Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 25 maja 2011, 10:04

autor: Przemysław Zamęcki

The First Templar - recenzja gry

Bułgarzy w natarciu. Znane z wielu startegii studio Haemimont Games zabrało się za przygodową grę akcji z elementami RPG? Co z tego wyszło? Tego dowiecie się z naszej recenzji.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Tuż po ukończeniu gry wymyśliłem sobie, że tę recenzję zacznę pewnym porównaniem. Jak zapewne wiecie, istnieje takie miejsce, w którym przechowywane są różne wzorce miar i wag. To muzeum w Severs pod Paryżem. Otóż The First Templar wydawało mi się idealnym eksponatem do gablotki z napisem „wzorzec średniej gry”. Zasługującej na pięć w dziesięciopunktowej skali. Na szczęście minęło kilka dni i zdałem sobie sprawę, że byłoby to dla dzieła bułgarskiego studia Haemimont nieco krzywdzące. Głównie dlatego, że pomimo dość kiepskiej oprawy graficznej, beznadziejnej wręcz fabuły i niezbyt urozmaiconej mechaniki walki coś cały czas pchało mnie, żeby jednak dokończyć tę grę. To dziwne uczucie, które można porównać do sytuacji, gdy siedzi przed nami mało urodziwa kobieta. Niby nie ma na co popatrzeć, ale może warto posłuchać, co ma do powiedzenia.

The First Templar jest przygodową grą akcji zabierającą nas w czasy wypraw krzyżowych i upadku templariuszy. Jej główny bohater Celian wraz z przyjacielem Rolandem poszukuje miejsca ukrycia świętego Graala, mającego przywrócić zakonowi utracony blask. A także własnej tożsamości, ale o tym zarówno on, jak i gracz dowiaduje się dopiero po jakimś czasie. W sumie w trakcie podróży odwiedzamy dwadzieścia lokacji, z których warto wymienić nafaszerowane pułapkami podziemia, płonący las, bagna, obleganą przez Saracenów Akrę czy też wnętrze opactwa.

Większość wnętrz jest bardzo ładnie wykonana.

To, co mi się w The First Templar podoba, to postawienie przez autorów na realizm przedstawionego w grze świata. Szukamy co prawda legendarnego kielicha, w końcówce gry ma miejsce coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć, ale poza tymi jednostkowymi przykładami zastana rzeczywistość jest zupełnie pozbawiona elementów nadprzyrodzonych. Szczerze mówiąc, nie przychodzi mi do głowy teraz żadna gra akcji osadzona w realiach historycznych, w której autorzy dobrowolnie zrezygnowaliby z magii, fantastycznych stworów czy potężnych artefaktów. A tu, szast prast, pierzemy po twarzach niedobrych muzułmanów, inkwizycję, templariuszy, a od czasu do czasu nawet bestie, które tak naprawdę są jedynie wyjątkowo wyrośniętymi średniowiecznymi żulami z maczugą. Taki wybór autorów skutkuje, niestety, nieimponującym wachlarzem przeciwników. Po dwóch godzinach zabawy widzimy już wszystko, co pod tym względem gra ma do zaoferowania.

To jedna z niewielu pozycji pozwalających graczom pecetowym na zabawę w trybie kooperacji na podzielonym ekranie. Jest także możliwość pogrania przez sieć, ale to przecież normalka niewymagająca właściwie wzmianki. W każdym razie przez cały czas na ekranie jest dwójka bohaterów, którymi albo sterują dwaj gracze, albo jeden, posiadający możliwość przełączania się w dowolnej chwili pomiędzy postaciami. Celian posługuje się mieczem i tarczą, wspomagający go na początku rozgrywki Roland wymachuje wielkim dwuręcznym ostrzem. Po kilku misjach miejsce Rolanda zajmuje zwinna Marie d’Ibelin, która z kolei nieźle daje sobie radę ze sztyletami. Właściwie przez większość gry to ona i Celian podróżują wspólnie, podczas gdy Roland dodany jest trochę na doczepkę. Równouprawnienie dopadło więc i Pierwszego Templariusza, co moim zdaniem akurat nie wyszło grze na dobre, bo babeczka nie ma takiej mocy jak panowie, a poza tym jej styl walki jest najmniej widowiskowy i przy okazji sprawia wrażenie mocno topornego. Dlatego też przez większość czasu tłukłem przeciwników Celianem.

