Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Final Fantasy XIII-2 Recenzja gry

Recenzja gry 16 lutego 2012, 15:31

autor: Szymon Liebert

Naprawiając błędy przeszłości – recenzja Final Fantasy XIII-2

Final Fantasy XIII pokazało, że seria przeżywa zrozumiały kryzys jakości i stylu. Firma Square Enix twierdzi jednak, że można naprawić błędy przeszłości. Z recenzji Final Fantasy XIII-2 dowiecie się, czy rzeczywiście tak się stało.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3. Dotyczy również wersji X360

PLUSY:
  • ciekawsza opowieść niż w poprzedniej części;
  • lokacje o bardziej rozbudowanej strukturze;
  • podróże w czasie i mnóstwo ukrytych dodatków;
  • zbieranie potworów i inne nowości w rozgrywce;
  • nadal ładna oprawa graficzna i nierówna, ale intrygująca muzyczna.
MINUSY:
  • fabularne mielizny i wciąż mało interesujące postacie;
  • niezbyt długi wątek główny (25 godzin) i nijakie zadania poboczne;
  • brak wyzwań pokazujących potencjał systemu walki;
  • nie najlepiej wykonane nowe pomysły (łamigłówki, skakanie itp.).

Gdzieś w połowie Final Fantasy XIII-2 pada enigmatyczne zdanie, że „zmieniając przyszłość, możemy naprawić przeszłość”. Trudno powiedzieć, czy to świadomy komunikat ze strony Square Enix, ale nowa gra jest właśnie taką próbą. Za jej pomocą japoński deweloper chce sprawić, że zapomnimy o wadach pierwszej odsłony „trzynastki”. Choć gra zebrała pozytywne recenzje i sprzedała się dobrze, to jednak pozostawiła niesmak przez swoją chaotyczną opowieść, plastikowe postacie i absurdalnie liniowe lokacje. W „dwójce” Japończycy wyrzucają do kosza większość irytujących herosów, stawiają na czytelną fabułę i częściowo uwalniają strukturę świata gry, dodając do tego parę nowych pomysłów. Czy to wystarczyło, aby przywrócić magię i zatrzeć poprzednie, niezbyt dobre wrażenie?

Coś się popsuło

Naprawianie struktury rzeczywistości to centralny motyw Final Fantasy XIII-2. Podczas nowej przygody śledzimy losy Serah, siostry Lightning, podróżującej w czasie i przestrzeni u boku człowieka, który widział koniec ludzkości. Początkowo motywacją jest chęć odnalezienia bohaterki pierwowzoru. Tułaczka prowadzi nas jednak prosto do osoby odpowiadającej za wszelkie krzywdy mieszkańców Gran Pulse. Prawda, że brzmi to ekscytująco?

Niestety, scenariusz gry jest bardzo nierówny, bo stara się przypodobać zbyt wielu grupom odbiorców. Najpierw producenci upewniają nas, że Lightning żyje i potrzebuje pomocy, a przez następne dwie godziny męczą rozważaniami Serah, czy to możliwe (w świecie bohaterki wszyscy, oprócz Serah, nie mają wątpliwości, że Lightning zginęła). Nie ma w tym żadnej tajemnicy i napięcia – jest niezrozumiały dla odbiorcy smutek, rozwlekłość i trochę żenujący brak wyobraźni (zarówno Serah, jak i scenarzystów). Słaby początek jest jedną z paru mielizn fabularnych gry, która na szczęście ma też lepiej napisane i poprowadzone rozdziały. Po kilku godzinach opowieść zaczyna być angażująca i z ekscytacją czekamy na dalsze wydarzenia. Ciekawe i intrygujące zwroty akcji przeplatają się więc z pustymi epizodami, w których trochę wstydzimy się za naszych bohaterów.

Siostra Lightning i ostatni żyjący człowiek ruszają w wielką podróż.

Kogo jeszcze spotykamy? W grze powracają Lightning i Serah. Przez nową opowieść przewija się parę innych postaci znanych z Final Fantasy XIII. Nie zdradzimy wszystkich imion, ale pewne jest, że Serah musi ponownie zobaczyć się ze Snowem, swoim narzeczonym. Może uda się skorzystać z pomocy postaci o imieniu, które daje nadzieję?

