Stare, ale jare - najlepsze stare gry, które wciąż goszczą na dyskach redakcji
Wracacie czasem do staroci? Powrót do starej gry może być ciekawym doświadczeniem. Zapytaliśmy członków redakcji, do których dawnych, około dwudziestoletnich gier wracają w przerwach między premierami.
Spis treści
- Stare, ale jare - najlepsze stare gry, które wciąż goszczą na dyskach redakcji
- Majesty – symulator szurniętego królestwa
- Dungeon Keeper – złe jest dobre
- Fallout 1 i 2 – piękny koniec świata
- Sid Meier’s Colonization – Amerykę skolonizowano w 1993 roku
- Carmageddon – krew, krowy i diesle
- Twierdza – a mury runą, runą, runą
- Heroes of Might and Magic 3 – syndrom jeszcze jednego tekstu
- Thief – kradzież popłaca
- Baldur’s Gate – wojownicy, chomiki i wampiry
- StarCraft (1 i 2) – drama w kosmosie
- Half-Life – „pół-życie” jeden
- Final Fantasy 7 – mali ludzie z wielkimi mieczami
- The Settlers II – ścieżka, którą ciągle chadzamy
- TES: Morrowind – brzydkie może być piękne
- Caesar III – gra o zawalaniu się budynków
- Planescape: Torment – RPG i traktat filozoficzny zarazem
- Gothic 2
Fallout 1 i 2 – piękny koniec świata
Choć od pierwszego końca świata minęło już 26 lat, a w tym czasie przeżyliśmy kilka generacji platform i zgoła kontrowersyjne kontynuacje, wciąż zdarza się nam wracać do starych jak (skończony) świat części.
To postapo zostawiło w nas wszystkich trwały ślad (traumę?). Wizja wypalonych pustyń przerażała, ale jednocześnie w jakiś magiczny sposób potrafiła przyciągnąć na długie, naprawdę długie godziny, dni, tygodnie i – co pokazuje popularność modów do starych Falloutów – lata.
W pierwszą i drugą część Fallouta grałem wiele razy. Miałem wtedy kilkanaście lat i tak rozbudowane RPG stanowiły dla mnie potężne wyzwanie. Zwłaszcza że akurat gry Interplaya i Black Isle Studios nigdy nie należały do najłatwiejszych. Przeciwnie, ich światy, choć bogate, były zaskakująco milczące. Żaden samouczek nie potrafił wprowadzić do tak ogromnego i smutnego pustkowia, o wszystko musieliśmy starać się sami, a wyrażenie „przetrwanie” nie było pustym frazesem.
Nawet dziś, choć technologicznie gra wzbrania się przed naszą sympatią, jak tylko może, pierwsza i druga część Fallouta wciągają na długie godziny. Pal licho, że częściej widzimy tu statyczne ekrany niż animacje, cóż z tego, że leciwa grafika współgra z równie sędziwą mechaniką gry, skoro to wciąż niesamowity świat pustkowi, wędrując po których, można spotkać stado eksplodujących braminów lub rycerzy króla Artura, którzy szukają... świętego granatu. Serio.
ZNOWU GRAŁEM W „JEDYNKĘ”...
Dosłownie kilka tygodni temu (dop. red. - jesienią 2018 roku) pomyślałem: „A co tam” i zainstalowałem pierwszego Fallouta. Kilka wieczorów później spotkałem się w Krypcie pod katedrą z Mistrzem i jego armią... znowu. Zawartości wciąż jest tu niewiele, ale gra nie zestarzała się ani graficznie, ani pod względem mechaniki i klimatu. Ba! Śmiało rzeknę, że tego ostatniego w pierwszym Falloucie jest więcej niż we wszystkich kolejnych razem wziętych. Tutaj szpony śmierci są mitycznymi stworzeniami, o których ludzie wspominają z bojaźnią, ludzkie osiedla to smutne, pozbawione nadziei wysepki na oceanie pustki i nawet ta krucha oraz nędzna egzystencja jest zagrożona kolejną zagładą. Po ponad 20 latach wciąż widać, czemu ta seria stała się kultowa.
Marcin Strzyżewski
Dlaczego wracamy?
- Bo koniec świata w 2D nadal sprawia radość.
- Bo lubimy sprawdzać, czy współczesne, łatwiejsze gry za bardzo nas nie rozleniwiły.
- Bo scena fanów starych Falloutów wciąż działa i wydaje kolejne duże mody, jak np. Fallout 2 - Restoration Project v.1.7.