Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Battleborn Recenzja gry

Recenzja gry 9 maja 2016, 14:43

Recenzja gry Battleborn – niezła strzelanka, zły marketing

Nowy gatunek FPS-ów stał się faktem. Premiera Battleborna, czyli pierwszej bohaterskiej strzelanki, nie spełniła jednak oczekiwań twórców z Gearbox Software. Zawiedli... marketingowcy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

PLUSY:
  • 25 postaci z krwi i kości;
  • komiksowa oprawa w stylu Borderlandsów;
  • kilka(naście) godzin szalonej akcji dla jednego gracza;
  • wielofazowe walki z bossami;
  • masa elementów do odblokowania (skórki, tytuły, bohaterowie);
  • duża dawka humoru;
  • najlepsza misja eskortowa w historii.
MINUSY:
  • jest i PvP, i co-op, i misje fabularne, ale żaden element nie został dopracowany;
  • niezbyt porywająca fabuła;
  • brak polskiej wersji językowej;
  • nieudolny marketing, a w efekcie niewielka liczba graczy;
  • problemy z optymalizacją i błędy kodu sieciowego.

Moda na superbohaterów trwa w najlepsze – nie sposób tego nie zauważyć. Wydawnictwa Marvel i DC Comics prześcigają się w masowej produkcji kolejnych hollywoodzkich hitów – na ekranach kin właśnie zadebiutował Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów, a sierpniu zobaczymy Legion samobójców. Nas szczególne interesuje fakt, że popularność herosów dotyczy także gier wideo. Rodzi się bowiem na naszych oczach gatunek nazywany bohaterskimi strzelankami (hero shooters), a pierwszym z reprezentujących go tytułów jest Battleborn, czyli gra studia Gearbox, które zasłynęło przede wszystkim serią Borderlands.

W opowieści o Battlebornie występują dwa czarne charaktery – źle poprowadzona kampania marketingowa oraz niepotrzebna chęć upchnięcia w grze zbyt wielu elementów. Dopiero za nimi kryje się całkiem przyjemna strzelanka utrzymana w stylu Borderlandsów, która ma spory potencjał.

Czym NIE jesteś, Battlebornie?

Krótko po zapowiedzi Battleborn okrzyknięto grą w stylu Overwatcha i do dzisiaj nie udało się twórcom pozbyć tej etykietki. Tymczasem nadchodzący tytuł Blizzarda i recenzowaną produkcję więcej dzieli niż łączy. W Overwatchu nie ma bowiem w ogóle np. odblokowywania i rozwijania postaci czy kolekcjonowania dodatkowego ekwipunku. Nie znajdziemy tam również jakichkolwiek jednostek sterowanych przez sztuczną inteligencję, a tych w Battlebornie jest od groma. Owszem, obie gry należą do tego samego gatunku (FPS-y), a nawet podgatunku (bohaterskie strzelanki), obie też stanowią względem siebie bezpośrednią konkurencję, ale to zbyt mało, żeby mówić o nich jako o produkcjach pokrewnych. Podobnie jak Battlefield i Call of Duty – sztandarowe przykłady strzelanin wojennych – to dzieła zupełnie inne, choć niewprawnemu oku mogą wydać się podobne.

Battleborn nazywany bywa też MOB-ą i porównywany np. do Paragonu, czyli klasycznego reprezentanta tego gatunku, choć z nietypową, bo trzecioosobową perspektywą. I znów – gra Gearboxu sięga po wzorce z produkcji typu MOBA, ale podobieństw jest znacznie mniej niż różnic. Te ostatnie to m.in. rozbudowany tryb solowy (z opcją kooperacji), dużo większy nacisk na umiejętności gracza czy brak charakterystycznych dla MOB wież.

Say hello to my little friend!

Czym zatem jesteś?

Battleborn to przede wszystkich strzelanka, która oferuje zabawę zarówno dla jednego gracza, jak i miłośników sieciowych starć. Pod względem mechaniki czerpie sporo z Borderlandsów, doprawionych trybami wieloosobowymi w stylu gier MOBA. Mamy więc dziewięć misji, których przejście zajmuje od kilkunastu do kilkudziesięciu godzin, a zaliczać możemy je zarówno sami, jak i w zespole składającym się maksymalnie z pięciu osób. Poza tym dostępne są trzy tryby multiplayerowe, w których ścieramy się na różnych mapach z innymi graczami. Całość oprawiono w komiksową szatę graficzną, która wywołuje oczywiste skojarzenia ze stylem wspomnianych już Borderlandsów. Nie zabrakło również rozwijania postaci i kolekcjonowania rzadkich przedmiotów, które łączymy potem w specjalne zestawy – do wykorzystania w trakcie meczu. Wszystko to dostępne jest w cenie ok. 160 zł, ale za to w grze nie ma żadnych mikropłatności, a całość, niczym w Diablo III, wymaga połączenia z serwerem.

Na PlayStation 4 gra radzi sobie bardzo dobrze – lepiej niż na PC-tach z Radeonami.

Recenzja gry Battleborn – dobra strzelanka, zły marketing - ilustracja #4

Battleborn to nie pierwsza strzelanka, której twórcy mieli ostatnimi czasy problem z wyjaśnieniem, czym tak naprawdę jest ich dzieło. Najnowszy przykład stanowi The Division, często postrzegane jako tytuł dla jednego gracza. Co jest z tymi strzelaninami, że tak trudno je opisać?

Jak widzicie, wydawca Battleborna nie poradził sobie z poprawnym zaprezentowaniem tej produkcji potencjalnym graczom. Tuż przed premierą i krótko po niej powstało co prawda wiele sponsorowanych artykułów i materiałów wideo, które miały wyjaśnić, czym Battleborn tak naprawdę jest, ale próbę tę podjęto zbyt późno, o czym świadczą niskie wyniki sprzedaży – na Steamie w premierowy weekend w Battleborna grało tyle osób, ile w niszowe Factorio, a w momencie pisania tego tekstu było ich nawet mniej niż spędzających czas z... Borderlands 2, tytułem z 2012 roku! Cwany ruch wykonała także firma Blizzard, która zorganizowała darmowe testy nadchodzącego Overwatcha właśnie w momencie premiery Battleborna.

Bohaterowie z krwi i kości

Przygodę w Battlebornie rozpoczynamy od wprowadzenia, które jest pierwszą z dziewięciu misji fabularnych składających się na kilkugodzinną kampanię. Polegają one na realizowaniu konkretnych zadań, a wieńczy je rozbudowane starcie z głównym przeciwnikiem, prezentowanym na początku walki na wzór bossów z Borderlandsów. Porównania z tymi ostatnimi nasuwają się zresztą w Battlebornie stale, od razu więc zaznaczam, że główną różnicę stanowią łatwiejsi do pokonania przeciwnicy w recenzowanej grze – jeśli nie lubicie „gąbek na pociski”, to tu ich nie znajdziecie, poza bossami oczywiście.

Postacie

Recenzja gry Battleborn – dobra strzelanka, zły marketing - ilustracja #1

W Battlebornie dostępnych jest 25 postaci, a w najbliższych miesiącach pojawi się pięć kolejnych (będą to darmowe aktualizacje). Każda z nich jest unikatowa – od innych odróżnia ją broń, trzy umiejętności i styl gry. Bohaterów rozwija się na dwóch poziomach. System Helix polega na tym, że w trakcie meczu dziesięć razy wybieramy jedną z kilku opcji, które wpływają na możliwości naszej postaci (np. dana umiejętność może zadawać większe obrażenia lub szybciej się odnawiać). Po starciu podliczane są punkty doświadczenia, a następnie naliczane poziomy bohatera – dzięki nim odblokowujemy skórki, a także dodatkowe opcje w ramach systemu Helix (domyślnie wybieramy za każdym razem jedną z dwóch, ale w ten sposób da się uzyskać trzecią).

Każdy bohater ma też swoją historię, którą poznajemy przy okazji korzystania z jego usług – po konkretnych osiągnięciach na koncie (np. po zadaniu 100 tys. punktów obrażeń daną umiejętnością) dowiadujemy się więcej na temat jego przeszłości czy relacji z innymi członkami ekipy Battleborn.

Czy to Borderlands?

Recenzja gry Battleborn – dobra strzelanka, zły marketing - ilustracja #3

Misja eskortowa – gdy słyszę to hasło, wzdycham, bo najczęściej to po prostu zapchajdziura, misja nudna i powtarzalna do bólu. W kampanii w Battlebornie pojawia się kilka takich wyzwań, ale jedno z nich to absolutne mistrzostwo świata. Naszym zadaniem jest ochraniać wielkiego mechanicznego pająka o imieniu SP.Wolf – zabawne dialogi i pełna walki akcja sprawiły, że bawiłem się tak dobrze jak jeszcze nigdy w „eskortówce”. W takich momentach Battleborn pokazuje swój potencjał.

Największą zaletą Battleborna są pełnokrwiste postacie oraz masa udanych żartów, których wysłuchujemy w trakcie kampanii fabularnej. Przyznam, że początkowo sądziłem, iż bohaterowie okażą się nudni i grze pod tym względem daleko będzie do Overwatcha, w którym klimat budują efektowne filmy animowane. Byłem w błędzie. Dzięki zabawnym dialogom (świetne one-linery!) i dziewięciu misjom fabularnym dobrze poznajemy sporą grupę postaci. Chociaż opowieść serwowana w kampanii nie jest porywająca (jesteśmy grupą Battleborn, która ma uratować ostatnią gwiazdę we wszechświecie), to przedstawiona została brawurowo, a klimatu dodaje jej niezła muzyka i efektowne komiksowe cut-scenki.

Kampania fabularna z silnym naciskiem na grę w co-opie to mocna strona Battleborna – i mowa nie tylko o dowcipnych dialogach. Tryb ten dobrze współgra z rozgrywkami sieciowymi, bo pozwala odblokowywać i rozwijać postacie, a także zbierać przedmioty, które potem wykorzystujemy w starciach z innymi graczami. Twórcom udało się również tak przygotować te misje, aby przechodzenie ich po kilka razy sprawiało frajdę i miało sens. Po każdej z nich następuje podsumowanie, podające m.in. czas i liczbę punktów, które aż proszą się o pobicie w następnym podejściu. Poza tym zabawa z innymi graczami jest zauważalnie trudniejsza i wymaga drużynowej współpracy. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by zaliczyć wszystkie misje na wyższych poziomach trudności czy w trybie hardkorowym.

Humor, wszędzie humor.

Istota Battleborna

Drugi filar Battleborna stanowią rozgrywki sieciowe – w grze znajdziemy trzy różne tryby zabawy z innymi graczami, a w każdym ścierają się dwie pięcioosobowe drużyny. Devastation najbardziej przypomina klasyczne strzelanki, bo skupia się na walce PvP – na mapie znajdują się trzy bazy, po zajęciu których nasz team zdobywa punkty. Krótkie, bo ok. 10-minutowe, starcie to po prostu walka o owe strategiczne miejsca. Drugi rodzaj potyczek stanowi Meltdown, tryb ten mechaniką przypomina Arenę ze Smite’a. Tym razem kluczem do sukcesu są stwory sterowane przez sztuczną inteligencję – zadaniem graczy jest doprowadzić je do specjalnego miejsca, w którym dostajemy za nie punkty, jednocześnie przeszkadzając przeciwnikom w osiągnięciu tego samego. Ostatni tryb, najbliższy klasycznym grom MOBA, to Incursion. Różnice są jednak znaczące – poczynając od tego, że celem jest mobilny mechaniczny pająk, po fakt, że brakuje charakterystycznych dla tego gatunku wież obronnych (te możemy stawiać w wyznaczonych miejscach, ale nie mają one takiej siły ognia). Głównym zadaniem graczy jest więc przepchanie sojuszników sterowanych przez SI do pająka, a następnie zaatakowanie go z ich wsparciem.

Czasami na ekranie dzieje się po prostu za dużo.

