Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 kwietnia 2011, 09:55

autor: Marcin Serkies

The Dishwasher: Vampire Smile - recenzja gry

Dishwasher: Vampire Smile nie jest banalną chodzoną bijatyką, to krwawa, szybka, bezkompromisowa jatka, dająca czystą, niczym niezmąconą radość. Takie tytuły sprawiają, że chce się grać, chociaż ekran cały zachlapany krwią.

Recenzja powstała na bazie wersji X360.

W 2007 roku James Silva stworzył grę swoich marzeń, w której pracownik zmywaka został superbohaterem, koszącym setki wrogów, wzbudzającym strach i respekt. Prezentujący się niczym klasyczne nawalanki produkt oferował całkiem sympatyczną rozgrywkę. Po czterech latach Zmywacz powraca w nowym, lepszym wydaniu – Dishwasher: Vampire Smile to ociekająca miodem dwuwymiarowa bijatyka, dająca naprawdę wiele radochy.

Rzecz zaczyna się dość psychodelicznie – pierwsze kroki stawiamy jako Dishwasher, przeżywamy jeszcze raz chwile z końca poprzedniej części gry, a potem stajemy przed wyborem, który jest pierwszą poważną różnicą pomiędzy nową, a starą odsłoną. Tym razem bowiem mamy możliwość rozegrania dwóch kampanii. Jedna to przygody Dishwashera, który – mówiąc w wielkim skrócie i bez zdradzania szczegółów – poszukuje źródła pochodzenia złych cyborgów. Przygody Yuki – jego przyrodniej siostry, która zginęła w poprzedniej części – są jeszcze bardziej pokręcone. Dziewczyna, walcząc ze swoimi wewnętrznymi demonami, szuka zemsty. Ostatecznie okazuje się, że wrogiem, którego musi pokonać, jest dokładnie ten sam przeciwnik, z którym zmierzy się Dishwasher.

Przerywniki są efektowne, utrzymane w stylu całej gry.

Historia – opowiedziana w formie komiksowych przerywników – jakby ciekawa i mroczna by nie była, jest tak naprawdę jedynie tłem dla właściwej rozgrywki. Tę skonstruowano w tak sprytny sposób, że eksploatując produkt, nie mamy czasu się nudzić – co chwilę, kiedy już poznamy oręż i oponentów, pojawia się jakiś nowy element. Początkowo walczymy dwiema sztukami broni, z czasem gromadzimy kolejne, w tym pistolet. Tylko od grającego zależy, jakimi narzędziami będzie się posługiwał. Każdy z posiadanych gadżetów możemy za pomocą zbieranych pieniędzy ulepszyć w sklepikach-robotach – warto to robić, bo zadanie odrobinę większych obrażeń to czasem być albo nie być dla naszego bohatera.

Obiektywnie rzecz biorąc, bronie są zbyt różnorodne. Wprawdzie inaczej walczy się tasakami, inne parametry ma wielka maczuga, młot, nożyce czy też gigantyczna strzykawka, ale fajnie byłoby, gdyby te różnice były większe. Ja posługiwałem się głównie nożycami, jedynie przeciwko umarlakom używałem maczugi, bo jednym ciosem trafiałem od razu w trzy, cztery łby i szybko było po sprawie. Wspomniany wcześniej pistolet maszynowy jest raczej tylko ozdobnikiem, owszem, czasem pomaga przytrzymać przeciwnika na dystans, ale większego powodu, żeby to robić, raczej brak. Niemniej, sama walka jest satysfakcjonująca i wymaga sporej szybkości w obsługiwaniu pada – ciągłe uniki, ataki, rzuty, wykończenia wyglądają efektownie i sprawiają radochę. Walki z bossami na końcu każdego poziomu są oczywiście bardziej wymagające niż te z regularnymi wrogami, ale też nie są równe. Być może taki był zamysł autora, żeby trudność pokonywania głównych przeciwników nie rosła liniowo.

