Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 28 września 2011, 12:42

autor: Czarny Iwan

Kajko i Kokosz 2: Cudowny lek. 10 bardzo złych gier, które wykończą Cię psychicznie

Spis treści

Przykład na to, że genialne komiksy mogą zostać doskonale spartolone. Cudowny lek to kolejna przygodówka (po Szkole latania) dedykowana młodszym odbiorcom, ale z racji położonych właściwie wszystkich aspektów gry zauważona również przez ogół graczy, a przede wszystkim fanów mistrza Christy. Jak wiadomo, łykają oni wszystko, czego dotknął się ten nieodżałowany rysownik i scenarzysta. Generalnie w grze chodziło o odnalezienie leku na katar, którym źli Zbójcerze zarazili Kasztelana Mirmiła. Kajko i Kokosz wyruszyli więc w długą podróż, aby odnaleźć Cudowny Lek a la Ibuprom Zatoki. Co w tej podróży było najgorsze? Na pewno to, że całą wyprawę dało się zamknąć w czterech kwadransach. Sytuacji nie ratowała również kiepska i uboga grafika oraz kulejące różnorakie aspekty gry, jak np. walka ze Zbójcerzami, która ograniczała się do walcowania wszystkiego i wszystkich zwiniętym w kulę Kajkiem. Swoją drogą, Kajko i Kokosz nie mieli też lekko na ekranie. Jedyny krótkometrażowy film animowany z 2006 roku został popsuty przez nie najlepszą rolę Macieja Stuhra jako Kajka, a pełnometrażowa produkcja nie doczekała się nawet fazy wstępnej.

Detektyw Rutkowski – Is Back!

Detektyw Rutkowski – Is Back!

Chłopaki z In Images specjalizowali się wcześniej w grach dziecięco-familijnych, takich jak np. Aqua Fish, FrogMan czy Mouse Boy. I tego powinni byli się trzymać... Jak ktoś zgrabnie podsumował Detektywa Rutkowskiego na PC – ładniejszą grafikę mają nawet bankomaty. Ale przecież nie o wygląd tu chodziło, bo mieliśmy tu do czynienia z rasową grą akcji z elementami skradanki! Do tego z głównym bohaterem, którym był sławny na całą Polskę detektyw, postać szalenie barwna, były polityk i poseł, doradca prezydenta Łodzi ds. bezpieczeństwa, współautor popularnego programu w TVN, a także aktor w dwóch polskich filmach! Czy temu panu nadal grozi kariera w stylu Arnolda Schwarzeneggera? Detektyw Rutkowski – Is Back na pewno się do tego nie przyczyni. Teoretycznie w grze chodziło o rozpracowanie spraw, które okazały się za trudne dla niebieskich przedstawicieli prawa. Zamiast Batmana pojawiał się Rutkowski, który odbijał zakładników, odnajdywał dowody zbrodni i rozwalał dziesiątki bandziorów. A to wszystko w stylistyce rodem z The Matrix, bowiem jego potężne sierpowe obalały przeciwnika, zanim dotarły do celu, a kule z pukawki zabijały oprychów nawet wówczas, gdy trafiały tylko w ramię. Pewnie wykańczał ich szok. Gra była tak słaba, że nie nadawała się nawet do żółtego pojemnika z plastikowymi odpadkami do recyklingu.

Dracula: Days of Gore

Gdyby Bram Stoker miał możliwość obejrzenia tej pozycji, wbiłby sobie z żalu osikowe kołki w oczy. Wyfasowana przez niemieckie studio produkcja teoretycznie była dynamicznym, pierwszoosobowym shooterem, a w rzeczywistości drenującym umysł mózgotrzepem. Fabułę można było wymyślić sobie samodzielnie, bowiem w grze zabrakło stosownych informacji. I dobrze, po co przeciążać zestresowanych graczy? Na najbardziej napalonych zawodników czekało 11 długich i poskręcanych jak wołowe flaki poziomów. Drakula w tytule nijak ma się do przeciwników, wśród których znajduje się m.in. kilka typów czarodziejek, smok i muszkieter. Z innych ciekawostek warto wspomnieć o braku stopniowania trudności, zidiociałej sztucznej inteligencji czy wwiercających się w bębenki odgłosach. Sadyści z Wolf Group popełnili w sumie cztery tytuły na podobnym poziomie i ostatecznie, około 2007 roku, zajęli się – na szczęście – czymś innym (jako Wolfgraphics). Chwała im chociaż za to!

Dracula: Days of Gore

They’re Alive

Nawiązanie do klasycznego filmu Johna Carpentera pt. Oni żyją z 1988 roku nie było oczywiście przypadkowe, tyle że John Nada przybył w poszukiwaniu pracy do Los Angeles, a bohater gry postanowił poszukać szczęścia w... Moskwie. Tak jak w przeboju kinowym człowiek musiał stawić opór przybyszom z kosmosu, którzy zniewolili nieświadomych zagrożenia ludzi, doskonale wtapiając się w nasze społeczeństwo. Do eksterminacji obcych potrzeba było jedynie okularów typu Ray-Ban, które pozwalały odróżnić E.T. od człowieka. Konieczna była również kapka okrucieństwa w stylu Punishera. Teoretycznie brzmi to nawet nieźle, ale kto widział Hellforces, Stalin Subway albo Dusk-12: Strefa Śmierci, wie, że rosyjscy programiści z Orion Software produkują mocno słabujące gry. Nie inaczej jest z They’re Alive, które schłodzi każdego rozpalonego gracza do zera absolutnego dołującą grywalnością, kiepską optymalizacją i wiejącą po kątach nudą. Na Gamersgate tytuł jest do kupienia za sześć funciaków, aktualnie przeceniony o 70%. Kolejek jakoś nie widać.