autor: Katarzyna Michałowska
Chronicles of Mystery: Drzewo Życia - recenzja gry
Od Skorpiona do Drzewa Życia, czyli od ratowania świata przed zagładą do ratowania chirurgów plastycznych przed bezrobociem. Przed Wami recenzja drugiej części Chronicles of Mystery.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W listopadzie 1872 roku niewielki statek handlowy, noszący imię Marie Celeste, pod dowództwem kapitana Benjamina Briggsa wypłynął z portu w Nowym Jorku z ładunkiem spirytusu. Na pokładzie oprócz załogi były też żona i malutka córka kapitana. 4 grudnia Marie Celeste została zauważona nieopodal Gibraltaru. Bryg dryfował, nie było na nim żywej duszy, nie znaleziono także śladów świadczących o ataku piratów, jakiejkolwiek innej napaści czy jakimś zdarzeniu, w efekcie którego wszyscy musieliby się ewakuować (szalupa ratunkowa pozostała na statku). Nigdy nie udało się ustalić przyczyn zniknięcia dziesięciu osób. Sprawa ta do dziś pozostaje zagadką.
Na kanwie tej właśnie historii twórcy z rzeszowskiego City Interactive postanowili osnuć opowieść o kolejnych przygodach młodej i obiecującej archeolog Sylvie Leroux. Bohaterka przyjmuje pracę w muzeum w Bretanii, gdzie właśnie szczęśliwym trafem zwolniło się miejsce. Szczęśliwym dla Sylvie, troszkę mniej dla jej poprzednika, który pewnego wieczoru w niewyjaśnionych okolicznościach zleciał z klifu. Wspomniany Marcel pracował nad zabytkowym kufrem – starając się ustalić jego pochodzenie, a przede wszystkim – otworzyć go. Panna Leroux kontynuuje badania kolegi, przejąwszy jego pracownię, jego stanowisko i... jego adwersarzy, którym ewidentnie zależy na tym, by dziewczyna z przeszłości kufra i jego właściciela odkryła jak najmniej. W to wszystko wplątuje się dodatkowo tajemniczy kolekcjoner hrabia Saint-Germain, nie wiadomo – przyjaciel czy wróg, tym bardziej, że chłopina cierpi na amnezję, więc trudno się dziwić, że sam do końca nie wie, jakie są jego zamiary.
Mam strasznie mieszane uczucia, jeśli chodzi o tę grę i to w zasadzie w stosunku do każdego jej aspektu. O czym nie pomyślę, zaraz znajduję coś do zganienia, choć i do pochwalenia również. Co znaczy, że tak naprawdę Drzewo Życia jest po prostu średnie. Troszkę szkoda, bo potencjał ewidentnie był.
Choćby sama fabuła – niezły i stwarzający spore możliwości punkt wyjścia. Można by świetnie trzymać gracza w napięciu, dorzucając powoli kolejne elementy układanki i budując klimat. I niby tak jest, a jakoś niespecjalnie to działa. Nieszczególnie zaciekawia historia Briggsa i kolejne odkrycia Sylvie, co powinno być przecież motorem do kontynuowania zabawy. Tymczasem bardziej (przynajmniej w moim przypadku) była nim ciekawość kolejnych lokacji i zagadek, a nie tego, jak rozwinie się historia i o co tu naprawdę chodzi. Jakby autorzy nie do końca potrafili sprzedać dobry patent na niezłą opowieść. Nawet mimo prób wprowadzenia tzw. zwrotów akcji – nieoczekiwanych ucieczek, niespodziewanych nocnych gości czy zaskakującego manewru z pistoletem, który też, moim zdaniem, został zmarnowany. Szkoda, bo na bazie tej sytuacji można było bardzo fajnie zmienić na czas jakiś kierunek historii, co na pewno dodałoby jej życia.