Dodatkowymi elementami sprzyjającymi rozwałce są magia i znajdowane w różnych miejscach talizmany. Czary jak to czary: zużywając naszą magiczną energię, wywołujemy deszcz ostrzy, razimy wszystkich przeciwników potężną błyskawicą itp. Talizmany natomiast to przedmioty dające pewne bonusy, takie jak np. większa siła przeciwko pewnemu rodzajowi wrogów. Dobrze dobrany zestaw błyskotek znacznie ułatwia walkę. Nie brakuje też w Dishwasherze sklepów, w których można zakupić specyfiki leczące naszego bohatera, zwiększające jego zdrowie itp. Z poprzedniej części przeniesiono minigierkę przypominającą Guitar Hero – wymagającą wciskania wskazanych przycisków w odpowiednim momencie.

Co bardzo ważne, wszystkie te elementy udanie zazębiają się ze sobą, dzięki czemu można spokojnie skupić się na samej rozgrywce. Ani razu nie musiałem walczyć z systemem, z samą grą, jedynym wrogiem są przeciwnicy i tak powinno być w dobrej bijatyce. Co ciekawe, w menu podczas zabawy możemy zapoznać się z listą ruchów dostępnych dla naszej postaci, ale korzystanie z niej nie jest obowiązkowe. Na normalnym poziomie trudności da się doskonale bawić, nie stosując predefiniowanych kombosów – a przynajmniej nie trzeba ich wykonywać świadomie, wychodzą po prostu same.

Jaskrawe kolory i piękno przyrody to raczej nie w tej grze.

Ostatnie cechy wyróżniające ten tytuł zostawiłem na koniec. Ciężko opisać dokładnie to, co atakuje nasze oczy i uszy podczas rozgrywki. W zasadzie nie powinienem nazwać tego atakiem, krzywda przecież żadna nam się nie dzieje, wprost przeciwnie. Ja zaliczyłem zwyczajny opad szczęki i to kilka razy. Graficznie Dishwasher jest małym arcydziełem, kolejnym dowodem na to, że aby gra się podobała, nie potrzebna jest nie wiadomo jaka technologia. Rysowane postacie, malowane tła, dużo rozmyć i innych efektów specjalnych tworzą wspaniały koktajl, ociekający krwią w dużych ilościach. Każda walka to litry rozpryskującej się wszędzie posoki, a trzeba przyznać, że naszemu bohaterowi do twarzy w zaplamionym stroju. Muzycznie również jest bardzo dobrze, wprawdzie nie słyszymy niezliczonej ilości utworów, ale te, które są, dobrano tak, że doskonale pasują do tempa i brutalności akcji, podobnie jak cała reszta oprawy audio.

Szybka, brutalna, wymagająca bijatyka, jaką jest Dishwasher: Vampire Smile, to dowód na to, że wzięcie kilku pomysłów ze starych gier, rozbudowanie ich i ubranie w nową oprawę może dać doskonały efekt. Podstawowy tryb rozgrywki uzupełniają dwa kolejne, przy których można spędzić wiele godzin – samemu bądź w towarzystwie, przy jednej konsoli albo za pośrednictwem sieci. Polecam tę grę każdemu, kto uwielbia dobre bijatyki. Nie jest to pozycja, którą się przechodzi raz, a potem zapomina o niej. Dwie kampanie, dużo ukrytych miejsc, dodatkowe tryby zabawy mogą naprawdę wciągnąć, przez bardzo długi czas Dishwasher może być naszą odskocznią, kilkuminutową przerwą w codziennych obowiązkach.

Marcin „yasiu” Serkies

PLUSY:

  1. pochłaniająca i wymagająca rozgrywka;
  2. oprawa graficzna i muzyczna;
  3. tu nie ma nudy.

MINUSY:

  1. broń mogłaby być bardziej zróżnicowana.
The Dishwasher: Vampire Smile - recenzja gry
The Dishwasher: Vampire Smile - recenzja gry

Recenzja gry

Dishwasher: Vampire Smile nie jest banalną chodzoną bijatyką, to krwawa, szybka, bezkompromisowa jatka, dająca czystą, niczym niezmąconą radość. Takie tytuły sprawiają, że chce się grać, chociaż ekran cały zachlapany krwią.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.