Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 grudnia 2007, 13:38

autor: Maciej Kurowiak

Gears of War - recenzja gry na PC

Przez rok znakomita strzelanina twórców z Epica wcale się nie zestarzała. Jeśli dotychczas ktoś nie miał okazji zagrać w Gears of War, a chciałby mienić się miłośnikiem strzelanin, nie ma właściwie wyboru.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Rok 2006 wielu miłośnikom strzelanin kojarzy się tylko z gigantycznym walcem, który przetoczył się przez rynek, zgniatając konkurencję fantastycznymi recenzjami i wynikami sprzedaży. Potwór, o którym mowa zgarnął tytuły gry roku w większości najbardziej prestiżowych wydawnictw prasowych i portalach internetowych, znikając przy tym ze sklepów z szybkością godną jedynie ciepłych bułek. Mowa oczywiście o Gears of War, znakomitej strzelaninie, która wśród wielu właścicieli Xboksa 360 ma status kultowy, do dziś pozostając wzorem w perfekcyjnym zrównoważeniu ostrej, mocno zręcznościowej strzelaniny i strategii w odpowiednim poruszaniu się po polu bitwy. Dodajmy do tego postapokaliptyczny klimat, niezwykle brutalne sceny walki, piłę mechaniczną i technologiczną doskonałość i już mamy przepis na Tryby Wojny.

Jeśli jakaś gra (i nie jest to gra Nintendo) sprzedaje się na danej platformie w ilościach hurtowych, przekraczając w ciągu niespełna trzech miesięcy liczbę trzech milionów egzemplarzy, to szansa, że nie zostanie wydana na innej platformie jest niewielka. Tak też się stało z Gears of War – Epic szybko przystąpił do preparowania konwersji na platformy PC i MAC. Do współpracy zaprzęgnięto polskie studio People Can Fly (będące od niedawna własnością Epica) i to właśnie zespół Adriana Chmielarza zajął się przygotowaniem nowej zawartości, dostępnej wyłącznie dla użytkowników pecetów. Minął rok od konsolowej premiery bestsellerowej gry, pole bitwy już nieco ostygło i Gears of War w komputerowym wydaniu wtoczyły się na sklepowe półki.

Marcus Fenix będzie pewnie kiedyś garbaty.

Akcja Gears of War rozgrywa się gdzieś w odległej czasoprzestrzeni, na planecie Sera. Dotkniętą kryzysem energetycznym ludzkość ratuje substancja zwana imulsją – stanowiąca remedium na wszelkie problemy. Nastały piękne czasy i świat wkroczył w złoty wiek prosperity. Wydawać by się mogło, że taki stan będzie trwał wiecznie i nic już nie zburzy wszechobecnego dobrobytu. Nic z tych rzeczy – homo sapiens jak zwykle pokazał, w czym jest najlepszy i masowo przystąpił do gigantycznej wojny o nowy surowiec. Ludzie spokojnie by się nawzajem wyrzynali, gdyby nie nadszedł E-day (od Emergence Day – Dzień Wynurzenia), gdy z trzewi ziemi wypełzła Szarańcza. Hordy stworów obróciły w perzynę wszystko co stworzył człowiek, a niedobitki ludzkości schroniły się w Jacinto – twierdzy i getcie zarazem. W akcie desperacji ludzie zatopili świat w morzu ognia, mając nadzieję, że niszcząc wszystko usuną też Szarańczę. Niestety potwory przyczaiły się w podziemnych korytarzach i nie ma siły, by je tam tknąć. Czy aby na pewno? Odpowiedzią jest Marcus Fenix, tajemniczy komandos o podejrzanej przeszłości, który choć nie miele językiem bez powodu, to zna się na walce jak nikt inny. Wraz z grupą swoich równie umięśnionych towarzyszy musi wyruszyć w szaleńczą misję ku czeluściom ziemi. Pewien głąb wkręca się w głąb – powiedział swego czasu Tytus de Zoo i jego słowa zwięźle i treściwie obrazują historię stojącą za Gears of War. Oczywiście cytat mógłby odnieść się do większości strzelanin, ale niewiele z nich jest w stanie stanąć w szranki z Trybami Wojny. Zagłębmy się więc bardziej w trzewia tego potwora.

