NFZ i kotlet.
Mam obok domu przychodnię, prywatna ale przyjmuje pacjentów z ubezpieczeniem.
Otóż wybrałem się tam mając nieodpartą chęć zasięgnięcia porady specjalisty. Miła pani w recepcji jadła akurat śniadanie.
-Przepraszam, mówię nieśmiało, czy mo...-
-Jem przecież!!- Jezu, jak u Barei, pomyślałem. Znaczy się dowcipna.
-No tak ale chcę zapisać się do lekarza. Jaki jest termin. może na jutro?
Błąd. Miła pani z żalem odłożyła kotleta, chyba mielony, i spojrzała na mnie jak na idiotę.
Nie dobrze, pomyślałem jeszcze raz.
-Na jutro?? Panie, najbliższy termin to grudzień.
-No tak ale mamy wrzesień, do grudnia to ja oczy zamknę.
-Oj tam, zaraz zamknę. Nie widać po panu żeby miał pan zamknąć.
Specjalistka, zna się na ludziach, myślę sobie. To już trzeci raz jak pomyślałem w ciągu 5. minut.
-No to co robić, a może prywatnie czy cóś?-
-Prywatnie...?? Już czekałem na tekst Kobuszewskiego ale nie. Pani zajrzała w kajet i powiada:
-Jutro na 15. wizyta kosztuje 100 zł - nawet powieka jej nie drgnęła. Twarda sztuka.
-100 zł za poradę?- Z tyłu dobiegł mnie pomruk ponurej i zwartej jak grecka falanga zniecierpliwionej kolejki pacjentów, która to kolejka znała na wylot cennik prywatnych usług
w przychodni.
-To jak to jest, trzy miesiące lub ,,jutro" za 100.?
-Takie jest życie- Recepcjonistka westchnęła ciężko jak chłop przed młócką po czym smętnie
spojrzała na kotleta, na mnie z wyrzutem i odstawiła go na bok. Nie, stówy to ja wam nie dam.
Nie po to przez całe lata potrąca mi się kupę szmalu na ZUS. Wszedłem do gabinetu, pogadałem z lekarką i ...przyjęła mnie, bez problemu. Za darmo! Trzeba, czasem, być człowiekiem.
Wychodząc zerknąłem na talerz. Kotlet zniknął. Smacznego.
I życia nie zna, i farciarz - trafił jendeog na tysiac uczciwego konowała...
Jak to było? Głupi ma zawsze szczęście?...
A tak serio - no offence. Takie życie, niestety aż z adużo o tym wiem. A tekst nawet dobrze napisany, fajnie sie czyta.