Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 14 sierpnia 2022, 11:52

Sony to zły wujek a Microsoft jest dobry? To nie do końca tak

Zielony żali się, że niebieski blokuje go pieniędzmi. W sieci rwetes, bo niebieskiemu nie wolno przecież grać tak, jak gra zielony. Kolejny dzień w biurze, czyli jeszcze jedna gównoburza w konsolowym światku.

W konsolowym bagienku znów zrobiło się gorąco, a tym razem do pieca postanowił dorzucić Microsoft, oskarżając konkurencję z Sony o blokowanie możliwości dodawania niektórych gier do Game Passa. Japońska firma ma rzekomo za to płacić wybranym deweloperom, a to oczywiście nie podoba się drugiej stronie, która chętnie wzbogaciłaby akurat o te nowe tytuły swoje całkiem pokaźne już portfolio. Wieść wywołała poruszenie po obu stronach barykady i, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, stała się pretekstem do wzajemnego obrzucania się błotem. Na naszym podwórku częściej w obronę wydaje się być brany Microsoft, mimo że on sam w ostatnim czasie utopił już mnóstwo pieniędzy w transakcjach mających uprzykrzyć życie rywalowi. Na to jednak nikt w Polsce krytycznie nie patrzy, bo przecież można pograć w nowości za 4 zł.

Tak zwaną „wojnę konsolową” mam ogólnie w głębokim poważaniu, a ludziom, którzy zatwardziale bronią swoich ulubionych platform w internetowych pyskówkach, szczerze współczuję, zwłaszcza gdy dotyczy to takich przypadków jak ten wyżej opisany. Trzeba mieć naprawdę tupet, żeby próbować grać poszkodowanego w sytuacji, gdy samemu zaznacza się teren gotówką i to sumami znacznie przewyższającymi to, na co stać konkurencję. Co jednak powiedzieć o Was, gracze, którzy te bzdury kupujecie z pocałowaniem ręki?

Sony to zły wujek a Microsoft jest dobry? To nie do końca tak - ilustracja #1

Zdradzę Wam sekret. Nikt o Was tak naprawdę nie dba, ani Sony, ani Microsoft. Jesteście jedynie portfelem, po który ręce wyciągają obie strony tego „konfliktu”. Nie jest dobrym wujkiem ani ten zielony, ani ten niebieski. Od dawien dawna i jeden, i drugi płaci gruby hajs za to, żeby mieć coś, czego rywal nie dostanie, a jedyne, co się zmieniło przez te wszystkie lata, to skala. Kiedyś kupowało się pojedyncze gry (na zawsze albo na jakiś czas) oraz DLC, zarówno te małe, jak i duże. Dziś kupuje się przede wszystkim studia, a jeśli ma się tyle pieniędzy co Microsoft, to też całych wydawców z przebogatym portfolio. Transakcjom towarzyszą okrągłe zdania pod publiczkę, że będziemy szanować dotychczasowe umowy (Deathloop – co zabawne, wcześniej „kupiony” przecież przez Sony), że pozwolimy jakiemuś tytułowi istnieć na konsoli konkurencji (Call of Duty). Wszystkie takie zapewnienia za kilka lat będą mglistym wspomnieniem. Giganci myślą długofalowo i nie po to dziś wydają kilkadziesiąt miliardów dolarów, żeby nie mieć pełnej kontroli nad daną marką jutro. A ta kontrola oznacza jedno – zagrasz w to w naszym abonamencie albo nie zagrasz wcale. Świeży przykład to Starfield, kolejne w drodze.

Nie będę bronić Sony, bo przecież jasne jest, że japońska firma doskonale zna reguły tej gry i staje na głowie, żeby zminimalizować straty. Na jej nieszczęście nie ma aż tak wypchanego pieniędzmi portfela co bezpośredni konkurent i nie może sobie pozwolić na równie spektakularne ruchy co przejęcie Bethesdy czy Activision Blizzard. Gdyby jednak miała, to sytuacja wyglądałaby inaczej, a walka o największych molochów third party nie byłaby strzałem do pustaka, jak to jest obecnie. Swoją drogą, Sony wzorowo odgrywa teraz rolę tego biedniejszego i poszkodowanego, ale nie mam złudzeń, że z nieograniczonym dostępem do gotówki postępowałoby dokładnie tak samo jak jego zielony konkurent.

Liczy się tylko walka o pieniądze graczy i to jest właśnie prawdziwa wojna platformowa. Ta wykraczająca daleko poza pyskówki na forum, choćby naszym. Celem jest zachwianie równowagi, przejęcie pokaźnej części rynku i doprowadzenie do sytuacji, w której większy niekoniecznie pożre mniejszego, ale porządnie zwiąże mu ręce. Sami zadajcie sobie pytanie, czy jest to dobre rozwiązanie, a jeśli akurat dziś je pochwalacie, to zastanówcie się, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z tym w przyszłości. Jest ich, wbrew pozorom, całkiem sporo.

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej