Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Gramy dalej 26 kwietnia 2021, 15:27

Nienawidzę bydlaka - najgorszy boss z Dark Souls to nie ten, o którym myślicie - Strona 2

Najgorszy boss w pierwszych Soulsach? Nie, to nie Ornestein i Smaugh, choć ten gorszy czasem pojawia się także, kiedy walczę z nimi. Szczerze go nie cierpię.

Gdzie możemy spotkać tego drania? Wszędzie

Jeśli graliście, pewnie pamiętacie ognisko w Undead Burgu. To, z którego potem można było się dostać na most z wywerną, jak opuściliśmy drabinę. To dobre miejsce, żeby trochę obrosnąć w piórka i zdobyć kilka leveli. Stamtąd najpierw wyruszamy, żeby zabić czarnego rycerza, potem taurus demona, potem biskupa Havela, by wreszcie udać się w kierunku capra demona.

Od razu po wyjściu z wieży z ogniskiem zabijamy nieumarłego z kuszą i drugiego, który stał na schodach. Potem biegniemy przez most, na którym lądują ogniowe bomby, i wpadamy do pomieszczenia, gdzie jest trzech przeciwników. Jeden z nich wyskakuje na nas zza rogu, gdy tylko przekraczamy próg.

Byłem tu przynajmniej sto razy...

Byłem w tym miejscu może sto razy, może i więcej. Ostatnio dopadł mnie tam wspomniany przeciwnik, najgorszy z bossów – i nie ma sensu dłużej ukrywać, że jest nim mój własny pośpiech, moja arogancja i pewność siebie. Pierwszego nieprzyjaciela uderzyłem jak zwykle, wymachem miecza z rozbiegu, ale coś poszło nie tak i zostało mu trochę życia. Chciałem szybko naprawić swój błąd, ale trzeba było zrobić to na spokojnie, odsunąć się, poczekać na odpowiedni moment. Tymczasem ja postanowiłem szybko załatwić sprawę, bo biegłem gdzieś dalej w jakimś ważnym celu. Przyjąłem cios, drugi, trzeci. Moją poważną już, rozwiniętą postać zabili zwykli nieumarli.

Podobna sytuacja przytrafiła mi się w Północnym Azylu, do którego wróciłem, żeby pohandlować z krukiem Snugglym. Byłem tuż po walce z Havelem. Kiedyś pokonanie go zajęło mi pół dnia, teraz padł za pierwszym razem. Czułem się wymiataczem. Biegłem więc do gniazda wspomnianego ptaka, gdzie przy okazji miałem odzyskać niemałą porcję dusz (żeby było szybciej, po zostawieniu towaru na handel skoczyłem w przepaść). Wypadłem na zewnątrz i szykowałem się już, żeby z rozpędu rozgonić nieumarłych z pochodniami. Zamiast zająć się nimi pojedynczo, wbiegłem w sam środek grupy. Jeden z nich odpalił swój atak, podczas którego macha pochodnią w szale, i zabił mnie jak zwykłą... zwykłego nooba. Dusze zniknęły, a ja znowu dałem się podejść pewności siebie i pośpiechowi.

Najgorzej walczyć z dwoma bossami naraz

Jak możecie się domyślać, największym problemem jest walka z własną niecierpliwością w trakcie starcia z prawdziwym bossem. Nie policzę, ile razy podczas takiej potyczki ginąłem, bo w głowie miałem „jeszcze tylko jeden cios i koniec”. Odpuszczałem sobie ostrożność, ryzykowałem atak na granicy zasięgu broni i na granicy tempa. Bez żadnej pewności, że animacja mojego uderzenia zakończy się przed animacją ciosu przeciwnika.

Najgorzej jest wtedy, kiedy boss wydaje się łatwy. Jakiś tam titanite demon albo nieumarły smok. Jaką on może sprawić mi trudność? I praktycznie zawsze, kiedy tak pomyślę, kończy się to srogim łomotem.

Tak się kończy pośpiech

Z drugiej strony, to nic dziwnego, że się spieszymy. Walki z bossami są nieprzyjemne, chcemy je jak najszybciej mieć za sobą, opuścić lokację, przestać się denerwować i poczuć tę wspaniałą satysfakcję, kiedy wielka maszkara zmienia się w białą mgiełkę. Tak, to jest dobre uczucie, trochę jak po ulubionym batonie, a my musimy zapanować nad tym głodem. Z jednej strony więc gra umie kusić, a z drugiej jej system walki premiuje cierpliwość. Brzmi to tak, jakby ktoś celowo się nad nami znęcał… albo chciał nas czegoś nauczyć.

Jaką lekcję chciał nam dać Hidetaka Miyazaki?

Twórca gry mówił, że głównym założeniem stojącym za wysokim poziomem trudności i taką konstrukcji rozgrywki było uczenie graczy w oparciu o śmierci ich postaci. To brzmi dość jasno, każda próba przejścia gry czegoś faktycznie uczy nas o czekających nas trudnościach. I oczywiste jest, że przede wszystkim, grając w Soulsy, stajemy się lepsi w Soulsy. Czy uczymy się czegoś jeszcze?

Najtrudniejsi przeciwnicy w Soulsach, pośpiech i nasza pewność siebie, uczą nas, że powinniśmy być cierpliwi i pokorni, jeśli chcemy odnieść sukces. Nawet najsłabszego rywala i najmniejszego problemu nie można lekceważyć. To ważna lekcja i warto ją odebrać. Z drugiej strony ci bardziej konkretni wrogowie – bossowie, nieumarli czy demony – uczą nas, że nie ma przeszkody, której nie da się pokonać, jeśli będziemy próbować wystarczająco długo.

Zastanawia mnie jednak niejasne i niedające poczucia tryumfu zakończenie gry. Kiedy o nim myślę, zadaję sobie pytanie: czy każda przeszkoda warta jest tego, by poświęcać na nią czas? Czy wygranymi nie są ci, którzy po drodze zrozumieli, że nie ma też nic złego w tym, żeby zwyczajnie odpuścić? Że nie ma sensu walczyć z samym sobą, żeby dotrzeć do złudnego celu?

Ostatecznie w ten właśnie sposób Dark Soulsy bardzo dobrze wpisują się w moją prywatną definicję znaczenia sztuki narracyjnej. Ma ona według mnie przede wszystkim zmuszać do myślenia. A jeśli tym razem ta niemłoda już gra skłoniła mnie – i być może przy okazji Was – do rozmyślań nad arogancją, pośpiechem, uporem, dyscypliną i umiejętnością mądrego odpuszczania samemu sobie, to chyba znaczy, że spełniła swoje zadanie.

A tymczasem mam do zabicia jeszcze paru bossów. I Wam także polecam.

TWOIM ZDANIEM

Seria Dark Souls jest ważna dla Ciebie, jako gracza?

Tak
68,8%
Nie
31,2%
Zobacz inne ankiety