Takie czasy, że zabawa w wojnę pozwoliła mi zachować przyjaciół - Strona 2
Call of Duty: Warzone przeniosło moje życie towarzyskie do fikcyjnego Verdanska. Gorzej, że w ślad za nim poszły również moje problemy.
Wyboista droga do nałogu
Nie jesteśmy w tym zbyt dobrzy. Choć w grach „solo” większość z nas ma za sobą wygraną, tak drużynowo osiągnęliśmy co najwyżej drugie miejsce. Brakuje nam przede wszystkim dyscypliny. Nasza improwizowana komunikacja głosowa – trochę z powodu crossplaya, a trochę za sprawą faktu, że to ich pierwsza gra online – rzęzi, huczy, szumi i przeszkadza. W czasie clutcha 1 na 1, zamiast zachować ciszę, ktoś w drużynie żali się na swoją niecelność (i wręcz nadnaturalną celność przeciwnika).
Dawid, do którego już przylgnęła ksywka „generał”, bo z lubością wydaje rozkazy, również te, które posyłają nas do wszystkich diabłów, co rusz znika z Discorda. Marcin ma założone dwie pary słuchawek – pchełki do dźwięków z gry, a na nie te większe, w których słyszy nas. Paweł komunikuje się, wykorzystując wyłapujący szumy i otoczenie mikrofon telefonu, a Łukasz pierwszy raz w życiu gra na padzie w strzelankę. Do tego ja – szarżujący bez sensu, niesubordynowany, śpiewający do mikrofonu fircyk i błazen. Spotkanie tego rodzaju parszywej piątki w Warzonie – to musi być naprawdę przeżycie i traumatyczna przygoda dla naszych przeciwników.
Takich jak my jest na świecie już rzekomo 60 milionów. Z różnych kontynentów i różnych krajów – w różnym wieku, różnego pochodzenia, przekonania i wykształcenia. Grałem z randomowymi Polakami, którzy mieli problem z poprawnym złożeniem prostego zdania po polsku. Grałem też z takimi, którzy operowali słowem jak poeci na greckich sympozjach. Warzone w chwili zabójstwa uruchamia mikrofony przeciwnika, więc przez sekundę możemy słyszeć jego reakcję. Raz, gdy skończyła mi się amunicja, zatłukłem gracza kolbą. Warzone uruchomił mikrofon i po drugiej stronie usłyszałem około ośmioletniego chłopca, który zapłakanym głosem krzyknął do mnie: „I HATE YOU!”.
Kilka dni po rozpoczęciu wspólnych meczów (i parokrotnym budzeniu sąsiadów w nocy okrzykami: „Z PRAWEJ! Z LEWEJ! UWAŻAJ! NAD TOBĄ!!!”) ktoś z nas w końcu zauważa, że Warzone staje się naszym problemem. Mówimy o tym w żartach, ze śmiechem. Nikt przecież nie myśli, że gra może być tak destrukcyjna jak alkohol czy narkotyki.
Ja uświadamiam to sobie na pięć minut przed służbowym video callem. Za chwilę mam spotkać się z prezesem firmy GRYOnline i zamiast myśleć o rozmowie, w głowie mam Verdansk i nadzieję, że dzisiaj chłopaki będą mieć czas na wspólny desant. Zdarzają się dni, że spędzamy na serwerach Warzone’a 5–8 godzin. Większość z nas ma na karku trzydziestkę i stara się prowadzić – nawet w czasie pandemii – zwyczajną egzystencję. W naszym życiu 5–8 godzin dziennie na gry to o jakieś 4–7 godzin za dużo.
Call of Duty: Warzone osiągnęło zaskakująco duży sukces jak na rynek, przez który przeszły takie battle royale jak Fortnite, PUBG czy Apex Legends. Udało się w nim połączyć uzależniający tryb gry battle royale z równie uzależniającym i satysfakcjonującym strzelaniem z Call of Duty. Sama mapa – Verdansk – należy do ciekawych i dobrze wykonanych lokacji. W jakiś nie do końca zrozumiały dla mnie sposób Activision, Infinity Ward oraz Raven Software stworzyły grę niebezpiecznie uzależniającą. I mówię to jako ktoś, kto nie przepada ani za strzelaninami online, ani za battle royale, a na dźwięk słowa Fortnite wymiotuje tęczą.
Nie wiem, z jakiego powody gracie Wy – ja wciąż – choć „za to mi płacą” – gram dla przyjemności. Gram też dla poczucia bezpieczeństwa, spełnienia i zaspokojenia paru innych potrzeb. Niekiedy są to potrzeby niemające nic wspólnego z rozrywką – takie jak chociażby konieczność przepracowania własnego problemu. Uzależnienie często maskuje się takim właśnie powodem – wydaje się, że coś nam pomaga, coś odpręża, coś aktywizuje, a tymczasem robimy to, by wypełnić pustkę, która nagle, nie wiedzieć skąd, pojawiła się w naszym życiu. I choć piszę do Was, przymrużając oko, bo udało mi się w życiu nie studiować psychologii – to myślę, że warto pozostać czujnym.
UZALEŻNIENIE
Jeśli chcecie poczytać o uzależnieniu od gier, to świetnie się składa, bowiem do autorów serwisu GRYOnline.pl należy ktoś, kto studiował, jest lekarzem i na co dzień pomaga ludziom z prawdziwymi problemami. Oto jego tekst.
Nie narzekam. Mogę to zupełnie serio napisać. Call of Duty: Warzone pomogło mi zachować przyjaciół i przenieść naszą znajomość do świata, w którym COVID-19 to co najwyżej nick spotkanego gdzieś na serwerze gracza przygłupa (po co żartować z choroby?). Wraz z moim życiem do Verdanska zabrałem również swoje problemy: być może nawet trochę się w tej grze kryję, trochę w niej chowam. Niepokoi mnie fakt, że rage’uję. Choć po wirtualnych mapach poruszamy się naszym awatarem, który najczęściej przypomina komandosa, superbohatera, psychopatę lub zdolnego do przenoszenia gór nadczłowieka, dobrze wiemy, że po drugiej stronie znajdziemy zdolnego do śmiechu, płaczu, złości, a nawet nienawiści człowieka, który nie jest kuloodporny.
I choć wspólna gra wciąż mocno nas bawi – i zapewne zostanie z nami na znacznie dłużej – to chyba wszyscy chcielibyśmy już po prostu móc zagrać w pubie w rzutki. Pamiętajcie jednak, że niekontrolowane spotkania z kumplami z wojska, więzienia czy szkolnej ławki, mogą stać się problemem dla innych osób z Waszego otoczenia. Wirus nigdzie nie zniknął. Upewnijcie się też, czy jeśli Warzone pomaga Wam prowadzić życie społeczne w czasach pandemii, to jednocześnie nie niszczy Waszego związku. Albo nie zapominacie przez niego o obiedzie. Spędzanie 8 godzin na wrzeszczeniu do mikrofonu – jakkolwiek nie próbowalibyśmy tego upiększać – to jest rzecz, którą trudno się chwalić. I wytłumaczyć swojej dziewczynie.