Final Fantasy XIII cierpiało na syndrom irytujących bohaterów – takich, którym chciałoby się walnąć z piąchy w twarz. Częściowo przenosi się to do „dwójki”, gdzie odstawiono w kąt wielu znanych herosów (pojawiają się tylko epizodycznie), a nie zaserwowano jakoś specjalnie substytutów. Główna dwójka, Serah i Noel, jest odrobinę mdła, chociaż ma przynajmniej pewną pożądaną cechę: relatywną zwyczajność oraz sympatyczność. Nie usłyszycie z ich ust patetycznych wywodów na temat ludzkości (to należy do Lightning). Dzięki temu można wybaczyć im prawie wszystkie żenujące momenty. Największą gwiazdą gry jest jednak jeden z tajemniczych przeciwników – Caius Ballad – charyzmatyczny wojownik, w angielskiej wersji zagrany brawurowo przez Liama O'Briena (za role Serah i Noela też należą się ukłony). Caius to nie tylko prawdziwy złoczyńca o skomplikowanym charakterze i świetnym guście odzieżowym, ale też wyjątkowo zdeterminowany osobnik. Ciekawe jest to, że do samego końca nie znamy jego motywacji. Twórcy z powodzeniem zbudowali postać, co do intencji której mamy tylko przeczucia. Aż do wielkiego finału, w którym wszystko się wyjaśnia.

Proste paradoksy

W drugiej grze starano się ukrócić trochę dialogi, niewprowadzające żadnych nowych informacji fabularnych, i poprowadzić opowieść w czytelniejszy sposób. Nie znaczy to, że nie ma tu przerywników filmowych i konwersacji. Wręcz przeciwnie, nadal jest ich sporo. Zadanie części z nich jest nad wyraz jasne – mają sprawić, że nawet najmniej skupieni gracze zrozumieją, co się wydarzyło. Bohaterowie wyjaśniają to w rozmowach między sobą, temat powraca w monologach wspominkowych, a czasami nawet gra podsumowuje zdarzenia jeszcze raz za pomocą tekstu. Zabieg jest kuriozalny, ale można do niego przywyknąć. Prowadzi to jednak to żenujących sytuacji, w których Serah i Noel po prostu... wychodzą na głupków. Nie pomaga to w budowaniu więzi z tą dwójką i ich decyzjami, chociaż i tak czujemy do nich sympatię. W końcu autorzy gry atakują nas ładnymi obrazkami, pompatyczną muzyką i paroma potencjalnymi wyciskaczami łez.

Historia Crux pozwala podróżować w czasie i gwarantuje namiastkę nieliniowości.

Pewnym ratunkiem przed zbyt prostolinijną i nagminnie tłumaczoną fabułą jest to, że w wielu sytuacjach możemy wybierać warianty odpowiedzi i w pewien sposób kreować postacie. Nie wpływa to co prawda na przebieg fabuły (oprócz paru przypadków), ale w grze pojawiają się alternatywne wersje zakończenia, które można odblokować po jej przejściu. Takie zabawy umożliwia Historia Crux, tunel czasoprzestrzenny, z poziomu którego przenosimy się do innych epok i lokacji. Gra ma więc w miarę otwartą strukturę, która pozwala na eksplorowanie paru ponadprogramowych miejsc i szukanie nowych okazji do bitki.

Jak przystało na serię Final Fantasy, autorzy zaskakują zmianami stylu rozgrywki i oprawy. Błędy delikatnej materii czasu naprawiamy podczas nieco dziwacznych, ale jednak dość przyjemnych poziomów logicznych, na których pomaga Moogle (przesadnie cukierkowaty stworek o dość niefortunnym z naszego punktu widzenia słownictwie). Nie brakuje także elementów platformowych (można skakać!), jeżdżenia na Chocobo i paru innych motywów. Ważne jest to, że lokacje przestały być odcinkami prowadzącymi z punktu A do B. Zamiast tego otrzymujemy bardziej klasyczne struktury podziemi czy miasteczek. Zawsze jest sposobność, żeby dojść do celu dwiema ścieżkami lub przynajmniej zboczyć z kursu w poszukiwaniu przedmiotów i specjalnych wrogów.

