Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 września 2011, 13:45

autor: Marcin Łukański

Koniec walki z Szarańczą - recenzja gry Gears of War 3

Trzecia część Gears of War stanowi zwieńczenie przygód Marcusa i oddziału Delta. Ekipie Epic Games udało się godnie zakończyć trylogię.

Recenzja powstała na bazie wersji X360.

Gears of War to jedna z niewielu ekskluzywnych serii, jakie pozostały Microsoftowi. Na takie cacuszka jak dzieło firmy Epic wypada chuchać, dmuchać, dbać i dopieszczać do uzyskania perfekcji. Trzecia część Gears of War stanowi zwieńczenie przygód Marcusa i oddziału Delta. Ekipie Epic Games udało się godnie zakończyć trylogię.

Przede wszystkim fabuła

Fabuła w Gearsach ewoluowała wraz z serią. Pierwsza część koncentrowała się przede wszystkim na niezobowiązującej akcji, odstawiając elementy związane z historią ludzkości i Szarańczy na dalszy plan. W „dwójce” sytuacja lekko uległa zmianie, dało się dostrzec pewną głębię psychologiczną niektórych bohaterów, pojawiły się przerywniki filmowe, które niekiedy bywały na swój sposób emocjonalnie poruszające. Epic od dawna obiecywał, że Gears of War 3 odpowie na wiele pytań i jeszcze mocniej skoncentruje się na fabule oraz losach poszczególnych postaci. I faktycznie tak się stało.

Nacisk na opowieść jest bardzo duży, co widać od samego początku. Prawie każdy filmik i prawie każda misja ujawnia jakieś elementy układanki, przedstawia ciekawe wydarzenia z dziejów oddziału Delta i pikantne szczegóły związane z Szarańczą i Królową Roju. Nie twierdzę bynajmniej, że Gearsy nagle mogą pochwalić się scenariuszem godnym Deus Ex, ale jak na prostą w swej konstrukcji grę akcji naprawdę wybijają się nad przyjęte standardy.

Poza typową otoczką fabularną wokół głównego konfliktu na linii Koalicja-Szarańcza w grze nie brak scen niezwykle ważnych dla osobistej historii niektórych bohaterów. Dotyczy to głównie Marcusa Fenixa, Dominica Santiago oraz Coletraine'a, chociaż swoje role w tym smutnym teatrze odgrywają również Baird i Anya. Wraz z rozwojem wydarzeń okoliczności stają się coraz bardziej tragiczne, co odciska bolesne piętno na oddziale Delta. Nawet Coletraine'owi, który słynie z ciętego dowcipu i dystansu do świata, rzednie w pewnym momencie mina, a atmosfera robi się wręcz grobowa.

Nowy rodzaj przeciwników wymusza lekką zmianę stylu rozgrywki.

Epic postarał się również przedstawić ogólną sytuację na zrujnowanej planecie. Wiele razy odwiedzamy niewielkie miasteczka i miejsca, w których ludzie próbują wieść w miarę normalną egzystencję. Obserwujemy zmagania ludzkości z wszechobecną tragedią, śmiercią i głodem. Na szczęście charakterystyczny sposób rozmów oddziału Delta pozostał niezmieniony i często – mimo wszystko – uśmiechamy się pod nosem, słysząc teksty Marcusa, Bairda i Coletraine'a.

Muszę przyznać, że bardzo spodobało mi się podejście Epica do fabuły gry. Wreszcie mamy wrażenie, że uczestniczymy w większej historii, że poruszamy się w prawdziwym, zrujnowanym świecie, a nie w z góry przygotowanym przez twórców tunelu zapełnionym potworkami. Stopniowe odkrywanie kart powoduje, że chcemy przechodzić kolejne misje nie tylko dla krwawej jatki, ale również z czystej ciekawości.

W singlu niewiele zmian

Poza większym naciskiem na elementy fabularne w samej kampanii dla pojedynczego gracza nie spotkamy zbyt wielu zmian w systemie rozgrywki. Epic wyraźnie nie chciał eksperymentować w ostatniej części serii i definiować Gearsów na nowo. Powraca system osłon, bieganie z piłą mechaniczną, świetne przeładowywanie broni i hektolitry krwi przelewane na placu boju. Walka jest niesamowicie efektowna, wciągająca i miodna. Epicowi udało się stworzyć iście ponadczasowy system, który chyba nigdy się nie znudzi i nie zestarzeje.

Drobne modyfikacje jednak są. Otrzymujemy delikatnie większą interakcję z otoczeniem, co oznacza, że więcej rzeczy może ulec zniszczeniu, włącznie z niektórymi osłonami. Ponadto więcej śmieci, które leżą na ziemi, jak torby, kamienie czy zniszczony sprzęt elektroniczny, przesuwa się, gdy w nie wchodzimy.

