autor: Maciej Kozłowski
Recenzja gry Legends of Dawn - Kickstarterowe RPG zawodzi - Strona 2
Dzieło Chorwatów ze studia Dreamatrix to kolejny z Kickstarterowych niewypałów. Tytuł zapowiedziany jako "klasyczny RPG dla prawdziwych hardkorów" to w rzeczywistości zwykła amatorszczyzna. Trzymajcie się od niej z daleka!
Nie chciałbym w tym momencie zostać źle zrozumiany lub oskarżony o brak dowodów. Śpieszę więc z doskonałym przykładem: jednym z pierwszych zadań, jakie otrzymujemy w wiosce Korden’s Fall. Zarządca osady prosi o dotarcie na miejsce niedawnej bitwy. Nasz dzielny heros skwapliwie przyjmuje tę misję (nie może wszak dyskutować!), po czym przechodzi przez bramy prowadzące do samego serca głuszy. Jako doświadczony awanturnik doskonale wie, że czeka tam na niego mordercze starcie z miliardem krwiożerczych wilków oraz pająków, więc przezornie zaopatruje się w odpowiednią broń i pancerz. Tu należy zaznaczyć, że przeciętna kamizelka waży w świecie gry aż 9 kilogramów, a kawałek mięsa nawet 2, podczas gdy udźwig średnio umięśnionego śmiałka wynosi około 70 (po poprawce, przed ostatnim patchem było to 20 kg). Oczywiście przekroczenie tego limitu oznacza solidne spowolnienie postaci, w związku z czym pokonanie kilku ulic zajmuje więcej czasu niż statystycznemu graczowi zestarzenie się. Doskonałym rozwiązaniem okazuje się więc ograniczenie się jedynie do przedmiotów związanych bezpośrednio z misjami, co znacznie ułatwia sprawę. Na szczęście w swej początkowej fazie crafting jest na tyle niesatysfakcjonujący, że rzadko komu chce się go rozwijać – dlatego też pożegnanie z surowcami nie powinno być dla nikogo zbyt bolesne.
No dobrze, ale wdaliśmy się w szczegóły, a co z naszą jakże zajmującą misją? Jej przebieg jest dość zaskakujący – po pokonaniu wilków w ilościach wystarczających do opanowania całej Ziemi ostatecznie docieramy na pole bitwy. Tam zaś (UWAGA SPOILER!) znajdujemy zwłoki naszego ojca. Główny bohater przez chwilę rozpacza nad ciałem i poprzysięga zemstę mordercom, po czym wielce przygnębiony wraca do wioski. Zleceniodawca początkowo wydaje się autentycznie wstrząśnięty losem zatroskanego młodzieńca, ale po krótkiej rozmowie zleca mu podróż na północ. Na odchodnym wyraża też nadzieję, że protagonista – tu zaskakujący zwrot akcji! – odnajdzie tam swojego ojca. Wypowiedziane w ten sposób zdanie można interpretować na dwa sposoby: albo mężczyzna cierpi na nieuleczalną i błyskawicznie postępującą sklerozę, albo też małżeństwa homoseksualne są w tej krainie całkowicie legalne.
W trakcie gry otrzymujemy całkiem sporo zadań i nie jesteśmy ograniczeni kolejnością ich wykonywania. Problem w tym, że twórcy Legends of Dawn nie byli zbyt przewidujący, więc podczas zabawy zdarzają się głupie lub śmieszne pomyłki. Muszę też ostrzec, że część zleceń uruchamia się w nieprzewidzianych momentach lub okazuje się niemożliwa do zaliczenia (z powodu błędów).
Perun była kobietą!
Tytuł bardzo luźno nawiązuje do mitologii słowiańskiej – najlepiej widać to na przykładzie pomnika Peruna, przedstawiającego kobietę (Perperunę?). Siłą rzeczy spotykane przez nas potwory należy zaliczyć raczej do ogólnofantastycznego bestiariusza niż do jakiegoś specyficznego kanonu. Twórcy chwalili się, że zwierzęta i bestie zachowują się inaczej w zależności od pory doby. Faktycznie, w nocy występują częściej i są bardziej agresywne, ale nie zmienia to faktu, że ich sztuczna inteligencja rozróżnia jedynie dwa tryby funkcjonowania: „atakuj” oraz – w nielicznych przypadkach – „uciekaj”.
Walka stanowi główną część gry – czy tego chcemy, czy nie. Obfitość przeciwników jest niewiele mniejsza niż w serii Diablo. Czyniłoby to z Legends of Dawn niezgorszego hack’n’slasha, gdyby nie fakt, że starcia okazują się nudne i w głównej mierze zależne od szczęścia. Kiedy używamy broni kontaktowej lub strzeleckiej, nasza aktywność ogranicza się do ustawicznego klikania potworów i liczenia na to, że posiadane statystyki wystarczą do ich pokonania. Wrogowie są przy tym dość wytrzymali i jeśli występują w grupie większej niż trzy osobniki, to powinniśmy pomyśleć o wczytaniu ostatniego zapisu (co trwa dłużej niż topnienie lodowców). Z drugiej strony, jeśli paramy się magią, to możemy rzucić jedno zaklęcie na kilka sekund, a następnie przygotować się na... pokaz radości ze strony głównego bohatera. Spektakl jest obowiązkowy, gdyż po zastosowaniu czaru heros wykonuje serię dziwnych gestów, w trakcie których nie może podejmować żadnych innych akcji. Gatunek, do jakiego należałoby przypisać ten występ, jest zapewne tragedią, ponieważ zwykle kończy się to zgonem.