autor: Maciej "Maciej Jałowiec" Jałowiec
Mirror's Edge - recenzja gry na PC
Oryginalny pomysł i niezła realizacja – pecetowa edycja gry Mirror’s Edge dorównuje, a momentami nawet przewyższa swój konsolowy odpowiednik.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Po dwukrotnym ukończeniu Mirror’s Edge na konsoli ucieszyłem się na myśl, że gracze pecetowi również będą mieli okazję zagrać w tę grę. Stosunkowo oryginalny pomysł na zabawę, interesująca szata graficzna i ograniczenie możliwości używania broni palnej – nie przypominam sobie, by od czasu gry Portal (która święci tryumfy zarówno na PC, jak i na Xboksie 360) pojawiło się na rynku coś podobnego. Osoby szukające osobliwych doznań z pewnością docenią komputerowe ME i to właśnie dla nich tytuł ten został przygotowany. Niemniej jednak zawiera on wady, w tym kilka nadzwyczaj irytujących.
ME opowiada o przygodzie Faith Connors – sprinterki, która zajmuje się przekazywaniem informacji. Jej klientami są członkowie bojówek, sprzeciwiających się totalitarnej władzy miasta, w którym rozgrywa się akcja tytułu. Kiedy siostra głównej bohaterki, Kate, zostaje wrobiona w morderstwo kandydata na urząd burmistrza, Faith przerywa pracę jako kurierka i próbuje oczyścić siostrę ze stawianych jej zarzutów.
Faith nie posługuje się samochodami, nie stosuje przebrań, stroni od używania broni palnej, a na dodatek rzuca się w oczy, między innymi za sprawą tatuażu na twarzy. Bycie posłańcem w totalitarnej metropolii ma zaskakujący charakter – sprinterzy biegają po dachach. Przeskakując z jednego na drugi, dostają się do celu. Mają opracowane „ścieżki”, do których należą zarówno wspomniane dachy, jak i dźwigi budowlane, nachylone elementy budynków, metro, podziemne kanały, rynny czy też kable, po których można zjeżdżać. Gdy na drodze Faith pojawiają się wrogowie (policja, ochroniarze z prywatnych firm itd.), gracz musi dokonać wyboru – albo podejmie walkę wręcz, albo odbierze broń jednemu z wrogów i rozpocznie strzelaninę, albo ucieknie z pola walki i będzie kontynuować swoją podróż do celu.

Choć możliwości podczas walki jest kilka, gra ogólnie nie oferuje takiej swobody, jakiej można się było spodziewać. Miasto wprawdzie jest ogromne, ale służy tylko jako krajobrazowe tło dla kolejnych etapów gry. Nie da się po nim dowolnie biegać; jesteśmy ograniczeni tylko do pasma dachów i pomieszczeń, przez jakie Faith musi się przedostać, by dotrzeć do końca danego poziomu. Nie da się ukryć, że takie rozwiązanie sprawia pewien zawód. Siadając do tej gry, przygotujcie się na rozrywkę w wydaniu bardzo liniowym. Jakby tego było mało, etapy są mocno sztampowe i w wielu momentach bardzo do siebie podobne. Jedynie metro i (od biedy) kanały burzą jednostajność gry. Po pierwszym jej ukończeniu w zasadzie nie ma po co natychmiast wracać do trybu fabularnego, ponieważ szczególiki i niuanse wszystkich dziesięciu poziomów dokładnie się pamięta. Warto za to przyjrzeć się pozostałym trybom zabawy.
Jednym z najważniejszych zarzutów, jakie można postawić edycji Mirror’s Edge w kraju nad Wisłą, jest mierna jakość polonizacji gry. Główna bohaterka (której głosu użyczyła aktorka Aleksandra Popławska) brzmi strasznie drętwo i bez nutki subtelności wyczuwalnej w głosie angielskiej Faith Connors. Co więcej, pani Popławska zapewne nie miała okazji zapoznać się z sytuacjami, w których jej kwestie są wypowiadane. Przez to niedociągnięcie niektóre zdania mówione są z zupełnie nieodpowiednim ładunkiem emocjonalnym. Podobne problemy dotyczą zresztą pozostałych postaci. Przyzwoicie podłożone głosy można niestety policzyć na palcach u jednej ręki sapera-weterana. Kilkakrotnie widziałem w grze również kompletny brak niektórych kwestii lub fatalne zgranie w czasie głosu i napisów.