Zbaczanie z trasy

Przejście głównego wątku fabularnego nie zabiera zbyt wiele czasu – wystarczy około 25 godzin, co w przypadku takiej serii jak Final Fantasy nie jest niczym imponującym. Twórcy nie poszli jednak na łatwiznę, bo gra zawiera mnóstwo dodatkowej treści i aktywności „pobocznych”. Już wykonanie zadań zlecanych przez postacie z poszczególnych epok jest nie lada wyzwaniem (za większość z nich otrzymujemy tak zwane „fragmenty”, których w sumie jest 160). Prawdziwymi atrakcjami dla fanów będą ukryte elementy – potężni bossowie, lepsze przedmioty, minigierki z kasyna czy klasyczne wyścigi „kurczaków” (ulubiony sport fanów Final Fantasy).

Świat Final Fantasy XIII mocno się popsuł. Naprawienie go zabiera tylko 25 godzin!

Problem z takim podejściem do rozgrywki polega na tym, że autorom nie zawsze udaje się zmotywować gracza do działania i zachęcić do podejmowania się pobocznych zadań. Większość z nich wymaga bowiem przeczesywania terenu w absolutnym skupieniu i korzystania ze zdolności Moogle’a, który może odsłaniać ukryte przedmioty oraz zbierać skarby znajdujące się w miejscach niedostępnych dla postaci. Niemal każdy quest podany jest w suchej formie bez podpowiedzi. Nie obejdzie się więc bez ogromnej determinacji lub sięgnięcia po poradniki. Dla fanów serii nie jest to niczym nowym, bo właściwie od zawsze rzuca ona podobne wyzwania. Tym razem jednak niekoniecznie chce się zbaczać z głównej drogi, bo centralna przygoda nie powinna sprawić wielkich kłopotów nawet nowym graczom. Podczas pierwszego podejścia do opowieści ominąłem mnóstwo atrakcji drugorzędnych. Mimo to postacie szybko dobiły do wysokich poziomów, a walki okazały się zaskakująco proste. Czyżby coś się w tym względzie zepsuło?

Pokemony i brak wyzwań

Twórcy Final Fantasy XIII-2 zmodyfikowali system walki czy raczej wzbogacili go o nowe dodatki. Tym razem gra zawiera patent „stary jak świat”, sprowadzający się do przesłania: „zbierz je wszystkie”. Chodzi o potwory, które można oswajać, ulepszać, łączyć i ozdabiać, a potem wykorzystywać w bitwach jako trzecią postać. To dodatek ciekawy i pewnie mający potencjał – nie wymaga jednak szczególnej uwagi, bo bestie udoskonalamy za zdobywane przedmioty, których na nasze konto wpada sporo. Tak naprawdę nie trzeba spędzać za wiele czasu na krzyżowaniu różnych gatunków czy łapaniu specjalnych egzemplarzy wrogów. Wystarczy czasem coś ponaciskać i efekty pojawiają się od razu. Oczywiście mechanika zbieractwa potrafi niektórych piekielnie wciągnąć, więc umieszczenie jej w grze jest sprytnym, chociaż trochę tanim rozwiązaniem.

Zbierz je wszystkie – najnowszy dodatek do gry.

Tytuł w dalszym ciągu korzysta z patentu zwanego Paradigm Shift, czyli klas i schematów działania. Dzięki temu walki z najprostszymi wrogami, którzy tym razem nie włóczą się po świecie, ale są generowani losowo, jak w starszych Final Fantasy, są szybkie i bezproblemowe. Zmagania z bossami przynoszą za to wyzwania czy raczej konieczność skupienia się na chwilę. Na normalnym poziomie trudności gra jest zaskakująco łatwa – właściwie regularnie rozwijane postacie radzą sobie świetnie do samego końca. Wynika to po części z faktu, że na znaczeniu straciło wytrącanie wrogów z równowagi (tzw „staggerowanie”). Często wystarczy brutalna siła, co trochę rozczarowuje. Przydałoby się więcej momentów stopujących gracza i wymuszających poszukiwanie głębszej taktyki – takich jak np. finalna scena z „żyrafami” i paroma innymi zaskakująco przebiegłymi bestiami.

