień walki.

Przede wszystkim twórcy Heavenly Sword chcieli urządzić graczom prawdziwą ucztę dla oczu. Bez wątpienia udało im się to w scenkach przerywnikowych (zarówno tych generowanych w czasie rzeczywistym, jak i prerenderowanych), w których podziwiamy naturalnie wyglądające i poruszające się postaci (szczególne wrażenie robi mimika twarzy, naśladująca ludzką), kipiące detalami otoczenie itp. Nie ma tu kłopotów z liczbą wyświetlanych klatek na sekundę, a zbiór efektownych graficznych filtrów dodatkowo uatrakcyjnia oprawę wizualną. Na tym, zdawałoby się nieskazitelnym, obrazie są niestety pewne skazy. Przykładowo krwistoczerwone włosy głównej bohaterki imieniem Nariko wyglądają tak, jakby były wycięte z kartonu, co przy ich długości i bujności jest po prostu groteskowe. O ile scenki przerywnikowe wypadają bardzo dobrze, to już właściwa rozgrywka niekoniecznie.

Gra miewa bowiem zauważalne problemy z płynnością animacji. Zjawisko to przybiera różne rozmiary – od niewielkiego gubienia klatek do tragicznego szarpania, proszącego się o pecetowe pytanie: „czy nie najwyższy już czas na kupno szybszego procesora i lepszej karty graficznej?”. Zazwyczaj w Heavenly Sword jest tak, że animacja zwalnia w trakcie wyświetlania na ekranie większej liczby trójwymiarowych obiektów (chociażby podczas konfrontacji Nariko z wrogą armią na ogromnym polu bitwy). Nierzadkie jednak są sceny, gdy w jednej lokacji walczy się z dwoma przeciwnikami i zaczyna brakować klatek, a w innym miejscu staje się w szranki z dziewięcioma nieprzyjaciółmi i obraz jest płynny. Co więcej, w tym ostatnim przypadku obecne są wszystkie graficzne filtry, których niedostatek często czuć w innych momentach zabawy. Generalnie gra jest nierówna pod względem optymalizacji, co wydaje się dość dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że tytuł ten został stworzony przez studio Ninja Theory wyłącznie z myślą o PlayStation 3 i jest firmowany również przez Sony Computer Entertainment.

Już po kilku pierwszych chwilach, spędzonych przy Heavenly Sword, dostrzega się wyraźne zafascynowanie jej autorów twórczością filmową rodem z Dalekiego Wschodu. Mam konkretnie na myśli dzieła spod znaku wuxia, łączące zwykle dramatyczną historię z festiwalem sztuk walki. Pod względem fabularnym niniejsza gra plasuje się gdzieś pomiędzy takimi hitami jak Przyczajony tygrys, ukryty smok i Hero a kiczowatą Przysięgą. Nie ma tu niczego wybitnego – ot, trywialna historyjka o walce dobra ze złem bez jakichkolwiek zaskakujących akcentów.

System walki ulega rozbudowie wraz z upływem czasu w grze. Początkowo Nariko ma do dyspozycji podstawowe ciosy pojedyncze i ich kombinacje, odpalane poprzez odpowiednie wciskanie kwadratu lub trójkąta, a także potrafi robić uniki, wyprowadzać proste kontrataki oraz blokować i ciskać przedmiotami. Na szczególną uwagę zasługuje ta ostatnia sprawa, ponieważ poprzez przytrzymanie krzyżyka wirtualna kamera przełącza się w specjalny tryb śledzenia rzuconej rzeczy. Akcja toczy się wtedy w zwolnionym tempie, a gracz może wpływać na tor lotu przedmiotu poprzez wychylanie Sixaxisa w żądanym kierunku. Niesamowitą frajdę daje przykładowo podnoszenie poległych i słanie ich bezwładnych ciał w powietrzu na nacierających wrogów.

Odłamkowym ładuj!

Lista dostępnych ataków ulega rozszerzeniu w miarę rozwoju akcji, a dodatkowo w momencie uzyskania tytułowego Niebiańskiego Miecza garnitur ciosów bohaterki powiększa się o wymachiwanie nim samym oraz kręcenie ostrzami na łańcuchach niczym Kratos z God of War. Dodatkowo po naładowaniu trzystopniowego wskaźnika uaktywnia się wyjątkowo niszczycielskie ataki, wymierzone w jednego lub kilku oponentów. Rzecz jasna w kluczowych momentach czekają na dzielną heroinę bossowie, znacznie potężniejsi od zwykłych nieprzyjaciół. Najsilniejszy jest Król Bohan, któremu głosu i aparycji użyczył Andy Serkis – urodzony w Anglii aktor, mający na swoim koncie dwie słynne role u Petera Jacksona (Golluma we Władcy Pierścieni i Konga w King Kongu). Nie jest to zresztą jedyny filmowy weteran w obsadzie Heavenly Sword. W postać Flying Foxa, czyli jednego z bossów, wcielił się bowiem Steven Berkoff. Wystąpił on m.in. w drugiej części cyklu Rambo i serialu Children of Dune, a w branży gier podkładał już głos Generała Lente w Killzone.

