Waszym zdaniem - Najwięksi farciarze w muzyce/filmie/sztuce
Tak sobie ostatnio rozmawiałem przy wódeczce na temat ludzi, którzy nie mając wielkiego talentu i umiejętności, przebili się (często na czyichś plecach), zarobili miliony i wielką sławę. Moim zdaniem są to, między innymi:
-George Lucas - Człowiek który nakręcił trzy filmy legendarne, po czym wraz z rozwojem techniki spieprzył wszystko dokumentnie. Nie licząc tragicznie wyreżyserowanej nowej trylogii składającej się z płaskich postaci które plotą androny, nawet jego głupie dodatki w kolejnych odsłonach starej trylogii są nieprzemyślane i bez sensu. Podejrzewam ogromną armię ludzi z pasją i pomysłem pracującą nad oryginalnymi SW które zmieniły kino oraz, nad nimi, brodacza który spił śmietankę.
-Lars Ulrich - Niesamowita sprawa. Przeciętny, bardzo przeciętny bębniarz który ze swoim pierwszym zespołem osiągnął wszystko co można w muzyce rockowej. Może miał wpływ na kompozycje, ale jako instrumentalista jest po prostu nie na swoim miejscu. Ok, cała Metallica nie powala wielkim warsztatem, ale bębny Larsa (nawet bardziej od Kirka, który do niedawna nie potrafił zagrać własnych solówek poprawnie na żywo) są synonimem przeciętniaka, który miał przeogromnego farta.
Przykładów jest więcej, chętnie posłucham Waszych.