Podstawową różnicę pomiędzy wersją na Xboksa 360 i PC stanowi dodatkowy etap umiejscowiony pod koniec gry. Jeśli ktoś grał w GoW na konsoli, pamięta zapewne uczucie pustki, gdy ekipa ucieka z willi przed Brumakiem i ląduje od razu na peronie. Trzeba przyznać, że autorzy nie poszli na łatwiznę i nie zafundowali nam jedynie krótkiego epizodu lub zmian kosmetycznych. Nowy etap jest długi (ok. półtorej godziny gry) i bardzo dobrze zrobiony. Przedzieranie się przez slumsy, parki, fabryki ma swój urok i choć dla tych, którzy grę ukończyli na konsoli, dodatkowy etap może być nie wart wydania gotówki na wersję PC, to na pewno czyni ją bardziej kompletną i satysfakcjonującą.

Tryb multiplayer wzbogacił się o rozgrywkę King of the Hill, a pewne zmiany dotknęły też systemu sterowania. Jeśli gra padem wydawała się być niemal optymalna – autorzy mogli zwyczajnie pójść na łatwiznę przekładając sterowanie klawiaturą i myszką byle jak i pewnie nikt by się na to nie obraził. Nic z tych rzeczy, nawet najwięksi miłośnicy pada od Xboksa 360 będą musieli przyznać, że konwersja przebiegła doskonale. Strzelanie zza węgła przy pomocy kombinacji prawego i lewego przycisku myszki, połączone z intuicyjnym skonfigurowaniem poszczególnych klawiszy, jest niezwykle proste i skuteczne. Jeśli jednak ktoś preferuje grę padem, to ten sposób sterowania jest identyczny jak na wersji na konsolę.

W tej pozycji toczymy niemal całą wojnę.

Sam rdzeń Trybów Wojny nie uległ jednak zmianie. Wciąż jest to ta sama strzelanina w trzeciej osobie, gdzie odsłonięty teren stanowi strefę śmierci i jedynie umiejętne korzystanie z zasłon uratuje nam skórę. W grze wyraźnie widać inspirację tytułami takimi jak Resident Evil 4 czy Kill.switch, przy czym trzeba zaznaczyć, że Gears of War korzysta z podanych wzorów na swoją modłę, wzbogacając je o wiele własnych elementów. Rozgrywamy dziesiątki małych bitew przechodząc z lokacji do lokacji, gdzieniegdzie tylko mogąc wybrać ścieżkę. Warto zaznaczyć, że odbywa się to zupełnie płynnie i nie mamy często świadomości, że akurat w tym parku, czy na tym parkingu zostaniemy zaatakowani przez Szarańczę. Każde pole bitwy jest gęsto usiane zasłonami i wydawać by się mogło, że manewrowanie między nimi może nastręczać kłopotów.

Autorzy poradzili sobie z tym jednak w sposób mistrzowski – nasz bohaterów wykonuje filmowe ruchy przyklejając się do ścian, kurcząc się za niskimi barierami czy też płynnie lawirując między betonowymi filarami. Dzięki rewelacyjnie zaimplementowanego sterowaniu kontekstowemu, wszystkie wygibasy wykonujemy właściwie przy pomocy jednego przycisku. Takie rozwiązanie oprócz wielu zalet ma niestety jedną zasadniczą wadę. Zarówno o bieganiu, jak i o chowaniu się decyduje ten sam przycisk i w efekcie zdarza się, że zamiast uciec, zostajemy przypadkowo „przyczepieni” do zasłony. Skuteczne lawirowanie pomiędzy barierami i szybkie przemieszczanie jest w Gears of War kluczowe, co szczególnie mocno odczujemy na wyższych poziomach trudności. Jakikolwiek frontalny atak kończy się szybką redukcją do stanu skupienia krwistego tatara. Oczywiście można przyczepić się do tego, że autorzy nie wymagają od nas zbyt wiele myślenia i ustalania taktyki przy każdym wyściubieniu nosa zza beczki. Gears of War to przede wszystkim rasowa strzelanina zrobiona w nowoczesnym stylu, ale zachowująca zarazem wszystko, co w gatunku najlepsze. Gra się szybko, krwiście i miodnie aż po napisy końcowe.