Walka jest najważniejszym elementem gry i gdy na chwilę zapomnieć o Marie, okazuje się precyzyjna i przez pierwszą połowę sprawiała mi sporo frajdy. Nie ma w niej miejsca na szaleńcze ataki, konieczne jest umiejętne parowanie, wyczucie chwili, kontry i zasłona tarczą. Kluczowa jest taktyka, wykańczanie wrogów jednego po drugim, a nie walenie na oślep, jak popadnie. Niektórzy z adwersarzy również wyposażeni są w tarcze i wtedy niezbędne staje się zniszczenie jej mocnym ciosem, do czego trzeba przez chwilę przytrzymać klawisz ataku. To z kolei wystawia nas na zagrożenie ze strony pozostałych wrogów. Prawdziwą zmorą są łucznicy i kusznicy i to ich w pierwszej kolejności najlepiej wykańczać. Najistotniejsze, że potyczki nie sprawiają wrażenia chaotycznej rąbaniny. Od czasu do czasu wyświetla się animacja szczególnie widowiskowego, w zamierzeniach autorów, ciosu ostatecznego, ale swoim wykonaniem wywołuje ona raczej uśmiech politowania. Jak już wspomniałem, gdzieś do połowy gry mechanika starć potrafi mocno wciągnąć. Z czasem jednak, wraz z napływającymi falami przeciwników, staje się do bólu schematyczna. Mocne zaciśnięcie zębów jest niezbędne, by po kilku pierwszych misjach nie rzucić gry w kąt.

The First Templar to jednak nie tylko walka, ale także kilka innych mechanizmów rozgrywki, które potrafią zainteresować znudzonego gracza. Są to między innymi bonusowe zadania, ale też całe fragmenty, w których – zamiast machać mieczem – trzeba na chwilę skupić się i pomyśleć. No, bez przesady, nie za mocno, ale te momenty zwolnienia akcji są akurat całkiem ciekawie przygotowane.

W przeciwieństwie do terenów otwartych, gdziestraszy nas grafika sprzed kilku ładnych lat.

Kilka razy przemierzamy podziemia nafaszerowane pułapkami i prostymi zagadkami. To właśnie w tych miejscach widać, że twórcy myśleli przede wszystkim o trybie kooperacji. A to trzeba równocześnie uaktywnić mechanizm otwierający drzwi, a to konieczne staje się chwilowe rozdzielenie, by wyłączyć pułapki działające w innym miejscu, tworząc tym samym przejście dla towarzysza. Gracze przemierzający podziemia samotnie nie będą się jednak w żadnej mierze czuli pokrzywdzeni. Dla nich przygotowano zestaw dwóch prostych rozkazów, wyznaczających prowadzonemu przez sztuczną inteligencję partnerowi, czy ma zatrzymać się w danym miejscu, czy też podążać za nami. Rozwiązanie to sprawuje się bezbłędnie i akurat do niego nie można mieć żadnych zastrzeżeń.

Elementy eksploracyjne urozmaicono także możliwością czytania pozostawionych na ziemi śladów bądź wykrywania pułapek. W tym celu stajemy na chwilę i rozglądamy się po okolicy. Dzięki temu podświetlone zostają wszystkie interesujące miejsca w promieniu kilku metrów. Mnie się to spodobało, choć zatrzymywanie się co kilka sekund i ponawianie czynności obserwacji w wąskim korytarzu z pułapkami aktywującymi żelazne kolce czy miotacze płomieni na dłuższą metę było frustrujące.