Free-to-play, ale bez free

Battleborn zaprojektowany został niczym gra free-to-play, choć nie znajdziemy w nim ani jednej mikropłatności. Twórcy uznali jednak, że odblokowywanie kolejnych postaci czy skórek oraz kolekcjonowanie przedmiotów jest wciągające, i wprowadzili takie mechanizmy w swojej produkcji. Podczas meczów zbieramy nawet monety, za które można potem kupić skrzynki z itemami czy elementami kosmetycznymi.

Starcia z innymi graczami sprawiają dużo frajdy. Cieszy spora oryginalność autorów, którzy wzięli na warsztat znane tryby rozgrywki i dostosowali je do swojego lekko szalonego i żartobliwego stylu. Dzięki temu udało im się stworzyć własne rozwiązania – jednym z nich jest możliwość stawiania różnych wieżyczek (zarówno w misjach, jak i w starciach PvP), wykorzystując do tego odłamki, które pozyskujemy, zabijając wrogów lub niszcząc wielkie kryształy, będące ich skupiskami. Część graczy zarzuca Battlebornowi brak balansu, ale ja tego problemu nie dostrzegłem – z czasem na pewno okaże się, które postacie są zbyt silne (Phoebe? Ambra?), a które zbyt słabe. Wtedy twórcy powinni wprowadzić aktualizacje – taki jest jednak urok gier sieciowych, że idealnego balansu nigdy się nie osiągnie, ważne, aby nie doszło do przesady, a tej w Battlebornie nie ma.

Skarby i power-up - każda misja jest ich pełna.

Choroby gier debiutujących

Niestety, misje i tryby sieciowe cierpią na kilka przypadłości – żadna nie jest śmiertelna, ale wszystkie utrudniają graczom życie. Zacznijmy od tego, że na ekranie dzieje się za dużo naraz, a dobór ostrych barw powoduje, iż momentami walka jest mało czytelna – ten sam problem występował zresztą w Borderlandsach, szczególnie gdy grało się w co-opie. Przeszkadzało mi też, że umiejętności niektórych postaci, jakby żywcem wyjęte z różnych gier MOBA, są niewygodne w użyciu w perspektywie pierwszoosobowej – przykładowo, Oscarem Mikiem trudno w niektórych sytuacjach wycelować strzelając granatem czy wzywając nalot, jego superzdolność.

Starciom sieciowym doskwiera też spora liczba nieaktywnych graczy (zwanych z angielskiego AFK-ami). Uważam, że może za tym stać wspomniana już, źle poprowadzona kampania reklamowa i że są to gracze, którzy nie do końca wiedzieli, w co się pakują. Martwią też problemy z kodem sieciowym – zarówno w misjach, jak i w meczach (wszystko odbywa się tu online) zdarzają się drobne błędy z wyświetlaniem miejsca danej postaci. Widać to w momentach, gdy następuje korekta i wróg nagle zmienia pozycję. O ile w starciach ze sztuczną inteligencją to niezbyt poważny problem, o tyle w trakcie rywalizacji z ludźmi nie powinien mieć miejsca. Opisane bolączki (część z nich to typowe dolegliwości gier debiutujących i zostaną zapewne szybko wyeliminowane) nie psują zabawy, ale trzeba brać je pod uwagę, oceniając Battleborna. Gorzej jednak jest z niewielką bazą graczy…

Dużo znaczy mało

Battleborn to niezła gra, ale... pełna niedoróbek. Widać, że twórcy mieli wielkie plany, jednak nie udało im się zrealizować ich w 100%, w związku z czym całość sprawia wrażenie, jakby potrzebowała jeszcze pół roku szlifowania. Masa jest detali, które można by poprawić (np. sposób wypadania z bossów lootu czy brak możliwości zmiany postaci po jej zaznaczeniu w poczekali). Najdobitniejszy tego przykład stanowią kłopoty z optymalizacją – w niektórych misjach gra ma problem z utrzymaniem stałej liczby klatek, a w efekcie zauważalne są mocne spadki FPS-ów. Odczuwają je szczególnie właściciele kart firmy Radeon, ale nie tylko oni.

Przypadek Evolve?