Szczególnie istotnych – patrząc pod kątem walki – jest kilka elementów: możliwe do zniszczenia osłony, nowe rodzaje broni oraz typy przeciwników. Rozwalać da się przede wszystkim drewniane skrzynie i pudła, których w świecie gry wala się dość dużo. Czasami stanowią wygodną osłonę znajdującą się w strategicznym punkcie pola walki, ale trzeba mieć na uwadze, że po kilku celnych seriach zostają z nich wióry. Wymusza to większą mobilność i częstsze zmienianie kryjówek.

Nowe rodzaje broni również skłaniają do częstszego biegania. Szczególnie Kret – wyrzutnia rakiet, której pociski ryją pod ziemią, omijając przeszkody, oraz Jednostrzał – niesamowicie silna snajperka, której jeden pocisk jest w stanie zlikwidować niemal każdą istotę. Cały czas musimy mieć oczy dookoła głowy i zwracać uwagę na spluwy, które posiadają nasi przeciwnicy. Z nowych typów oręża warto wymienić potężny karabin, do obsługi którego potrzebne są dwie osoby. Jedna z nich strzela, druga dźwiga amunicję. Pojawia się również tak zwany Retro Lancer – jest silniejszy od zwykłego Lancera, ale posiada bardzo kiepską celność, a zamiast piły ma bagnet. Wykonując nim szarżę, jesteśmy w stanie nabić przeciwnika, tym samym automatycznie go unicestwiając. W niektórych misjach zasiadamy za sterami mecha o nazwie Silverback. Cacuszko to ma zamontowane dwa karabiny oraz wyrzutnię rakiet. Haczyk polega na tym, że przełączając się na rakiety, nie możemy się poruszać. Prowadzenie Silverbacka sprawia wiele frajdy, a maszyna często ratuje nam skórę.

Na styl gry wpływają również nowi przeciwnicy – zarażone Imulsją oddziały Szarańczy mogą mutować oraz wybuchają po ich trafieniu. Powoduje to, że musimy martwić się nie tylko o zlikwidowanie przeciwnika, ale również o to, żeby ujść z życiem podczas eksplozji. Jakby tego było mało, niektóre zmutowane potwory potrafią zaatakować, nawet gdy jesteśmy schowani za osłoną.

Finalnie wszystkie powyższe elementy wpływają nie tyle na zmianę systemu walki, co na drobną modyfikację jej sposobu. Potyczki są szybsze, czasami bardziej dramatyczne i zdecydowanie bardziej „mobilne”, co dodaje emocji i wymaga większej koncentracji.

Bestia – zupełnie nowy tryb, w którym wcielamy się w Szarańczę.

Trzeba również pochwalić ekipę Epica za zróżnicowanie terenów, na których przychodzi nam walczyć. Praktycznie każdy rozdział i każda misja rozgrywa się w innej, klimatycznej i pełnej detali lokacji. Warto też zwrócić uwagę na bardziej barwne oświetlenie. Już w drugiej części kolorystyka była znacznie przyjemniejsza od tej z „jedynki”. W trzeciej odsłonie trend ten został utrzymany. Lokacje są bardzo ładne, okraszone jasnymi, pastelowymi barwami. Nie ma tu kiczu, z którego słynie Halo, ale też nie wędrujemy przez szarobure tereny.

Kampania dla pojedynczego gracza to solidne 8 godzin zabawy. Dodatkowo możemy przejść ją w cztery osoby w trybie kooperacji oraz rywalizować o punkty w trybie zręcznościowym. W tym ostatnim – wzorem Halo – odpalamy różnego rodzaju modyfikatory urozmaicające lub utrudniające zabawę.

Do ostatecznego rozwiązania perypetii Marcusa dobijamy z uczuciem spełnienia. Na wszystkie pytania otrzymaliśmy odpowiedź, wątpliwości zostały wyjaśnione, a wątki zamknięte. Trylogia dobiega finału godnie, bez naciągania, wyolbrzymiania i zbytecznego komplikowania historii. To cieszy, tym bardziej że twórcy w wielu grach potrafią wymyślać różne koszmarki fabularne, przy których tylko łapiemy się za głowę. Historia Gears of War kończy się... po prostu normalnie.

Multiplayerem gra stoi

Multiplayer w Gearsach zawsze stanowił solidną dawkę emocjonującej zabawy. Co prawda Epicowi troszkę oberwało się za niezbyt fortunne zmiany w drugiej części, ale w „trójeczce” studio postarało się poprawić i więcej nie grzeszyć.

Najwięcej nowości znajdziemy w Hordzie oraz w świeżutkim trybie Bestia. Podstawy Hordy pozostały niezmienione – nadal bronimy się przed kolejnymi falami przeciwników – ale tym razem, między atakami możemy budować fortyfikacje. Sprawdza się to wyśmienicie i urozmaica zabawę. Punkty otrzymujemy za stylowe i efektowne likwidowanie oponentów. Czyli – mówiąc wprost – lepiej potworowi wypruć flaki, robiąc egzekucję, niż po prostu go zastrzelić. Za zarobione punkty możemy budować zasieki, działka, kupować amunicję oraz nowe rodzaje broni. Cenne dolary zdobywamy bardzo powoli (czasami miałem wrażenie, że zbyt wolno), dlatego każdy zakup trzeba przemyśleć. Horda w nowej formie sprawdza się wyśmienicie i jestem przekonany, że przyciągnie znacznie więcej osób niż poprzednio.