Tryb multiplayer to przede wszystkim doskonała opcja rozgrywki co-op. Doskonała, czyli jedna z najlepszych gier dla dwóch graczy w historii gatunku, przywodząca na myśl tak wybitne produkcje jak chociażby pradawny Chaos Engine. Komputer ma tendencje do częstego robienia z towarzyszących nam komandosów zupełnych imbecyli i czasem zdaje się, że ich głównym zadaniem jest zwyczajnie dać się ustrzelić. Przechodzenie kampanii na wyższym poziomie trudności w towarzystwie żywego gracza nadaje Gears of War nowej głębi i fantastycznie wpływa na poziom rozrywki. Oprócz kampanii możemy też zagrać w kilka różnych trybów dla wielu graczy i choć nie jest to rozgrywka na poziomie Counter-Strike’a, to na pewno dobrze uzupełnia znakomitą kampanię. Do dyspozycji mamy 19 map, w tym trzy zupełnie nowe, oraz edytor. Warto dodać, że sama gra przebiega nieco inaczej niż zwykle – przede wszystkim w trzech podstawowych trybach rozgrywki nie ma możliwości odradzania się, dopóki nie skończy się runda. Dobrą wiadomością jest fakt, iż by cieszyć się grą dla wielu graczy, nie musimy posiadać subskrypcji gold w systemie Games for Windows Live.

Zdąży czy nie zdąży?

Gdy Gears of War ukazały się rok temu, szokowały doskonałej jakości grafiką i animacją. O ich klasie powiedziano już chyba wszystko i niemal każdy wsłuchujący się w tętno branży gracz mógł nasłuchać się peanów na cześć twórców. Nie inaczej jest tym razem – posiadając odpowiedni sprzęt mamy możliwość podziwiania multum detali wypełniających zniszczony świat w jeszcze wyższych rozdzielczościach niż na konsoli. Grze zdarza się czasem dostać czkawki w najmniej spodziewanych momentach, ale jest to jeszcze do przełknięcia i nie ma wpływu na całość rozgrywki. Muzyka to także klasa sama w sobie i choć nie ma tu wpadającego w ucho motywu, to główny temat muzyczny kojarzy się właśnie z mrocznym, brutalnym światem.

Przez rok znakomita strzelanina twórców z Epica wcale się nie zestarzała. Jeśli dotychczas ktoś nie miał okazji zagrać w Gears of War, a chciałby mienić się miłośnikiem strzelanin, nie ma właściwie wyboru. Tryby Wojny, mimo drobnych niedociągnięć i dość płytkiej fabuły, zawierają tak wiele zalet, że rozminięcie się z tym znakomitym tytułem byłoby niewybaczalnym błędem. Pozycja obowiązkowa i klasyk zarazem.

Maciej „Shinobix” Kurowiak

PLUSY:

  • świetna mechanika i sterowanie;
  • doskonała oprawa graficzna i dźwiękowa;
  • interesujące opcje gry dla dwóch i więcej graczy.

MINUS:

  • niezbyt wciągająca fabuła.
Gears of War - recenzja gry na PC
Gears of War - recenzja gry na PC

Recenzja gry

Przez rok znakomita strzelanina twórców z Epica wcale się nie zestarzała. Jeśli dotychczas ktoś nie miał okazji zagrać w Gears of War, a chciałby mienić się miłośnikiem strzelanin, nie ma właściwie wyboru.

Gears of War - recenzja gry
Gears of War - recenzja gry

Recenzja gry

Jeśli ktoś grał w Resident Evil 4 lub Kill Switch, natychmiast poczuje się jak w domu. Cliff Bleszinski, jeden z głównych twórców Gears of War, otwarcie przyznał, że inspiracją do stworzenia nowej gry była właśnie czwarta część japońskiej sagi.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.