Jako Nariko bierze się udział nie tylko w walce bezpośredniej, gdyż trzeba także zaliczyć etapy, polegające na strzelaniu z armaty lub ręcznej wyrzutni rakiet (sic!) do szarżujących przeciwników. Pociskami steruje się wtedy podobnie, jak rzucanymi przy innych okazjach przedmiotami. W wybranych momentach rozgrywki przejmuje się kontrolę nad drugą bohaterką, noszącą imię Kai. O ile Nariko jest silną i dojrzałą kobietą, to jej towarzyszka należy do raczej wątłych i dziewczęcych (chociaż jej nieokrzesany sposób bycia może wydawać się chwilami chłopięcy). Szybka i zwinna Kai specjalizuje się w strzelaniu z nieco udziwnionego wariantu kuszy – bełtami można również sterować w zwolnionym tempie przy pomocy Sixaxisa, a dodatkowo np. podpalać je w locie o pochodnie i trafiać w beczki z prochem, przez co uzyskuje się większe zniszczenia. Warto zauważyć, iż wielokrotnie (zarówno dla Nariko, jak i Kai) pojawiają się doskonale znane z mnóstwa innych gier przygodowo-zręcznościowych sekwencje, polegające na szybkim wciskaniu wyświetlanej na ekranie sekwencji przycisków. Nie brakuje też prostych problemów logicznych w rodzaju przestawiania dźwigni poprzez rzucenie w nią metalową tarczą, która musi wcześniej odbić się od innej powierzchni i zmienić tym samym tor lotu.

Heavenly Sword to nie tylko Nariko. Kto nie docenia Kai, ten ginie.

Zabawa w Heavenly Sword została podzielona na 43 etapy, zgrupowane w 6 rozdziałów. Za zaliczenie każdego z tych pierwszych można uzyskać maksymalnie trzy „medale”, zdobywane głównie poprzez efektowne i efektywne zarazem eliminowanie wrogów. Wszystkich wyróżnień jest 129, a przydają się one do odblokowywania rozmaitych bonusów. Mowa tu m.in. o grafikach koncepcyjnych w wysokiej rozdzielczości, filmowych reportażach zza kulis developingu gry i odcinkach mini-cyklu animowanego, osadzonego w świecie HS. Po pierwszym przejściu całego scenariusza zazwyczaj zostaje jeszcze całkiem sporo zablokowanych niespodzianek, więc gracz powinien być w ten sposób zachęcony do powtórzenia konkretnych etapów i uzyskania brakujących odznaczeń. Ja uczyniłem to z dziennikarskiego obowiązku, ale jeśli nie pisałbym recenzji, to pewnikiem w ogóle nie zawracałbym sobie tym głowy – przygody Nariko i Kai aż tak mnie nie wciągnęły. Warto zauważyć, iż ukończenie normalnego stopnia trudności uaktywnia dostęp do znacznie bardziej wymagającego poziomu, nazwanego przez developerów piekielnym.

Przedpremierowo grałem w dwie wersje Heavenly Sword. Pierwsza (czerwcowa) oferowała tylko krótki fragment zabawy i zaostrzała apetyt przed nadchodzącym daniem głównym – napisałem o tym zresztą wraz z Major Doktor Upiorną w tekście Murowane hity Sony’ego. Druga (sierpniowa) była już de facto grą kompletną i niestety rozczarowała mnie z powodu krótkiego scenariusza, słabej fabuły oraz problemów z oprawą wizualną (nie zawsze płynna animacja i brak stałej palety filtrów graficznych). Niniejsza recenzja powstała na podstawie trzeciej testowanej przeze mnie wersji HS – dokładnie takiej, która przeznaczona jest do sprzedaży w sklepach. Jest ona właściwie identyczna z edycją sierpniową, czyli najogólniej rzecz ujmując niedopracowana.

Czy takie cięcie może się mierzyć z brutalnością Kratosa?

Wielka szkoda, że developerzy z Ninja Theory nie do końca zrealizowali szumne przedpremierowe zapowiedzi, aczkolwiek i tak stworzyli najlepszą jak na razie grę przygodowo-zręcznościową a la God of War, dostępną wyłącznie na platformie PlayStation 3 i w dodatku reprezentującą zupełnie nową markę. Zatem każdy posiadacz owej konsoli, chcący koniecznie powalczyć w zwarciu z hordami wrogów jest na razie skazany na Heavenly Sword. I tak lepsze to, niż Genji: Days of the Blade. A co na to Kratos? Przekonamy się zapewne w niedalekiej przyszłości.

Radosław „eLKaeR” Grabowski

PLUSY:

  • atrakcyjne wizualnie scenki przerywnikowe;
  • kontrolowanie Sixaxisem lotu przedmiotów;
  • sterowanie dwoma zupełnie różnymi postaciami.

MINUSY:

  • krótki czas rozgrywki;
  • problemy z płynnością animacji;
  • historyjka zamiast prawdziwej fabuły.
Heavenly Sword - recenzja gry
Heavenly Sword - recenzja gry

Recenzja gry

Każdy posiadacz PS3, chcący koniecznie powalczyć w zwarciu z hordami wrogów, jest na razie skazany na Heavenly Sword. I tak lepsze to, niż Genji: Days of the Blade.

Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców
Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców

Recenzja gry

V Rising po dwóch latach opuścił Early Access. Wampirzy survival kusi soczystą rozgrywką, klimatem oraz elementami sieciowymi. Nie jest to jednak tytuł dla samotnych krwiopijców, tylko dla całych klanów gotowych na żmudny grind oraz wymagających bossów.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.