Bestia to tryb oryginalny, chociaż mam wrażenie, że stanowi bardziej ciekawostkę z uwagi na niski poziom trudności. Wcielamy się w nim w Szarańczę i musimy likwidować ludzi oraz ich fortyfikacje. Możemy grać takimi jednostkami jak Ticker, Kantus, Mauler, Boomer, a nawet Berserker. Każdy potwór posiada swój pełny zestaw umiejętności i każdym gra się troszkę inaczej. Producent bardzo się postarał, aby sterowanie Tickerem było kompletnie innym przeżyciem od biegania Berserkerem w furii. Haczyk polega na tym, że na ukończenie każdej fali mamy określoną ilość czasu, co powoduje, że gra jest dynamiczna i nie pozwala na chwile wahania. Niestety, tryb oferuje jedynie 12 fal, które nie stanowią zbyt dużego wyzwania i zalicza się je dość szybko – tym bardziej jeśli posiadamy zgraną ekipę i opanujemy umiejętności jednostek Szarańczy. Bestia to niezwykle ciekawy tryb, w którym można się świetnie bawić, ale po kilku(nastu) partiach zapewne o nim zapomnimy.

W pozostałych odmianach multiplayera nie dokonano rewolucyjnych zmian, chociaż Epic wyraźnie wykonał gest w kierunku mniej zaawansowanych graczy i przygotował Deathmatch Drużynowy. Od Strefy Wojny różni się on tym, że każda drużyna posiada określoną liczbę odrodzeń. Powoduje to, że po śmierci nie musimy czekać na zakończenie całej rundy, tylko od razu się respawnujemy. Mecz kończy się, gdy danej drużynie zabraknie żyć. Pomysł na tryb rewelacyjny, zabawa przednia, a próg wkroczenia w świat online Gearsów znacznie obniżony. Jeśli ktoś chce sobie pograć bez zobowiązań, nie musi już po śmierci modlić się o jak najszybsze zakończenie rundy. Szalenie mi się to podoba.

Lokacje, które odwiedzimy są bardzo zróżnicowane i ładnie wykonane.

Pojawił się również zupełnie nowy tryb, który nazywa się Pojmanie Dowódcy i jest wariacją na temat Capture the Flag. Jeden z graczy w drużynie zostaje liderem, a zadaniem przeciwnego zespołu jest schwytać go i przetrzymać „w niewoli” określoną ilość czasu. Podejście dość oryginalne i – co najważniejsze – bardzo dobrze się sprawdza. Pozostałe tryby to lubiany przez wszystkich standard, czyli Strefa Wojny, Egzekucja, Król Wzgórza oraz Skrzydłowy.

W sumie walki w sieci oddają do dyspozycji 10 zróżnicowanych i klimatycznych map, które na pewno szybko się nie znudzą. Finalnie Epicowi udało się utrzymać wysoki poziom rozgrywek wieloosobowych oraz rozbudować je i solidnie urozmaicić. Jestem przekonany, że dzięki rewelacyjnemu multiplayerowi płytka z Gearsami u wielu z Was bardzo długo będzie kręcić się w czytnikach.

Gears of War 3 to gra ze wszech miar dopracowana, rozbudowana, oferująca ogromną ilość rewelacyjnej zabawy, zarówno w singlu, jak i w multiplayerze. To urozmaicona kampania dla pojedynczego gracza, tryb zręcznościowy, współpraca dla czterech osób, tony rozrywki w ośmiu trybach online oraz godne zwieńczenie historii oddziału Delta. Microsoftowi nie zostało wiele ekskluzywnych produkcji, ale wyraźnie trzyma zestaw asów w rękawie. Trzecia część Gearsów jest wśród nich niezwykle mocną pozycją.

Marcin „Del” Łukański

PLUSY:

  • godne zamknięcie historii oddziału Delta;
  • większy nacisk na fabułę;
  • szalenie miodna i wciągająca zabawa;
  • nowości w multiplayerze;
  • lepszy tryb Horda, nowy tryb Bestia;
  • zróżnicowane, ładne lokacje.

MINUSY:

  • czasami szwankująca sztuczna inteligencja.
Koniec walki z Szarańczą - recenzja gry Gears of War 3
Koniec walki z Szarańczą - recenzja gry Gears of War 3

Recenzja gry

Trzecia część Gears of War stanowi zwieńczenie przygód Marcusa i oddziału Delta. Ekipie Epic Games udało się godnie zakończyć trylogię.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.