Recenzja gry Battleborn – dobra strzelanka, zły marketing - ilustracja #2

W ostatnim okresie Battleborn był wszędzie – na banerach, w promocyjnych artykułach, nawet w telewizji. Widać, że wydawca mocno starał się rozreklamować ten tytuł. Tym bardziej zaskakuje niewielka liczba graczy – z dostępnych danych wynika, że produkt na Steamie posiada raptem 70 tys. osób, a tylko kilka tysięcy w danym momencie gra. Wystarczy to zestawić z liczbą dwóch milionów (!), które miały uruchomić Battleborna podczas otwartych beta-testów, żeby zrozumieć skalę problemu.

Battleborn to gra sieciowa, więc baza użytkowników jest po prostu niezbędna, aby tytuł ciągle żył. Sytuację może poprawić zakończenie darmowych testów Overwatcha, ale na miejscu twórców nie liczyłbym na wielką zmianę – mleko już się rozlało.

Poza złą kampanią reklamową zaważył też fakt, że gracze nie byli przygotowani na to, że tego typu produkcja będzie płatna. W takiej sytuacji ratunkiem byłaby mocna obniżka ceny, albo nawet… przejście na model free-to-play – decyzja należy jednak do wydawcy. Oby ten był gotów ją podjąć, bo dramatyczny przykład Evolve pokazuje, jak złe strategie marketingowe mogą zabić dobrą grę, a Battleborn stanowczo nie zasługuje na taki los.

W którą stronę odleci Battleborn - sukcesu czy klapy?

W teorii Battleborn ma wszystko – 25 pełnokrwistych postaci, masę elementów do odblokowania, wcale nie tak mało misji fabularnych, a wraz z dodatkami pojawi się pięć kolejnych. Problem leży jednak gdzie indziej: Battleborn stara się być grą dla każdego – tu coś dla fana singla, tam dla miłośnika wspólnego grania i jeszcze coś dla sympatyków sieciowej rywalizacji. Przywoływany już Overwatch skupił się na jednym trybie i dzięki temu czuć, jak mocno został dopracowany. Battleborn zaś w jakimś stopniu zawodzi na każdym ze wspomnianych pól. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale to za mało, by przywiązać się do tego uniwersum na lata. W idealnej rzeczywistości, Battleborn, ze sporą bazą graczy i wyeliminowanymi błędami zasługuje na „ósemkę”. Mam nadzieję, że twórcy gry zakasają rękawy, aby ocalić swoją produkcję. Na razie mamy to co mamy.

Adam Zechenter

Adam Zechenter

W GRYOnline.pl pojawił się w 2014 roku jako specjalista od gier mobilnych i free-to-play. Potem przez wiele lat prowadził publicystykę, a od 2018 roku pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Obecnie szefuje działowi wideo i prowadzi podcast GRYOnline.pl. Studiował filologię klasyczną i historię (gdzie został szefem Koła Naukowego); wcześniej stworzył fanowską stronę o Tolkienie. Uwielbia gry akcji, RPG-i, strzelanki i strategie. Kiedyś kochał Baldur’s Gate 1 i 2, dziś najczęściej zagrywa się na PS5 i od myszki woli pada. Najwięcej godzin (bo blisko 2000) nabił w World of Tanks. Miłośnik książek i historii, czasami grywa w squasha, stara się też nie jeść mięsa.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

AntaresHellscream Ekspert 4 czerwca 2016

(PS4) Połączenie pierwszoosobowej strzelaniny i elementów gatunku MOBA od twórców Borderlands. W teorii brzmiało to naprawdę fantastycznie i czekałem na Battleborn pełen nadziei i głodny multiplayerowych zmagań, po lekkim rozczarowaniu, które przyniosło Destiny. Niestety, ostatecznie otrzymaliśmy „tylko” dobra grę.

7.0
Recenzja gry Battleborn – niezła strzelanka, zły marketing
Recenzja gry Battleborn – niezła strzelanka, zły marketing

Recenzja gry

Nowy gatunek FPS-ów stał się faktem. Premiera Battleborna, czyli pierwszej bohaterskiej strzelanki, nie spełniła jednak oczekiwań twórców z Gearbox Software. Zawiedli... marketingowcy.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.