Gry typu Red Dead Redemption 2 - czy to bardziej granie czy oglądanie ?
Pogrywam sobie właśnie od świąt w RDR2 i tak powoli nachodzi mnie refleksja: Czy to jest granie czy oglądanie:
To samo wrażenie miałem w GTA 5. Gra polega na przejechaniu jakiegoś dystansu z punktu A do B i oglądaniu scenek.
Od czasu do czasu pojawia się walka. Nie ma znaczenia jaką bronią walczę i czy jest ona całkowicie zepsuta czy nie. Rewolwerem który ma pasek sprawności na zero, trafiam z odległości 200m każdego w głowę bez problemu. Z żadnym surowcem nie ma problemu. Jest tego pod dostatkiem. O nic nie trzeba się starać. Zręczność wystarczy mieć na poziomie szympansa (lub mniejszą).
Nic nie trzeba tworzyć. Nic nie daje satysfakcji. Są co prawda wyzwania. Polowanie i upiększanie obozu/ubrań, ale czy to o to chodzi w grach ? Żeby ładniej wyglądać ? (pomijam fakt że te wyzwania sa kiepsko zrobione i wszystkie typy dają to samo)
Dla mnie ten system za bardzo skupił się na ozdabianiu, a za mało na frajdzie ze zdobywania.
Moją największą frajdą było znalezienie skarbu pod skałą przypominającą twarz. Zrobiłem to zanim gra bezczelnie naprowadzała na jego trop przy pędzeniu bydła.
I nie zrozumncie mnie źle bo gra jest arcydziełem (mimo wielu wad i błędów), ale czemu twórcy idą w stronę takiej pozorności grania, ułatwień i liniowości. Dlaczego wszystko podaje się graczowi na tacy. Wystarczy że będzie jeździł z punktu A do B i od czasu do czasu nakierowywał myszką na cele. Lubicie takie gry do oglądania ?
To jest bardziej przeżywanie. Można na luzie się wczuć. Nie musisz się spinać że zaraz przegrasz. Żadnego nabijania lvl czy błądzenia po ścieżkach.
Otwarty świat, ale miło liniowy.
W RDR2 akurat grało mi się zajebiście. Jest dużo strzelanin i często są imo świetne nawalanki, ale jednocześnie między nimi są misje spokojne na luzie itd. i dobrze, bo nie ma ciągle tego samego. Ale ogólnie to RDR2 najlepsze jest imo do 3 rozdziału do końca, jak trafiamy do Saint Denis to się odechciewa grać, a jak trafiamy na wyspę Guarmę to tragedia dosłownie. Dokładnie to samo miałem w RDR1 jak kończymy Meksyk swoją drogą też imo najciekawszy etap gry i trafiamy do tego syfu Blackwater i misje dla fedziów. Eh.
Poza tym to mi się podoba, że jest wiele mechanik opcjonalnych jak ktoś chce to może je robić, ale jak nie to może je kompletnie olać. I tutaj można wspomnieć o tych polowaniach itd. a mechanika tego jest w pizdu rozbudowana. Od samego tropienia po dobieranie odpowiedniej przynęty na zwierza aż po odpowiednią broń i celne strzelanie, żeby mięsa nie zepsuć. I jak ktoś chce to może spędzić na tym godziny i pewnie na wielu innych aktywnościach też, a jak nie to olać je i grać tylko wątek główny. I to pokazuje jak powinno to w grach wyglądać. Bez żadnego wymuszania do włażenia do każdej dziury i zaglądania pod każdy kamień, żeby wbić poziom postaci bo inaczej nas wróg rozpierdzieli jak to jest w Ubigrach. Jak ktoś chce to robi, a jak nie to skupia się na fabule.
No tak pędzenie bydła to były akurat badziewne misje, ale chyba ich jakoś dużo nie ma w RDR2, bo więcej jest w jedynce.
Podepnij pada i włącz jeszcze auto-aima to jeszcze bardziej podkręcisz ten przereklamowany film.
Tak sobie co jakiś czas myślę gdy natrafiam na wątki z RDR2 co byłoby lepsze czy pojeździć codziennie kilka godzin na wirtualnym koniu czy też może pojeździć w realnym świecie na rowerze.
Męczę RDR 2 już parę lat i skończyć nie mogę. Gra jest fajna ale właśnie ten filmowy powolny klimat jest męczący. To już bardziej wolę serię GTA bo akcja jest szybsza i więcej coś się dzieje.