Growling

Ukryte atrakcje. Jednym z najciekawszych miejsc, zawierającym sporo opcjonalnych atrakcji, jest równina zamieszkała przez lud myśliwych. W tej otwartej lokacji możemy wpływać na pogodę za pomocą specjalnej maszyny. Manipulując dźwigniami, przywołujemy specjalnych wrogów, w tym gigantycznego, czworonożnego bydlaka, który niszczy niedoświadczoną drużynę jednym atakiem.

„Trzynastka” nadal czaruje ładną oprawą wizualną i dość oryginalną ścieżką dźwiękową. Jest to zasługa przede wszystkim projektu niektórych postaci oraz lokacji, a nie samej technologii czy olbrzymiej liczby polygonów. Zdarzają się tu jednak miejsca pustawe, niedopracowane i rozmyte. Niemniej zwykle nad nimi widnieje świetne niebo, a w tle przygrywa ciekawa kompozycja. Z muzyką jest z kolei trochę tak, że raz wydaje się absolutnie genialna i wizjonerska (ostre metalowe growlowanie podczas walk z bossami), a innym razem straszy okropnymi pomysłami. Nie do końca spodobał mi się też projekt przeciwników, co jest dość sporym zawodem. Seria słynie przecież ze zwariowanych potworów, a w XIII-2 możemy im się dokładnie przyjrzeć. Niestety, większość z nich jest po prostu nijaka i brzydka. Zastrzeżenia można mieć także do płynności animacji oraz długiego wczytywania niektórych miejsc – pod tym względem nie jest to najbardziej dopracowana produkcja.

Sprzeczności

Final Fantasy XIII-2 to gra pełna sprzeczności. Ekipa Square Enix wysłuchała uwag graczy i recenzentów, dzięki czemu rozbudowano konstrukcję poziomów, zmniejszono liczbę irytujących postaci i wprowadzono parę potencjalnie ciekawych pomysłów. Nie udało się jednak wyeliminować momentów słabszych czy wręcz żenujących. Czasami można odnieść wrażenie, że autorzy starali się za bardzo wszystko fabularnie uprościć i jednocześnie wpasować się w jak najszerszą grupę odbiorców. Opowieść wydaje się ciekawa, ale czasami zalicza bolesne wpadki, przez które trudno traktować ją poważnie. Ciężko też pozbyć się wrażenia, że produkcja rozgrywa się w martwym świecie. Kręcące się tu i ówdzie postacie oraz sami bohaterowie nie wnoszą za wiele życia i jest ich tak mało, że cały czas czujemy się samotni. Po co ratować taką rzeczywistość? Być może to świadoma próba zbudowania przygnębiającego klimatu. Jeśli tak, autorzy odnieśli sukces, ale przy okazji skrzywdzili trochę wciąż klaustrofobiczne uniwersum „trzynastki”.

Magia Moogle’a na jednych działa, innych odrzuca.

Final Fantasy pozostaje serią gwarantującą niesamowite emocje, mnóstwo godzin zabawy oraz wyzwania dla najbardziej zdeterminowanych. Nie jest to jednak przygoda tak magiczna jak parę kultowych odsłon sprzed lat, w których wszystko układało się w całość nawet wtedy, gdy nie miało za wiele sensu. Final Fantasy XIII-2 naprawia wiele aspektów poprzedniej części, ale wciąż wywodzi się z bodaj najsłabszego rodu tej wieloletniej marki. A tego nie da się, niestety, tak łatwo wymazać z pamięci i serc graczy. Mimo to „dwójka” podąża w dobrym kierunku, więc pozostajemy optymistami.

Naprawiając błędy przeszłości – recenzja Final Fantasy XIII-2
Naprawiając błędy przeszłości – recenzja Final Fantasy XIII-2

Recenzja gry

Final Fantasy XIII pokazało, że seria przeżywa zrozumiały kryzys jakości i stylu. Firma Square Enix twierdzi jednak, że można naprawić błędy przeszłości. Z recenzji Final Fantasy XIII-2 dowiecie się, czy rzeczywiście tak się stało.

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.