W niektórych fragmentach trzeba się skradać, by zajść straże od tyłu i skręcić im kark, a raz zajmujemy się nawet śledzeniem kościelnego dostojnika. Nie ma tu jednak mowy o żadnych zaawansowanych mechanizmach skradania się.

Tak naprawdę trudno jednoznacznie przypisać grę do konkretnego gatunku. Wspomniałem wcześniej o przygodówce akcji, ale zgodnie z postmodernistyczną formułą znalazły się tu także elementy RPG. Oczywiście z nieodzownym drzewkiem umiejętności, które odblokowuje się w zamian za zdobywane w trakcie gry punkty doświadczenia. Lub odnajdywane skrzynie, w których oprócz doświadczenia mamy także różne „dopałki” do umiejętności postaci dostępne na właśnie rozgrywanym poziomie. Oprócz tego, w niektórych ze skrzyń ukryte są fragmenty ubiorów lub oręża, których skompletowanie pozwala na wykorzystanie tych zdobyczy w dalszej części gry.

Drzewko rozwoju postaci zupełnie mnie nie zachwyciło. Nie wiem, kto wpadł na tak głupi pomysł, by wybierać kolejne umiejętności niemal całkiem na ślepo. Widać to, co graniczy z wybraną zdolnością, ale zupełnie nie mamy pojęcia, co jest dalej i w rezultacie – w którą stronę zmierza nasz rozwój.

Misiek prosi się o lanie.

Wśród dostępnych umiejętności są takie, które zwiększają poziom zdrowia czy ilość możliwych do wykonania ciosów specjalnych, jak i odblokowujące nowe kombinacje uderzeń. Tych, niestety, jest niewiele, co dodatkowo wpływa na znużenie walką.

Najgorzej The First Templar wypada pod względem oprawy graficznej. Gdyby gra ukazała się kilka lat temu, z pewnością robiłaby odpowiednie wrażenie. Dzisiaj absolutnie nie ma na to szans, aczkolwiek wszelkie podziemia są akurat bardzo ładnie wykonane i bywa, że jest na czym zawiesić na chwilę oko. Zupełnie inaczej wygląda sprawa z otwartymi przestrzeniami, gdzie z wyjątkiem może dwóch-trzech misji straszeni jesteśmy grafiką z epoki króla Ćwieczka. W parze z kiepskiej jakości oprawą idą żenujące wręcz scenki przerywnikowe, w których brakuje dynamizmu, a często zdarza się, że całość urywa się, jakby już zabrakło czasu albo talentu na to, by w danym fragmencie zaakcentować jakoś jego zakończenie. Duży plus za w miarę niewielkie wymagania sprzętowe i niemal błyskawiczne ładowanie plansz. Kilka sekund – w trakcie których nie zdążymy nawet wysłuchać do końca tekstu wyjaśniającego wątki fabularne – i już można wskakiwać do kolejnego etapu.

The First Templar to gra średnia, która ukazała się o kilka lat za późno, by zwrócić na siebie większą uwagę. Mechaniką rozgrywki i elementami przygodowo-erpegowymi najbardziej zbliżona jest do wydanego pod koniec 2008 roku Rise of the Argonauts. Tak jak w tamtym tytule, tak i tu każdym porem skóry czuje się, że to średnio wykonana sztampa, ale jednak coś pcha nas, żeby grać dalej. Nie potrafię nazwać tego czynnika, ale za samo to, że istnieje, należy się szóstka.

g40st

PLUSY:

  • interesująca mechanika walki;
  • fragmenty eksploracyjne;
  • nacisk na tryb kooperacji.

MINUSY:

  • ubogi zestaw umiejętności;
  • mniej więcej od połowy wieje nudą;
  • oprawa graficzna;
  • fabuła.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

The First Templar - recenzja gry
The First Templar - recenzja gry

Recenzja gry

Bułgarzy w natarciu. Znane z wielu startegii studio Haemimont Games zabrało się za przygodową grę akcji z elementami RPG? Co z tego wyszło? Tego dowiecie się z naszej recenzji.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.